- Opowiadanie: fanthomas - Petryfikcja albo kromka z plasteliną

Petryfikcja albo kromka z plasteliną

Lubię, gdy imiona coś znaczą.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, NoWhereMan

Oceny

Petryfikcja albo kromka z plasteliną

 

 

Mój najlepszy przyjaciel miał na imię Pierre. Kiedy umarł, musiałem zająć się pochówkiem. W normalnych warunkach nie byłoby to proste, gdyż w szkołach nie uczą, co robić w podobnych przypadkach, a co dopiero w tak skomplikowanym, z jakim miałem do czynienia. Ostatnie jego słowa brzmiały „Zabierz mnie ze sobą”. Początkowo obudziły we mnie niepewność i lęk, gdyż nie potrafiłem odgadnąć ich sensu, lecz bardzo szybko ich znaczenie stało się jasne, jednocześnie zaciemniając dalszy przebieg wypadków.  

Całą opowieść wypadałoby zacząć od lasu Foret, do którego udaliśmy się, by Pierre mógł odprawić rytuał. Nie mogłem go powstrzymać, skoro sam zdecydował, że nadszedł odpowiedni moment, choć walczyłem z kawalkadą sprzecznych emocji. Aura tajemnicy i niepokoju narastała, w miarę jak zbliżaliśmy się do centrum, gdzie znajdował się kamienny ołtarz, pochodzący jeszcze zapewne z czasów pogańskich. Miejscowi na ogół omijali to miejsce, przestrzegając przed nim swe dzieci i snując ciche bajania na temat dziwów, które napotkali nieliczni śmiałkowie, skłonni naruszyć dziewiczość tych terenów. Początkowo nie wierzyłem w ich fantastyczne relacje, ale gdy tam dotarliśmy, nagle nawiedził mnie tak silny lęk, że miałem ochotę uciec stamtąd jak najszybciej. Powstrzymałem się jednak, widząc determinację na twarzy kompana. Podszedł do ołtarza i położył się na nim, jakby oddając we władanie niezwykłych bóstw, po czym nie zwlekając, wyrecytował formułę, która miała go na zawsze odmienić. Zakryłem uszy, więc nie słyszałem słów, które wypowiadał, a na wszelki wypadek zamknąłem też oczy, by i na mnie nie zadziałała ta nieziemska siła. Kiedy na powrót uchyliłem powieki, początkowo nie dostrzegłem nigdzie mojego przyjaciela. Dopiero po chwili odkryłem, że wciąż leży na ołtarzu, ale w niczym nie przypominał siebie. Po śmierci zamienił się w kamień. Zabrałem go ze sobą, tak jak sobie życzył i czym prędzej uciekłem z lasu Foret.

Petryfikacja to rzadki przypadek. Pierre był pierwszym w okolicy, nie licząc nielicznych wzmianek pochodzących z czasów starożytnych.  Lokalny grabarz, pan Fossoyeur, nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Jedyne, co mógł zaoferować to standardowa trumna o rozmiarach przeciętnego człowieka lub urna na prochy, ale z uwagi na twardość Pierre’a zmielenie go stanowiło istotną trudność w realizacji całego przedsięwzięcia. Jasne, mogłem go po prostu zakopać w ziemi albo pozostawić przy drodze, wszak w obecnej formie nie ulegał szybkiemu rozkładowi jak zwykły nieboszczyk, ale nie wydawało mi się to odpowiednim pomysłem. Zawsze pragnął czegoś wyjątkowego, na dodatek zakończył swój żywot w dość spektakularny sposób, więc nie mogłem mu odmówić równie wyrafinowanego pochówku.

– Spróbuj w miasteczku – poradził pan Fossoyeur. – Może tam istnieją wystarczająco tęgie głowy, które poradzą sobie z tym problemem. 

Postanowiłem skorzystać z jego porady, ale czekała mnie daleka droga. Do naszej wioski nie kursowały żadne pojazdy transportu zbiorowego. Leżała na samym końcu świata, w regionie Fin de Monde, który możecie kojarzyć chociażby z legendy o siedmiu pazernych bardach z Moulin Rouge i właśnie w takich miejscach jak to przytrafiają się najdziwniejsze rzeczy.

Szczęście mi dopisało, gdyż akurat przez wioskę przejeżdżał handlarz, który w zamian za drobną opłatę zgodził się zabrać mnie ze sobą. Jak się jednak szybko okazało, ten miły gest miał też inne, początkowo ukryte motywy.

– Dokąd zmierzasz, przyjacielu? – zapytał, gdy już wyruszyliśmy w drogę. Podróżował dziwacznym wehikułem, którego jedną połowę stanowił żywy koń, a drugą brzuchaty cygański wóz, który potwornie kopcił, jakby ktoś w środku rozpalił spore ognisko. Woźnica uspokoił mnie jednak, iż nie grozi nam spalenie, ponieważ pojazd został przetestowany pod każdym możliwym kątem i rzekomo nie stanowił zagrożenia, ani dla nas, ani dla środowiska naturalnego.

– Zmierzam do Petite Village – odparłem, choć nie byłem pewny, czy pytał o dzisiejszy dzień, czy o całe moje życie. – W sumie ktoś kiedyś powiedział, że czasami cel nie jest ważny, liczy się sama droga.

Handlarz zaśmiał się, po czym wyjawił, że zna moją tajemnicę.

– Twój kolega tak mówił? – rzucił, jak gdyby nigdy nic. – Ten, którego trzymasz przy sobie?

Odruchowo złapałem się za kieszeń, gdyż ogarnęło mnie przeczucie, że być może zabrał mi kamień, ale od razu wyczułem twardy przedmiot, który wciąż tam tkwił.

– Skąd o nim wiesz? – zapytałem. Od razu pomyślałem, że na pewno ktoś z miejscowych opowiedział mu o tym, co się wydarzyło w lesie Foret.

– Należę do ludzi posiadających niezwykły dar. Potrafię rozmawiać z przedmiotami nieożywionymi. Także, a może przede wszystkim, z kamieniami. Kiedyś jeden ze starych głazów opowiedział mi historie o czasach, gdy po świecie chodzili rycerze, giermkowie i księżniczki, a po niebie latały istoty, o istnieniu których teraz co najwyżej można usłyszeć w bajkach. Ale to wszystko nie przypomina normalnej rozmowy, tylko strumień myśli, które nawzajem sobie przekazujemy. Potem ten sam kamień opowie innemu wędrowcowi fragmenty moich wspomnień, o ile tamten będzie umiał słuchać.

– Więc mój przyjaciel żyje?

– W jakimś stopniu na pewno. Słyszę jak szepcze.

– I co teraz mówi?

– Wspomina przeszłość, aczkolwiek to ciąg niezrozumiałych dla mnie wydarzeń. Czasem ciężko odróżnić ziarna prawdy od plew wspomnień, jeśli wiesz, co mam na myśli. Podobno każdy przedmiot posiada duszę. Jeśli to prawda, słyszymy właśnie ją. Jest jak szum wody w strumieniu naszej świadomości.

– Ale Pierre umarł, więc jego dusza uleciała.

– Wręcz przeciwnie. Została w tym kamieniu, za to ciało zniknęło.

– Hmm… Skoro mój przyjaciel wciąż żyje, nie muszę organizować mu pochówku. To bardzo dobra wiadomość.

– Na to wygląda. Zabrałbym go od ciebie i dołączył do swojej kolekcji, co ty na to? Znalazłby się pośród innych wyjątkowych okazów, które zbieram już od tak dawna, że nawet nie pamiętam, kiedy zacząłem. Być może moi przodkowie też to robili, a ja odziedziczyłem cały zbiór po nich, niewiele dokładając od siebie.

Była to bardzo kusząca propozycja, choć nie wiedziałem, na ile czyste są intencje handlarza. Nim dojechaliśmy do miasteczka, musiałem podjąć jakąś decyzję. Zgodziłem się.

Petite Village okazało się ciągiem jednakowych budynków, jakby zlepionych ze sobą. Ciężko było stwierdzić, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Opuściliśmy pojazd, a ja poprosiłem handlarza o możliwość pożegnania z przyjacielem, zanim go oddam. Wyjąłem go z kieszeni. Nie miałem zbyt wiele do powiedzenia, bo i tak nie wiedziałem, czy mnie słyszy. Byłem kiepski w tego typu sprawach, więc zacząłem się jąkać, aż w końcu wyrzuciłem z siebie tylko szybkie adieu, mon ami, żeby nie było mu smutno i już miałem oddać go obwoźnemu sprzedawcy, gdy nagle czyjaś dłoń złączyła się na moment z moją, po czym odkryłem, że Pierre zniknął. Złodziejaszkiem okazał się mały dzieciak, ubrany w łachmany i wymachujący kijem. Nim zdążyłem go złapać, dostrzegłem, że z zaułków wybiegają podobne mu obdartusy i tworzą zwarty korowód, trzymając w rękach patyki.

– Niech żyje rewolucja! – zakrzyknął chłopak i rzucił moim przyjacielem w kierunku jednego ze sklepów. Wybił dziurę w szybie, a Pierre zniknął we wnętrzu. Podbiegłem pod drzwi budynku, ale okazały się zamknięte. Niewykluczone, że właściciel zabarykadował się w środku, widząc gromadzący się na zewnątrz tłum demonstrantów.

– Halo! Proszę otworzyć! – Krzyknąłem, pukając energicznie, ale moje starania nie przyniosły rezultatu. Tuż obok mnie stanął ten sam chłopak, co wcześniej, obserwując swoje dokonanie jakby był to obraz znanego artysty. Bez krępacji wyrwałem mu z ręki kij i uderzałem w szybę wystawową, aż rozsypała się w drobny mak. Widząc mój akt wandalizmu, dzieciak krzyknął do swoich ziomków:

– Do ataku!  

Wystraszyłem się, bo pomyślałem, że ruszą w moim kierunku, ale oni rozbiegli się na wszystkie strony i jakby zainspirowani moim działaniem zaczęli uderzać kijami we wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość. Ja natomiast nie zwlekając, wszedłem przez okno do wnętrza sklepu. Panował tam jednak półmrok i nie byłem w stanie szybko zlokalizować Pierre’a. Wodziłem wzrokiem po podłodze, aż natrafiłem na czyjeś stopy. Spodziewałem się ujrzeć właściciela, lecz okazało się, że to tylko bardzo realistycznie wykonany manekin. Zignorowałem go i przystąpiłem do dalszych poszukiwań, gdy nagle za sobą usłyszałem męski głos:

– Co miał znaczyć ten akt wandalizmu? Zapłacisz za to!

– Ja.. Nie…

Odwróciłem się, ale nadal nie dostrzegłem nikogo, oprócz manekina.

– Tak, tak, nie lekceważ mnie. Mogę ci wybić zęby.

Głos wyraźnie dochodził od strony sztucznego człowieka, ale ten nie miał nawet ust, żeby mówić, ani oczu, którymi mógłby mnie obserwować. Stał w miejscu, jak to manekiny mają w zwyczaju.

– To nie ja, tylko tamte dzieciaki – próbowałem się bronić. – Demolują całe miasto.

– Wiem, co widziałem. Rozbiłeś szybę wystawową.

– Musiałem się tu dostać, bo mój przyjaciel…

Cała sytuacja jednak wydała mi się na tyle absurdalna, że zrezygnowałem z dalszych tłumaczeń. Priorytet stanowiło odnalezienie Pierre’a i oddanie go handlarzowi, o ile ten wciąż znajdował się w okolicy.

 Jak mogłem dostrzec po oferowanych towarach, był to sklep z ubraniami, najwyraźniej używanymi, gdyż okropnie śmierdziały. Odgarniałem sterty starych szmat, próbując zlokalizować przyjaciela. W końcu mi się udało. Chwyciłem go i włożyłem ponownie do kieszeni. Gdy wstawałem, manekin obrzucił mnie ciągiem wyzwisk:

– Myślisz, że co ja tu robię? Zlecono mi pilnowanie tego sklepu pod nieobecność właściciela, a ty przychodzisz tu i demolujesz wszystko, przy okazji kradnąc…

– Wcale nie!

– Widziałem, że chowasz coś do kieszeni.

– To tylko kamień.

– Akurat! Zresztą pewnie chcesz nim dokonać kolejnych zniszczeń. Jak szef wróci, na bank wyleje mnie z tej roboty. Piękne dzięki.

– Posłuchaj, to nie moja wina, ze akurat dziś rozpętała się tutaj mała rewolucja. Mogę ci zagwarantować, iż z mojej strony ten sklep już więcej nie ucierpi.

Niestety w ciągu kilku sekund przez rozbitą szybę do środka wdarło się kilku rozgorączkowanych młodocianych bandytów, którzy zaczęli demolować wszystko w zasięgu wzroku.

– Katastrofa! – wrzasnął manekin, ale został zdzielony kijem tak mocno, że odpadła mu głowa i potoczyła się w niewiadomym kierunku.

Na szczęście mnie zostawili w spokoju. Być może myśleli, że jestem ich wspólnikiem w zbrodni albo po prostu mieli lepsze rzeczy do roboty, jak grabież i rozbój, więc po cichutku opuściłem budynek tą samą drogą, którą wszedłem. Zauważyłem policjantów biegnących w moją stronę, ale nie zatrzymali mnie, tylko zaczęli gonić za dzieciakami niszczącymi mienie publiczne.

Dostrzegłem handlarza i poszedłem w jego kierunku. Siedział na ławce nieopodal i mamrotał do siebie. Zauważyłem, że trzyma coś w ręce. Nie dałem rady jednak zobaczyć, co to, ani usłyszeć wymawianych przez niego słów, gdyż szeptał niezrozumiale, być może w nieznanym mi języku, a kiedy zauważył moją obecność, szybko schował trzymany przedmiot do kieszeni i zrobił lekko zawstydzoną minę.

– Przepraszam, rozmawiałem z… – urwał, nie wiedzieć czemu.

– Myślałem, że porozumiewacie się wyłącznie przy pomocy myśli.

– Tak, ale niektóre z nich lepiej wyglądają, gdy ubierze się je w słowa.

Zamilkł. Najwyraźniej nie miał już nic więcej do powiedzenia, przynajmniej nie do mnie. Nie chciałem dłużej przeciągać momentu ciszy, bo obawiałem się, że znów coś nam przerwie, więc podałem mu kamień, który jeszcze nie tak dawno był moim najlepszym przyjacielem. Handlarz przyjął go z nieukrywaną radością.

– Kolejny do mojej kolekcji. Ten jest naprawdę wyjątkowy. Dziękuję.

Już miał zbierać się do odejścia, by ponownie wsiąść na swój nietypowy wehikuł i odjechać w sobie znanym kierunku, ale powstrzymałem go jeszcze na moment i zapytałem:

– Czy można się tego nauczyć?

– Czego?

– Rozmawiania z przedmiotami.

– To trudna sztuka. Chciałbyś spróbować?

– Nie wiem. Jest pan nauczycielem?

– Mogę nim zostać. Mało nas, a ta umiejętność zdaje się coraz rzadsza. W końcu nie zostanie nikt, kto będzie to potrafił i przedmioty przestaną być słyszane.

– Dużo byśmy stracili.

– Tak, całą pamięć świata. Chcesz pójść ze mną?

– Dokąd?

– Droga jest daleka, ale warto.

Nic nie trzymało mnie w okolicy. Równie dobrze mogłem ruszyć w nieznane, by posmakować niezwykłych przygód i zobaczyć niesamowite rzeczy, o których do tej pory słyszałem jedynie w legendach.

– Możesz zabrać go z powrotem. Od niego zaczniemy naukę – powiedział sprzedawca.

Oddał mi kamień, po czym wsiedliśmy do wehikułu i odjechaliśmy z miasteczka o nazwie Petite Village. Myślałem, że spędzi tam więcej czasu, w końcu podobno był obwoźnym handlarzem, a niczego nie sprzedał, ale możliwe, iż chciał jak najszybciej dołączyć Pierre’a do swojej kolekcji albo przestraszył rodzących się na ulicach zamieszek. Nieważne, jechaliśmy ku nieznanym przygodom.

Tu kończy się ta opowieść, gdyż nie umiem relacjonować przyszłości, choć pewnie istnieją tacy, którzy nawet to potrafią. To, co będzie dalej, znajduje się dopiero przede mną.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć.

Klimatyczny i niezły tekst.

Aż jestem wielce zdziwiony, że taki… łagodny? Stonowany? Spokojny? Ale fajnie, że mnie zaskoczyłeś. 

Jeśli chodzi o narzekanie to wyłącznie końcówka. Jak na mój gust, trochę w tym przypadku zbyt otwarta. A może nawet nie o otwartość chodzi, a o brak takiego pierdyknięcia? Byłem pewien, że będzie jakiś mocniejszy akcent w finale. Że handlarz coś na koniec odwali, że kamień przemówi, cokolwiek. Natomiast zdania:

jechaliśmy ku nieznanym przygodom.

oraz:

To, co będzie dalej, znajduje się dopiero przede mną.

brzmią odrobinę, jak zakończenie stereotypowej baśni. A ty nie piszesz stereotypowych tekstów, w żadnym wypadku.

No i może czegoś nie wyłapałem, ale nie zdołałem ogarnąć, czym jest tytułowa kromka z plasteliną.

Niemniej jednak, poza narzekaniem, tekst klimatyczny, dobrze napisany, klik i pozdrówka. 

Cześć, Realuc. Dzięki za przeczytanie. Miałem problem z tym tekstem, bo o ile na początku pisało mi się dobrze, tak później straciłem wczuwkę. Historia chciała ciągnąć się dalej, ale stwierdziłem, że nie ma sensu bardziej tego wydłużać, stąd takie zakończenie, z ewentualną furtką do kolejnych przygód. Mój znajomy określił, że to “zamknięty prolog bardzo dziwnego fantasy” i myślę, że to dobre podsumowanie. A “kromka z plasteliną” powstała głównie dlatego, żeby tytuł bardziej rzucał się w oczy ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

W normalnych warunkach nie byłoby to proste, gdyż w szkołach nie uczą, co robić w podobnych przypadkach, a co dopiero w tak skomplikowanym, z jakim miałem do czynienia.

Nieco zawiłe i niewiele mówiące zdanie po dobrym otwarciu.

Nie mogłem go powstrzymać, skoro sam zdecydował, że nadszedł odpowiedni moment, choć walczyłem z kawalkadą sprzecznych emocji.

Skoro – choć: nieco dużo kontrapunktów. Do “walczyć” dałbym intuicyjnie “natłok”.

 

I zabrał tego kamiennego człowieka pod pachę?

 

W ustępie o rytuale komunikujesz gotowe wrażenie – strach, niepokój. Nic tam się nie dzieje, co by spowodowało, że sam bym je czuł.

… ale z uwagi na twardość Pierre’a zmielenie go stanowiło istotną trudność w realizacji całego przedsięwzięcia. Jasne, mogłem go po prostu zakopać w ziemi albo pozostawić przy drodze, wszak w obecnej formie nie ulegał szybkiemu rozkładowi jak zwykły nieboszczyk, ale nie wydawało mi się to odpowiednim pomysłem. Zawsze pragnął czegoś wyjątkowego, na dodatek zakończył swój żywot w dość spektakularny sposób, więc nie mogłem mu odmówić równie wyrafinowanego pochówku.

Trochę mowy-trawy, duże słowa i frazy na proste myśli.

 

Potem nabiera tempa i robi się znacznie lepsze, nie miałem już istotnych uwag.

 

Ciekawy początek czegoś większego, nieco absurdalny, nieco baśniowy. Brakuje jednak jakiegoś haczyka emocjonalnego, na przykład zaznajomenia czytelnika z Pierrem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cóż, Fanthomasie, zaintrygowało mnie osobliwe zejście przyjaciela bohatera i związane z tym późniejsze wypadki, ale doczytawszy do końca odniosłam wrażenie, że rozpędziwszy się, nagle mocno wyhamowałeś i opowiadanie skończyło się trochę jakby niczym.

 

sta­ro­żyt­ny. Lo­kal­ny… → Jedna spacja po kropce wystarczy.

 

Cza­sem cięż­ko od­róż­nić ziar­na praw­dy od plew wspo­mnień… → Cza­sem trudno od­róż­nić ziar­na praw­dy od plew wspo­mnień…

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Cięż­ko było stwier­dzić… → Trudno było stwier­dzić

 

– Halo! Pro­szę otwo­rzyć! – Krzyk­ną­łem, pu­ka­jąc ener­gicz­nie, ale moje sta­ra­nia nie przy­nio­sły re­zul­ta­tu. Tuż obok mnie sta­nął ten sam chło­pak… → Didaskalia małą literą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Halo! Pro­szę otwo­rzyć! – krzyk­ną­łem, pu­ka­jąc ener­gicz­nie, ale moje sta­ra­nia nie przy­nio­sły re­zul­ta­tu.

Tuż obok mnie sta­nął ten sam chło­pak

 

– Ja.. Nie… → Pierwszemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

– Po­słu­chaj, to nie moja wina, ze aku­rat… → Literówka.

 

– Prze­pra­szam, roz­ma­wia­łem z… – urwał, nie wie­dzieć czemu. → Skoro urwał to przestał mówić, więc didaskalia wielką literą: – Prze­pra­szam, roz­ma­wia­łem z…– Urwał, nie wie­dzieć czemu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podoba mi się motyw problemów z petryfikacją zmarłych. Jest tu i miejsce na lekki absurd, i zastanowienie i dreszczyk emocji. Fabuła na tyle dynamiczna, na ile pozwala jej konwencja, no i zakończenie też zaskoczyło. Sądziłem, że Pierre jednak skończy w ogródku pełnym innych petryfikowanych :)

Misię ten koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dobry tekst z ładnie wyważonym absurdem. Chociaż liczyłem na mocniejszy akcent w końcówce, którego niestety nie dostałem. Natomiast czytało mi się przyjemnie, a i zaskoczenia bardzo na plus. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Nowa Fantastyka