Scena I
Rano
– Jeszcze tylko dwie godziny. Spaliłeś tysiąc dwieście kalorii. Nie zapominaj o elektrolitach. Masz daily o dziewiątej, dziewiątej trzydzieści, dziesiątej i jedenastej. Zadowolenie pracownika podstawą działania. Sprawny zespół gwarancją sukcesu. – Mechaniczny głos w zegarku wyrecytował zwyczajową formułkę, a ja z zadowoleniem stwierdziłem, że wyrobiłem normę dzienną.
Od dawna nie musiałem do tego korzystać z sieci energetycznej, i to miało ten skutek, że nie płaciłem horrendalnie wysokich opłat za prąd, a baterie, które trzymałem przy pasie, zostały naładowane na tyle, że mogłem dziś normalnie funkcjonować.
Życie jest piękne. - Pomyślałem.
Scena II
Biurowiec, jeden z milionów na świecie
– Masz jeszcze podpisać A52/32/7, A52/32/8 i A51/32/9.
– A co to za cudo?
– Oświadczenia potwierdzające, że przeczytałeś regulacje BHP i wypełniłeś druk A53/31/95.
– Nie wystarczy tylko jeden z nich?
– Nie. Nie. Są dla specjalistów z różnych działów.
– Czasem dziwię się, że ten moloch jeszcze nie upadł.
– To niemożliwe. Generujemy masę miejsc pracy, pośrednio i bezpośrednio, dla różnych podwykonawców.
– Ale…
– Powiedz mi, czy ktoś byłby w stanie w garażu produkować tak skomplikowane komputery?
– W sumie… nie.
– No właśnie. Jesteśmy niezastąpieni. Musimy się rozwijać stabilnie. Po to są te wszystkie procedury.
– Ale to jest głupie. Wysysają z nas życie, a potem kupują abonamenty na lekarza. Można oszczędzić na papierze i archiwizacji, do tego ludzie będą mieli energię i czas.
– Mądrzejsi to wymyślili. A korporację stać na wszystko.
– Chyba na to, żeby rozwijać przygłupów.
– Mówisz o sobie?
– Racja. To nie zabrzmiało najlepiej.
– Ty się lepiej ciesz, że nawet jak coś jest złe, to i tak jest tysiąc zabezpieczeń. To jest stabilność. Każdy ma zajęcie, nikt nie czuje się niepotrzebny. A jak się nie podoba, przenieś się do innego działu. Może teraz powinieneś zając się sprawami równości?
– Nie lubię skakać z kwiatka na kwiatek.
– To się nazywa robienie kariery.
– Pieprzenie. Trzy czwarte stanowisk można zlikwidować.
– Zapytaj się ludzi, czy widzą sens w tym, co robią.
– A co niby mają odpowiedzieć?
– Że ważne jest to, żeby robić, a nie zrobić.
– I mamy popijanie kawki w kuchni i czekanie na proste rzeczy przez długie tygodnie.
– Trzeba się cieszyć małymi przyjemnościami. Spędzamy w pracy większość naszego życia.
Scena III
Ten sam biurowiec
– Panowie, przechodzimy na nanosprinty. Od tej chwili będziemy dostarczać mniejsze funkcjonalności, ale regularnie, co dwa dni. Z tego powodu do naszego zespołu dołączy nowy Scrum Master i będziemy mieć nowe ceremonie.
– Jak w kościele?
– To ma sens.
– A jak czegoś nie dostarczymy?
– Teoretycznie każda zmiana jest tak mała, że musi być zrobiona.
– No dobrze. W życiu różnie się dzieje. Ten tego się zateguje?
– Coś w tym stylu. Na razie cieszmy się, że możemy być częścią czegoś wielkiego.
– A to nie będzie tak, że dostaniemy kolejne spotkania i będzie mniej czasu na robotę?
– Procesy zostaną ustrukturyzowane. Musimy spełniać standardy rynkowe.
– I co? Przyjdzie masa nowych i będą się do wszystkiego wtrącać?
– Taka jest cena postępu.
Scena IV
Mieszkanie prywatne, na kredyt oczywiście
– Dzień dobry. Przysłali mi państwo fakturę na tysiąc. Jest na niej źle wpisany stan licznika. Mam przy sobie pisemne oświadczenie inkasenta, bez jedynki z przodu.
– Rozumiem. Dobrze, zrobimy korektę i uwzględnimy to przy kolejnych płatnościach.
– Jak to?
– To znaczy co, proszę pana?
– Nie mam tych pieniędzy.
– Proszę pana, termin płatności jest za trzy dni. Rozumiem sytuację, ale nie mogę nic zrobić. Rachunki trzeba płacić.
– Sama pani powiedziała, że poprawicie to wszystko.
– Musi pan płacić.
– Granda.
– Może pan złożyć reklamację. Na rozpatrzenie mamy sześćdziesiąt dni.
– A wy mi odłączycie prąd.
– Niestety proszę pana, ale taki jest skutek niepłacenia rachunków.
– Czyli przesyłacie mi coś wyssanego z palca, a ja mam wyskakiwać z kasy? I co dalej? Za miesiąc zrobicie to samo?
– Nasze procedury zostały wypracowane przez lata. Zapewniam, że to jednostkowy problem. Mamy najwyższe standardy jakości. Pański przypadek zostanie dokładnie przeanalizowany.
– Ta. Do widzenia. – Mężczyzna nacisnął czerwoną słuchawkę i dodał sam do siebie. – Kup se pompkę do pierdzenia. Pieprzony zielony ład.
Po chwili na jego telefon przyszedł SMS „Prosimy o ocenę miłej obsługi klienta”. Rzucił telefonem, myśląc, że oni chyba mają przyjemność w samym wysyłaniu faktur.
Scena V, ostatnia
Wieczorem
Kiedyś byłem prawdziwym inżynierem, te piękne czasy się jednak skończyły. Zostałem bezimiennym pionkiem. Maszyny zdominowały świat. Zwyciężyły jedyne słuszne standardy. Małe i duże komputery znajdowały się wszędzie, a ludzie zostali sprowadzeni do roli niewolników, zmuszanych do bezsensownego karmienia ich energią i niepotrzebnymi danymi.
W łóżku z Ikei trzymałem swój największy skarb. Stary tablet nie był podłączony do internetu. Nie pozostawiał żadnej sygnatury, nawet przy ładowaniu z inteligentnej sieci energetycznej.
Uruchomiłem go i wróciłem do projektu mojego życia, który powinien rozwiązać choć jeden z problemów.
Dawno temu ktoś w dalekiej Ameryce zdecydował, że każde urządzenie elektroniczne ma mieć swój zegar, a prędkość operacji jest określona tym, jak mocno bije jego serce.
A gdyby elementy chipów mogły zaczynać pracę, kiedy się da, i wykonywać ją, jak szybko się da?
Kilka miesięcy temu kazano mi w pracy porządkować archiwa. Znalazłem w nich projekty polskiego procesora, który nie miał tych ograniczeń. Oglądałem pożółkłe papiery naukowców z Mery, niedługo potem spalone, i zastanawiałem się, jak wiele ludzkość straciła, marnując miliardy watów energii.
Zauważyłem też inny problem, mianowicie to, jak układy zużywały czas i prąd na czekanie innego rodzaju. W typowym sprzęcie wykonywano operacje z wielu programów, jednak na najniższym poziomie procesor próbował obsłużyć kilkadziesiąt instrukcji z jednego, dopiero potem kod z drugiego, trzeciego i tak dalej, w wielu miejscach wstrzymując się przez zależności.
Dlaczego?
Zapisałem na ekranie tylko jedno słowo. Wystarczyło w każdym przebiegu potoku wykonać po jednej instrukcji z każdego programu, a ponieważ te były oddzielone, całość mogła być szybsza, bez hazardów i błędów predykcji.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Kiedyś kilka kilobajtów wystarczyło, żeby wylądować na księżycu, a teraz trzeba było regularnie zmieniać sprzęt, żeby wyświetlał pulpit w Windows.
Dlaczego ludzie wybrali złą drogę? Czy powinniśmy przetrwać i być gatunkiem dominującym, jeżeli nie potrafiliśmy o siebie zadbać? Czy chodziło tylko o zyski wielkich korporacji czy o coś więcej? Jaka siła chciała powstrzymać nasz rozwój? Bóg czy my sami? A może przywieźliśmy jakieś świństwo z księżyca? AI, monolit z Tycho czy coś ze statku-cygara? Albo wyczerpaliśmy zasoby w symulacji naszego wszechświata?
Tylko co teraz?