- Opowiadanie: Reinee - Harmonia

Harmonia

Opo­wia­da­nie uczest­ni­czy w kon­kur­sie „Na kra­wę­dzi poj­mo­wa­nia” pro­jek­tu Za­po­mnia­ne Sny: https://www.zapomnianesny.pl

 

Jeśli po­do­ba Ci się ta ini­cja­ty­wa, roz­waż da­ro­wi­znę na sto­wa­rzy­sze­nie Mu­di­ta: https://stowarzyszeniemudita.pl, które po­ma­ga ro­dzi­nom osób z nie­peł­no­spraw­no­ścia­mi.

 

Po­wrót do pi­sa­nia – i na stro­nę – po dłu­giej prze­rwie! Życzę miłej lek­tu­ry!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Harmonia

Gdy pani Har­mo­nia za­czę­ła cho­ro­wać, mąż na­ka­zał, by ulokowano ją w po­ko­ju go­ścin­nym na pod­da­szu re­zy­den­cji. Prze­by­wa­ła tam już mie­siąc.

– Jak się pani czuje? – pytam pew­ne­go dnia, przy­no­sząc po­si­łek.

– Le­piej, chyba le­piej… – Pod­no­si się na łóżku i po­sy­ła mi zmę­czo­ny uśmiech. – Cudny dziś dzień, praw­da? Jakaż szko­da, że nie mogę wyjść…

Za okna­mi jest zu­peł­nie szaro, po­je­dyn­cze kro­ple desz­czu wy­bi­ja­ją wolny rytm na szy­bach. Gdzieś w od­da­li szu­mią drze­wa tań­czą­ce z wia­trem. Jakże me­lan­cho­lij­nie… Uwielbiam lato, słoń­ce i zie­leń, lecz dzi­siaj, z ja­kie­goś po­wo­du, prze­ma­wia do mnie ten smęt­ny, słod­ko-gorz­ki na­strój…

– Cza­ru­ją­cy po­ra­nek. Taki prze­peł­nio­ny no­stal­gią…

– Na­praw­dę tak uwa­żasz? – dziwi się pani Har­mo­nia. – Byłam pewna, że je­stem osamotniona w moim sen­ty­men­cie do li­rycz­nej po­go­dy. Hmm… No do­brze, po­wiedz zatem, pro­szę, co są­dzisz o tym po­ko­ju?

Nie muszę się nawet roz­glą­dać, byłem tu już setki razy. Łoże, stare meble, nie­wiel­kie okna. Nic, o czym warto by wspo­mi­nać. Choć może…

Zer­kam na ścia­ny. Wcze­śniej mi nie prze­szka­dza­ły, lecz od ja­kie­goś czasu mnie draż­nią. To ta ta­pe­ta, stara, żółta i pa­skud­na. Nie za­zdrosz­czę pani Har­mo­nii, że musi na nią nie­ustan­nie patrzeć. Przy­my­kam oczy. Żółć po­zo­sta­je ze mną, czuję nudności.

– Obrzy­dli­wa, praw­da? – pyta pani Har­mo­nia.

Z tru­dem prze­ły­kam ślinę.

– Słu­cham?

– Ta­pe­ta. Nie­do­brze się robi na jej widok. Tak po­my­śla­łeś, czyż nie? Po­ko­jów­ka mó­wi­ła to samo…

Mil­czy­my przez chwi­lę.

– Za­wo­łasz, pro­szę, mo­je­go męża? – Pani Har­mo­nia pró­bu­je przy­wo­łać uśmiech. – Chyba dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go…

 

*

 

Pana Hu­go­na znaj­du­ję, jak za­zwy­czaj, w ga­bi­ne­cie. Sie­dzi oto­czo­ny do­ku­men­ta­mi; cy­fra­mi i li­te­ra­mi two­rzą­cy­mi jego ma­ją­tek. Kła­niam się i stresz­czam sy­tu­ację.

– Za­mie­rzasz przy­cho­dzić do mnie z każdą mrzon­ką mojej żony? – pyta pan Hugon, zdej­mu­jąc oku­la­ry. – Ja tu pra­cu­ję!

Wiję się w prze­pro­si­nach. Wiem oczy­wi­ście, że pan Hugon nie kocha żony. Czy ra­czej, że kocha ją lo­gicz­nie, jak sam to kie­dyś ujął po kilku kie­lisz­kach. Mał­żeń­stwo z roz­sąd­ku, ty­po­we dla wyż­szych sfer. Wy­mu­szo­ne uczu­cie…

Lecz pani Har­mo­nia kocha męża szcze­rze. On widzi ich mi­łość jako kon­trakt, ona jako na­mięt­ność, in­tym­ność i za­an­ga­żo­wa­nie. Chce cho­dzić pod rękę, ca­ło­wać, wspól­nie spę­dzać czas. Och, jakże żal mi do­brej pani Har­mo­nii, zwłasz­cza teraz, gdy cho­ru­je, a dla pana Hu­go­na to tylko oka­zja, by od niej odpocząć.

– Do­brze już! – Mój chle­bo­daw­ca macha ręką i wraca do pracy. – Po­ślij po le­ka­rza. Niech ją znów obej­rzy…

 

*

 

Wie­czo­rem pan Hugon i le­karz wy­cho­dzą na bal­kon. Je­stem z nimi, by na­peł­niać kie­lisz­ki.

– Chcę prze­pro­wa­dzić wię­cej badań – mówi dok­tor, wą­sa­ty sta­ru­szek.

– Po cóż? – Pan Hugon po­cią­ga łyk ko­nia­ku. – Prze­cież usta­lił pan już, że to kli­mak­te­rium, ewen­tu­al­nie wina kli­ma­tu. Gdy nieco ozdro­wie­je wyślę ją do ku­ror­tu na po­łu­dniu…

Le­karz od­ka­słu­je, przy­gła­dza pal­ca­mi wąsy.

– Roz­ma­wia­łem z pań­ską żoną, a póź­niej ze służ­bą… Nie za­uwa­żył pan ostat­nio ni­cze­go dziw­ne­go? Zmian w za­cho­wa­niu swoim lub pra­cow­ni­ków?

Pan Hugon wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Nie, ni­cze­go ta­kie­go nie za­uwa­ży­łem…

– Czy po­do­ba­ła się panu poranna po­go­da?

– Cóż to za nie­do­rzecz­ne py­ta­nie?

– Pro­szę od­po­wie­dzieć.

Prze­wra­ca ocza­mi.

– Była kojąca – przy­zna­je. – Chłod­no, rześ­ko, łatwo było ze­brać myśli. Za­wsze lu­bi­łem wio­snę, od­ro­dze­nie, życie, han­del! Ale… Może się sta­rze­ję…? Do czego pan zmie­rza?

– Sma­ko­wa­ła panu zupa?

– Słu­cham?

– Dzi­siej­sza zupa. Czy sma­ko­wa­ła panu?

– Czy mi sma­ko­wa­ła dzi­siej­sza zupa…?! Co pan…! – wzdy­cha. – Nie, panie dok­to­rze, nie sma­ko­wa­ła. Ku­charz się nie po­sta­rał, była za wod­ni­sta i za mdła…!

– Czyli wcze­śniej by­wa­ła dobra?

– O co panu cho­dzi?

– Ta­pe­ty w po­ko­ju pań­skiej żony, jakie są?

– O co panu cho­dzi!?

– Jakie!?

– Żółte!

 – I…!?

– I obrzy­dli­we!

Le­karz wy­cią­ga drżą­cą dłoń. Po­spiesz­nie po­da­ję kie­li­szek, a on wy­pi­ja jed­nym hau­stem. Wy­pusz­cza po­wie­trze, ocie­ra wąsy.

– Mamy do czy­nie­nia z czymś nie­sa­mo­wi­tym – wy­ro­ku­je. – Osoby wokół pań­skiej żony podzielają jej su­biek­tyw­ne wra­że­nia…! Świat me­dy­cy­ny nie sły­szał jesz­cze o takim przy­pad­ku! Toż to ewe­ne­ment, nowe od­kry­cie! Pani Har­mo­nia po­win­na po­je­chać ze mną…!

Pan Hugon pry­cha gniew­nie.

– Żeby potem mó­wi­li, że od­da­łem żonę na eks­pe­ry­men­ty? Stra­cę twarz! Pro­szę sobie po­bie­rać od niej, co pan chce i badać u sie­bie w szpi­ta­lu, ale Har­mo­nia zo­sta­je tutaj!

Sta­ru­szek, nie­chęt­nie, przy­sta­je na wa­run­ki.

 

*

 

W kolejnych dniach dok­tor był czę­stym go­ściem re­zy­den­cji. Z cza­sem za­czął spro­wa­dzać in­nych le­ka­rzy, przy­wo­zić szpitalną aparaturę. Za­uwa­ży­łem też, że z wi­zy­ty na wi­zy­tę jest coraz bar­dziej po­de­ner­wo­wa­ny, a sińce pod ocza­mi ma więk­sze i więk­sze.

Dla mnie był to okres pełen miłych niespodzianek. Na­uczy­łem się cie­szyć sza­rzy­zną je­sie­ni, od­kry­łem, że al­ko­hol jest ohyd­ny oraz do­strze­głem, jak bar­dzo ma­gen­ta różni się od fuk­sji. Och, oraz to, że pan Hugon jest na­praw­dę przy­stoj­ny…

Któ­re­goś wie­czo­ru zostaję wezwany do ga­bi­ne­tu. Mój pan i trzę­są­ca się zbie­ra­ni­na ner­wów, w któ­rej z tru­dem roz­po­zna­ję dok­to­ra, sie­dzą po prze­ciw­nych stro­nach biur­ka.

W mil­cze­niu nalewam her­ba­tę.

– Je­ste­śmy jak dzie­ci we mgle…! – roz­pa­cza le­karz. – Nie wiemy nic, nic! Wszyst­kie ba­da­nia na marne! Nie mamy po­ję­cia, co to jest, skąd się wzię­ło, jak to le­czyć! Są hi­po­te­zy, oczy­wi­ście… Czy to nowy spo­sób ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy­ludz­kiej? Może to pa­so­żyt, któ­re­go wszy­scy mamy, a któ­re­go kró­lo­wa że­ru­je na pań­skiej żonie i prze­sy­ła sy­gna­ły swym dzie­ciom? Och, cóż nam po tym!

Chowa twarz w dło­niach. Pan Hugon mil­czy.

– To jest już w mie­ście… – mówi cicho dok­tor. – Roz­prze­strze­nia się…! Mamy wiele przy­pad­ków… Pro­szę pana, po­wiem wprost, panią Har­mo­nię trze­ba od­izo­lo­wać, wy­wieźć gdzieś da­le­ko, a naj­le­piej…

Pan Hugon wy­chy­la się w fo­te­lu.

– Tak…?

Dok­tor od­ka­słu­je w dłoń.

– Niech pan sobie wy­obra­zi chaos, który może na­stać! Jednakie gusta u wszystkich ludzi… Go­spo­dar­ka po­pad­nie w ruinę! I co, jeśli pań­ska żona, dajmy na to, ogłuch­nie? Co, jeśli wszy­scy zbio­ro­wo za­cznie­my są­dzić, że nic nie sły­chać? Wiem, że ona nie ma dla pana zna­cze­nia! Wszy­scy to wie­dzą, niech pan nie udaje! Stoimy u progu katastrofy! Moi ko­le­dzy w szpi­ta­lu zga­dza­ją się ze mną, trze­ba pod­jąć dra­stycz­ne kroki, dla dobra ludz­ko­ści…!

Pan Hugon otwie­ra szu­fla­dę biur­ka, wy­cią­ga re­wol­wer, od­bez­pie­cza i strze­la. Sześć wy­strza­łów, sześć krwa­wią­cych dziur w nie­ru­cho­mej pier­si star­ca.

Gdzieś z głębi re­zy­den­cji do­cho­dzi krzyk któ­rejś z po­ko­jó­wek. Pan Hugon wy­sy­pu­je łuski na blat, ła­du­je bęben na nowo.

– Wzy­waj stan­gre­ta – mówi bez­na­mięt­nie. – Musi za­wieźć mnie do szpi­ta­la.

Je­stem wstrząśnięty, lecz nie zdzi­wio­ny. Jakim głup­cem mu­siał być dok­tor, by pro­po­no­wać panu Hu­go­no­wi skrzyw­dze­nie pani Har­mo­nii?

Czło­wie­ko­wi, dla któ­re­go mi­łość jest in­tym­no­ścią, na­mięt­no­ścią i za­an­ga­żo­wa­niem?

Koniec

Komentarze

Cześć Reinee,

Bardzo zręcznie to napisałeś. Podobało mi się. Przypomniałeś mi swoim tekstem opowiadanko mistrza Lema o altruizynie :-)

Pozdrawiam

Hesket, dziękuję za pierwszy komentarz! Cieszy mnie to “zręcznie” bo czuję, że pasuje do tego, co chciałem osiągnąć, czyli tekstu lekkiego, może nieco dziwnego :) Myślę, że gdyby choroba działała jak altruizyna, to finał byłby jeszcze bardziej krwawy…

Dobry wieczór, Reinee

Historia o mieszkańcach rezydencji, którzy upodabniają się do siebie. Zaczynają dzielić podobne odczucia i przejmują podobne poglądy. Fakt. Tak się po prostu dzieje, podobno winne są neurony lustrzane. Wspólne zamieszkiwanie zawsze doprowadza do ujednolicenia myśli, zwyczajów i emocji. W przeciwnym razie współmieszkańcy zagryźliby się na śmierć. Więc niby nic takiego. Ale…

…masz niezwykły dar tworzenia nastroju. Nawet nie zauważyłem, a przeniosłem się do rezydencji z “Tajemniczego ogrodu”. Brakowało tylko muzyki Preisnera do “Secret garden”.

Opowiadanie klimatem stoi. Było melancholijnie, wiktoriańsko, w pewnych momentach miałem wrażenie, że czuję zapach naftaliny i drewnianych boazerii nacieranych kamforą. A w powietrzu unosił się kurz ze starych zasłon. Ładnie odmalowałeś życie w rezydencji. I mimo, że niewiele się dzieje, to przecież było ciekawie, a na końcu nawet krwawo. Mnie się podobało. 

 

Zręczne, spokojne poprowadzenie do wystrzałowego finału. Dobre.

Powodzenia w konkursie. :)

Podobało mi się. Fajnie się czyta, bo fajnie napisane. Opowieść dziewiętnastowieczna. Kto właściwie wymaga leczenia? Harmonia zapewne mniej niż inni.

 

Nominuję. Pozdrawiam. 

Podoba mi się pomysł na promieniujące gusta i odczucia. Ciekawie pokazane, jak przypadłość srtopniowo wpływa na narratora.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo interesujący pomysł na wątek fantastyczny. Paranoja sączy się powoli lecz ustawicznie i prowadzi do satysfakcjonującego finału – ostatnie zdanie bardzo zgrabne!

Choć początek ciut przegadany, to podobało mi się.

 Osobliwa przypadłość zawładnęła panią Harmonią i w równie osobliwy sposób przeniosła się na inne osoby. Aura posiadłości wybitnie służy należytemu odbiorowi opowiadania, które z przyjemnością zgłaszam do Biblioteki. :)

 

-Chy­ba dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Toż to horror.

Co by było, gdyby pani Harmonia lubiła hip hop?

Strach się bać!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Komentarzy przybyło, więc dziękuję za odwiedziny i kliki :)

 

Xavery, ciekawe, że odniosłeś się do naturalnego zjawiska przejmowania poglądów. Przyznaję, nie myślałem o nim przy pisaniu i w sumie wyszła fantastyczna wersja czegoś zupełnie codziennego, zamiast obcego w swej naturze fenomenu, jak sobie to zaplanowałem. Cieszę się, że poczułeś nastrój rezydencji, skupiłem się na relacjach i dialogach, nie siliłem na stylizację, więc trochę obawiałem się, czy czytelnik poczuje klimat.

 

Koalo, a, dziękuję! I ponownie pada “zręcznie” :)

 

AP, ciężko mi odpowiedzieć na Twoje spostrzeżenia bez zdradzania własnego punktu widzenia, a nie chcę nic sugerować czytelnikowi ;)

 

SzyszkowyDziadku, trochę za mało scen, by wpływ na narratora był tak naturalny, jak bym chciał, ale cieszę się, że doceniłeś!

 

MrBrightside, trochę się biłem z tym ostatnim zdaniem, bo jest dosyć istotne dla tekstu. Ostatecznie zdecydowałem się na wersję krótką, by zakończyć szybciej i z przytupem, ale mogło też skończyć się na nieco dłuższej analizie przez narratora sytuacji i psychiki pana Hugona. Nie ukrywam, limit pokierował mnie na finalną ścieżkę, choć po usunięciu kilku zbędnych wstawek pozostało mi sporo wolnych słów. 

 

Reg, jak tyś to wypatrzyła? :D Już poprawiam! Do rezydencji – niekoniecznie tej samej – pewnie jeszcze powrócę, bo to wdzięczne tło dla opowieści.

 

Staruchu, bez obaw! Nie znalazło się w tekście, ale pani Harmonia słucha jazzu!

Reg, jak tyś to wy­pa­trzy­ła?

Chyba zwyczajnie, Reinee. Czytałam opowiadanie, a kiedy doszłam do wskazanego miejsca, zauważyłam, że do zapisu dialogu wkradła się usterka. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I pomyśleć, że miałem już nadzieję, że sam ładnie wysprzątałem takie babole :) Dziękuję!

Fajne. Z przytupem.

Kiedy przeczytałem: „Może to pasożyt, którego wszyscy mamy, a którego królowa żeruje na pańskiej żonie i przesyła sygnały swym dzieciom?”, pomyślałem, że to zdanie samo w sobie byłoby świetnym pomysłem na opowiadanie. Domyślałem się jednak, że to fałszywy trop, i dlatego oczekiwałem czegoś jeszcze bardziej efektownego. Mimo że ostatecznie nie podałeś rozwiązania zagadki przypadłości pani Harmonii, finał jest bardzo satysfakcjonujący. Bardzo mi się podobało.

Nova, dziękuję!

 

zebulonalessandro, przez krótki moment rozważałem zastosowanie pasożyta jako wyjaśnienia, ale, po pierwsze, stosunkowo niedawno o pasożytach pisałem, po drugie brak odkrycia lepiej pasował do całości, zarówno jako wyjaśnienie motywacji lekarzy, jak i możliwości interpretacji tekstu. Skończyło się więc na potencjalnym wyjaśnieniu. Czy jest prawdziwe? Nie wiem :)

 Gdy pani Harmonia zaczęła chorować, mąż nakazał ulokować ją w pokoju gościnnym na poddaszu rezydencji.

Rymuje się. Może tak: Gdy pani Harmonia zachorowała, mąż rozkazał ulokować ją w pokoju gościnnym na poddaszu rezydencji.

Przebywała tam już miesiąc.

Hmm. Współczesne trochę.

 Jakże melancholijnie… Miłuję lato, słońce i zieleń, lecz dzisiaj, z jakiegoś powodu, przemawia do mnie ten smętny, słodko-gorzki nastrój…

Zbyt usilnie o tym zapewniasz – opis spokojnie wystarczy. "Miłuję" jest o wiele za wysokie.

 Byłam pewna, że jestem samotna w moim sentymencie do lirycznej pogody.

Angielskawe. Nie wiem, co w tej pogodzie lirycznego ( https://wsjp.pl/haslo/podglad/50257/liryczny ), więc tego nie zmieniam. Sądziłam, że jestem osamotniona w moim uczuciu do lirycznej pogody.

 To ta tapeta, stara, żółta i paskudna.

A, tak. Czytałam. Czyli przerabiasz to klasyczne opowiadanie z innej perspektywy? Hmm. Tylko jego istotą były, no, przeżycia bohaterki. Trudne zadanie sobie postawiłeś.

 Nie zazdroszczę pani Harmonii, że musi na nią nieustannie patrzeć.

Nie osłabiłeś tego za bardzo?

 czuję skręt żołądka.

Hmmm.

 streszczam sytuację

Współczesne.

 Małżeństwo z rozsądku, typowe dla wyższych sfer. Wymuszone uczucie…

Nikt nie wymagał romantycznej miłości od małżonków z rozsądku.

 to tylko okazja do odpoczynku od niej

Może: okazja, by od niej odpocząć?

 Po cóż?

Przesadzasz trochę z tym wysokim stylem – mocna stylizacja (zwłaszcza nie do końca konsekwentna) wyrywa z zawieszenia niewiary.

 klimakterium, ewentualnie wina klimatu

Brzmi to ciut komicznie.

 Gdy nieco ozdrowieje wyślę ją do kurortu na południu…

Gdy nieco ozdrowieje, wyślę ją do kurortu na południu…

 Nie zauważył pan ostatnio niczego dziwnego? Zmian w zachowaniu swoim lub pracowników?

Współczesne.

 Czy podobała się panu dzisiejsza pogoda?

Hmm.

 – Była relaksująca

Bardzo nowoczesne. Odprężająca, kojąca, tak – ale "relaksujący" to nowoczesne słowo i nie pasuje ze stylizacją.

 była za wodnista i za mdła…!

Można wyciąć oba "za" – przymiotniki, których użyłaś, określają raczej wady zupy, zupa w ogóle nie powinna pod nie podpadać, to nie kwestia stopnia.

 Pospiesznie podaję

Aliteracja: Spiesznie podaję.

 Wypuszcza powietrze, wyciera wąsy.

Tu też: Wypuszcza powietrze, ociera wąsy.

 Osoby wokół pańskiej żony dzielą jej subiektywne wrażenia…!

Wrażenia można podzielać, ale nie dzielić: Otoczenie pańskiej żony podziela jej subiektywne wrażenia!

 Przez kolejne dni doktor był częstym gościem w rezydencji.

Styl: W kolejnych dniach doktor był u nas częstym gościem.

 przywozić szpitalny sprzęt

Nowoczesne.

 Dla mnie był to okres szczęśliwy

Hmm.

 Któregoś wieczoru jestem wzywany do gabinetu.

Może: Któregoś wieczoru zostaję wezwany do gabinetu.

 W milczeniu serwuję herbatę.

Podaję herbatę.

 Czy to nowy sposób komunikacji międzyludzkiej?

?

 Może to pasożyt, którego wszyscy mamy, a którego królowa żeruje na pańskiej żonie i przesyła sygnały swym dzieciom?

Dziwne zdanie.

 panią Harmonię trzeba odizolować, wywieźć gdzieś daleko, a najlepiej…

Chyba już na to za późno…

 Wszyscy mający jednakowe gusta…

Hmmm.

 Musimy zrobić, co należy!

Hmm.

 Gdzieś z głębi rezydencji dochodzi krzyk którejś z pokojówek.

"Gdzieś" wycięłabym.

 Musi zawieźć mnie do szpitala.

Szyk: Musi mnie zawieźć do szpitala.

 Jestem zszokowany

Styl: wstrząśnięty.

 

Ciekawa przeróbka, chociaż limit chyba jej zaszkodził, bo konkluzje doktora wynikają z badań, których nie widzieliśmy i nie możemy ich ocenić; przemiana Hugona też zachodzi całkiem za kulisami (niekoniecznie powinna być na widoku, ale jakaś mała wskazówka by nie zawadziła). Trochę przesadzasz ze stylizacją, co też pogarsza odbiór. Może spróbuj trochę rozbudować ten kawałek, a styl uprościć? Nie mówię, że ma być od razu beż, tylko mniej purpury. Bo w sumie wyszło nieźle, ale nie tak dobrze, jak wyjść by mogło.

 w sumie wyszła fantastyczna wersja czegoś zupełnie codziennego, zamiast obcego w swej naturze fenomenu, jak sobie to zaplanowałem

Nie szkodzi – straszniejsze jest to, co może jednak mogłoby się zdarzyć, nawet prawie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję za odwiedziny i sugestie, z wielu z przyjemnością skorzystam, choć nie ze wszystkich!

 

Jestem nieco zszokowany zarzutem o nadmierną stylizację – szczerze sądziłem, że jest minimalna! Łączy się to też z niekonsekwentnym jej zastosowaniem, kilkukrotnie świadomie posłużyłem się bardziej współczesnymi zwrotami, choćby tym szpitalnym sprzętem. Założyłem, że uczynię tekst nieco lżejszym i łatwiejszym w odbiorze, lecz jeśli rzeczywiście ogólne wrażenie jest takie, że stylizowałem za mocno, to rozumiem, że kontrast może być silny i wybijać z rytmu. Pewne słowa, które wyłapałaś, to już czysta nieuwaga z mojej strony :( Z chęcią użyję synonimów bardziej pasujących do klimatu.

 

Jakże melancholijnie… Miłuję lato, słońce i zieleń, lecz dzisiaj, z jakiegoś powodu, przemawia do mnie ten smętny, słodko-gorzki nastrój…

Zbyt usilnie o tym zapewniasz – opis spokojnie wystarczy. "Miłuję" jest o wiele za wysokie.

Uznałem za stosowne mocno zaakcentować poglądy bohatera, by było oczywistym, że niespodziewanie odczuwa coś zupełnie nowego i sprzecznego z dotychczasowymi upodobaniami. Dwie sceny później pan Hugon wypowiada bardzo podobne zdanie, co akcentuje, że przechodzą taką samą przemianę. “Miłuję” rzeczywiście kiepskie, to chyba pozostałość, gdy zdanie lub dwa później było jakieś “kocham”.

 

Miło mi, że mimo wszystko jest nieźle. Czy rozbuduję tekst? Może, lecz na ten moment nie bardzo widzę, w jaki sposób. Pokusiłbym się chyba jedynie o dosłownie kilka zdań, tak by tempo było lepsze, a pewne zjawiska lepiej i naturalniej wyjaśnione.

 

Dziękuję i pozdrawiam!

 

Nastrojowe opowiadanie, świetnie Ci wyszło poprowadzenie zmian w postrzeganiu narratora ;)

 

Powodzenia i pozdrawiam! 

E.

Hej, gratuluję udanego tekstu. Wydaje mi się, że stałeś się nieco ofiarą własnego sukcesu. Klimat opowiadania jest tak dobry, że kłują kontrastujące z nim słowa, jak na przykład gdy mowa o “pracownikach”, słowo służba by lepiej pasowało. Większość tego wychwycił już Tarnina więc nie będę dublował. Zgadzam się też, że przemiana męża mogła wybrzmieć lepiej, podobnie z badaniami lekarzy. Winszuję jednak bo nie wiem jakim sposobem oddałeś tak wiele poza tym co opisane. Sam pomysł również ciekawy.

Pozdrawiam

Dragonin

Tarnino, dziękuję za odwiedziny i sugestie, z wielu z przyjemnością skorzystam, choć nie ze wszystkich!

Miło mi heart

 jeśli rzeczywiście ogólne wrażenie jest takie, że stylizowałem za mocno, to rozumiem, że kontrast może być silny i wybijać z rytmu

Tak, właśnie o to chodzi. Stylizacja jest wściekle trudna, a po paru latach gromienia świeżynek, z których wiele cierpi na zaawansowaną chorobę Dunsany'ego, człowiek robi się może nawet przewrażliwiony.

“Miłuję” rzeczywiście kiepskie, to chyba pozostałość, gdy zdanie lub dwa później było jakieś “kocham”.

"Miłuję", o ile się nie mylę, stosujemy w polszczyźnie tylko wobec osób, a nawet "kochać" rzeczy nieożywionych raczej nie można. Anglicy tak, oni wszystko "love" (choć i tam bywały głosy, że to spłyca sens słowa).

 Czy rozbuduję tekst? Może, lecz na ten moment nie bardzo widzę, w jaki sposób.

Spokojnie, zrobisz lepsze kiedy indziej :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cesarzowo, dziękuję!

 

Dragoninie, może coś wymyślę na tych pracowników, bo chyba rzeczywiście kłują w oczy :) Przemianę pana Hugona, a przynajmniej jej zaawansowanie, chciałem zachować w tajemnicy do samego finału, pokusiłem się jedynie o drobne wskazówki, jak fakt przyjęcia gościa przy herbacie, zamiast, jak poprzednio, przy koniaku.

 

Tarnino, spłodziłem kiedyś tekst o podobnej tematyce i w takim samym klimacie, gdzie stylizację podkręciłem naprawdę mocno i byłem konsekwentny, tym razem miało być trochę inaczej, wciąż w duchu epoki, ale przystępniej i bez zbędnych ozdobników. Skoro dostaję komentarze, że klimat i tak jest wyczuwalny, to myślę, lub przynajmniej mam nadzieję, że zbliżam się do jakiegoś złotego środka :)

Możliwe :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

devil

Nowa Fantastyka