- Opowiadanie: Prorok T2 - Biała Jesień. Strefa Zero - I

Biała Jesień. Strefa Zero - I

Cześć, 

Chciałem was zapoznać z fragmentem jednego z moich projektów książkowych. Poniższy projekt jest czymś w rodzaju eksperymentu. To postapokalipsa zombie utrzymana w konwencji analog horroru z elementami paranormalnymi. Główną narratorką jest Ania, która udostępnia materiały związane z matką, a także poprzednimi ocalałymi z epidemii. 

Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba. Jeśli znajdą się błędy, cóż... Jestem otwarty na krytykę. 

Życzę miłej lektury!

 

PhilipGolding (@PhilipGolding) - Wattpad (Dla wszystkich zainteresowanych :) )

Oceny

Biała Jesień. Strefa Zero - I

KASETA 1

_______

SZCZURY

 

*

Albert Camus ostrzegał w Dżumie, że któregoś dnia bakcyl powróci. Będzie niczym potwór z bajki dla dzieci, który tym razem nie będzie chciał siać tylko i wyłącznie przerażenia, ale będzie również zabijał. Moja historia zaczyna się od miasta, dzięki któremu Polska nabrała znaczeniu w historii turystyki. Od Białych Morw. Na co dzień ludzie żyli tam z rybołówstwa, które przynosiło dość spore zyski i cieszyło się powszechnym uznaniem. Pamiętam, że zanim moja mama… Opowiadała mi ona, jak dziadek pokazywał jej jak duże sztuki nieraz potrafili złowić. Uśmiecham się zawsze na to miłe wspomnienie. Było ich wiele, ale nie na tyle, żebym była w stanie opowiedzieć o wszystkich. Czasu jest zdecydowanie dość dużo, ale ja skupię się tylko na najważniejszych faktach.

To był dzień jak każdy inny. Czasem żartowało się, że Białe Morwy to taka Azja w Europie Środkowo-Wschodniej. Jeśli nie padało, to było słonecznie. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek spadł tu śnieg. Za to niebo jak zwykle szczyciło się tym, że posiadało kilka chmur, które przy dobrej interpretacji i obejrzanej prognozie pogody nie zwiastowały nadchodzącej ulewy albo deszczu. Natomiast w mieście było słychać pierwsze niepokojące sygnały. Podobno miało to związek ze starą kamienicą w Nowej Czeladzi. Ludzie mówili, że ktoś został zarażony wścieklizną, ale zarówno Agencja, jak i rządowe media wyciszyły sprawę. Odizolowano to miejsce, a całą sprawę ostatecznie przejął dowódca komórki kapitan Jan Lis.

Nie opowiem, jak wyglądał. Mama nawet nie pamiętała jego twarzy. Członkowie Agencji, zwani potocznie Ejbowcami, rzadko ujawniali swoje dane osobowe.

Jedyny fakt, jaki mi powiedziała stanowiło krótkie oświadczenie w Polskiej Stacji Telewizyjnej, jak nazwano ogólny kanał zrzeszający wszystkich dostawców.

– …Od dnia dzisiejszego, z godziną 8:30, kamienica w Nowej Czeladzi zostaje zamknięta do odwołania. Mieszkańcy, którzy nie wykazują oznak infekcji zostaną przeniesieni do lokali tymczasowych. Wszystkim pozostałym zalecamy zaryglowanie drzwi i upewnienie się, że domowe zapasy wystarczą im na jakiś czas.

Tak przynajmniej to zapamiętała, chociaż nie mieszkała w tamtej kamienicy. Zamiast tego była córką właściciela kurortu całkiem blisko strzeżonej plaży. Znaczy dało się wejść od strony lasu, ale ratownicy i czasami drobna pomoc mundurowych potrafiły zatrzymać napaleńców od złamania prawa. 

Nie pamiętała, czy słyszała o innych znakach, które ostrzegały przed wybuchem poważnej epidemii. Przypomniało mi się, że mówiła o niedzieli. Tak, na pewno o tym dniu. O wielkim festiwalu z udziałem lokalnych artystów i rapera z Francji o pseudonimie Skowyt. Niewiele o nim było wiadomo, może poza tym, że nosił maskę starego buntownika Guya Fawkesa z XVI wieku i nic więcej. Z innych rzeczy były jeszcze zamieszki spowodowane przez ultranacjonalistów z Woks Populi sprzeciwiającej się polityce zezwalającej tu na pobyt pracującycm cudzoziemcom. 

Większość populacji miasta stanowili oczywiście rdzenni mieszkańcy, obywatele Polski. Po trzeciej wojnie światowej w 2001 roku do Białych Morw zaczęli przyjeżdżać cudzoziemcy. Żydzi, czarnoskórzy, azjaci – wszyscy ci, którzy chcieli zamieszkać w mieście musieli mieć pracę, znać język i udowodnić znajomość historyczną kraju. Czyli w zasadzie wszystko, co wydarzyło się zanim konflikt rozpoczął się przez uderzenie w World Trade Center. 

Na początku wszyscy sądzili, że to jakiś wirus. Kto by pomyślał, że w Poniedziałek miało odbyć się specjalne zebranie z doktorem od chorób egzotycznych, Adewale Broughlie przysłanym przez WHO. 

Aby zagwarantować mu najlepsze warunki, ugoszczono go w hotelu, będącym częścią kurortu "Perła Bałtyku". Mama opowiedziała mi, że przyjechał z żoną, eks-supermodelką i ekspertką w dziedzinie bio-terroryzmu. W to ostatnie nie wierzyłam nawet ja.

Nie powiem, jakie były ich relacje ani, czy się kochali. Wiedziałam, że otrzymał pilny telefon, który wezwał go do szpitala imienia świętego Mateusza w dzielnicy Poskronie. 

 

***

 

[ ⚫ WIDEODZIENNIK DOKTORA ADEWALE]

08.2019

Gdy przyleciałem tutaj po raz pierwszy byłem zaskoczony. To miejsce wydało mi się niepokojące. Duże skupiska ludzi na plaży i w mieście mogłyby stanowić poważne zagrożenie epidemiczne. Gdyby nie skandal WHO związany z trzecią wojną domową w Sudanie i czarnym rynkiem broni biologicznej może nadal by zachowali autorytet i prestiż, który ABE zdobyła sobie. Nawiasem mówiąc nie byłem zdziwiony. WHO zostało zdegradowane do jakiejś organizacji o mniejszym znaczeniu światowym. Unia Europejska wpuściła ABE po zamachu z 2009, w Krakowie, jak gdyby nigdy nic. To było dziwne… Na samym początku radzili sobie słabo, chociaż udawało im się zapobiegać wybuchom chorób w Europie, to mało kto chciał by zastąpili WHO. Wszyscy liczyli, że tamci oczyszczą się, wrócą i na nowo odbudują swoją pozycję. 

W środku panował upał. Termometr na zewnątrz przekręcił się już dawno przy 32 stopniach. Wentylator w pokoju działał na pełnej parze. Plus był taki, że przynajmniej ja i Aya nie potrzebowaliśmy żadych ubrań, aby się sobą cieszyć. Przeszkadzał mi tylko hałas pochodzący z obracającego się i przypominającego łopaty helikoptera wiatraka będącego częścią wentylatora. Spojrzałem w bok, siadając na łóżku z kołdrą zasłaniającą to i owo. Dotknąłem cienkiej kołdry, w którą była zawinięta Aya. Delikatnie odrzuciłem ją na bok, ujawniając krągłości jej kobiecego ciała. Masywną dłonią zacząłem gładzić bok, zjeżdżając coraz niżej i niżej, aż do łydki. Zawróciłem. Dotknąłem długich, czarnych włosów pachnących poziomkami. Uśmiechnąłem się. Niczego więcej nie potrzebowałem od życia. 

To wideodziennik, który ma mi pomóc, gdybym… 

Będę się streszczał i nie opowiem o tym, jak długo zajęła mi kąpiel pod zimną wodą, która jak wiadomo daje większego kopa niż kawa. Cieszyłem się jednak, że nie miałem problemów z ciśnieniem. Lekarze nie zalecali tego nikomu. 

Pokój nie należał do największych, ale nie była to też ciasna klitka. Wewnątrz znajdowała się przestronna łazienka z kabiną prysznicową i innymi udogodnieniami. Samo pomieszczenie posiadało wygodne dwustronne łóżko, kilka obowiązkowych mebli i telewizor. Byłbym zapomniał o wyjściu na balkon. A papierosy to był mój nałóg. Szkodliwy, zresztą.

Aya usiadła mając na sobie białą koszulkę z napisem "F#CK YOU!" oraz środkowym palcem i majtkami. Włączyła telewizor, w którym niewiele się działo. 

Gdzie indziej grupa Woksów protestowała przeciwko obcokrajwcom w ich mieście. Słyszałem, że wywodzili się jako skrajny odłam znanego kiedyś oeneru. Nie było to jednak coś, czymś się przejmowałem. Z innych informacji wynikało, że koncert Skowyta odbędzie się jutro, to znaczy w poniedziałek. Było jednak coś, co mnie zainteresowało. Informacja o wybuchu wścieklizny w jednej z kamienic. 

Jak państwo widzą rozłożono przed wejściem do kamienicy specjalny tunel dekontaminacyjny, a wejścia do środka strzeże wojska i oddziały lokalnej komórki Agencji. Z nami jest kapitan Lis, który wydał oświadczenie dosłownie dwie godziny wcześniej. Witam, panie kapitanie.

– Dzień dobry.

Jak obecnie wygląda sytuacja? – zapytał reporter.

Zanim kapitan odpowiedział, w tle słychać było nieludzki wrzask, strzały i wybuch, który rozsadził jedno z okien.

Chyba nie muszę pytać - skwitował, nie mogąc odlepić wzroku od zniszczonego okna. - Jak długo to potrwa?

Tak długo, aż to konieczne – odparł kapitan. - Nasi ludzie zabezpieczyli aktualnie dwa piętra. Sama kamienica liczy ich dwadzieścia. Zarażonych jest więcej niż osób, które są zdrowe. 

Czy to przeszkoda w realizacji koncertu Skowyta?

– Dobrym pomysłem by było, gdyby koncert został przełożony na jakiś czas, a miasto objęte tymczasową kwarantanną. Zbieramy ludzi z naszych międzynarodowych komórek, aby nam pomogli. 

– To chyba nie brzmi zbyt dobrze, prawda?

– Rozwój broni biologicznej od czasu trzeciej wojny sudańskiej i zamachu w Krakowie poszedł mocno do przodu. To wścieklizna albo coś o wiele gorszego.

– Zombi?

– Proszę nie porównywać fikcji do rzeczywistości. Żaden patogen nie jest w stanie sprawić, że zmarli zaczną wstawać z grobów.

"Oczywiście, że nie", rzuciłem w myślach. "Chyba, że George Romero". 

Po chwili program się skończył. Pomyślałem, że z Ayą możemy się jeszcze trochę "pobawić", ale znienacka zadzwonił telefon na szafce nocnej obok łóżka.

Merde! – zaklnąłem po francusku. Mama mi mówiła, że nie wolno przeklinać. Świeć panie nad jej duszą. – Słucham? – dodałem, mówiąc do słuchawki.

– Doktor Adewale?

– Przy telefonie. 

– Dzięki Bogu! – głos po drugiej stronie zabrzmiał, jakby wielki ciężar opuścił barki rozmówcy. Wnosiłem, że był to rozmówca, zważywszy na męski ton. – Musi nam pan pomóc, doktorze.

– Co się stało? – zapytałem.

– Słyszał pan o wściekliźnie?

– Owszem. Z telewizji.

– To przykrywka. Prawdziwy problem mamy w szpitalu – oznajmił. – Mamy wiele przypadków lezji, uszkodzeń tkanek. 

– Ustaliliście przyczyny?

– Niestety nie. Wielu z naszych pacjentów mówi, że czuje ruch pod skórą.

– Pasożyt?

– Próbowaliśmy rentgenu, tomografii, ale nie wykazało żadnych organizmów w ciele pacjentów. Albo to coś dobrze się kamufluje, albo…

– Dobrze – przerwałem. – Przyjadę. Gdzie to jest?

– Szpital imienia świętego Mateusza w Poskroniu. 

– Postaram się być jak najszybciej.

Aya chwyciła mnie mocno za ramię i nie chciała puścić. Jej paznokcie pomalowane na kolor czerwony wbijały się w skórę. Czułem, że za chwilę będę wykrwawiał się na podłodze, jeśli to zajdzie tak daleko. 

– Nie jedź. – W jej oczach dostrzegłem gromadzące się w kącikach łzy. Prawdopodobnie słyszała całą rozmowę. – Zarazisz się! Cokolwiek to jest zostań ze mną. Nawet jeśli WHO cię wywali… Jebać! Zostań ze mną, Adi. Proszę.

– Ayu. – Zwróciłem się do niej, dotykając obojga dłońmi jej twarzy. – Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jako lekarz obiecałem pomagać ludziom, nawet za cenę własnego życia. 

– Wytłumacz mi… Dlaczego?

– Kocham cię. Wiesz o tym.

– Nie zmieniaj tematu. – Oprócz strachu, zobaczyłem w oliwkowych oczach złość. Gdy na chwilę spuściłem wzrok w dół zobaczyłem zaciśnięte w pięść dłonie. – Nie zmieniaj tematu. Ja też cię kocham, ale to nie powód, by pchać się w coś, co może cię zabić. 

– Wrócę. Obiecuję.

Ostatecznie mnie puściła i pozwoliła opuścić hotel. Założyłem na siebie hawajską koszulę i krótkie spodenki. Po przejściu wypełnionego przyjemnym cieniem korytarza z błękitnymi ścianami, udałem się windą na parking. Odnalazłem swoje czarne audi, które z niewiadomych powodów przez niektórych mieszkańców zostało ochrzczone "czarną wołgą". Mnie ten żart nie bawił. Udałem się w stronę szpitala.

 

12:45

Gdy dotarłem w okolice szpitala jego okolice patrolował czołg. Jebany czołg. Z trudem wjechałem bo strażnik w masce pe-gaz miał problemy w kontroli mojego identyfikatora. W dodatku musiałem podać powód mojego przyjazdu tutaj. 

To było trochę dziwne. Sądziłem, że osoba, która do mnie dzwoniła poinformuje odpowiednich ludzi, że tutaj się zjawię. 

Pomijając to, że z trudem zaparkowałem obok bewupa, bojowego wozu piechoty, całość przypominała strefę wojenną. Usłyszałem rozmowy żołnierzy dotyczące sytuacji w kamienicy, którzy uważali, że to wcale nie wścieklizna, tylko coś o wiele gorszego. Śmiali się też z reportera, który zasugerował, że to być może zombi. 

Przetarłem pot z czoła i udałem się w kierunku rozsuwanych drzwi. Ku mojemu zdziwieniu aktywne były tylko jedne. Znajdując się w środku zobaczyłem lekarzy w strojach typu hazmat, zresztą nie tylko ich. Pielęgniarze również takie nosili. Wszystkie w jednakowym żółtym kolorze. Oprócz nich był jeszcze biały, ale jak się później przekonałem należał on do członka agencji. Tomasza Dila w randze kaprala. Wyciągnął dłoń na powitanie. 

– Przepraszam, ale względy sanitarne – wypaliłem od razu. – Proszę nie uznać mnie za niegrzecznego, ale nie podam panu ręki.

– A, rozumiem. – W hełmie i zapasem tlenu na plecach przypominał robota albo co najmniej obcego. – Niech się pan nie boi… Panie… Mogę się zwracać po imieniu? Byłoby mi łatwiej.

– Oczywiście. Adewale.

– Dziękuję. Kapral Tomasz Dil, numer identyfikacyjny A-B-E-0-1-2. 

– Te liczby coś znaczą? – zainteresowałem się.

– Są losowo przydzielane przez komputer. Nie mają znaczenia, ale jeśli ktoś miałby wątpliwości, to zawsze może do nas zadzwonić i zweryfikować, czy numer jest prawdziwy.

– Rozumiem. Przyjechałem tu, bo ktoś od was dzwonił w sprawie tej… zarazy.

– To pewnie jeden z lekarzy – machnął ręką machinalnie. – Nadpodudliwy, ale z drugiej strony i tak dobrze zrobił. Być może twoja podróż nie odbyła się nadaremno, Adewale. Mam nadzieję, że dobrze to wymawiam?

– Nie przejmuj się, Tomek. Mogę ci mówić po imieniu?

– A po co się przedstawialiśmy nawzajem? – Wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. – Chodź ze mną do pokoju lekarskiego, a tam powiem ci, co się dzieje.

 

***

 

– I co sądzisz? – zapytał.

Pomiędzy mną a kapralem znajdował się stolik kawowy, na którym stały dwie filiżanki mocnego espresso, które obudziłoby nawet konia. Za mną natomiast znajdowała się pusta ściana, obok której były drzwi. Do ucieczki jak znalazł. 

Zobaczyłem jak Tomek wstaje i obraca się w stronę okna za sobą. Słońce powoli zachodziło. Po chwili dotarło do mnie, że nie ma maski i hazmatu na sobie, a jedynie kamizelkę kuloodporną i pistolet samopowtarzalny ze składaną rękojeścią schowany do kabury na udzie, na spodniach. Poza tym wyglądał na silnego faceta, który miał wszystko pod kontrolą. 

– Te kręgowce niedaleko wątroby – wymówiłem powoli, zastanawiając się, czy dobrze rozumiem. – Myślisz, że to źródło?

– Wiesz, że boję się kleszczy? – rzucił do mnie.

– Co to ma…

– Nigdy żaden mnie z nich nie ugryzł – przerwał mi, nie odrywając wzroku od widoku za oknem. – Zabawne, prawda? Moi kumple, a nawet rodzina zawsze się ze mnie śmiała, gdy za każdym razem wychodząc z zarośli otrzepywałem się jak głupi, wyglądając jakbym tańczył. 

Słuchałem z zainteresowaniem.

– Pozostałem największym hipohondrykiem bojąc się zachorować. Łykałem witaminy jak głupi, nadal robiłem swój taniec kleszcza, a kiedy dostałem się do Agencji, zostając Ejbowcem i ratując tych, którzy ocaleli z zamachu w 2009 przestano się ze mnie śmiać. Człowiek, który boi się własnego cienia nazywany jest paranoikiem, ja uważam zaś, że pragmatykiem. Wiesz czemu?

– Nie mam pojęcia. 

– Bo się przygotowuje na najgorsze. Wyobraża sobie najczarniejszy scenariusz, po czym zastanawia się jak mu zapobiec. To robimy my. Ty. Każdy z nas – skończył swój wywód. – Pytasz: Co to ma do rzeczy, tak? To odpowiadam: Dużo. 

– To trochę ogólnikowe.

– Sądzę, że ta pseudowścieklizna to wynik ataku na tle bioterrorystycznym. Tego nikt ci nie powie, ale podobno w 2004, w czasie trzeciej wojny światowej, amerykańskie CDC interweniowało w niewielkim mieście, w stanie Maine. Akcję utajono przed społeczeństwem, aby nie siać paniki.

– Co się tam wydarzyło?

– Spójrz na komputer. – Podał otwartego laptopa na stolik kawowy, uważając jednocześnie, żeby go nie zalać. Na ekranie zobaczyłem organizm wielkości owada wychodzący z ust ryby. Rozpoznałem go, choć nie byłem ekspertem od ryb. – Poznajesz?

– Cymothoa exigua, pasożyt ryb.

– Zgadza się. Infekuje im skrzela, po czym zastępuje język, doprowadzając go do martwicy. Organ odpada, a ryba odżywia naszego słodkiego równonoga, jak nosi nazwa gatunku. Można żartobliwie powiedzieć, że to rybi kleszcz. 

– Ale one są niegroźne dla ludzi – zauważyłem.

– W punkt. Zgadza się – odnotował Tomek, siedząc już naprzeciwko mnie od jakiegoś czasu. – Ale ile patogenów, czy organizmów pozostaje ukrytych pod lodową zmarzliną, Adewale? Na ile chorób nie posiadamy tak naprawdę lekarstw, a mogą one w przyszłości zlikwidować rodzaj ludzki. Kto wie, kurwa, może nawet wśród nich jest wirus zmieniający ludzi w żywe trupy.

– Prawdopodobieństwo, że ktoś stworzył nowy gatunek albo pozyskał go z Arktyki, z topniejących lodowców wynosi zero. To niemożliwe. 

– Inżynieria genetyczna poszła daleko do przodu. Dziś jesteś w stanie za niewielką cenę zmodyfikować pałki okrężnicy, w taki sposób, że będzie to całkowicie nowe choróbsko. 

– Zgoda, ale…

– Spójrz jeszcze raz na zdjęcia – poprosił.

– To faktycznie może być równonóg, ale żeby mógł przeżyć w Bałtyku woda… Woda musiałaby być mocno zanieczyszczona. To nie uszło by uwadze mediów, eko-aktywistów, czy rządowi. 

– Klimat się zmienia, a wraz z nim zmieniają się zagrożenia. Tylko tutaj nie masz racji. Woda jest zanieczyszczona.

– Jak?! – wzburzyłem się.

– Poprosiliśmy naszą komórkę w Niemczech, żeby zbadała wodę w Odrze. Wiesz, co wykryli?

– Co takiego?

– Ogromne pokłady rtęci. Woda jest niezdatna do kąpieli, picia, czy czegokolwiek. Miesiąc temu wprowadziliśmy zakaz wchodzenia do Odry po polskiej stronie. Do Wisły zresztą też.

– Ale skąd?

– Nie mogliśmy ustalić źródła. Nasi eksperci z Agencji potwierdzili jedno: Zarówno w Bałtyku, jak i w Odrze, a niedawno również jak wspomniałem w Wiśle, odnaleziono rybiego kleszcza. Tylko że tym razem nie infekuje on wyłącznie ryb. Zaczął pasożytować na ludziach. Poza Białymi Morwami otrzymaliśmy również alarmy ze Śląska i Małopolski. 

– A jak to ma się do bioterroryzmu?

– Ktoś celowo zatruł wodę w rzece. Niektóre duże koncerny tak robią. 

– Duże koncerny robią tak, bo im wygodnie, zamiast zapłacić za utylizację. To lenistwo, a nie bioterroryzm – zaoponowałem. – Mówisz o zatruciu wody w rzece. Przecież Polska ma tak dobre służby, że niemożliwe, żeby ktoś się przedostał.

– Wiesz, ilu wrogów NATO sobie zyskało po pokonaniu Osi Bliskiego Wschodu? A kto wie, czy czasem jacyś watażkowie nie myślą o podbiciu świata. Mało takich? Bioekstremizm i bioterroryzm nie silą się na czułości. Zaatakują i nie będą się oglądać, jak wiele ofiar będzie. Niektórzy zrobią wszystko, aby podpiąć pod to ideologię. 

 

19:30

Sytuacja spierdoliła się dosyć szybko. Nie byliśmy pewni naszych przypuszczeń. Tomek wciąż upierał się, że to atak bioterrorystyczny. Wierzyłem w wyniki badań na obecność rtęci, które mi pokazał, ale ja wiedziałem swoje. To było praktycznie niemożliwe, żeby zaprogramować organizm pasożytujący na rybach, aby zaczął atakować ludzi. Z drugiej strony to nie było takie głupie. Bo ile jest na świecie gatunków pasożytów, które pierwotnie żywiły się na zwierzętach, a później przeniosły na człowieka?

Dziwiłem się tylko. Ten równonóg, nazwijmy go fachowo cymothoa humanica wywoływał szał. Na własne oczy widziałem jak czarnoskóry mężczyzna zaatakował kobietę w kombinezonie hazmat, po czym wyłamał sobie dłoń i fragmentem kości przebił płuco. Zatkałem usta dłonią, żeby tylko nie krzyknąć. Zewsząd dochodziły mnie wrzaski, ale nie wiedziałem, czy należały one do pacjentów, czy może do zarażonych pasożytem. 

"Czy ten pasożyt kontroluje mózg?", zadałem sobie w głowie pytanie.

Celem tych pasożytów jest całkowite zastąpienie języka ofiary. To bez sensu… Z tego, co udało mi się do tej pory wyczytać pasożyty nie wywołują innych uszkodzeń w ciele ryby. Być może są inne gatunki, których my nie znamy. Tomek może mieć rację? Czyżby faktycznie coś uwolniło się spod lodowej zmarzliny i znalazło tu drogę? Atak bioterrorystyczny?

Zastanówmy się. Jaki narząd ta wersja pasożyta obrała sobie za cel?

Kilka godzin przed naruszeniem zabezpieczeń przyglądałem się jednej z ofiar. Mamrotała coś. Gorączka utrzymywała się na poziomie pomiędzy 37 a 38 stopni Celsjusza. Oznaka, że organizm próbował walczyć z obcą infekcją. Jednak życie kobiety, którą badałem zakończył Tomek, gdy powiedział:

"Spójrz na jej oczy". 

I faktycznie. Zamarłem. Oczy jak za mgłą. Nie widziałem w ogóle żył, a potem – gdyby nie pasy zabezpieczające – wyglądało jak chciała ugryźć pielęgniarkę, która ostatni raz sprawdzała kroplówkę. 

To była tylko hipoteza, ale co jeśli…

Równonogi rozmnażają się tak szybko albo są na tyle małe, że podpinają się pod czerwone krwinki i stamtąd docierają do mózgu? 

Musiałem stąd uciec, inaczej skończyłbym jak ta…

"O kurwa", powiedziałem, patrząc z przerażeniem na wstającą pielęgniarkę, w której niedawno zgasło życie. "Jebane zombi."

Kobieta z dziurą po prawej stronie na wylot poruszała się pokracznie. Przypominała parodię człowieka. "Być może pasożyt jeszcze nie dostosował się do jej ciała?", zgadywałem. 

Nogi miałem jak z waty i z trudem udało mi się wstać. Uciekłem przez żółty korytarz z licznymi drzwiami prowadzącymi do gabinetów poszczególnych specjalistów. Czasami droga była zablokowana przez krzesła, gdzie indziej ciało zwisało jedną stroną przez wybitą szybę w oknie. Obawiałem się kontaktu z zarażonymi. Nie wiedziałem jak dochodzi do infekcji pasożytem. Jakim cudem on dostawał się do wnętrza człowieka?

Słyszałem jedynie pojękiwania o pomoc, co wskazywało na to, że nie wszystko było stracone, ale wówczas uznałem, że nie jest to warte ryzyka. 

Zatrzymałem się przy zwłokach żołnierza. Miał na sobie kombinezon, ale nie w pierwszym odruchu wzdrygnąłem się na myśl, czy nie poruszy się i nie spróbuje mnie zarazić. Spojrzałem w dół, na jego dłoń, z której wypadł pistolet. Nie był umorusany we krwi, ale… Jeśli te pasożyty są na tyle małe w początkowej fazie, że bez problemu infiltrują człowieka…

Pielęgniarka zbliżała się. Nie tylko ona. Za sobą słyszałem głosy innych zarażonych pacjentów. 

"Ach, jebać to", powiedziałem głośno. "Najwyżej palnę sobie w łeb."

Podniosłem szybko broń i sprawdziłem magazynek. 15 nabojów w środku. Wystarczy. 

Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie byłem w stanie utrzymać pistoletu równo. Wystrzeliłem z może dwa razy, słysząc miękkie wdarcie się w tkanki próbujących mnie zabić. Nie zatrzymało to ich, lecz oszołomiło i dało mi szansę na ucieczkę na niższe piętro. Musiałem odnaleźć Tomka.

 

22:45

– Nie, spokojnie – oznajmił Tomek. – Broń była pokryta chlorem. 

– Cz– Czekaj. CO?

– Spokojnie. Nie w takim sensie. Generał nadagent kazała wszystkim jednostkom ejbowcom i wojskowym pokryć broń specjalnym środkiem. Jest nietoksyczny. 

– Nie możecie po prostu wrzucić chloru do rzeki? Do morza?

– To nie takie proste, Adewale. Poza tym próbowaliśmy na małą skalę, ale ten gatunek jest odporniejszy na wszystkie środki chemiczne, włącznie z chlorem. 

– Jak to możliwe?

– Pytaj mnie. Już ci mówiłem, że to może być sprawka bioterrorystów. 

Znajdowaliśmy się w podziemnym parkingu dla karetek. Była to prywatna strefa szpitala przeznaczona wyłącznie dla personelu. Niewielki oddział złożony z wojskowych i ejbowców przygotowywał sobie tutaj miejsce starcia z zarażonymi, czy też… zainfekowanymi pacjentami przez równonoga. 

Blondyn Tomek spojrzał na mnie. Wyglądało na to, że chciał mi przekazać coś bardzo ważnego.

– Jeszcze jedno. – Kapral trzymając karabin szturmowy z celownikiem typu czerwona kropka jedną ręką, sięgnął drugą do kieszeni w kamizelce kuloodpornej i wyjął czarnego pendrive'a. – Tutaj są wszystkie dane. Dostarcz to albo naszemu rządowi, albo zaufanej jednostce Agencji. Liczę na ciebie, Adewale.

– A ci? – Kiwnąłem głową w stronę lekarzy.

– Utrzymują, że są niezarażeni. Sprawdziliśmy ręcznym ultratomografem. Skan nic nie wykazał.

– Co mam z nimi zrobić?

– Wywieź ich daleko stąd. Najlepiej w głąb miasta – nakazał. – Poza tym mogą być jeszcze przydatni. 

– A co z tobą?

– Zatrzymamy ich tutaj, a przynajmniej spróbujemy. Infekcja się rozniesie, dlatego musisz działać natychmiast.

Wyjechałem z terenu szpitala, mając ze sobą ocalałych lekarzy. Zainfekowani byli już wszędzie. Opanowali nawet parking. Nim się obejrzałem szpital płonął. W tle było słychać terkot lekkich karabinów maszynowych i krzyki tych, którym nie udało się na czas opuścić tego miejsca. 

Była ciemna noc. Jechałem drogą przez las, gdy… 

 

***

 

Wideodziennik doktora Adewale stanowi ważny ślad w odniesieniu do tego, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy w szpitalu. Według relacji świadków karetka z doktorem i licznymi pacjentami nigdy nie dotarła do miasta i w porę nie ostrzegła kapitana Lisa z Agencji. Gdyby tak było udałoby się uniknąć licznych ofiar, a być może skupić się w wysiłkach, by wyeliminować pasożytniczy gatunek równonoga, który upodobał sobie ludzi. Wielu twierdziło również, że doktor Adewale został przez kogoś zaatakowany. Podobno widzieli oni postać w czarnym, wojskowym kombinezonie najeżonym nowoczesną technologią. Przypominał zupełnie obcą istotę.

 

***

 

[//ERROR//]

"Moja głowa". Dotknąłem twarzy dłonią i zauważyłem krew. Nie mogłem sobie przypomnieć, co się właściwie wydarzyło. Ostatnie, co pamietałem to ucieczka z oblężonego szpitala. Wiedziałem też, że Tomek został w szpitalu, aby bronić resztek tego, co tam zostało.

Czołgałem się. W ustach czułem metaliczny smak krwi, będący zapewne wynikiem jakiegoś urazu twarzoczaszki. Widziałem bardzo niewyraźnie, to był cud, że cokolwiek widziałem. W miarę kolejnych, mizernych starań, by znaleźć się w bezpiecznym miejscu, chociaż na chwilę, czułem za sobą coś ciepłego. Po chwili do moich uszu dotarły dźwięki eksplozji. Szybko zrozumiałem, że karetka, której byłem kierowcą wybuchła. Zastanawiając się, czy ktoś oprócz mnie ocalał poczułem swąd palących się ciał i krzyki. Nie byłem w stanie im pomóc. 

Zachowałem się jak tchórz. 

Obróciłem się na plecy, opierając o drzewo. Oddychałem głośno, usiłując złapać oddech. Czy to był mój ostatni? 

Trudno było to powiedzieć.

Kogoś zauważyłem. Człowiek? Inni ludzie?

Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi ustach. Nagle poczułem przy skroni coś zimnego, chłodnego. Jakby coś potwornego wyciągało po mnie swoje ręce.

Koniec

Komentarze

Cześć

Czyta się płynnnie.

Największym defektrm jest fakt bycia fragentem;)

Wizja przyszłości okropna, ale z tego co mówią naukowcy, może tak się skończyć;/

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć. Dzięki za komentarz.

Cóż, przyroda zawsze odbiera to, co jej, niestety. Nawet w takiej wersji przyszłości, choć alternatywnej.

Choć to fragment, to postaram się wrzucać kolejne części regularnie. Być może za jakiś opublikuję jakiegoś krótkiego szorta albo dłuższe opowiadanie :)

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Poczytam ciąg dalszy. Opowiadanie i szorty jeszcze bardziej;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka