Opowiadanie konkursowe.
Opowiadanie konkursowe.
Sala weselna powoli wypełniała się gośćmi. W samym centrum pomieszczenia, na podeście, zamontowano uroczy ołtarzyk, przy którym miało dojść do aktu zaślubin. Dookoła stały elegancko przystrojone stoły, zastawione po brzegi jedzeniem i rozmaitymi trunkami.
– Czyli do tego już doszło – westchnęła donośnie ciotka Gertruda. – Te bluźniercze, obrzydliwe kreatury ciągnie się teraz na wesela. To jest, proszę ja ciebie, zachowanie bezbożne i godne wszelkiego potępienia!
– Oj Gerciu, Gerciu… Wiesz przecież, że nie wypada tak o nich mówić publicznie – szepnął Janusz.
– O nich?
– O nieumarłych. To są obecnie pełnoprawni członkowie społeczeństwa…
– Na Boga! Czy ty się Janusz surowych ziemniaków nażarłeś? Jakich znowu, proszę ja ciebie, nieumarłych? Ja o kotach mówiłam! O kotach! – odpowiedziała ciotka, a następnie otwartą dłonią wykonała gest, jakby chciała uderzyć męża. Ten nerwowo odskoczył.
Państwo młodzi przyglądali się scenie z wyraźnym napięciem.
– Oj, będą kłopoty z tą twoją ciotką. Naprawdę musiałeś ją zapraszać? – zapytała świętej pamięci Klementyna.
Pan młody spojrzał badawczo na wybrankę. Starał się zachować kamienny wyraz twarzy, ale nie wytrzymał i się zaśmiał.
– Jak gdyby brak zaproszenia miał powstrzymać starą Gertrudę przed przyjściem na wesele. Przecież ją znasz. I tak by się pojawiła, tylko wtedy skandal mielibyśmy gwarantowany.
– Wiem, wiem. Nie było innego wyjścia. Poczekaj tu na mnie, pójdę ostrzec ojca przed tą starą wariatką. Przykażę mu, że jakby wpadł na ciotkę, to ma się uśmiechać, potakiwać i nie wdawać w jakiekolwiek dyskusje. Szczególnie, że słyszałam ostatnio niepokojące plotki.
– Jakie znowu plotki?
– Podobno Gertruda wdała się w konszachty z samym Mefistofelesem. Gadają też, że w ostatnim czasie kilku młodych mężczyzn odwiedziło jej domostwo i wszelki słuch po nich zaginął.
– Ciotka i piekielne układy? Znikający młodzieńcy? – Konstanty szczerze się roześmiał. – Ludzie doprawdy głupoty plotą, przecież ona w każdą niedzielę i święta plackiem w kościele leży. A na mężczyzn ma ewidentną alergię, spójrz tylko na wuja Janusza… No, ale skoro już o diable mowa, dlaczego ten cały ksiądz tak się spóźnia? Część gości od jakiegoś czasu biesiaduje w najlepsze, w tym tempie nie doczekają do zaślubin.
Wtem drzwi do sali weselnej otworzyły się z hukiem. Obecni wstrzymali oddech, rozstawione na stołach kieliszki zaczęły lekko rezonować. W progu pojawił się blisko dwumetrowy nieumarły z ogromnym czerwonym irokezem na głowie. Był ubrany w elegancką marynarkę, choć gdzieniegdzie dziurawą, oraz białą koszulę zwieńczoną poplamionym krawatem. Brawurowego stroju dopełniały obcisłe skórzane spodnie i sportowe buty.
– Co do diabła… – chciała skomentować Gertruda, ale zagłuszył ją donośny okrzyk panny młodej:
– Alojzy! Jednak udało ci się dotrzeć! Nie wiesz nawet, jaka jestem uradowana.
– Się wie! – odpowiedział kuzyn. – Prędzej umarli wrócą do grobów, niż przegapię taką imprezę.
Salę przeszyły nerwowe śmiechy. W tym samym czasie Konstanty starał się dyskretnie odciągnąć ciotkę na bok.
– Ty się, Konciu, zastanów co, proszę ja ciebie, wyczyniasz. Czy ja wyglądam jak stary mebel?
– No co też ciocia…
– To po kiego grzyba mnie przestawiasz? – Gertruda podniosła głos i pogroziła palcem.
– Ależ ja tylko chciałem cioci pokazać coś po drugiej stronie sali…
– Już ty mi lepiej nic nie pokazuj, chyba, że, proszę ja ciebie, kurek od ogrzewania. Zimno tu, zupełnie jak w fabryce mrożonek.
– Może rzeczywiście jest dość rześko, ale nic na to nie poradzę. Sama rozumiesz, goście Klementyny nie najlepiej znoszą gorąc… – wyjaśnił skruszony.
– Gdyby tylko twoja matka cię widziała… Wstyd i hańba dla rodu! Nie dość, że chuchro jesteś straszliwe, to jeszcze w mariaż z jakąś padliną wchodzisz. Co za, proszę ja ciebie, czasy! – Po czym machnęła ręką, złapała Janusza pod ramię i oddaliła się, pomrukując coś pod nosem.
– To stare próchno ma ze mną jakiś problem? Mogę dokonać stosownej regulacji, powiedz tylko słowo – skomentował Alojzy, wyszczerzając niepełne uzębienie w paskudnym uśmiechu.
– Szkoda zachodu – pospiesznie zapewniła Klementyna. – Podróż miałeś udaną?
– W sumie to zabawna historia mnie spotkała. – Jednak pannie młodej nie dane było wysłuchać opowieści i ocenić, czy rzeczywiście była zabawna, ponieważ w tym momencie na kuzyna wpadł ghul w stroju kelnera niosący puste kieliszki.
– Bardzo pana przepraszam… – wyjąkał nieostrożny garson. – Ja naprawdę nie chciałem…
W oczach Alojzego pojawił się obłęd.
– Nie chciałeś? Ja też nie chcę! Dawać mi tutaj sztachetę, będę bił hołotę – zawył rosły nieumarły. Górując nad przerażonym mężczyzną, podwinął rękawy. Na twarzy miał wymalowaną żądzę mordu.
Jeden z gości rzucił Alojzemu krzesło. Ten spojrzał lekko zdziwiony, ale ostatecznie musiał uznać, że narzędzie będzie odpowiednie do mordobicia. Zamachnął się i roztrzaskał siedzisko na głowie kelnera. Następnie złapał półprzytomnego ghula i cisnął nim przez okno. Po wszystkim, jak gdyby nigdy nic, poprawił marynarkę.
– Coraz gorsza ta obsługa, nie sądzisz, kuzynko? – zapytał od niechcenia pannę młodą.
Ale Klementyna nie odpowiedziała. Jej twarz wyrażała doznania równie przyjemne, jak przeżuwanie nadgniłej cytryny.
W tym samym czasie Konstanty z duszą na ramieniu wyczekiwał na reakcję Gertrudy wobec zaistniałego aktu przemocy. Ku jego zdziwieniu starsza pani sprawiała wrażenie jakby podekscytowanej? Ki czort?, pomyślał.
***
Panna młoda przemierzała salę w poszukiwaniu ojca. Ostatecznie odnalazła go nieopodal zespołu muzycznego złożonego z kościotrupów, które akurat radośnie przygrywały sonatę fortepianową b-moll Fryderyka Chopina. Kilku nieumarłych gości tańcowało w najlepsze, ale ich ruchy przypominały bardziej atak padaczki, niż wyćwiczony układ choreograficzny. Zupełnie jakby mieli się zaraz porozpadać.
– Tu się schowałeś tatusiu, wszędzie cię szukałam – powiedziała energicznie Klementyna. – Wszystko dobrze? Niczego ci nie brakuje? Widzisz, chciałam o czymś porozmawiać…
– Wszystko elega… – próbował odpowiedzieć Kazimierz, ale w trakcie odpadła mu żuchwa, co skutecznie uniemożliwiło dalszą komunikację.
Panna młoda przez dłuższą chwilę przyglądała się ojcu, jakby zastanawiała się, co dalej zrobić. W końcu kucnęła i podniosła pozostałości szczęki.
– Może to się da jakoś przykleić… Poczekaj na mnie, postaram się coś zaradzić – wysapała i pobiegła w kierunku Konstantego.
Na sali jest zdecydowanie zbyt ciepło, jak tak dalej pójdzie, to goście zaczną się rozkładać, pomyślała. Kto i dlaczego tak podkręcił ogrzewanie? Niespodziewanie potknęła się i runęła jak długa na podłogę.
– Kto to tutaj postawił, do ciężkiej cholery! – krzyknęła, po czym zamarła. Oczy poszerzyły jej się do granic możliwości, gdy zobaczyła, że jej stopa postanowiła nagle oddzielić się od reszty nogi. Nie jest dobrze, pomyślała Klementyna.
***
W tym samym czasie, korzystając z chwilowej nieobecności Gertrudy, Janusz podjął męską decyzję o dobraniu się do specjałów znajdujących się na wiejskim stole. Już na sam widok mężczyźnie szybciej zabiło serce.
– Najpierw bimberek, potem swojska kiełbaska, a następnie jeszcze trochę bimberku. Dalej mamy chlebek ze smalczykiem i bimberek, tak na drugą nóżkę – wyliczał. – O właśnie! Jeszcze nóżki w occie! I do tego trochę bimberku, ale to pół porcji. Tylko migiem, zanim mnie dostrzeże Gercia.
– Bimbru to ja bym unikał, przepala wnętrzności – z pobliskiego stołu krzyknął jeden z nieumarłych gości weselnych.
– Pan wybaczy? – skomentował Janusz.
– Alkohol to powinien konserwować, a pan sam spojrzy – powiedział zombie, po czym wstał i zademonstrował rozmówcy wyraźny ubytek w okolicy pasa. – Jakaś diabelska mikstura, nie bimber, ot co!
– Aj, aj, rzeczywiście… Ale, widzi pan… W pana stanie… – Kątem oka dostrzegł, że Gertruda powoli, lecz nieuchronnie zmierza w jego kierunku. Jej pięści były zaciśnięte, a twarz czerwona.
Janusz bez zastanowienia, ignorując ostrzeżenie, doskoczył do wiejskiego stołu i zaczął gorączkowo pochłaniać swojski alkohol i inne specjały. Do czasu, gdy dopadła go Gertruda, zdążył już opić się jak bąk i co nieco zakąsić.
– Ciebie Janusz na chwilę zostawić i już, proszę ja ciebie, jak ten ostatni chlejus… Skaranie boskie z takim mężczyzną.
– Oj tam, już nie przesadzaj – czknął. – Jaki tam… Chlejus od razu… Koneser!
– Taki jesteś koneser jak, proszę ja ciebie, z koziej pi… – urwała w połowie zdania. – Janusz? Ty się dobrze czujesz?
– Ja… – wymamrotał i osunął się na parkiet. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, z ust poleciała biała piana.
– No ładnie, to jeszcze weź mi tutaj i umrzyj, mało to wstydu mi narobiłeś do tej pory? – skomentowała ponuro Gertruda.
Z pobliskich stołów zerwało się kilku nieumarłych, którzy zaczęli udzielać mężczyźnie pierwszej pomocy. Jak się jednak okazało, ratowanie metodą usta–usta, wykonywane przez zombie, przynosi skutki zgoła odmienne od zamierzonych. Nie minęło kilka minut, a Janusz stał na własnych nogach. Czy może, będąc nieco bardziej precyzyjnym, nieumarły Janusz stał na własnych nogach.
– Gerciu, kochanie… – wysapał świeżo upieczony żywy trup.
– Jakie znowu, proszę ja ciebie, kochanie? „Póki śmierć nas nie rozłączy”, pamiętasz? Jestem teraz wdową i znajduję się w żałobie.
– Jakiej znowu żałobie?! – żachnął się Janusz. – Przecież dosłownie stoję obok ciebie.
– I właśnie dlatego to wszystko okazało się takie trudne. Żegnaj ukochany, nigdy cię nie zapomnę! – powiedziała i z mściwym uśmiechem na twarzy oddaliła się od wiejskiego stołu. Zmarły jedynie smutno wodził za nią oczami.
***
Klementyna resztką sił dokuśtykała do Konstantego.
– Musimy coś zrobić. Najwyraźniej padła klimatyzacja, bo w sali jest stanowczo za ciepło – wysapała.
– Klimatyzacja działa, to ciotka Gertruda zrobiła raban, że jej zimno, więc obsługa podkręciła ogrzewanie na pełne obroty – odpowiedział Konstanty.
– Co? Trzeba je natychmiast wyłączyć! Goście nam się zaczynają rozkładać – wykrzyczała do przyszłego męża.
Pan młody otaksował ją wzrokiem. W końcu powiedział:
– Kochanie… Po pierwsze, nie można wyłączyć ogrzewania, bo pilot się zepsuł, a zapasowego nie ma. Po drugie, niestety wygląda na to, że ty także się rozkładasz.
– Co? Nie, to tylko stopa – odpowiedziała niepewnie.
– Nie chodzi mi o stopę… Zresztą, spójrz sama. – Podał wybrance lusterko.
Klementyna aż zaklęła paskudnie wobec widoku, który ujrzała. Z misternie szykowanego makijażu nie pozostał najmniejszy ślad. Podobnie z policzków i nosa. Pożółkłe i przekrwione gałki oczne sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły odpaść od reszty twarzy.
– Cholerka… To jak my teraz?… – powiedziała, zanosząc się płaczem.
– Przykro mi, moja droga, ale wygląda na to, że nie będzie nam dane zalegalizować związku.
Parę młodą dobiegły jęki zawodu dochodzące z sąsiedniego stolika. Zupełnie żywi, choć zalani w trupa, biesiadnicy nie mogli pogodzić się z tak niekorzystnym obrotem spraw. Ostatecznie uroczystość trwała dopiero godzinę, miała miejsce tylko jedna bójka, a nawet nie dotarł jeszcze ksiądz.
– Nie martwcie się – uspokoił gości pan młody. – Wszystko i tak jest opłacone z góry, więc nawet bez ślubu możecie balować do białego rana.
W odpowiedzi do jego uszu doszły żwawe pomruki aprobaty.
***
Gdy ksiądz Bonifacy przekroczył próg sali weselnej, zamarł. Jego nozdrza zaatakował odór gnijącego mięsa, alkoholu i wędzonki. Duchowny zakrył usta i nos chustą, a następnie zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie.
– Proszę księdza, ślub odwołany – mruknął ponuro Konstanty, który siedział przy resztkach niedoszłej panny młodej.
– Ależ kochanie… Damy… Damy radę… Wezmę trochę para… Paracetamolu i będzie… Dobrze – wystękały resztki.
– Od razu zaznaczam, że pieniędzy za ślub nie zwrócę! – przezornie powiedział duchowny.
– Kto by się przejmował dobrami doczesnymi? Całe życie mi się rozpadło, jestem zgubiony i samotny – odpowiedział pan młody.
– Ha! Dobre! Rozpadło się życie! Bo niedoszła żonka się rozpadła. Ha, ha, ha! – krzyknął spod pobliskiego stołu jakiś gość weselny.
W odpowiedzi Konstanty rzucił w jego kierunku pantoflem z resztkami stopy Klementyny. Niezidentyfikowany biesiadnik najwyraźniej oberwał, gdyż wydał z siebie głuchy okrzyk oburzenia.
– No dobrze, to ja się chyba będę… W zaistniałej sytuacji… No cóż, zbierał – niepewnie powiedział ksiądz Bonifacy.
– W żadnym, proszę ja ciebie, razie, chciwa kanalio! – Zza pleców dobiegł go donośny głos Gertrudy. – Dostałeś zapłatę za ślub, to odprawisz ślub.
– Ależ ciociu, przecież Klementyna się już nie nadaje do… No, do niczego się już nie nadaje. Podobnie zresztą, jak wszyscy jej goście – odpowiedział pan młody.
– Otóż nie wszyscy – powiedział dziarsko Alojzy, który trzymał starszą panią pod rękę.
– Widzisz Konciu, postanowiliśmy, proszę ja ciebie, z kochanym Alojciem wziąć ślub. Tu i teraz!
– Ciociu, przecież ty masz męża…
– Jak to?
– Wuja Janusza? Gdzie on się w ogóle podział?
– Wziął i umarł biedactwo – odpowiedziała poirytowana Gertruda.
– Co też ciocia plecie najlepszego? Jak to umarł?! – krzyknął wstrząśnięty Konstanty.
– O to już musisz sam zapytać ten bezużyteczny pęczek włoszczyzny, gdzieś tu, proszę ja ciebie, wałęsa się po sali. – Nie zważając na okoliczność, że oczy pana młodego rozszerzyły się do wielkości kół młyńskich, kontynuowała wywód. – No, ale to już przeszłość. Gdy zobaczyłam Alojcia, coś we mnie odżyło. To prawdziwy mężczyzna, nie to, co mój świętej pamięci mąż oferma. Z miejsca postanowiłam, że będzie mój. I teraz, proszę ja ciebie, bierzemy ślub! Ha!
Konstanty z wyrazem twarzy będącym mieszaniną szoku i obrzydzenia spojrzał w kierunku duchownego.
– To jest chyba nielegalne… – niepewnie zaprotestował ksiądz.
– Chyba ci, klecho, mózgojady na przymusową głodówkę powędrowały, albo winko mszalne nazbyt do głowy uderzyło. Jakie znowu nielegalne? Nowoczesne – dziarsko ucięła temat Gertruda.
– Ale tak właściwie, to skąd cioci przyszedł ten cały pomysł na ślub?
[dwadzieścia minut wcześniej, czyli skąd właściwie ciotce przyszedł pomysł na ślub]
Po raz pierwszy od przeszło czterdziestu lat Gertruda była wolną kobietą. Podeszła do pierwszego lepszego stolika i uraczyła się solidną dawką napoju wyskokowego. Momentalnie zaszumiało jej w głowie i było to dobre uczucie. Otaksowała wzrokiem salę, większość nieumarłych gości była aktualnie w stanie postępującego rozkładu. Wyjątkiem był ten wielki, nieokrzesany brutal, który jakiś czas wcześniej pobił kelnera. Oho, bestia nieźle się trzyma, pomyślała.
Alojzy w tym czasie zarzucił daremny pomysł poskładania do kupy Kazimierza.
– Sorry wujo, trzeba się było lepiej balsamować. Tych puzzli to ja już nie ułożę… Pani starsza to zamierza tak się na mnie gapić? – ryknął niespodziewanie w stronę Gertrudy. Ta nie wydawała się przejęta, ruszyła na nieumarłego celem konfrontacji.
– Ty się chyba chłopczyku, proszę ja ciebie, z jeżozwierzem na łby pozamieniałeś, jeżeli myślisz, że będziesz się tak do mnie zwracał.
– Uuu, babcia widzę zadziorna, lubię takie – odpowiedział niewzruszony Alojzy.
W odpowiedzi na taką bezczelność ciotka podeszła i pewnym chwytem złapała za klejnoty koronne rozmówcy. Ten, pomimo oczywistego faktu pozostawania żywym trupem, śmiertelnie się przeraził. Tymczasem, nabrzmiały stężeniem pośmiertnym, atrybut męskości wyraźnie zaimponował kobiecie. W efekcie na jej twarzy wymalował się potężny rumieniec, dodatkowo potęgowany niedawno spożytym alkoholem. Kilka oddechów później osobliwą parę połączył namiętny pocałunek, który trwał i trwał…
Leżące nieopodal resztki ojca panny młodej chciały wyrazić zgorszenie, jednak z resztek ust wydobyło się jedynie niezrozumiałe rzężenie.
Ostatecznie miłosny uścisk przerwał świeżo upieczony zombie Janusz.
– Czy wy Boga w sercu nie macie? – krzyknął. – Ledwie kilka chwil temu zostałaś wdową, z czym na marginesie zupełnie się nie pogodziłem, a już obściskujesz się z innym mężczyzną? I do tego zmarłym?! Może jeszcze za niego wyjdziesz, co?!
– A wiesz, że to jest, proszę ja ciebie, doskonały pomysł!
***
Ksiądz Bonifacy patrzył w osłupieniu na Gertrudę i Alojzego. Nerwowo, jakby szukając poparcia, zerkał na Konstantego.
– A niech mnie cholera, skoro już jest opłacone… Niech im ojciec udzieli ślubu – powiedział niespodziewanie pan młody.
– Moment, czy pan – spojrzał wymownie na Alojzego – przyjął sakrament chrztu?
– Się wie, nawet dwukrotnie – radosnym tonem odpowiedział nieumarły. – Kościół, oczywiście odpłatnie, udziela ostatnio specjalnych świadczeń na rzecz zombie. Słyszałem, że nowy papież jest specjalistą od pijaru.
– Widzisz kleszko, nie ma żadnych, proszę ja ciebie, przeciwwskazań. A teraz udzielaj nam ślubu i to już, natychmiast! – krzyknęła ciotka.
Po kilku minutach duchowny oficjalnie ogłosił Alojzego i Gertrudę mężem i żoną.
– Wiwat państwo młodzi! – skandowali żywi goście ze strony Konstantego.
– Urrrghhghhgh! – rzęziły resztki nieumarłych gości ze strony Klementyny.
– Gorzko! – krzyknął ktoś spod stołu.
Alojzy bez zastanowienia uniósł małżonkę i namiętnie ją pocałował. Gertruda natomiast nie odwzajemniła pieszczoty, zamiast tego ugryzła go w wargę. Nieumarłym wstrząsnęło tak gwałtownie, że upuścił świeżo upieczoną żonę. Jego ciałem targnęły drgawki, a następnie zaczął się pokracznie wyginać we wszystkich kierunkach, niczym drewniana kukiełka w teatrzyku o egzorcyzmach. Niespodziewanie ruchy ustąpiły, ale zombie zaczął się kurczyć, jakby uchodziło z niego powietrze. W oparach powstałego w ten sposób dymu przekształceniom ulegała także jego fizjonomia i ubiór.
Goście weselni przecierali oczy ze zdumienia. W miejscu, w którym jeszcze niedawno stał rosły nieumarły, teraz znajdowała się elegancka starsza pani. Gertruda aż się zarumieniła z ekscytacji.
– Kto by pomyślał, to faktycznie zadziałało! Ha! To teraz sobie, droga Alojciu, zorganizujemy, proszę ja ciebie, świt żywych babć! Żwawo, zabieramy się za gryzienie! – krzyknęła, po czym, spoglądając w kierunku zdębiałych biesiadników, zaśmiała się złowieszczo.
Nie wierzę, że to powiem, ale… smakowita historia.
Odpowiednio pikantna, swojska jak kiełbaska, pyszna jak schłodzona wódeczka, sycąca jak boczek.
Tylko skąd te muchy?!;)
Powoli domyślam się, czemu staruszek jest więcej, niż staruszków. To krzepiące;)
Lożanka bezprenumeratowa
Anomin składa podziękowania za Twoje miłe słowa Ambush!
Tylko skąd te muchy?!;)
Na wiejskim weselu muchy są, że tak powiem, nieodłącznym elementem krajobrazu :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Hej
Mimo odjechanej już na maxa końcówki, opowiadanie mi się podobało. Mimo trupów i odpadających kończyn czuć tu normalne wesele i niedoszły ślub. I to jest ekstra, że już po pierwszych informacjach o trupach, czyta się tak jakby to było zwyczajne wesele :). Podoba mi się twist z Gertrudą i cała scena z zabójczym bimbrem :). A zakończenie mimo swojego odjechania i tak się dobrze wpasowuje w całość.
Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Szanowny Bardziejaskrze! Anonim śle Ci podziękowania za wizytę i Twój komentarz. Serce Anonima raduje się na wieść, że opowiadanie Ci się podobało :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Szalone opowiadanie, przypadło mi do gustu. Na początku nieco musiałam się wciągnąć, ale potem było już tylko lepiej. Bohaterowie niby umarli ale całkiem żywi, jeśli chodzi o konstrukcję postaci. Gratuluję i dziękuję za przyjemną lekturę! :)
Witaj JolkaK! Anonim dziękuje Ci za wizytę oraz miły komentarz :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Anonim wielce jest rad, że szanowna Jurorka przeczytała niniejsze opowiadanie :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Anonimie, pięknie pokazałeś, że można sięgnąć po znane motywy i sprawdzone wzory, połączyć je, wymieszać z gośćmi weselnymi, dodać własne przyprawy, że o bimberku nie wspomnę, a otrzymamy zacnie opisane wesele – wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. ;D
…stoły, wypełnione po brzegi jedzeniem i rozmaitymi trunkami. → Obawiam się, że stołu nie można wypełnić, ale można go zastawić.
…westchnęła doniośle ciotka Gertruda. → Na czym polega doniosłość westchnienia?
A może miało być: …westchnęła donośnie ciotka Gertruda.
…ratowanie metodą usta – usta… → …ratowanie metodą usta-usta…
– Czy wy boga w sercu nie macie… → – Czy wy Boga w sercu nie macie…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Szanowna Regulatorzy, skromny Anonim przesyła wyrazy podziękowania za Twoje miłe słowa :D
Co więcej, Anonim spieszy również poinformować, że wszelakie wskazane przez Ciebie babole usunął i żałuje, iż dopuścił do ich powstania :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Anonimie, skoro babole usunięte, mogę udać się do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Anonim jest wdzięczny za okazaną życzliwość w postaci klika :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Potrzebowałem chwili, żeby wdrożyć się w tekst, ale potem już wszystko szło gładko i dobrze się bawiłem.
Temat jest ciekawy i mocno intrygujący. Wciągnąłeś mnie anonimie, hehe. Humor do mnie przemówił, żarty były wymierzone w punkt.
To jak Gertruda uznała, że poślubi Alojzego bardzo się spodobało, ale w samym zakończeniu coś mi zazgrzytało. Może było trochę za szybkie, nie wiem. Jakoś go nie zrozumiałem. (Nawiązanie do kultowego filmu tak, ale nie znalazłem zbytniego sensu?)
Ale i tak miło spędziłem czas, więc klikam.
Pozdrawiam
Kto wie? >;
Przeczytałem. Powodzenia. :)
Szanowny Panie skryty, Anonim wyraża wdzięczność za wizytę, pozytywną recenzję oraz kliknięcie do biblioteki :D
Ponadto Anonim tłumaczy, że ciotka Gertruda o konszachty ze diabełem podejrzewana była i, jak się okazało, były to podejrzenia słuszne. Anonim sam nie zna wyjaśnienia tego zjawiska, ale wygląda na to, że ugryzienie przez zombie zamienia w zombie, zaś ugryzienie przez starszą panią zamienia w… starszą panią! :D
Czcigodny Koalo75, Tobie także Anonim śle podziękowania za wizytę oraz dobre słowo :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Aaa Anonimie, dzięki za wyjaśnienie :))
Kto wie? >;
Fajne. Niezła impra, nawet bijatyka miała miejsce. Cosik mi się widzi, że tak powinno wyglądać prawdziwe wiejskie wesele.
Ze zrozumieniem zakończenia musiałam poczekać aż do wyjaśnień odautorskich, ale w sumie ma to sens.
Babska logika rządzi!
Czcigodna Finklo, zdekonspirowany Anonim dziękuję Ci za wizytę i komentarz.
Ze zrozumieniem zakończenia musiałam poczekać aż do wyjaśnień odautorskich, ale w sumie ma to sens.
Anonim czynił wysiłki żeby poszlaki w tekście starannie umieścić, jednak najwyraźniej koncepcja apokalipsy starszych pań dla czytelników na pierwszy rzut oka oczywistą nie jest… :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Zawsze myślałam, że operacja zmiany płci polega na czymś innym niż ugryzienie przez chirurga. A że można kogoś w ten sposób postarzeć, to już horror… ;-)
Babska logika rządzi!
Dobrze się bawiłem :) Ciotkę Gertrudę poznałem w trakcie lektury opowiadania, ale jakbym znał ją od zawsze, bo taka ciocia-zrzęda jest obecna na dosłownie każdym weselu. Podoba mi się końcowy twist, w którym okazuje się, że od plagi zombie bardziej niebezpieczna może okazać się tylko plaga eleganckich, starszych pań. Dużo adekwatnego humoru, śmieszków z wesel, rozkładających się nieumarłych, no po prostu jest dobrze. Naprawdę miło spędziłem czas.
Jeśli już na siłę miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to co to za zwyczaje, żeby zaczynać pić jeszcze przed oficjalną częścią uroczystości? Może jakiś ślubny biforek? :P Obcy to dla mnie zwyczaj, ale niech sobie będzie.
Pozdrawiam!
Szanowna Finklo, jednakowoż należy mieć na względzie, że skutkiem ugryzienia jest nie tylko zmiana aparycji, ale także (a może przede wszystkim!) momentalne nabycie ogłady, tak charakterystycznej dla szanowanych starszych pań… :D Stąd też, skromnym zdaniem Anonima, przemiana taka może i pozytywnie być postrzegana.
Panie AmonRa, niezmiernie rad jest Anonim, że zajrzałeś w jego skromne progi. Szczęście rozpiera skromnego Anonima, że jego twórczość spowodowała, że miło czas spędziłeś :D
Ciotkę Gertrudę poznałem w trakcie lektury opowiadania, ale jakbym znał ją od zawsze, bo taka ciocia-zrzęda jest obecna na dosłownie każdym weselu.
Tako i celem Anonima było zaprezentowanie postaci, które każdy z nas zna lub chociaż kojarzy, jednak w nieco bardziej fantastycznym wydaniu :D Chociaż należy zauważyć z trwogą, iż Ciotka mrocznym sztukom się oddała i najwyraźniej diabłu duszę zaprzedała, co… w zasadzie także odpowiada stereotypowej ciotce…? :D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Droga, Anet! Anonim Rad jest wielce, że lektura przyjemną Ci była:D
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Ale autor powinien być trzeźwy…
nawet, kiedy pisze o spożyciu alkoholu. Bo nie może liczyć na upojenie czytelnika… a ten tekst jest wyraźnie po paru głębszych. I nie upił on się na wesoło, oj, nie. Fabuła oparta na przemielonych już tysiąc razy stereotypach dałaby się przełknąć, gdyby była fabułą, a nie bardzo luźnym zlepkiem… no, nawet nie gagów. Cień uśmiechu przemknął przez moje ponure oblicze w pierwszej części na widok ciotki Gertrudy, która miała potencjał satyryczny, ale szybko się tym przemykaniem zmęczył. Tekst jest bez sensu. Po prostu. Nic z niczego nie wynika. Alojzy bije kelnera – bez sensu. Śmierć Janusza – bez sensu (przez chwilę myślałam, że to ten plan, co to miał być – ale nie. Chyba.) Ślub Gertrudy z Alojzym – bez sensu. Końcówka – z sufitu.
I żeby to chociaż było śmieszne… lekko przesadny ton, niestety, nie buduje komedii przez kontrast, a mógłby. Niestety, w praniu wychodzi co najwyżej pretensjonalnie. Jeśli istotą żartu jest to, że bohaterowie używają słów, nie wiedząc, co one znaczą, to powinno być czytelne – tym bardziej dotyczy to narracji (polecam Pratchetta). Ciotka Gertruda niezła jako typ komediowy (choć nie oryginalna), ale to trochę mało i szybko traci smak. Poza tym – najserdeczniej przepraszam, ale to nie pierwszy raz i zaczynam się bać… DLACZEGO wydaje Wam się, że łapanie ludzi za części rodne jest śmieszne? Nie jest.
Język. W rozmowach mało naturalny – silisz się na wysokie słowa, nie wiedząc, co znaczą („brawurowy strój”…). Tylko Gertruda mówi tutaj odpowiednio do swojego charakteru (no, może trochę Janusz, ale inni już wcale). Poza tym dość sporo zapewniasz – uważaj na przysłówki (wrzucaj za każdy monetę do słoika, tylko nie kupuj sobie piwa, jak się napełni – daj Caritas). Dużo jest pustosłowia, trochę "byłów". Co to znaczy „rezonować”? „zwieńczony”? „brawurowy”? Wyczekiwał kogo, czego? reakcji; pomysł nie może być daremny – daremne mogą być wysiłki; a „świadczenie na rzecz” jest z zasady pieniężne. W interpunkcji zabrakło przecinków, przede wszystkim przy wołaczach, ale nie tylko.
Elementów dodatkowych nie stwierdziłam. Stwierdziłam jeden wulgaryzm, ale urwany, więc nie odejmuję punktu (spryciarz). Brakuje planu i humoru, jest ślub.
Zwłoki tekstu do odbioru na priv.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Tarnino!
Aj, komentarz jurorski zabolał. Pewnie będzie piekło jeszcze przez kilka dni. Pozostaje mi wyrazić ubolewanie, że opowiadanie Ci się nie spodobało, zarówno ze względu na nietrafiony humor, szczątkową fabułę, jak i kreację postaci.
Jedynym pocieszeniem pozostaje dla mnie fakt, że przynajmniej reszta czytelników dość pozytywnie odebrała opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za organizację konkursu!
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Oj, jesteś surrealistą. Jak dla mnie – zbyt surrealistycznym, ale to nie znaczy, że nikomu się nie spodoba.
Alternatywnie:
A, i przecież wygrałeś to i owo (choć nie za tekst) – adres poproszę!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.