Bogini Hina spotkała się z nimi w klubie. Różowe światło pulsowało wespół z muzyką, bezwstydnie ślizgało się po odsłoniętej skórze, gładziło tatuaże. Zapach deszczu i świeżej ziemi, który wniosła ze sobą, utonął w duchocie oddechów i dymu.
Była ich garstka, pięciu, może sześciu. Wysocy i poważni, z myślami starannie zwiniętymi za jednakimi twarzami. Na stole przed nimi tłoczyły się na wpół opróżnione szklanki, blat przed nią był pusty. Nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę nieostrożności. W każdej, nawet najbardziej niewinnej uprzejmości mógł kryć się jad.
– Tak musi być, Hino. Nie zatrzymasz czasu.
Było ich pięciu, może sześciu, ale mówił tylko jeden z nich. Ten miał krawat w żałobnej czerni, a duże zęby co rusz błyskały między wyschniętymi wargami. Położył dłonie na blacie, rozsuwając szklanki. Część spadła ze stolika, trzask tłuczonego szkła utonął w dudnieniu muzyki. Jego wzrok objął ciało Hiny, przeniknął przez ubranie. Zadrżała, przycisnęła ramiona do boków.
– Nie dostaniesz ich – powtórzyła, głos zabrzmiał krucho, nie przebił monotonnego dudnienia. Na twarzach mężczyzn mignęła pobłażliwość.
– To wszystko na nic, Hino. Pararaiha już za długo była pozbawiona dobrodziejstw cywilizacji. My musimy ją odkryć. Ta biała plama na mapach nie wygląda stosownie.
– Dobrodziejstw? – zaśmiała się, odrzuciła głowę do tyłu w wymuszonej swobodzie. Ciemne włosy zafalowały, rozświetlane toksycznym różem. – Chorób i pieniędzy?
– Zachowujesz się samolubnie. – Mężczyzna złączył palce w piramidkę. Zalśniły złote pierścienie i ciężki zegarek. – To poszerzenie horyzontów.
– Każecie im się wyrzec własnego dziedzictwa.
– Damy im wybór. Są teraz jak dzieci, dla których Pararaiha i ty jesteście całym światem. Bezrefleksyjnie powielają losy rodziców i umierają, nie wiedząc, że można inaczej.
– To żaden wybór. – Splunęła. – Nie obchodzą was ludzie, tylko moje dary, które im wydrzecie i własne śmieci, które wciśniecie im w zamian.
– Trzeba zapłacić, by dołączyć do reszty. W ostatecznym rozrachunku tak wiele na tym zyskają. – Mężczyźni pochylili się nad stołem, sięgając ku niej cieniami. – Wszyscy bogowie okolicznych wysp dostrzegli naszą rację i ich ludy na tym skorzystały. Spójrz na Kaingę. Mają własną fabrykę, a telewizja odbiera tam aż trzy kanały. Są częścią wielkiego świata.
Tumatauenga, pan Kaingi, zawarł z nimi układ. Pozwolił im dotrzeć do Kaingi, wtłoczyć ją w ich formę, za co nagrodzili go tytułem patrona wyspy i adnotacją w Słowniku folkloru. Spalili jego koronę z piór i włócznię, zmienili imię, by łatwiej ująć je ich literami. Teraz nawet na Kaindze mało kto pamiętał, jak niegdyś brzmiało.
– Po moim trupie – wycedziła. Mężczyzna zaśmiał się, odgryzł końcówkę cygara. Zamigotał płomień zapalniczki.
– Cóż, Hino, mam nadzieję, że żartujesz. Bogów trudno zabić, ale nie jest to niemożliwe. – Wydmuchnął jej dym w twarz. Smród drapał w nosie, zaciskał gardło, dusił. Mężczyźni zaśmiali się, gdy zaniosła się kaszlem.
***
Statki odkrywców wyruszyły. Hina długo modliła się, skulona na plaży. Wzywała Tawhiriego, pana burz i Tangaroę, władcę oceanu. Nie odpowiedzieli jej, a może wcale nie usłyszeli jej próśb. Może mężczyzna i jego towarzysze zdążyli już ich otruć.
Po raz ostatni obeszła Pararaihę, zapachem deszczu okręciła się wokół jej mieszkańców, swoich dzieci, szczęśliwie nieświadomych problemów zewnętrznego świata. Musi ich przed nimi ochronić, opóźnić wyrok choć o pokolenie. Jej ostatni dar.
Z każdym krokiem cząstka niej wnikała w ziemię, z której powstała, uciekała ku chmurom, które dały początek jej myślom, roztapiała się w słonej wodzie krążącej w jej żyłach. Z każdym krokiem oddawała część pamięci, część mocy, część świadomości. Pożegnała promienie słońca rozgrzewające skórę, smak dojrzałych owoców, ptasi śpiew w szeleście liści. Na koniec pożegnała własne imię. Taka była cena za odwleczenie nieuniknionego.
Mężczyzna nie mylił się, mówiąc, że bogowie mogą umrzeć.
Pod gwiazdami rozpętała się burza. Niszczycielskie podmuchy ominęły Pararaihę, ale zatopiły statki odkrywców. Rankiem po żywiole pozostało wspomnienie, delikatny zapach deszczu, ostatnie smugi świadomości Hiny roztapiające się w słońcu.
Pozostało coś jeszcze. Niewielka skrzynka niesiona bezmyślnymi falami, z obcymi literami wypalonymi w drewnie. Niedługo dotrze do brzegu Pararaihy, zostanie znaleziona. Ktoś przejedzie palcami po obcych znakach, wyjmie ze środka dziwny, ciężki przedmiot z nieznanego materiału, przybyły z nieistniejącego miejsca. Wkrótce potem rozlegnie się pierwszy strzał.