- Opowiadanie: Realuc - Wszystko, czego nie widać

Wszystko, czego nie widać

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wszystko, czego nie widać

Zimna ściana.

Opuszki palców znają jej każde zagłębienie. Każdą wypukłość, ostrość, gładkość. Każdy najmniejszy detal ukryty w skalnym labiryncie wyżłobionym przez czas. Dawno temu potrzebowałam obu rąk, aby się przemieszczać. Dłonie wyznaczały kierunek, stopy powolnie za nimi podążały. Teraz korytarze te są moim światem, który wybudowałam w głowie klocek po klocku, aby w końcu poczuć namiastkę życia ludzi z poprzedniej ery. Palce tylko czasami upewniają się, czy zmysły nie zawodzą, a kroki stawiam pewnie, jakbym spacerowała parkową alejką z opowiadań, a nie podziemnym tunelem rzeczywistości.

Ze szczelin wydobywa się jazgotliwe nawoływanie Kapłana. Podążam w stronę Sali Pokutnej, gdzie rozpoczyna się codzienny cykl. Początek dnia.

Dzień.

Słowo używane wyłącznie przez Widzących. Jaki sens ma dla ludzi bez oczu? Co oznacza jasność i ciemność, skoro każdą sekundę spowija mrok?

Czasami mam wrażenie, że odczuwam tęsknotę za tym, czego szczątkowy obraz stworzyło małe dziecko. Ale to wszystko już dawno się ulotniło. Jak wyobrazić sobie promienie słońca, skoro nie ma możliwości poczuć ciepła na skórze? Tęsknię za słońcem, którego ludzie tacy, jak ja, nie pamiętają lub też nie znają wcale. Za słońcem, które było niegdyś ostoją normalnego świata.

Za słońcem, które zniszczyło tamten świat.

 

Pokuta

 

– …i niechaj was nie zwodzą myśli podstępne, gdyż te są najczęściej sługami Halala. To, czego nie możecie dotknąć, nie jest prawdziwe. Wszystko, co możecie poczuć, jest prawdą. Niech was Haram prowadzi w drodze ku widzeniu.

Kapłan kończy codzienne kazanie. Wyjątkowo nie nakazuje się tym razem chłostać, uderzać ani klęczeć przez godzinę. Obejmuję dłoń Idy. Jest spocona, wilgotna niczym otaczające nas ściany i sklepienie.

– Miałam sen, że w końcu się uda. Że zostanę wylosowana – szepcze mi do ucha.

– Ale nasza umowa nadal obowiązuje, prawda? Razem albo wcale? – upewniam się.

– Razem albo wcale – potwierdza, zaciskając palce na moich.

Brzdęk uderzających o siebie kul. Maszyna, sterowana boską wolą, pracuje z łoskotem, wypełniając całą Salę Pokutną niesamowitym hałasem. Kiedyś do niej podeszłam i poczułam to cudo. Jest jeszcze zimniejsza od ścian, ale zupełnie gładka. Zdaje się, że owalna, niczym jakiś metalowy cylinder. W środku tysiące imion, a na zewnątrz kotłujące się nadzieje tysięcy ich posiadaczy.

Wszystko cichnie. Słyszę przyspieszony oddech Idy. Ściska mnie jeszcze mocniej.

– Ivan z Chinorosji, numer zero pięć pięć siedem dwa.

Słowa Kapłana długo wędrują po ścianach ogromnej sali, mieszając się z jękami rozczarowania. Przez chwilę jeszcze nasłuchujemy, jak wybraniec klęka przed Kapłanem, dziękuje mu po trzykroć, całuje szatę, znowu dziękuje, aż w końcu odchodzą razem do strefy pokutnej. Tam odda ostatni hołd Haramowi, za co otrzyma Żelazne Oczy, które pozwolą mu wyjść na powierzchnię i dołączyć do Widzących.

– Może jutro… – mówi Ida, ciągnąc mnie za rękę.

– Może jutro – powtarzam.

Fala ślepców rozlewa się po różnych korytarzach, my skręcamy w ten prowadzący do Sali Badań. Taki nasz cykl. Każdy robi tutaj to samo, ale w różnej kolejności, ponieważ tylko Sala Pokutna jest na tyle wielka, aby pomieścić wszystkich. Zagłębiając się z czerni w czerń, słyszymy za plecami, jak stalowe wrota zamykają się, odgradzając Kapłana i wybrańca.

Ten Ivan musi być teraz najszczęśliwszym człowiekiem w podziemnym świecie. W końcu przyjdzie i moja kolej.

W końcu przyjdzie.

 

Badania

 

Sala Badań to jedyne miejsce, w którym nie odczuwam ucisku.

Wszyscy mówią tutaj, że jak człowiek pozbawiony jest jednego zmysłu, wyczulają się wówczas inne. Coś w tym jest, bo mam niemal pewność, że słyszę świst powietrza, które doprowadzane jest z powierzchni do tego pomieszczenia, aby potem zostać rozesłane po wszystkich komnatach i korytarzach.

– Harry gadał kiedyś, że to rury – odzywa się Ida, jakby czytała mi w myślach.

– Rury?

– No, rury. Wciągają powietrze na górze i przynoszą tutaj. Cały system rur. Nie wiem, skąd o tym wie, ale pewnie ma rację. Sama mówiłaś, że bez powietrza nie da się żyć.

Ostatnie okruchy pamięci z poprzedniego życia plączą się jeszcze gdzieniegdzie w głowie. Miałam pięć lat, gdy to się wydarzyło. Ida jest młodsza, trafiła tutaj później i nie zna życia przed Rozbłyskiem. Do tej pory czuję czasami smak truskawki na koniuszku języka, widzę skłębione chmury na niebieskim niebie, słyszę głos matki. Są to ulotne sekundy, roztrzaskiwane przez bicze ciemności w kruszyny. W końcu nadejdzie dzień, w którym nie będę potrafiła poskładać już z tych resztek niczego.

Chyba, że wcześniej zostanę wybrana.

– Nie ociągać się, każdy dzień jest na wagę złota dla ludzkości! No, już, każdy do aparatury! – wydziera się Doktor. Zawsze jest opryskliwy. Nikt go nie lubi, ale wszyscy słuchają.

– Jakbym skończyła wcześniej, to widzimy się na obiedzie, tak? – Ida zawsze kończy badania szybciej ode mnie, choć nie wiem, dlaczego tak jest.

– Jasne – odpowiadam i prowadzona przez jednego z asystentów Doktora, podchodzę do stołu. Kładę się, posłusznie i bez ociągania. Badania nie są przyjemne, a czasami mam podczas nich dziwne wizje, ale to element cyklu. Odbębnić i już.

Plastry oblepiają czoło i skronie, kable plączą się między nogami. Leżę na wznak, bez ruchu, poddając się procesowi, który zaraz się rozpocznie. Nagle świdrujący ból w potylicy uderza z siłą większą, niż zazwyczaj. Zaciskam zęby, przyciskam dłonie do twarzy. Palce lądują w pustych oczodołach.

Niknę.

 

– Ernst, mamy pierwszą grupę dzieci. Jedna dziewczynka już się wybudziła, ale źle zniosła zabieg i nie wiem, czy przeżyje. O, ta tutaj.

– Trudno. Będzie, co ma być.

– Ernst?

– Co?

– Jesteś pewien, że…

– Jestem pewien. A tak z innej beczki, to wiem już, jak je nazwiemy.

– Hm?

– Żelazne Oczy.

 

Posiłek

 

Wgryzam się w twardy kawałek mięsa. Bolą mnie zęby, ale ignoruję ten ból, tak samo jak ten z tyłu głowy. Ten drugi to przez badania. Wiem, że miałam jakieś wizje, kompletnie jednak nie potrafię ich odtworzyć. Mam wrażenie, że po każdym badaniu pamiętam coraz mniej.

Dosiada się do nas Harry. Poznaję go po nieprzyjemnym zapachu i nieustającym chrząkaniu.

– Cześć, gdzieś jeszcze może wymacasz jakiś kawałek – mówi Ida, która skończyła już jeść.

– Nie jestem głodny. – Jego głos brzmi chłopięco, ale dobiega z góry, jest co najmniej o głowę wyższy od nas.

– Harry – zaczynam nieśmiało – ty dużo wiesz. Możesz powiedzieć coś o badaniach? Po co je robią?

Już nieraz zżerała mnie ciekawość, więc może coś z niego wyciągnę. Na stole stukają talerze, chyba jednak zgłodniał i szuka resztek mięsa.

– To żadna tajemnica. – Zaczyna mlaskać, poszukiwania zakończyły się zatem sukcesem. – Grzebią nam w mózgach, aby zbadać wpływ Rozbłysku na ludzi. To, że straciliśmy wzrok, a w oczach zrobiło się jakieś gówno, przez co trzeba je było wydłubać, to jest ponoć wierzchołek góry lodowej. Zachodzą procesy, o których nie mamy jeszcze pełnej wiedzy, ale pewnie kolejne pokolenia już ją będą miały. Dzięki nam, między innymi.

Tyle to i ja podejrzewałam, ale miałam skrytą nadzieję, że wie nieco więcej. W zasadzie brzmiał ironicznie i nie do końca szczerze, jakby nie mówił tego, co w rzeczywistości myśli. Trudno, taka wiedza musi wystarczyć.

– Lena, wiesz co ci powiem?

Cisza. Nikt nie odpowiada. Do kogo mówi Ida, nie znam żadnej… cholera, przecież to ja!

– Halo, jesteś tutaj!? – Potrząsa mną. Naprawdę zapomniałam imienia? To mi się jeszcze nie przytrafiło…

– Tak, przepraszam, zamyśliłam się. Co chciałaś powiedzieć?

Mlaskanie ustaje, krzesło szura. Harry odchodzi bez słowa pożegnania.

– Jak już będziemy razem na zewnątrz to chciałabym z tobą zamieszkać.

Uśmiecham się na tę myśl.

– Pewnie! I tak nikogo już tam nie mam. Ida?

– No?

– Kocham cię.

Opiera głowę na moim ramieniu.

– Też cię kocham.

Po chwili wstajemy od stołu, bo trzeba kontynuować cykl. Nastał czas pracy.

 

Praca

 

Maszyny wydają najróżniejsze dźwięki.

Cięcie, wiercenie, piłowanie, mielenie, mieszanie, łamanie, targanie.

Jestem przydzielona do rozdrabniarki. Nie wiem, jak wygląda, ale znam na pamięć rozkład przycisków, które nią kierują. Dwa po lewej, pośrodku jeden większy, na górze dwie dźwignie, po prawej gałka do sterowania. Wystarczy ruszać lewarkiem, aż usłyszę sygnał potwierdzający, że ostrze znajduje się nad kawałkiem zwierzęcia. Następnie naciskam przycisk, ten z samego krańca pulpitu, i robię mięsną papkę. Kolejny przycisk, ten obok. Teraz w sumie nie jestem pewna, co dokładnie robię. Zostały dźwignie. Lekko do góry, potem w prawo, aż rozbrzmi kolejny sygnał. Środkowy, największy przycisk. Mięso ląduje na kolejnym stanowisku. I tak jeszcze jakieś kilkaset razy i koniec cyklu.

– Nie tak szybko, Leno, nie płacą ci za akord. W sumie to w ogóle nam nie płacą. A moja maszyna się psuje i nie nadążam.

Harry? Prześladuje nas dziś.

– Ako co?

– Nieważne. Po prostu zwolnij i już.

Niech mu będzie, co mi tam.

– Zastanawiało was, skąd biorą zwierzęta, skoro Rozbłysk działa na nie tak, jak na ludzi? – zagaduje Harry. Jego maszyna hałasuje najbardziej.

– Są sztucznie wyhodowane, nic nadzwyczajnego. Przed Rozbłyskiem ponoć połowa jedzenia i zwierząt to były już sztuczne twory. Tak mawiał przynajmniej Kapłan na jednym z kazań – odpowiadam, obejmując lewarek.

– Wy to wierzycie w każde jego słowo, prawda?

Zaczyna mnie denerwować. Przemądrzały chłopczyk, co myśli, że wszystkie rozumy pozjadał.

– A dlaczego miałabym mu nie wierzyć? – pytam.

Harry nie odpowiada. Milknie i więcej już się nie odzywa.

Po długim czasie, gdy pośladki zaczynają boleć, kręgosłup doskwierać, a palce cierpnąć, rozbrzmiewa sygnał oznaczający zmianę. Kończymy nasz cykl, a pracę zaczną ci, co są jeszcze w jego trakcie. Nastał czas na sen. Pamiętam, że kiedyś czas ten zwany był nocą. Tutaj jednak każdy śpi o innej porze, a ciemność zawsze jest ciemnością, niezależnie od tego, czy gdzieś tam nad nami wędruje księżyc, czy słońce.

 

Noc”

 

– Ida? – pytam szeptem, gdy ktoś wdziera się subtelnie pod kołdrę.

– Mhm.

W zasadzie wcale nie musiałam pytać. Nie jestem w stanie pomylić jej dotyku z żadnym innym, bo też nikt inny nigdy mnie w ten sposób nie dotykał.

Przylegamy do siebie udami, piersiami, ustami. Bliskość ciała ukochanej osoby jest najwspanialszym rodzajem bliskości. Czucie jej lekko zziębniętej skóry, najcudowniejszym uczuciem. Przyśpieszony oddech, muśnięcia, pocałunki.

To nic, że wokół nas jest pełno ludzi, bo między cyklami odpoczywamy w zbiorowych salach.

To nic.

Przecież i tak nikt niczego nie zobaczy.

 

Pokuta

 

– …i pamiętajcie, że Rozbłysk nie był tylko jednorazowym wybrykiem Harama! Nasz Pan Wszechświata zaczarował słońce i ono wciąż jest niebezpieczne dla wszystkich żywych istot na Ziemi! A będzie takie dopóty, dopóki nasza rasa nie zrozumie popełnionych na przestrzeni epok błędów! Póki zbiorowa i nieustająca pokuta nie sprawi, iż nasze miejsce w gwiezdnej przestrzeni znowu będzie miało sens! Tak więc, bracia i siostry, dziesięć biczów dla towarzysza po swej prawicy. Ja tymczasem włączam maszynę kierowaną ręką Pana, abyśmy za chwilę poznali kolejnego Widzącego!

Ida, stojąca po lewej, wyraźnie zwleka, więc ją ponaglam:

– No, dawaj. Bywały o wiele gorsze pokuty.

Zdejmuję kurtkę i koszulę, odsłaniając plecy. Ziąb przeszywa skórę. Świsty batów wymieszane z jękami uderzanych wypełniają salę.

Świst.

Tłumię ból.

Świst.

Zastanawiam się, jak wyglądają moje plecy. Jak w ogóle wygląda moje ciało? Czy kiedyś spojrzę w lustro i ujrzę własną twarz przez Żelazne Oczy?

Świst.

Przygryzam wargę. Wiem, że musi robić to z całych sił, inaczej Kapłan będzie zły. Pokuta ma być szczera i bez kompromisów.

Świst…

 

Badania

 

Kładę się na stole.

Plastry, kable, stukanie w ekrany.

Zerwane z jabłoni za domem czerwone jabłka. Palce lepkie od ciasta. Oczekiwanie na najpyszniejsze danie mamy.

Racuchy z pieczonymi jabłkami obficie oprószone cukrem pudrem.

Czuję ten smak całą sobą.

I niknę.

 

– Żelazne Oczy. Dobra nazwa.

– Wiem, myślałem nad nią przy butelce stuletniej whisky, więc musi być dobra.

– Ernst, ona zaczyna wyć. Co mam z nią zrobić? Nie powinna była się wybudzić, póki jesteśmy na górze. Reszta śpi.

– Co za durne pytanie, uspokój ją!

– Ale ja nie znam się na dzieciach!

– To się lepiej zacznij uczyć. Jak się u twojej Karolinki obudzi zew matki, będziesz miał chociaż jakieś doświadczenie.

– Ernst?

– No?

– Co się z nimi stało?

– Z kim?

– Z rodzicami tej małej. W sensie podczas, no wiesz, Rozbłysku. Jak mam ją niańczyć, zanim trafimy na dół, chce coś o niej wiedzieć.

 

Posiłek

 

Twardy kawałek śmierdzącego mięsa walczy z bolącymi zębami i nie jestem przekonana, kto tę walkę wygra. W końcu jednak przeżuwam i połykam. Obrzydliwe. Znowu wraca smak racuchów. Przy okazji usiłuję przypomnieć sobie wizje z badań, ale nic z tego. I tym razem wszystko się rozmyło.

– Ciekawe, czy opracują Żelazne Oczy dla zwierząt – zagaduje Ida, przełykając mięso.

– Czemu cię to ciekawi? Zależy ci na zwierzętach? Przecież nigdy żadnego nawet nie widziałaś ani nie dotykałaś – mówię beznamiętnie. Czuję się dziś wyjątkowo wyczerpana.

– Racja, ale Harry mówił kiedyś, że psy są najwspanialszymi zwierzętami na Ziemi. Kochają bezgranicznie ludzi, bronią ich, są miękkie i miłe w dotyku, a do tego pilnują domu. Pomyślałam, że jak już zamieszkamy razem, fajnie byłoby mieć takiego psa.

– Ten Harry to dużo wie, jak na takiego chłopca – stwierdzam.

– Bo słucha książek – odzywa się ktoś za moimi plecami, aż się wzdrygam. Nieprzyjemny zapach jest dobrze znajomy.

– O rany, wystraszyłeś mnie.

– A myślałem, że nie da się zaskoczyć ślepego.

Wszyscy w trójkę wybuchamy śmiechem. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem się śmiałam. Harry siada po lewej, a ja ciągnę go za język:

– W jaki sposób niby słuchasz książek?

– Daj spokój, nie żyjemy w epoce kamienia łupanego! Chociaż, w sumie to mieszkamy w jaskiniach. Ale wracając do tematu, to zupełnie zwyczajnie. Klikam i się czyta.

– Serio? – Ida podekscytowała się, jakby właśnie usłyszała o istnieniu maszyny do teleportacji.

– Bez ściemy.

– A skąd je masz? – dopytuję, bo przecież wszyscy, którzy tu trafiają, nie mają ze sobą niczego.

– Powiedzmy, że pobłądziłem raz lub dwa. I trafiłem w miejsca, do których niekoniecznie powinienem trafić.

Krzesło szura, Harry odchodzi. Bez pożegnania, jak zawsze.

My też wstajemy od stołu. Trzeba kontynuować cykl.

 

Praca

 

Przydzielili nas do tych samych stanowisk, co poprzednim razem. Rozdrabniam mięso, po czym przenoszę do stanowiska obok.

– Możesz szybciej!?

Pierwszy raz słyszę ten głos. Damski, chropowaty, nieprzyjemny.

– Gdzie Harry? – pytam, bo skoro nie było roszad, powinien być po prawej.

– Nie wiem, o kim gadasz. Obudzili mnie i powiedzieli, że na waszej zmianie brakuje jednego pracownika i mam się stawić. No to jestem i próbuję kurwa nie zasnąć, więc podawaj to pierdolone mięso szybciej!

Dziwne, przecież dopiero co z nim rozmawiałyśmy podczas posiłku. Może zasłabł? To częsty przypadek pod ziemią. Kobieta po prawej dalej przeklina, ale słowa do mnie nie docierają. Czuję się okropnie. Wszystko boli, a myśli wirują w głowie bez ładu i składu. 

– Wszystko ok?! – przekrzykuje maszyny Ida, ale nie odpowiadam.

Pies posypany cukrem pudrem, racuchy w Żelaznych Okularach, książki z kamienia łupanego.

Jak ja miałam na imię?

 

Noc”

 

– Mam sobie pójść? – pyta Ida, bo jestem nieobecna.

– Nie, zostań. Przytul mnie i nic nie mów. Po prostu tutaj bądź, ok?

Kręcone włosy łaskoczą twarz, gdy kładzie głowę na moich piersiach.

– Lena, czy wszystko w porządku?

No przecież, Lena!

– Jasne. Po prostu miałam gorszy dzień. Nic więcej.

– Bądź silna. Wkrótce musi być nasza kolej. – Przytula mnie mocno. Tego właśnie potrzebowałam.

– Musi – mówię, szukając w niekończącej się ciemności czegoś, co potwierdziłoby to słowo.

 

Pokuta

 

Cuchnie potem i alkoholem.

Dlaczego wybraniec Boga tak capi? Stoimy w pierwszym rzędzie, co rzadko się zdarza. Z reguły nie chce mi się przepychać, ale Ida tym razem nalegała. Kapłan przemawia, a ślina z jego ust obryzguje nasze twarze.

–…i dlatego właśnie należy bezgranicznie ufać Haramowi! Tylko on wie, co jest prawdą, ponieważ tylko on widzi wszystko! Dwadzieścia uderzeń prętem!

Wymierzam ciosy w Idę. Zaczynam od łydek. Robię to beznamiętnie, jakbym biła w skałę, choć wiem, że krzywdzę najbliższą osobę. Setki ludzi okładają się metalowymi przedmiotami, aby uzyskać wybawienie. Nikt nie krzyczy, nikt nie protestuje.

Powietrze jest gęste od tłumionego bólu, ale tak być musi.

Musi?

 

Badania

 

Mam zawroty w głowie. Ktoś pomaga mi się położyć. Jest coraz gorzej. Pewnie to jakaś choroba, ale tu i tak nie ma lekarzy. Przejdzie. Każdy stan jest przejściowy. Minie i już.

– Hej, jesteś tu? Nie śpij, potrzebujemy aktywnego mózgu! – wydziera się Doktor. On też się ślini i brzydko pachnie. Nie lubię go. Nikt go nie lubi.

Plastry, kable, stuki w ekran.

Niknę.

 

– Wiązka laserowa w łeb. To się stało. Da ci coś ta wiedza w opiece nad dzieckiem?

– Niewiele.

– No właśnie, Aleksy, no właśnie. Przestań tyle roztrząsać. Takie zachowanie nie przystoi najwyższemu kapłanowi.

– Racja. Ernst?

– Co znowu?

– Obyś miał słuszność.

– W czym?

– We wszystkim.

 

Posiłek

 

Znowu twarde, cuchnące mięso.

Nie mogę przełknąć ani kęsa. Żołądek jest skurczony do granic możliwości, w dodatku mlaskanie ludzi wybitnie mnie dziś drażni.

– Martwię się. Czy mogę ci jakoś…

– Nie! – krzyczę na Idę, chociaż wcale nie chciałam tego zrobić.

Szuram głośno krzesłem, jak zazwyczaj Harry, który zniknął.

– Przepraszam. Jutro wszystko wróci do normy. Po prostu muszę się wyspać. Nic więcej.

Skończyć cykl. Szybko skończyć cykl i zakopać się pod dziurawą, zimną kołdrą.

 

Praca

 

Znowu rozdrabniarka.

Chyba wolę jednak krajalnicę. Wciskam przycisk, szum taśm maszynowych kołysze do snu, ale muszę wytrwać. Już niedługo.

– Ruszże się, kurwa!

Znowu to babsko po prawej. Nie zwracam na nią uwagi. Nie zmieniam tempa.

– Ty głupia, nieposłuszna suko!

Obrywam w twarz czymś twardym z taką siłą, że spadam z krzesła. Oddałabym jej. Oddałabym z wielką chęcią, gdybym tylko miała siłę i ochotę wstać z tej zimnej i wilgotnej podłogi. Podnoszą mnie dwie pary rąk. Mocny chwyt dużych dłoni. Jestem ciągnięta, ale nic nie robię. Bo i po co?

– Niech sobie dziś pani już odpocznie. Znajdziemy zastępstwo – mówi jeden z tragarzy. Wydaje się miły, ale z uściskiem przesadza.

Jutro wszystko wróci do normy. Po prostu muszę się wyspać. Nic więcej.

 

Noc”

 

Nie przychodzi.

Czekam już tak długo, ale jej nie ma. Obraziła się? Wstaję, stawiam po cichu kilka kroków, ale łóżko jest puste. Cztery prycze po lewej od mojej, nie pomyliłabym się. Kołdra równo złożona, jakby Ida wcale się nie kładła. Czy ja w ogóle zasnęłam, jak mnie tu przynieśli, czy cały czas na nią czekałam? Ile czasu minęło? A może wciąż jeszcze pracuje?

Nie, minęło znacznie więcej. Przecież inni z naszej zmiany już śpią. Muszę ją poszukać. I przeprosić.

Idę ostrożnie między leżącymi. Chrapanie, wiercenie, kaszlenie, majaczenie. Mam nadzieję, że wybrałam dobry kierunek. Ale jeśli mam ją gdzieś znaleźć, to tylko w Sali Pokutnej. Pewnie klęczy przed ołtarzem i się modli. Tam ją znajdę. Na całe szczęście nieco odżyłam, mimo że chyba nie zmrużyłam… że nie zasnęłam ani na moment.

Zostawiam za sobą odgłosy „nocy” i podążam korytarzem. Liczę kroki, tylko czasami wspomagając się dłońmi. Zdaje się, że droga w takiej ciemności nigdy nie będzie miała końca, ale nagle palce natrafiają na znajomy pulpit. Nie reaguje, więc stawiam jeszcze kilka kroków. Wrota są uchylone, choć żadna grupa nie odbywa teraz pokuty. Wiedziałam, że ją tutaj znajdę.

Wchodzę do Sali Pokutnej.

– Ida? Ida, jesteś tutaj? – pytam cicho, ale nikt nie odpowiada.

Kieruję się w stronę ołtarza. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jeszcze nigdy nie byłam tutaj poza wyznaczonym na to czasem.

Potykam się, wywracam. Wysoki stopień. Tu musi być ołtarz.

– Ida, słyszysz mnie? Nie bądź zła, proszę…

Podnoszę się, pokonuję kilka schodów.

Dłoń trafia na klamkę. Drzwi. Naciskam, uchylają się. Przechodzę na drugą stronę. Z ciemności w ciemność. Chrapanie. Głośne, wręcz obrzydliwe. I znajomy smród. Mieszanka potu i alkoholu. Ta sama, którą na początku dzisiejszego cyklu czułam od Kapłana. Czyżby tu spał? Stopa trafia na coś śliskiego i szeleszczącego. Zamieram. Szata?

Odwracam się, pomału. Chcę stąd wyjść. Nie powinno mnie tu być. Tylko ostrożnie, nie mam w głowie mapy tego pomieszczenia…

Wpadam na stół.

Jakieś naczynie z łoskotem ląduje na podłodze. Łóżko skrzypi. Kapłan mlaska, rusza się, wypuszcza ze świstem powietrze. Sepleni coś, ale po chwili zaczyna chrapać dalej. Dopiero odrywając dłonie z blatu orientuję się, że jedna z nich walnęła wcześniej o ekran i coś uruchomiła, ale jest już za późno. Z urządzenia zaczynają dobiegać słowa:

 

Projekt: Rozbłysk 1.0

Przesłuchanie jednostki badawczej o numerze: 08842

Imię: Harry

Pochodzenie: Zjednoczone Emiraty Północy

 

– Dlaczego próbowałeś uciec?

– Odsłuchałem wasze nagrania! Wiem, że na górze ludzie nadal żyją normalnie, że nie było żadnego Rozbłysku! Wydłubujecie dzieciom oczy, psychole, żeby badać przystosowanie człowieka do takiego życia! Do czego wam to potrzebne, tego nie wiem, ale żaden cel nie usprawiedliwia takiej podłości!

– Żaden? Jesteś pewien?

– Przekonasz mnie, że jest inaczej?

– A co, jeśli ci powiem, że pewna organizacja opracowała broń o zasięgu światowym, która może wywołać dokładnie taki efekt, jak Rozbłysk? I że data jej użycia jest już od dawna ustalona, tak więc każdy rok przygotowań do tego dnia jest na wagę złota? Poza tym, młodzieńcze, wiesz, jakie miałbyś życie, gdybyś tu nie trafił?

– A skąd ty możesz to wiedzieć!?

– Tak się składa, że twój ojciec był psychopatą, a matka alkoholiczką. Pozabijali się kilka miesięcy po tym, jak cię stamtąd zabraliśmy. Prawdopodobnie też już byś nie żył, ewentualnie tarzał się we własnych szczynach i rzygach po zażyciu prochów, które jako jedyne dawałyby poczucie sensu istnienia.

– Próbujesz mi powiedzieć, że tak naprawdę wszystkich tych ludzi ratujecie, tak? Że powinni być jeszcze wdzięczni za to, że zostali okaleczeni i zmuszeni do podziemnego życia jak szczury? Kimkolwiek jesteś, w żadnej odsłuchanej książce nie poznałem gorszego sukinsyna.

– Ty możesz to nazywać jak chcesz, na przykład tragedią kilkunastu tysięcy osób, których życie i tak było z góry na przegranej pozycji. Ja natomiast nazywam to szansą na przetrwanie ludzkości. Nauką adaptacji do nowego świata, który niebawem nastanie.

– A przy okazji zrobienie z ludzi zupełnie podporządkowanych jednostek, tak? Czemu innemu miałby służyć ten cały cykl, który od lat wszyscy tutaj powtarzają?

– Wszystko czemuś służy. Harry, skoro tak dużo wiesz, powiedz, co robicie podczas czasu pracy?

– Klikamy w przyciski, a co to ma za znaczenie?

– Chodzi mi o to, co jest na taśmie. To nie mięso z krowy, świni ani żadnego innego zwierzęcia. Choć w sumie, po części może i ze zwierzęcia.

– Co masz na myśli?

– Dla przykładu, w ostatnim miesiącu obrabialiście jeńców z Jemenu. Są oczywiście odpowiednio uśpieni i znieczuleni, bo, jak mniemam, ich kwilenie różniłoby się odrobinę od świńskiego. Ale tylko odrobinę.

– Czy ty właśnie, chory pojebie, próbujesz mi powiedzieć, że ćwiartujemy ludzi!?

– Ćwiartujecie, rozdrabniacie, mielicie, przyprawiacie, a na końcu dodajecie specjalne preparaty, które opracowaliśmy. No i potem, oczywiście, spożywacie. Jeśli zwierzęta nie poradzą sobie z adaptacją do nowego świata, a raczej tak będzie, ludzie będą musieli coś jeść. 

– Nie wierzę w to, co słyszę… gdyby inni wiedzieli…

– Na szczęście inni się nie dowiedzą. Tak się składa, Harry, że takich odchyłów od zakładanej normy, jak ty, jest stosunkowo mało. Ale dzięki tobie, między innymi, wiemy, co zmienić, aby było ich jeszcze mniej. Na pewno trzeba ograniczyć pewną swobodę, bo, jak widać, szperanie po kątach nie przysłużyło ci się. Niemniej jednak, możesz umrzeć z myślą, że w pewien sposób dołożyłeś własną cegiełkę do nowego świata.

– Zaczekaj! Ja…

 

Koniec przesłuchania.

Nagranie zapisane.

 

 

Ostatnia Pokuta

 

– Gdzie się włóczyłaś i po co!? – Ida potrząsa mną, ale równie dobrze mogłaby gadać do posągu. Mówiłam przecież wczoraj, że były braki w kadrze i zgłosiłam się do nadgodzin, ale pewnie nie słuchałaś. Nawet nie wiesz, jak się przeraziłam, czując puste łóżko. Znalazłam cię dopiero tutaj, leżącą pod ołtarzem. Mówiłam to w ostatnich dniach już dziesiątki razy, ale powtórzę jeszcze raz. Naprawdę się o ciebie mar…

– Miło, że zgłosiłaś się do nadgodzin. Kilku przemielonych jeńców z Jemenu więcej przerywam.

– O czym ty mówisz? pyta Ida, ale Kapłan w tym samym czasie zaczyna walić czymś o posadzkę, uciszając zebranych.

Nie słucham kazania. Nie słucham Idy, która uporczywie usiłuje coś ze mnie wyciągnąć. Powiem jej wszystko, ale najpierw sama muszę poukładać myśli, a nie jest to łatwe. Mam wrażenie, jakby całe życie okazało się tylko snem. Ktoś uderza mnie łokciem, raz, drugi, trzeci. To Ida. Słyszę, jak się cieszy, ale nadal jestem nieobecna. Słowa docierają dopiero po dłuższej chwili:

– Ocknij się! Jesteś wybrana! Wybrana! Nie słyszałaś Kapłana?

– Powtarzam! Czekam na osobę o numerze zero zero trzydzieści dwa. Leno z Unii Bałtyckiej, czy jesteś w tej sali?

Teraz słyszę. Słowa, na które czekałam całe życie. Słowa, które już nic dla mnie nie znaczą. Co może mieć znaczenie, skoro nic nie jest prawdą?

– No dawaj, na co czekasz? Idziemy razem, tak jak się umawiałyśmy, tak? Ida chwyta mnie za nadgarstek i próbuje ciągnąć za sobą. Opieram się i obejmuję jej dłonie.

– Nie.

– Co takiego?

– Nie możesz ze mną pójść. Idę sama.

– Co ty wygadujesz, przecież to był nasz plan. Od zawsze…

Wyjmuję z kieszeni urządzenie z nagraniem. Wciskam Idzie do ręki.

– Bądź prawdziwym zbawieniem.

Nasze palce długo ześlizgują się z siebie, ale w końcu tracą kontakt. Idę. Samotna, w ciemności mrocznej jak nigdy. Pierwszy stopień, drugi, trzeci. Oddech kapłana na karku. Smród.

– Brawa dla wybranej! A teraz, opuście salę, aby mogła odprawić swą ostatnią pokutę!

Obślinił mi kark. Ludzie posłusznie wychodzą, jak zawsze. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, czuję na sobie wzrok Idy. Ten martwy, pusty wzrok, który szuka mnie w mroku, aby się pożegnać. I wiem, że mimo, iż nie mamy oczu, patrzymy teraz na siebie. Patrzymy sercami i umysłami, tak jak potrafimy najlepiej.

W końcu wrota zatrzaskują się.

– Rozbierz się. Do naga nakazuje Kapłan, uderzając mnie prętem w pośladki. Ciało dobrze zna to narzędzie.

Słyszę teraz wszystkie te jęki i krzyki kobiet, które dobiegały zza stalowej bramy. Nieraz, targana ciekawością, zostawiałam podążający za cyklem tłum i przykładałam ucho. Dźwięki były ledwo słyszalne, ale nie sposób było je pomylić z czymś innym. Pokuta musi boleć, wmawiałam sobie. Pokuta to pokuta i tak musi być.

– Głucha jesteś!? Rozbieraj się, albo zaraz znajdzie się ktoś inny na twoje miejsce!

– Nie – mówię krótko, bez emocji.

– To sam zedrę z ciebie te łachmany, głupia pizdo, a potem cię zerżnę i wybatożę, aż nauczysz się słuchać poleceń!

Wszystkie wspomnienia wróciły nagle i niespodziewanie. Szczególnie te, które wymazywali mi podczas badań. Wymazywali! Tak, to dobre określenie. Teraz to zrozumiałam.

– Ciekawe, Aleksy, co na to twoja Karolinka? Wie, co robisz w pracy, czy kapłanem jesteś po godzinach?

Uderza mnie pięścią w skroń. Nie upadam, choć nogi mocno dygoczą. Dzięki wyczulonym zmysłom słyszę świst i reaguję w odpowiedniej chwili. Łapię oburącz zimny pręt, chroniąc twarz przed kolejnym ciosem. Szarpiemy, przeklinamy, plujemy, charczymy. Tłumiona przez te wszystkie lata złość wzbiera we mnie, buzuje, kipi. W końcu eksploduje z całą mocą.

Wyrywam Kapłanowi pręt. Potyka się, zwala po stopniach pod ołtarz. Szybko do niego doskakuję i uderzam gdzie popadnie. Chwyta mnie za kurtkę i przyciąga do siebie, ale nie daję się obezwładnić. Wbijam w coś zęby. To chyba ucho. Zagryzam, rozszarpuję. Zaczyna wrzeszczeć, ale nie mam zamiaru dać mu ani chwili na reakcję.

– Proszę, oto Żelazne Oczy, sukinsynu!

Znajduję kciukami na jego twarzy to, co mi niegdyś zabrano, i wbijam palce z całych sił.

 

*

 

Promienie słońca ślizgają się po skórze, zostawiając na niej okruchy ciepła, a wiatr łaskocze kark, subtelnie podrzucając przy tym włosy. Nie sądziłam, że istnieje tak cudowne uczucie. Uczucie wolności i przestrzeni, podczas którego rozjaśnia się nawet wszechobecna ciemność.

Stoję na krawędzi czegoś. Palce u stóp wiszą w powietrzu.

Każdą sekundę chłonę całą sobą. Wdycham rześkie powietrze i wyobrażam sobie życie tutaj, na górze. Dom z dużym ogrodem. Ida stoi na tarasie i macha. Ma piękne, błękitne oczy. Zza niej wybiega biały, puchaty pies, radośnie pędząc w moją stronę. Ale wizję przerywa głos tego, którego we wspomnieniach Kapłan zwał Ernstem. Głos spokojny, cichy, stanowczy. Głos bez emocji, jakby należał do robota, nie człowieka.

– Jak myślisz, kto cię jutro pokroi, a kto pojutrze zje?

Ręce i stopy mam związane. Ostry szpikulec wbija się w plecy.

Będę na ciebie czekać, Ido. W tym, w następnym, czy jakimkolwiek innym życiu. Wybudujemy nasz wspólny dom, choćby miał być stworzony wyłącznie w naszych umysłach.

– Zrzucić jednostkę badawczą o numerze zero zero trzydzieści dwa do dołu jeńców.

Pchnięcie.

Spadam.

Wiatr jest przyjemny nawet w takiej chwili.

Nawet w takiej chwili…

 

Koniec

Komentarze

Przypomina się, luźno i odlegle, “Dzień tryfidów”. Bliżej i silniej – opowiadanie z NF (lub NF wydanie specjalne), którego tytułu i autora od dawna nie pamiętam. Ale kanibalistycznego finału nie zapominam…

Nie podejmuję się oceny tekstu. Pomimo tego, że czyta się dobrze, że intryguje. Przyczyną tego stanu rzeczy jest niemożność, a może tylko nieumiejętność, odnalezienia sensu w dokonywanych na młodych ludziach eksperymentów. (?) Bo czy to są rzeczywiście badania, czy tylko formowanie grupy tak ściśle indoktrynowanych, ogłupionych, pozbawionych woli ludzi, którymi w nieodgadnionym celu zabawiają się jacyś pseudonaukowcy? Najkrócej ujmując, między przyczyną – nową bronią i wojną – a skutkiem – odłamem populacji zmanipulowanym do służenia zabawie swoistej elity i zamkniętym w podziemiach – nie dostrzegam powiązania, które by mnie przekonywało do wizji Autora.

Cześć, Adamie.

Dziękuję za komentarz.

Nie czytałem tekstu, o którym wspominasz, więc nie był na pewno inspiracją.

Cieszy mnie, że dobrze się czytało i że intrygowało.

Co do powiązania, którego nie dostrzegłeś – nie chciałem tego wykładać kawa na ławę. Ba, w ogóle nie chciałem tego wykładać, toteż wiemy jedynie tyle, co sama bohaterka zdołała się dowiedzieć. Umyślnie więc pozostawiłem wiele miejsca na domysły i połączenia, nie mówiąc wprost, kim są “zwyrole” i do czego tak naprawdę dążyli. Myślę jednak, że prawda leży gdzieś pośrodku Twoich spekulacji. Chciałem ukazać to poniekąd przez postać kapłana – w wizjach, czy dalszej przeszłości, niepewny tego całego projektu, szukający odpowiedzi, a pod koniec pozbawiony skrupułów psychol. Być może początkowe pobudki były słuszne, ale z czasem przerodziły się w fanatyczne praktyki i wykorzystywanie ludzi?

 

Dzięki i pozdrawiam.

Lubię motyw sztucznego oblężenia – jak w Seksmisji, Metrze, czy Bila jednom jedna zemlja (polecam!). 

Zgrabnie połączyłeś dłuższe opisy z oszczędniejszą formą. Gdzie trzeba, widziałem to, co zapewne chciałeś, gdzie nie – mogłem sobie sam dopowiadać. Opowiadanie ma rytm.

 

Podobnie jak AdamKB, zastanawia mnie cel badań, choć da się jakoś wywnioskować. Może to historia rodem z Nastania nocy  Asimova i Silverberga, może Ziemię przeniosą kosmici na drugi skraj galaktyki, jak w Doktorze Who, a może to po prostu zwyrole, którzy “chcą dobrze”, lub usprawiedliwiają się sami przed sobą. A może to metafora, że zaślepieni ludzie stają się barbarzyńcami – a zaślepionym można być na kilka sposobów. ;)

 

Podobało mi się, pozdrawiam!

Mesembri, cześć.

Mam tendencję do pozostawiania pola do domysłów w tekstach, tak jak i w tym opowiadaniu. Czasami lekko z tym przeholuję i wychodzi to na minus, czasami na plus. Nie wiem, jak finalnie okaże się w tym przypadku, niemniej jednak postawiłem na pewne niedopowiedzenia oraz zostawiłem sporo miejsca na indywidualne połączenia informacji i zbudowania z nich własnej, czytelniczej wizji.

 

a może to po prostu zwyrole, którzy “chcą dobrze”, lub usprawiedliwiają się sami przed sobą. A może to metafora, że zaślepieni ludzie stają się barbarzyńcami – a zaślepionym można być na kilka sposobów. ;)

We wszystkich Twoich spekulacjach jest wiele sensu :) A ostatnie zdanie całkiem zgrabnie oddaje to, co między innymi chciałem przekazać.

 

Dzięki za komentarz i pozdrawiam. 

Ciekawe, chociaż trochę rąbnęło takim oldschoolowym science fiction, które szanuję, ale raczej nie lubię. A z nowszych rzeczy to ,,Wyspa” (loteria + kłamstwa wciskane ,,obiektom”). W sumie dobrze by to wyglądało w papierowym NF-ie, pomijając lekko, hm, łopatologiczne przesłuchanie, które jak dla mnie trochę podaje czytelnikowi wszystkie wyjaśnienia na tacy. Zastanawiam się, czy dałoby się to przekazać subtelniej.

Ze świata poznawanego bez użycia wzroku, w dodatku w specyficznych warunkach, można by, IMO, wyciągnąć więcej. Może trochę więcej jakichś neologizmów (Lena wydaje się całkiem elokwentna, jak na dziewczynę trzymaną od dziecka w podziemiach; nie jestem psychologiem dziecięcym, ale czy pięciolatka by tyle zapamiętała?). Osobiście poleciałbym w onomatopeje. ;) 

Dom z dużym ogrodem. Inga stoi na tarasie i macha.

A nie Ida? Czy coś mi umknęło?

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

SNDWLKR, dzięki za wizytę.

Jasne, że dałoby się wyciągnąć więcej, masz rację. Wyciągnąłem tyle ile czułem za stosowne, ale pełna zgoda, że można podkręcić to i owo. Jak w większości tekstów. 

Co do pamięci pięciolatki, akurat tu trochę obracam się w tym temacie, i z moich domniemań po pierwsze:

– każdy w mniejszym lub większym stopniu przeżywa pewnego rodzaju reset pamięci od mniej więcej 6 roku życia wstecz. Nie są to jednak sztywne ramy, a sytuacje silnie emocjonalne dla dziecka potrafią tkwić w jego umyśle przez całe życie. Sam pamiętam kilka sytuacji z wieku przedszkolnego, a więc wieku 5-6 lat, i to dobrze pamiętam (mimo, że między nimi jest pustka), a właśnie dlatego, że mocno wówczas na mnie wpłynęły w jakimś sensie. A myślę, że zabranie od rodziców i oślepienie jest dla dziecka wystarczająco silnym przeżyciem, aby je zapamiętać.

Pod drugie:

– wizje były niejako wywoływane przy pomocy technologii (wywołane po to, aby skasować niewygodne fragmenty z pamięci).

 

A nie Ida? Czy coś mi umknęło?

Umknęło Ci, to trójkąt był :P

A tak serio to dzięki za wyłapanie.

 

Pozdrawiam.

Cześć,

 

Fajnie wykorzystałeś motyw zamkniętego, fałszywego świata. Bardzo dobrze napisane, przez co przeleciało się przez tekst ekspresowo, będąc ciekawym zakończenia. Dobrze tekstowi zrobiło podzielenie go na rozdzialiki (cykle) – dwie pieczenie na jednym ogniu. Podobało mi się też, że wspólnie z bohaterką przemierzałem świat, rozkminiając jak to jest, nic nie widząc – ciekawa perspektywa. Wydaje mi się, że ten motyw mogłeś jeszcze bardziej podkręcić, uwydatniając opisy płynące z innych zmysłów (oczywiście one się w tekście pojawiły). Jak to mawia klasyk: dobrze się bawiłem :)

 

Co do czepialstwa → zgadzam się z SNDWLKR, że info w przesłuchaniu jest zbyt łopatologicznie podane, szczególnie że przed motywem przesłuchania można się już domyślić, o co chodzi, więc część rzeczy jest tam zbędna.

 

– Nie wiem, o kim gadasz. Obudzili mnie i powiedzieli, że na waszej zmianie brakuje jednego pracownika i mam się stawić. No to jestem i próbuję kurwa nie zasnąć, więc podawaj to pierdolone mięsko szybciej!

To mięsko mi tu nie gra. Może po prostu mięso?

 

Miłego dzionka

grzelulukas, hej.

 

Cieszę się, że wiele zabiegów użytych w tekście jak i sam tekst okazały się dla Ciebie dobrą zabawą :)

 

Co do czepialstw, czyli podkręcenie odczuć zmysłowych oraz motyw przesłuchania – po dogłębnej kompletacji nad tymi zagadnieniami przyznaję rację Tobie i wyżej komentującym. No ale cóż, nie może być idealnie, zwłaszcza po niemal dwuletniej przerwie w bazgraniu :P

 

Mięsko użyłem umyślnie, bo miałem wyobrażenie takiej Halinki na produkcji i jakoś tak mi spasowało tego typu określenie, ale jak to napisałeś to też zaczęło mnie drażnić, osz Ty.

 

Dzięki za komentarz i miłego dzionka z wzajemnością.

 

Zapomniałam już Realucu jakie wesołek opka piszesz. Uff…

Od początku wiedziałam, że nie będzie dobrze, ale zakończenie i tak mnie zaskoczyło.

Nie do końca wiem skąd Lena wiedziała o Karolince.

Bardzo dużo bólu, pomijam pokuty, pokaleczenie, to ohydne jedzenie i brak prywatności, ale rozstanie z Idą, zwłaszcza z tą nową świadomością, jest okropne.

Intryguje mnie nawiązanie do Islamu, czy Judaizmu i to perfidnie odwrócone.

Mam nadzieję, że chociaż wydłubała mu te oczy skutecznie!

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, dzięki za wizytę i komentarz!

 

Zapomniałam już Realucu jakie wesołek opka piszesz.

Rad jestem z tego, że mogłem Ci przypomnieć :D

 

Nie do końca wiem skąd Lena wiedziała o Karolince.

Chwilę wcześniej przypomniała sobie wizje/wspomnienia, które doświadczała podczas badań, a tam była o niej mowa. 

 

Intryguje mnie nawiązanie do Islamu, czy Judaizmu i to perfidnie odwrócone.

Perfidne odwrócenie umyślne, a że wybór padł akurat na tę a nie inną religię, to już tak wyszło.

 

Mam nadzieję, że chociaż wydłubała mu te oczy skutecznie!

Też mam taką nadzieję :D

 

Pozdrawiam!

Nawet mi się podobało, mroczny świat i dramaty bohaterów. I wszystko opiera się na iluzji, bajkach. Tak jak cały nasz świat współczesny.

audaces fortuna iuvat

Feniks, dzięki za komentarz i cieszę się, że Ci się podobało. A spostrzeżenie masz całkiem słuszne. Pozdrawiam

Hej, hej,

 

generalnie mi się podoba. Dostrzegam jednak te wszystkie minusy, które wskazali przedpiścy – zwłaszcza łopatologia odsłuchanego nagrania oraz brak powiązania pomiędzy nową bronią a badaniami nad dziećmi. Wytłumaczenie, że dzieci zostały wyłuskane z patologicznych domów również wydaje mi się mocno naciągane.

Ja bym również nieco spowolnił akcję i spóbował dodać jakieś elementy “pozytywne” tego podziemnego świata, coś poza tą unikalną w gruncie rzeczy miłością dwóch dziewczyn. IMHO cykl powinien zakładać jakąś “rozrywkę”czy “spełnienie”, brak tego elemementu naturalnie rodziłby bunt.

Dodatkowo w każdym totalitaryzmie dość sprawnie działa mechanizm inwigilacji i represji – tutaj, poza dość tajemniczym zniknięciem Harrego, innych działań tego typu brak.

Podsumowując – więcej i bardziej przemyślanego kontentu, ale sam pomysł oceniam bardzo pozytywnie.

 

Daję klika.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey, hej, hej!

 

Co do minusów, racja, już się z nimi pogodziłem i zaakceptowałem.

Z tym spowolnieniem też się poniekąd zgadzam, gdyż zdaję sobie sprawę, że często przesadnie pędzę i minimalizuję pewne wątki i aspekty. No ale tak już mam. Zaś jeśli chodzi o pozytywne aspekty, to właśnie wątek miłości miał być takim podtrzymywaczem na duchu, a reszta całościową i umyślną beznadzieją.

Co do buntu, rozumiem Twój punkt widzenia, jednak z drugiej strony ludzie, którzy nie znają innego życia i od dziecka są w taki a nie inny sposób tresowani, musieliby raczej wykrzesać z siebie jakąś wewnętrzną potrzebę buntu, tylko skąd by się ona wzięła, skoro ktoś nie wie, że może być inaczej? Ba, myśli raczej, że właśnie posłuszeństwem doprowadzi do wymarzonego, lepszego życia. Dopiero ten, kto odkrył prawdę lub zaznajomił się z informacjami o świecie zewnętrznym (Harry), postanowił coś zrobić.

Represje dla nieposłusznych jednostek, natomiast skoro wszystkie są ślepo posłuszne (ślepo – he he :P), to nie ma potrzeby może dodatkowo ich w jakiś sposób naciskać.

Na koniec oczywiście przyznaję bez bicia, że z tego pomysłu można było wycisnąć więcej.

 

Dzięki za docenienie pomysłu i klika!

 

Pozdrawiam!

Uhm… Rozumiem Twój punkt widzenia. To społeczeństwo wydaje się taką zgrabną antyutopią, z pracą, religią, odpoczynkiem i nadzieją na wybawienie przez losowanie. Tylko dlaczego ktoś to stworzył? Właśnie tak działające? Czego tutaj mi brakuje, jakiegoś elementu, który by spiął do kupy tę opowieść.

Che mi sento di morir

Rozumiem Cię, gdyż specjalnie nie dopowiedziałem tego i owego. Aby z kilku informacji można było sobie spiąć to wedle własnego uznania.

Zdaję sobie jednak sprawę, że być może przegiąłem w drugą stronę.

Następnym razem trza lepiej nastawić wajchę do wyśrodkowania między pozostawieniem pola do interpretacji dla czytelnika a konkretami.

Ech, Realucu… Wielce osobliwe to opowiadanie.

Z jednej strony wciągające i budzące ciekawość, a z drugiej – kiedy już wiedziałam, co tam się wyprawia – napawające smutkiem, współczuciem i swego rodzaju niesmakiem. No cóż, taki świat wymyśliłeś i o takim świecie traktuje ta historia.

Nie wiem, czy to właściwe wyznanie, ale muszę powiedzieć, że czytało się dobrze.

 

… I nie­chaj was nie zwo­dzą myśli pod­stęp­ne… → – …i nie­chaj was nie zwo­dzą myśli pod­stęp­ne

Skoro zaczynasz wielokropkiem to rozumiem, że czytam kontynuację wypowiedzi, więc po wielokropku, bez spacji, powinna być mała litera.

 

Coś w tym jest, bo je­stem nie­mal pewna… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Coś w tym jest, bo mam niemal pewność

 

Ostat­nie okru­chy pa­mię­ci z po­przed­nie­go życia plą­ta­ją się… → Raczej: Ostat­nie okru­chy pa­mię­ci z po­przed­nie­go życia plą­czą się

 

Za­gry­zam zęby, przy­ci­skam dło­nie do twa­rzy. → Można zagryźć usta/ wargę, ale nie można zagryźć zębów. Zęby można zacisnąć.

 

… I pa­mię­taj­cie, że Roz­błysk nie był… → …i pa­mię­taj­cie, że Roz­błysk nie był

 

Nasz Pan Wszech­świa­ta za­cza­ro­wał słoń­ce i te wciąż jest nie­bez­piecz­ne… -> Nasz Pan Wszech­świa­ta za­cza­ro­wał słoń­ce i ono wciąż jest nie­bez­piecz­ne

 

Ra­cu­chy z pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi ob­fi­cie po­kru­szo­ne cu­krem pu­drem. → Pewnie miało być: Ra­cu­chy z pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi ob­fi­cie oprószone cu­krem pu­drem.

 

– Wiem, my­śla­łem nad nią przy bu­tel­ce stu­let­nie­go whi­sky… → Whisky jest rodzaju żeńskiego, więc: – Wiem, my­śla­łem nad nią przy bu­tel­ce stuletniej whi­sky…

 

–… I dla­te­go wła­śnie na­le­ży bez­gra­nicz­nie ufać Ha­ra­mo­wi!– …i dla­te­go wła­śnie na­le­ży bez­gra­nicz­nie ufać Ha­ra­mo­wi!

 

Setki ludzi ob­kła­da się me­ta­lo­wy­mi przed­mio­ta­mi… → Setki ludzi o­kła­dają się me­ta­lo­wy­mi przed­mio­ta­mi

Sprawdź znaczenie wyrażeń: obkładać sięokładać się.

 

Szu­ram gło­śno krze­słem, jak Harry za­zwy­czaj, który znik­nął.Szu­ram gło­śno krze­słem, jak za­zwy­czaj Harry, który znik­nął.

 

Łapię obu­rącz za zimny pręt→ Łapię obu­rącz zimny pręt

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dobry wieczór.

Na wstępie uwypuklę: nawet nie wiesz jak to dobrze przeczytać Twój komentarz po takiej przerwie. To jak skosztowanie dobrego dania po niespełna dwóch latach wpierdzielania sucharów.

Bardzo mnie cieszy, że dobrze się czytało mimo tej osobliwości i pewnych niesmaków.

No i jak zawsze raduję się jak mysz do sera czytając Twoje poprawki, bo choćby człek robił dziesięć edycji, to Ty i tak wynajdziesz niejedne smaczki.

Wszystko poprawione.

Dziękuję za wizytę.

Pozdrawiam 

 

Realucu, przykro mi, że dwa lata karmiłeś się sucharami, ale cieszę się, że w końcu zjadłeś coś dobrego. Dodam, że wyłącznie od Ciebie zależy, jak Twoja dieta będzie wyglądać w przyszłości. :D

Niezmiernie mi miło, że łapanka znalazła Twoje uznanie, a skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dodam, że wyłącznie od Ciebie zależy, jak Twoja dieta będzie wyglądać w przyszłości. :D

Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego walczę ze złymi nawykami z całych sił :)

Dzięki za klika i do zobaczyska!

Cześć!

 

Przeczytałem już wczoraj i wysłałem do biblioteki, ale nie miałem siły na pisanie komentarza. Prawda jest taka, że dziś też nie mam siły, ale spróbuję coś z siebie wykrzesać :)

No to zacznijmy od tego, że ja tutaj widzę – nie wiem czy celową – inspirację “Atlasem chmur” Davida Mitchella, a konkretniej tymi jego fragmentami, które dotyczą życia i relacji Sonmi i Yoony, a także tego, czym są, po co są i co się z nimi dzieje, kiedy zostają wybrane. AdamKB przywołał w komentarzu “Dzień tryfidów”, choć z takich starych klasyków to raczej bardziej pasowałaby “Zielona pożywka” (oryg. Soylent Green) – i podejrzewam, że o ten konkretnie film mu chodziło, a nie o Tryfidy. Korelacja z Atlasem Chmur jest mocna, choć klimat nieco inny.

Jeślibym miał podążać za tym, co mi jeszcze Twoje opowiadanie przypomina, to musiałbym wymienić wszystkie filmy i książki, które znam, a które zawierają motyw kanibalizmu – więc tutaj łapie się nawet “Droga” MacCarthy’ego, czy “Księga ocalenia” z Denzelem Washingtonem.

Nie jestem do końca przekonany do Twojego tekstu. Jest nieźle napisany, motyw kanibalizmu jest mocny, motyw oszukiwania ludzi dla jakichś korzyści również, bo to tworzy dystopię lub jej namiastkę (wspomniana przez SNDWLKRa “Wyspa”, ale też bardziej klasyczna “Ucieczka Logana”, albo – z polskiego podwórka literackiego – “Dom na wzgórzu” Kuby Ćwieka), w dodatku wprowadziłeś opcję romans i dyrektywę “wiarą za ryj trzymaj hołotę”. I choć każdy z tych motywów jest dobry, dałby radę uciągnąć tekst, to mnie brakuje tutaj jakiejś wyraźnej podwaliny, na której to wszystko jest zbudowane. Mówiąc bardziej konkretnie – brakuje mi kontekstu dla tego, co robią Ernst i Aleksy. Bo sugerujesz, że to oni tym zarządzają, bo coś wiedzą, bo istnieje broń zdolna wypalić oczy i pozbawić wzroku, więc oni przeprowadzają symulację, jak będzie działać społeczeństwo po tej apokalipsie. Ale skoro oni zarządzają, to przy tak dużym przedsięwzięciu (wyłapywanie dzieci, pozbawianie ich wzroku, łapanie ofiar przerabianych na pożywienie, utrzymywanie całej infrastruktury dla tych nieszczęśników) muszą mieć jakieś zaplecze, dodatkowe ręce do roboty. I to jest chyba to, co mi najbardziej zgrzyta, bo to odbiera wiarygodność Twojemu pomysłowi. No dobra, to może być tajny projekt rządowy, to może być fiksacja miliardera psychola, to może być nawet zabawa naukowców pozbawionych hamulców, ale jakby na to nie patrzeć, to dwie osoby czegoś takiego nie ogarną. Możliwe, że w domyśle takie osoby, totumfaccy i pomagierzy Ernsta i Aleksa, są, tylko że nie ma nawet pół słowa o nich, a to dla mojego odbioru źle.

Relacja miłosna bohaterek jest w porządku, nie ma się czego czepiać. Harry jest OK, bo może panowie E i A chcieli zobaczyć co się stanie, jeśli komuś dadzą więcej swobody. Z postaci to ja mam problem z Aleksym jako Kaplanem. Po co? To znaczy ja rozumiem, że religia to jedno z najpotężniejszych narzędzi kontroli, ale mając kilkanaście tysięcy ślepców w jakimś odizolowanym habitacie, mając świeże dostawy jeńców do ćwiartowania, religia nie jest potrzebna – wystarczy strach przed złym światem i nadzieja na odzyskanie wzroku. Czyzby Aleksego poniosło za bardzo i dlatego wymyślił jakiegoś Harama? Czyżby Aleksy był zakompleksionym małym gnojkiem, któremu władza poprzepalała styki jeszcze bardziej niż były? No, dobra, kupiłbym to, ale to mi się gryzie z projektem rządowym, który najbardziej uwiarygadnia całe przedsięwzięcie.

Motyw przesłuchania to oczywiście łopata, i jestem pewien, że masz tego świadomość. Oczywiście łopatologia jest zawsze mocno krytykowana, infodumpy są be, ale czasem inaczej się nie da. I o ile sam inodump i łopatologia mi nie przeszkadzają, to już sposób w jaki Harry zwraca się do Ernsta jest IMO sztuczny. Czemu sztuczny? Bo zbyt grzeczny, za mało emocjonalny i nieco za sztywny. Gdyby tam dodać więcej wrzasków, jakieś panie lekkego obyczaju, czy inwektywy, to ten infodump zyskałby na wiarygodności.

Pomarudził, pojojczył, ale w ogólnym rozrachunku mi się podobało, choć jakiegoś dużego wrażenia na mnie nie zrobiło <ulubiona emotka Baila>

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

PS. Zapomniałbym o jednej, być może najważniejszej, rzeczy.

Skoro Rozbłysku tak naprawde nie było, to dlaczego w tej flashbackowej rozmowie Aleksego i Ernsta pada coś takiego:

 

– Ernst?

– No?

– Co się z nimi stało?

– Z kim?

– Z rodzicami tej małej. W sensie podczas, no wiesz, Rozbłysku. Jak mam ją niańczyć, zanim trafimy na dół, chce coś o niej wiedzieć.

?

I ja się tutaj gubię – to był ten rozbłysk czy go nie było?

 

 

Known some call is air am

Outta, wielkie dzięki za tak obszerny komentarz. Wieczorem tutaj wrócę i szerzej odpiszę.

gdy ktoś wdziera się subtelnie pod kołdrę.

Trudno sobie wyobrazić ten proces. Subtelne wdzieranie się. Może lepiej wsuwanie?

 

Trzeba powiedzieć, że roztaczanie mrocznych wizji wyjątkowo dobrze Ci wychodzi. Mi ciągle wychodzi, choć brutalna, ale utopia.

To że coś jest nie tak zrozumiałem od razu z tej dziwacznej religii, gdzie Bóg zwie się Haram (czyli grzech po arabsku), a po tradycyjnych religiach nie ma śladu. Gdyby ludzkość poharatał taki kataklizm jak Rozbłysk, religia i kultura ucierpiałyby raczej powierzchownie, no chyba że ludzkość już wcześniej tak zdegradowała, że mało co z nich zostało.

Przekonująca jest ewolucja antybohatera od nie pozbawionego sumienia badacza do sadysty i degenerata, który przepił sumienie i po świńsku korzysta ze swojej władzy, nawet swoją rolę gra niechlujnie. Według mnie temat został potraktowany nieco zbyt zdawkowo.

Ciekaw jestem świata na powierzchni. Czy ten podziemny obóz mięsny jest jeden, czy jest ich cała sieć? Czy istnieje jak hitlerowskie obóz zagłady, o których ludzie wiedzieli i nie wiedzieli zarazem? Przypuszczam, że ze społeczeństwem na powierzchni też dzieje się coś niedobrego. Jako osoba nie lubiąca opowiadań, lubię patrzeć na podobające mnie teksty, jako na fragmenty większej całości, chciałbym więc przeczytać coś więcej z tego uniwersum.

Outta, a więc tak:

Przede wszystkim dzięki za poświęcony czas. Wiem, jak każdy z nas cierpi na jego brak, dlatego tym bardziej podwójne dzięki, gdyż Twój komentarz jest wielce treściwy i pomocny.

Jeśli chodzi o inspiracje, nie będę wchodził głęboko w temat, gdyż nigdy, przenigdy, kiedy coś piszę, nie opieram się na jakimkolwiek tekście/filmie ŚWIADOMIE. Oczywiście wiele rzeczy, które robimy, myśląc, że są nasze, podświadomie są czerpane z tego, co znamy, no ale to już nie jest umyślne zżynanie.

Co do podwaliny, większość komentujących zwróciła na to uwagę, i zgadzam się. Przynajmniej po części. Pisałem gdzieś wyżej, że z premedytacją zostawiłem wiele pola do własnej interpretacji, ale teraz już prawie jestem przekonany, że jednak zbyt wiele.

Dodatkowe ręce do roboty – mamy wzmianki chociażby o doktorze, który ogarnia temat badań, lub chociażby gościach, którzy zanoszą bohaterkę (zaraz po tym, jak oberwała mięchem w twarz) do sali sypialnianej. Tak więc dodatkowe postacie pojawiają się, więc nie jest tak, że mamy wyłącznie dwóch złych typów, jednak zdaję sobie sprawę, że są to krótkie momenty i być może niewiele mówiące o szerszej strukturze całego przedsięwzięcia.

Co do Aleksego, Nikolzollern idealnie rozpracował mój zamysł, a więc pozwolę sobie zacytować:

Przekonująca jest ewolucja antybohatera od nie pozbawionego sumienia badacza do sadysty i degenerata, który przepił sumienie i po świńsku korzysta ze swojej władzy, nawet swoją rolę gra niechlujnie.

W zasadzie po części może odnosić się to do obu tych złych, ale przede wszystkim chciałem nakreślić zmianę kapłana.

Łopata łopatą pozostanie, tak więc następnym razem wpierw grzmotnę się szpadlem w łeb, zanim takowej w tekście użyję.

I ja się tutaj gubię – to był ten rozbłysk czy go nie było?

Rozbłysku nie było. W zdaniu:

Z rodzicami tej małej. W sensie podczas, no wiesz, Rozbłysku.

Określeniem no wiesz chciałem zaznaczyć, że to jest takie umowne dla nich określenie. Nie chciałem bowiem jeszcze na tym etapie przekazać wprost, że Rozbłysku nie było, więc nie byłem przekonany jaki zabieg zastosować. Jak widać Ciebie wprowadziłem w zagubienie w tym temacie, więc pewnie można było zrobić to w inny sposób lepiej.

 

Dzięki raz jeszcze!

 

Nikolzollern, i Tobie pragnę podziękowania złożyć za komentarz.

Z tym wdzieraniem chyba masz rację, ale jeszcze jutro ze świeżym umysłem to rozważę.

Mroczne wizje, oj tak. Niegdyś pisałem wiele lekkiej fantasy, często YA itp. Z czasem jednak zawładnął mną mrok i teraz rzadko piszę coś, co mroku jest pozbawione. Ale co zrobić, z siłą ciemności nie wygrasz.

O Twoim spostrzeżeniu dotyczącym ewolucji pisałem wyżej, więc krótko powtórzę, że jest całkiem trafna.

Natomiast co do aspektów, których jesteś ciekaw, powielam Twą ciekawość. Myślę, że tego rodzaju wizja świata może być spokojnie rozwinięta. Ba, prawdopodobnie gdybym nie był zwolennikiem krótszych opowiadań i zrobił z tego objętość x2, wówczas byłbym w stanie podomykać wszystko to, co sprawia niedosyt czytającym.

 

Pozdrawiam! 

 

 

Jeśli chodzi o inspiracje, nie będę wchodził głęboko w temat, gdyż nigdy, przenigdy, kiedy coś piszę, nie opieram się na jakimkolwiek tekście/filmie ŚWIADOMIE.

To słowo pisane capsem jest tutaj kluczowe. Kilka razy zdarzyło mi się coś “wymyślić”, a potem, kiedy nad tym myślałem, dochodziłem o momentu, kiedy uświadamiałem sobie, że gdzieś coś podobnego czytałem/widziałem/słyszałem. Oczywiście, Realucu, to nie jest żaden zarzut, czy próba dyskredytowania Twojego tekstu, tylko po prostu pattern recognition, które robi mój mózg w trakcie lektury w zasadzie każdego tekstu – i nie tylko portalowego :)

 

Tak więc dodatkowe postacie pojawiają się, więc nie jest tak, że mamy wyłącznie dwóch złych typów, jednak zdaję sobie sprawę, że są to krótkie momenty i być może niewiele mówiące o szerszej strukturze całego przedsięwzięcia.

Musiały mi umknąć te dodatkowe postaci :/ No cóż, dobra, rzeczywiście one są, ale potraktowane tak zdawkowo, że wygląda to dla mnie tak, jakby ta dwójka ogarniała całe przedsięwzięcie.

 

W zasadzie po części może odnosić się to do obu tych złych, ale przede wszystkim chciałem nakreślić zmianę kapłana.

OK. Skoro taki był zamysł, to nie ma się co czepiać :)

 

Określeniem no wiesz chciałem zaznaczyć, że to jest takie umowne dla nich określenie.

Tak podejrzewałem, i tak to sobie tłumaczyłem, bo to jedyny logiczny wniosek. W innym wypadku byłaby to duża niekonsekwencja fabularna :) Teraz już wiem na pewno, więc jest git :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Realuc, żyjemy w upadłym świecie i mrok w nim jest wszechobecny, jak i w nas upadłych istotach. Nie jest on jednak niezwyciężony. Jest pasożytem pozbawionym własnego bytu, lecz czyhający nieustannie, by zawładnąć cudzym. Jak powiedział ktoś mądry, świat bez gówna jest niewiarygodny. Na tym buduje się dramat egzystencji.

Nie piszę lekkiego fantasy. Pomysły mam raczej twarde, choć moim zdaniem nie mroczne.

Outta,

Rozumiem Twoje odczucia, tak więc dochodzimy do pełnego konsensusu.

 

Teraz już wiem na pewno, więc jest git :)

 

No i gitara :)

 

 

Nikolzollern,

 

świat bez gówna jest niewiarygodny.

Niestety, ale zgadzam się z tym stwierdzeniem. 

Chyba jeszcze nie komentowałeś niczego mojego. Jestem ciekaw Twoich wrażeń od Uniwersum Wielkiej Rzeszy.

Nikolzollern

wydaję mi się, że niegdyś czytałem jakiś Twój tekst, choć nie jestem pewien, czy komentowałem.

Niemniej jednak zerknę na pewno w najbliższym czasie.

Nowa Fantastyka