- Opowiadanie: Oczova - Popielica

Popielica

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy IV, Użytkownicy III, Irka_Luz

Oceny

Popielica

Zbliżał się koniec października. Jesień trwała w pełni, malując liście drzew ciepłymi odcieniami żółci, ochry i czerwieni. Poranki na Wschodniej Destynii z dnia na dzień stawały się coraz chłodniejsze. Jutrzence towarzyszyła subtelna woń nadciągającej nieśpiesznie zimy, która zaczęła muskać powierzchnię ziemi błyszczącymi srebrzystymi drobinami.

Stromoskała z wolna budziła się do życia. W mieście panował zwykły wczesnoporanny gwar. Pogawędki piekarza i szewca zachwalającego miły aromat świeżego pieczywa. Tubalny śmiech młynarza rechoczącego ze sprośnego żartu o żonie kamieniarza. Stukot skrzyń wypełnionych warzywami i owocami, układanych przez właściciela sklepu. Głośne trzaśnięcia przy otwieraniu okiennic, szuranie miotły po kamiennym bruku i chlupot fekaliów wylewanych do ścieków.

Smugi światła, wpadające przez okno, trafiły śpiącą Hester prosto w oczy. Skrzywiła się i przykryła głowę. Midnightmare szarpnął za jeden z końców i ściągnął ją z głowy dziewczyny. Hester ponownie się nakryła. Kruk zaskrzeczał z oburzeniem i kolejny raz pociągnął, porywając ze sobą całą pierzynę.

– Co cię opętało? – zapytała sennym głosem, po czym usiadła z zamkniętymi powiekami na pryczy. – Chciałabym choć raz pospać troszkę dłużej. Mogę?

Ptak przekrzywił głowę i spojrzał na nią, demonstrując sprzeciw. Podleciał do Hester, przycupnął na kolanie i zakrakał po swojemu.

– Tak, wiem. Sporo pracy przed nami. Mówiąc „nami”, mam oczywiście na myśli „mną”…

Pokiwał głową i zaczął ocierać się czule o jej policzek.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła? – zagadnęła i spojrzała na swego towarzysza zaspanymi złocistymi oczami.

Wstała, przeciągnęła się solidnie i ruszyła w stronę toaletki, przeczesując palcami długie, ciemnobrązowe włosy. Wlała wodę do miednicy i zmoczyła twarz, co od razu ją orzeźwiło. Doprowadziła się do porządku i rozpaliła ogień w palenisku. Przygotowała pobudzający ziołowy napar, by nabrać energii, i powoli szykowała się do wyjścia. Założyła jasnozieloną, lnianą szatę, wygodne buty i przełożyła przez ramię skórzaną torbę.

– Koniecznie muszę pójść do kowala. Coś jest nie tak z jednym z zawiasów w drzwiach. Przypomnij mi, gdybym zapomniała. – Hester spojrzała porozumiewawczo na Midnightmare’a. – Potrzebuję pszczelego wosku i świec na zapas… Odwiedzę też starą Rastę. Sporządziłam dla niej mazidło na kolana.

Przeszła środkiem izby, w kierunku regału zastawionego różnymi naczyniami wypełnionymi wszelkiego rodzaju specyfikami. Ściągnęła z niego glinianą miseczkę, którą włożyła do torby.

– Co jeszcze miałam wziąć? – Próbowała sobie przypomnieć, stojąc przed meblem. – Syrop z lawendy, wyciąg z jemioły… Zdaje się, że to wszystko.

– KRA! KRA! KRA! – wykrzyczał Midnightmare.

– W porządku! Odwiedzimy rzeźnika. O tym na pewno nie pozwolisz mi zapomnieć. Zresztą powinnam uzupełnić zapasy gęsiego tłuszczu, bo jest niezbędny przy robieniu maści.

Wyszli na chłodne październikowe powietrze. Domostwo Hester mieściło się na rogu Alei Słonecznej i Szerokiego Przejścia. Udali się rozświetloną słońcem ulicą na rynek, a potem – na targ. Przeciskali się przez tłum i witali mijanych ludzi, gdy nagle ktoś zawołał:

– Hester! Hester! – Głos należał do wiekowej kobiety, która wolno podchodziła w kierunku dziewczyny i jej kruka.

– Dzień dobry, Rasto. Planowałam cię dzisiaj odwiedzić. Mam dla ciebie maść – powiedziała i sięgnęła do sakwy, żeby wyjąć lek.

– Witaj, dziecinko. Potrzebowałam odrobiny słońca. Moje stare kości są takie sztywne, że krótki spacer mi nie zaszkodzi. To grzech nie skorzystać z tak pięknej pogody.

– Masz rację. Październik jest w tym roku wyjątkowo ciepły, chociaż poranki bywają dosyć chłodne. W takie dni najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, ale pewien łajdak nie daje mi spać. – Spojrzała na swego pierzastego przyjaciela i puściła do niego oko.

– Dobrze, że jest ktoś, kto cię pilnuje. Gdyby nie on, spałabyś pewnie do południa.

Z uśmiechem na ustach podziękowała za lekarstwo i przeszła na drugą stronę ulicy. Midnightmare uszczypnął Hester w ucho i mruknął.

– Tak, chodźmy dalej.

Podążyli deptakiem, odwiedzili handlarza mięsem, ulubionego sprzedawcę Midnightmare’a, i pośpieszyli do najsłodszego stoiska na targu – z wyrobami pszczelarza.

– Wracajmy już. Chcę po południu iść na wrzosowiska. Jeśli przymrozki mają pojawiać się częściej, nie ma co zwlekać. Zrobię zawczasu zapasy.

 

***

 

Wróciwszy do domu, Hester zabrała się do rozpakowywanie zakupionych towarów, a szczęśliwy Midnightmare pofrunął na żerdź z kawałkiem wątróbki w dziobie. W tym samym momencie usłyszeli dziwne pstryknięcia. Przestrzeń nad blatem zaczęła się skrzyć. Pojedyncze iskry, które pojawiły się na początku, w mig zamieniły się w świetlistą kaskadę. Strzelały we wszystkie strony, aż w końcu ze środka wyskoczył nadpalony fragment pergaminu. Rozbłyski zgasły, a papier wylądował na stole. Hester pochwyciła go i zauważyła wypisaną na nim wiadomość:

– „Hester Nox, przybądź na Mgliste Wody. Wzywa cię przeznaczenie”. Podpisane przez Moirę Fade.

Przeczytała notkę kilka razy, po czym skonsternowana rzuciła okiem w stronę Midnightmare’a.

– „Wzywa cię przeznaczenie”…? Zaproszenie pochodzi od bagiennej wieszczki. Nie mam co do tego wątpliwości, ale czego ona może ode mnie chcieć? – rozmyślała na głos.

Pogrążona w myślach, wyjrzała przez okno. Próbowała dociec, po co Moira ją wezwała, gdy nagle przypomniała sobie o zbiorach.

– Wychodzę na wrzosowisko. Siedzeniem i myśleniem nic nie wskóram, a zima jest o krok.

Wzięła pleciony koszyk, spakowała lniane worki i szpulę jutowego sznurka.

– Wybierzesz się ze mną czy zostajesz?

Midnightmare stęknął, opuścił bezsilnie skrzydła i schował głowę w pióra.

– Rozumiem. Skoro jesteś taki zmęczony, to odpoczywaj – rzekła z czułością, po czym wyszła.

Po kilku godzinach wróciła. Lekko zadyszana dźwigała ciężki kosz, wypchany po brzegi korzeniami mniszka i żywokostu, oraz torby pełne owoców jarzębiny i głogu. Z pleców zwisał jej wór wypełniony miętą, dziewanną i wrzosem. Zrzuciła zbiory z ramion i usiadła ciężko, by odpocząć.

– Dzięki za pomoc – bąknęła do ptaka siedzącego na żerdzi, rzucając mu kawałek surowego mięsa. Midnightmare capnął go zwinnie. – Podczas zbierania ziół ukazała mi się wieszczka, od której dostałam liścik. Chciałam ją zagadnąć, ale gdy tylko podeszłam bliżej, zniknęła.

Siedziała dłuższą chwilę ze wzrokiem błądzącym po nicości i rozmyślała.

– Jutro pójdziemy na bagna. Złożymy wizytę Moirze Fade.

 

***

 

Wyruszyli przed świtem. Skierowali się brukowaną ulicą ku południowej bramie. Kawałek za granicą Stromoskały kamienna miejska droga zamieniała się w udeptany grunt.

– Czeka nas mała wędrówka, przyjacielu. Idąc Południowym Gościńcem, dotrzemy bezpośrednio do celu.

Pogłaskała towarzysza pieszczotliwie pod dziobem. Zadowolony podniósł łepek, wydał gardłowy odzew i odfrunął, aby krążyć po okolicy.

Minąwszy jezioro Naporia, położone niedaleko Stromoskały, dotarli do rozstaju dróg. Jedna ze ścieżek prowadziła na wschód, aż do morza, druga, przeciwległa do niej, wiodła do Wielkich Lasów Erya, a trzecia, środkowa, ciągnęła się do Południowego Gościńca, którym wędrowali dalej w kierunku Mglistych Wód. Kraina tonęła w monotonii przedświtu zakłócanej jedynie świergotem sikor i rudzików ukrytych w koronach pobliskich drzew.

Dotarli do lasu Alatorn. Jego północna część była niezwykle piękna. Pełna ogromnych dębów i buków o rozprzestrzeniających się gdzie popadnie potężnych gałęziach. Wschodzące leniwie słońce tworzyło nad nim ledwie widoczną łunę. Hester i Midnightmare wkroczyli w gąszcz drzew, podążając szlakiem prowadzącym na południe. Towarzyszył im śpiew wielu gatunków ptaków, których połączone głosy tworzyły niepowtarzalną pieśń.

Mdła szarość nadchodzącego brzasku wędrowała pośród kniei. Przebijające się co jakiś czas pierwsze promienie słońca padały na ziemię niczym złociste włócznie, dziurawiąc napotykaną mgłę. Teren krok za krokiem się zmieniał. Z każdą chwilą drzew było coraz mniej, jednak las pozostawał tak samo duszny. Gdzieniegdzie znajdowały się powalone, nieradzące sobie z nadmiarem wilgoci, przegniłe konary, otulone zielonym mszystym kocem. Zapach mchu i liści zaczął przysłaniać słodkawy i nieprzyjemny fetor zgnilizny. Hester wiedziała, że moczary są nieopodal. Wyrastające z ziemi głazy pokryte magicznymi runami potwierdziły jej przypuszczenia. Znaki w mahoniowym kolorze, przypominającym zaschniętą krew, stanowiły nie tylko drogowskaz dla wędrowców, lecz także ostrzeżenie.

– Jesteśmy blisko – poinformowała, przejeżdżając palcami po grafitowej bryle.

Midnightmare kłapnął i poleciał wzdłuż ścieżki, żeby sprawdzić drogę prowadzącą do wyjścia z lasu. Wrócił niebawem i spoczął na wyciągniętej ręce Hester, po czym zakrakał kilkukrotnie i dziobnął ją subtelnie.

– Tak. Sądzę, że opary nigdy tutaj nie ustępują.

Po kilkunastu minutach znaleźli się na owładniętych ciężką i tajemniczą atmosferą mokradłach, przesiąkniętych charakterystycznym zapachem pleśni i wilgoci. Szarzyzna wprawdzie odrobinę zrzedniała, ale bynajmniej nie przemijała. Poranna gwiazda stale migrowała wyżej, rozświetlając bagienne wyziewy i rozciągając cienie wystających gdzieniegdzie błotnych dębów i olch. Wąską ścieżkę, którą zmierzali, zewsząd otaczała bujna roślinność. Hester manewrowała ostrożnie pomiędzy kłębami wysokich traw i turzyc. Tu i ówdzie z niewielkich sadzawek wystrzeliwały w górę wysokie tataraki.

Nieoczekiwanie w nozdrza uderzyły ją wzmagające się silne miazmaty rozkładu. Słychać też było coraz głośniej bzyczący szmer. Szybko wykryli źródło wstrętnej woni, kiedy ujrzeli gnijącego martwego jelenia otoczonego rzeszą wirujących much i wielkiego, płowego sępa rozrywającego mu wnętrzności. Hester przystanęła. Midnightmare burknął po cichu, a ptaszysko szarpnęło zakrwawioną łepetyną, wyrywając przy okazji kawał żylastego mięsa, który z pluskiem wpadł do wody. Odwróciwszy do nich łysy łeb, sęp wrzasnął przeraźliwie i uleciał, by stanąć na zdechłym byku. Rozpostarł przerzedzone skrzydła i znów zakrzyczał przenikliwie. Hester zrobiła kilka kroków w tył, a Midnightmare podskakiwał i krakał tak gwarno, jak tylko mógł.

– Mercy! Daj spokój – krzyknęła przygarbiona starsza kobieta oparta o kostur. Jej głos przeniknął mgłę. – Jak traktujesz naszych gości? – zapytała, łypiąc na sępa. Ten skrzeknął raz jeszcze, ewidentnie niezadowolony. Zeskoczył ze zdobyczy i powrócił do pożerania padliny.

– Moira Fade? – zagabnęła Hester, przyglądając się niskiej staruszce.

– A kogo innego się spodziewałaś? Wyczekiwałam cię. Nie zwracajcie uwagi na tę wredną gadzinę. – Odwróciła się i skierowała w stronę, z której przyszła. Hester podążyła za nią.

Przez dłuższy czas szły w milczeniu, aż dotarły na rozległą polanę. Mgła zasnuwała ją subtelnym białym woalem. Moira brnęła wolno na kraniec łąki.

– To ty wysłałaś mi wiadomość! A później ukazałaś się na wrzosowisku, ale gdy próbowałam podejść, zniknęłaś jak kamfora. Dlaczego?

– Widziałaś mnie wyłącznie w formie eterycznej. Nietrwałej i chwilowej.

– W jaki sposób? Nie słyszałam o tego rodzaju czarach.

– Obcując z tutejszą wyjątkową mgłą, można doświadczyć niezwykłości uroków natury. Udało mi się dostrzec to, co dla zwykłych śmiertelników jest nieosiągalne. – Podniosła rękę i poruszała nią łagodnie we mgle. – Czy potrafisz wsłuchać się w jej finezyjny, nikły szept? – Uniosła głowę, zamknęła oczy i łowiła uchem bezdźwięczne tony. – Czy zdołasz poczuć niezliczoną ilość niewyczuwalnych cząstek tworzących tę niezwykłą jedność?

Hester zerknęła na nią speszona. Zwróciła twarz ku niebu i próbowała się skupić.

– Nie wysilaj się. Wciąż jesteś podlotkiem. Twój pąk ledwie się rozwinął. Żyjąc tyle lat, co ja, będziesz miała okazję poznać każdy rodzaj magii… Oprócz tej złej, o której nikt nie powinien pamiętać. Zależało mi na tym, żeby cię sprowadzić, dlatego że w ostatnim czasie nawiedziła mnie pewna wizja. Początkowo ją zbagatelizowałam, bo pomyślałam, że to zwyczajne przywidzenie. Jednak pojawiła się ponownie, i to kilka razy, a każde jej nadejście przypominało uderzenie młota o kowadło. To nie było konkretne proroctwo, o nie! Zwykłam mawiać na takie zjawisko „drogowskaz”. To coś na kształt krótkiego błysku ukazującego mi miejsca lub osoby, których mają dotyczyć przepowiednie. Wiele lat temu, gdy mieszkałam jeszcze na kontynencie, w jednym z takich rozbłysków ujrzałam to miejsce.

– To znaczy, że istnieje taka, która ma związek ze mną?

– Jesteś głucha czy głupia? Ile razy mam powtarzać? Nieprzypadkowo drogowskaz wskazał mi ciebie. To nie zdarza się często. Poza tym nie trudziłabym się tak bardzo dla byle głupoty – oznajmiła zirytowana. – Dotarłyśmy.

 

***

 

Weszły do domu Moiry. Wyglądał dokładnie tak, jak Hester go sobie wyobrażała. Wnętrze przesiąknięte było zapachem białej szałwii i cedru. W głównej izbie, na samym środku, stał piękny, drewniany, rytualny stół usiany znakami i symbolami. Przeładowane miksturami półki i regały zajmowały większość pomieszczenia. Z sufitu zwisały bukiety suszonych roślin i grzyby nawleczone na sznurki.

Gospodyni podeszła do ściany, zdjęła płaszcz i odwiesiła go na żelazny pręt. Obeszła stolik i z szafki wyjęła topornie wykonaną czarę, nóż i kawałki szmat.

– Powiem ci pokrótce, jak to będzie wyglądało – rzekła, przecierając czarne ostrze. – Metod przepowiadania przyszłości jest kilka. Od wróżenia z dymu, chiromancji, ziołowych fusów, kart, po sposób budzący pewne kontrowersje… krwawą wróżbę. Wszakże magia ta od wieków jest zakazana i nie powinnam jej praktykować, ale uważam, że to najczystsza i najbardziej wiarygodna forma otrzymania wizji. Odrobina twojej krwi da mi możliwość zajrzenia głębiej niż pozostałe techniki.

– Jak to działa? – spytała Hester, wyraźnie pobudzona.

– Nie każ mi tłumaczyć po kolei przebiegu rytuału, którego i tak nie zrozumiesz – stwierdziła szorstko stara kobieta. – Twoja krew pozwoli mi zajrzeć w przyszłość. Więcej wiedzieć nie musisz. Jesteś gotowa?

– Myślę, że tak… Tak. Zróbmy to! – odparła zdecydowanie i zbliżyła się do rytualnego stołu.

Moira złapała ją mocno za nadgarstek. Wolną ręką pochwyciła spoczywający na stole ostry sztylet wykonany z czarnego obsydianu, a następnie rozcięła wnętrze dłoni Hester, która syknęła i skrzywiła się z bólu. Z nacięcia momentalnie wypłynęła posoka.

Staruszka niedelikatnie ścisnęła poranioną rękę, aby do czary spłynęło więcej juchy. Gdy płyn wypełnił częściowo naczynie, wzięła leżący pod ręką skrawek materiału i przyłożyła go od niechcenia do rany. Hester objęła dłoń i poprawiła prowizoryczny opatrunek, spoglądając kątem oka na dalsze poczynania siostry wiedźmy.

Jasnowidząca ujęła puchar. Uniosła go na wysokość głowy. Zamknęła oczy i mruczała pod nosem, niemalże bezgłośnie, nieznaną Hester inkantację. Ciecz w kielichu zgęstniała, zabulgotała i ostatecznie zapłonęła. Pochylona Moira nieustannie szeptała. Ogień w naczyniu przestał się palić, a ona co żywo wypiła miksturę.

Hester patrzyła na nią z nieskrywaną trwogą. Trwała w bezruchu jak spetryfikowana. Nie wiedziała, co ma robić. Staruszkę dopadły silne drgawki. Zaczęła się krztusić gęstą substancją wypływającą z ust. Chwyciła się za szyję, nie mogąc złapać tchu. Wytrzeszczyła przekrwione oczy, które wpatrywały się w zielarkę. W następnej chwili jej ciało owładnęły gwałtowne torsje.

– Co się dzieje? – spytała przerażona Hester.

Poczuła, że niewidzialna siła ją odpycha, gdy Moira podniosła w jej kierunku rozpostartą dłoń.

– Nie… przerywaj… w-widzenia! – wystękała zgięta wpół, kaszląc, plując i oddychając z trudem.

Dziewczyna odsunęła się i zdenerwowana obserwowała dalszy ciąg rytuału. Wiedźma wytarła twarz rękawem. Sapała głośno i wypluwała z ust resztki ciemnego płynu. Z nagła zesztywniała, wzniosła się nieco ponad podłogę, a wzrok jej zmętniał. Demonicznym głosem wyrecytowała przeznaczoną dla Hester przepowiednię:

– „Wieczorną porą, kiedy niebo się rozerwie

Sierp srebrzysty mroczność przerwie.

Kiedy kości się rozpadną,

A pył szary cienie skradną,

W złowróżbną północ prastare echa przywołane

Dziecię mroku zbudzą obiecane.

Popielica upadkiem światła i ciemności świtem się stanie.

Powrotu czarnej magii i pradawnych sił zarzewiem zostanie.

Kiedy z nieba gwiazdy zaczną spadać,

Gotowa będzie, by cierpienie zadać”.

Po tych słowach Moira opadła z powrotem na podłogę i usiadła. Przez krótki czas milczała, oddychając głęboko.

– Czy to już koniec?

Przytaknęła.

– Nic ci nie jest? – Hester, przestraszona i wyraźnie przejęta, przykucnęła obok fotela, w którym zaległa wiedźma.

Staruszka pomału dochodziła do siebie. Oddychała coraz spokojniej. Spojrzała na dziewczynę oczami przepełnionymi trwogą.

– Ta przepowiednia… To… to nie może być prawda… To się nie może wydarzyć!

– Słowa, które wypowiedziałaś… Co one oznaczają? Kim jest Popielica? Jesteś pewna, że wizja dotyczy mnie?

– Dziecko… – szepnęła niemal po matczynemu, a jej oczy wypełniły żal i smutek. – Krew nie kłamie. Wszechświat zawrócił w najciemniejsze strony. Muszę coś z tym zrobić. Znaleźć rozwiązanie…

Powoli stanęła na nogi. Podeszła do szafki i wyciągnęła szerokie puzderko. Stała nad nim przez moment, bijąc się z myślami, po czym zebrała garść czerwonego pyłu. Zbliżywszy się do Hester, wyciągnęła go w jej kierunku i dmuchnęła z całych sił. Ta, niczego nieświadoma, nie zdążyła zareagować. Padła nieprzytomna.

– Przebacz mi, siostro! Nie miałam innego wyjścia – przyznała smutno Moira. – Spróbuję znaleźć jakieś rozwiązanie.

Ominęła nieprzytomną czarownicę, zabrała kostur i wyszła.

Midnightmare, siedzący na jednym z niewielu rosnących w pobliżu drzew, zauważył wychodzącą z chaty staruszkę. Rozciągnął skrzydła i zakrakał parę razy. Wyglądał swojej towarzyszki, ale ta się nie pojawiła. Wyczuwał, że stało się coś złego. Zaniepokojony sfrunął z gałęzi i podleciał do okna domu wróżbitki. Stojąc na wąskim parapecie, wpatrywał się w brudną szybę, aby wejrzeć do środka. Penetrował pomieszczenie wzrokiem, aż w końcu dostrzegł na podłodze nieprzytomną Hester. Zaczął dziko podskakiwać, wrzeszczeć i uderzać w szkło twardym dziobem, próbując je rozbić.

W oddali dało się słyszeć nikły świst, który z każdą sekundą był coraz bliżej. Midnightmare nie zdążył nawet zakrakać, gdy żelazna strzała przebiła mu lśniącą głowę, rozbijając przy tym szybę. Pociągnęła jego martwe, krwawiące ciało za sobą i uderzyła w przeciwległą ścianę chaty. Wciąż ciepła, szkarłatna krew spływała po niej strużkami.

 

***

 

Stenik usłyszał pukanie do drzwi.

– Wejść – rzekł, nie odrywając oczu i pióra od zapisków. Do pokoju wszedł Mole. Tuż za nim pojawiła się Moira Fade podpierająca się laską.

– Mój panie, to ta zołza z bagien. Ta od wróżenia.

– Doskonale wie, kim jestem, pokurczu! Zejdź mi z drogi – wyrzuciła ze złością i trąciła sługę.

– Dziękuję, Mole – odpowiedział zarządca, skrobiąc nieprzerwanie po papierze.

Sługa odszedł w kąt. Moira rozejrzała się dookoła i przeszła na środek pomieszczenia. Ściana po prawej stronie była pokryta pięknie wykonanymi gobelinami, przedstawiającymi brutalne sceny polowań i rodowy herb Materów, na którym widniał płonący grot. Naprzeciwko znajdowały się duże okna wychodzące na północ. W powietrzu dało się wyczuć przyjemny zapach egzotycznego olibanum.

Wiedźma czekała, aż zarządca skończy pisać. Skrzypienie nie miało końca. Zniecierpliwiona stuknęła laską o parkiet. Stenik podniósł na nią wzrok i przerwał pisanie. Odłożył pióro, przesunął zapiski na bok i podniósł głowę, a na twarzy zawitał mu nieszczery uśmiech. Poderwał się i rozłożył szeroko ramiona.

– Moira Fade! We własnej osobie. Spotkał mnie rzadki zaszczyt. Usiądź, proszę. Mole! Pomóż gościowi zająć miejsce – odparł i wskazał dłonią krzesło stojące obok.

– Jestem stara, ale nie potrzebuję pomocy! – fuknęła staruszka i machnęła ręką w stronę sługi. Gdy tylko spoczęła, Stenik wrócił na stanowisko, złożył ręce na brzuchu i odetchnął.

– Społeczność Stromoskały oraz ja jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za twój wkład w ujęcie panny Nox.

– Mój wkład w jej ujęcie? Nigdy nie przyłożyłabym ręki do tego, by pomóc komuś w pojmaniu innej czarownicy – przerwała Stenikowi wyraźnie obruszona Moira.

– Decyzja o uśpieniu twojej siostry z pewnością nie należała do łatwych – ciągnął dalej zarządca, udając, że nie usłyszał wypowiedzi staruszki. – Biorąc pod uwagę reguły obowiązujące waszą, jakby to ująć… wspólnotę. Wiedz, że postąpiłaś słusznie. Uchroniłaś nas przed nadchodzącym złem, jakie by ono nie było. Kto wie do czego zdolna jest Hester Nox. Za dnia niepozorna, skromna zielarka, pomagająca ludziom z ich dolegliwościami. Serdeczna, miła i przyjazna mieszkanka naszego miasta. W nocy zaś skrywająca ponure sekrety służebnica cieni. – Poruszał sceptycznie głową. Moira spoglądała na niego z nieukrywaną niechęcią.

– Przybywam właśnie w tej sprawie. Gdy wróciłam do domu, Hester zniknęła. Znalazłam jedynie kawałek papieru z pieczęcią twojego rodu i martwego kruka przybitego do ściany. Gdzie ona jest? Co z nią zrobiłeś, łajdaku? Twoi ludzie zabrali ją nieprzytomną podczas mojej nieobecności, przy okazji zabijając jej towarzysza. Gdzie jest Hester?! – zapytała, nie powstrzymując emocji.

– Niespokojna Moiro, naprawdę myślisz, że mógłbym pozostawić was, niepokorne wiedźmy, bez ochrony? Gildia Ludzi Cienia od lat śledzi ciebie i pozostałe czarownice. To doprawdy niezwykli najemnicy. Świetnie wyszkoleni i, jak widać, są bardzo skuteczni. – Stenik zmarszczył czoło, wstał i cmokając z dezaprobatą, podszedł do staruszki, po czym złapał ją za barki. – Pozbawiłaś przytomności jedną z sióstr i jak gdyby nigdy nic opuściłaś swoje zgniłe, śmierdzące gównem i trupami moczary i udałaś się do Wierzcholicy, pozostawiając Hester bezbronną i samotną, a teraz pojawiasz się z pretensjami i wyrzutami sumienia?

– Zamierzałam jedynie zapobiec przyszłym wydarzeniom, ale widzę, że popełniłam ogromny błąd. Co planujesz, Mater?

Stenik ścisnął ją mocniej, żeby zadać większy ból, i wyszeptał:

– Wiem, że czujesz się z tym źle. Wbiłaś nóż w plecy siostry i lękasz się, co ją spotka – stwierdził i na powrót usiadł za biurkiem. – Zważywszy na wszystkie okoliczności, niestety nie mam innego wyjścia jak usunąć problem, który stanowi nasza ukochana znachorka. Nie wolno mi pozostawić tego bez rozwiązania. W zakresie moich obowiązków leży zapewnienie bezpieczeństwa nie tylko naszemu miastu i mieszkającej w nim hołocie, lecz także całemu regionowi. Czy mam zbagatelizować to, co do tej pory usłyszałem? Czym jest jedna martwa wiedźma w porównaniu z resztą prawdopodobnych wydarzeń? Nawet jeśli do niczego miałoby nie dojść, czy mogę tak ryzykować? Nie martw się. Nie podzielisz losu Hester Nox. Pamiętaj, że to również dzięki tobie istnieje możliwość powstrzymania plagi nieszczęść. Jestem ci za to bardzo wdzięczny – oświadczył, wbijając przenikliwe niebieskie ślepia w staruszkę.

Moira próbowała wykorzystać swoje zdolności, żeby wyczytać z umysłu zarządcy jego przyszłe zamiary, ale natrafiła na jakąś blokadę.

– Wszystko w porządku? – zagadnął drwiąco. – Wyglądasz na spiętą i zawiedzioną. – Stenik patrzył na nią z pogardą w oczach, wzruszył ramionami i spojrzał na skórzany notatnik leżący na blacie. – Podczas przeszukania domu Hester Nox moi ludzie, oprócz przeróżnych zaklętych ksiąg, których nikt, z wyjątkiem tobie podobnych, nie zrozumie, różnego rodzaju zielska i dziwnych mikstur, znaleźli ciekawą lekturę napisaną w języku powszechnym. – Sięgnął po książeczkę i zaczął ją wertować. – Nie sądziłem, że zwykłe chwasty mogą mieć magiczne właściwości, a tu proszę. – Odszukał interesujący go fragment i skierował dziennik ku Moirze. Wiedźma zrozumiała, dlaczego nie mogła dotrzeć do umysłu Stenika. Na stronicy, którą wskazywał, widniały rysunek i opis dziurawca, jednej z silniejszych roślin ochronnych.

Wyraz szczęścia nie znikał mu z facjaty. Złapał puchar i wypił duży łyk.

– Wspaniale! – wykrzyknął i klasnął w dłonie. – Skoro jedna sprawa została wyjaśniona, a tobie zależy na tym, aby poznać moje dalsze plany, zdradzę ci mój najbliższy zamysł.

– Jesteś nikczemnym padalcem. Pod pretekstem ochrony ludności chcesz pozbyć się zagrożenia ze strony czarownic. Powinnam była to przewidzieć. Stary umysł czasami mnie zawodzi – wyszeptała ze smutkiem, jak gdyby wiedziała już, co ją czeka, i pogodziła się ze swoim losem.

Stenik wstał i przywołał Mole’a. Sługa stanął za krzesłem, na którym siedziała Moira, a zarządca oparł się o stół i pochylił w stronę wiedźmy.

– To nic osobistego. Pomyśl, jeśli zwykła zielarka stanowi tak wielkie zagrożenie, to co dopiero taka z umiejętnością przewidywa nia przyszłych wydarzeń…? A co z całą resztą? Świat pełen jest takich jak wy.

– Bądź przeklęty, Steniku Mater! Jego spojrzenie szybko powędrowało na sługusa, a okazały wyszczerz zniknął i został zastąpiony grymasem zdeterminowania i nienawiści. Kiwnął krótko, by dać sygnał Mole’owi. Ten wyciągnął zza pazuchy srebrny kozik, gwałtownie szarpnął Moirę za głowę i energicznym ruchem poderżnął wiedźmie gardło. Staruszka wydała z siebie przytłumione jęki. Obsunęła się na podłogę, stękając i dławiąc się krwią. Drgała i wypuszczała agonalne tchnienia. Laska upadła z hukiem. Gęsta, czerwona ciecz leniwie spływała po posadzce.

– Mole! Znajdź grabarza. Niech wywiezie to truchło na te smrodliwe bagna. Nie musi grzebać ciała. Jej sęp bez wątpienia skusi się na taki kąsek – oznajmił, patrząc na zwłoki z obrzydzeniem, i powrócił do pisania, jakby nic się nie wydarzyło. – Jeszcze jedno! Wyślij kogoś do Szarych Głazów. Wszystko ma być gotowe na nasze przybycie.

 

***

 

Woda ociekała po kamiennych murach celi. Z niewielkiego otworu pod sufitem wpadało zimne powietrze i krztyna światła. Przykuta do ściany, zziębnięta Hester siedziała z podkulonymi nogami na klepisku wyścielonym niewielką ilością przesiąkniętej wilgocią słomy i podążała palcem za ściekającymi kroplami.

Uwięziona straciła rachubę czasu. Ostatnia rzecz, którą pamiętała, to Moira dmuchająca w jej stronę dziwnym, czerwonawym prochem. Potem nastała ciemność. Kiedy odzyskała przytomność, leżała już w lochu.

Raz na dzień do piwnicy schodził niski i zgarbiony człowieczek przynoszący wodę oraz resztki jedzenia. Prowiant wrzucał pod nogi więźniarki, a lodowatą ciecz wlewał do miski umiejscowionej blisko wejścia. Robił to tak niechlujnie, że większość lądowała na ziemi. Gdy tylko odchodził, Hester zbliżała się, grzechocząc przy tym łańcuchem, i łapała miskę. Naprędce zwilżała popękane i spragnione wody usta, następnie szybkim haustem wypijała pozostałą zawartość.

Niekiedy obok przebiegały wygłodniałe szczury szukające pożywienia. Niektóre z nich wchodziły na kraty, wyciągały nosy i gapiły zaciekawione na tajemniczą istotę.

Trzask otwieranego zamka spłoszył małe stado szczurów i wystraszył Hester, która wstała natychmiast, by nasłuchiwać odgłosów dochodzących z klatki schodowej. Tym razem, nie licząc trzymającego klucze, skulonego człowieka, przyszło dwóch szykownie ubranych mężczyzn. Pierwszy był wysoki i szczupły, drugi – krępy.

– Dobry wieczór, Hester. – Stenik Mater powitał uprzejmie osadzoną i podszedł bliżej krat, a ona zrobiła to samo. Od razu rozpoznała najważniejszą osobę w mieście. Drugi mężczyzna był zapewne jego zastępcą.

– Panie Mater! Cóż to ma znaczyć? Dlaczego tutaj jestem? Gdzie jest mój kruk? Co z nim zrobiliście? – pytała zalana łzami. – Więzisz mnie parę dni bez żadnych wyjaśnień! Czym zawiniłam? – wykrzyknęła, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego.

Stenik słuchał cierpliwie z obliczem nieskalanym troską bądź niepokojem. Nie drgnęła mu nawet najmniejsza zmarszczka.

– Czy zrobiłaś coś złego? Jeszcze nie. Tymczasowy areszt to jedynie niezbędny środek ostrożności zapobiegający ewentualnym wypadkom i niechcianym incydentom. Po nowinach, które otrzymałem, nie mogę zostać obojętny. W grę wchodzą przyszłe losy nas wszystkich.

– Jeszcze nie? Czego niby mam się dopuścić? O jakie nowiny chodzi?

– Moja droga Hester, może będzie lepiej, jeśli nie będziemy się oszukiwać? Doskonale wiem o twoim spotkaniu z jasnowidzącą. – Cmoknął i pokręcił głową. – Moira Fade chciała dobrze dla swojej młodszej siostry wiedźmy. Nie miej jej za złe tego, że cię obezwładniła. Gdy zaniemogłaś pod wpływem zaklęcia, które na ciebie rzuciła, udała się do stolicy, aby jakoś zapobiec zbliżającym się wydarzeniom, ale zdaje się, że nie znalazła niczego, co rozwiązałoby problem.

– W takim razie skąd się tutaj wzięłam? Czemu mnie więzisz, panie? – zapytała skonfundowana Hester.

– Widzisz, od dłuższego czasu ze względów bezpieczeństwa i dla dobra mieszkańców istoty twojego pokroju i Moiry są stale obserwowane. Jako obrońca miasta i okolic musiałem zareagować. Wysłałem więc strażników, by zabrali twe bezwładne ciało i przywieźli je tutaj. Dzień później do Fortecy przybyła ta stara kobieta, aby spróbować w jakiś sposób zrekompensować swój czyn. Odbyliśmy owocną rozmowę.

Stenik lustrował Hester i wyczekiwał jakiejkolwiek reakcji. Ona, wpatrzona w nieistotny punkt, z trudnością brała kolejne wdechy.

– Dobrze się czujesz? – dociekał z udawaną troską. – A może do twojej przeklętej głowy dotarło w końcu, że ta szuwarowa sekutnica przyczyniła się do uwięzienia cię?

– Nie wierzę ci! My, wiedźmy, mamy zasady. Nie zdradzamy swoich – wykrztusiła.

Hester osunęła się na kolana. Szlochała, a włodarz patrzył na nią z góry. Przez ułamek sekundy można było pomyśleć, że na twarzy przemknęło mu coś na kształt współczucia, ale prędko zostało zastąpione wyrazem awersji i zniesmaczenia.

– Najwidoczniej nikomu nie warto ufać. Nawet najbliżsi zdolni są do zdrady – odpowiedział wpatrzony w płomień pochodni. – Starowina pragnęła postąpić właściwie. Spójrz na to z innej perspektywy. Odkryła, że jesteś nasieniem zła. Iskrą, która wznieci ciemne moce.

Hester spojrzała na niego błagalnie.

– Wypuść mnie! Udowodnię, że nie stwarzam zagrożenia. Od lat leczę mieszkańców Stromoskały i pomagam im – tłumaczyła.

– Wiem, wiem. Chodzący z ciebie ideał, skarb naszego miasta. Rozumiem, że do niczego złego nie musi dojść, jednak nie mam pewności. Wolę dmuchać na zimne, niż ryzykować życiem setek ludzi – wyznał, zerkając na otwór pod sufitem. – Czas ucieka, a przed nami droga.

– Sprowadź Moirę Fade! – zawołała Hester. – Mogłaby ponownie spojrzeć w przyszłość.

– Żałuję, ale to nie będzie możliwe – oznajmił ze spuszczonym wzrokiem. – Moira wskutek nieszczęsnego zbiegu okoliczności opuściła ten ziemski padół. Jeszcze jedno: twój kruk. Z przykrością muszę stwierdzić, że jego również spotkał nędzny los. Na szczęście strzała trafiła prosto w głowę, więc śmierć była szybka.

Hester zawyła, chwyciwszy się za pierś.

Stenik po raz ostatni odezwał się do niej i cichym, smutnym głosem wyznał:

– Moja droga, przynajmniej oni nie cierpieli długo. Zawsze to jakieś pocieszenie. – Wyraził swe zadowolenie najszerzej, jak mógł.

Hester podniosła głowę. Wargi jej drżały.

– Mole! Przygotuj aresztowaną. Wyruszamy o zmierzchu! Raskarze, każ uderzyć w dzwony. Niech obywatele zbiorą się na placu przed Fortecą.

Raskar skinął głową i wraz ze Stenikiem poszli na górę. Mole natenczas włożył pochodnię w uchwyt, a później otworzył celę.

– Pod ścianę! – wrzasnął.

Hester wykonała polecenie. Sługa przyczłapał do niej z obleśnym grymasem. Capnął ją mocno za łokieć i pociągnął, odwracając w swoją stronę. Zaczął gmerać przy metalowym sznurze, żeby wypiąć go z muru. Ścisnął skuty nadgarstek dziewczyny i z całej siły pchnął ją na ścianę. Wyczuwała wstrętny odór gnijących zębów i krwawiących dziąseł oraz słodki smród potu.

– Wiedźma zastanawia się pewnie, co ją czeka – zagadnął, oblizując pysk i nie kryjąc podniecenia. – Mój pan przygotował coś specjalnego.

– Co chce zrobić twój pan?

– Niech nie pyta. Mole nie odpowie. To wielka tajemnica – odszczeknął. – A teraz Hester Nox ma być cicho! – Wyjął z kieszeni brudną szmatę i obwiązał wokół jej twarzy. Dziewczyna zaczęła się szarpać i wić. Sługa spoliczkował ją za nieposłuszeństwo. – Przestanie wierzgać to nie będzie bolało.

Poprawił knebel i z miecha przywiązanego do pasa wyjął gruby, jutowy worek. Wytrzeszczone ze strachu oczy Hester wpatrywały się w uradowaną, szczerbatą gębę Mole’a, który narzucił jej wór na głowę.

 

***

 

Dzwony zabiły w całym mieście. Zaciekawieni mieszkańcy wyglądali z okien, zerkając to w jedną, to w drugą stronę. Znaczna część ludzi pospiesznie wybiegła z domów, żeby sprawdzić, co się dzieje. Rzesze obywateli poganiane przez straż miejską podążały w kierunku rynku, na którym z wolna tworzył się korowód idący na północ.

Na przodzie szedł Stenik Mater, niosąc pochodnię i prowadząc cały pochód. Następnie podążali Raskar Mortmatel oraz kilku strażników. Za nimi w więziennym wozie siedziała Hester.

Ludność nie wiedziała, dokąd zmierza. Po opuszczeniu rynku ruszyli Wąską Aleją – jak nazwa wskazuje, była wyjątkowo wąska – by po kilkunastu minutach wyjść na Szeregową, główny deptak dzielnicy Krepost. Tłuszcza szła ślepo w ślad za pojazdem. Zbiorowisko co chwilę powiększało się o kolejnych mieszkańców wybiegających z domów. Po jakimś czasie większość pojęła, że celem może być Zapomniany Szlak oraz urwisko, na które wiodła zatarta, ledwo widoczna ścieżka. Niewielu odwiedzało klify.

Przypuszczenia potwierdziły się, gdy korowód skręcił w Pas Lilli, drogę prowadzącą pomiędzy dwoma cmentarzami wprost na Północną Bramę i Zapomniany Szlak.

Niebo sennie zmieniało odcień, szykując się do powitania zmroku. Po przejściu dość długiej trasy Stenik przystanął, dotarłszy do celu. Zwrócił twarz ku przybywającej gromadzie i wkrótce potem przemówił:

– Obywatele Stromoskały! Wszyscy bez wątpienia wiecie, że zawsze pragnąłem, aby w naszym mieście, wraz z otaczającymi go terenami, panował spokój i dobrobyt. To mój priorytet, któremu poświęcam się każdego dnia. – Przedstawiając swój wywód, położył prawą dłoń na piersi i lekko skłonił głowę. – Ojciec powtarzał mi po wielokroć, że jeśli mam się czemuś poświęcić, muszę to zrobić do głębi albo w ogóle nie próbować. I tak też czynię. – W tłumie rozległy się sporadyczne oklaski i pochwalne głosy. – Wspominając o poświęceniu, nie mówię wyłącznie o wielu godzinach przeznaczonych na spisywanie raportów, wymianę listów ze stolicą czy dbanie o to, by ulice były bezpieczne – zaprzeczył i ściągnął brwi, a jego ton uległ zmianie. Stał się twardszy i bezkompromisowy. – Rola zarządcy wiąże się także z umiejętnością podejmowania trudnych decyzji, z którymi nie wszyscy muszą się zgadzać. Decyzji, które niektórym mogą wydawać się niemoralne i złe. Ja podejmuję to ryzyko w imieniu wyższego dobra.

Tłum poruszyła fala szeptów. Ludzie zaczęli niepokojąco spoglądać po sobie i szeptać jeden do drugiego, głowiąc się, co właściwie tu robią. Stenik zlustrował zimnym spojrzeniem otaczającą go zgraję, a następnie kontynuował przemówienie:

– Nie będę trzymał was dłużej w niepewności. Przybyliśmy tutaj nie przez przypadek. Szare Głazy zajmują szczególną pozycję w historii tego kraju. Każdy z nas zna dobrze opowieść o upadku katedry Vohdar. Od tamtej pamiętnej chwili minęło prawie pięćset lat, a my stoimy dzisiaj, niezachwiani, na ruinach niegdysiejszej stolicy mrocznych sił, którą rozjaśnimy w ten wieczór blaskiem płomieni trawiących mroczne nasienie. – Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem był coraz bardziej pobudzony i podekscytowany. – Raskarze, przyprowadź więźnia!

Zastępca przemknął za tłumem, po czym wrócił, ciągnąc ze sobą skrępowaną Hester. Wśród obserwatorów nastąpiło poruszenie. Przestali szeptać, wpatrzeni ze strachem w drobną postać. Raskar poprowadził ją na przygotowane wcześniej miejsce. Przywiązał liną do jednego z większych fragmentów rumowiska i zamaszystym ruchem zdjął worek z głowy dziewczyny.

– Hester Nox! – krzyknął Stenik.

Obywatele wytrzeszczyli oczy z niedowierzaniem i zerkali na związaną kobietę. Niektórzy komentowali całe zajście, jednak mimo to nikt nie śmiał zaprotestować lub stanąć w jej obronie.

– Oto osoba odpowiedzialna za chaos. Znacie ją jako lokalną zielarkę i akuszerkę. Niewątpliwie wspomagała was w leczeniu chorób lub była obecna przy narodzinach waszych dzieci. Trzeba przyznać, że wykonywała swą pracę sumiennie i porządnie, ale nie dajcie się zwieść! To nic innego jak fortel. Czarownice od wieków żyły pośród nas, zmyślnie zatruwając nasze umysły. Mąciły bystre i przejrzyste nurty naszego społeczeństwa. Przekonywały, że ani trochę się nie różnimy. Przeciągały nieświadomych na swoją stronę, chcąc tym samym uśpić naszą czujność. Mam niezaprzeczalne dowody na to, że obecna tu Hester Nox zamierzała w niedalekiej przyszłości doprowadzić do ponownego wybudzenia czarnej magii, co sprowadziłoby na nas zagładę. – Stenik nie zważał już na nic. Pobudzony rozwojem sytuacji wzniósł wysoko łuczywo. – Zapamiętajcie ten dzień jako dzień wielkich zmian i początek nowej ery! Niechaj ta mogiła ponownie stanie się symbolem klęski ciemności! – Skończywszy zdanie, podpalił stos.

Kobiety zaczęły płakać i krzyczeć imię skazanej na śmierć. Mężczyźni zakrywali im oczy, aby widok płonącej żywcem znachorki nie utkwił w ich pamięci. Część mieszkańców w pośpiechu powróciła do Stromoskały.

Złociste języki ognia liżące ciało Hester prędko się rozszerzały. Mimo zakneblowanych ust wrzaski można było usłyszeć na całym klifie. Rozniósł się po nim również swąd płonącego ciała. Ogień rósł na okrągło, wreszcie zapłonął bielą jasną niczym najjaśniejszy śnieg rozpromieniony ostrym światłem zimowego słońca, oślepiając świadków egzekucji. Ogromne kłęby czarnego dymu ulatywały i znikały w czerni nocy. W okamgnieniu żar zmalał i zgasł. Po wielkim kopcu i czarownicy pozostała zaledwie sterta popiołu i tlących się resztek.

 

***

 

Popiół. Szary, szorstki, a jednocześnie delikatny. Rozprzestrzeniał się w miejscu, w którym spłonęła. Wiatr z każdym najlżejszym porywem unosił jego drobiny.

Noc zapadła na dobre. Okolica opustoszała. Ostatni świadkowie i gapie opuścili Szare Głazy i wrócili błotnistą drogą do miasta.

W pobliżu przez długi czas dało się usłyszeć wyłącznie szelest liści poruszanych wiatrem oraz pogłos fal uderzających o skały. Gdy zza ciemnych chmur wysunął się półksiężyc, na drzewie rosnącym najbliżej pogorzeliska usiadł kruk, wydając ledwo słyszalne i ponure odgłosy. Jego błyszczące oczyska, podobne do czarnych obsydianów, wpatrzone były w popielaty kopiec. Co rusz przekrzywiał nerwowo głowę, jakby z niecierpliwością na coś czekał. W ślad za nim na sąsiednich drzewach i gruzach przysiadły kolejne kruki. Wszystkie świdrowały oczami stertę popiołu. Półksiężyc sennie sunął po niebie, przysłaniany wielokrotnie ciemnymi i ciężkimi chmurami, a ptaki, bezustannie gapiące się w ten sam punkt, wzleciały nagle z głębokim i chrapliwym skrzeczeniem. Czarna chmara poszybowała w górę, tworząc skrzydlaty wir, gdy z popiołów wychynęła blada dłoń.

Popielata kończyna wynurzyła się rozpylając wkoło prochy i runęła bez ruchu. Chwilę później drgnęła znów, a obok powstała druga. Z czasem ramiona nabrały po trosze sił. Chybotliwe, próbowały podnieść to, co ukryte spoczywało w pogorzelisku. Popielna istota walczyła, aby powstać. Szczupłe dłonie wspierały się raz za razem o ziemię, wyłaniając kościsty korpus. Spod skóry wystawał kręgosłup i żebra, jakby ktoś naciągnął na nie jedynie zszarzałe, cienkie płótno.

Postać powstała niezdarnie, drżała. Kości i stawy wydawały dźwięki zbliżone do suchych, łamanych badyli. Postawiła pierwsze, nieudolne kroki i przewróciła się, co wznieciło chmurę pyłu. Skulona, skrzyżowała ręce na piersiach i burzliwym wejrzeniem ogarnęła otoczenie. Nocna zasłona, rozsuwana na krótki czas blaskiem księżyca, pozwalała jej zobaczyć bardzo niewiele. Rozglądając się, dostrzegła pochłaniane przez naturę zgliszcza dawnej świątyni, łącznie z masywnym, wystającym z gleby fragmentem, do którego została uprzednio przywiązana. Słyszała w oddali niespokojne morze nacierające na skaliste ściany klifu. Tuż za cmentarzyskiem spostrzegła czarną ścianę lasu. Po raz kolejny z wysiłkiem stanęła na nogi. Zaczął padać deszcz, a łagodny szum opadających kropel zawładnął pobliżem. Lodowate cząsteczki wody powoli spłukiwały z niej brud, zamieniając go w szare błoto spływające po nagim ciele. Łaknące tlenu płuca świszczały, gdy wciągała zimne powietrze. Brała jeden oddech za drugim, by następnie wydać przeraźliwy, roznoszony echem krzyk. Ziemia zadrżała. Szczątki katedry pod wpływem niewidzialnej mocy uniosły się, aby po chwili runąć z głuchym łoskotem.

 

***

 

Ziemia przestała dygotać, kiedy ostanie kamienie uderzyły o jej powierzchnię. Zgięta wpół Popielica unosiła się delikatnie przy każdym oddechu. Nad jej głową, wirując niczym mroczny, skrzydlaty szkwał, krążyła masa kraczących kruków. Wiedźma uniosła ku nim głowę i wyciągnęła w ich stronę drżącą rękę. Machnęła nią szybko i uderzyła w wilgotną glebę, jakby chciała za jednym pociągnięciem ściągnąć je wszystkie w dół. Oczy zapłonęły jej przelotnie wewnętrznym ogniem. Horda wrzasnęła rozdzierająco. Zdawać się mogło, że każdy z nich poczuł silny, przeszywający ból. Wkrótce potem jeden za drugim padały z impetem, łamiąc sobie przy tym karki, druzgocząc kręgosłupy i rozbijając drobne, błyszczące głowy o skały. Z każdym kolejnym pikującym krukiem powietrze penetrował chrzęst kruchych, pustych kości i smutny, przygnębiający jęk ulatujących, małych, skrzydlatych dusz. Setki powykręcanych ptaków wiły się i podrygiwały w agonii, czekając na nadejście śmierci. Strużki krwi wypływające z dziobów wsiąkały w mokrą od deszczu glebę. Ich smukłe, roztrzaskane ciała, pokryte połyskującymi głębokim granatem piórami, zaścielały grunt, co przypominało mieniący się, pierzasty kobierzec.

Deszcz przybierał na sile. Ciężkie krople opadały z charakterystycznym pluskiem, roznosząc ziemisty zapach. Pobliski las rozbrzmiał, poruszony tysiącami spadających z nieba cząsteczek. Nieustępliwy szum zagłuszył rzężenie ostatnich umordowanych ptaków.

Na klifie nastała ciemność. Księżyc przysłaniały bezwzględnie ponure chmury. Strugi zimnego deszczu wespół ze wzburzonym morzem, atakującym wciąż rozszarpane, kamienne brzegi, tworzyły zatrważającą, niepokojącą melodię.

Klęcząc na przemokniętej ziemi, Popielica ułożyła na niej dłonie, spojrzała na rzeszę martwych zwierząt i wyszeptała:

– Liberim Nihhre Essentha.

Echo inkantacji rozproszyło się po okolicy. Pod wpływem wypowiedzianych przez Popielicę słów truchła kruków zaczęły wibrować. Ich pióra powoli zamieniały się w gęstą, kruczoczarną substancję, przypominającą smołę, topiąc się jak wosk z rozpalonej świecy. Maź sunęła spokojnie setkami drobnych strumieni, zmierzających do wbitych w grunt dłoni Popielicy, by następnie leniwie rozlać się po jej nagim ciele, tworząc coś na kształt okrycia. Gdy tylko wchłonęła resztki kruczej esencji, wstała i rozprostowała kości. Spojrzała na otoczenie usłane ptasimi szkieletami.

– Wdzięczna jestem za wasze poświęcenie – rzekła, łypiąc wzrokiem pełnym gniewu i nienawiści w kierunku Stromoskały, nad którą można było dostrzec nadchodzący z wolna świt, po czym udała się do lasu.

Pomimo nadchodzącego cierpliwie słońca rozlewającego od wschodu smutną, szarą poświatę brzask pozostawał pogrążony w mroku.

Koniec

Komentarze

Ojej, ależ urosła Popielica i rozkwitła w mroku;)

Pamiętam pierwsze podejście, które było plastyczne, ale pozbawione kontekstu. Natomiast to opowiadanie jest ciekawe, wielowymiarowe.

Coś mi tam minęło do czego bym się może przyczepiła, ale nie miałam czasu się zatrzymywać, tylko łakomie czytałam dalej.

Podoba mi się wielowymiarowość postaci, które czasem nie są złe, ale robią podłe rzeczy.

Widać opłaca się pracować nad tekstem i przerabiać wielokrotnie.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki pięknie :) bardzo warto :)

 

Po raz kolejny przeczytałam historię Hester Nox, tym razem, jak twierdzisz, wersję ostateczną.

Zadziwiające, że podczas lektury znanego mi już opowiadania nie czułam znużenia i czytałam je z niesłabnącym zainteresowaniem. Być może spodziewałam się włączenia jakichś nowych zdarzeń, ale choć niewiele się tu zmieniło, tę wersję Popielicy znalazłam jako bardzo satysfakcjonującą.

Oczova, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

zimy, która za­czę­ła muska po­wierzch­nię ziemi… → Literówka.

 

Gło­śne trza­śnię­cia przy otwie­ra­niu drew­nia­nych okien­nic… → Czy dookreślenie jest konieczne – czy okiennice mogły nie być drewniane?

Może wystarczy: Głośne trzaśnięcia przy otwieraniu okiennic

 

ko­lej­ny raz po­cią­gnął, po­ry­wa­jąc ze sobą całą pie­rzy­nę. → Przed chwilą napisałeś, że He­ster Skrzy­wi­ła się i przy­kry­ła koł­drą. → Czy Hester spała pod kołdrą i pod pierzyną???

Kołdra i pierzyna to nie to samo, to dwa całkiem różne elementy pościeli.

 

He­ster za­bra­ła się za roz­pa­ko­wy­wa­nie za­ku­pio­nych to­wa­rów… → He­ster za­bra­ła się do rozpakowywania za­ku­pio­nych to­wa­rów

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

ze środ­ka wy­sko­czył nad­pa­lo­ny ury­wek per­ga­mi­nu. → …ze środ­ka wy­sko­czył nad­pa­lo­ny fragment/ strzęp per­ga­mi­nu.

Za SJP PWN: urywek 1. «krótki fragment jakiegoś tekstu lub muzyki» 2. «fragment jakiejś wypowiedzi, niedający obrazu całości»

 

spy­ta­ła He­ster, wy­raź­nie po­bu­dzo­na i ze­stre­so­wa­na. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania Hester nie mogła być zestresowana, bo jeszcze nie znano tego pojęcia.

 

Dziew­czy­na od­su­nę­ła się i zde­ner­wo­wa­na wpa­try­wa­ła w dal­szy ciąg ry­tu­ału. → Pewnie chciałeś uniknąć drugiego zaimka się, ale nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Dziew­czy­na od­su­nę­ła się i zde­ner­wo­wa­na obserwowała dal­szy ciąg ry­tu­ału.

 

–Dziec­ko… – szep­nę­ła nie­mal po mat­czy­ne­mu… → Brak spacji po półpauzie.

 

La­wi­ro­wał wzro­kiem po po­miesz­cze­niu… → Nie wydaje mi się, aby można lawirować wzrokiem.

Proponuję: Penetrował pomieszczenie wzrokiem

Za SJP PWN: lawirować 1. «poruszać się naprzód, zręcznie omijając przeszkody» 2. «postępować sprytnie w sytuacjach kłopotliwych»

 

GDZIE JEST HE­STER?! – od­po­wie­dzia­ła, nie po­wstrzy­mu­jąc emo­cji. → Umiała mówić wielkimi literami?

A może wystarczy: Gdzie jest Hester?! – zapytała, nie po­wstrzy­mu­jąc emo­cji.

 

Laska upa­dła z gło­śnym hu­kiem. → Zbędne dookreślenie – huk jest głośny z definicji.

Wystarczy: Laska upa­dła z hu­kiem.

 

Nie­któ­re z nich wspi­nały­ się na kraty, wy­cią­ga­ły nosy i ga­pi­ły za­cie­ka­wio­ne… → A może: Nie­któ­re z nich wchodziły na kraty, wy­cią­ga­ły nosy i ga­pi­ły się za­cie­ka­wio­ne

 

a na­stęp­nie kon­ty­nu­ował swoje prze­mó­wie­nie: → Zbędny zaimek – czy kontynuowałby cudze przemówienie?

 

na ru­inach nie­gdy­siej­szej sto­li­cy mrocz­nych sił, którą roz­ja­śni­my w tenże wie­czór… → …na ru­inach nie­gdy­siej­szej sto­li­cy mrocz­nych sił, którą roz­ja­śni­my w ten wie­czór

Za SJP PWN: tenże «ten sam»

 

dało się usły­szeć wy­łącz­nie cichy sze­lest liści… → Wystarczy: …dało się usły­szeć wy­łącz­nie sze­lest liści…

Szelest jest cichy z definicji.

 

usiadł kruk, wy­da­jąc z sie­bie ledwo sły­szal­ne i po­nu­re od­gło­sy. → …usiadł kruk, wy­da­jąc ledwo sły­szal­ne i po­nu­re od­gło­sy.

Czy mógł wydawać odgłosy z kogoś/ czegoś innego?

 

Po­pie­la­ta koń­czy­na wy­nu­rzy­ła się, spra­wia­jąc wra­że­nie, że chce za­czerp­nąć po­wie­trza. → W jaki sposób kończyna może zaczerpnąć powietrza?

 

z burz­li­wym wej­rze­niem ogar­nę­ła oto­cze­nie. → …i burz­li­wym wej­rze­niem ogar­nę­ła oto­cze­nie.

Ogarniamy coś spojrzeniem, nie ze spojrzeniem.

 

Zie­mia prze­sta­ła dy­go­czeć… → Zie­mia prze­sta­ła dy­gotać

 

Stróż­ki krwi wy­pły­wa­ją­ce z dzio­bów… → Dlaczego z dziobów wypływały kobiety pilnujące krwi?

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Księ­życ przy­sła­niał bez­względ­nie na­tłok po­nu­rych chmur. → Czy dobrze rozumiem, że chmury były przysłaniane przez księżyc?

A może miało być: Na­wała po­nu­rych chmur bezwzględnie przysłaniała księżyc.

 

Stru­gi zim­ne­go desz­czu chó­ral­nie ze wzbu­rzo­nym mo­rzem… → A może: Stru­gi zim­ne­go desz­czu wespół ze wzbu­rzo­nym mo­rzem

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

bardzo się cieszę, że jest satysfakcjonująca. Usterki poprawione. Dziękuję za wszelkie uwagi i pomoc w doprawieniu Popielicy.

 

Oczova, jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. Dziękuję też za szybką reakcję, umożliwiającą mi złożenie wizyty w klikarni. :)

Mam też nadzieję, że Popielica nie jest Twoim ostatnim słowem, że dane nam będzie przeczytać kolejne, równie zajmujące opowiadanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zdecydowanie nie ostatnie, Popielica jest jednym z kilku planowanych opowiadań składających się na mały zbiór. Fragment kolejnego wrzuciłem jakiś czas temu, ale wciąż nad nim pracuję :) Z pewnością będę wrzucał nowości ;) Dziękuję raz jeszcze :)

 

Bardzo proszę i do zobaczenia pod kolejnym opowiadaniem. :)

 

Fragment kolejnego wrzuciłem jakiś czas temu…

Cóż, z żalem donoszę, że brakuje mi czasu na czytanie fragmentów – skupiam się na skończonych opowiadaniach. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Super się czytało i bardzo jestem ciekawy co szykuje Popielica na Stenika :)

 

Jeśli na coś miałbym zwrócić uwagę to na dialogi w środku opowiadania, wydały się momentami jakoś mało naturalne (kilka razy poczułem, że na siłe przemycany jest w nich kontekst fabularny).

 

– Wiedźma zastanawia się pewnie, co ją czeka – zagadnął, oblizując pyszczydło i nie kryjąc podniecenia. – Mój pan przygotował coś specjalnego.

Musi być to pyszczydło? ;) Jakoś mi tu zazgrzytało między zębami.

 

I jeszcze jedno:

 

– Żałuję, ale to nie będzie możliwe – oznajmił ze spuszczonym wzrokiem. – Moira wskutek nieszczęsnego zbiegu okoliczności opuściła ten ziemski padół. Jeszcze jedno: twój kruk.

Pojawia się w dialogu informacja, że Moira nie żyje – choć wcześniej już Stenik o tym wspomina:

 

– Widzisz, od dłuższego czasu ze względów bezpieczeństwa i dla dobra mieszkańców istoty twojego pokroju i Moiry są stale obserwowane. Jako obrońca miasta i okolic musiałem zareagować. Wysłałem więc strażników, by zabrali twe bezwładne ciało i przywieźli je tutaj. Dzień później do Fortecy przybyła ta stara kobieta, aby spróbować w jakiś sposób zrekompensować swój czyn. Odbyliśmy owocną rozmowę. Niestety nie była w stanie nic zrobić. Odeszła kilkanaście godzin temu.

 

Wygląda to tak jakby Hester nie zwróciła na to uwagi(?). Ogólnie myślę, żeby to ostatnie zdanie z wypowiedzi powyżej usunać.

 

W każdym razie ja również klikam.

Witam, kolegę z Bytomia :) Bardzo się cieszę, że dobrze się czytało Popielicę. Pyszczydło brzmiało faktycznie nachalnie wręcz. A niepotrzebny fragment zniknął. Dziękuję za czujność i kik :)

Cześć, cześć :) w końcu ktoś z tego pięknego miasta ;)

Nie czytałam poprzedniej wersji, więc porównać nie mogę, ale to, co przeczytałam teraz bardzo mi się podobało. Miałaś ciekawy pomysł, dobrze go zrealizowałaś. Wygląda na to, że lepiej nie zaglądać w przyszłość, bo konsekwencje mogą być nieprzewidywalne ;) Szkoda mi Hester, gdyby nie głupota siostry – wiedźmy, mogła mieć piękne życie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo Ci dziękuję :)

 

Nowa Fantastyka