- Opowiadanie: Mateusz Zieliński - Leśna rogatka (MASAKRA 2010)

Leśna rogatka (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Leśna rogatka (MASAKRA 2010)

1.

Czasami zastanawiam się, w którym momencie tamtych wydarzeń skończył się przypadek, czy nasza wola, a w którym byliśmy pod działaniem nieznanej siły. Może to już ona, pół roku wcześniej, w zimę, zrodziła w naszych głowach chęć ucieczki z bidula, tą nieposkromioną i, jak się wydawało, radosną żądzę przygody. Może ona w lipcowe popołudnie pokierowała nas wśród podmiejskich lasów ku temu miejscu, kazała usłyszeć tajemnicze sygnały. Przywoływała, a my nieświadomie odpowiedzieliśmy na jej prośbę. Mogło tak być. Jednak z całą mocą i wyrazistością poczuliśmy ją później, owej ciepłej, letniej nocy, gdy przyczajeni za krzakami czekaliśmy na nieznane.

 

Do dziś pamiętam gęstniejącą ciemność i gwiazdy znikające za mrocznymi chmurami, widzę zalewającą las, pulsującą czerwień, słyszę nagły dźwięk, mieszający myśli i paraliżujący ciało.

 

Bang! Bang! Bang!

 

 

 

2.

Usłyszeliśmy go już pierwszej nocy, tuż przed dziesiątą.

 

Przyszywający, głośny pisk dwukrotnie przeciął senną ciszę lasu, odbijając się ze wszystkich stron zwielokrotnionym echem, wciskając w sny i budząc nas brutalnie.

 

W tym czasie spaliśmy już w najlepsze, wyczerpani całodniową wędrówką i żmudną budową pokaźnego szałasu. Zmęczeni, ale szczęśliwi, ogłuszeni wymarzoną wolnością, zasnęliśmy w tym samym momencie, w którym się położyliśmy, opatuleni zabranymi z bidula kocami.

 

Wyrwani ze snu, patrzyliśmy teraz na siebie, nie wychodząc spod przykrycia.

 

Zawodzenie ustało zanim zdążyliśmy je rozpoznać, las jednak nadal rozbrzmiewał obcymi dźwiękami, dwoma przenikającymi się, nierównymi rytmami. Pierwszy, cichy i niski, rozpoznaliśmy od razu. Oddalał się. Drugi pozostał wyraźny jeszcze przez chwilę rozdzierając przestrzeń natarczywym, metalicznym brzmieniem.

 

Bang! Bang! Bang!

 

– Co to? – spytałem.

 

– Przejazd kolejowy. – odpowiedział Paweł. – Chyba…

 

– Przejazd? – przetarłem oczy. – To miał być głuchy las! A tu droga?

 

– Leśna pewnie jakaś.

 

Metaliczne uderzenia ustały. Przez moment słyszeliśmy jeszcze daleki stukot pociągu. Po chwili i on rozpłynął się w ciszy.

 

Paweł wyciągnął latarkę i rozłożył mapę.

 

Wyglądało na to, że nie jesteśmy nawet mniej więcej tam, gdzie planowaliśmy. Linia kolejowa powinna być kilkadziesiąt kilometrów od nas. Zabłądziliśmy. Później, gdy policja spróbuje odtworzyć naszą podróż nie wszystko ułoży się w spójną całość. Teraz często nie daje mi to spokoju, jednak wtedy nie stanowiło większego problemu ani powodu do zmartwienia. Ucieczka rządziła się swoimi prawami. Nie mieliśmy konkretnego celu. Rozumieliśmy, że wcześniej czy później znajdą nas i wrócimy do Domu, jednak, póki to nie nastąpiło, gdziekolwiek byliśmy, było ekstra!

 

Z tą myślą zasnąłem ponownie.

 

Wtedy też, we śnie, po raz pierwszy odwiedziły mnie blade sylwetki.

 

Paweł nie spał.

 

 

 

3.

Kolejnego dnia, słonecznego i ciepłego, wypełnionego tysiącem leśnych dźwięków, słyszeliśmy pociągi kilka razy. Zawsze według tego samego scenariusza. Najpierw dochodziły nas suche, za dnia jakby mniej natarczywe, ale nadal głośne, metaliczne uderzenia sygnalizatora.

 

Bang! Bang! Bang!

 

Później wśród drzew rozlewał się wyraźny stukot dziesiątek kół uderzających o spoiny torów. Lokomotywa, dwa lub trzykrotnie, gwizdała przeraźliwie i radośnie zarazem, na moment uciszając wszelkie odgłosy lasu.

 

Nie pamiętam dokładnie, ile składów przejechało tego dnia, zauważyłem jednak, że Paweł za każdym razem patrzy na zegarek. Zawsze był niespokojną duszą, marzycielem, który swoim planom i czynom nie stawiał żadnych barier. Bez względu na to, czy zrobiła to przyciągająca, drzemiąca w lesie siła, czy też wymyślił to sam, to on roztoczył przede mną wizję samotnego rajdu w nieznane. Tak samo i teraz, coś bezwiednie ciągnęło go do torów.

 

– A gdyby tak wskoczyć? – spytał koło południa, gdy zajadaliśmy się jagodami i z daleka znowu słyszeliśmy znajome uderzenia wraz z ciężkim odgłosem przetaczających się wagonów.

 

– Zgłupiałeś? – odpowiedziałem. Oczywiście mogłem przedstawić mu całą litanię powodów, dla których nie powinniśmy nawet próbować, przytoczyć co najmniej kilkanaście rzeczy, które mogły stanąć nam na przeszkodzie bądź zagrozić, wiedziałem jednak, że wszystko co powiem, będzie wodą na jego młyn. Milczałem więc i czekałem na dalsze pomysły przyjaciela.

 

Ku mojemu zdziwieniu, nie pojawiły się. Zasłuchany w dźwięk z daleka, w milczeniu wpychał do ust kolejne garście jagód.

 

Dobrze wiedziałem, że nie przestał myśleć o torach i pociągu. I miałem rację, nie zdawałem sobie jednak sprawy, że myślał o nich z zupełnie innego powodu.

 

 

 

4.

 

Bang! Bang! Bang!

 

Uderzenia szarpały moim ramieniem. Nie chciały przestać, jakby wielki, nieustępliwy metal walił prosto w moje kości. Bolało. Obce blade twarze zbliżały się w ciemności i oddalały w miarę kolejnych uderzeń. „Czy to one wydają ten dźwięk? Czym są? Jak to..?". Wreszcie wyrwałem się z twardych objęć snu i chwyciłem mrocznej rzeczywistości. Setki ruchliwych mrówek strachu spłynęły gdzieś w dół po ramionach, plecach i nogach. Przed sobą, w ciemności zobaczyłem twarz Pawła.

 

– Wstawaj!

 

– Co ty idio…?

 

– Wychodź! Szybko! – rzucił i już go nie było. – Szybko! – dodał z zewnątrz.

 

Zdziwiony, ale i przestraszony jego zachowaniem, z wciąż kołatającym się w głowie wspomnieniem mary na granicy jawy i snu wygramoliłem się z szałasu, otulając kocem.

 

– I co?

 

– Cicho! – syknął. – Tylko słuchaj!

 

Posłuchałem

 

Bang! Bang! Bang!

 

Było zimno. Las spowijał przyprawiający dreszcze mrok. W ciemności natarczywy dźwięk wydawał się nie mieć źródła, jakby wytwarzała go nicość nocy kryjąca się dookoła za najbliższymi drzewami.

 

– I co? – spytałem niepewnie.

 

– Nie ma go! Pociągu. – Paweł odpowiedział podekscytowany. – Znowu go nie ma.

 

Wsłuchałem się jeszcze raz. Rzeczywiście. Głuche uderzenia brzmiały samotnie, przejmując mnie nieustannym dreszczem.

 

Wreszcie ucichły i, gdy zamilkło ostatnie echo, zapanowała cisza.

 

– Przejechał? – spytałem.

 

– Nie było go. W ogóle.

 

– E, tam. Po prostu nie słychać. Może jedzie wolniej, albo to jakaś drezyna?

 

Na chwilę zbiłem go z tropu, jednak Paweł już po chwili odzyskał rezon.

 

– Nie było. Nic. – przekonywał. – Tak jak wczoraj.

 

– Wczoraj był.

 

– O tej porze nie. Spałeś już. Ja nie…

 

– A która jest?

 

– Po dwunastej. Minuta.

 

I wtedy powiedziałem coś, co przestraszyło mnie samego. To miał być żart, jednak wypowiedziany, zabrzmiał bardziej jak obawa. Obaj myśleliśmy o tym samym.

 

– Minuta po… – zaśmiałem się nerwowo. – Nawet pociąg widmo się spóźnia.

 

Zamilkłem przestraszony własnymi słowami. Gdzieś w głowie powróciły do mnie pulsujące w rytm uderzeń, zbliżające się i oddalające niczym upiory MTV, białe twarze. Odniosłem wrażenie, że czają się gdzieś w mroku. Tuż obok.

 

 

 

5.

Poszliśmy tam następnego dnia, wcześniej ładując do plecaków wszystko co mieliśmy i z żalem porzucając szałas.

 

– Spoko. – uspokajał Paweł. – Zbudujemy lepszy.

 

Szliśmy przez godzinę, może trochę dłużej. Las żył radośnie wkoło nas, atakował dźwiękami i zapachami, ośmielając i wypierając ze wspomnień głuchą aurę nocy. Wrażenia nie zepsuł nawet kolejny pociąg, który przejechał znacznie już bliżej. Byliśmy niemal u celu.

 

Po jakimś czasie drzewa przed nami przerzedziły się. Najpierw nieznacznie, daleko, potem już całkiem wyraźnie. W pustej przestrzeni między nimi zobaczyliśmy podsypany rdzawymi kamieniami nasyp. Dalej wyrastała kolejna ściana lasu. Przejazd i rogatka znajdowały się po lewej stronie, tuż przed łagodnym łukiem torów. Leśna droga wychodziła tam spośród drzew, wspinała stromo ku charakterystycznemu znakowi ze skrzyżowanymi biało-czerwonymi belkami, podwójnymi światłami i niewielką, szarą puszką na czubku.

 

Paweł obszedł i obejrzał znak dokładnie. Zlustrował przejazd, podczas gdy ja stałem nieco z boku. Może byłem bardziej strachliwy, a może lepiej wyczuwałem nieracjonalny smutek tego miejsca? Nie wiem. Może podświadomie reagowałem tak na pchającą nas, nieznaną siłę. W sumie przecież, było tu nawet fajnie.

 

– Ciekawe jak działa? – spytał Paweł.

 

– Co?

 

– Gdzieś muszą być czujniki. Pewnie daleko, może kilkaset metrów. Naciskowe, magnetyczne, albo fotokomórka.

 

Skąd wiedział takie rzeczy? Nie zastanawiałem się nad tym, bardziej ciekawiło mnie, co z tego wyniknie?

 

– Po co ci to? – spytałem.

 

– Coś uruchamia alarm… gdy nic nie jedzie.

 

– Tego nie wiesz.

 

– Sprawdzimy, prawda? – spojrzał na mnie z wyzwaniem.

 

Nie mogłem odmówić. Wiedziałby, że się boję.

 

 

 

6.

Byłem przerażony.

 

Ciemnością, mrocznym nasypem, po którym ostatni pociąg – długi skład cystern – przejechał koło dziesiątej, czarnym, schowanym w ciemności krzyżem znaku. Bałem się przyjaciela.

 

Wydawało się, że działał w transie.

 

Za kwadrans północ zerwał się z naszej kryjówki i z latarką w ręku pobiegł na tory. Nie miałem odwagi, by za nim krzyknąć. Zamiast tego obserwowałem, jak wchodzi na podjazd tuż obok znaku i kuca gdzieś u góry. Szukając czegoś lub oglądając.

 

Bałem się o niego. Może nawet bardziej niż o siebie.

 

To, że pora nadchodzi w jakiś sposób zrozumiałem na ułamek sekundy wcześniej. Paweł poczuł to samo, bo nagle zerwał się na nogi i…

 

… jego sylwetka zajaśniała wśród krwawego lasu.

 

Bang! Bang! Bang!

 

– Paweł! – krzyknąłem mimowolnie.

 

On jednak stał przez chwilę bez ruchu, jakby zahipnotyzowany lub przerażony do nieprzytomności. Ruszył dopiero po trwającej lata sekundzie.

 

Dopadł do krzaków gdzieś dalej, tuż przy samej drodze, zostawiając mnie samego.

 

Bang! Bang! Bang!

 

Metaliczny głos alarmu odciskał w myślach jedno, upiornie wyraźne brzmienie. Las dookoła zapulsował czerwienią. Nie pojawiły się żadne inne światła, nie rozległ się gwizd nadjeżdżającej lokomotywy, nie słyszałem uderzeń kół o złączenia szyn. Przez moment miałem nadzieję, że to wszystko okaże się jedynie głupią awarią. Po chwili jednak czerwona trawa i niewielkie krzaczki tuż przy torach ugięły się, a najbliższe im drzewa zaszumiały po lewej. Szelest liści zbliżał się w pulsującym mroku. Poruszyły się gałęzie, za którymi siedziałem i w twarz uderzył mi podmuch. Mdlący zapach potu, moczu i zgnilizny.

 

Schyliłem się próbując zapanować nad żołądkiem i w tej samej chwili poczułem na sobie ich wzrok. Gdy spojrzałem, były już na przejeździe. Białe głowy!

 

Nie! Nie głowy!

 

Upiorne, ściśnięte sylwetki, wpatrzone prosto w nas z niemym, może gniewnym wyrzutem, poruszające się niczym na niewidzialnej platformie, pół metra nad szynami. Blade, potwornie blade, jakby wyprane z kolorów na tle krwistego lasu.

 

Pomocy! Pomocy! Pomocy!

 

Uciekłem, rozbijając sobie czoło o gałąź. Nie, nie straciłem przytomności, choć żałowałem, że tak się nie stało. Lekko zamroczony, z ciężko bijącym sercem i krzykiem zamarłym w gardle upadłem na ziemię i przytuliłem się do niej najmocniej jak umiałem. Przywarłem nisko chcąc wtopić się między liście i korzenie. Uciec. Nie podnosić wzroku. Nie słyszeć, nie widzieć, nie czuć.

 

Pomocy! Nie bój się! Pomocy!

 

Tak przetrwałem wieki.

 

Do rana.

 

 

7.

Noc wyolbrzymia lęki. Dzień za to przynosi magiczną moc ich rozpraszania, bagatelizowania. W świetle porannego słońca przecinający las nasyp kolejowy wyglądał niemal pięknie. Jak fragment potężnej, zabawkowej makiety, z kamykami, zielonymi drzewami i trawą dookoła, z górującym nad wszystkim znakiem rogatki.

 

Kiedy o dziewiątej przetoczył się długi towarowy pociąg przyglądałem się mu z zainteresowaniem. Uderzenia alarmu były przy nim wątłym sygnalikiem, bez mocy i energii.

 

Wspomnienie nocy wydawało się niemal nierealne i zacząłem odczuwać coś w rodzaju wstydu. Paweł nie wypominał mi ucieczki ani tego, że później długo nie odpowiadałem na jego wołania. Wręcz przeciwnie, zdawał się tego nie pamiętać.

 

Opowiadał o wydarzeniach nocy z zaangażowaniem, ale spokojnie.

 

– Zobacz. – mówił podsuwając mi pod twarz płaski, rdzawy krążek, który przed chwilą przyniósł z torów, zaraz po tym, jak towarowy zniknął za zakrętem.

 

– Co to?

 

– Pięć groszy. Zobacz, jak spłaszczyło.

 

Wziąłem nierówny krążek do ręki. Wydawał się ciepły. Z jednej strony pozostał jeszcze lekki ślad bocznych ząbków monety.

 

– Nieźle. – odpowiedziałem z uznaniem.

 

– A ten. – Paweł wyjął z kieszeni drugi, podobny. – Położyłem wczoraj. I zdjąłem po tym, jak… przejechali.

 

Poczułem ciarki przebiegające mi po plecach.

 

– Jak to? Przecież… nic… to było. – zająknąłem się szukając właściwych słów. – To się wydawało nam, prawda?

 

Paweł spojrzał na mnie krytycznie.

 

– Oni prosili. -odezwał się po chwili innym głosem. – Prosili o pomoc.

 

Przypomniałem sobie wyraźne uderzenia sygnalizatora. Spojrzałem na niego ukradkiem. Stał teraz milczący, w promieniach słońca, skrywając tajemnicę ponad skrzyżowanymi belkami znaku. Próbowałem przypomnieć sobie tajemnicze sylwetki, umiejscowić je na nasypie torowiska. W świetle dnia przychodziło to z trudnością. Jakbym nie potrafił odtworzyć sobie przerwanego snu.

 

Sylwetki, ludzie, ściśnięci i śmierdzący…

 

… wielki żal i strach. Cierpienie.

 

I czy to była nieuświadomiona podpowiedź nieznanego, czy też doszedłem do tego sam, z przerażającą jasnością zrozumiałem kim są, a właściwie kim byli, i od kiedy tkwią na torach, które prowadzą ich w okrutne nieznane. Niemal czułem ich żal i płacz. Chciałem pomóc, pchany przez niewidzialną siłę.

 

– Zrobimy to. – Paweł odezwał się pierwszy, choć obaj myśleliśmy o tym samym. Tego dnia złączyło nas coś więcej niż lata przyjaźni, wspólnej niedoli sierot. Coś, co było w tym miejscu. Silne, ale nieokreślone. Sprawiło, że kiedy przyjaciel wypowiedział stanowcze słowa, wbrew sobie, swoim obawom i uczuciom, lękom, które teraz czaiły się schowane przed dniem, by powrócić następnej nocy, wbrew temu wszystkiemu, przytaknąłem.

 

– Zrobimy.

 

 

 

8.

Tego dnia nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Nie dyskutowaliśmy, nie planowaliśmy, a wyglądało na to, że rozumiemy się bez słów. Ktoś może uznać to za wymówkę, ja jednak uważam, że tajemnicza siła, która ściągnęła nas w to miejsce i związała wołaniem bladych zjaw, nadal kierowała naszymi myślami i czynami.

 

Nie naradzaliśmy się, a mimo to dobrze wiedzieliśmy, kiedy zacząć.

 

Z chwilą gdy po torach, już w półmroku, przejechał długi skład cystern – taki sam, jaki widzieliśmy o tej porze dzień wcześniej i pewnie taki, jaki obudził nas pierwszej nocy – przystąpiliśmy do rzeczy ani przez moment nie wątpiąc, że powinniśmy. Właśnie teraz!

 

Wiedzieliśmy, że po drugiej stronie nasypu, nieco w prawo pod lasem, stoi zapomniana sterta starych kolejowych podkładów. Paweł mógł ją widzieć, ja jednak byłem pewny, że nie zauważyłem jej wcześniej, a mimo to jej obecność była dla mnie oczywista. Wiedzieliśmy, które belki i jak chwycić. Bez słowa, w półmroku, rozłożyliśmy je na szczycie nasypu. Niczym marionetki w teatrze nieznanych sił zaklinowaliśmy spróchniałe, ale nadal masywne bele między szynami, zapierając jedną o drugą tak, że stanowiły wystarczająco twardą przeszkodę. Sprawnie i szybko, jakbyśmy wykolejali widmowe pociągi każdej nocy, przez lata.

 

Coś dodawało nam sił. Wysiłek i pośpiech wyciszyły obawy i strach. Do czasu.

 

 

 

9.

Zapora stanęła po jedenastej, kiedy las utonął już w ciemności. Księżyc, który do tej pory pomagał nam bladym światłem, schował się za pożerające niebo chmury.

 

Stojąc tam, tuż obok zbudowanej na torach przeszkody, poczułem niewyraźne, lekkie szarpnięcie, jakby coś opuszczało moją głowę. Obca siła zostawiła nas, jak zużyte narzędzia. Kazała odejść.

 

I niemal w tym samym momencie ogarnęło mnie przerażenie. Jakbym nagle obudził się w tym miejscu, ze spokojnego, beztroskiego snu. Mrok naparł ze wszystkich stron, majaczący w ostatnim blasku znikających gwiazd krzyż rogatki postraszył rozłożonymi ramionami. Tuż obok błysnęły przerażone oczy Pawła.

 

Bez słowa, na trzęsących się nogach zbiegliśmy z nasypu, bojąc się każdego szmeru, każdego poruszanego kamienia. Ucieklibyśmy, gdyby nie to, że las po raz pierwszy wydał nam się wrogi i niebezpieczny.

 

Zmęczenie i tłumione w podświadomości obawy, pozbawiły nas sił. Upadliśmy niedaleko, wśród krzaków, trochę tylko dalej, niż za pierwszym razem. Czekaliśmy z bijącymi sercami, czując narastającą grozę miejsca. Leżeliśmy razem, skuleni i przytuleni, drżący i niepewni własnych czynów. Milczeliśmy.

 

„Co my robimy?! Boże, co my robimy?!", myślałem gorączkowo.

 

Bang! Bang! Bang!

 

Gęstą ciemność przeciął szum upiornego podmuchu. Oczyma wyobraźni widziałem już potwornie ściśnięte sylwetki, ich puste, pełne wyrzutu oczy. Usłyszałem powolne wołanie, przepełnione potwornym żalem i… złością.

 

Wtedy już wiedziałem, że popełniliśmy błąd.

 

Bang! Bang! Śmierć!

 

Po raz pierwszy wyczułem unoszący się w nocnym powietrzu gniew. Towarzyszący mu smród był inny, jeszcze bardziej drażniący; odgłos rogatki bardziej natarczywy, jakby ktoś walił nam prosto w głowy; czerwony blask niemal bolesny. Już nikt nie wołał, nie prosił. Uderzenia, przeszły w nieustający, ciągły ryk, jakby wydłużone w zatrzymanym czasie.

 

Czerwień lampy błysnęła, zamieniając się w oślepiającą biel.

 

Zza łuku torów usłyszeliśmy miarowy stukot.

 

Śmierć! Śmierć! Śmierć!

 

Wśród uderzeń i drżenia ziemi, w huku i przejmującym zgrzycie znikł i zamilkł krzyż rogatki, zgasły czerwone światła zatopione w iskrach i płomieniach. Mroczna bestia z rykiem zwaliła się z nasypu.

 

 

 

10.

Kopałem przerażony, chcąc uciec z ich rąk. Na próżno. Wykrzywione grymasami twarze pochylały się nade mną w upiornie bladych światłach. Słyszałem krzyki i jęki. Ktoś złapał mnie za rękę i unieruchomił. Ktoś inny poklepywał po plecach. Wreszcie wbito mi w ramię igłę strzykawki.

 

Nim wywlekli nas z krzaków i wpakowali do karetki, zdążyłem jeszcze zauważyć pogięte fragmenty wagonów i błyszczący napis na osmolonych ogniem drzwiach.

 

Deutsche Bahn.

 

Koniec

Komentarze

To w końcu wykoleili jakiś prawdziwy pociąg? To miała być zemsta tamtych więźniów na Niemcach? Czy też przypadek, że coś jechało akurat i przez to duchom nie da się już pomóc? Nie do końca rozumiem zakończenie...

OK, do konkursu.

Mam wrażenie, że zbyt mało miejsca poświęciłeś na rozwiązanie wątku. Też, podobnie jak barklu, nie zrozumiałem zakończenia. Za to sam pomysł i prowadzenie akcji (z wyj. finału) wciągające. Nie spodobało mi się jedno zdanie:
"Oczyma wyobraźni widziałem już potwornie ściśnięte sylwetki, ich puste, pełne wyrzutu oczy."
Po pierwsze - za dużo tu tych oczu (i moje, i ich), a po drugie albo puste, albo pełne. Jak rozumiem, puste mogły być oczodoły. Ale wtedy oczy nie mogły w nich być pełne wyrzutu, chyba, że trzymane były w rękach ;-).  Nie pasuje mi też ta karetka na końcu. Mam niejasne wrażenie, że zagubione dzieci są znajdowane raczej przez policjantów.

Na koniec mała uwaga dot. tzw. researchu, bo tak mną wątpliwości targały, że aż sprawdziłem. To jest oczywiście drobiazg, którego 99 proc. czytelników nie wyłapie, więc spokojnie możesz nie zwracać uwagi... Ale Deutche Bahn powstały w 1994r., po połączeniu spółek kolejowych RFN i NRD. Coś mi jednak mówi, że kreaując historię myślałeś o wcześniejszych czasach, dokładnie o II WŚ... Od 1920 do czasów powojennych (a w NRD nawet i później) koleje niemieckie nazywały się Deustche Reichsbahn. Jeżeli nie, to chłopaki wykoleili nowoczesny pociąg... i faktycznie narozrabiali ;-)

Mam wrażenie, że zbyt mało miejsca poświęciłeś na rozwiązanie wątku. Też, podobnie jak barklu, nie zrozumiałem zakończenia. Za to sam pomysł i prowadzenie akcji (z wyj. finału) wciągające. Nie spodobało mi się jedno zdanie:
"Oczyma wyobraźni widziałem już potwornie ściśnięte sylwetki, ich puste, pełne wyrzutu oczy."
Po pierwsze - za dużo tu tych oczu (i moje, i ich), a po drugie albo puste, albo pełne. Jak rozumiem, puste mogły być oczodoły. Ale wtedy oczy nie mogły w nich być pełne wyrzutu, chyba, że trzymane były w rękach ;-).  Nie pasuje mi też ta karetka na końcu. Mam niejasne wrażenie, że zagubione dzieci są znajdowane raczej przez policjantów.

Na koniec mała uwaga dot. tzw. researchu, bo tak mną wątpliwości targały, że aż sprawdziłem. To jest oczywiście drobiazg, którego 99 proc. czytelników nie wyłapie, więc spokojnie możesz nie zwracać uwagi... Ale Deutche Bahn powstały w 1994r., po połączeniu spółek kolejowych RFN i NRD. Coś mi jednak mówi, że kreaując historię myślałeś o wcześniejszych czasach, dokładnie o II WŚ... Od 1920 do czasów powojennych (a w NRD nawet i później) koleje niemieckie nazywały się Deustche Reichsbahn. Jeżeli nie, to chłopaki wykoleili nowoczesny pociąg... i faktycznie narozrabiali ;-)

Tekst bardzo fajny, do momentu zakończenia, którego tak jak poprzednicy, nie rozumiem zupełnie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki, że przeczytaliście i napisaliście parę słów.

Co do zakończenia, przyznaję, może za bardzo ukryłem swój zamysł, a ten, wierzcie, był bardzo konkretny.

A może nie...

Nie zdradzę, bo wydaje się , że to niedobrze gdy autor tłumaczy własny tekst. ;-)

Dobre. Ale nie będę udawał, że wiem co autor miał na myśli ;).

Fajnie napisane, wciągające opowiadanie. Zakończenie rzeczywiście trochę niejasne - nie zrozumiałem motywacji duchów (no chyba, że chcieli po prostu dokopać żyjącym).

Pozdrawiam.

opowiadanie dobre, zaciekawiło, jest klimacik. Ale tego ukrytego zamysłu w zakończeniu to też nie rozumiem. Tzn. wydaje mi się, że wykoleili jakiś prawdziwy pociąg. No i nie rozumiem, czemu nie słyszeli stukotu kół, skoro moneta była spłaszczona, podobnie jak w przypadku "prawdziwego" pociągu. Co ją spłaszczyło, skoro pociąg z duchami unosił się nad torami?

Bellatrix, co do monety - nie powiem Ci, co ją spłaszczyło i dlaczego przy okazji nie stukało kołami. Nie znam się na pociągach-widmach. :) Jednak sam fakt, że coś po torach jechało jest kluczowy. Bez niego, późniejsze zachowanie chłopaków nie miałoby uzasadnienia. Po co budować blokadę?

A co do tego zakończenia... hm... mpszyman pisał, że jakoś nie pasuje mu karetka na końcu. Czy na pewno?

Zbiegowie z psychiatryka? A nie stukało, bo niemieckie i ciche?

Nowa Fantastyka