- Opowiadanie: tomaszg - Zło-dzie-je! Planeta (18+)

Zło-dzie-je! Planeta (18+)

Jagoda i Monika zniknęli po ostatniej konfrontacji w fabryce, a Marian leży w szpitalu. Co się z nimi stało? Gdzie trafili? Czy jest z nimi piękna kosmitka? I czy rodzina może być znów razem?

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zło-dzie-je! Planeta (18+)

Zdezorientowana Monika patrzyła na wnętrze starej, zdezelowanej windy do transportu łóżek, do której wsiadła przed chwilą w szpitalu, i na szczere pole, które się przed nią rozciągało. Ta sytuacja była tak niewiarygodna, tak niesamowita i nierealistyczna, że dziewczynie nie mieściło się w głowie, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Z kabiny nie widać było szpitalnego korytarza, żadnych budynków i ludzi, tylko zwykły, sielski obrazek, zupełnie jak z pocztówki, a ona poczuła, jakby była w ukrytej kamerze czy patrzyła na bramę i portal do innego świata.

Kilka razy podskoczyła, ale dźwig nie zakołysał się, co samo w sobie budziło poważne wątpliwości. Próbowała dostać się do włazu w dachu, to jednak okazało się ponad jej siły. Naciskała przyciski na panelu windy, ale nic się nie stało. Nie działał alarm, a co gorsza, milczał jej własny telefon.

W końcu zrozumiała, że jest tu jakiś problem z elektrycznością, czy może bardziej z całą techniką. Nie paliła się nawet żarówka u góry, i to najbardziej zaważyło na tym, że Monika przemogła się, podeszła do krawędzi i ostrożnie wysunęła na zewnątrz rękę.

Nic się nie stało.

Pełna obaw, z mocno bijącym sercem, wychyliła się i szybko cofnęła.

Wszystko wydawało się być w porządku.

Postawiła stopę na ziemi na zewnątrz.

I nic.

Powoli wyszła i spojrzała do tyłu.

Winda wciąż była na swoim miejscu.

Obeszła ją, ale nie dowiedziała się nic nowego, a metalowe pudło z zewnątrz wyglądało jak zwykły, co najwyżej mocno zniszczony i obdrapany kontener.

Nastolatka w końcu przyjęła do wiadomości, że to nie sen, a nawet jeśli, jest zbyt realistyczny, żeby go zignorować. Właśnie zdała sobie sprawę, że od kilku minut nie słyszała odgłosów i dźwięków, a teraz wszystko wróciło do normy. Było tu jasno, gorąco i sucho, i w końcu zakręciło się jej w głowie. Poczuła zapach zboża i aromat czarnego, żyznego czarnoziemu, i jakimś cudem skojarzyła to z gorącymi kartoflami z ogniska i kiełbasami z domowej wędzarni, opalanej najprawdziwszym, żywicznym drewnem.

Przez chwilę miała wrażenie, że znajduje się u dziadków, w dawno zapomnianym świecie, gdzie wszystko jest naturalne i bezpieczne, a życie toczy się z góry ustalonym rytmem. Przypomniało się jej mleko z pianką, lane do kubka prosto od krowy, niepowtarzalna atmosfera obory i stajni, zapach olejów i smarów i warkot pomarańczowego malucha bez siedzenia i pasów.

Poczuła się, jakby odzyskała zaginioną cząstkę samej siebie. Wzięła głęboki oddech, i od razu zrobiło się jej lepiej.

Wybrała kierunek na chybił-trafił. Ruszyła polną drogą, wzbijając tumany kurzu. Szła kilka minut, zachęcona tym, że okolica wygląda całkiem normalnie i przyjaźnie. Oddalała się od windy, i choć nic nie słyszała, nagle odwróciła się, wiedziona jakimś straszliwym przeczuciem. Na jej oczach kabina zaczęła falować i znikać. Monika pobiegła w jej stronę, jakby ją diabeł gonił, ale nie zdążyła, i po chwili jedyną oznaką, że jest nie z tego świata, było jej ubranie i rzeczy w plecaku.

Zdyszana usiadła na skraju drogi, na trawie, znalazła mały patyczek i zaczęła się nim bawić, rysując serduszka i kółka na suchej, piaszczystej ziemi. Zrozumiała, że stało się coś, czego nie ogarnia swoim rozumem. Mogła się tu natknąć na dziwne istoty, być zaatakowana, zgwałcona czy zginąć z głodu i pragnienia. Wszystko mogło się zdarzyć, a co najgorsze, odtąd była zdana wyłącznie na siebie.

Odpoczywała dłuższą chwilę, a potem wzruszyła ramionami, wstała, otrzepała się i ruszyła dalej. Po lewej miała jakby pszenicę, a z prawej coś, co wyglądało na kukurydzę, która zdążyła wyrosnąć na wysokość dorosłego człowieka. Gdy dochodziła do najbliższego pagórka, usłyszała rytmiczne odgłosy czyjejś pracy. Schyliła się trochę i powoli i ostrożnie doszła do końca kukurydzy.

Wyjrzała i cofnęła się.

Kilka metrów dalej stał chłop z kosą. Mężczyzna kończył żniwa na polu obok, gdzie najwyraźniej zasiano jeszcze jakieś inne zboże. Nie to jednak uderzało w oczy. Facet z wąsem wyglądał jak w starym kinie. Ubrany był w dużą, płócienną koszulę, szerokie spodnie, i ogromny, słomkowy kapelusz. Nie miał butów, a z jego postawy przebijały zmęczenie i bieda. Nie wydawał się być szczególnie groźny i pracował sam, więc Monika wyprostowała się i powoli ruszyła w jego kierunku.

W końcu ją zauważył. Nie próbował ukrywać zdziwienia, tylko zatrzymał się, oparł na kosie i odezwał zachrypłym głosem, bez cienia zażenowania prezentując braki w uzębieniu:

– Po-chwalony.

– Dzień dobry. Przepraszam, gdzie ja jestem?

– A pod Krakowem, proszę panienki.

– Pod Krakowem?

– No mówię przecie. Idzie tam. – Mężczyzna pokazał ręką kierunek. – Bedzie ze dwie niedziele. Koniem szybciej, ale kto tera ma konia. A panienka to chyba z tych miastowych, z wielkiego świata znaczy sie. – Pokazał na jej czarne buty i równie ciemną spodnie i podkoszulkę AC-DC.

– No chyba.

– To widać. – Pokiwał głową.

– To ja już sobie pójdę.

– Jak chce. A idzie z Bogiem. – Delikatnie się ukłonił.

– Tak. Z Bogiem. – Uśmiechnęła się życzliwie. – Dziękuję. I do widzenia.

Ruszyła przed siebie, nadal w tę samą stronę. W sumie nie było tu nic ciekawego. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się pola z różnymi uprawami, a ona nawet przez chwilę nie zastanowiła się, że chłop musi przecież gdzieś mieszkać i można go było o to zapytać.

Nagle zobaczyła jadący wprost na nią czerwony kabriolet z niewielką, dzieloną szybą, dokładnie taki, jak w wielu starych filmach. Samochód zbliżał się ze sporą szybkością i wzbijał tumany kurzu. Prowadziła go kobieta w brązowej, skórzanej pilotce i okularkach, które kojarzyły się z wyścigami czy jazdą na motocyklu z początków wieku czy może bardziej pływaniem na basenie. Monika usłyszała trąbienie, przypominające ryk osła, a prowadząca pomachała jej ręką i zatrzymała auto tuż obok, hamując dosłownie w ostatniej chwili:

– Podwieźć?

– Nieeee. – Dziewczyna zaczęła kasłać i kichać, i zasłoniła ręką usta, próbując poradzić sobie z pyłem i kurzem, który podniósł się wokół. – Poradzę sobie.

– A może jednak? Widać, że jesteś nie stąd.

– Dziękuję. – Monika pokręciła głową.

– Nie bój się. Jadę do papy. Będzie bardzo zadowolony z gości. My kobiety wyzwolone musimy sobie pomagać.

– Kobiety wyzwolone?

– Nikt na tej – Wygięła w dół usta. – pro-win-cji tak się nie nosi. To teraz taka moda w Paryżu czy Nowym Jorku?

– Eeeeee. – Monika, nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– No dobrze. Chodź już. Papa na pewno czeka.

– Dzięki. – Dziewczyna zmieniła zdanie i zdecydowała, że skorzysta z podwózki, i wsiadła, a właściwie bardziej wskoczyła do małego pojazdu, cały czas kurczowo ściskając swój plecak.

– Magda. – Dziewczyna podała jej rękę i pokazała na bagaż. – Wrzuć go z tyłu, za siedzeniami.

– Monika. Dzięki.

Samochód ruszył, niestety ze zgrzytem biegów. Auto dobrze przyspieszało, silnik pracował zaskakująco cicho, w środku nie było czuć wybojów, a z radia leciała „Ostatnia niedziela”.

– Ładne cacko. – Dziewczyna pomyślała, że dobrze zagaić rozmowę.

– BMW. Prosto z Niemiec. A u ciebie bardzo ciekawe ubranie. Reklama czy kwestujesz?

– Nie… ja… nic nie rozumiem.

– To może jakaś organizacja religijna czy co? – Magda pokazała palcem na napis na koszulce. – Albo wymysł któregoś z idiotów od propagandy?

– A. Nieeee. To tylko zespół.

– Aha.

Dziewczyny jechały jakieś piętnaście minut. Pola skończyły się, potem pojawił się lasek, a w jego środku spora, otoczona żywopłotem posesja. Magda skręciła z fantazją, i po chwili auto znalazło się w alei drzew i zajechało przed najprawdziwszy, parterowy dworek z ostrym, spadzistym dachem, o wyglądzie jak z Mickiewicza, z boku którego stał garaż, stajnia i budynki dla służby.

– Jak tu pięknie. – Monice zaparło dech w piersiach, i chyba podświadomie oczekiwała, że zaraz zobaczy szlachcica na koniu, w czapce, surducie, z kutasem i szablą u boku, tymczasem z dworku wybiegł starszy mężczyzna w jednorzędowym garniturze, z monoklem w oku i sporym brzuszkiem.

– Papa! Papa! – Magda zgasiła silnik i wyskoczyła mu na spotkanie, mocno go przytulając i ściskając.

– A z kim ty przyjechałaś? To jakaś nowa znajoma ze stancji? Czy z demonstracji? – Starszy pan wskazał na Monikę, która wciąż siedziała w aucie.

– Nie papo, szła gościńcem. Pozwól, że ci przedstawię. – Odwróciła się do Moniki. – Jak ty właściwie masz na imię, bo zapomniałam?

– Monika.

– Monika, papa. – Magda pokazała ręką. – Papa, Monika.

– Dobrze, moje panie. Eustachy na pewno już nakrył. Zapraszam.

Monika nic nie odpowiedziała, za to Magda otworzyła drzwiczki auta i złapała ją za rękę:

– No chodźże wreszcie. Eustachy bardzo nie lubi, gdy ktoś się spóźnia. A plecak zostaw. Na pewno nie zginie.

W środku dworek był jeszcze piękniejszy niż z zewnątrz. Dziewczęta przeszły przez sień, ze ścianami obitymi boazerią, stojącym, drewnianym zegarem z pudłem wielkości człowieka i niewielką kolekcją szabel i znalazły się w salonie, z obrazami na ścianach, sekretarzykiem i stołem dla kilkunastu osób, na którym stały trzy nakrycia i waza. Po bokach pomieszczenia znalazły się jeszcze regały z książkami, a przy jednej ścianie widać było kominek i fotele z czerwonym obiciem.

Było tu nowocześnie i klasycznie zarazem. Monika z zadowoleniem stwierdziła, że nad wszystkim górował przepiękny, kryształowy żyrandol z żarówkami, podobnie z boku na ścianach dało się zauważyć kinkiety z prawdziwym oświetleniem. To jednak jeszcze nic. Dziewczyna stanęła jak zaczarowana, patrząc na najprawdziwszego służącego w liberii, z frakiem, muszką i białymi rękawiczkami, który odstawił jedno z krzeseł, ukłonił się i pokazał, żeby usiadła, a potem delikatnie przysunął ją do stołu.

– Dzień dobry szanownej pani i panience Magdalenie. Na początek jest chłodnik, bez jajka. Na drugie schabowe z mizerią i ziemniaczkami. Smacznego, proszę jaśniepaństwa. – Służący skłonił się w pas.

– Dziękujemy Eustachy. Smacznego, drogie panie. – Gospodarz zaczął jeść w ciszy, ale nie upłynęła nawet minuta, gdy nie wytrzymał i zaciekawiony zadał pytanie. – A Monika to skąd jest?

– Ciężko to wytłumaczyć.

– Proszę spróbować.

– Moja rodzina pochodzi spod Lublina.

– A to ciekawe. – Spochmurniał.

– Papo, nie mówmy teraz o polityce. – Magda uśmiechnęła się, patrząc na ojca, a Monika wzdrygnęła, czując, że popełniła nietakt. – To takie nudne. Młode kobiety nie są niczemu winne, co zrobili ich rodzice.

– No dobrze głuptasku, dla ciebie wszystko. A wiesz, że Herman jutro przyjeżdża?

– Naprawdę?

– Ma przepustkę na cały tydzień. Tylko mu nie mów, że wiesz. To ma być niespodzianka. – Mężczyzna odwrócił się w stronę Moniki. – I co? Smakuje?

– Bardzo.

– To co pani robiła w tej okolicy?

– Zwiedzałam.

– Ciekawy ubiór.

– Wszyscy mi to mówią.

– A za kim pani się opowiada?

– Tato! – Magda zrobiła oburzoną minę, ale Monika uśmiechnęła się i rzuciła pierwsze, co przyszło jej do głowy:

– Historię piszą zwycięzcy.

– Ciekawy dobór słów. Bardzo ciekawy. – Mężczyzna zadumał się, oddał talerz Eustachemu, a służący przyniósł i postanowił na środku półmiski z drugim daniem. – Może komuś dolewkę?

– Nie, dziękujemy. – Zgodnie odpowiedziały dziewczyny, i po chwili zniknęła też waza z chłodnikiem.

– Papo, dlaczego ty każdego traktujesz podejrzliwie? – Magda wróciła do rozmowy. – Gdzie ta twoja polska gościnność?

– Może masz rację, kwiatuszku. Jeszcze raz smacznego.

Dalsza część obiadu upłynęła w niezręcznej ciszy, a gdy skończyli jeść, podano lody w niewielkich pucharkach.

– Wszystko było przepyszne. Nie wiem, jak państwu dziękować. – Monika nie musiała udawać w sytuacji, gdy całość rzeczywiście smakowała wyśmienicie.

– Nie umywa się do tego, co kiedyś tu mieliśmy. – Mężczyzna sięgnął po paczkę cygar, usłużnie podaną przez Eustachego, wyjął i przyciął jedno z nich, i podpalił je zapałką, a potem zaciągnął się i wypuścił dym w powietrze. – Ale da się jakoś przeżyć. Świat podlega ciągłym zmianom, i choć niektóre nie są dobre, na tym polega postęp i rozwój. My Polacy to bardzo lubimy i dlatego żyjemy o wiele lepiej niż ludzie w innych krajach.

– Papo, ośmielę się z tobą nie zgodzić. W takim Nowym Jorku jest znacznie ciekawiej.

– Ah, ta dzisiejsza młodzież. Wszystko biorą bezkrytycznie.

– Oj papo, powinieneś mieć otwarty umysł.

– Co będziecie dzisiaj robić? – Mężczyzna zmienił temat.

– Zaprowadzę Monikę nad rzekę. Na nas już czas.

Starszy pan tylko skinął głową, a obie kobiety wstały.

– Przejdziemy przez ogród. – Magda pokazała ręką kierunek.

Posiadłość z tyłu wyglądała jeszcze piękniej. Nie było tu co prawda drzew, ale z tarasu rozciągał się widok na ogród z równo przyciętymi żywopłotem, małym labiryntem, fontanną, a nawet kilkoma figurkami kupidynów.

– Papa nie do końca mógł się zdecydować na styl.

– Ale żeby od razu zrobić żywopłot w kształcie aniołków? To wymaga naprawdę dużego kunsztu.

– To jeszcze nie wszystko. – Magda złapała ją za rękę i pociągnęła w głąb labiryntu.

– Łatwo się tu zgubić.

– Spokojna głowa. Znam wszystko na pamięć.

Po kilku minutach błądzenia i kluczenia panie doszły do końca i wyszły w gęstym, liściastym lesie, w którym między gęstwiną widać było wąską ścieżkę. Prowadziła ona nad potok, a właściwie niewielką rzeczkę. Przerzucony przez nią został kamienny most o półkolistym, wygiętym do góry kształcie.

– Najbardziej lubię przesiadywać tu z jakąś książką. – Magda pokazała na niewielką ławkę, niewidoczną z kilkunastu kroków. – Jest tu chłodno i nikt nie przeszkadza. Do tego ten szum mnie uspokaja.

– Naprawdę tu pięknie.

– Ta ziemia jest z nami od wielu pokoleń.

– Jesteście szlachcicami?

– I tak, i nie. Pra, pra, pra, pradziadek uratował wielu znacznych i możnych pod Wiedniem, i król przyznał nam całą okolicę.

– I tytuł?

– Niby tak. – Magda znalazła niewielki kamień i puściła kaczkę. – Wielu arystokratów do końca go nie uznało.

– Pewnie mówili, że wpuszczono chamstwo na salony?

– Coś w tym stylu. Ojciec ma z tego tytułu wieczne kompleksy, i chce pokazać, jakim to jest narodowcem. Czasem przesadza.

– A ty?

– A ja próbuję odnaleźć się w tym zwariowanym świecie. I wiesz co? Przejdźmy się dalej. Wrócimy, gdy zajdzie słońce.

– Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś.

– Sama przyjemność.

Dziewczyny ruszyły drogą nad rzeką. W końcu doszły do skraju lasu, gdzie rzeka spadała kilka metrów w dół, tworząc niewielki, malowniczy wodospad. Rozciągał się stąd doskonały widok na okoliczną wioskę, oddaloną może o dwa czy trzy kilometry.

– To Rzewoszyce, w powiecie Łękołody. Mają lekarza, młynarza i wszystko, co można sobie zamarzyć na tym odludziu.

– Lubisz to miejsce.

– Co nie znaczy, że chcę tu mieszkać. Wielkie miasta, to jest to, co mnie pociąga.

– Ale to twoja ziemia. Ona daje siłę.

– Tak. I nigdy się jej nie wyrzeknę. To co? Idziemy?

– Jasne.

Dziewczyny przebyły drogę powrotną w milczeniu. Podobna atmosfera panowała w trakcie kolacji, a po jej zakończeniu Monika i Magda przeszły na taras, gdzie usiadły na drewnianej ławeczce.

– Jak myślisz, co jest w górze?

– Nie wiem, ale pomyśl sobie jakieś życzenie. – Magda sięgnęła do skrzyni przy ścianie domu i wyciągnęła stamtąd podłużny przedmiot.

– Naprawdę masz teleskop?

– Jasne. Zobacz, tam jest mały wóz. A tu mam coś jeszcze lepszego. – Dziewczyna wyciągnęła ze skrzyni butelkę wina, odkorkowała ją i podała Monice, która ze zdziwieniem przeczytała etykietę „Cydr Lubelski”. – Powiedz mi, o co chodzi z tym Lublinem?

– Ty żartujesz, co nie?

– Nie do końca.

– Rząd Becka dobrze się sprawdził. Ty się na pewno dobrze czujesz?

– Ale masz minę. Ha, ha, ha. – Monika udała, że powiedziała dobry dowcip, z drugiej jednak strony miała coraz większy mętlik i gonitwę myśli.

– Brrr. A już mnie wystraszyłaś, że coś ci się w głowie poprzestawiało. Ile ty masz właściwie lat?

– Prawie piętnaście. – Monika pomyślała, że warto sobie trochę dodać, szczególnie, że wyglądała dosyć dorośle.

– Ile ja bym dała, żeby być taka młoda. – Jej nowa koleżanka wyraźnie się rozmarzyła. – Ile ja bym za to dała.

 

Wąż w raju

Następnego dnia, kilkadziesiąt kilometrów dalej

W pokoju pachniało kwiatami polnymi i świeżo wypraną pościelą. Do środka przez otwarte okno wpadały odgłosy wielkiego miasta, czyli nawoływanie przekupek i dzieci, rozmowy przechodniów, krzyki mleczarzy, dzwonki i klaksony, rżenie koni i strzały z gaźników automobili, a pojedyncze promienie słońca odbijały się na jasnych, drewnianych meblach i podłodze z nieheblowanych desek.

Leżący na brzuchu na łóżku mężczyzna otworzył jedno oko i dokładnie zlustrował grube poduchy z pierza, a potem przekręcił się i gwizdnął na owczarka niemieckiego, który siedział z wywieszonym jęzorem, mocno się śliniąc i waląc ogonem na lewo i prawo.

– Blondi, do nogi! – Mężczyzna usłyszał głos młodej kobiety, która, ubrana w strój Ewy, poruszała się bez skrępowania z gracją modelki i weszła do pokoju z dwiema szklankami ze złocistym płynem, dokładnie zamykając za sobą drzwi. – I nie będzie nam przeszkadzał, kundel jeden. Dzień dobry kochanie, obudziłeś się w końcu.

– Jezu, głowa mi pęka. I kocham cię jak Irlandię – powiedział do niej i przyjął drinka, przy okazji całując ją w rękę. – Kocham, kocham, kocham.

– Dżentelmen w każdym calu. Wytworny jak zawsze. – Uśmiechnęła się i usiadła na krześle naprzeciw, delikatnie rozsuwając nogi.

– Czuję się, jakbyśmy żyli w raju. – Gapił się na jej niewielkie, sterczące piersi, skórę bez zmarszczek i nabrzmiałą, przyjemnie wygoloną cipkę.

– Bo wszystko jest tak, jak być powinno.

– To może dołączysz do mnie? – Odsunął kołdrę i delikatnie oparł głowę na ręce, przy okazji prezentując męskie wdzięki.

– A może nie? – Uśmiechnęła się filuternie, niby to przypadkiem wodząc szklanką wokół sutka.

– Nalegam. – Poklepał poduszkę tuż obok. – Zosia nie samosia.

– Ostatecznie mogę się zgodzić. W drodze wyjątku oczywiście. – Wstała, postawiła drinka na szafce obok, wyciągnęła się i położyła na wznak, lekko odchylając głowę w jego kierunku.

– Oczywiście. – Mężczyzna zanurzył palec w whisky, uniósł go nad jej pępek, poczekał, aż płyn skapnie na jedwabistą skórę, i odstawił swoją szklankę.

– Miau – szepnęła.

Pocałował ją, delikatnie i z czułością, potem skierował się w stronę kropel whisky i delikatnie je zlizał.

– Łaskoczesz, łobuzie. – Zaśmiała się.

Nie odpowiedział, tylko złożył pocałunek, dokładnie w tym samym miejscu, a potem kolejny i jeszcze jeden. Za każdym razem posuwał się w dół, i w końcu delikatnie, ale stanowczo, rozchylił nogi kobiety, przesunął się i wygodnie ulokował pomiędzy nimi.

Zosia znieruchomiała, a potem położyła dłonie na jego głowie. Jęknęła, co go mocno podnieciło.

Nadal schodził w dół, a w końcu zaczął ponownie operować językiem, drażniąc jej najintymniejsze miejsca. W pewnym momencie przerwał, podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy, a potem złapał rękami za pupę i wtulił twarz w kobiecość. Zaczął ssać, ciesząc się smakiem, jękiem i drżeniem jej ciała. Doskonale wiedział, jakie gesty i ruchy lubi najbardziej, ale nie dawał jej dojść, tylko cały czas trzymał na krawędzi spełnienia.

To musiało przynieść rezultaty. Przestała panować nad sobą i całym ciałem domagała się czegoś więcej. Mężczyzna kontynuował, ale kobieta chciała mieć orgazm, tu i teraz. W końcu nie wytrzymała. Próbowała go przycisnąć do łechtaczki, ale wyrwał się, uniósł, wziął w rękę sztywnego penisa i zaczął nim jeździć przy krawędzi pochwy. Oczy momentalnie zaszły jej mgłą. Oddychała coraz szybciej. Złapała się za piersi i zaczęła je tarmosić i ściskać, chcąc to szybko zakończyć. Jagoda, bo to był on, jej na to nie pozwolił, tylko wszedł jednym, zdecydowanym ruchem, chwycił ją mocno za ręce i wziął, jak lubił najbardziej, nie bacząc na żadne protesty.

Zjednoczyli się, a on czuł nieskończoną przyjemność z tego, że kontroluje całą sytuację. Mogło to trwać do końca świata, a nawet dzień dłużej.

 

Anioł

Rzecz za wielką wodą

– Trzy! Dwa! Jeden!

Na głównej uliczce miasteczka, które nie zmieniło się od czasu gorączki złota, padły dokładnie dwa strzały, ale żaden z mężczyzn nawet się nie zachwiał. To było dziwne, ale zdarzało się, bo jak mówił pastor, to człowiek strzela, ale pan kule nosi.

Konstantin nie czekał na ciąg dalszy, tylko upadł na ziemię, wykonał przewrót i schronił za rogiem budynku z prawej.

– Ty tchórzu! – Dobiegł go krzyk przeciwnika, wściekłego do granic Tannena, który w tym miejscu uzurpował sobie prawo do bycia szeryfem. – Bierzcie go chłopcy!

Nic więcej nie trzeba było mówić. Konstantin wiedział, że pomocnicy starego, Billy i Johny, nie grzeszą może inteligencją, ale całkiem nieźle znają się na tropieniu ludzi. Mężczyzna nie tracił czasu na robienie pułapki, tylko ruszył w kierunku stajni na tyłach saloonu, gdzie czekał na niego okulbaczony koń.

Tamci byli trochę za głupi, żeby go złapać, a on wyrzucał sobie, że nie wykorzystał sytuacji i nie strzelił Tannenowi w plecy poprzedniego wieczora. Nikt nie robiłby mu problemu, z drugiej strony był prawdziwym szeryfem, nominowanym przez gubernatora w poprzednim miesiącu, i zwyczajnie nie lubił naginać prawa.

Biegł między budynkami. W końcu z daleka zobaczył budynek stajni i Marionette, która zerkała zza uchylonych drzwi. Pokazał jej gestem, żeby się schowała, i przebiegł ostatnie kilka metrów, a potem stanął, mocno zdyszany, złapał dziewczynę w pasie, pocałował ją czule i wziął od niej cugle. Nie odezwali się ani słowem. Dziewczyna wiedziała, że wróci, a kobyła posłusznie obróciła się, idąc za nim do tylnego wyjścia. Gdy znalazł się przed drzwiami, wsiadł na grzbiet, wyjął strzelbę z uchwytu, popchnął odrzwia i ruszył z kopyta.

Wyjechał z miasteczka, nie widząc pogoni. Nagle jego koń zaczął rżeć i spowalniać. Chwilę potem wpadli na ścianę, ale taką, jakiej Konstantin nigdy nie widział. Obaj zostali jakby zatrzymani w miejscu, a on dostał padaczki, zupełnie, jakby ktoś poraził go prądem.

 

Rysa na szkle

Leśniewo

Monika obudziła się w pokoju na poddaszu, słysząc trzykrotne pianie koguta. Miała lekkiego kaca, ale całkiem trzeźwy umysł. Zaśmiała się sama do siebie, przypominając sobie fragmenty z męki Chrystusa. Szybko wróciły też wspomnienia z poprzedniego dnia. Zrozumiała, że jest na wsi, wyglądającej jak z lat trzydziestych. Niby wszystko się zgadzało, miała jednak wrażenie, że coś jej umyka. Chociażby czerwone BMW. Jechało jak trzeba, ale nie czuła smrodu spalin. A do tego ten starszy mężczyzna, który przedstawił się jako ojciec, i jego zachowanie, gdy wspomniała o Lublinie.

Nagle dziewczyna usłyszała warkot motocykla, który był coraz głośniejszy, a potem ucichł. Wstała, otuliła się szlafrokiem i ostrożnie, ukradkiem, wyjrzała zza firanki. Przed dworkiem na motocyklu podjechał mężczyzna w niemieckim mundurze. Cofnęła się widząc swastykę i gapę, i zastanawiając się, jak to możliwe, że nie dość, że trafiła w przeszłość, to jeszcze w łapy konfidentów i zdrajców.

Jej wzrok padł na przygotowane na krześle ubranie. Zlustrowała wzrokiem kolorową spódnicę, białą bluzkę i całkiem ładne buty i zadrżała, rozumiejąc, że miała gości. Rzuciła się do plecaka, ale ten nie nosił śladu plądrowania. Chwilę podumała, a potem złożyła swoje ciuchy, ubrała się w przygotowany strój i zeszła na dół. Służący i pan domu spojrzeli na nią z aprobatą i lekko skinęli głową, pokazując, żeby skierowała się do pokoju od ogrodu, gdzie siedziała Magda z nieznajomym. Na jej widok mężczyzna gwałtownie wstał, strzelił obcasami i promiennie się uśmiechnął:

– Herman von Kohl, a pani?

– Monika. – Podała mu dłoń do uściśnięcia, ale on ją delikatnie obrócił i pocałował w kant, niczym damę dworu.

– Dla przyjaciół zawsze do usług. – Znów strzelił obcasami i odwrócił się do Magdy. – To co? Jedziemy poszaleć?

– Tak. Z moją nową koleżanką.

– Dla ciebie wszystko, mein Schatzi. – Pocałował ją w usta. – Tylko jak my się zabierzemy? U ciebie są tylko dwa miejsca.

– To jasne. Ty pojedziesz swoją małą bestią, a my za tobą.

– Doskonale.

– Ale wcześniej zjemy śniadanie.

– Już się obawiałem się, że tego nie powiesz. – Uśmiechnął się do niej i znowu ją pocałował.

 

I cię nie opuszczę aż do śmierci

Kraków, następnego dnia

– Dzień dobry. – Jagoda ukłonił się mijanej parze.

Mężczyzna w eleganckim garniturze trzymał pod rękę ukochaną Zofię, ubraną w zieloną kreację, z kapelusikiem na głowie i parasolką chroniącą przed słońcem, i szedł z nią dumny jak paw po jednej z uliczek starego miasta. Małżeństwo wyszło na przechadzkę nad Wisłą, ale potem zdecydowało się przejść na rynek, gdzie znajdowały się Sukiennice.

– Burmistrzowa wyraźnie jest przy nadziei. – Skomentowała kobieta, niezbyt dyskretnie ziewając i zakrywając usta małą, drobną dłonią w białej rękawiczce. – I myśli, że nikt tego nie widzi.

– A ten jej głupiec jest pewny, że to jego bękart.

– Ja myślę, że on wszystko wie. Oni muszą mieć jakiś układ.

– Przyjemne z pożytecznym?

– Możliwe.

Mijali kolejnych ludzi, w pewnym jednak momencie Jagoda gwałtownie stanął, wiedziony niespodziewanym impulsem.

– Przepraszam, czy my się skądś nie znamy? – zaczepił młodą dziewczynę, która energicznie omawiała coś z młodymi ludźmi.

Nastolatka obudziła w nim jakieś mgliste wspomnienie, ale nawet nie odpowiedziała, tylko popatrzyła pustym wzrokiem i pobiegła za znajomymi.

– O co chodziło? – Eleonora zdziwiła się mocno.

– Miałem wrażenie, że gdzieś ją widziałem. Albo kogoś bardzo podobnego.

– Może znałeś jej matkę, gdy ją uczyłeś?

– Zapewne. Chodźmy dalej.

Małżeństwo doszło do Wierzynka, gdzie Jagoda skinął na kelnera:

– Panie starszy, poprosimy o stolik.

– Już służę szanownemu państwu. – Mężczyzna zgiął się kilka razy w ukłonach i pokazał mały, dwuosobowy, okrągły stolik z widokiem na Kościół Mariacki, poczekał, aż usiądą i podał im karty. – Dzisiaj polecamy dziczyznę z borowikami à la marszałek. Mamy też doskonałe białe wino.

– Jeszcze się zastanowimy. Na razie poprosimy po kawie, dla mnie jeszcze dzisiejszy „Goniec”.

– Już podaję.

Jagoda wyciągnął z kieszeni cygaro, wyjął je z folii, przyciął i zapalił, a po chwili zagłębił się w lekturze gazety codziennej, tymczasem jego żona zaczęła się z ciekawością rozglądać, uważnie obserwując, co dzieje się w okolicy.

– Że też ich stąd nie wygonią. Śmierdzą czosnkiem i śmiesznie gadają. – Po chwili wskazała na stanowiska kupców, którzy sprzedawali bajgle i macę.

– Kochanie. Dzięki nim ten kraj się rozwija. – Jej mąż złożył gazetę i spojrzał na nią, tajemniczo się uśmiechając.

Cieszył się mocno, że jest taka mądra. Kochał ją, a ona jego.

Cóż więcej można chcieć?

 

Odkrycie

Za wielką wodą

Marian Waligórski przez długi czas był przekonany, że jest Konstantinem, szeryfem powołanym do tego, żeby zaprowadzić porządek w małym miasteczku w środkowych Stanach. Teoretycznie obowiązywały tam prawa narzucone przez Waszyngton, w praktyce w wielu miejscach ludzie robili, co chcieli, a codziennością były lincze i samosądy na komunistach, włóczęgach i Murzynach.

Sytuacja zmieniła się, gdy został porażony prądem. Jego dusza zaczęła wtedy opuszczać organizm nosiciela. Konstantin nie umarł, a Marian przeżył szok, gdy widział wszystko jego oczami, a chwilę potem unosił się w górę, niczym duch czy inna istota bezcielesna, i pozbawiony ciała wpadł w stan półsnu, w którym zaczął powoli przypominać, co wydarzyło się przez ostatnie dwa lata.

Wszystko zaczęło się od odruchu bezwarunkowego. Takie odruchy to ważna rzecz i istotna część naszej egzystencji, ale czasem trzeba zapłacić zapłacić za nie ogromną cenę. Wynika to z kilku przyczyn. I tak istnieje prosta zasada, że akcja równa się reakcji, a w przyrodzie nic nie ginie. Inną kwestią jest coś, co nazwać można wolą wszechświata, który bardzo nie lubi interwencji, konkurencji i ingerencji w to, co zapisano przy jego powstaniu.

Marian Waligórski właśnie tego doświadczał. Choć to niemożliwe, mężczyzna, a właściwie jego jaźń, wpłynął na kulę dziewięć milimetrów, która miała go zabić. Dzięki temu jego ziemska powłoka przeżyła, nie mógł jednak tego wiedzieć, bo po jakimś czasie częściowo stracił pamięć.

Długie miesiące zajął mu powrót do poprzedniej formy. W końcu zrozumiał, że definitywnie pozostał na wyższym stanie świadomości, i ma problem, jeśli chce odszukać zarówno Jagodę, jak i Monikę.

Zrozumiał, że musi podążyć tropem statków kosmicznych, którymi zarządzał przez długie lata. Próbował użyć ludzi uczestniczących w eksperymencie kosmitki, którą znał jako Marzenę, ale nie udało się. Ustalił wtedy, że może skorzystać z bramy na Wawelu. Miejsce to było podejrzewane o różne rzeczy. Przez lata mówiono o czakramach czy zjawiskach paranormalnych, on jednak zobaczył, że znajduje się tam urządzenie pradawnych.

Z czasem udało mu się je uruchomić. I wtedy wpadł w pułapkę zastawioną przez kosmitkę, a ta przeniosła go do ciała Konstantina.

W całej sprawie zupełnie niezrozumiała pozostała tylko istota czasu. Gdy przebywał na Ziemi, czas upływał tam znacznie wolniej niż w głębokim kosmosie, a więc być może również na planecie, na której przebywał. Nie wiedział, co z tym zrobić, ale miał przeczucie, że coś wymyśli, jak zawsze.

 

Spotkanie

Kraków, wieczór

W tym świecie był rok czterdziesty szósty. Monika widziała taką datę w kilku miejscach, coś się jednak jej nie zgadzało. Niemcy w tym czasie powinny być pokonane, tymczasem żołnierze nosili podobne mundury do tych, które oglądała na lekcjach historii, i w żaden sposób nie byli zatrzymywani przez Polaków. Inną sprawą było to, że najwyraźniej rządził tu rząd Becka, a do tego nikt nie doświadczył okropieństw drugiej wojny światowej.

To jednak nie wszystko. Monika w tym momencie siedziała z Magdą i Helmutem w klubie „Żaczek” i cały czas zastanawiała się nad dziwnym zdarzeniem z tego samego dnia, a konkretnie momentem, gdy widziała kogoś, kto wyglądał kubek z kubek jak jej dziadek.

Kim był? Dlaczego ją zagadnął i zapytał, czy skądś się znają? I co robiła kobieta u jego boku?

– Monika, przestań tyle myśleć. – Magda pociągnęła ją za rękę. – Zachowujesz się, jakbyś zobaczyła ducha. Chodź potańczyć.

 

Szok

Kraków, następny dzień

Jagoda jadł z Zosią śniadanie. Mężczyzna skończył tosty, wziął gazetę do ręki i zamyślił się, widząc zdjęcie z juwenaliów.

– Kochanie, co ci się stało? – Jego żona nie była tego dnia stateczną, polską damą, tylko grała dla niego wyzwoloną Niemkę, ubraną w strój z Tyrolu, mocno, a może zbyt mocno eksponujący talię i piersi.

– Zobacz, tacy młodzi, a jacy nieodpowiedzialni. – Pokazał na jedno ze zdjęć.

– Oh ty mój głuptasie, kiedyś i my tacy byliśmy. – Jego żona zaśmiała się, ale jemu nie było wcale do śmiechu.

Dziewczyna z poprzedniego dnia wydawała się być dobrą znajomą. Zadumał się jeszcze bardziej i trwał w tym stanie dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na to, co mówi jego kobieta.

– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – Trąciła go w ramię.

– Co? Co mówisz? – Częściowo wrócił do rzeczywistości.

– O młodszych myślisz! Przyznaj się! Natychmiast!

– Nie. To nie tak. – Machnął ręką. – Nie tak jak myślisz.

– Cholera! Wiedziałam! – Kobieta gwałtownie wstała od stołu, w przypływie złości chwyciła szklankę i stłukła ją o ścianę, a potem wybiegła z płaczem.

Był rozdarty. Wiedział, że to może być kwestia hormonów, z drugiej strony miał przebłyski, że nie jest tym, za kogo się podaje. Słyszał trzask zamykanych drzwi. Nie zastanawiał się nawet chwilę, tylko pobiegł za nią. Zaczął ją śledzić. Zatrzymała się w kilku miejscach, spotkała z kilkoma mężczyznami, a z jednym z nich weszła do gmachu przy Siennej. Teraz był już pewien, że kogoś ma. Kierowany emocjami wbiegł do budynku, który wydawał się być hotelem. Był tu ogromny hal i Jagoda zawahał się, onieśmielony, ale tylko na chwilę.

– Przepraszam, a pan do kogo? – zagadnął go jeden z kamerdynerów.

– Ża-ża-ża-żaneta – zaczął się jąkać, ale szybko odzyskał rezon, pokazał ręką w kierunku windy, w której zniknęła, i nie czekając na odpowiedź pobiegł w jej kierunku.

– Halo! Proszę pana! Tak nie można!

Nacisnął przycisk przywołania. Otworzyły się drzwi, ale w środku zamiast kabiny było jakby przejście, prostokąt, przez który widział ludzi, którzy spojrzeli z przerażeniem i natychmiast je czymś zastawili.

– Proszę pana, bo zaraz wezwę policję. – Wokół pojawiło się kilka osób z obsługi, który stanowczo, choć grzecznie, zaczęli popychać go w kierunku wyjścia.

Chciał im się wyrwać, jednak zupełnie zdębiał, gdy po chwili ktoś spróbował wejść do windy i wszystko wyglądało jak trzeba.

– Ale… tam… winda… tam… – Stanął i pokazał palcem. – Moja… żo-żo-żona. Zofija.

– Już nie Żaneta? Musi pan natychmiast wejść. Bardzo dbamy o prywatność i komfort naszych gości.

Wyrzucili go na ulicę, a on był jak otępiały. Od dwudziestu lat tworzyli udane, zgrane małżeństwo, i mieli spokojnie i udane pożycie.

Tylko czy te wspomnienia nie są aby fałszywe? Co tak naprawdę przed nim skrywała? A może zobaczyła coś na zdjęciu z gazety? Albo dziewczyna z wczoraj miała znaczenie?

Ruszył do domu, a tam zastygł w fotelu ze szklanką kawy.

 

Tylko prawda cię wyzwoli

Marian Wielogórski odzyskiwał siły w ekspresowym tempie. Mężczyzna, a właściwie jego dusza, doznał mocnego wstrząsu. Zawirowania w przestrzeni były znaczące, i coś mu mówiło, że powinien się przenieść na drugą półkulę planety. To był strzał w dziesiątkę. Znalazł Jagodę i Monikę Nie mógł im nic powiedzieć, ale przynajmniej czuł spokój, że nic im nie jest. Rozdzielili się. Rzucił w myślach monetą i ruszył za dziadkiem i kimś, kto wyglądał podobnie do Marzeny. Obserwował ich kłótnię i to jak wybiegła z domu. Delikatnie próbował wpłynąć na starego. Udało się, a ten natychmiast ruszył za kosmitką.

I wtedy zrobiło się naprawdę ciekawie. Jagoda natrafił na niewielki portal na orbitę, stracił jednak pewność siebie, gdy został wyproszony. Popadł w całkowite odrętwienie. Marian Wielogórski patrzył na niego z góry i naciskał mentalnie, próbując odblokować jego wspomnienia, ciągle wierząc, że te są w jego głowie, a Marzena prowadzi jakąś cyniczną grę.

 

***

 

Była ósma wieczorem. Zofia powoli, po cichu, otworzyła drzwi do mieszkania i chciała niespostrzeżenie prześlizgnąć się do łazienki, ale zamarła w pół kroku, gdy Jagoda zapalił lampkę w pokoju.

– Jak to wyjaśnisz? Co to ma znaczyć? – Mężczyzna siedział z filiżanką wystygłej kawy i popatrzył na ukochaną kobietę jak na karalucha, owada, którego najlepiej rozgnieść, rozdeptać, podpalić i przemielić w zgniatarce.

– Pracuję w służbie bezpieczeństwa, a ty wszedłeś tam, gdzie cię być nie powinno. Musiałam długo błagać towarzyszy, żeby dali nam spokój.

– Gówno prawda. Nie kupuję tego kitu. To nie jest stąd. – Zdjął gazetę ze stolika obok i odsłonił małe, przenośne urządzenie z ekranem.

– Cholera, grzebałeś w moich rzeczach – prychnęła.

– Kim lub czym jesteś?

– Próbuję uchronić Ziemię przed katastrofą.

– To nie jest Ziemia. Zacznijmy od nowa. Pamiętam, jak strzeliłaś do Mariana. A potem obudziłem się tutaj. – Pokazał ręką na łóżko. – Co to za gra?

Zagryzła wargę.

– Sam tego chciałeś. Czy słyszałeś o wszechświatach równoległych?

– Nie.

– A o planecie Nibiri?

– Też nie.

– Planeta X, kolejna w układzie słonecznym. Mówi ci to coś?

– Nic, a nic.

– Pierwsza z teorii zakłada, że każde działanie rozszczepia rzeczywistość. Powstaje nieskończona ilość ich kopii, w której żyje nieskończona ilość naszych wersji. A przy drugiej ludzie wierzą w to, że istnieje jeszcze jedno ciało niebieskie, bardzo podobne do Ziemi.

– I co? Istnieje?

– Wszyscy wiedzą, że gdzieś dzwoni, ale nie w którym kościele. Są dziesiątki wersji tej planety, ale nie w innych wszechświatach, tylko w specjalnych kieszonkach jednej rzeczywistości. To takie miejsce ze skończoną ilością kombinacji. Multiwers.

– Aaaaaa! – Gdy wymówiła to słowo, Jagoda krzyknął, a jego ciało przeszył dreszcz.

– Co ci się dzieje, kochany? – Doskoczyła do niego i złapała go za rękę.

– Ser-ce! O Jezu! Jak boli! – Zwinął się w kłębek, cały czas trzymając się za klatkę piersiową.

 

***

 

Bezsilny Marian patrzył, jak Marzena tłumaczy wszystko jak dziecku, pomijając przy tym kilka ważnych szczegółów. Zastosowała starą, sprawdzoną strategię, czyli mówienie prawdy, samej prawdy i tylko prawdy, i pozostawienie drobnych niedopowiedzeń, które były kluczowe w całej sprawie. Pozwalało to robić wszystko w miarę naturalnie i dawało furtkę, żeby móc zasłaniać się brakiem pamięci w przypadku zdemaskowania.

Ze swojej pozycji doskonale rozumiał, że jest pełnokrwistą, prawdziwą samicą, diabłem w ludzkiej skórze, który w każdej chwili dokonuje selekcji i skazuje mężczyzn na porażkę w puli genowej, jak również aniołem, który jest w stanie wydać na świat nowe życie. Jakby tego mało, dostrzegał u niej wiele poziomów świadomości i podejrzewał, że to ona wbrew sobie przysłała tu Monikę.

Tylko po co i dlaczego? I dlaczego doprowadziła starego do zawału?

 

Szpital

Następny dzień

– Panie doktorze, jakie są rokowania? – Zofia spojrzała z nadzieją na mężczyznę w kitlu, równocześnie kurczowo ściskając paczkę papierosów.

– Nie powinna pani palić, a pacjent przeszedł operację i ma nowe serce. Te aparaty są niesamowite. Nie wiem, skąd pani je wzięła, ale na razie wszystko jest dobrze. Problemem jest tylko to, że mąż nie pamięta nic z ostatnich dni. Czy przeżył może jakiś szok?

– Nie mam pojęcia – skłamała z kamienną miną. – Czy mogę do niego wejść?

– Jak najbardziej. Tylko trzeba unikać emocji.

– Jasne. To zrozumiałe. – Kobieta weszła do sali, gdzie Jagoda leżał sam, biedny, nieruchomy.

– Kochanie. – Marzena usiadła obok niego i wzięła go za rękę, mając nadzieję, że ją słyszy. – Jestem cały czas z tobą. Znajdziemy najlepszych lekarzy, jeśli trzeba.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, a ona nie poczuła, żeby poruszył się nawet na milimetr. Patrzyła na rurkę w jego ustach, aparaty i monitory i zrobiło się jej naprawdę przykro. Siedziała tak z dziesięć minut, a potem wyszła przed budynek.

– Wiem, że tu jesteś, ty sukinsynu – wycedziła w powietrze przez zamknięte usta i zapaliła papierosa. – Nie dam ci starego. Słyszysz? Wiem, że mnie słyszysz, ty gnoju jeden. Znajdę cię choćby na końcu świata i tak ci mordę przefasonuję, że rodzona matka ciebie nie pozna.

 

Paździoch

Nie wiedział, dlaczego się tak uwzięła. Na pewno działała na ogromną skalę i nie czekała, aż mężczyzna sam zbuduje dom, tylko uwiła domowe gniazdko wielkości planety.

Ale dlaczego potrzebowała człowieka, a nie kogoś ze swojego gatunku? I dlaczego, przy całej swojej boskiej technologii, dopuściła do jego zawału i nie zabrała go w górę, gdzie mogłaby wymienić mu i trzy czwarte organizmu? Czyżby istniały jakieś ograniczenia?

Mogło istnieć kilka przyczyn. Marian od dawna czuł, że jego rodzina miała pewien gen, a przez to połączenie z podświadomością czy, jak kto woli, wyższym wymiarem świadomości. Ich przodków podejrzewano nawet o czary, czego dowodem było kilka procesów.

Czy kosmitka tego pragnęła, ale nie była w stanie całkiem ujarzmić? A może miała władzę tylko na tej planecie?

Mocno zastanawiało też to, jak miejsce przypominało Ziemię. Kontynenty wyglądały dosyć podobnie, istniały miasta o tych samych nazwach, natomiast, o ile dobrze się orientował, w historii brakowało kilku kluczowych elementów. To było po prostu niemożliwe, żeby w kosmosie istniały tak podobne miejsca, a to znaczyło, że to sztuczny twór, pytanie tylko, czy stworzony przez Marzenę czy kogoś innego.

A może historia o multiwersie do końca była prawdziwa?

Pomyślał, że odpowiedź na to może znaleźć na orbicie. Sam nie mógł się tam udać. Każda próba oddalenia się od powierzchni na większą odległość kończyła się niepowodzeniem, i Marian podejrzewał, że zastosowano tu jakieś urządzenie. Mężczyzna potrzebował kogoś, kogo zna i komu bezgranicznie ufa, czyli Jagody albo Moniki, i mógł użyć tylko Moniki, bo dziadek był w szpitalu.

 

Nowe rozdanie

Młoda, biała dziewczyna leżała płasko na łóżku na brzuchu ze związanymi z tyłu rękami. Jej nogi rozchylone były pod kątem prostym. Każda z nich została zgięta w kolanie i unieruchomiona szorstkimi, mocnymi sznurami, misternie powiązanymi skomplikowanymi węzłami starożytnej sztuki wiązania shibari. Dziewczyna była całkiem naga. W ustach miała metalowy pierścień, podtrzymany przez szerokie, skórzane paski. Została zdominowana. Mogła jedynie podnosić głowę i czekać, patrząc łakomie na nagiego, dobrze obdarzonego mężczyznę, który długo jej nie dotykał, tylko rozkoszował się widokiem kształtnego ciała.

Wokół nich widać było masę studentów i jeszcze więcej zaproszonych gości, głównie samotnych mężczyzn, ale nie tylko. Zdarzały się tam dostojne damy, często ukrywające twarze pod misternymi maskami, pary, kochankowie, a nawet małżeństwa. Część z nich była całkiem naga albo pozostawała pod wpływem mocnych środków, nie dało się jednak zauważyć między nimi żadnych ekscesów.

Stała z nimi również Monika, która przez ostatnie dwa dni miała więcej wrażeń niż przez całe swoje życie. W tym Krakowie widać było dużą swobodę i frywolność, ale nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Ludzie bawili się i żyli pełnią życia, a ona czuła, że jak dotąd ma ogromne szczęście, a to dlatego, bo Herman z Magdą zapłacili za hotel, jak również za jedzenie, a na dokładkę zaprosili ją do swinger klubu.

– Jak to jest, że jak mężczyzna robi sobie dobrze, to jest to grzeszne i złe, a jak to samo wykonuje kobieta, to problemu nie ma, jeżeli są w świętym związku małżeńskim? – Magda uśmiechnęła się słodko do Hermana.

– Tak samo jak wtedy, gdy pewnego pięknego dnia budzisz się rano, czujesz się młodo, a kumple świętują osiemnastkę swoich dzieciaków, które przebąkują coś o wpadce. – Mężczyzna miał swoje zdanie.

– I właśnie dlatego uwielbiam dojrzałych panów. Idą prosto do celu i nie pieprzą bez sensu. – Magda znów poczuła z nim jedność. – Monika, powinnaś sprawić sobie takiego. Zadbani, konkretni i nie skaczą z kwiatka na kwiatek.

– Ja, ja-sne.

– A mało tu chętnych? Wystarczy wybrać jak na targu. – Jej koleżanka trafiła w punkt, wiedząc, że Monika od kilkunastu minut gapi się w jednego z panów jak sroka w gnat.

Mężczyzna rzeczywiście przykuł jej uwagę, ale z zupełnie innego powodu. Nie epatował nagością. Był młody, ale gdy wpatrywała się w niego, mocno przypominał jej wujka Mariana, który niedawno pracował jako dziennikarz na planecie, która znajdowała się nie wiadomo gdzie.

Monika nie zauważyła nawet, że Herman powiedział coś obsłudze klubu. Jej uwaga była tak skupiona na nieznajomym, że zupełnie zapomniała języka, gdy ten podszedł i poprosił ją do tańca w sali obok. Prawdziwy szok jednak przyszedł chwilę później. Dziewczyna zaczęła widzieć w głowie setki obrazów związanych z jej życiem i wujkiem Marianem. Student popatrzył się na nią pustym wzrokiem, zupełnie jakby był pod wpływem środków odurzających, a ona widziała swoją pierwszą jazdę rowerem, wyjście na lody i kilka innych rzeczy.

– Kim jesteś?

Odpowiedź przyszła przez obrazy. Nagle znalazła się w mieszkaniu w Warszawie i jeszcze raz przeżywała rozmowę o świecie w jej własnym pokoju.

– To ty? Ale jak to możliwe?

Mężczyzna ją przytulił, a ona w jakiś przedziwny, magiczny sposób pojęła, że Marian może wpływać głównie na panów, a im młodsi, tym lepiej. Zrozumiała, że jakaś cząstka wujka jest cały czas nad nią czuwa. Choć to szokujące, przeżył kilkaset lat i w tym czasie kontrolował statki kosmiczne, a teraz nie miał całej swojej mocy i potrzebował jej pomocy, do tego miał masę pytań.

Dlaczego był tu rok czterdziesty szósty? Co sprawiło, że nie wynaleziono jeszcze komputerów i nie było komórek? Z jakiego powodu nie przeniesiono ich dojrzałych wersji? A może były dostępne, ale tylko dla wybranych, i tylko tam, gdzie wujek nie miał dostępu? I najważniejsze? Czy dało wydostać się z tej planety?

W całej sprawie pozostawało jasne to, że nie powinno zabraknąć jej pieniędzy. Wujek najwyraźniej potrafił robić cuda, a jej przyszłość malowała się w bardzo jasnych barwach.

Nagle obrazy ustały.

– To do mnie czy do ciebie? – Mężczyzna, do którego się przytulała, zadał stare jak świat pytanie.

 

***

 

– To dziwne. Czuję się, jakbym była z tobą, ale widziała wujka Mariana. I właśnie dlatego z seksu nici. To byłoby chore. – Dziewczyna uśmiechnęła się smutno do chłopaka, który podał jej szampana. – Ładnie tu mieszkasz.

– Dzięki. To zrozumiałe. Sam tego wszystkiego nie ogarniam. On tu jest i go nie ma.

– A teraz? Czy jest z tobą?

– I tak, i nie. To tak jakby mieć w głowie radio, przez które z kimś rozmawiasz.

– Co ci mówi?

– Same dziwne rzeczy. Masz pójść do jednego z hoteli i podać hasło. On chce ci wszystko pokazać. Chodź tu do mnie.

Monika przytuliła się do niego i nagle znalazła się na pokładzie okrętu kosmicznego klasy Lewiatan. Instynktownie zrozumiała, że jego centralnym elementem jest konstrukt ludzki, a dokładniej człowiek, którego poddano procedurze przekształcenia. W całym procesie zmieniono na tyle DNA, żeby twór był właściwie nieśmiertelny, a do tego mógł reagować na złożone warunki zewnętrzne. Takie okręty były pilotowane przez wujka, i stąd znał dokładnie ich rozkład, jak również silne i słabe strony.

Punktem wejściowym była winda w pewnym budynku. Żeby się tam znaleźć, potrzebne były oczywiście uprawnienia. Marian zamierzał tu pomóc, za to ona musiała się wykazać odwagą, pójść do odpowiedniego ministerstwa i zachować się w sposób wiarygodny. Kolejnym krokiem było przerobienie legitymacji, tak, żeby można było przez nią załadować pewne elementy do systemu Lewiatana. Wujek chciał mieć z nim stały kontakt, a dzięki niemu znaleźć i wyłączyć urządzenia, które go blokowały.

 

Kilka dni później

– Dzień dobry. Funkcjonariuszka Lemia Nelosława Braun. – Pokazała legitymację. – Chcę przeprowadzić inspekcję.

– Proszę bardzo. – Mężczyzna wskazał jej drogę.

Weszła do windy, wcisnęła kombinację trzech klawiszy i przyłożyła obok odznakę. Zamknęły się za nią drzwi, a naprzeciwko w ścianie, pojawiły się kolejne. Pewnie przestąpiła przez próg, i od razu poczuła, że znalazła się w zupełnie innym miejscu. Metalowe ściany korytarza podświetlone były fluorescencyjnymi pasami przy suficie, a ludzie w mundurach siedzieli przy stanowiskach po lewej i prawej stronie.

– Przepraszam bardzo, ale nie spodziewaliśmy się dziś nikogo. – Natychmiast znalazł się przy niej jeden z nich, na wszelki trzymając rękę przy kaburze przy pasie. – Witamy na Niezwyciężonym.

– Funkcjonariuszka Braun. – Znów wyciągnęła legitymację, pozwalając ją dokładnie sprawdzić. – Sekcja trzecia. Mam ocenić gotowość do startu.

– Oczywiście. Jak najbardziej. – Zgiął się w ukłonie, odprężony, że nie chodzi o żadne aresztowanie, ale równocześnie stał przed nią podwójnie czujny, wiedząc, że z sekcją trzecią nie ma żartów. – Zapraszam.

Mężczyzna pokazał ręką w głąb korytarza. Ruszyła zdecydowanym krokiem. Doszli do rozwidlenia, a ona, kierowana uwagami Mariana, skierowała się w lewo.

– Przepraszam. – Zaczął nieśmiało przewodnik. – Przepraszam, ale mostek jest na prawo.

Zatrzymała się gwałtownie.

– Zgodnie z regulaminem paragraf osiemdziesiąt osiemdziesiąt sześć mam prawo do wyboru celu inspekcji. Idziemy wpierw w kierunku głównego centrum przetwarzania danych.

– Ah tak, oczywiście. Już powiadomię towarzyszy. – Przycisnął słuchawkę przy uchu, ale powstrzymała go gestem:

– To ma być niezapowiedziana inspekcja. Rozumiemy się?

– Jak najbardziej. – Mężczyzna skłonił się. – Zapraszam.

Szli, aż w końcu dotarli do wind. Wybrali jedną i zjechali dwanaście pokładów do dołu, gdzie znaleźli się w półokrągłej sali bez okien, zajętej głównie przez stanowiska komputerowe. Znajdowała się tam tylko szkieletowa obsada, czyli trzech załogantów, i większa część miejsc była wolna. Monika usiadła na fotelu z klawiaturą sensoryczną w oparciach, przypisanym do jednego z licznych terminali, którzy dziwnym trafem wyglądał jak łoże netrunerrów z „Cyberpunka”. Dziewczyna położyła legitymację obok siebie, a łączność bezprzewodowa we wbudowanym chipie dokonała wszystkiego. Pokładem coś wstrząsnęło, jej stanowisko momentalnie odgrodziła bariera energetyczna, a ręce i nogi w jednej chwili zatrzaśnięte zostały metalowymi, błyszczącymi klamrami.

– Co tu się dzieje?! Poziomy spadają! – Do pomieszczenia wpadła zdyszana Zofia, błyskawicznie coś pisząc na tablecie, wbiegając rozejrzała się i zatrzymała jak wryta, widząc dziewczynę. – Co jest?!

– Jeden. – Monika wypowiedziała to z wysiłkiem, nieswoim głosem, cały czas trzymając ręce na swoim miejscu.

– Nieeee! – Kosmitka rzuciła za siebie tablet, doskoczyła do jej stanowiska i jakimś cudem wygięła pole, chwytając ją mocno za gardło.

– Pro. – Dziewczyna wychrypiała to, gwałtownie łapiąc powietrze, ale wciąż kontrolowała cały proces. – Cent.

– Odpowiesz mi za to! – Kosmitka poluzowała uchwyt, czując pustkę w podświadomości, ale chwilę potem opanowała się i wysyczała. – Zabiję cię, suko.

– Rozmo-wa. – Monika ostatnim wysiłkiem pokazała głową na ekran przy wejściu, gdzie pojawiła się twarz Mariana. – Dwa.

– Kurwa! – Zofia cofnęła rękę jak oparzona. – Stój! Do jasnej cholery!

– Dzień. Dobry. – W sali rozległ się wielokrotnie wzmocniony głos Paździocha.

– To niemożliwe. – Kosmitka pobladła i odruchowo odwróciła się w stronę głośników.

– Uwolnij moich bliskich. Mam twoje dane.

– Ty nie żyjesz. To nie może być. To nieprawda. – Zofia nie była w stanie otrząsnąć się z szoku, patrząc na twarz byłego kochanka.

– Szach. Mat. Daj im spokój.

– Nie. To nie tak. Ty masz nieważne dane, a ja ją. – Pokazała na dziewczynę.

– Wiem, że chcesz naszego genu. Zniszczę kody do regeneracji. Spróbuj im coś zrobić, to stracisz wszystko. A ja i tak zabiorę Lewiatana.

– Nie zrobisz mi tego. – Kosmitka odzyskała rezon. – Przecież cię kocham.

– Jasne. Potrzymaj mi piwo. Stworzyłaś piekło, a ja nie chcę w nim tkwić… kochanie – wypowiedział to z mocnym przekąsem. – Eksperymenty w USA i miliony nieświadomych niczego dusz ludzkich to jeden z wielu problemów.

– To nowy, wspaniały świat. Będzie taki jak chcemy.

– Dla kogo? Dla garstki panów w Krakowie? A chłopki, które pracują na polach? Dzieciaki zmuszane do pasienia bydła? Gwałty? Choroby? Analfabetyzm? Naprawdę myślisz, że wygląda to lepiej niż na Ziemi?

Obca zacisnęła pięści, ale długo milczała.

– Masz mnie. – Upadła na kolana, spuściła głowę i przemówiła cichym głosem. – Wygrałeś. Kończmy to wszystko, tu i teraz.

– O czym ty mówisz?

– Przecież chcesz mnie zabić. Trzymasz mnie za jaja i dobrze o tym wiesz. – Spojrzała na niego. – Kończ waść.

– Nieeeee. A niby dlaczego miałbym to robić? Jagoda by mi nie wybaczył. – Nagle znikło pole energetyczne i schowały się klamry na fotelu Moniki, a ona sama złapała się za gardło i zaczęła gwałtownie oddychać.

Zofia odwróciła się w jej stronę, ale zatrzymała, słysząc Paździocha:

– Mam władzę. Pamiętaj, kochanie.

– Miłość. – Monika zaczęła kasłać i wyciągnęła rękę. – Pić.

– Co? – Zofia została wytrącona z równowagi.

– Miłość. – Dziewczyna złapała manierkę, usłużnie podaną przez jednego z ludzi, i łapczywie wypiła kilka łyków. – On. Panią. Kocha.

– O czym ty dziecko mówisz?

– To facet. Samiec. Zdobywca. – Monika do niej podeszła, podniosła ją i trzymając za ramiona zaczęła mówić. – Oni nie mówią, tylko robią. Pokazują miłość czynami. Dziadek kilka razy opowiadał mi o pani.

– Naprawdę?

– Naprawdę, naprawdę. On panią podziwia. Kobiety, która zadała sobie tyle trudu, trudno nie kochać.

– Jakoś tego nie czuję.

– Im mocniej się kogoś do czegoś zmusza, tym gorzej. Mężczyźni szukają miłości, ale sami się zakochują, gdy widzą, że kobieta jest mądra, zadbana i myśli o domu.

– Ale ja nie jestem prawdziwym człowiekiem.

– Liczy się energia. Dobro to dobro, a zło to zło.

– On mnie nigdy nie przyjmie. – Kosmitka pokręciła głową. – Nie po tym wszystkim.

– Pani z nim porozmawia. Pomoże mu ze zdrowiem.

– Jezu. Nie komplikujcie. Babo, przestań myśleć i zabierz go w podróż poślubną. A ja lecę z wami – odezwał się Paździoch. – Na wszelki wypadek.

– Nie ma mowy. – Odwróciła się w jego stronę. – Ma być bez przyzwoitki.

– To nie podlega dyskusji.

– Mogę ci dać taki sam statek.

– A, no chyba, że tak. To co? Może pójdziemy do szpitala?

 

***

 

– Dziadku. Dziadku. – Dziewczyna usiadła na łóżku w szpitalu.

– Monika? A co ty tutaj robisz? I kim jest ten młody kawaler?

– Dzięki niemu możemy porozmawiać z wujkiem.

– Wujkiem? O kim ty mówisz?

– To długa historia. A wszystko dzięki cioci.

– Jakiej znowu cioci?

– Ona dobrze chciała. I naprawiła już wszystko.

– Co to za ciocia?

– Ona bardzo ciebie kocha. I chce, żebyś był szczęśliwy. I jest jej przykro. Daj jej drugą szansę.

– Co?! – W głowie Jagody kiełkowała straszna myśl, a jego puls mocno podskoczył.

– Nie denerwuj się.

– Mówisz o Zofii?

– Zofii, Marzenie. Każda kobieta ma wiele twarzy. Pamiętaj, że ja tu jestem, a z nami jest Marian. Pani Zofio, prosimy!

– Dzień dobry. – Obca zaczęła niepewnie, wchodząc do pokoju.

– Dzień dobry. – Jagoda poczuł, że gdzieś musi być drugie, trzecie i piąte dno, i że to początek ich wielkiej przygody.

Koniec

Komentarze

Witam tomaszg !!!

 

Kurczę postarałeś się :) Na początku nie miałem pojęcia co będzie dalej, kompletnie, i czekałem, czekałem aż coś się zdarzy nienormalnego. Dostałem więcej niż oczekiwałem :)

Scena erotyczna pierwsza klasa, na miarę Mastertona.

Nie wiem jak inni ocenią ale dla mnie trochę było to skomplikowane. Natomiast mimo to czytało się z ciekawością. No co poradzę, nie ogarnąłem całego sensu, może jakby przeczytał drugi raz…

Długi tekst, kupa pracy, roboty. Na pewno nie na marne, czytałem już tutaj teksty tak samo długie i do kitu.

Barwny świat.

Pozdrawiam, powodzenia w dalszym tworzeniu :))

Jestem niepełnosprawny...

Może i tak. Ale mnie osłabia, gdy czytam, że cywilizacja sięgnęła po światy równoległe, ludzie przenoszą się w czasie, tworzą kopie światów i …. posługują się tabletem – technologią dwudziestego stulecia. Nie wiem, czy to, co napiszę poniżej dotyczy Autora. Ale wiem, że tworzone obrazy są jakby od Spilberga – nie mają głębi, a jedynie "efekty specjalne". SORRY.

Coś się stało z WYOBRAŹNIĄ pokolenia, które nie czytało od dziecka literatury pięknej (o ile w ogóle coś czytało), a jeśli coś tam z wielkiej twórczości kojarzy, to z filmu. Kocham film – to piękna sztuka, ale nigdy nie da tego, co książka. Bohatera książki nasz mózg "produkuje" samodzielnie, samodzielnie tworzy obrazy akcji itd. Cywilizacja obrazkowa uwalnia rozwijający się mózg od tej pracy. To tak, jakbyśmy od urodzenia uwolnili nasze mięśnie od jakiegokolwiek wysiłku. Nie rozwiną się. 

…o wyglądzie jak z Mickiewicza, z boku którego stał garaż, stajnia i budynki dla służby. ← Może:

…o wyglądzie jak z Mickiewicza. Z boku którego stał garaż, stajnia i budynki dla służby.

 

że zaraz zobaczy szlachcica na koniu, w czapce, surducie, kutasem i szablą u boku, ← :)

 

Powyższe na znak, że czytałem. Przeczytałem od początku do końca, mimo że długie. Wolę krótsze, stanowiące całość. Zostawiłeś miejsce dla wyobraźni czytelnika, chcącego kontynuacji. Dopiszesz dalszy ciąg?

 

Ta sytuacja była tak niewiarygodna, tak niesamowita i nierealistyczna, że dziewczynie nie mieściło się w głowie, że coś takiego w ogóle jest możliwe.

Ciężkie zdanie, egzaltowane i bez treści. Nic z tego nie udziela się czytelnikowi. Nawet jako stylizacja językowa byłoby to słabe.

 

Bardzo ciekawie rysujesz pierwszy kontakt z nowym światem, zagubienie bohaterki, jej nieśmiałe i niezręczne pytania, które zadaje innym. Czar pryska przy dialogu ojca z córką:

– Ale da się jakoś przeżyć. Świat podlega ciągłym zmianom, i choć niektóre nie są dobre, na tym polega postęp i rozwój. My Polacy to bardzo lubimy i dlatego żyjemy o wiele lepiej niż ludzie w innych krajach.

– Papo, ośmielę się z tobą nie zgodzić. W takim Nowym Jorku jest znacznie ciekawiej.

– Ah, ta dzisiejsza młodzież. Wszystko biorą bezkrytycznie.

To nie jest dialog żywych ludzi.

 

Potem rozmowa z Magdą już lepsza, choć też nieco przemycania wizji świata.

 Mężczyzna usłyszał głos młodej kobiety, która, ubrana w strój Ewy, poruszała się bez skrępowania z gracją modelki i weszła do pokoju z dwiema szklankami ze złocistym płynem, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

Ogólne określenie jej ruchu poprzedza określenie ruchu w danej chwili, jakoś mi to zgrzyta.

 

Dla mnie sceny Mariana są najsłabsze – postać nakreślona szybko, ze skrótowo opisaną historią, długo unoszące się w swojej własnej bańce.

 

Proszę zwrócić uwagę na:

Marian Wielogórski odzyskiwał siły w ekspresowym tempie. Mężczyzna, a właściwie jego dusza, doznał mocnego wstrząsu. Zawirowania w przestrzeni były znaczące, i coś mu mówiło, że powinien się przenieść na drugą półkulę planety. To był strzał w dziesiątkę. Znalazł Jagodę i Monikę Nie mógł im nic powiedzieć, ale przynajmniej czuł spokój, że nic im nie jest. Rozdzielili się. Rzucił w myślach monetą i ruszył za dziadkiem i kimś, kto wyglądał podobnie do Marzeny. Obserwował ich kłótnię i to jak wybiegła z domu. Delikatnie próbował wpłynąć na starego. Udało się, a ten natychmiast ruszył za kosmitką.

W tym akapicie dzieje się po prostu zbyt dużo, jak dla mnie.

 

Sceny okupacyjne są bardzo miodne, postacie i ich relacje, w tym erotyczne, są bardzo starannie oddane. To wszystko jest też osadzone w świecie, który ma swoją estetykę, oddaną przez detale typu meble, ubiór, itp. Im dalej lecimy w kosmos, tym bardziej mam wrażenie, że czytam scenariusz filmowy, a nie opowiadanie.  

 

Śledzę obroty koła fabuły w niemym zdziwieniu, wiedząc mniej, niż bohaterowie, nie rozumiejąc też części ich celów i motywacji. Raz na jakiś czas narrator rzuca we mnie informacją, która dodaje zupełnie nowy wymiar do świata opowiadania – względnie to samo robi nieco naciągana kwestia dialogowa. Śledzę więc bardziej wizję autora, stopniowo rozwijaną, niż losy postaci. Pod koniec dnia składa się to wszystko w dość ciekawą historię.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka