Napisałem to kiedyś na konkurs – nawet nie wiem już, jaki – ale nigdy nie dokończyłem. Aż do dziś. Komedyjka o dobrotliwym demonie, który się stara, ale mu nie idzie.
Napisałem to kiedyś na konkurs – nawet nie wiem już, jaki – ale nigdy nie dokończyłem. Aż do dziś. Komedyjka o dobrotliwym demonie, który się stara, ale mu nie idzie.
Albert latami trudził się i kształcił, by od teorii wreszcie przejść do praktyki. Wiele razy nieomal zginął, gdy schrzanił dokumentnie magiczny krąg. Najczęściej wykładał się na szczegółach – ot, pentagram zaokrąglił się na jednym rożku, a to jedna kreska nieco za cienka wyszła… Diabły wymagają ogromnej precyzji i są gorsze od niejednego urzędu skarbowego, który liczy kwoty do szesnastego miejsca po przecinku. Raz spalił całą kamienicę – razem z jej mieszkańcami – bo zamiast alus wstawił znak ales. Błąd z rodzaju “stopy odziane w sandały”, w czym Albert nie widział niczego złego, ale jakiś cholerny diaboł uznał, że stopy mogą być co najwyżej obute. Co tu się jednak dziwić? Diabeł tkwi w szczegółach.
No horror jakiś.
Jednak nadszedł w końcu ten dzień. Gdy Albert wypowiedział ostatnie słowa zaklęcia, pierwszym, co poczuł, był odór siarki. Cóż, niczego innego się nie spodziewał, w końcu nie gotował barszczu, tylko przyzywał demona – i to nie byle jakiego, bo samego Asmodeusa. Powietrze zawrzało, napęczniało i pękło jak ognisty, tłusty balon. Piekielny ogień chlusnął na kanapę i stary telewizor, Albert był jednak przygotowany i szybko ugasił małe pożary gaśnicą samochodową, którą zawsze trzymał na podorędziu.
Gdy dym, zarówno ten pochodzący z diabelskiej otchłani, jak i ten powstały w wyniku działania gaśnicy, opadł, przed Albertem stał najprzystojniejszy prawnik, jakiego w życiu widział. Nie wiedział, czemu pomyślał, że to prawnik, ale taka to myśl błysnęła mu w głowie, gdy zobaczył idealnie skrojony garnitur, gładko ogoloną twarz i neseser trzymany w ręce. Na szyi demona, na czarnej smyczce, wisiał identyfikator. Szybki rzut oka sprawił, że Albert uśmiechnął się szeroko. Asmodeus we własnej osobie.
Już otwierał usta, ale demon podniósł palec wyraźnie komunikując, żeby był cicho, po czym bezceremonialnie opuścił, jak do tej pory przypuszczał Albert, zabezpieczony odpowiednio krąg. Zimny dreszcz przeszedł po plecach Alberta, żegnającego się już i z życiem, i z duszą. A był tak blisko! Asmodeus wyciągnął ku niemu łapy, ale zamiast odebrać to, co najcenniejsze, wcisnął mu neseser do rąk.
– Potrzymaj.
Przerażony Albert patrzył tępo na demona, nie wiedząc zupełnie, co się dzieje. Demon tymczasem minął go i udał się do kuchni, gdzie natychmiast zaczął lustrować zawartość lodówki. Gdy wrócił do salonu, popijał już fantę, która zdecydowanie była już dawno terminie.
– Uh. Tego mi było trzeba – mruknął pod nosem demon i odebrał swój neseser. – Dzięki.
Asmodeus usiadł na kanapie i patrzył wyczekująco na Alberta, który stał jak słup soli i nie wiedział zupełnie, co teraz robić. Przecież schrzanił ten krąg. Normalnie demony to wykorzystują i porywają natychmiast darmową duszę. To jak gratisy w sklepie z samochodami!
– No? Czego dusza pragnie? – zachęcił profesjonalnym tonem Asmodeus.
Czyżby demon pogrywał sobie z nim? Doprawiał duszę smakiem strachu, który cały czas trawił Alberta? Jeżeli to miało się tak skończyć, Albert chciał, by stało się to możliwie szybko.
– Czyń swą powinność, Demonie!
– “Czyń swą powinność”? – Asmodeus rozejrzał się zdezorientowany po lokalu. – Nie no… To wciąż dwudziesty ósmy, nie?
– C… Co?
– Dwa tysiące dwudziesty ósmy?
– Rok?
– Rok.
– Tak.
– To czemu gadasz jak sarmata?
– Bo… Sam nie wiem… Jesteś demonem?
– A co ma do rzeczy… – zaczął Asmodeus, ale zaraz pokręcił głową i machnął ręką. – Zresztą… Dzwoniłeś. Czego chcesz?
– Dzwoniłem?
Demon wskazał krąg narysowany kredą na nieco osmolonej już podłodze.
– Jak się wydostałeś? – zapytał Albert w przypływie nie tyle odwagi, co zawodowej ciekawości.
– Masz nieregulaminowe szpary w podłodze. W magicznych kręgach dopuszcza się przerwy w liniach ciągłych do trzech milimetrów, grubość linii do jednego i różnicę w elewacji do pięciu, ale chłopie… Tu masz na oko jakiś centymetr… I tu… I tu…
– Tak… Eh… Nie miałem lepszego miejsca.
– Twoi znajomi po fachu używają grawerunku laserowego, a kręgi projektują w illustratorze. Co starsi w corelu… Są też wariaci, co rysują to w CAD-zie. Z jakiegoś powodu wszyscy uznali, że krąg musi pomieścić coś rozmiaru człowieka, ale skąd ten pomysł, to nie wiem. Ma być dokładny, skala nie ma znaczenia. Taka rada na przyszłość.
Albert wpatrywał się w Asmodeusa nie tyle ze strachem, co w oczekiwaniu na… Cóż, sam nie wiedział dokładnie, co. Asmodeus natomiast taksował wyczekująco Alberta.
– To co teraz? – zapytał w końcu.
Asmodeus westchnął zmęczony.
– Ty mi powiedz. Przecież to ty dzwoniłeś.
– Ale spieprzyłem ten krąg, wedle wszelkich prawideł…
– Nie przejmuj się. Zdarza się najlepszym.
Alberta zamurowało. Demony to podstępne żmije i każde ich słowo podszyte jest złymi zamiarami. To musiała być pułapka… Ale jaka niby? Przez jego błąd Asmodeus miał otwartą drogę i do tego świata, i do jego duszy. Nie musiał kluczyć, kłamać, zwodzić… Asmo miał go na wyciągnięcie ręki, a jednak nie skorzystał jeszcze z okazji. Cóż… Przywołanemu demonowi w neseser się nie zagląda.
– Więc… Spełnisz moje życzenie? – zapytał nieśmiało.
– Po to tu jestem.
Albert postanowił walić prosto z mostu.
– Chcę być nieśmiertelny!
Asmodeus otworzył neseser i zaczął wyciągać papiery – całe dwa. Na jednym, dużą czcionką, zapisano: “od dnia dwudziestego czerwca dwa tysiące dwudziestego ósmego Albert Nothingale zyskuje nieśmiertelność”. Druga była zupełnie pusta.
– Wystarczy podpisać, o tu.
Albert obejrzał papier z każdej strony, zupełnie nie wiedząc, co o tym myśleć. Spodziewał się kontraktu wykonanego z ludzkiej skóry, zapisanego piekielnym językiem i złożonego przynajmniej z sześćdziesięciu tysięcy stron. Łypnął podejrzliwie na Asmodeusa.
– I to niby takie proste?
– Owszem.
A co mu tam! Ma to, czego chciał. Albert sięgnął po nóż, ale Asmodeus odchrząknął tak głośno, że ręka mu zadrżała.
– Co? Coś nie tak?
Demon sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej długopis. Zwykły, tani, brandowany logiem jakieś firmy IT, którą Albert nawet kojarzył.
– Co wy macie z tą krwią? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, na Boga.
Albert, z lekkim wahaniem, chwycił go i już przyłożył do papieru, gdy Asmodeus znów odchrząknął.
– Co znowu?
– Wiesz… Masz prawo dodać aneksy do umowy – powiedział i popukał w czystą kartkę.
– Jakie aneksy?
– Jakie tylko chcesz. Na twoim miejscu sprecyzowałbym, na przykład, jak ma działać owa nieśmiertelność.
– To znaczy?
– Wiesz… Wy, ludzie, nie myślicie o konsekwencjach. Co prawda zapewnimy ci nieśmiertelność, ale bez sprecyzowania, jak ma działać, niekoniecznie spodoba ci się nasza interpretacja tego zapisu.
Albert zerwał się z miejsca i wycelował w Asmo chudy palec.
– Tak myślałem! To podstęp!
Asmodeus westchnął przeciągle.
– O Boże… – mruknął, łapiąc się za głowę. – To żaden podstęp. Dbam tu o twój interes, bo chciałbym, by chociaż raz klient był zadowolony. Z początku… Tak, przyznaję się, o to chodziło, żeby podstępem i darmo wziąć duszę, ale to było zabawne przez pierwsze trzy tysiące lat. Ile można!?
Asmodeus wykonał krótki gest, po którym jakaś siła usadziła Alberta z powrotem w fotelu. Demon wstał i zaczął przechadzać się po pokoju wyraźnie poirytowany. Podparł się pod boki i łypał na Alberta spode łba.
– Jakiś czas temu postawiłem sobie za cel satysfakcję klienta, ale wy, cholerni ludzie, wprowadzacie mnie w depresję. Chcę być bogaty! – krzyknął i klasnął tak głośno, że Albert ponownie zerwał się z fotela, ale tajemnicza siła znów go w nim usadziła. – Ostatni gość, który o to poprosił, dostał na konto ledwie dwa miliony trzysta tysięcy dolarów, bo, statystycznie, takie kwoty w jego regionie uznaje się za bogactwo… Był średnio zadowolony. A jeszcze mniej był zadowolony, gdy skarbówka zaczęła pytać, skąd je ma. Bank ostatecznie usunął mu te pieniądze, bo uznał to za błąd systemu.
Asmodeus stanął przed Albertem, pochylił się nad nim i spojrzał prosto w oczy.
– Bo wiesz… Pieniądze nie biorą się znikąd – rzucił tonem ostatecznej oczywistości i ruszył na dalszy obchód. – Miałem też klienta, co to chciał być najprzystojniejszy na świecie! No i był. Ale charakter miał bydlaka, więc i tak żadna go nie chciała. Powiesił się. Był nawet facet, co to chciał, by jego słowa miały moc sprawczą, a zaraz po podpisaniu papierka powiedział zachwycony “To się nie dzieje naprawdę!”.
Demon wziął głęboki i pełen rezygnacji oddech.
– I do kogo mieli pretensje? Do mnie! “Podstęp”… Ha! Też mi coś. Bądźże człowieku mądry! – Demon usiadł w końcu na kanapie i wycelował dłonie w Alberta. – Pomyśl no… Masz być niezabijalny? Masz czuć ból? A co, gdy opadniesz na dno Rowu Mariańskiego? Masz tonąć w nieskończoność? Miażdżony przez ciśnienie? A jak przetnie cię wpół, to ciało ma odrosnąć? A jeżeli tak, to ma odrastać od głowy, czy od ręki, czy co? Czy może ma powstać dwóch Albercików?
Albert czuł się przytłoczony. Nie mógł odmówić Asmodeusowi logiki w rozumowaniu, mimo iż bardzo chciał zwietrzyć w całym tym wykładzie jakiś podstęp.
– To… Co radzisz? – zapytał niepewnie.
– Może coś bardziej przyziemnego? Bardziej realnego? Gdybym był człowiekiem, poprosiłbym o całkiem sporą dawkę wiedzy z programowania w kilku językach. Teraz to jest na topie. Dobra praca, dobra płaca.
– To chcę całą!
– Całą? To nie będziesz miał satysfakcji z pracy, wypalenie zawodowe przyjdzie w ciągu kilku tygodni. Satysfakcja z pracy bierze się z tego, że lubisz ją, ciągle coś odkrywasz i przeżywasz sukcesy. A jak wiesz wszystko, to nie ma wyzwania. Lubisz w ogóle programować?
– Nie wiem nawet, na czym to polega.
– To czemu chcesz to umieć?
– Bo… Bo ty mi tak podpowiedziałeś.
Demon miał wrażenie, że rozmawia z idiotą. Nie to, że nie miał tego wrażenia, od kiedy tylko zaczął spotykać się z klientami. Niestety – od momentu, gdy szczerze próbuje im pomóc, wrażenie owo urosło do niebotycznych rozmiarów. Musiał jednak przyznać, że stanowiło to wyzwanie i, mimo wszystko, ciekawą odmianę od koszenia dusz głupich śmiertelników.
– Nie kieruj się w życiu tym, co mówią ci inni – odparł po chwili namysłu. – Ja wziąłbym programowanie, bo przypomina trochę piekielną magię, więc trochę mnie to kręci. Ale Ja to Ja. A ty?
– To co mam chcieć?
Asmodeusowi bardzo, ale to bardzo chciało się krzyczeć.
– Nie wiem. Nie jestem tobą – odparł z nadnaturalnym spokojem.
– Kurde… To nie tak miało wyjść… To ja nie wiem. Chyba już nic nie chce…
– To nie jest dobry pomysł.
Albert już kompletnie się załamał.
– Jezu! A czemu niby? – zapytał płaczliwie.
Asmodeus pokiwał palcem w stylu “zaczekaj chwilę” i wyciągnął telefon. Szukał w nim czegoś bardzo długo, aż w końcu zadowolony nadusił przycisk i przyłożył słuchawkę do ucha.
– Cześć… Zajęty? Mam tu klienta i chce zrezygnować… Wiem, ale to jeden z tych przypadków… No… Już ci go daję.
Asmo wyciągnął komórkę w kierunku Alberta, który patrzył na nią jak na piekielnego ogara.
– Eee… Kto to?
– Jezu. Do ciebie.
– Jezus? Do mnie? – upewnił się Albert, robiąc wielkie oczy.
– Tak.
– Jeeezu… – mruknął przerażony.
Z wahaniem odebrał komórkę i z duszą na ramieniu przyłożył ją do ucha.
– Albert? – zapytał cudownie brzmiący głos w słuchawce.
– Jezu?
– Jezu – odparł Jezu, jakby każdą nutkę jego kojącego tonu niosły zastępy aniołów.
– O Jezu.
– Albert. Słuchaj. Przyzwałeś demona. Za to idzie się do piekła, więc już jesteś skreślony tu na górze. Jeżeli się wycofasz, nic nie będziesz z tego miał. Po co ci to?
– Nie rozumiem…
– A czego tu nie rozumieć? – zapytał tak lekko, że w tle zachichotały nawet herubinki. – Są decyzje, są konsekwencje. Za przywołanie diabła nie klepiemy tu po plecach. Wiedziałeś o tym, prawda?
– Eee…
– Bo chyba nie myślałeś, że się nie dowiemy?
– O Matko Boska…
– Mamy w to nie mieszaj – rzekł uprzejmie. – Słuchaj… Rozumiem twoją sytuację, naprawdę – dodał w sposób, który wypełnił Alberta niesamowicie przyjemnym ciepłem i miłością. – Przypomina trochę seks z babką, która ma AIDS. Dobrze ci radzę… Nie wyskakuj z niej jak oparzony… Już po ptokach. Dokończ i miej z tego choć trochę radochy, co? No, trzym się, deus vult i do przodu.
Jezu się rozłączył.
– Mam przesrane…
Widząc minę Alberta, Asmodeusowi serce nieco zmiękło.
– Słuchaj… Ehhh… Pomogę ci. Nie załamuj się tylko, dobra? Jakoś to ogarniemy.
– Ale jak…
– Pierwsza myśl zazwyczaj jest tą najlepszą, nie? Nieśmiertelność? Dobry pomysł! Unikniesz piekła, a do nieba i tak nie pójdziesz, pooglądasz trochę świata, a i będziesz mógł zmieniać hobby jak rękawiczki. Będziesz miał czas na wszystko! Świetna sprawa, nie?
– Ale sam mówiłeś…
– Wiem, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują! Trzeba to tylko wziąć z rozumem, powoli, na spokojnie.
Albert odzyskał nieco rezonu. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że Asmodeus był diabelnie skuteczny w podnoszeniu na duchu. Wzięli się do pracy i skromne mieszkanie zamieniło się w prawdziwy thinktank na temat nieśmiertelności i potencjalnych problemów z nią związanych. Zgodnie stwierdzili, że nie ma co się silić na niezniszczalność, bo to sprawia same kłopoty natury logicznej i mnoży potencjalne problemy. Wiadomo – będzie niekiedy bolało, ale trzeba czasem iść na zgniłe kompromisy, by wypracować jakiś sensowny konsensus. Pomysły pojawiały się i znikały, te lepsze lądowały na tablicy, te gorsze – w koszu. Nie zrażało to jednak ani demonologa, ani demona. Po wielu godzinach męki doszli do wniosku, że najlepsze rozwiązania, to te najprostsze.
– “Po jakimkolwiek uszczerbku na zdrowiu bądź umyśle, grożącym śmiercią w przeciągu dwudziestu czterech godzin, trwałym kalectwem, lub utratą zdolności poznawczych, Albert Nothingale dezintegruje się i pojawia w stuprocentowo bezpiecznym miejscu, w stanie sprzed zdarzenia, zdrowy na ciele i umyśle, bez utraty dotychczasowej pamięci i wiedzy”. – przeczytał na głos Asmodeus i spojrzał na Alberta.
– Wydaje się kuloodporne.
– Też nie widzę słabych punktów. To co?
Albert bez wahania podpisał papier i obaj przez chwilę kontemplowali z ukontentowaniem swoje wspólne dzieło. Asmodeus wstał i uroczyście uścisnął dłoń Alberta.
– Cóż. To ja lecę. Życzę powodzenia i…
– Zaraz! – przerwał mu podekscytowany Albert. – A możesz mi jeszcze pomóc w jednej rzeczy?
– Wiesz, moja praca kończy się wraz z podpisaniem kontraktu…
– Proooszę! Przecież i tak nagiąłeś już parę zasad, nie? Drobna przysługa. Drobniutka.
Asmodeus wahał się, ale uśmiech zdradzał, że już się zgodził.
– No dooobra… Ale i tak zależy, co by to miało być, okej?
– Zastrzel mnie! – Albert prawie skakał z radości w miejscu. – Chcę przetestować. Strzał w głowę. Szybko, bezboleśnie.
– Tego nie mogę obiecać, nikt nigdy mnie nie zastrzelił – rzekł demon, gdy w jego ręku pojawił się walther PPK. – Na pewno? Osobiście wybrałbym przedawkowanie, byłoby przyjemniejsze.
– Może i tak, ale nie mam jak…
Demon błyskawicznie wycelował i strzelił. Albert padł na deski zupełnie martwy, a po dwóch sekundach zniknął bez śladu. Żadnych fajerwerków, obracania się w pył, nic. Asmodeus usiadł na kanapie, rozejrzał się po pomieszczeniu od niechcenia, dając mu czas na materializację – w końcu wskazane w kontrakcie procedury trochę trwają. Po niecałych pięciu minutach zadzwonił do centrali.
– Hej, Lilith, możesz dla mnie sprawdzić jednego gościa?
– A papiery są już przetworzone?
– Kontrakt podpisany został pięć minut temu.
– Wyślij mi fotkę. Wiesz jak to jest, zanim do mnie papiery przyjdą…
Asmo wycelował aparat w papier, zrobił zdjęcie i podesłał jej messengerem.
– Albert Nothingale. Mniam.
– Gdzie on teraz jest?
– Sprawdzam… Hmmm… Otóż… Nigdzie.
Asmodeus wstał, robiąc wielkie oczy.
– Jak to “nigdzie”?
– Asmo, baranie…
– Co?
– “Stuprocentowo bezpieczne miejsce”?
Demon oklapł na kanapę, patrząc tępo w podpisany kontrakt.
– O nie…
– W statystykach na samym szczycie widnieje Islandia ze wskaźnikiem dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek trzy. To maks. Mówiłam ci to wielokrotnie… Diabeł tkwi w szczegółach.
– A nie…
– A niebo, mój drogi… – przerwała mu Lilith – …nie dość, że jest offshore, nie dość, że przyjmuje tylko dusze, to jeszcze Albercik ma tam bana.
– O nie…
– Nie przejmuj się, Asmo. Wiem, że się starasz, ale znasz moje zdanie.
Asmodeus odłożył komórkę na stół i westchnął zrezygnowany.
– Ehhh… Masz rację, Lil. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane – podsumował i zniknął w siarczystym obłoku.
Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach i już żegnał się i z życiem, i z duszą.
Trochę nie wiadomo komu przebiegł dreszcz.
Gdy wrócił do salonu, popijał już fantę z puszki, która zdecydowanie była już dawno terminie.
A w tym zdaniu po terminie jest puszka;)
Rozumiem twoją sytuację, naprawdę – dodał w sposób, który wypełnił alberta niesamowicie przyjemnym ciepłem i miłością. – Przypomina trochę sex z babką, która ma AIDS.
Imię z dużej, a seks bym pisała po polsku.
No, ale całość lekka, rubaszna i zabawna.
"...poniżej wszelkiego poziomu"
Dzięki Ambush, poprawione.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Uśmiechnęło mnie. Chciałbym wiedzieć, na wszelki wypadek, gdzie jest to stuprocentowo bezpieczne miejsce. I widać, że same dobre chęci i starania nie zawsze wystarczą, ale na klik tak.
Chciałbym wiedzieć, na wszelki wypadek, gdzie jest to stuprocentowo bezpieczne miejsce.
Nie ma takiego (przynajmniej wedle danych Lilith na dzień 20 czerwca 2028). Ale gdy tylko takowe się pojawi (dużo w końcu zależy od metody badawczej przyjętej przez Piekło sp. z o.o.), Albercik wyskoczy z limbo nieco poirytowany.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Wyczuwam we frustracji Asmo trochę własnych doświadczeń autora? ;D Wszyscy chyba mieliśmy do czynienia z Albercikiem! Niesamowicie przyjemny tekst, nawet chechnąłem na głos i totalnie nie spodziewałem się 100%owego kruczka! Deus vult i do przodu!
Wyczuwam we frustracji Asmo trochę własnych doświadczeń autora?
Nie, akurat nie ;)
Niemniej każdy, kto pracował z klientem, może odnieść pewne odczucia Asmo do swoich.
Cieszę się, że się podobało.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Podoba mi się pomysł i opisanie zmagań Asmo z Albertem przy redagowaniu umowy. I tylko szkoda, że nie najlepsze wykonanie skutecznie psuje przyjemność lektury.
…by wreszcie przejść z teorii do praktyki. → A może: …by od teorii wreszcie przejść do praktyki.
…zaokrąglił mu się na jednym rożku, a to mu jedna kreska… → Czy oba zaimki są konieczne?
Raz spalił całą kamienicę – razem z ich mieszkańcami… → Piszesz o kamienicy, która jest rodzaju żeńskiego, więc: Raz spalił całą kamienicę – razem z jej mieszkańcami…
Zimny dreszcz przeszedł po plecach Alberta i już żegnał się i z życiem, i z duszą. → Czy dobrze rozumiem, że zimny dreszcz, przeszedłszy po plecach Alberta, żegnał się z życiem i z duszą?
Proponuję: Zimny dreszcz przeszedł po plecach Alberta, żegnającego się już i z życiem, i z duszą.
Asmodeus wyciągnął ku niemu swe łapy… → Zbędny zaimek – czy mógł wyciągnąć cudze łapy?
…ale zamiast odebrać mu to, co najcenniejsze, wcisnął mu neseser do rąk. → Czy oba zaimki są konieczne?
Przerażony Albert patrzył tępo na swojego oprawcę… → Dlaczego oprawcę?
Demon skinął na krąg narysowany kredą… → Raczej: Demon wskazał krąg narysowany…
…rysują to w CADzie. → …rysują to w CAD-zie.
Albert wpatrywał się w Asmodeusa nie tyle ze strachem, co w oczekiwaniu na.. → Jeśli zdanie miał kończyć wielokropek, brakuje jednaj kropki, a jeśli kropka, jest o jedną kropkę za dużo.
– Ty mi powiedz. Przecież to TY dzwoniłeś. → Umiał mówić wielkimi literami???
Darowanemu demonowi w neseser się nie zagląda. → Kto Albertowi podarował demona?
A może miało być: Przywołanemu demonowi w neseser się nie zagląda.
…zaczął wyciągać papiery – całe dwa. Na jednej, dużą czcionką, zapisano… → Piszesz o papierach, które są rodzaju męskiego, więc: …zaczął wyciągać papiery – całe dwa. Na jednym, dużą czcionką, zapisano…
Mamy dwudziesty pierwszy wiek, na boga. → Mamy dwudziesty pierwszy wiek, na Boga.
…jak ma działać ów nieśmiertelność. → Nieśmiertelność jest rodzaju żeńskiego, więc: …jak ma działać owa nieśmiertelność.
Tu znajdziesz odmianę zaimka ów.
…i wycelował w Asmo chudym palcem. → …i wycelował w Asmo chudy palec.
– O boże… → – O Boże…
Ile można! → Tu, poza wykrzyknikiem, przydałby się pytajnik.
Złapał się za boki i łypał na Alberta spode łba. → Pewnie miało być: Podparł się pod boki i łypał na Alberta spode łba.
…i wycelował dłońmi w Alberta. → …i wycelował dłonie w Alberta.
A co, gdy opadniesz na dno rowu mariańskiego? → A co, gdy opadniesz na dno Rowu Mariańskiego?
A jak przetnie cię w pół… → A jak przetnie cię wpół…
…wrażenie ów urosło do niebotycznych rozmiarów. → …wrażenie owo urosło do niebotycznych rozmiarów.
– JA wziąłbym programowanie, bo przypomina trochę piekielną magię, więc trochę mnie to kręci. Ale JA to JA. A ty? → O! Znowu mówi wielkimi literami!
…ale to jeden z TYCH przypadków… → Jak wyżej.
…jak na piekelnego ogara. → Literówka.
– O jezu. → – O Jezu.
– O matko boska… -> – O Matko Boska…
…sprawia same kłopoty natury logicznej i mnożny potencjalne problemy. → Literówka.
…wypracować jakiś sensowny consensus. → …wypracować jakiś sensowny konsensus…
…bez utraty dotychczasowej pamięci i wiedzy.” → …bez utraty dotychczasowej pamięci i wiedzy”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
…ale uśmiech na jego twarzy zdradzał, że już się zgodził. → …ale uśmiech zdradzał, że już się zgodził.
Zbędny zaimek i dookreślenie. Uśmiech nie pojawi się nigdzie indziej, jak tylko na twarzy.
…w jego ręku pojawił się Walther PPK. → …w jego ręku pojawił się walther PPK.
Nazwy-broni piszemy małą literą.
…rozejrzał po pomieszczeniu… → …rozejrzał się po pomieszczeniu…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
…i wycelował w Asmo chudym palcem. → …i wycelował w Asmo chudy palec.
Poprawiłem wszystko wedle wskazówek, ale tego przypadku jestem ciekawy (podonny do tego z dłońmi) – czemu nie może być “chudym palcem”? No bo dla mnie – intuicyjnie – brzmi to dobrze, ponieważ wycelował (kim/czym?) chudym palcem, co brzmi równie poprawnie jak wycelował (kogo/co) chudy palec. Pytam jako amator fachowca, w ramach edukacji własnej.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Celowanie przy pomocy palca traktuję tak, jak skierowanie broni. Chcąc w coś trafić celuję w to broń, nie z broni i nie bronią.
Nie wykluczam, że się mylę, albowiem, Folanie, nie jestem fachowcem, jeno amatorką.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobry wieczór, Folanie.
Dobrze się czyta Twój tekst, wszystko jest rozumnie połączone, choć leci na tonie rubasznym, takim fantastyczno-karczemnym, a burzenie relacji z zaświatami nie jest nowym pomysłem (Takie rozmowy z nieco kabaretowym dystansem). Jednak ciekawie rozwijasz tego diabła tkwiącego w szczegółach i dość szczegółowo rozwijasz te kroczki w cyrografie. Mimo tej humorystycznej otoczki, delikatny klimat grozy i powiewu chłodnego wiatru jest odczuwalny. Po zakończeniu spodziewałem się Dnia Świstaka, a wyszło coś ciekawszego i to na plus. Dlatego klik za całokształt.
Dwie rzeczy mnie zastanowiły.
Konsekwentnie zapisujesz nazwy produktów małą literą. Fanta, Corel, Ilustrator. Z tego co doczytałem temat jest niejednoznaczny. W moim odczuciu te nazwy jasno określają konkretne produkty i nie są czymś w rodzaju “adidasów”. Już nawet “photoshop” stał się niejako nowymi “adidasami”, natomiast Corel niekoniecznie. Sądzę, że wielkie litery miałby tutaj więcej sensu, ale to moje odczucie. Nie posiadam księgi mądrości, którą mógłbym tutaj coś arbitralnie wymusić na autorze :).
Druga rzecz to dowcip. W tekście pojawia się niczym Tony Hawk na ulicach fikcyjnego Nowego Jorku, Jezus. Po wykonaniu kilku sprytnych dowcipów nagle:
– Przypomina trochę seks z babką, która ma AIDS. Dobrze ci radzę… Nie wyskakuj z niej jak oparzony… Już po ptokach. Dokończ i miej z tego choć trochę radochy, co? No, trzym się, deus vult i do przodu.
Moim zdaniem dowcip się przegotował, ale to już przecież subiektywne odczucie. Prawda? :)
Konsekwentnie zapisujesz nazwy produktów małą literą. Fanta, Corel, Ilustrator. Z tego co doczytałem temat jest niejednoznaczny. W moim odczuciu te nazwy jasno określają konkretne produkty i nie są czymś w rodzaju “adidasów”. Już nawet “photoshop” stał się niejako nowymi “adidasami”, natomiast Corel niekoniecznie. Sądzę, że wielkie litery miałby tutaj więcej sensu, ale to moje odczucie. Nie posiadam księgi mądrości, którą mógłbym tutaj coś arbitralnie wymusić na autorze :).
mam z tym mega problem, szczególnie w dialogach. Nigdy nie wiem, kiedy np. zapisać coś z dużej albo z małej. Np. Walter PPK a walter ppk, a walter PPK, albo zapis broni M szesnaście, m szesnatście, em szesnaście czy m-szesnaście. Wiem, że regulują to zasady, tak jak wskazała Regulatorzy, ale czasem trudno mi jest zastosować je do konkretnego przypadku.
Podobnie mam z tytułami. Nie wiem nigdy, czy zapisać coś jako Wielki Kanclerz, czy wielki Kanclerz, czy może wielki kanclerz… Z jednej strony szukam i próbuję się doedukować w tych sprawach, z drugiej w wielu książkach widziałem niejednokrotnie łamanie zasad i zwyczajnie trudno mi się czasem odnaleźć.
Np kłóci mi się, że w dialogach nie zapisuje się krzyku wielkimi literami, ale z drugiej, w dialogach, piszemy nazwy miast z wielką literą, prawda? Widziałem też zabiegi stosowane w książkach, gdzie pogrubia się font, żeby zaznaczyć akcent kładziony w słowach bohatera, stosuje się kursywę, wielokropki. Docierają do mnie ogólne zasady zapisywania dialogów itp, ale czasem po prostu nie wiem, co robić. Jakbym chciał w dialogu zapisać np. doktor Oetker jako marka, to pisać Dr. Oetker, doktor Oetker, “Dr. Oetker” czy jak? I jak to się ma do zapisu tytułu doktora czy profesora? Dla wielu zasady są jasne, ale u mnie intuicja często wygrywa i się nie przejmuje, kto ma rację.
Moim zdaniem dowcip się przegotował, ale to już przecież subiektywne odczucie. Prawda? :)
Możliwe – trudno mi to tak naprawdę ocenić. Dowcip pisał się niejako sam i pozwoliłem mu pozostać niezmienionym – choć wahałem się, czy przypadkiem nie jest zbyt obrazoburczy albo właśnie przegotowany. To już faktycznie chyba subiektywne odczucie.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Fakt, błędów sporo. Ale i tak mi się podobało. Lekko z humorem i pomysłowo. Brawo.