- Opowiadanie: Zanais - Prawdy ukryte w mirażu

Prawdy ukryte w mirażu

UWAGA! Dark fan­ta­sy – uprze­dzam, że za­wie­ra sporo okru­cień­stwa, ero­ty­kę (hm, po­wiedz­my) i wul­ga­ry­zmy. Pro­szę nie rzu­cać po­mi­do­ra­mi w au­to­ra.

 

Za świe­żą betę dzię­ku­ję Kra­ro­wi

Za star­szą Kro­ku­so­wi i Bar­ba­ria­no­wi (Pa­no­wie, tekst się nieco zmie­nił)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Prawdy ukryte w mirażu

 

Szep­ty z dymu, obiet­ni­ce z krwi

 

Yalin za­darł głowę w stro­nę za­mglo­ne­go skle­pie­nia.

Ob­ło­ki dymu z fajek wod­nych uno­si­ły się le­ni­wy­mi wstę­ga­mi i mie­sza­ły ze szme­ra­mi tam­bu­rów, nio­sły po­głos roz­mów, wes­tchnie­nia roz­ko­szy, śmie­chy i za­pach per­fum wy­mie­sza­ny z wonią spo­co­nych ciał. Jakby sami bo­go­wie urzą­dzi­li przy­ję­cie w nie­biań­skich pa­ła­cach.

Gdy Yalin prze­cha­dzał się mię­dzy go­ść­mi, jego szatę mu­ska­ły palce, za­chę­ca­jąc do bliż­szej zna­jo­mo­ści; ko­lo­ro­we maski prze­my­ka­ły mu przed ocza­mi w ba­jecz­nym ko­ro­wo­dzie – męż­czyź­ni i ko­bie­ty, pi­ja­ni, otu­ma­nie­ni wdy­cha­nym quu, unie­sie­ni at­mos­fe­rą. Przy­ję­cia skó­ro­żer­ców – ka­pła­nów Oskó­ro­wa­ne­go Boga – były po­żą­da­ne przez wszyst­kich i do­stęp­ne dla nie­licz­nych.

Prze­dziw­ne miej­sce na in­te­re­sy.

Chwy­cił pu­char z tacy nie­sio­nej przez nie­wol­ni­cę o za­szy­tych ustach. Po­cią­gnął pa­lą­cy gar­dło łyk i ode­tchnął głę­bo­ko.

– Miraż – szep­nął.

Omi­nął roz­ło­żo­ne na ko­lo­ro­wych po­dusz­kach pary – kon­wer­su­ją­ce, pie­przą­ce się lub ro­bią­ce jedno i dru­gie jed­no­cze­śnie – i sta­nął po­środ­ku sali w smu­dze bla­sku wpa­da­ją­ce­go przez okno. Ob­sy­pa­ne bro­ka­tem czer­wo­ne pióra jego maski za­lśni­ły jak pod­pa­lo­ne.

Umó­wio­ny znak.

– Wiele map pro­wa­dzi do bla­sku złota, sha Yalin – rzekł star­szy męż­czy­zna w masce sty­li­zo­wa­nej na pysk sza­ka­la.

– Jeśli ktoś po­tra­fi je od­czy­tać, sha Hi­sha­am – od­parł Yalin.

– Rad je­stem z po­zna­nia wiel­kie­go kar­to­gra­fa.

– A ja, że od­po­wie­dzia­łeś na moją proś­bę, sha. Jak han­del?

Ku­piec za­chi­cho­tał.

– Nudny i prze­wi­dy­wal­ny. Chodź­my. – Za­pra­sza­ją­cy gest. – Nie kosz­to­wa­łem jesz­cze spe­cjal­no­ści skó­ro­żer­ców, a można tam dys­kret­nie po­roz­ma­wiać.

Za­pro­wa­dził Yali­na do wy­so­kie­go stołu. Le­ża­ła na nim ob­dar­ta ze skóry nie­wol­ni­ca: przy skro­niach miała bu­te­lecz­ki z ża­rzą­cym się skon­den­so­wa­nym quu, a rurki z opa­ra­mi pro­wa­dzi­ły wprost do jej noz­drzy. Uśmie­cha­ła się; jedna jej pierś była otwar­tą, przy­pa­lo­ną raną, po­dob­nie jak ki­ku­ty ob­cię­tej nogi oraz ra­mion. Czer­wo­ne ciało lśni­ło w bla­sku świec. Chuda nie­wol­ni­ca bez uszu po­da­ła Hi­sha­amo­wi ta­lerz z fi­ga­mi i dak­ty­la­mi, po­la­ny gę­stym sosem z me­la­sy. Taki sam po­da­ła Yali­no­wi.

Po­ma­chał ręką w ge­ście od­mo­wy.

– Sły­sza­łem, że prze­pa­dasz za żywym mię­sem, sha – zdzi­wił się Hi­sha­am.

– Coraz czę­ściej do­ku­cza mi nie­straw­ność.

Otyły nie­wol­nik, rów­nież bez uszu, ukło­nił się, po czym wziął tasak. Hi­sha­am wska­zał brzuch ran­nej. Gru­bas zręcz­nie wy­ciął kilka pa­se­mek ciała i na­ło­żył z sza­cun­kiem na ta­lerz kupca, potem chwy­cił roz­pa­lo­ne ostrze ze sto­ja­ka i za­czął przy­że­gać rany.

Hi­sha­am za­mo­czył ocie­ka­ją­cy krwią strzęp w me­la­sie i skosz­to­wał. Za­mru­czał, przy­my­ka­jąc oczy.

– Tylko skó­ro­żer­cy po­tra­fią two­rzyć tak wy­jąt­ko­we smaki w za­gro­dach nie­wol­ni­ków.

Yalin wy­krzy­wił wargi, gdy za­pach przy­pa­lo­ne­go ciała ude­rzył go w noz­drza. Się­gnął do kie­sze­ni po okrą­gły po­jem­ni­czek z masy per­ło­wej i na­braw­szy tro­chę czer­wo­ne­go prosz­ku, wcią­gnął go nosem.

– Wszy­scy mamy swoje na­ło­gi, drogi sha – skwi­to­wał.

– Tak bo­go­wie stwo­rzy­li czło­wie­ka i nie ma co ża­ło­wać – przy­tak­nął ku­piec i od­chrząk­nął. – Za­wsze po­wta­rzam, że jedno szczę­ście pro­wa­dzi do dru­gie­go, sha Yalin. Jedno do dru­gie­go.

– Mądre słowa. Do­brzy nie­wol­ni­cy do pie­nię­dzy, pie­nią­dze do eks­pe­dy­cji na ru­bie­że wscho­du, a eks­pe­dy­cje do ko­lej­nych nie­wol­ni­ków… i zna­le­zisk.

– Cen­nych zna­le­zisk.

– Bar­dzo cen­nych. Ostat­nio skó­ro­żer­cy przy­wieź­li nie­wol­ni­ków oraz czer­wo­ny dia­ment. Więk­szy od mojej pię­ści. Taki ka­mień po­tra­fi od­mie­nić życie.

Yalin za­milkł, gdy skó­ro­żer­ca w luź­nej, czer­wo­nej sza­cie prze­szedł obok. Hi­sha­am pod­jął temat:

– Wie­ści krążą po mie­ście, a szep­ty o tym ka­mie­niu sły­chać naj­gło­śniej w do­mach gry i pa­lar­niach quu. I mnie do­bie­gły owe plot­ki. Ale cóż ma po­ra­dzić stary wła­my­wacz? Czy po­wi­nien się chwa­lić, że zna czło­wie­ka, który bez­piecz­nie roz­łu­pie dia­ment? Albo, że ma kon­tak­ty z han­dla­rza­mi, któ­rzy sprze­da­dzą ka­wał­ki w trzy stro­ny świa­ta? Kto pod­jął­by się kra­dzie­ży z Cy­ta­de­li ka­pła­nów Oskó­ro­wa­ne­go Boga? Po­wia­da się, że ich skar­biec jest nie­do­stęp­ny, za­bez­pie­czo­ny przed magią i me­ta­lem, chro­nio­ny przez be­stie wy­ho­do­wa­ne z nie­wol­ni­ków i spro­wa­dzo­ne z in­nych astra­li. Ten stary wła­my­wacz, który teraz zaj­mu­je się han­dlem, nie ma planu, sha Yalin.

– Ale może inny stary wła­my­wacz ma plan. Po­trze­bu­je tylko wspól­ni­ka z ma­jąt­kiem.

Ku­piec się uśmiech­nął.

– Po­wi­nie­neś, jak ja, okra­dać domy ze złota, a nie wła­my­wać się dla sa­me­go wy­zwa­nia.

– Pismo mówi, że błędy mło­do­ści do­ga­nia­ją nas na sta­rość.

Przez mo­ment sły­chać było tylko dźwię­ki fle­tów i dzwon­ki tan­ce­rek plą­sa­ją­cych w pół­mro­ku. Potem Hi­sha­am od­chrząk­nął.

– Sie­dem­dzie­siąt zło­tych szczy­piec dla mnie na każde trzy­dzie­ści dla cie­bie, sha.

– Sześć­dzie­siąt pięć do trzy­dzie­stu pię­ciu. I pięć ty­się­cy na wy­dat­ki.

– Zgoda. – Resz­ta mięsa z brzu­cha nie­wol­ni­cy znik­nę­ła w ustach kupca. – Kiedy przed­sta­wisz mi plan?

– Za czte­ry dni w opusz­czo­nej go­spo­dzie przy Niec­ce Ko­zio­roż­ca.

– I jesz­cze raz: zgoda. Tym­cza­sem na­cie­szę stare oczy wi­do­kiem tam­tej mło­dej pięk­no­ści.

– To moja bra­ta­ni­ca, Selez – oznaj­mił Yalin.

Drep­ta­ła ostroż­nie, a za nią kro­czył wia­nu­szek ad­o­ra­to­rów. Wy­so­ka, smu­kła, czerń jej skóry przy­wo­dzi­ła na myśl oczy ifry­tów – zda­wa­ła się po­chła­niać świa­tło. Grub­szy mu­ślin spły­wał z jej bio­der, lecz wyżej prze­cho­dził w coraz cień­szy – od prze­bi­tych bro­da­wek ster­czą­cych pier­si cią­gnę­ły się dwa złote łań­cusz­ki, wspi­na­ją­ce się wzdłuż szyi aż po kółka w każ­dym z noz­drzy. Bran­so­le­ty dźwię­cza­ły na jej nad­garst­kach i wokół ko­stek, z tiary na czole spły­wa­ła za­słon­ka z naj­de­li­kat­niej­sze­go je­dwa­biu, cią­gnąc się do brze­gu peł­nych ust ob­sy­pa­nych dro­gim prosz­kiem z lo­to­su, lśnią­cych jak krwa­wy księ­życ.

– Te usta będą się śnić męż­czy­znom – za­żar­to­wał Hi­sha­am.

Yalin w iry­ta­cji skradł figę z ta­le­rza kupca.

– Każdy z tych dur­niów wy­obra­ża sobie wła­sne­go ku­ta­sa mię­dzy jej war­ga­mi.

– Istot­nie. Uwa­żaj, sha Yalin. Za­uwa­żył ją ar­cy­ka­płan Ma­qu­ir.

Wy­so­ki męż­czy­zna pod­szedł do dziew­czy­ny. Nie miał żad­ne­go wło­ska na gło­wie, nawet rzęs, i ema­no­wał aurą wła­dzy, a resz­ta za­lot­ni­ków roz­stą­pi­ła się przed nim z nie­chęt­ny­mi mi­na­mi.

– Jego wy­bran­ki długo do­cho­dzą do sie­bie – kon­ty­nu­ował szep­tem ku­piec. – Ma­qu­ir to praw­dzi­wy wy­bra­niec swego boga. Nie od­róż­nia przy­jem­no­ści od cier­pie­nia. Twoja bra­ta­ni­ca po­win­na być ostroż­na. Nie­po­trzeb­nie za­ło­ży­ła łań­cu­chy Uwo­dzi­ciel­skiej Fry­wol­ni­cy.

Yalin wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Selez jest pierw­szy raz w sto­li­cy. Chce się bawić.

 

*

 

Za­chi­cho­ta­ła, strą­ca­jąc z uda spo­co­ną dłoń Na­czel­ni­ka Kom­pa­nii Wschod­nio­gór­skiej. Za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi do ku­ter­no­gi, no­szą­ce­go kol­czy­ki piew­cy Bez­u­stan­ne­go Bla­sku, a on wes­tchnął głę­bo­ko. Wy­pi­ła łyk słod­kie­go wina z pu­char­ka i po­wo­li zli­za­ła spły­wa­ją­cą po brze­gu kro­pel­kę. Zo­sta­wia­ła za sobą głowy pełne lu­bież­nych myśli.

Ba­wi­ło ją to po­czu­cie wła­dzy. Gdyby tylko nie było tak go­rą­co… Ledwo mogła ze­brać myśli. Gdy po­czu­ła wokół pust­kę, prze­nio­sła spoj­rze­nie na ły­se­go męż­czy­znę, który roz­go­nił jej or­szak ni­czym lew od­stra­sza­ją­cy stado hien. Jego szata skó­ro­żer­cy nie zdo­ła­ła ukryć mię­śni i dum­ne­go torsu god­ne­go po­są­gów w pa­ła­cu ce­sa­rza. Na czole i po­licz­kach miał re­gu­lar­ne wzory ska­ry­fi­ka­cji na­da­ją­ce mu dra­pież­ny, ta­jem­ni­czy wy­gląd.

– Oskó­ro­wa­ny Bóg po­bło­go­sła­wił mój przy­by­tek kwia­tem da­le­kiej pu­sty­ni – prze­mó­wił moc­nym gło­sem, kła­nia­jąc się z ręką na sercu.

Okrą­ży­ła go po­wol­nym kro­kiem.

– Już my­śla­łam, że to przy­ję­cie sta­rych głup­ców. Cie­szy mnie choć jeden okaz godny… uwagi.

– Oskó­ro­wa­ny Bóg bło­go­sła­wi mnie uwagą pu­styn­ne­go kwia­tu. – Za­trzy­mał wzrok na jej łań­cusz­kach. – Oraz fak­tem, że kwiat pra­gnie roz­ło­żyć swe płat­ki. – Wzniósł ręce. – Za­praw­dę, trzy bo­skie bło­go­sła­wień­stwa jed­ne­go dnia. Jakże nie wie­rzyć w jego łaskę?

Ukry­ła roz­ba­wie­nie w pu­cha­rze. Po­czu­ła bo­le­sny skurcz w brzu­chu i czym prę­dzej po­de­szła do suto za­sta­wio­ne­go stołu. Chwy­ci­ła garść su­ro­wych bez­musz­lo­wych śli­ma­ków to­pio­nych w winie. Łap­czy­wie po­ły­ka­ła je w ca­ło­ści, aż skurcz ustą­pił. Spu­ści­ła wzrok.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, wasza świę­to­bli­wość. Ostat­nio ja­dłam ten przy­smak w dzie­ciń­stwie i do tej pory nie zna­la­złam po­dob­ne­go wra­że­nia.

– Oskó­ro­wa­ny Bóg na­ucza, że co spra­wia przy­jem­ność ciału, spra­wia przy­jem­ność duszy – od­parł z uśmie­chem. – Pro­szę, je­stem ar­cy­ka­płan Ma­qu­ir, lecz niech for­mal­no­ści nie stają nam na dro­dze.

– Selez – wes­tchnę­ła, oglą­da­jąc wy­sma­ko­wa­ne po­tra­wy. – Szko­da, że moja sio­stra tego nie widzi.

– Och, był­bym rad, gosz­cząc was obie. Czy jej uroda choć w po­ło­wie do­rów­nu­je two­jej?

Po­gro­zi­ła mu pal­cem.

– Jej serce na­le­ży do kogoś in­ne­go. To wier­na dziew­czy­na.

Chwy­cił ją za dłoń i po­pro­wa­dził mię­dzy roz­ło­żo­ny­mi pa­la­cza­mi quu.

– Na­uczy­łem się, że ko­bie­ca wier­ność jest rów­nie kru­cha, co męska. Wy­ma­ga tylko od­po­wied­nich oko­licz­no­ści. Od­po­wied­nie­go pchnię­cia.

Ro­ze­śmia­ła się wdzięcz­nie.

– Przed ta­ki­mi roz­mo­wa­mi ostrze­gał mnie wuj. Przy­był tu ze mną. Sha Yalin. – Ski­nę­ła głową w stro­nę po­grą­żo­ne­go w roz­mo­wie męż­czy­zny.

– Ach, mój zakon ko­rzy­sta z jego map pod­czas eks­pe­dy­cji. Dziś wie­ko­wy sha pil­nu­je kwia­tu pu­sty­ni ni­czym straż­nik w ce­sar­skich ogro­dach?

– Nieee – za­mru­cza­ła. – Ten straż­nik wiele mówi, ale ro­zu­mie, że pewne kwia­ty rosną dzi­kie i wolne, a je­dy­ne łań­cu­chy, jakie znają, za­kła­da­ją sobie same.

– Bło­go­sła­wio­na mą­drość star­ców! 

Roz­ma­wia­li. Jedli. Pili i śmia­li się z akro­ba­tów oraz żon­gle­rów. Tłu­ma­czy­ła, że na pro­win­cji brak ta­kich roz­ry­wek, a on z ra­do­ścią opo­wia­dał o cu­dach sto­li­cy.

– Twoje opo­wie­ści to miraż, Ma­qu­irze. Wspa­nia­ły, lecz nie za­stą­pi praw­dzi­we­go do­zna­nia. – Prze­cią­gnę­ła się, leżąc na po­dusz­kach w ustron­nym kącie. Pół­mrok, wino i żar w sali źle na nią wpły­wa­ły, lecz uśmie­cha­ła się aż do bólu szczę­ki. – Ter i Gen­ga­de­sha tak sze­ro­kie, że dwa­dzie­ścia łodzi może pły­nąć obok sie­bie, świę­te góry Dłoni Od­no­wi­cie­la na pół­no­cy. Chciał­bym uj­rzeć je w całej oka­za­ło­ści.

– Za­iste, Dłoń Od­no­wi­cie­la zdu­mie­wa oczy przy­by­szów z ca­łe­go świa­ta. – Pal­cem do­tknął mu­śli­nu na jej pier­si i trą­cił łań­cu­szek, po­sy­ła­jąc Selez przy­jem­ne drga­nie. – Wkrót­ce siód­ma peł­nia księ­ży­ca. Świę­to Oskó­ro­wa­ne­go Boga. Bę­dzie­my się bawić, skła­da­jąc mu w ofie­rze roz­kosz i ból. A nie ma wspa­nial­sze­go wi­do­ku na Dłoń Od­no­wi­cie­la niż z mej Cy­ta­de­li nad samym brze­giem Teru. Są tam wiel­kie kom­na­ty o sze­ro­kich oknach i mięk­kich ło­żach. Gdzie jak nie w świą­ty­ni boga cie­le­snych cudów można od­na­leźć speł­nie­nie?

Za­ci­snę­ła zęby. Jego twarz była zbyt bli­sko. Ostre rysy, błę­kit­ne oczy… Żar od­bie­rał jej zdro­wy roz­są­dek, na dole czuła wil­goć, skóra pa­rzy­ła, do­ma­ga­ła się piesz­czot. Prze­gry­zła opusz­kę kciu­ka i po­wio­dła za­krwa­wio­nym pal­cem po ustach ar­cy­ka­pła­na.

– Sło­dycz obiet­ni­cy – szep­nę­ła, a on zli­zał czer­wień.

– Będę cze­kał.

Wsta­ła. Mu­sia­ła wyjść na ze­wnątrz. Zna­leźć chłód. One nie lu­bi­ły go­rą­ca, pcha­ły ją do nie­roz­waż­nych czy­nów. Za­śmia­ła się gorz­ko w my­ślach. One już nie ist­nia­ły. Teraz było tylko… My

 

Ma­rze­nia o zim­nie

 

Na­wie­dzo­ny. Tak mó­wio­no o po­rzu­co­nym za­jeź­dzie przy za­po­mnia­nym szla­ku nie­opo­dal wzgórz, gdzie wę­dro­wa­ły ko­zio­roż­ce. Nie­gdyś kilka osób otwo­rzy­ło tu sobie żyły, toteż wę­drow­cy za­czę­li wy­bie­rać inną drogę. Złe duchy, po­wia­da­li.

Yalin dawno wy­zbył się za­bo­bo­nów. W bla­sku słoń­ca ce­gla­ny bu­dy­nek spra­wiał ra­czej smut­ne wra­że­nie. Zo­sta­wio­ny na pa­stwę losu, zu­peł­nie jak nie­któ­rzy lu­dzie. Tak bywa. Wła­my­wacz sie­dział z tyłu za­jaz­du na jed­nym z wiel­kich, pła­skich ka­mie­ni, które nie­gdyś słu­ży­ły za stoły i miej­sca gry w war­ca­by. Cier­pli­wie tarł szarą po­wierzch­nię pro­stym nożem. Zgrzyt, zgrzyt, wy­ry­ty sierp księ­ży­ca. Zgrzyt, zgrzyt, do­rod­na palma. Bo­la­ły go ręce. Prze­rwał ro­bo­tę i przyj­rzał się im: brą­zo­we, po­marsz­czo­ne, stare. Ręce kar­to­gra­fa. Zręcz­ne, lecz słabe, wy­su­szo­ne wie­kiem. Ni­czym oko­li­ca: ka­mien­ne stoły, ukru­szo­ne mury i pia­sek, le­ni­wie po­że­ra­ją­cy reszt­ki nie­szczę­sne­go dzie­dziń­ca.

Przy tyl­nym wyj­ściu roz­legł się głos:

– Za­nieś tam.

Bar­czy­sty osi­łek przy­niósł szka­tuł­kę, po­tknął się, ledwo zła­pał rów­no­wa­gę, wresz­cie po­ło­żył skrzyn­kę przy ka­mie­niu Yali­na. Spod wieka do­biegł brzęk monet.

– Teraz się wynoś – roz­ka­zał słu­dze Hi­sha­am, od­wi­ja­jąc ke­fi­ję z twa­rzy. Po­cze­kał, aż kroki umilk­ną. – Kuzyn mojej żony. Strasz­ny dureń. – Wska­zał ryty na ka­mie­niu. – To coś zna­czy? 

– Tylko że długo cze­ka­łem. – Yalin wy­cią­gnął rękę do skrzy­ni, lecz znie­ru­cho­miał, gdy nagle stopa kupca sta­nę­ła na wieku.

– Pięć ty­się­cy szczy­piec. Dla nie­któ­rych to wiele, dla nie­któ­rych roz­sąd­ne wy­dat­ki. Znam twoją re­pu­ta­cję, sha, i wiem, że za­wsze gra­łeś czy­sto. Pięć ty­się­cy by­ło­by marną sumą, by ry­zy­ko­wać mój gniew. – Zdjął nogę. – W han­dlu i prze­stęp­stwie jasne wa­run­ki po­zwa­la­ją unik­nąć nie­po­ro­zu­mień.

– Roz­sąd­ne słowa. – Yalin otwo­rzył ku­fe­rek. Słoń­ce roz­ja­śni­ło złote mo­ne­ty z wy­gra­we­ro­wa­ny­mi szczyp­ca­mi kra­bów.

– Zatem opo­wiedz o wej­ściu do skarb­ca skó­ro­żer­ców.

Yalin splótł dło­nie za ple­ca­mi i za­czął spa­ce­ro­wać wokół dzie­dziń­ca.

– Głów­ne wrota do skarb­ca są zbyt do­brze chro­nio­ne. Ku­po­wa­łeś nie­wol­ni­ków z Cy­ta­de­li Wrza­sków, praw­da, sha Hi­sha­am?

– Jak mó­wi­łem: tam­tej­sze mięso nie ma sobie rów­nych.

– Do­sko­na­le. Wiem z pew­ne­go źró­dła, że sufit skarb­ca to pod­ło­ga naj­głęb­sze­go po­zio­mu za­gród nie­wol­ni­ków.

– Co to za źró­dło?

– Jeden ze straż­ni­ków za­gród. Jego za­pła­ta nie wy­star­cza­ła na przy­jem­no­ści, któ­rych szu­kał. – Yalin roz­ło­żył ręce. – Pismo mówi, że am­bi­cja to żyzne pole, gdzie rosną oka­zje.

Hi­sha­am usiadł na roz­grza­nym od słoń­ca ka­mie­niu.

– Słu­cham dalej.

– W dzień siód­mej pełni, o dru­gim dzwo­nie, zja­wisz się, sha, pod bramą Cy­ta­de­li Wrza­sków. Owi­niesz twarz, aby nikt cię nie po­znał. Nie chce­my, by nawet naj­mniej­szy ślad łą­czył nas z wła­ma­niem, a bę­dzie tam wiele ko­biet z mia­sta.

– To praw­da. Nikt nie wy­da­je tyle na kurwy, co świę­tu­ją­cy skó­ro­żer­cy.

– Weź­miesz ze sobą po­jem­nik z klej­no­ta­mi. W świę­to nie będą chcie­li han­dlo­wać, o ile ich czymś nie za­chę­cisz.

– Klej­no­ty. – Ku­piec ski­nął głową. – Do Cy­ta­de­li nie wolno wno­sić me­ta­lu, nawet złota. Do­brze, je­stem w środ­ku, trzy­mam za­pła­tę. Spo­tka mnie któ­ryś z ka­pła­nów. Weź­mie ode mnie ka­mie­nie i…

– Nie – za­pro­te­sto­wał Yalin. – Może tylko zer­k­nąć. Po­wiesz, że chcesz coś z naj­głęb­szych za­gród, coś spe­cjal­ne­go na twój stół. Naj­pierw jed­nak pra­gniesz obej­rzeć towar, prze­te­sto­wać go. Szu­kasz wię­cej niż jed­ne­go nie­wol­ni­ka, więc nie żałuj klej­no­tów do pu­deł­ka. Mu­sisz roz­bu­dzić chci­wość. Do naj­głęb­szych po­zio­mów może wejść tylko od­po­wied­ni straż­nik lub ar­cy­ka­płan.

Hi­sa­am się wzdry­gnął.

– Ma­qu­ir czy Vasul jesz­cze nie są tacy źli. Ale po­zna­łeś Na­ral­la­ha, sha Yalin? Nie chciał­bym z nim zje­chać do za­gród.

– Sły­sza­łem o nim. Zatem miej­my na­dzie­ję, że bę­dzie świę­to­wał z da­le­ka od dzie­dziń­ca. W każ­dym razie ar­cy­ka­płan od­pro­wa­dzi cię na dół i zo­sta­wi pod opie­ką straż­ni­ka. – Yalin wy­szcze­rzył zęby. – Ja będę tym straż­ni­kiem.

– Jak?

– To już zo­staw mnie. Straż­ni­cy noszą maski.

Twarz kupca się roz­pro­mie­ni­ła.

– Maski pa­wia­na z py­ska­mi wy­peł­nio­ny­mi won­ny­mi tka­ni­na­mi. Za­gro­dy cuch­ną nie­mi­ło­sier­nie.

– Znaj­dzie­my się razem w celi, ogłu­szy­my więź­nia i prze­bi­je­my się przez pod­ło­gę wprost do skarb­ca.

– Znów zadam to py­ta­nie: jak?

– Za­gro­dy są rzad­ko sprzą­ta­ne. Słoma i łajno za­le­ga­ją mie­sią­ca­mi. Od­su­nie­my je, a potem zro­bi­my to…

Yalin wyjął z kie­sze­ni pa­czusz­kę, ro­ze­rwał ją i ostroż­nie wy­sy­pał pro­szek na po­pę­ka­ny murek. Póź­niej splu­nął nań i zro­bił krok w tył. Przez chwi­lę nic się nie dzia­ło, aż nagle pro­szek za­sy­czał, bły­snął i cegły roz­pa­dły się na drob­ne ka­wa­łecz­ki.

– Tak samo za­dzia­ła na ka­mień. – Kar­to­graf trą­cił nogą ru­mo­wi­sko. – Wy­star­czy odro­bi­na wil­go­ci. Chcie­li uży­wać tego w ko­pal­niach, ale skład­ni­ki oka­za­ły się zbyt dro­gie. Al­che­mi­kom za­bro­nio­no jego pro­duk­cji, lecz żaden zakaz nie dzia­ła do końca. – Yalin wska­zał skrzyn­kę. – Po­trze­bu­ję twego złota jako za­pła­tę za kil­ka­dzie­siąt wo­recz­ków. Wy­star­czy na otwór, przez który przej­dę. Za­bie­rze­my dia­ment, a zo­sta­wi­my atra­pę, którą za­mó­wi­łem u szkla­rza.

– Jak wnie­siesz ją do za­gród? Jak wnie­siesz ogni­sty pro­szek?

– Atra­pę? W pysku maski. Za­miast szmat.

– Zatem po­wo­dze­nie planu opie­ra się na twym sil­nym żo­łąd­ku i sła­bym węchu?

– Chci­wość spra­wi, że wy­trzy­mam, drogi sha. A pro­szek? Prze­ka­że mi go Selez, bę­dzie wtedy w Cy­ta­de­li.

Ku­piec zmarsz­czył brwi, po czym nagle ro­ze­śmiał się gło­śno.

– Twoja bra­ta­ni­ca od­wie­dzi ar­cy­ka­pła­na Ma­qu­ira. Dla­te­go ro­bi­ła do niego słod­kie oczka na przy­ję­ciu.

Yalin od­po­wie­dział uśmie­chem i mówił dalej:

– Klej­no­ty z po­jem­ni­ka scho­wasz do kie­sze­ni, a dia­ment wło­żysz do środ­ka. Za­ma­sku­je­my pod­ło­gę, na­stęp­nie prze­ka­żesz ka­pła­no­wi, że roz­my­śli­łeś się i wró­cisz innym razem. Wyj­dziesz bez prze­szkód. Spo­tka­my się tutaj na­stęp­ne­go dnia.

Przez długą chwi­lę ku­piec mil­czał, wbi­ja­jąc wzrok w cień przy ru­inach za­jaz­du i gła­dząc się po bro­dzie. Wresz­cie, kiedy Yalin za­czął się nie­po­ko­ić, Hi­sha­am po­ki­wał głową z uzna­niem.

– Ry­zy­kow­ne, ale nudne życie kupca spra­wi­ło, że tę­sk­nię za ry­zy­kiem. – Wes­tchnął. – Wy­nie­sie­my dia­ment pod no­sa­mi skó­ro­żer­ców. To dobry plan, sha.

– Prze­myśl go jesz­cze. Po­roz­ma­wia­my tu jutro o tej samej porze.

– Do­sko­na­le. – Ku­piec wstał i się prze­cią­gnął. – Wiesz, sha? Jeśli skok pój­dzie zgod­nie z pla­nem, wy­pra­wię przy­ję­cie na twoją cześć. Liczę też, że przy­pro­wa­dzisz bra­ta­ni­cę. Jej obec­ność to za­szczyt dla każ­de­go domu.

Yalin się ukło­nił.

– Selez wy­po­czy­wa w mojej re­zy­den­cji, lecz z pew­no­ścią chęt­nie od­wie­dzi twoją, drogi sha. Niech bo­go­wie cię pro­wa­dzą.

– I cie­bie – rzu­cił na od­chod­ne Hi­sha­am.

Yalin usły­szał trzask bata i tę­tent kopyt. Lekki wiatr tań­czył w li­ściach palm, to­czył fale pyłu po dzie­dziń­cu. Coś po­ru­szy­ło się w cie­niu za­jaz­du. Pia­sek przy bu­dyn­ku za­drgał, wy­brzu­szył się, wresz­cie pękł i uka­zał czar­ną rękę. Yalin bez­na­mięt­nie pa­trzył, jak Selez wy­grze­bu­je się spod ziemi i kła­dzie na brzu­chu. Naga, brud­na. Stru­gi śliny cie­kły jej po bro­dzie.

Jęk­nę­ła gło­śno ni­czym upio­ry z opo­wie­ści o na­wie­dzo­nym za­jeź­dzie. Za­czę­ła się czoł­gać, peł­zać, za­gar­nia­jąc pia­sek roz­cza­pie­rzo­ny­mi pal­ca­mi. Do­tar­ła do stołu, wspię­ła się na niego i ob­ró­ci­ła na plecy, wijąc się jak robak na roz­grza­nym bruku.

– Przyj­dzie? – za­py­ta­ła.

– Przyj­dzie. Boi się Na­ral­la­ha.

– I słusz­nie, praw­da? Ty wiesz o tym naj­le­piej. – Za­ci­snę­ła po­wie­ki w gry­ma­sie bólu.

– Dość o Na­ral­la­hu – Yalin zmru­żył oczy. – Nie po­mo­gło?

– Nie – szep­nę­ła. – Zbyt go­rą­co. Nawet pod pia­skiem. – Wy­prę­ży­ła się w łuk i za­mru­cza­ła prze­cią­gle. – One znów chcą się pa­rzyć.

Yalin po­pra­wił tur­ban i otrze­pał szatę.

– Zo­sta­wię cię teraz. Wróci jutro, więc nie za­po­mnij się ukryć.

– Pro­szę… – Ob­ró­ci­ła ku niemu wy­krzy­wio­ną z po­żą­da­nia twarz. – Tylko raz… Ona nie musi wie­dzieć…

– Nie. – Po­krę­cił sta­now­czo głową. – To nie je­steś ty. Dasz radę. Mu­sisz dać radę. Dla niej i dla in­nych.

Jęk­nę­ła, łzy spły­nę­ły z jej po­licz­ków wraz z reszt­ka­mi pia­sku. Wsa­dzi­ła dłoń mię­dzy uda i za­czę­ła nią ryt­micz­nie po­ru­szać.

– Nie mogę tak żyć.

– Już nie­dłu­go. Wy­trzy­maj do pełni.

Wy­buch­nę­ła pła­czem. Do­ty­ka­ła się i łkała jed­no­cze­śnie, aż krzyk­nę­ła wście­kle – tar­ga­na kon­wul­sja­mi czerń. Wrzask znik­nął po­śród palm, wzgórz i żół­tych fal pu­sty­ni.

Yalin za­ci­snął wargi. Wy­cią­gnął pu­de­łecz­ko z kie­sze­ni, otwo­rzył je…

– Do dia­błów – mruk­nął, na­bie­ra­jąc ostat­nią por­cję prosz­ku. Po­pa­trzył na wznie­sie­nia, obo­jęt­ne na krzy­ki Selez, obo­jęt­ne na ludz­kie nie­szczę­ścia. – Je­ste­śmy po­nu­rym żar­tem bogów – mruk­nął i wcią­gnął nosem reszt­ki czer­wo­ne­go pyłu.

Selez sku­li­ła się jak ofia­ra za­ra­zy.

– Opo­wiedz mi o zim­nie.

Yalin usiadł na murku. Miał spra­wy do za­ła­twie­nia, ale dawno na­uczył się cier­pli­wo­ści. Zimno? Co lu­dzie tutaj wie­dzie­li o praw­dzi­wym zim­nie?

– Gdy się uro­dzi­łem, oj­ciec wy­niósł mnie z chaty i po­ka­zał za­śnie­żo­nym szczy­tom za fior­da­mi…

 

Gar­ście pełne złota

 

W lo­chach cuch­nę­ło, więc straż­nik za­pro­po­no­wał Yali­no­wi pach­ną­cą chust­kę, ale ten od­mó­wił, je­dy­nie ukrył twarz za ma­te­ria­łem ke­fi­ji. Ze­szli po wą­skich stop­niach, póź­niej ko­ry­ta­rzem w prawo, aż do umó­wio­nej celi. War­tow­nik otwo­rzył klu­czem zamek.

– Zo­staw nas – roz­ka­zał kar­to­graf.

Skuty kaj­da­na­mi wię­zień wstał po­wo­li.

– Kim je­steś, sha? – za­py­tał.

Młody i silny. Ta­kie­go Yalin szu­kał.

– Kimś, kto może ura­to­wać cię od utra­ty głowy, Ose­fie. Cie­ka­wisz mnie. Po­sła­niec, który zabił dwóch straż­ni­ków, gdy przy­ła­pa­li go na kra­dzie­ży.

– Brac­two Po­słań­ców za mało płaci.

– Ja płacę wię­cej, a szu­kam kogoś, kto do­star­czy wia­do­mo­ści bez wzglę­du na wszyst­ko. Mo­żesz dziś stąd wyjść, jeśli bę­dziesz dla mnie pra­co­wać. Mo­żesz też od­mó­wić lub mnie oszu­kać, a wtedy umrzesz. Wy­bie­raj, Ose­fie.

– Co mam zro­bić?

– Od­bie­rzesz prze­sył­kę od pew­ne­go ap­te­ka­rza i za dwa dni do­star­czysz ją do po­wo­zu z tym em­ble­ma­tem. – Yalin wyjął kart­kę z kie­sze­ni. – Przy mo­ście pro­wa­dzą­cym do Cy­ta­de­li Wrza­sku. Je­steś od­waż­ny, chłop­cze?

Chło­pak wy­rwał ry­su­nek z dłoni kar­to­gra­fa.

– Je­stem – od­parł but­nie. – I chcę żyć.

– Nie za­wiedź mnie, Ose­fie, a spę­dzi­my razem wiele do­brych dni.

 

*

 

Targ w sto­li­cy nigdy się nie koń­czył. Ob­ju­czo­ne wiel­błą­dy stą­pa­ły dum­nie po­mię­dzy kra­ma­mi, gdzie kosze fig pię­trzy­ły się przy fla­ko­ni­kach per­fum i na­rę­czach wiel­kich piór. Ze­wsząd sły­chać było ostre sprzecz­ki o cenę, słod­kie kłam­stew­ka szep­ta­ne przez sprze­daw­ców i po­mru­ki wy­bred­nych klien­tów, syk­nię­cia małp uwię­zio­nych w klat­kach, wrza­ski papug, stuk­nię­cia kie­li­chów i brzęk prze­sy­py­wa­ne­go złota.

Yalin zo­sta­wił kilka monet w ob­szer­nym na­mio­cie han­dla­rza tka­nin, ku­pu­jąc długi zwój lek­kiej, a za­ra­zem moc­nej liny z czar­ne­go je­dwa­biu.

Garść wydał w roz­świe­tlo­nym lam­pa­mi za­kła­dzie szklar­skim, gdzie otyły wła­ści­ciel po­wi­tał go pu­cha­rem do­sko­na­łe­go wina.

– Czy­ni­my po­stę­py, sha. – Za­pro­wa­dził kar­to­gra­fa na za­ple­cze, do przy­kry­te­go płót­nem stołu. – Po­patrz, oceń – za­chę­cił i pod­niósł ma­te­riał.

– Do­brze pra­cu­jesz na pre­mię, han­dla­rzu. Oby tak dalej.

Potem za­wę­dro­wał do portu nad wiel­ką rzeką Gen­ga­de­shą. Za­cu­mo­wa­ne ło­dzie ko­ły­sa­ły się lekko, nie­któ­re le­d­wie łu­pi­ny, inne bar­dziej stat­ki. Pół­na­dzy tra­ga­rze ugi­na­li się pod cię­ża­rem ła­dun­ków. Yalin po­pa­trzył na za­chód. Gdzieś tam, za wzgó­rza­mi, Cy­ta­de­la Wrza­sków wzno­si­ła się nad Terem – do­pły­wem Gen­ga­de­shy, a wody rzeki pod­cho­dzi­ły pod same mury, okrą­ża­jąc je ni­czym splo­ty węża. Na Gen­ga­de­shy za­wsze pa­no­wał ruch, ale mało kto pły­wał Terem. Re­pu­ta­cja skó­ro­żer­ców od­stra­sza­ła pro­stych ludzi.

Ponad trzy dzwo­ny Yalin cho­dził wzdłuż na­brze­ża. Zjadł słod­ki pla­cek z ro­dzyn­ka­mi i tar­ty­mi mig­da­ła­mi, popił winem, i wró­cił do po­szu­ki­wań. Do­pie­ro kiedy z mi­na­re­tów świą­ty­ni roz­le­gło się gło­śne we­zwa­nie na po­kłon w stro­nę za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, zna­lazł mło­de­go ry­ba­ka, od któ­re­go kupił łódkę. 

Od­szedł za­do­wo­lo­ny, czu­jąc na­ra­sta­ją­cy ból w pier­siach. Prze­ce­nił swe moż­li­wo­ści. Cie­nie w za­uł­kach za­czę­ły fa­lo­wać mu przed ocza­mi, gdy szedł chwiej­nym kro­kiem w stro­nę mniej uczęsz­cza­nej dziel­ni­cy. Minął zwień­czo­ne ko­pu­ła­mi świą­ty­nie, do­tarł do ciem­ne­go za­uł­ka i zszedł po scho­dach do zie­lar­ni.

Ude­rzy­ła go kwa­śna woń pre­pa­ra­tów i ziół. Nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie zaj­mo­wa­ły bu­te­lecz­ki usta­wio­ne w prze­gród­kach wzdłuż ścian i wy­po­le­ro­wa­ny kon­tu­ar, za któ­rym jed­no­oki zie­larz Varr w bla­sku świec roz­drab­niał coś w moź­dzie­rzu.

– Pro­szek – wy­char­czał Yalin.

– Dałeś mi jesz­cze dwa dni, sha – od­parł zie­larz, nie pod­no­sząc wzro­ku. – To zło­żo­ny pro­ces. Moi cze­lad­ni­cy pra­cu­ją dnia­mi i…

– Po­trze­bu­ję teraz! – krzyk­nął Yalin i dodał ci­szej: – Cho­ciaż tyle. – Wrę­czył zie­la­rzo­wi pusty po­jem­ni­czek.

Varr burk­nął coś pod nosem, ale wstał i znik­nął w ciem­no­ści za­ple­cza. Yali­no­wi za­da­wa­ło się, że nie było go całą wiecz­ność. Gdy w końcu wró­cił z peł­nym na­czyn­kiem, kar­to­graf od razu na­brał szczyp­tę i wcią­gnął nosem. Bo­le­sne pul­so­wa­nie w pier­si ustą­pi­ło.

– To nie­zdro­we, sha – skwi­to­wał zie­larz.

Yalin par­sk­nął i za­to­czył się na szafę, aż za­brzę­cza­ły fla­ko­ni­ki.

– Uwie­rzył­byś, że bez tego nie mogę żyć?

– Wi­dzia­łem już wszyst­kie ludz­kie na­ło­gi – burk­nął Varr.

– Ale czy ja wciąż je­stem czło­wie­kiem? – mruk­nął Yalin. Nawet gdy mówił praw­dę, nikt w nią nie wie­rzył.

– Co ta­kie­go?

– Nic waż­ne­go. Już nie. Zdą­żysz z za­mó­wie­niem?

– Mą­drze wy­da­łem twe złoto, sha. Ze­bra­li­śmy dość krwi od bied­nych, teraz ją su­szy­my. Od­trut­ki rów­nież są już go­to­we, lecz nadal nie wiem, dla­cze­go po­trze­bu­jesz ich aż tyle, sha. – Zie­larz skło­nił głowę. – Skom­ple­tu­ję za­mó­wie­nie na czas. Krwa­wy pro­szek i po­ło­wę od­tru­tek weź­mie twój po­sła­niec, po resz­tę przyj­dziesz sam, sha.

– Do­brze, bar­dzo do­brze.

– Wy­tłu­macz mi coś, sha. To stwo­rze­nie ani jego jad nie jest nor­mal­ne. Skąd je wzią­łeś? Zro­bi­łem od­trut­ki, ale chciał­bym wy­ko­nać do­kład­niej­sze ba­da­nia…

Yalin od­wró­cił się do wyj­ścia.

– Módl się, abyś nigdy już go nie spo­tkał.

Po zmro­ku otwie­ra­ły się pa­lar­nie quu, a dźwię­ki fle­tów za­chę­ca­ły do od­wie­dze­nia ja­skiń gier i pi­jal­ni kawy. Za­mknął oczy, a ra­do­sne śmie­chy roz­le­ga­ją­ce się w ciem­nych uli­cach ra­ni­ły go bar­dziej niż ostrza.

Jutro Selez wyśle po­słań­ca do ar­cy­ka­pła­na Ma­qu­ira, pod­czas pełni go od­wie­dzi.

Skar­biec z ce­sar­skim dia­men­tem, któ­re­go sława okrą­ży świat. Za­gro­dy z nie­wol­ni­ka­mi, o któ­rych świat za­po­mniał.

Miraż wy­cza­ro­wa­ny ze słów. Nęcił ni­czym fa­lu­ją­cy widok mia­sta na ho­ry­zon­cie pu­sty­ni.

– Po­zwól­cie mi do­trzy­mać obiet­ni­cy – Yalin zwró­cił się do bogów pół­no­cy i po­łu­dnia. – Daj­cie mi siłę wró­cić do pie­kła.

  

Nie­co­dzien­ne zwy­cza­je go­do­we

 

Chłod­ny wie­czór.

Nie­któ­re przy­by­ły po­wo­za­mi, inne tra­ga­rze przy­nie­śli w lek­ty­kach. Nie­któ­re były nie­mal nagie, inne okry­te od stóp do głów. Wszyst­kie ciche, po­waż­ne, bez zwy­cza­jo­wych me­ta­lo­wych ozdób. Su­ną­ce pod bla­dym świa­tłem księ­ży­ca w stro­nę dłu­gie­go mostu pro­wa­dzą­ce­go na pół­wy­sep, wprost do Cy­ta­de­li Wrza­sków.

La­dacz­ni­ce przy­by­ły do skó­ro­żer­ców, a wraz z nimi Selez.

Przed bramą spoj­rza­ła na bu­dow­lę. Wieże z ciem­ne­go ka­mie­nia strze­la­ły w gwieź­dzi­ste niebo, na drzew­cach po­wie­wa­ły sztan­da­ry kultu Oskó­ro­wa­ne­go Boga – czer­wo­na po­stać trzy­ma­ją­ca przed sobą brą­zo­wy strzęp. Bóg, który zdarł z sie­bie skórę, aby od­sło­nię­ty­mi ner­wa­mi po­czuć ból i roz­kosz ca­łe­go świa­ta. Pa­tron lubieżników i opraw­ców. Ci ostat­ni mieli dziś uży­wa­nie, są­dząc po od­gło­sach do­bie­ga­ją­cych z Cy­ta­de­li. Wrza­ski nio­sły się po spo­koj­nych wo­dach Teru jako oso­bli­wa mo­dli­twa skó­ro­żer­ców.

Za­mie­rzam tam wejść, uzmy­sło­wi­ła sobie Selez. Zwol­ni­ła, gdy ude­rzył ją przy­pływ pa­ni­ki. Jesz­cze mogła odejść. Wy­my­ślić coś in­ne­go… Nie! Dziś, to musi być dziś. One już nie mogły cze­kać, pcha­ły ją w ra­mio­na ar­cy­ka­pła­na. Miały na nią zbyt wiel­ki wpływ. Uszczyp­nę­ła się bo­le­śnie w dłoń, z tru­dem zro­bi­ła pierw­szy krok, drugi przy­szedł ła­twiej, a kiedy prze­szła pod łu­ko­wa­to zwień­czo­ną bramą uśmie­cha­ła się już lu­bież­nie i krę­ci­ła bio­dra­mi.

Ma­qu­ira zna­la­zła na dzie­dziń­cu. Wy­pa­try­wał jej. Pod­szedł i ukło­nił się nisko.

– Zatem mój kwiat pu­sty­ni do­trzy­mu­je słowa.

– Wąt­pi­łeś?

– Wie­rzy­łem jak praw­dzi­wy ka­płan. Chodź, moja droga.

Skó­ro­żer­cy spraw­dza­li każdą z ko­biet, ma­cha­jąc przed nimi la­tar­nia­mi na sznu­rach, lecz za­miast świe­czek w środ­ku każ­dej wi­ro­wał uwię­zio­ny czar­ny dym. Ma­qu­ir za­pro­wa­dził Selez na bok, za­brał jed­ne­mu z ako­li­tów la­tar­nię i zbli­żył do dziew­czy­ny.

– Cóż to ta­kie­go? – za­py­ta­ła.

Z wnę­trza do­biegł roz­pacz­li­wy pisk.

– Młode ifry­tów, które ła­pie­my w go­rą­cych pie­cza­rach – wy­ja­śnił Ma­qu­ir. – Metal spra­wia im ogrom­ny ból. Zdej­mij z sie­bie złoto, moja pięk­na. Nie wolno go wno­sić do Cy­ta­de­li.

– Och, nie wie­dzia­łam. Moja ro­dzi­na to wy­znaw­cy Bez­u­stan­ne­go Bla­sku.

– Więc z ra­do­ścią przed­sta­wię ci nauki skó­ro­żer­ców – od­parł, gdy zrzu­ca­ła z sie­bie kol­czy­ki i bran­so­le­ty. Po­now­nie zbli­żył ifry­ta do jej ciała, od stóp w san­da­łach przez tur­ku­so­wą suk­nię z głę­bo­kim de­kol­tem aż po upię­te włosy. Tym razem demon mil­czał.

– Chodź­my, droga Selez. – Wziął ją pod ramię. – Świę­tuj­my siód­mą peł­nię. Wła­śnie pod­czas ta­kiej, ty­sią­ce lat temu, Oskó­ro­wa­ny Bóg od­rzu­cił chłód me­ta­lu, zdarł z sie­bie skórę wła­sny­mi szpo­na­mi i do­znał unie­sie­nia…

 

*

 

Bru­nat­ne plamy na scho­dach. Takie same na ścia­nach. Nie­któ­re stare i wy­bla­kłe, inne jasne i nie­po­ko­ją­co świe­że.

Selez szła za Ma­qu­irem. Pro­wa­dził ją coraz wyżej, pe­ro­ru­jąc bzdu­ry, któ­rych nie chcia­ła słu­chać. Zer­ka­ła w głąb ciem­nych ko­ry­ta­rzy, roz­świe­tlo­nych tylko nikłą po­świa­tą z trój­noż­nych kok­sow­ni­ków. Mrocz­ne, zgar­bio­ne syl­wet­ki prze­my­ka­ły tu i tam, pi­ja­ne lub ranne, nie spo­sób było po­wie­dzieć. Stłu­mio­ne wrza­ski bólu do­cho­dzi­ły z nie­okre­ślo­nych miejsc, prze­ry­wa­ne ochry­pły­mi re­cho­ta­mi. Selez sły­sza­ła rów­nież chi­cho­ty dzi­wek, wy­mu­szo­ne i pod­szy­te stra­chem. Która ko­bie­ta przy­by­ła­by na to świę­to z wła­snej woli? Czy Ma­qu­ir jest aż tak na­iw­ny? A może wie o niej wszyst­ko i tylko udaje? Strach i po­żą­da­nie mie­sza­ły się w jej gło­wie, więc tylko przy­ta­ki­wa­ła krót­ko, i szła dalej.

Gdy w końcu sta­nę­li przed drzwia­mi, mu­snę­ła pal­ca­mi ich szarą, gład­ką po­wierzch­nię.

– To kość – stwier­dzi­ła, uda­jąc zdzi­wie­nie.

– Oskó­ro­wa­ny Bóg ob­da­rza swych wy­znaw­ców wie­lo­ma da­ra­mi. Krwio­pętanie, ne­kro­man­cja, rzeź­bie­nie w cia­łach ży­wych i umar­łych. – Chwy­cił umo­co­wa­ną w drzwiach małą czasz­kę, być może dziec­ka, i prze­krę­cił ją, na­stęp­nie wpu­ścił Selez przo­dem do środ­ka. – Tylko ja mogę otwo­rzyć te drzwi – szep­nął, za­trza­sku­jąc je za sobą. – Nikt nam nie prze­szko­dzi – dodał przy­mil­nie.

Para szczel­nie za­mknię­tych okien­nic. Sze­ro­kie łoże z ja­skra­wy­mi po­dusz­ka­mi. Żar bu­cha­ją­cy z roz­pa­lo­ne­go kok­sow­ni­ka i stół ugi­na­ją­cy się od bu­te­lek. Do tego dwa pu­cha­ry i dy­mią­ce ka­dzi­dła z wy­czu­wal­ną nutą quu.

Prze­su­nę­ła ję­zy­kiem po war­gach. One bu­dzi­ły się od go­rą­ca, ich po­żą­da­nie prze­ni­ka­ło do niej pul­su­ją­cy­mi fa­la­mi wraz z trud­ną do opa­no­wa­nia iry­ta­cją. Wciąż nie po­zwa­la­ła im się pa­rzyć, ale już nie­dłu­go… nie­dłu­go… Po­sta­wi­ła pierw­sze kroki w stro­nę okna, się­gnę­ła do ra­mią­czek sukni i zsu­nę­ła wpierw jedno, póź­niej dru­gie. Ma­te­riał spły­nął na pod­ło­gę. Za sobą usły­sza­ła cichy po­mruk ar­cy­ka­pła­na.

– Obie­ca­łeś mi widok na Dłoń Od­no­wi­cie­la – rzu­ci­ła z uśmie­chem przez ramię.

Od­blo­ko­wa­ła za­su­wę z okien­nic, otwo­rzy­ła je sze­ro­ko i wy­chy­li­ła się za pa­ra­pet. Uj­rza­ła sze­ro­kie wody Teru, dalej pola i wzgó­rza – za­le­d­wie czar­ne za­ry­sy w ciem­no­ściach nocy – wresz­cie na ho­ry­zon­cie łuny osad oraz górę z pię­cio­ma wiel­ki­mi igli­ca­mi w kształ­cie skie­ro­wa­nych ku niebu pal­ców; na każ­dym z wierz­choł­ków pło­nę­ły świę­te ognie, któ­rych nigdy nie ga­szo­no.

Dłoń Od­no­wi­cie­la.

– Pięk­ne.

– Nie tak jak ty – od­parł.

Usły­sza­ła, jak Ma­qu­ir zrzu­ca swe ubra­nie. Cie­płe dło­nie do­tknę­ły jej bar­ków, ści­snę­ły lekko, prze­su­nę­ły się w dół, coraz niżej i niżej, wresz­cie prze­szły wzdłuż bio­der do przo­du i wsu­nę­ły się mię­dzy jej uda.

Wes­tchnę­ła cicho. Po­czu­ła na po­ślad­ku jego wzbie­ra­ją­cą mę­skość. Na­chy­lił się i wszedł w nią gwał­tow­nie, jed­no­cze­śnie chwy­ta­jąc ją bru­tal­nie za kark i zmu­sza­jąc, by się po­chy­li­ła, tak że jej głowa wy­sta­wa­ła za okno.

– Chcia­łaś wi­do­ków, kurwo? To patrz! – Drugą dło­nią po­cią­gnął ją za włosy, aż pi­snę­ła. – Oskó­ro­wa­ny Boże! – za­czął in­to­no­wać pod­nie­sio­nym gło­sem. – Przyj­mij moją ofia­rę! Ból i roz­kosz dla twej chwa­ły! Któ­ryś ob­na­żył się na cier­pie­nie, któ­ryś…

Przy­po­mnia­ła sobie, że po­win­na pła­kać, szar­pać się, bła­gać. Spró­bo­wa­ła przy­wo­łać do oczu łzy, jęk­nę­ła kilka razy i za­ma­cha­ła rę­ka­mi, ude­rza­jąc ka­pła­na w uda. One były teraz roz­draż­nio­ne. Chcia­ła tego. Niech Ma­qu­ir znaj­dzie speł­nie­nie swo­ich fan­ta­zji, niech wszyst­ko po­to­czy się we­dług jego myśli… Do czasu.

Wy­szedł z niej i szarp­nął bo­le­śnie za rękę, aż się ob­ró­ci­ła. Zdą­ży­ła otwo­rzyć usta, zanim trza­snął ją pię­ścią w po­li­czek. Na chwi­lę świat za­tra­cił się w ośle­pia­ją­cej bieli, potem Selez ze zdzi­wie­niem uświa­do­mi­ła sobie, że spada… i spada… Ko­lo­ry bły­snę­ły w ką­ci­kach oczu. Po­dusz­ki, łóżko. W ustach czuła po­smak krwi, one ko­tło­wa­ły się wście­kle we wnę­trzu.

Jak za sta­rych, złych cza­sów. Znów krwa­wi­ła, znów pła­ka­ła. Pa­mię­ta­ła, jak roz­pacz­li­wie szu­ka­ła uciecz­ki, któ­rej nie było. Dla­cze­go sama za­pla­no­wa­ła tę część? Bo tym razem musi być ina­czej, przy­po­mnia­ła sobie.

Przez za­łza­wio­ne oczy uj­rza­ła, jak pod­cho­dzi. Rzu­cił się na nią, przy­wa­lił swoim cię­ża­rem, ude­rzył otwar­tą dło­nią raz, drugi, potem znów w nią wszedł. Do­brze ci, ar­cy­ka­pła­nie? Uśmie­chasz się odu­rzo­ny wła­dzą?

Za­plo­tła nogi wokół jego bio­der i za­ci­snę­ła, za­trzy­mu­jąc go w sobie. Spoj­rzał w dół zdzi­wio­ny.

– Chcesz zło­żyć ofia­rę swemu bogu? – wy­szep­ta­ła obo­la­ły­mi war­ga­mi. – Oto ona.

Uwol­ni­ła je wszyst­kie i jęk­nę­ła cicho z pa­ra­li­żu­ją­cej mie­szan­ki cier­pie­nia i przy­jem­no­ści, gdy za­ha­cza­ły o jej nerwy, roz­py­cha­ły się i kle­ko­ta­ły.

Ma­qu­ir krzyk­nął prze­raź­li­wie, gdy pierw­sza sko­lo­pen­dra wy­szła z jej ust i uką­si­ła go w wargę. Pró­bo­wał się wy­rwać, ale Selez trzy­ma­ła mocno. Za­mknę­ła oczy, od­da­jąc się po­draż­nio­nym zmy­słom. Po­zwo­li­ła, by sko­lo­pen­dry do­ko­na­ły dzie­ła. Wy­cho­dzi­ły z niej przez ka­na­ły wy­drą­żo­ne nie­gdyś magią Oskó­ro­wa­ne­go Boga. Stra­ci­ła słuch, gdy prze­py­cha­ły się przez uszy, za­dła­wi­ła, kiedy peł­zły wzdłuż gar­dła. Ma­qu­ir szar­pał się i krzy­czał, a one ką­sa­ły go jedna za drugą. Selez uśmiech­nę­ła się, sły­sząc pa­ni­kę w jego gło­sie – po­czu­ła sko­lo­pen­drę tam na dole i zro­zu­mia­ła, gdzie stwo­rze­nie wbiło kły ja­do­we. Ma­qu­ir zawył prze­cią­gle, lecz cóż zna­czy ko­lej­ny wrzask w Cy­ta­de­li Wrza­sków?

Nie do­ce­ni­ła go. Szarp­nął się w bok i oboje spa­dli z łóżka. Selez ude­rzy­ła głową o po­sadz­kę – ból prze­szył jej czasz­kę, na mo­ment roz­luź­ni­ła chwyt, ale wy­star­czy­ło, aby Ma­qu­ir wy­rwał się i za­to­czył do tyłu, wciąż ob­le­zio­ny przez ja­do­wi­te sko­lo­pen­dry. Ma­chał roz­pacz­li­wie rę­ko­ma, zrzu­ca­jąc je z sie­bie i dep­cząc. Za­bi­je je wszyst­kie, po­my­śla­ła Selez krzy­wiąc się na chrzęst miaż­dżo­nej chi­ty­ny. Tyle jadu za­trzy­ma­ło­by zwy­kłe­go czło­wie­ka, ale ar­cy­ka­płan nie był zwy­kłym czło­wie­kiem, lecz ma­giem, skó­ro­żer­cą. Kto wie, co skry­wa­ło jego ciało i ja­ki­mi ła­ska­mi ob­da­ro­wał go Oskó­ro­wa­ny Bóg?

Selez ze­rwa­ła się na czwo­ra­ka, syk­nę­ła i rzu­ci­ła się na Ma­qu­ira. Dzi­siaj nawet bóg mu nie po­mo­że. Pchnę­ła go na ścia­nę, ude­rzy­ła pię­ścią w brzuch, ale rów­nie do­brze mo­gła­by tłuc ka­mien­ną płytę. Jedno oko Ma­qu­ira było spuch­nię­te od jadu – wiel­ka czer­wo­na gula – dru­gie po­pa­trzy­ło na Selez z nie­na­wi­ścią. Coś szep­nął – jego ręka za­fa­lo­wa­ła, ścię­gna prze­su­nę­ły się pod skórą, trza­snę­ły chrząst­ki, i za­miast dłoni uniósł pół­ko­le ostrej jak miecz kości. Zdą­ży­ła od­sko­czyć, gdy ciął za­ma­szy­stym ru­chem… a jed­nak nie. Po­czu­ła pa­lą­cy ból w udzie i uj­rza­ła struż­kę ciem­nej krwi. Do dia­błów! Miała nie uszko­dzić ar­cy­ka­pła­na bar­dziej niż ko­niecz­ne, ale pie­przyć plany! Nie za­mie­rza­ła umie­rać!

Wzię­ła bu­tel­kę ze sto­li­ka. Ma­qu­ir znów za­mach­nął się ostrzem, ale jad dał mu się już we znaki i spo­wol­nił. Selez z ła­two­ścią unik­nę­ła ciosu, po czym trza­snę­ła na­czy­niem w cie­mię ar­cy­ka­pła­na. Pry­snę­ło szkło, z łysej czasz­ki po­pły­nę­ła krew. Drań nadal stał! Druga bu­tel­ka po­szła w ślad za pierw­szą i Ma­qu­ir wresz­cie osu­nął się na pod­ło­gę. W ką­ci­kach ust miał spie­nio­ną ślinę, od­dy­chał z tru­dem. Leżał spa­ra­li­żo­wa­ny z roz­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi, wbi­ja­jąc nie­na­wist­ny wzrok w Selez. Magia zga­sła, ostrze znik­nę­ło, a dłoń wró­ci­ła do nor­mal­nej po­sta­ci.

Sko­lo­pen­dry prze­róż­nych wiel­ko­ści i ko­lo­rów ła­zi­ły po ich na­gich cia­łach i chło­sta­ły po­wie­trze czuł­ka­mi.

Selez wy­dę­ła wargi, gdy emo­cje wzię­ły górę. Zro­bi­ła to. Zro­bi­ła. Usia­dła okra­kiem na ar­cy­ka­pła­nie, a potem na­chy­li­ła się i za ca­łych sił wy­buch­nę­ła mu śmie­chem pro­sto w twarz. Krzy­cza­ła, re­cho­ta­ła, pła­ka­ła.

Sie­dem lat nie­wo­li w pod­zie­miach Cy­ta­de­li, sie­dem lat gwał­tów, okru­cień­stwa i po­ni­że­nia. Cięli ją, pa­tro­szy­li ohyd­ną magią, a póź­niej skła­da­li po­ha­ra­ta­ne ciało. Teraz wło­ży­ła w śmiech całe mie­sią­ce ago­nii, gdy Ma­qu­ir zmie­niał jej ciało i roz­grza­ny­mi szpi­kul­ca­mi wier­cił w nim ka­na­li­ki.

– Gdyby coś mogło za­miesz­kać w ludz­kim ciele – dy­wa­go­wał wtedy – mo­gli­by­śmy uzy­skać nie­po­wta­rzal­ne smaki ży­we­go mięsa. Jak są­dzisz, dziew­czy­no? Jesz­cze jedna próba?

Ma­rzy­ła o tej chwi­li przez sie­dem lat, aż do uciecz­ki…

Oprzy­tom­nia­ła. Wciąż cze­ka­ła na nią ro­bo­ta. Selez za­klą­ska­ła, po czym stuk­nę­ła zę­ba­mi, za­ci­ska­jąc gwał­tow­nie szczę­ki. Nad­kru­szo­ny od pię­ści Ma­qu­ira ząb ode­zwał się ostrym bólem. Sko­lo­pen­dry znie­ru­cho­mia­ły, po czym jak jeden or­ga­nizm wspię­ły się na nią i za­czę­ły wcho­dzić do środ­ka jej ciała, roz­py­cha­jąc się przez otwo­ry w skó­rze i mię­śniach.

Selez pod­nio­sła suk­nię, ode­rwa­ła z niej pasmo i ob­wią­za­ła roz­cię­te udo. W gło­wie sły­sza­ła szum, obity po­li­czek za­czy­nał puch­nąć. Chwy­ci­ła Ma­qu­ira za sztyw­ną rękę i po­cią­gnę­ła.

– Nie po­zna­łeś mnie, praw­da? Gdy mnie tu przy­wieź­li, byłam wy­chu­dzo­nym, po­ra­nio­nym dzie­cia­kiem ze zgo­lo­ną głową. Na­zy­wa­łam się Ne­fe­ela. – Szur, szur, po pod­ło­dze. Jego spo­co­ne ciało zo­sta­wia­ło za sobą mokre smugi tak jak łzy pły­ną­ce po jej po­licz­kach. – Zrzu­ci­łam to imię i wy­bra­łam nowe, Selez. W dia­lek­cie mo­je­go ple­mie­nia ozna­cza ja­do­wi­tą sko­lo­pen­drę. Tak jak chcia­łeś, w końcu coś we mnie za­miesz­ka­ło. Tro­chę ro­ba­ków wy­rzu­co­nych na śmiet­nik po wa­szych ma­gicz­nych eks­pe­ry­men­tach. Od­na­leź­li­śmy się na­wza­jem. – Po­ło­ży­ła rękę na pier­si, a kilka wy­brzu­szeń prze­su­nę­ło się de­li­kat­nie pod skórą.

Wydał z sie­bie nie­wy­raź­ne chrząk­nię­cie. Od­po­wiedź? Bła­ga­nie? Selez miała to gdzieś.

– Teraz do okna, skur­wie­lu. – Splu­nę­ła mu na twarz. – Twoja kolej po­dzi­wiać wi­do­ki.

 

Ach, ry­zy­ko

 

Koła tur­ko­ta­ły na nie­rów­nym trak­cie, bat strze­lał nad ga­lo­pu­ją­cy­mi końmi.

– Wol­niej, Sa­qu­at! – krzyk­nął Hi­sha­am i dodał pod nosem: – Prze­klę­ty dureń.

Kuzyn jego żony nie grze­szył by­stro­ścią. Nie tylko on. Hi­sha­am już dawno zro­zu­miał, że ota­cza­ją­cy go krew­nia­cy mają mniej ro­zu­mu od małpy, któ­rej łeb utknął w pu­stej ty­kwie. Po­tra­fi­li tylko pro­sić: Ta­tu­siu, daj złoto! Mężu, daj złoto! Bra­tan­ku, daj…! Jakby Hi­sha­am trzy­mał w staj­ni sra­ją­ce­go mo­ne­ta­mi muła. Ran­kiem ze­brać szu­flą i dla każ­de­go wy­star­czy.

Wes­tchnął, wy­glą­da­jąc przez okno na ciem­ne wody Teru, gdzie od­bi­te mi­ria­dy gwiazd przy­po­mi­na­ły ma­leń­kie dia­men­ty, ni­czym te, które trzy­mał teraz na ko­la­nach w szka­tuł­ce, a wraz z nimi sza­fi­ry, perły i szma­rag­dy. Mała for­tu­na, lecz kto macza pa­lu­chy w han­dlu, wie, że trze­ba za­in­we­sto­wać, aby zo­ba­czyć zysk. Dzi­siaj Hi­sha­amo­wi cho­dzi­ło za­rów­no o zysk, jak i o przy­go­dę, za­po­mnia­ną iskrę ry­zy­ka.

Sa­qu­at za­trzy­mał powóz przed mo­stem. Nikt tu nie cze­kał na dziw­ki, świę­to miało trwać aż do rana. Ku­piec wy­siadł, za­cią­ga­jąc ke­fi­ję na twarz.

– Nie­dłu­go wrócę – rzu­cił na od­chod­ne i ru­szył mo­stem.

Usły­szał krzy­ki, ale spo­dzie­wał się tego, więc szedł pew­nie, sku­pio­ny na ce­sar­skim dia­men­cie w skarb­cu. Tro­chę monet za­ro­bio­nych na boku za­wsze się przy­da. Hi­sha­am miał wra­że­nie, że jeśli prze­sta­nie sie­dzieć od rana do wie­czo­ra nad ko­lum­na­mi cyfr, całe przed­się­bior­stwo roz­pad­nie się jak domek z oto­cza­ków.

Prze­szedł przez bramę, aku­rat, gdy ze stro­ny mia­sta do­bie­gło głu­che echo dzwo­nu i w jed­nej z wież Cy­ta­de­li także roz­brzmiał dzwon. Hi­sha­am za­wsze był na czas. Punk­tu­al­ność to pod­sta­wa.

Na oświe­tlo­nym po­chod­nia­mi dzie­dziń­cu bu­kłak krą­żył mię­dzy rę­ka­mi śmie­ją­cych się ako­li­tów. Kiedy uj­rze­li kupca, spo­waż­nie­li, a potem się­gnę­li po sznu­ry z la­tar­nia­mi.

– Ja się tym zajmę!

Ar­cy­ka­płan Ma­qu­ir zszedł ze scho­dów pro­wa­dzą­cych na mury. Miał zmę­czo­ną twarz, za­pew­ne po trwa­ją­cym świę­to­wa­niu.

– Przy­by­łem za­ku­pić nie­wol­ni­ków, wasza świę­to­bli­wość – rzekł ku­piec z ulgą, że tra­fił na Ma­qu­ira.

Ar­cy­ka­płan po­ma­chał la­tar­nią i, za­do­wo­lo­ny, oddał ją ako­li­cie.

– Trwa świę­to, nie­zna­jo­my. Dziś wzno­si­my modły do Oskó­ro­wa­ne­go Boga, od­da­je­my mu chwi­le przy­jem­no­ści i go­dzi­ny bólu. Przy­bądź jutro.

Hi­sha­am skło­nił się po­kor­nie, otwo­rzył wieko i po­ka­zał wnę­trze.

– Ja rów­nież świę­tu­ję z oka­zji nie­prze­wi­dzia­ne­go szczę­ścia, a moi go­ście szu­ka­ją praw­dzi­wych roz­ko­szy pod­nie­bie­nia. Hoj­nie za­pła­cę.

Ma­qu­ir wło­żył rękę do środ­ka i za­mie­szał w szla­chet­nym ka­mie­niach.

– Wy­glą­da na to, że to twoje szczę­ście bę­dzie i na­szym. Wezmę za­pła­tę, a ty po­wiedz, ja­kich nie­wol­ni­ków szu­kasz.

– Wasza świę­to­bli­wość, po­zwól, że na razie klej­no­ty zo­sta­ną ze mną. Chciał­bym sam wy­brać towar, zo­ba­czyć go, a jeśli trze­ba prze­te­sto­wać. Za­wsze szu­kam wy­jąt­ko­wej ja­ko­ści. – Hi­sha­am miał na­dzie­ję, że nie urazi ar­cy­ka­pła­na. Lu­dzie by­wa­ją draż­li­wi, szcze­gól­nie pi­ja­ni lub otu­ma­nie­ni quu, a dzi­siaj ka­pła­ni uży­wa­li sobie do woli. Wtedy coś za­uwa­żył i wska­zał pal­cem czasz­kę Ma­qu­ira. – Wasza świę­to­bli­wość… eee… krew.

Ma­qu­ir po­ma­cał się po czub­ku łysej głowy i ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi spoj­rzał na opusz­ki pal­ców ob­le­pio­ne jasną krwią. Ku za­sko­cze­niu Hi­sha­ama, za­śmiał się.

– Jedna dziw­ka ude­rzy­ła mnie bu­tel­ką. Już się nią za­ją­łem. – Ro­ze­śmiał się gło­śniej, pa­trząc przez ramię, a ako­li­ci jak jeden mąż, wznie­śli ra­do­sne okrzy­ki.

Do dia­błów! Czy mówił o bra­ta­ni­cy Yali­na? Nie, nie­moż­li­we. Prze­cież nie była jedną z ta­nich kurew, za któ­ry­mi nikt nie za­tę­sk­ni. Nawet zu­chwal­stwa skó­ro­żer­ców muszą mieć gra­ni­ce, praw­da? 

 – Chodź­my, nie­zna­jo­my. I tak zmie­rza­łem do la­bo­ra­to­riów.

Prze­szli przez dzi­wacz­ne ko­ścia­ne drzwi i za­głę­bi­li się w ko­ry­ta­rze, pach­ną­ce ka­dzi­dła­mi i słod­ka­wą wonią krwi. Hi­sha­am znał drogę, ale zej­ście do za­gród wciąż go dzi­wi­ło.

Naj­pierw prze­stron­na sala. Tuzin pło­ną­cych kok­sow­ni­ków ota­czał śro­dek, gdzie ka­mień się koń­czył, prze­cho­dził w kość i tkan­kę, za­kry­wa­ją­ce pod­ło­gę brud­ną ró­żo­wo-brą­zo­wą war­stwą. Winda miała kształt plat­for­my z setek po­łą­czo­nych czar­ną magią pisz­cze­li, za liny słu­ży­ło coś, co Hi­sha­amo­wi za­wsze przy­po­mi­na­ło wy­su­szo­ne je­li­ta, ale nigdy nie zdo­był się na od­wa­gę, aby za­py­tać. Czte­rech mu­sku­lar­nych nie­wol­ni­ków z wy­łu­pio­ny­mi ocza­mi ob­słu­gi­wa­ło ko­ło­wrót.

Gdy Hi­sha­am zajął miej­sce obok Ma­qu­ira, plat­for­ma po­wo­li ru­szy­ła w dół. Zaraz potem wyjął z kie­sze­ni za­kro­pio­ną mirrą chu­s­tecz­kę, bo w jego noz­drza ude­rzy­ły pierw­sze cuch­ną­ce wy­zie­wy.

Sta­nę­li obok po­de­stów – pro­wa­dzi­ły do roz­ga­łę­zia­ją­cych się ko­ry­ta­rzy. Nie pło­nął tu żaden ogień. Źró­dłem przy­ćmio­ne­go, cho­ro­bli­wie żół­te­go świa­tła były pod­wie­szo­ne na skle­pie­niu kule z prze­źro­czy­stych błon, w któ­rych ja­rzył się nie­zna­ny Hi­sha­amo­wi pro­szek. Może al­che­mia, może dar skó­ro­wa­ne­go Boga. W od­da­li za­czy­na­ły się cele z ko­ścia­ny­mi kra­ta­mi.

– Chciał­bym cze­goś eg­zo­tycz­ne­go – rzekł ku­piec, od­dy­cha­jąc płyt­ko. – Coś z… głę­bin.

Ma­qu­ir po­dra­pał się pod opuch­nię­tym okiem.

– Chcesz roz­pie­ścić gości uni­kal­nym sma­kiem? Zatem do­brze.

Ka­płan po­cią­gnął za jedną z lin. Plat­for­mą szarp­nę­ło i znów zjeż­dża­li.

Fetor od­cho­dów i gni­ją­ce­go mięsa przy­brał na sile, jęki od­bi­ja­ły się echem od wil­got­nych, ob­le­pio­nych tkan­ką ścian. Dalej w głąb: ko­lej­ne po­de­sty i wy­drą­żo­ne ko­ry­ta­rze ni­czym pod­zie­mia ogrom­ne­go mro­wi­ska.

Hi­sha­am nigdy nie był tak głę­bo­ko. Ku­po­wał nie­wol­ni­ków z dru­gie­go po­zio­mu – zmie­nio­nych, aby nadać ich mięsu wy­ra­zi­sty, nie­po­wta­rzal­ny smak. Nigdy ich nie ża­ło­wał. Prze­cież dawał im szczę­śli­wą śmierć, z głową pełną quu. Nic nie czuli, a on de­lek­to­wał się ich cia­ła­mi. Po co za­ra­biać pie­nią­dze, jeśli czło­wiek nie może po­zwo­lić sobie na odro­bi­nę luk­su­su?

Sta­nę­li na samym dnie. Po­wie­trze było tu cięż­kie, fetor tak ostry, że za­ty­kał płuca. Ma­qu­iro­wi zda­wa­ło się nie prze­szka­dzać, nie miał won­nej tka­ni­ny i od­dy­chał głę­bo­ko. Hi­sha­am pa­trzył na niego z za­zdro­ścią.

Ka­płan zszedł z plat­for­my i ru­szył je­dy­nym ko­ry­ta­rzem. Nie było tu innej drogi. Wiel­kie plamy tkan­ki za­kry­wa­ły ścia­ny, gdzie­nie­gdzie prze­świ­ty­wa­ła szara kość. Hi­sha­am ze­brał się na od­wa­gę i do­tknął czer­wo­na­wą masę – mięk­ka, gu­mo­wa­ta i nie­przy­jem­nie cie­pła.

Bo­go­wie! Jak w trze­wiach po­two­ra! Hi­sha­am wy­pa­try­wał straż­ni­ków. Gdzie Yalin? Obec­ność wspól­ni­ka uspo­ko­iła­by go cho­ciaż tro­chę.

Po kil­ku­dzie­się­ciu kro­kach we­szli do więk­szej ja­ski­ni. Przez mo­ment Hi­sha­am my­ślał, że zna­lazł się w za­kła­dzie sprze­daw­cy dy­wa­nów, ale potem uświa­do­mił sobie, na co pa­trzy i zdu­sił krzyk. Na rusz­to­wa­niach z czar­ne­go drew­na roz­pię­to dzie­siąt­ki pła­tów skóry, ale co gor­sza, w tym pła­tach wi­docz­ne były twa­rze: miały mru­ga­ją­ce oczy, a także usta pełne spi­ło­wa­nych na ostro zębów.

Gdy tylko Ma­qu­ir pod­szedł bli­żej, skóry roz­cią­gnę­ły się i z sze­le­stem spły­nę­ły w jego stro­nę. Hi­sha­am zro­bił krok w tył, ude­rzył w coś mięk­kie­go i tym razem nie po­wstrzy­mał krzy­ku, gdy od­wró­cił się i zo­ba­czył drogę od­cię­tą przez skóry, ły­pią­ce na niego prze­krwio­ny­mi ocza­mi.

– Spo­koj­nie – rzekł Ma­qu­ir. – To tylko za­bez­pie­cze­nie.

Usta skór otwo­rzy­ły się jed­no­cze­śnie.

– Czu­je­my was – szep­nę­ły gło­sa­mi jak z wnę­trza gro­bow­ców. – Wi­dzi­my.

– Klient po nie­wol­ni­ków – oznaj­mił ka­płan.

Skóry bez słowa wró­ci­ły na dawne miej­sca.

Hi­sha­am trzy­mał po­jem­nik z kosz­tow­no­ścia­mi, jakby to była ostat­nia nić łą­czą­ca go ze świa­tem ze­wnętrz­nym. Po­pę­dził za kro­czą­cym szyb­ko Ma­qu­irem.

– Klient? – za­py­tał tu­bal­ny głos na końcu po­miesz­cze­nia.

Mon­stru­al­nie gruby, pół­na­gi ka­płan w oto­cze­niu dwóch straż­ni­ków roz­cią­gał na żer­dzi jedną ze świe­żych skór.

– Na­ral­lah – wark­nął Ma­qu­ir, a na dźwięk tego imie­nia Hi­sha­am sku­lił się i scho­wał za ple­ca­mi prze­wod­ni­ka. – Co tu ro­bisz?

– Pra­cu­ję, gdy wy się ba­wi­cie. Gdy wy pie­przy­cie miej­skie dziw­ki, ja skła­dam ofia­ry z wła­sne­go bólu. – Ob­ró­cił się i Hi­sha­am spo­strzegł, że w brzuch ka­pła­na we­tknię­to roz­pa­lo­ne węgle: skóra wokół nich po­czer­nia­ła, tłuszcz skwier­czał i ska­py­wał dy­mią­cy­mi kro­pla­mi. – A teraz przy­pro­wa­dzi­łeś klien­ta. Tutaj? Co chcesz mu sprze­dać?

Łysy ka­płan mil­czał przez chwi­lę.

– Chce trzech nie­wol­ni­ków do stołu – po­wie­dział wresz­cie.

– Trzech?! – Krzyk odbił się echem.

Hi­sha­am otwo­rzył szka­tuł­kę i z nie­pew­nym uśmie­chem za­pre­zen­to­wał kosz­tow­no­ści. Na­ral­lah tylko zer­k­nął i wy­krzy­wił oto­czo­ne ska­ry­fi­ka­cja­mi usta, ale kup­co­wi zda­wa­ło się, że do­strzegł w jego oczach cień po­żą­da­nia.

– Ja rzą­dzę tym po­zio­mem i mówię, że klient do­sta­nie jed­ne­go. Jed­ne­go! Two­rzy­my ich la­ta­mi, więc będą sma­ko­wać wy­jąt­ko­wo, nie­po­wta­rzal­nie. Wy­no­ście się teraz.

Wy­glą­da­ło, że Ma­qu­ir chce jesz­cze coś po­wie­dzieć. Jego twarz stę­ża­ła, roz­chy­lił usta, ale za­mknął je bez słowa i po­cią­gnął kupca za sobą. Dalej ko­ry­ta­rze roz­wi­dla­ły się w różne kie­run­ki, ale ka­płan zda­wał się znać drogę i szedł pew­nie.

Puste cele. Kraty ze wzmoc­nio­nej, zmie­nio­nej magią kości, a przy nich za­wie­szo­ne uprzę­że z kne­bla­mi i liny prze­zna­czo­ne do od­pro­wa­dza­nia nie­wol­ni­ków. W ścia­nach dziu­ry oto­czo­ne gąb­cza­stą tkan­ką; kur­czy­ły się i roz­sze­rza­ły, a wtedy bu­cha­ło z nich świe­że po­wie­trze. Ko­mi­ny? Płuca? Hi­sha­am wolał o tym nie my­śleć. Gdzie, do dia­błów, jest Yalin? Gdzie więź­nio­wie?

Tra­fi­li do ja­ski­ni, prze­kro­czy­li most nad pod­ziem­ną rzeką i na­po­tka­li grupę znu­dzo­nych straż­ni­ków w ma­skach, sie­dzą­cych na krze­słach i gra­ją­cych w karty. Obok stała dzi­wacz­na kon­struk­cja z drew­na i kości – klat­ka za­wie­szo­na na końcu wiel­kie­go żu­ra­wia, tuż przed małym wo­do­spa­dem spły­wa­ją­cym gdzieś z góry. Woda zni­ka­ła z szu­mem w rzece na dole.

Hi­sha­am miał na­dzie­ję, że któ­ryś z tych straż­ni­ków to Yalin, ale oni tylko po­zdro­wi­li ar­cy­ka­pła­na i wró­ci­li do roz­gryw­ki. A jeśli coś nie wy­pa­li­ło i kar­to­graf prze­padł? Może skó­ro­żer­cy wy­ci­na­ją mu teraz ka­wał­ki skóry, a ten sypie cały plan na­pa­du? Mimo pa­nu­ją­ce­go w ko­ry­ta­rzach go­rą­ca, zimny dreszcz prze­biegł po ple­cach Hi­sha­ama.

Wtedy usły­szał. Ciche łka­nie. We­szli do tu­ne­lu z ce­la­mi ozna­czo­ny­mi wy­ry­ty­mi na ścia­nach zna­ka­mi: dzie­więć… osiem…

Ku­piec zaj­rzał do pierw­szej celi i do­strzegł nie­wy­raź­ną syl­wet­kę – brud­ny strzęp czło­wie­ka za­grze­ba­ny pod słomą.

Sie­dem. Sześć…

Co zro­bić, jeśli Yalin się nie zjawi? Kupić kogoś i wyjść jak gdyby nigdy nic? Roz­my­ślić się? Jak za­re­agu­je ar­cy­ka­płan, gdy dowie się, że szedł tu po nic.

Pięć.

Za­trzy­mał się gwał­tow­nie. Ta cela była pusta, ale ścia­ny… Plamy czer­wo­nej tkan­ki, lecz na ka­mie­niu obok wy­ry­to ob­raz­ki: drze­wa, sierp księ­ży­ca, słoń­ce, dziw­ne chaty o spa­dzi­stych da­chach. Wró­ci­ło wspo­mnie­nie Yali­na ry­ją­ce­go ostrzem ka­mien­ny stół na ty­łach opusz­czo­ne­go za­jaz­du.

To tylko zbieg oko­licz­no­ści.

– Nie­zna­jo­my! Tutaj! – za­wo­łał Ma­qu­ir.

Oszo­ło­mio­ny ku­piec pod­szedł do trze­ciej celi. Ar­cy­ka­płan do­tknął czasz­ki umo­co­wa­nej na kra­cie i ta od­su­nę­ła się z trzesz­cze­niem. W rogu le­ża­ła sku­lo­na po­stać. Spod słomy wy­zie­ra­ła ciem­na skóra.

– Pro­szę… – Ko­bie­cy głos le­d­wie gło­śniej­szy od szep­tu.

Hi­sha­am nie­chęt­nie wszedł do środ­ka.

– Po­trze­bu­ję czasu – wy­krztu­sił zgod­nie z pla­nem. – Aby spraw­dzić towar.

– Wy­bacz, sha Hi­sha­am – od­parł lo­do­wa­tym gło­sem ka­płan. – Skarb, któ­re­go szu­kam, jest tutaj.

Ku­piec ob­ró­cił się gwał­tow­nie, lecz zdą­żył tylko za­czerp­nąć po­wie­trza do krzy­ku, gdy uj­rzał wy­pły­wa­ją­cy z nosa Ma­qu­ira stru­mień ciem­nej mazi.

 

Stwo­rzyć miraż

 

Prze­bły­ski.

Ob­ra­zy. Wspo­mnie­nia ostat­nich go­dzin.

Na Terze pa­nu­je cisza. Yalin długo przy­go­to­wy­wał się do tej chwi­li. Na­pi­na łuk i wy­pusz­cza strza­łę. Lina fur­ko­cze w po­wie­trzu, znika w oknie. Wy­star­czy po­cze­kać, aż Selez przy­wią­że Ma­qu­ira. Nurt rzeki jest pra­wie nie­wy­czu­wal­ny. Po­wo­zy z dziw­ka­mi za­trzy­mu­ją się po dru­giej stro­nie Cy­ta­de­li.

Nikt nie widzi sa­mot­nej łodzi.

Dwa po­cią­gnię­cia. Yalin za­pie­ra się z liną w dło­niach, uśmie­cha na widok na­gie­go Ma­qu­ira wy­pa­da­ją­ce­go z okna. Wraz z Selez opusz­cza­ją go po­wo­li. Ła­twiej by­ło­by wy­pchnąć dra­nia wprost do rzeki, ale po­trze­bu­ją go ży­we­go i w do­brym sta­nie.

Ło­kieć za łok­ciem, w dół i w dół. Gdy wresz­cie Ma­qu­ir lą­du­je w łodzi, Yalin krzy­wi się z bólu w sta­rych ra­mio­nach.

– Witaj, ka­pła­nie. Do dia­błów… – wzdy­cha z iry­ta­cją na widok roz­bi­tej głowy Ma­qu­ira. – Mó­wi­łem, aby była z tobą ostroż­na.

Od­kor­ko­wu­je pierw­szą bu­te­lecz­kę z od­trut­ką.

– Pij. – Wlewa płyn do ust skó­ro­żer­cy. Ten par­ska i wy­plu­wa za­war­tość. Yalin cier­pli­wie wlewa ko­lej­ną, tym razem pal­ca­mi za­ci­ska­jąc nos Ma­qu­iro­wi. Gdy upew­nia się, że za­war­tość zo­sta­ła po­łknię­ta, robi tak samo z po­zo­sta­ły­mi bu­te­lecz­ka­mi.

– Teraz mamy tro­chę czasu.

Zdej­mu­je ke­fi­ję, moczy w wo­dzie rzeki i spo­koj­ny­mi ru­cha­mi za­czy­na prze­my­wać głowę ka­pła­na, sta­ran­nie ście­ra­jąc każdą kro­plę krwi wi­docz­ną w bla­sku gwiazd.

– Wkrót­ce po­czu­jesz się le­piej, ale obie­cu­ję, że ten stan nie po­trwa długo. Pa­mię­tasz dwój­kę nie­wol­ni­ków, która ucie­kła rok temu? Twój przy­ja­ciel Na­ral­lah długo nade mną pra­co­wał. „To po­czą­tek nowej ga­łę­zi magii”, zwykł mówić. Nie do­koń­czył badań, ale wkrót­ce się prze­ko­nasz, że po­czy­ni­łem po­stę­py we wła­snym za­kre­sie.

Spraw­dza zwi­sa­ją­cą z okna linę. Jesz­cze bę­dzie po­trzeb­na.

Ka­płan char­czy, rusza dło­nią, wierz­ga.

– Ostroż­nie. Nie chce­my, abyś wy­padł za burtę. – Yalin syczy z bólu, gdy ci­śnie­nie w czasz­ce staje się nie­zno­śne, a z koń­czyn od­pły­wa krew. – By­ła­by wiel­ka szko­da.

Wy­ry­wa się na wol­ność.

Tak jak teraz. Tak jak wcze­śniej.

I za­wsze, gdy zmie­nia ciało, po­wta­rza sobie: Me imię to Gal­ra­ha­in, uro­dzo­ny czte­rech­set dzie­sią­te­go roku dru­idów wśród śnie­gów pół­no­cy. Byłem po­dróż­ni­kiem, od­kryw­cą, przez długi czas nie­wol­ni­kiem, aż za spra­wą skó­ro­żer­ców zo­sta­łem po­two­rem.

Ale wciąż mam duszę.

 

*

 

Ob­ra­zy znik­nę­ły.

Od­kaszl­nął mocno, czu­jąc przej­mu­ją­cy ból w płu­cach. Klę­czał i drżał. Otwo­rzył za­łza­wio­ne oczy i uj­rzał po­zba­wio­ne krwi zwło­ki Ma­qu­ira. Za­czął go­rącz­ko­wo od­su­wać jego szaty, by do­stać się do ukry­te­go pasa pod spodem, ale dło­nie od­ma­wia­ły mu po­słu­szeń­stwa. Do dia­błów! Znów w zu­ży­tym ciele star­ca.

– Weź.

Dalya.

Wci­snę­ła mu pu­de­łecz­ko w dłoń.

Na­brał szczyp­tę prosz­ku i wcią­gnął. Drugą, trze­cią, ca­łość. Ob­ja­wy ustą­pi­ły, prócz sta­ro­ści, na którą nie ma le­kar­stwa.

Klę­cza­ła przy nim: bli­zny na ciem­nej skó­rze, krót­kie włosy skle­jo­ne bru­dem i od­cho­da­mi. Naga, oprócz ka­wał­ka prze­pa­ski na bio­drach. Przy­tu­lił ją, a ona za­pła­ka­ła cicho, jakby bała się, że zaraz znów obu­dzi się sa­mot­nie w celi.

– Je­stem tu – za­pew­nił. – Je­stem. Obie­ca­łem, że wrócę. Nie mamy wiele czasu.

– Ne­fe­ela?

– W po­bli­żu. Teraz nosi imię Selez. Do­sta­ła swoją ze­mstę. – Prze­tarł łzy i zadał drę­czą­ce go py­ta­nie. – Co jesz­cze ci zro­bi­li?

Z tru­dem unio­sła ką­ci­ki ust, jakby za­po­mnia­ła, któ­rych mię­śni po­trze­bu­je do uśmie­chu.

– Nie­wie­le – szep­nę­ła. – Tylko dwie szczę­ki wię­cej.

Jej brzuch roz­warł się ni­czym wiel­ka pasz­cza. W środ­ku za­lśni­ły kły, gruby język leżał zwi­nię­ty. Wnętrz­no­ści pul­so­wa­ły w środ­ku, pod­trzy­ma­ne siat­ką ze zmie­nio­nej magią tkan­ki. Mniej­sze szczę­ki otwo­rzy­ły się przy sercu i na ra­mio­nach. Gdy Dalya je za­mknę­ła, na skó­rze zo­sta­ły tylko le­d­wie wi­docz­ne pręgi blizn.

– A inni? – za­py­ta­ła z na­dzie­ją.

– Pró­bo­wa­łem jesz­cze dwóch, ale Na­ral­lah pra­cu­je przy Skó­rach. Zgo­dził się na jed­ne­go nie­wol­ni­ka.

Po­krę­ci­ła gwał­tow­nie głową.

– Nie. Mu­si­my ich stąd za­brać.

– Nie mogę ich uwol­nić, zabić ani nawet zdra­dzić, że tu je­stem. Jeśli straż­ni­cy pod­nio­są alarm, zanim uciek­nie­my, nie bę­dzie dru­giej szan­sy. Idę po uprząż.

Chcia­ła za­pro­te­sto­wać, ale wy­szedł bez słowa. Jed­no­cze­śnie zi­ry­to­wa­ny i za­do­wo­lo­ny – Dalya wciąż miała w sobie li­tość i tro­skę. Nawet za­gro­dy jej tego nie za­bra­ły. Teraz jed­nak nie był czas na sen­ty­men­ty. Po­wo­do­wa­ny nie­roz­sąd­nym pra­gnie­niem prze­szedł parę kro­ków, aby sta­nąć przed swą dawną celą.

Ryty na ścia­nie. Dzie­sięć lat dłu­bał w tkan­ce, a potem w ka­mie­niu, nie wie­dząc, gdzie trafi… czy gdzie­kol­wiek trafi. Ma­sko­wał wej­ście do tu­ne­lu słomą i wła­snym łaj­nem. A gdy od­po­czy­wał, roz­ma­wiał z Dalyą i oka­za­ło się, że na dnie pie­kła także można się za­ko­chać. Pla­no­wa­li uciec razem, ale któ­re­goś dnia Dalyę prze­nie­sio­no dalej, a do celi obok tra­fi­ła Selez. Gdy wresz­cie prze­bił się do ską­pa­nej w mroku ja­ski­ni, za­brał Selez i razem, w ciem­no­ści, wśród nie­sio­nych nur­tem pod­ziem­ne­go stru­mie­nia śmie­ci, ka­wał­ków ciał i ścierw zwie­rząt tra­fi­li do wyj­ścia. Nie ura­to­wał Dalyi, ale zło­żył jej obiet­ni­cę.

„Wrócę po cie­bie”. Po­pa­trzył na kraty do in­nych cel. „Wrócę po was wszyst­kich”.

Ale nie zdo­łał wy­my­ślić lep­sze­go planu, by wy­do­stać wię­cej niż trzech, a teraz nawet i ten za­wiódł. Znał imio­na in­nych więź­niów, przez lata roz­ma­wiał z nimi, dzie­lił ból i kru­chą na­dzie­ję, lecz dziś zo­sta­wi ich na mękę.

Gdy wró­cił, Dalya sie­dzia­ła ze skrzy­żo­wa­ny­mi ra­mio­na­mi.

– Może Na­ral­lah już od­szedł. Spró­buj­my…

Klęk­nął przy niej i po­ło­żył stare dło­nie Hi­sha­ama na jej ra­mio­nach.

– Za­bi­łem wiele osób, by tu tra­fić. Selez rów­nież. Jeśli nam się uda, mo­żesz mnie znie­na­wi­dzić i odejść, ale teraz wyj­dzie­my stąd tylko we dwoje i jeśli bo­go­wie, nie­waż­ne któ­rzy, nam po­zwo­lą, zo­ba­czy­my jesz­cze słoń­ce. Wy­bie­raj, Dalyo. Zo­sta­wiasz przy­ja­ciół, czy zo­sta­jesz u skó­ro­żer­ców.

– Wiesz, że to żaden wybór. Zwiąż mnie.

– Jesz­cze nie.

Chwy­cił szka­tuł­kę ze szla­chet­ny­mi ka­mie­nia­mi Hi­sha­ama, a potem się­gnął do kie­szo­nek w pasie owi­nię­tym wokół brzu­cha ar­cy­ka­pła­na.

– A teraz ukryj zwło­ki Ma­qu­ira pod słomą.

 

*

 

Ru­szy­li tu­ne­lem, on – za­ma­sko­wa­ny stary ama­tor wy­jąt­ko­wych sma­ków, i ona – skrę­po­wa­ną uprzę­żą zgar­bio­na nie­wol­ni­ca, któ­rej ciało sta­no­wi­ło ra­ry­tas. Straż­ni­cy pod­nie­śli się z miej­sca na ich widok, ale Gal­ra­ha­in wy­ja­śnił szyb­ko:

– Jego świę­to­bli­wość po­szedł do la­bo­ra­to­riów. Umyj­cie ją. Nie będę po­dró­żo­wać z tak cuch­ną­cym to­wa­rem.

Zwy­czaj­na pro­ce­du­ra, a skoro tak, Gal­ra­ha­in nie miał za­mia­ru wzbu­dzać po­dej­rzeń. Teraz był Hi­sha­amem i za­mie­rzał za­cho­wy­wać się jak aro­ganc­ki ku­piec.

Skó­ro­żer­cy wy­plą­ta­li Dalyę z uprzę­ży i we­pchnę­li do klat­ki. Potem pcha­jąc belkę z dru­giej stro­ny, prze­su­nę­li klat­kę pod lo­do­wa­ty wo­do­spad. Dziew­czy­na krzyk­nę­ła krót­ko, gdy woda za­kry­ła ją całą. Szar­pa­ła się, ale Gal­ra­ha­in cze­kał, krzy­wiąc usta za ke­fi­ją.

– Wy­star­czy – rzekł w końcu, a gdy drżą­cej z zimna dziew­czy­nie znów za­ło­żo­no uprząż, dodał: – Któ­ryś z was ma nas wy­pro­wa­dzić.

Wark­nę­li coś mię­dzy sobą. Jeden – naj­wy­raź­niej ten, który prze­grał ostat­nie kar­cia­ne roz­da­nie – ski­nął głową.

– Za mną.

Po­pro­wa­dził ich ko­ry­ta­rzem, aż do Skór.

Gal­ra­ha­in syk­nął cicho, gdy uj­rzał, że Nar­ra­lah wciąż pra­cu­je przy żer­dziach, prze­su­wa­jąc mi­go­czą­ce od magii dło­nie po ciem­nej, wciąż spły­wa­ją­cej krwią skó­rze ja­kie­goś nie­szczę­śni­ka. Gruby ka­płan zmie­rzył ich wzro­kiem.

– Dalya, tak?

Za­pa­dła pełna na­pię­cia cisza.

Gal­ra­ha­in po­czuł wzra­sta­ją­ce ci­śnie­nie. Nie po­zwo­li za­brać uko­cha­nej. Wy­star­czy kilka chwil, aby wejść w jej ciało, za­bi­ja­jąc ją na miej­scu. A potem… Nie przej­mie Na­ral­la­ha, ar­cy­ka­płan był zbyt po­tęż­ny, ale straż­nik? Naj­wy­żej umrze w walce. Lep­sze to niż za­gro­dy.

Wtedy otwo­rzy­ły się usta na świe­żej skó­rze.

– Ja żyję… Ja wciąż żyję. – W gło­sie po­brzmie­wa­ło nie­do­wie­rza­nie.

Na­ral­lah za­chi­cho­tał pi­skli­wie.

– Oczy­wi­ście, głup­cze. Twoja służ­ba do­pie­ro się za­czy­na. – Pstryk­nął pal­ca­mi i usta skóry otwo­rzy­ły się sze­ro­ko, ob­na­ża­jąc zęby. – Piłuj – mruk­nął do po­moc­ni­ka. Ako­li­ta wyjął brzesz­czot i za­czął ście­rać zęby na kły.

Ostry dźwięk po­niósł się echem, wraz ze stłu­mio­nym pi­skiem spo­mię­dzy unie­ru­cho­mio­nych warg żywej skóry.

– A gdzie Ma­qu­ir? – za­py­tał gru­bas.

– Klient twier­dzi, że zo­stał po­pra­co­wać – po­wie­dział straż­nik zza mostu.

Gal­ra­ha­in za­czął ścią­gać krew z koń­czyn, gdy Na­ral­lah łyp­nął po­dejrz­li­wie na szka­tuł­kę w jego rę­kach.

– Nie za­no­si bły­sko­tek do skarb­ca?

Chci­wość. Am­bi­cja. Ar­cy­ka­pła­ni się nie lu­bi­li. Mimo całej po­tę­gi i magii wciąż byli tylko ludź­mi. Wy­star­czy prze­nieść uwagę, stwo­rzyć ko­lej­ny miraż. 

– Kazał mi prze­ka­zać je straż­ni­ko­wi i… – Gal­ra­ha­in ukło­nił się nisko. – Wy­bacz, wasza świę­to­bli­wość, nie dawać tobie.

– Ach, tak? – mruk­nął ka­płan. – Ma­qu­ir musi w końcu zro­zu­mieć, że ja tu rzą­dzę. – Wy­rwał Gal­ra­ha­ino­wi skrzy­necz­kę, a potem prze­niósł spoj­rze­nie na Dalyę.

– Spę­dzi­li­śmy razem wiele do­brych chwil. – Ści­snął jej po­li­czek gru­by­mi pal­ca­mi. – Ale już mi się znu­dzi­łaś. – Mach­nął tłu­stą ręką na straż­ni­ka. – Wy­pro­wadź ich.

Prze­szli le­d­wie kilka kro­ków, gdy Na­ral­lah jesz­cze raz się ode­zwał:

– Kup­cze!

– Tak, wasza świę­to­bli­wość? – Gal­ra­ha­in skło­nił się z ło­mo­czą­cym ser­cem.

– Uwa­żaj­cie na zęby w jej ciele.

– Oczy­wi­ście, wasza świę­to­bli­wość. Moi go­ście będą za­sko­cze­ni dzi­siej­szym po­sił­kiem.

Przez sy­czą­ce Skóry, na plat­for­mę z pisz­cze­li i do góry, ku po­wierzch­ni i wol­no­ści. Sto­jąc z opusz­czo­ny­mi ra­mio­na­mi, Dalya trzę­sła się jak je­sien­ny liść na ga­łę­zi. Z zimna? Z emo­cji? Upew­niw­szy się, że straż­nik w masce pa­trzy w inną stro­nę, Gal­ra­ha­in ści­snął jej dłoń uspo­ka­ja­ją­cym ge­stem.

Przez salę pro­wa­dzą­cą do za­gród, ko­ry­ta­rze Cy­ta­de­li, dzie­dzi­niec z pi­ja­ny­mi ako­li­ta­mi i ka­mien­ny most, roz­brzmie­wa­ją­cy nie­sio­ny­mi przez nocne po­wie­trze krzy­ka­mi. Cały czas w ocze­ki­wa­niu na alar­mo­wy dzwon i dzie­siąt­ki wście­kłych skó­ro­żer­ców, ru­sza­ją­cych w pogoń za zu­chwa­ły­mi nie­wol­ni­ka­mi.

Nic się nie wy­da­rzy­ło.

Na trak­cie cze­kał powóz z em­ble­ma­tem domu ku­piec­kie­go Hi­sha­ama. Bar­czy­sty woź­ni­ca stał przy ko­niach.

Przy końcu mostu Gal­ra­ha­in od­wró­cił się do straż­ni­ka.

– Po­dzię­ko­wa­nia dla sług Oskó­ro­wa­ne­go Boga. Niech ob­da­rzy was łaską.

– I cie­bie, przy­by­szu – od­parł skó­ro­żer­ca i zdjął maskę pa­wia­na. Miał młode ob­li­cze z kil­ko­ma bli­zna­mi na po­licz­kach. Ode­tchnął głę­bo­ko świe­żym po­wie­trzem, po czym od­wró­cił się w stro­nę Cy­ta­de­li i za­czął spo­koj­nie ma­sze­ro­wać.

Dwa­dzie­ścia dwa sztyw­ne kroki do po­wo­zu z małą lamp­ką za­wie­szo­ną przy ka­bi­nie. Świa­tło wol­no­ści. Kuzyn żony Hi­sha­ama wy­szedł im na­prze­ciw.

– Sha Gal­ra­ha­in? – za­py­tał.

– Tak, po­wiedz swej ku­zyn­ce, że dom han­dlo­wy jej męża na­le­ży teraz do niej. Nikt nie bę­dzie jej po­dej­rze­wał.

– Ucie­szy się. Wsia­daj­cie. – Wdra­pał się na kozła i chwy­cił lejce. – Twój po­sła­niec już przy­był, sha.

– Do­sko­na­le.

Gal­ra­ha­in zdjął Dalyi uprząż, potem otwo­rzył drzwi do po­wo­zu. Dziew­czy­na uj­rza­ła, kto sie­dzi w środ­ku i wsko­czy­ła do środ­ka. Wpa­dła w ra­mio­na Selez i obie wy­buch­nę­ły ra­do­snym pła­czem. Gal­ra­ha­in z tru­dem wtasz­czył stare ciało po schod­kach i spo­czął przy Ose­fie. Po­sła­niec sie­dział spa­ra­li­żo­wa­ny i za­pew­ne roz­my­ślał, w jakie kło­po­ty się wpa­ko­wał. Na jego szyi wid­nia­ły ślady uką­szeń, a w nie­ru­cho­mych dło­niach trzy­mał skrzy­necz­kę, którą miał do­star­czyć.

– A inni? – za­py­ta­ła Selez. – Co się stało?

– Na­ral­lah – od­parł, uni­ka­jąc jej wzro­ku. – Nic nie mo­głem zro­bić.

Wes­tchnę­ła, ale po­ki­wa­ła głową ze zro­zu­mie­niem.

Bat strze­lił, powóz ru­szył, a Gal­ra­ha­in przy­mknął oczy. Ca­łość nie trwa­ła dłu­żej niż kilka go­dzin. Ma­qu­ir i ta­jem­ni­czy męż­czy­zna ku­pi­li nie­wol­ni­cę, po czym cała trój­ka znik­nę­ła. Gdy od­naj­dą po­zba­wio­ne krwi ciało ar­cy­ka­pła­na, Na­ral­lah do­my­śli się, że jego zbie­gły nie­wol­nik prze­szedł do­słow­nie koło niego.

A to nie wszyst­ko.

– Ka­mie­nie – rzekł.

Dalya otwo­rzy­ła pasz­czę na ra­mie­niu i wy­plu­ła klej­no­ty. Za­pa­ko­wał je do kie­sze­ni. Na­ral­la­ha cze­ka­ła druga okrut­na nie­spo­dzian­ka – za­pła­tą za Daylę były za­mó­wio­ne u szkla­rza bez­war­to­ścio­we świe­ci­deł­ka. Może gru­bas się wściek­nie i po­peł­ni błąd pod­czas tor­tur, przez co za­bi­je więź­niów, któ­rych Gal­ra­ha­in nie zdo­łał uwol­nić? Próż­na na­dzie­ja, ale cza­sem nawet su­mie­nie można oszu­kać.

Po­czuł na dłoni cie­płe palce Dalyi.

– Gal. – Pa­trzy­ła na niego za­łza­wio­ny­mi ocza­mi. – Dzię­ku­ję.

Mu­snął jej czar­ną, mięk­ką skórę i z tru­dem się uśmiech­nął.

– Po­je­dzie­my na pół­noc. Da­le­ko na pół­noc.

– Tam, gdzie zimno – wes­tchnę­ła Selez. – One też chcą od­po­cząć.

Gal­ra­ha­in za­pa­trzył się w dal.

– Po­ka­żę wam mój dom, a potem… Znaj­dzie­my ja­kieś miej­sce i spró­bu­je­my za­po­mnieć.

Uśmiech­nę­ły się, cho­ciaż każde z nich wie­dzia­ło, że to nie­moż­li­we. Bli­zny, wspo­mnie­nia i magia Oskó­ro­wa­ne­go Boga nigdy ich nie opusz­czą.

– Stwo­rzy­my sobie szczę­ście – dodał Gal­ra­ha­in. – I nawet jeśli to bę­dzie tylko miraż, uwie­rzy­my w niego.

Wes­tchnął, czu­jąc ból w ko­la­nie. Da­le­kie po­dró­że są mę­czą­ce. Gal­ra­ha­in miał po­wy­żej uszu ciał sła­bych star­ców. Zmie­rzył wzro­kiem mło­de­go Osefa i otwo­rzył wieko ści­śnię­tej sztyw­ny­mi pal­ca­mi skrzy­necz­ki – obok wo­recz­ków ze sprosz­ko­wa­ną krwią, któ­rej po­trze­bo­wał do życia, stały bu­te­lecz­ki z od­trut­ką na jad sko­lo­pendr.

Się­gnął po jedną.

– Wypij to, chłop­cze. Po­czu­jesz się le­piej. Mó­wi­łem, że spę­dzi­my razem wiele do­brych dni.

Koniec

Komentarze

 

Gdy opko jest dobre, paradoksalnie trudno coś o nim napisać, bo ani się do czego przyczepić, ani na styl ponarzekać, ani wytknąć jakieś fabularne niedociągnięcia. Nic, po prostu nic. Jedyne, co mi się ciśnie na usta, to “ty chory po…rządny pisarzu”.

 

Co mnie zaskakuje to to, że można wymyślić coś takiego i opisać tak, że podziwiam kunszt, jednocześnie czując pewne brzydzenie. Podziwiam też pewnego rodzaju odwagę do napisania takiego tekstu, bo zapewne łatwe to nie było. Mogło się skończyć tanim horrem typu gore, a jednak wyszło, że tak powiem, ze smakiem. Plot twist ci się udał, nabrałeś mnie całym tym planem, a to sobie bardzo, ale to bardzo cenię. Scena seksu udana, a to zawsze trudna sztuka, bo łatwo zrobić z tego niesmaczne porno.

 

Szybko złapałeś mnie na haczyk, bo już w “Marzenia o zimnie”, natomiast trochę problemów i czkawki czytelniczej doznałem w “Stworzyć miraż” dokładnie przy pierwszej * , gdzie nie bardzo się orientowałem, gdzie przeskoczyliśmy. Miałem wrażenie, że wciąż jesteśmy na łodzi, no i nagle pojawiła się nowa postać i musiałem poskakać przez chwilę i przeczytać okoliczne fragmenty, by się zorientować, co się dzieje i gdzie (i w czyim ciele) teraz jesteśmy – szczególnie, że od tego momentu Yalin zdradza swe prawdziwe imię i od teraz tak go tytułuje zarówno narrator i inne postacie. Wydaje mi się, że warto złagodzić ten przeskok i nieco bardziej zaznaczyć, co się dzieje. 

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Zanaisie!

 

No, to jeszcze raz czytnąłem i znów było fajnie.

Mówiąc więcej – było faktycznie lepiej, zauważyłem, co pododawałeś i zakończenie znacznie lepiej wybrzmiewa. ;)

Jak już mówiłem na początku – bardzo mi się podobało. Udał Ci się ten twist z planem napadu, który jest jedynie oszustwem i furtką do innego planu, który wymyślił sobie Galrahain. Znów poszedłeś w obrzydlistwa i body horror, za co pierwotnie chciałem Cię kopnąć (z szacunkiem oczywiście), ale ostatecznie mnie kupiłeś, cóż mam rzec. Mamy conanowe klimaty, doprawione znacznie bardziej, powiedzmy, dojrzałymi przyprawami, w których kryje się nutka brutalnej sceny łóżkowej (która o dziwo mnie nie odrzuciła – ładnie to wyważyłeś, może to kwestia ukarania Maquira zaraz po dokonaniu czynu ;) ), woń wspomnianego przeze mnie bodyhorroru oraz posypka z krwawej, pielęgnowanej przez lata zemsty.

Oczywiście porównania do najwspanialszego Józka cisną się na usta (palce?), ale już nie będę Cię nimi dalej zamęczał, już wyczerpałem ten temat wystarczająco.

Uwagi innej treści, krytyczne i też nie już dostałeś na privie wtedy.

Pozdrawiam i do Biblioteki zgłaszam ;)

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Świat obrzydliwy, ale fascynujący. Oskórowany bóg jest okropny, a jego wyznawcy – nie dosyć, że porąbani, to jeszcze fanatycy…

Fabuła mi się podobała – finta w fincie, twist w twiście. Miodnie.

Bohaterowie bardzo urozmaiceni, przynajmniej fizycznie. Psychicznie wydali mi się przekonujący.

Masz chorą wyobraźnię i talent, żeby opisać wszystko, co Ci podsuwa.

Babska logika rządzi!

Hej, witam pierwszych komentujących

 

Folan

Gif mnie rozbawił :D

Cieszę się, że wciągnęło mimo pewnego obrzydzenia. Bety zwracały mi uwagę, że pierwsza scena jest dość… ostra, ale osobiście bardziej obawiałem się odbioru “zwyczajów godowych”. Czasem hamowałem się w opisach, czasem dopisywałem ostrzej, żeby iść w zgodzie z konwencją. 

Seks zawsze trudny do opisania i był najtrudniejszą sceną, przynajmniej, aby wybrzmiał tak, jak sobie wyobraziłem, a jednocześnie, żeby nie wpaść w groteskę.

Wiem, o co chodzi z przeskokiem w scenie z łodzią, ale nikt mi nie zwrócił uwagi na zagubienie w tamtym momencie, więc jeszcze się wstrzymam ze zmianami (szczególnie że 60000 znaków tak ładnie wygląda ;) )

Dzięki za wizytę, mam nadzieję, że dostarczyłem trochę chorej rozrywki ;)

 

Barbarian Cataphract

No to świetnie, że zmiany wyszły na dobre! Też wolę to zakończenie, bardziej podkreśla bohaterów i ich zmagania. Body horror w konwencji “Tysiąca i jednej nocy” był dziwnym pomysłem i dlatego go wziąłem :P

Dobrze odczytujesz moje myślenie przy scenie łóżkowej – jest na granicy gwałtu, ale równoważą to dalsze zdarzenia, więc mam nadzieję, że jest i uzasadnienie i jakaś satysfakcja ze sprawiedliwej kary. No i pan M był potrzebny do powodzenia napadu.

Porównań do Józka nigdy dość.

Pozdrawiam!

 

Finklo

Świat obrzydliwy, ale fascynujący. Oskórowany bóg jest okropny, a jego wyznawcy – nie dosyć, że porąbani, to jeszcze fanatycy…

Cenobici + pustynne klimaty ;)

Wiedziałem, że chcę skok na świątynię, ale brakowało mi odpowiednio wrednej religii. Ta okazała się mieć duże pole do dziwacznych zwyczajów i ma uzasadnienie dla niewolników.

Fabuła mi się podobała – finta w fincie, twist w twiście. Miodnie.

O, to się bardzo cieszę. Fabuła wyszła dość skomplikowana, zdaję sobie sprawę, że można się zgubić, więc dawałem foreshadowing, gdzie mogłem.

Bohaterowie bardzo urozmaiceni, przynajmniej fizycznie. Psychicznie wydali mi się przekonujący.

Główny bohater nie jest tak żywiołowy i charakterystyczny, jakbym chciał, ale od początku miałem jego wizję jako kameleona – w związku z ciałami – i chłodnego myśliciela, niezależnie od okoliczności. Zresztą oni tam wszyscy są nienormalni, po tym, co przeżyli.

Masz chorą wyobraźnię i talent, żeby opisać wszystko, co Ci podsuwa.

To chyba komplement, więc dziękuję xD

Pozdrawiam!

Opowiadasz nam, teoretycznie, historię złożoną ze znanych klocków. Zemsta, knucie, finta wewnątrz finty w fincie. Twoi bohaterowie posługują się także znanymi chwytami: kobieta używa uwodzicielskiej urody, by wciągnąć wroga w pułapkę, skrzywdzony eksniewolnik oszukuje tych, którzy kiedyś wydali go na męki, kapłani (ukazani nieco w odwołującym się do orientalnego stereotypu niemal-haremowym stylu) są perfidni, zepsuci i odrażający.

I trzeba się naprawdę wysilić, żeby dostrzec, że te klocki są znane. Bo masz tak obłędną światotwórczą wyobraźnię, rozbuchaną, efektowną i makabryczną jednocześnie, takie już umiejętności pisarskie, i taki dar do używania tej światotwórczej wyobraźni w służbie fabuły i opowiadania, nie dla fajerwerków i efektu, że mógłbyś nam tu zapodać historię o tym, że bohaterka zgubiła szklany pantofelek i po nim ją rozpoznano, a i tak by było oryginalnie.

ŚWIETNY tekst, IMHO. Oby zapowiadał cały rok takich doskonałych tekstów na forum.

ninedin.home.blog

Hej 

 

Bardzo ciekawy świat, w stylu Cronenberga. Kult Oskórowanego Boga jest dopracowany i oryginalny. Podobają mi się też zwyczaje żywieniowe mieszkańców, opisałeś to tak, że faktycznie jedzenie ludzi zacząłem traktować jako coś normalnego (hmm ciekawe co mam dzisiaj na obiad ;)). 

 

Bohaterowie podobali mi się, choć w przypadku kobiet chyba bym podziękował za takie życie. No i zostaje postać numer trzy, czyli nasz zmiennokształtny, czy raczej złodziej ciał. Fajna postać i przypadła mi najbardziej do gustu, ale zastanawiam się po co kapłani stworzyli takiego niewolnika, ale to detal. Chyba wolałbym by to Selez była mózgiem operacji, a nasz zmiennokształtny wynajętym magiem o takich zdolnościach. Ale i tak całość wypada bardzo dobrze na tyle, że klikam i zgłaszam do piórka bo to jest moim zdaniem bardzo dobre opowiadanie :) 

 

Pozdrawiam :) 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej, Ninedin

Oryginalne klocki to nie ja, zawsze biorę jakieś zużyte części i próbuję dać im nowe życie. Jeśli tego nie widać, to bardzo się cieszę – dobrze pokryłem lakierem światotwórstwa ;)

Bardzo mi miło za pochwały, dziękuję i mam nadzieję, że jeszcze czymś Cię zaskoczę :)

Pozdrawiam!

 

Hej, Bardzie

Zapadła mi w pamięć scena zjadania nogi chłopaka z drugiej części Hostelu – spożywający traktuje to jako coś normalnego. Wystarczyło przerobić na kult, połączyć z paroma innymi horrorami i mamy skórożerców ;)

Z kobiet tylko Selez jest bohaterką, a jej życie, jak i innych niewolników, zdecydowanie nie należy do łatwych. A w kwestii tworzenia takich dziwnych niewolników – eksperymenty, by odkryć nowe smaki, z ciekawości, jak daleko sięga łaska Oskórowanego Boga, zlecenia od władz… Można mnożyć powody, ale tutaj nie wydały mi się istotne dla fabuły, abym się nimi zajmował.

Dzięki za lekturę i nominację, pozdrawiam :)

Dzięki za wyjaśnienie, faktycznie krwawe sceny pasują do horrorów w stylu Hostelu (widziałem pierwsza część była niezła :)). Ale zabawy z genami (no tu z neromancją), pasują mi idealnie do Cronenberga :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hostel mimo wszystko jest bardzo łagodny w porównaniu z produkcjami azjatyckimi, szczególnie japońskimi, ale samo okrucieństwo, flaki i krew stają się szybko nudne, jeśli podane bez kontekstu. 

Zgadzam się masakra jest ciekawa przez 10 do 15 minut polecam "ichi the killer" wydaje mi się, że trafi w twoje gusta oraz trylogię o zemści czyli pan, pani zemsta oraz oldboy :) Ale coś czuję, że możesz już znać te tytuły ;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć Zanaisie!

 

Przede wszystkim czapki z głów za wprost rewelacyjną kreację świata przedstawionego. Kult Oskórowanego Boga przedstawiłeś wybornie i z ogromną chęcią poczytałbym o nim więcej :) W ogóle motyw z eksperymentami na niewolnikach oraz jedzeniem żywego mięsa jest świetny.

 

Scena, w której z Selez zaczęły wypełzać skolopendry… Aż się wzdrygnąłem! :D

 

Mam natomiast jedną uwagę (bo zarzut to zdecydowanie zbyt mocne słowo). Fabuła, chociaż wciągająca i intrygująca, ustąpiła pola kreacji świata właśnie. Stąd mniej więcej od połowy tekstu mniej interesowało mnie co wydarzy się dalej, a z wypiekami na twarzy czekałem na to co przedstawisz dalej. Serio, mam wrażenie, że Galrahain/Yalin mógłby się przechadzać bez większego celu po cytadeli, a dalej czytałbym to z ogromną przyjemnością :P

 

Dzięki za wyborną lekturę! Spieszę klikać.

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Zanaisie, skoro wyraziłeś obawy, że opowiadanie może się dla mnie okazać mało miłe, zasiadłam do czytania lekko nastroszona i z pewną rezerwą. Niepotrzebnie.

Owszem, opisywane zdarzenia są odrażające i budzą wstręt, ale także współczucie dla cierpiących.  

Uknutą intrygę kupiłam, skutkiem czego zaskoczeniem było, że miała ona drugie dno, niezwykle umiejętnie skryte aż do finału.

Podziwiam Twoją wyobraźnię, ale Ci jej nie zazdroszczę. Jestem też pełna uznania dla Twojego talentu, który treści pełne okrucieństwa pozwala przedstawić w tak zajmujący, a nawet, nie boję się tego powiedzieć, intrygujący sposób. Pewnie zabrzmi to osobliwie, ale Prawdy ukryte w mirażu przeczytałam z przyjemnością.

Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki, a także udać się do nominowalni. :)

 

Wzniósł ręce do góry. → Masło maślane – czy mógł wznieść ręce do dołu?

 

– Selez.Wes­tchnę­ła, oglą­da­jąc wy­sma­ko­wa­ne po­tra­wy.– Selez – wes­tchnę­ła, oglą­da­jąc wy­sma­ko­wa­ne po­tra­wy.

 

a on ra­do­ścią opo­wia­dał o cu­dach sto­li­cy. → Czy tu aby nie miało być: …a on z ra­do­ścią opo­wia­dał o cu­dach sto­li­cy.

 

– Ry­zy­kow­ne, ale nudne życie kupca spra­wi­ło, że tę­sk­nię za ry­zy­kiem.Wes­tchnął.– Ry­zy­kow­ne, ale nudne życie kupca spra­wi­ło, że tę­sk­nię za ry­zy­kiem – wes­tchnął.

 

Yalin zo­sta­wił kilka monet w sze­ro­kim na­mio­cie han­dla­rza tka­nin… → A może: Yalin zo­sta­wił kilka monet w obszernym na­mio­cie han­dla­rza tka­nin

 

długi zwój lek­kiej, a za­ra­zem sil­nej liny z czar­ne­go je­dwa­biu. → Nie wydaje mi się, aby lina mogła być silna.

Proponuję: …długi zwój lek­kiej, a za­ra­zem mocnej/ wytrzymałej liny z czar­ne­go je­dwa­biu.

 

na cho­rą­gwiach po­wie­wa­ły sztan­da­ry kultu Oskó­ro­wa­ne­go Boga… → Nie bardzo rozumiem – chorągiew i sztandar to synonimy. Nie umiem zobaczyć sztandaru na chorągwi. Powiewają chorągwie, nie to, co jest na nich widoczne.

A może miało być: …po­wie­wa­ły chorągwie z emblematami/ symbolami/ atrybutami kultu Oskó­ro­wa­ne­go Boga

 

– Nie tak jak ty – usły­sza­ła w od­po­wie­dzi… → Sugeruję lekturę fragmentu instrukcji o dialogach, traktującego o stosowaniu czasownika usłyszał/ usłyszała: Kłopotliwe „usłyszał”

 

Cie­płe dło­nie do­tknę­ły jej barki… → Chyba nie piszesz o jednostce pływającej?  

Pewnie miało być: Cie­płe dło­nie do­tknę­ły jej barków

 

uświa­do­mi­ła sobie, że spada…i spada… → Brak spacji po pierwszym wielokropku.

 

zro­zu­mia­ła, gdzie stwo­rze­nie wbiło swe kły ja­do­we. → Czy zaimek jest konieczny?

 

potem na­chy­li­ła się i za ca­łych sił… → Literówka.

 

– Wasza świę­to­bli­wość…eee… krew. → Brak spacji po pierwszym wielokropku.

 

Może al­che­mia, może dar skó­ro­wa­ne­go Boga. → Czy tu aby nie miało być: Może al­che­mia, może dar Oskó­ro­wa­ne­go Boga.

 

roz­cią­gał jedną ze świe­żych skór na żer­dzi. → A może: …roz­cią­gał na żer­dzi jedną ze świe­żych skór.

 

Mimo obec­ne­go w ko­ry­ta­rzach go­rą­ca… → A może: Mimo panującego w ko­ry­ta­rzach go­rą­ca

 

– Witaj, ka­pła­nie. Do dia­błów… – Wzdy­cha z iry­ta­cją na widok roz­bi­tej głowy Ma­qu­ira. -> – Witaj, ka­pła­nie. Do dia­błów… – wzdy­cha z iry­ta­cją na widok roz­bi­tej głowy Ma­qu­ira.

 

Spraw­dza zwi­sa­ją­ca z okna linę. → Literówka.

 

Za­czął go­rącz­ko­wą od­su­wać jego szaty… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Bardzie

Znam, chociaż te pozycje bledną przy czymś takim jak “Kwiat z krwi i ciała” (tego nie oglądałem za wiele, bo to właśnie brutalność bez kontekstu).

 

Hej, Cezary

Dziękuję za pochwałę świata, zawsze staram się, aby świat żył sam, a nie istniał na potrzeby fabuły, czy bohaterów.

Scena, w której z Selez zaczęły wypełzać skolopendry… Aż się wzdrygnąłem! :D

Bardzo się cieszę :P

Fabuła, chociaż wciągająca i intrygująca, ustąpiła pola kreacji świata właśnie.

Hm, w fabułach to ja nigdy rewelacyjny nie byłem. W każdym razie, jeśli opowiadanie czymś jednak wciąga to też dobrze. Akurat Cytadela i zagrody miały być większe, ale, wiadomo, limity.

Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie

 

Hej, Reg

 

Ulżyło mi :D

Owszem, opisywane zdarzenia są odrażające i budzą wstręt, ale także współczucie dla cierpiących.

Wciąż jest tu happy end, może nie za duży, ale alternatywa byłaby jeszcze gorsza.

Podziwiam Twoją wyobraźnię, ale Ci jej nie zazdroszczę.

Innej nie mam, ale przypominam, że stworzyła również Lowina czy Cess. Może nie jest z nią tak zupełnie źle ;)

Pewnie zabrzmi to osobliwie, ale Prawdy ukryte w mirażu przeczytałam z przyjemnością.

Bardzo się cieszę, bo nawet pisząc, myślałem, że wiele osób zrezygnuje z lektury Prawd po pierwszej scenie. (Jeszcze czekam na Koalę :P )

Oczywiście, błędy poprawiłem i jak zwykle zastanawiam się, jakim cudem ich nie zauważyłem – “wzniósł ręce do góry“, no jak ja to opublikowałem? :O

 

Mam tylko takie uwagi:

– rozumiem “westchnęła” jak czynność gębowa, więc małą literą (i poprawiłem), ale tutaj:

– Ryzykowne, ale nudne życie kupca sprawiło, że tęsknię za ryzykiem.Westchnął.

Chciałem, aby Hishaam zrobił przerwę po zdaniu, westchnął sobie i dopiero zaczął mówić na nowo. Dlatego na razie zostawiłem wielką literą.

 

– i tutaj:

na chorągwiach powiewały sztandary kultu

Chodziło mi o drzewce, tak to się chyba nazywa? – na drzewcach powiewały sztandary. Nie wiem, skąd wytrzasnąłem te chorągwie.

 

Dziękuję za odwiedziny i nominację, od Ciebie zawsze dużo dla mnie znaczy.

Pozdrawiam!

Zanaisie, miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Rozumiem też pozostawienie wielkiej litery przy jednym z westchnień. Co do chorągwi i sztandarów to podejrzewałam, że coś Ci się w tym zdaniu musiało pomerdać.

Biegnę teraz do klikarni i nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Stworzyłeś ciekawy świat, zarazem brutalny i fascynujący. Intryga trzyma w napięciu.

– Wszyscy mamy swoje nałogi, drogi sha – skwitował Yalin.

– Tak bogowie stworzyli człowieka – przytaknął kupiec i odchrząknął. – Zawsze powtarzam, że jedno prowadzi do drugiego, sha Yalin. Jedno do drugiego.

Zaznaczona kwestia jest tyle napuszona, co dla mnie mało zrozumiała.

– Powinieneś, jak ja, kraść w przeszłości kosztowności, a nie włamywać się dla samego wyzwania.

Dziwne, nie pasuje do konstrukcji zdania.

Dreptała ostrożnie, a wokół niej wianuszek adoratorów.

Brzmi niezgrabnie, prosi się o czasownik określający czynność adoratorów.

Pozbawiony wszystkich włosów na głowie, nawet rzęs, mężczyzna podszedł do dziewczyny.

Krótkie zdanie, rozpoczęte określeniami podmiotu, który pojawia się jako prawie ostatnie słowo.

Ukryła rozbawienie w pucharze.

Coś mi to nie gra.

 

W pierwszej scenie “rozkosz” pojawia się raz po raz.

 

 Zostawiony na pastwę losu, zupełnie jak niektórzy ludzie. Tak bywa.

Daremne zdanie jak dla mnie

 

Jak ludzie w śmierdzących, ciemnych lochach mogą być silni i zdrowi?

Prowadził ją coraz wyżej, perorując bzdury, których nie chciała słuchać.

Zgrzyt raczej, albo perorować, albo mówić bzdury.

 Dlaczego sama zaplanowała jej część w planie?

Coś tu jest nie tak.

 Dobrze ci, arcykapłanie? Uśmiechasz się odurzony władzą? Pijany siłą?

 

Odruchowo dopowiedziałem “masz ty godność i rozum kapłana?”. Nie brzmi.

 

 zamiast dłoni miał już półkole ostrej jak miecz kości.

 

Sugeruję zamienić “miał” na np. dzierżył.

 

 Cuchnęło coraz bardziej

C’mon, wysil się.

 

Z mętlikiem w głowie Hishaam podszedł do trzeciej celi.

Niezgrabne, brzmi, jakby mętlik był jego towarzyszem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej, Greasy

Krótko, ale na temat, no i ostra łapanka. To lubię.

Ogólnie poprawiłem 90% uwag.

 Zostawiony na pastwę losu, zupełnie jak niektórzy ludzie. Tak bywa.

Daremne zdanie jak dla mnie

 

Jak ludzie w śmierdzących, ciemnych lochach mogą być silni i zdrowi?

Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi, bo to akurat foreshadow, co do przeszłości Yalina, dlatego tam jest. A nic nie wspominam o zdrowiu ludzi, tylko o porzuconych niewolnikach.

Prowadził ją coraz wyżej, perorując bzdury, których nie chciała słuchać.

Zgrzyt raczej, albo perorować, albo mówić bzdury.

Może źle rozumiem, ale SJP wskazuje, że perorować to rozwodzić się nad czymś, niekoniecznie jako bzdury.

 zamiast dłoni miał już półkole ostrej jak miecz kości.

 

Sugeruję zamienić “miał” na np. dzierżył.

Tutaj racja, zmieniłem, ale nie na “dzierżył”, bo to jednak oznacza coś trzymać, a on nic nie trzyma.

 Cuchnęło coraz bardziej

C’mon, wysil się.

Wysiliłem :O Tylko ze znakami ciężko. Przynajmniej już wiem, że każdy wielokropki jest wart osiem znaków na portalowym liczniku, więc gdy limit ciśnie, trzeba kasować wielokropki ;)

 

Dziękuję za odwiedziny i nominację! :)

Cześć, Zanaisie.

 

Tag: Dark fantasy

Doczekałam się!

 

Bogowie mający swych samookaleczających wyznawców pojawiają się tu i ówdzie, także pomysł z żywym mięsem i jego serwowaniem służy jako świetne wyróżnienie się na tym grimdarkowym tle. Już same zwyczaje tejże kasty mówią, co trzeba wiedzieć o religii Oskórowanego Boga. Dobre i zręcznie zastosowane światotwórstwo. Pochwał za światotwórstwo uświadczysz wiele: od waluty, poprzez tytuły, na trzech stronach świata skończywszy. Tak to się właśnie robi.

 

Zastanawia mnie natomiast jak wytłumaczyć delektujących się tego rodzaju fastfoodem ludzi, pomijając ich niepoczytalność czy fanatyzm – wizualnie nie należy to przecież do przyjemnych, a ludzie zwykle jedzą to, co wygląda dobrze: nie jemy zgnilizny ani zwykle nie pijemy krwi, dlaczego więc jeść krwawiące ludzkie mięso, choćby i podane na srebrnych tacach, nawet jeśli smakuje egzotycznie – w sytuacji niezagrażającej własnemu życiu (kanibalizm jako cope mechanizm katastrof). Pewna blokada ludzkiego mózgu jest nie do obejścia. Jeśli jednak smakuje tak dobrze, uznam te wytłumaczenie za wystarczające. Chętnie przeczytałabym o tym więcej.

 

Pili i śmiali się z akrobatów oraz żonglerów.

Dobrze wiedzieć, że moi szpiedzy są już na miejscu.

 

Wybacz moje marudzenie, ale:

– Porównanie o kwiatach zakładających sobie łańcuchy chyba przedobrzone.

– Jeśli proszek reaguje gwałtownie na wilgoć, jak działa jego wciąganie przez nos? Chyba że to inny proszek?

– Jeżeli kupiec sam zauważa, że powodzenie planu zależy w dużej mierze na mocnym żołądku Yalina, czy nie zmartwiłby go fakt, że chwilę wcześniej Yalin narzeka na swój słaby żołądek?

– Plan wydaje mi się ryzykowny. Nie nazwałabym go dobrym, chyba iż faktycznie jestem zdesperowanym przygody kupcem. Trochę mam wątpliwości, czy wszedłby do wszystko aż tak beztrosko.

– W pierwszej scenie Selez wypada na dość bezczelną tancerkę, jak na wyjątkowo autorytarny świat rozgraniczający między ludźmi a mięsem ludzkim. Spore ryzyko, czy nie?

 

Klasyczny świat południowego gorąca i hałasu, ale z Twoją własną okrasą. Motyw zemsty na oprawcy znany, choć podany w nieoczywisty sposób – chociaż przemyt jadowitej trucizny w ciele dało się przewidzieć (ale już w jaki sposób, to zupełnie nie). Dobry sekret Selez, trzymający w napięciu do samego końca. Zaczęłam podejrzewać o co chodzi od sceny z zielarzem. Udane dawkowanie czasu i miejsca we fragmencie kupca (czy pobity arcykapłan to ten podbity arcykapłan, czy ktoś go udający; czy już wie o spisku; co wydarzyło się w międzyczasie?). Tylko czy te kosztowności naprawdę były tak kosztowne, żeby osobiście eskortować go do piekła po aż trzech niewolników (podejrzana zachłanność)? To dantejskie przekroczenie poziomów podziemi z ludzkich wnętrzności jest dość ciekawe, lecz czy zwykły człowiek przyjąłby to z takim opanowaniem i logiką, by arcykapłan nie zaczął czegoś podejrzewać? I moja największa zagwozdka, jak rok temu uciekło stamtąd dwóch niewolników, wyłącznie starym trikiem z przekopaniem się przez ścianę? Dodatkowo: jak nie stracić „siebie”, będąc uwięzionym w takim miejscu? Wyłącznie dzięki miłości? ;)

 

Po co latami modyfikować ciało dodatkową paszczą na brzuchu, tylko po to, by je zjeść na uczcie? Wydaje mi się to mało ekonomiczne.

 

Mała uwaga: sznur lecący gdziekolwiek ze strzałą wystrzeloną z łuku powinien zostać obalonym mitem już dawno temu – dziesięć metrów sznura trzeba by wystrzelić solidnym mechanizmem z kotwiczką na linie, jeśli w ogóle. To udaje się tylko na filmach, mam wrażenie.

 

W punkt podłe, grimdarkowe wykorzystanie zwierząt (demonów w latarniach). Disgusting.

Poboczne postaci są rzeczywiste. Duży plus. Nawet udający przygłupa kuzyn był zębatką w tej machinie spisku. Szkoda natomiast młodego posłańca.

Ciekawa cielesna magia (zmiana ręki w ostrze).

 

Ogólnie wyszedł Ci darksoulsowy odrażający świat, a taki zawsze miło odwiedzić – nie jako postać pod Twoim władaniem, oczywiście. Cieszy mnie jednak fakt, że bohaterowie mają wpływ na własny los – i decydują zachować resztkę człowieczeństwa dla ludzi, których kochają.

Przy nim mój łagodny dark to bajka dla dzieci xd.

 

Moi faworyci zmieniają się tak szybko jak Galrahain zmienia skóry. Szczere powodzenia w konkursie.

Hej, Żongler

Jak to dark fantasy bez ohydnego, pokręconego kultu? Miło mi, że skórożercy czymś się wyróżniają.

 

Jeśli chodzi o zjadanie żywego mięsa, polemizowałbym – ludzie jedzą psy, świnki morskie, żywe kałamarnice, surowe mrówki, haggisy, sery z żywymi larwami, małpie móżdżki. Zapewne jest tego więcej. Kultura, tradycja i religia mogą stworzyć pole do uświęconego kanibalizmu. Poza tym skórożercy mogli wyhodować naprawdę smacznych ludzi ;)

Porównanie o kwiatach, hm, nie bardzo o to mi chodziło – nazywa Selez kwiatem i widzi łańcuchy, to raczej miała być gra słów i flirt, ale w tym dobry nie jestem, więc mogło wyjść dość dziwnie :P

Żołądek Yalina – uznałem chyba że niestrawność a wytrzymałość na fetor to dwie różne sprawy, ale reczywiście mogłem to lepiej rozwiązać.

Plan wydaje mi się ryzykowny. Nie nazwałabym go dobrym, chyba iż faktycznie jestem zdesperowanym przygody kupcem. Trochę mam wątpliwości, czy wszedłby do wszystko aż tak beztrosko.

Jest ryzykowany. Ale nadal to plan, który zapewnia anonimowość. To tylko opowiadanie, Oceans Eleven nie zrobię wraz z nowym światem w 60k ;) Ważne, aby stworzyć iluzję, że plan jest i może zadziałać.

– W pierwszej scenie Selez wypada na dość bezczelną tancerkę, jak na wyjątkowo autorytarny świat rozgraniczający między ludźmi a mięsem ludzkim. Spore ryzyko, czy nie?

Nie bardzo rozumiem. Jest zaproszona na przyjęcie dla Vipów, siostrzenica kartografa zasłużonego dla kultu. Oczywiście, ryzyko jest, nawet takie, że Maquir ją rozpozna, ale zarówno Yalin i Selez są gotowi na ryzyko.

To dantejskie przekroczenie poziomów podziemi z ludzkich wnętrzności jest dość ciekawe, lecz czy zwykły człowiek przyjąłby to z takim opanowaniem i logiką, by arcykapłan nie zaczął czegoś podejrzewać?

Eee, arcykapłanem jest już wtedy Yalin, natomiast Hishaam był już w zagrodach, teraz tylko schodzi nieco głębiej.

I moja największa zagwozdka, jak rok temu uciekło stamtąd dwóch niewolników, wyłącznie starym trikiem z przekopaniem się przez ścianę?

Stary trik, owszem, ale nie poświęcałem tutaj wielkiej uwagi, jak uciekli. Równie dobrze mogłem napisać, że uciekli i tyle ;) Potrzebowałem jednak, aby znaleźli się gdzieś, gdzie Selez mogła spotkać zmodyfikowane skolopendry – podziemny ściek wydawał się idealny.

Dodatkowo: jak nie stracić „siebie”, będąc uwięzionym w takim miejscu? Wyłącznie dzięki miłości? ;)

Ech, to już kwestia na zupełnie inne opowiadanie ;)

Po co latami modyfikować ciało dodatkową paszczą na brzuchu, tylko po to, by je zjeść na uczcie? Wydaje mi się to mało ekonomiczne.

Modyfikowali ją paszczami i nic poza tym. Ile można robić to samo. Możemy założyć, że osiągnęli, co chcieli, nauczyli się tworzyć paszcze i badania stanęły. A tutaj zdarza się okazja wielkiego zarobku – każdy zadowolony, i kupiec, i Narallah.

Mała uwaga: sznur lecący gdziekolwiek ze strzałą wystrzeloną z łuku powinien zostać obalonym mitem już dawno temu – dziesięć metrów sznura trzeba by wystrzelić solidnym mechanizmem z kotwiczką na linie, jeśli w ogóle. To udaje się tylko na filmach, mam wrażenie.

Kurczę, wiem :D Cokolwiek przeczypione do strzały mocno wpływa na lot. Starałem się trochę zamaskować to wspomnieniem o jedwabiu (żaden tam konopny sznur) i tym, że linka jest cienka, ale przyznaję, że trochę filmowo potraktowałem plan ;)

Poboczne postaci są rzeczywiste. Duży plus. Nawet udający przygłupa kuzyn był zębatką w tej machinie spisku. Szkoda natomiast młodego posłańca.

Nie lubię mnożyć postaci i rozmywać bohaterów, ale cieszę się, że poboczni i tak wyszli przekonująco. Posłańca nie było w pierwszej wersji, ale uznałem, że Galrahain nie chciałby ruszać na północ w ciele starego Hishaama. I wtedy wkroczył Osef, który doczekał się sprawiedliwości za morderstwo.

Ogólnie wyszedł Ci darksoulsowy odrażający świat, a taki zawsze miło odwiedzić – nie jako postać pod Twoim władaniem, oczywiście. Cieszy mnie jednak fakt, że bohaterowie mają wpływ na własny los – i decydują zachować resztkę człowieczeństwa dla ludzi, których kochają.

Dzięki, mimo wszystko jest tu happy end, nieco może naiwny i gorzkawy, ale jest.

Przy nim mój łagodny dark to bajka dla dzieci xd.

Się zobaczy ;) Nie wiem, czy ktoś przebije mnie w darku, może nikt nie jest tak pierd…. ;p

Moi faworyci zmieniają się tak szybko jak Galrahain zmienia skóry. Szczere powodzenia w konkursie.

Dziękuję bardzo i równie szczere dla Ciebie!

Pozdrawiam

Cześć Zanais!

 

Kawał solidnego dark fantasy. Przy pierwszej lekturze, jeszcze na becie, było już nieźle, ale teraz jest naprawdę dobrze. Od samego początku serwujesz erotykę i obrzydliwość, systematycznie przygotowując czytelnika na kolejne porcje strachu i odrazy. Ale nie tylko grozą settingu opko stoi, bo poza naprawdę ciekawym i dobrze pokazanym światem serwujesz ciekawą oraz starannie opakowaną historię niewolników, którzy wracają po swoich. Wyszło bardzo zacnie. Kliczek na początek.

Jutro albo w weekend wpadnę z dłuższym komentarzem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Może źle rozumiem, ale SJP wskazuje, że perorować to rozwodzić się nad czymś, niekoniecznie jako bzdury.

Chodziło mi o to, że intuicyjnie uznałbym “perorować” za samodzielne określenie, nie łączące się z czymkolwiek więcej.

Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi, bo to akurat foreshadow, co do przeszłości Yalina, dlatego tam jest.

Mi to zabrzmiało zrazu bardzo banalnie i nieco pusto, ale rozumiem.

A nic nie wspominam o zdrowiu ludzi, tylko o porzuconych niewolnikach.

Hmm, ok, po prostu oni ich hodują w podziemiach jako – jak rozumiem – dość sprawnych ludzi. A w tej ciemności i brudzie oni powinni ślepnąć i chorować.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej, Krarze

Dzięki jeszcze raz, że wnikliwą betę i czekam na dłuższy komentarz ;)

 

Hej, Greasy

Hmm, ok, po prostu oni ich hodują w podziemiach jako – jak rozumiem – dość sprawnych ludzi. A w tej ciemności i brudzie oni powinni ślepnąć i chorować.

Oczywiście, powinni nawet nie żyć. Bez dostępu do słońca, bez źródła witaminy D i tak dalej. Biorąc sprawy zupełnie realistycznie, możemy wyrzucić z fantasy smoki, bo nie mogłyby latać, krasnoludki by zamarzły i byłyby idiotami z powodu małego mózgu, niewidzialność nie pozwalałaby widzieć, i tak dalej (o dziurach w takich np. Star Warsach nie wspomnę). Jakieś zawieszenie niewiary jest konieczne.

Mógłbym w powieści opisać jakieś wychodne niewolników do sal ze Świetlikiem w sklepieniu, gdzie wpada słońce, karmienie ich odpowiednią dietą, czy magię skórożerców, która utrzymuje więźniów w mniej więcej dobrym stanie. Tutaj szkoda znaków.

Zatem zgadzam się, ale sam rozumiesz… ;)

magię skórożerców, która utrzymuje więźniów w mniej więcej dobrym stanie. Tutaj szkoda znaków.

Wiadomix, twój świat, limit i sprawa trzeciorzędna.

 

Na koniec chciałem dodać, że strach przy wchodzeniu bohaterów do fortecy Skórożerców jest niemal namacalny – ale towarzyszy mu też zaciekawienie, z gatunku “co ci szaleni napaleńcy tam robią na samym dole?”. Dlatego między innymi zdecydowałem się nominować.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Mam wrażenie, dość paradoksalne, że najlepszy w opowiadaniu jest początek. Potem jest leciutka pochylnia w dół (pod niezbyt dużym skosem). Oceniam jednak, że to kwestia osobistych preferencji. Trochę dużo gadaniny – większość początkowych fragmentów stoi spacerami lub dialogami. To nie jest złe, bynajmniej, jednak przydałoby się nieco krwistej akcji. Wiem, że budowałeś klimat pod finałową woltę, no ale wszystkie przygotowania poszły jakoś tak… bezproblemowo. Nawet zakończenie było jakieś takie szczęśliwe. Mogłeś napomknąć o jakichś problemach lub niedociągnięciach, które faktycznie by wpłynęły na wynik akcji. Narracja była raczej reaktywna – bohaterowie reagowali na rzucane przez Ciebie trudności, ale niemal żadna z nich nie była zapowiedzenia wcześniej. Więc te trudności były tak naprawdę nieco iluzoryczne. Plot armor.

 

Wspomniany wcześniej delikatny zjazd wiązał się z brakiem większych zmian – nie wprowadziłeś niczego, co dramatycznie zmieniłoby narrację, w zasadzie uzależniając resztę tekstu od sukcesu dwóch pierwszych fragmentów. Potem wszystko się powtarzało, choć było odpowiednio pogłębione. Wiesz – jeśli w pierwszej scenie przyzwyczajasz czytelnika do smakowania się w ludzkim mięsie żywej jeszcze niewolnicy, to potem trudno to przebić. Nie uważaj, że jakoś wybitnie tu marudzę, ale miałem ochotę na dużo więcej. Opko jest bardzo mięsne, ale jego smak dość szybko staje się znany. Zabrakło mi dodania do niego dziwnych i egzotycznych przypraw.

Choćby skakanie między ciałami, czy zajadanie się ludzkim ciałem – żadne z nich nie miały poważniejszych negatywnych konsekwencji dla bohaterów. Przynajmniej tych dostrzegalnych.

 

Ciekawa stylizacja świata, ale poruszałeś się w bezpiecznych granicach. Realia opowieści to tak naprawdę quasi-arabska opowieść ze wszystkimi charakterystycznymi punktami czy odniesieniami. Dodanie dwóch zwrotów, choć dodających mnóstwo klimatu, tylko ten świat „przypudrowały” na inny odcień tego, co już znamy. Ale uznaje to za wykorzystanie dobrze znanego szkieletu, żebyś mógł pójść z opowieścią dalej. Opko z czasem faktycznie zapachniało Conanem i takim typowym fantasy sprzed kilku dekad. I bardzo mi się to spodobało. Wydaje mi się, że ostatnio mało w fantasy miejsca na przygody, a nieco za dużo na wewnętrzne rozterki bohaterów. Dzisiejsza fantastyka jest zbyt emo. Tutaj udało Ci się to wyważyć.

 

Zaś Ifryt jako detektor metalu na bramkach wejściowych zaiste ciekawy. Z drugiej strony, czy ifryty jako duchy z ogniem związane, zatem i kowalstwem, nie powinny takie stopy wyszukiwać jak psy policyjne szukają narkotyków? Byłyby dla nich narkotykiem. ;)

Bardzo dobre opowiadanie. Świetne dialogi. Pięknie opisałeś wymyślony świat: stosunki społeczne, geografię, religie. A wszystko to dostajemy w trakcie poznawania wielowarstwowej intrygi. Bohaterowie okrutni, ale to i tak nic, wobec obrzydliwości świata, w którym się znaleźli. Podejrzewam, że obarczyłeś jakimiś winami Hishaama i Osefa chyba tylko po to, by nieco załagodzić podłość zdrady protagonistów.

 

Nominuję oczywiście, choć wiem, że klików masz już dość.

 

Pozdrawiam  

Greasy

Na koniec chciałem dodać, że strach przy wchodzeniu bohaterów do fortecy Skórożerców jest niemal namacalny – ale towarzyszy mu też zaciekawienie, z gatunku “co ci szaleni napaleńcy tam robią na samym dole?”. Dlatego między innymi zdecydowałem się nominować.

Dzięki, miło mi :)

 

Hej, Stn

Mam wrażenie, dość paradoksalne, że najlepszy w opowiadaniu jest początek.

W sumie ja też, plus scena w sypialni.

Potem jest leciutka pochylnia w dół (pod niezbyt dużym skosem). Oceniam jednak, że to kwestia osobistych preferencji. Trochę dużo gadaniny – większość początkowych fragmentów stoi spacerami lub dialogami. To nie jest złe, bynajmniej, jednak przydałoby się nieco krwistej akcji.

Hm, wiem, o co chodzi. Tam naprawdę jest mało akcji, tylko tak właściwie skok w tym tekście to bardziej przekręt niż włam/złodziejstwo, więc wymaga dość sporego gadania wraz z oszukaniem zarówno postaci, jak i czytelnika. Stąd wybuchowy proszek, gadanie o maskach strażników i tak dalej. Nie ma okazji do akcji. Trzy pierwsze rozdziały to przygotowania. Tylko tyle.

Wiem, że budowałeś klimat pod finałową woltę, no ale wszystkie przygotowania poszły jakoś tak… bezproblemowo.

Przygotowania? Kupno liny, poznanie arcykapłana i tak dalej?

Nawet zakończenie było jakieś takie szczęśliwe.

Było. Potwierdzam. Nie do końca szczęśliwe, ale tak na 70%. Wiem, że można by to zrobić znacznie mroczniej, ale taki ze mnie fan happy endów ;)

Narracja była raczej reaktywna – bohaterowie reagowali na rzucane przez Ciebie trudności, ale niemal żadna z nich nie była zapowiedzenia wcześniej.

Narallaha zapowiedziałem wcześniej, tak samo Maquira, Skór nie zapowiadałem, bo nie było okazji – wiedzieli o nich niewolnicy, a Hishaam nie musiał. 

Więc te trudności były tak naprawdę nieco iluzoryczne. Plot armor.

To nie plot armor. Nikt nie zginął, mimo że powinien, nikt nie ucierpiał mimo braku szans.

Można iść w historię z włamem, gdy wszystko idzie niezgodnie z planem, ale jakoś dajemy sobie radę, lub wszystko (a przynajmniej większość) idzie zgodnie z planem, a czytelnik odkrywa w jaki sposób “niewykonalny” skok zostaje wykonany.

Galrahain i Selez wykorzystali pragnienia ofiar, ale też wiedzieli, gdzie idą, z czym muszą się zmierzyć, Galrahain wiedział nawet, że Dalya ma paszcze, więc użył ich jako sposobu na wyniesienie klejnotów. Pewnie, że mogłem dać jakieś przeszkody, ale nie o to chodziło, żeby tłuc się ze strażnikami czy walczyć z Narallahem. Nie uwolnili wszystkich więźniów, ale ogólnie im się udało dzięki planowaniu i temu, że ofiary zachowały się według scenariusza.

Wspomniany wcześniej delikatny zjazd wiązał się z brakiem większych zmian – nie wprowadziłeś niczego, co dramatycznie zmieniłoby narrację, w zasadzie uzależniając resztę tekstu od sukcesu dwóch pierwszych fragmentów. Potem wszystko się powtarzało, choć było odpowiednio pogłębione. Wiesz – jeśli w pierwszej scenie przyzwyczajasz czytelnika do smakowania się w ludzkim mięsie żywej jeszcze niewolnicy, to potem trudno to przebić. Nie uważaj, że jakoś wybitnie tu marudzę, ale miałem ochotę na dużo więcej. Opko jest bardzo mięsne, ale jego smak dość szybko staje się znany. Zabrakło mi dodania do niego dziwnych i egzotycznych przypraw.

Nie bardzo rozumiem. Trzymam się obranej konwencji. Pierwsze wejście w świat jest ostre, aby dać znać czytelnikowi, co mu podaję. Dziwne by było, gdybym w dalszej części tekstu poszedł w komedię. Nie twierdzę, że marudzisz, tylko nie bardzo rozumiem, o jakie zmiany chodzi. W każdym razie zawsze piszę w ten sposób, więc chyba nic się tu nie zmieni ;)

Ciekawa stylizacja świata, ale poruszałeś się w bezpiecznych granicach. Realia opowieści to tak naprawdę quasi-arabska opowieść ze wszystkimi charakterystycznymi punktami czy odniesieniami. Dodanie dwóch zwrotów, choć dodających mnóstwo klimatu, tylko ten świat „przypudrowały” na inny odcień tego, co już znamy. Ale uznaje to za wykorzystanie dobrze znanego szkieletu, żebyś mógł pójść z opowieścią dalej.

Właściwie tak. To quasi-arabske realia z nieco większym okrucieństwem. Tak, wolę wykorzystywać znane schematy. Mógłbym tą opowieść dać w średniowiecznej, alternatywnej Francji, mógłbym u Azteków i tak dalej – świat nie definiuje tutaj opowieści, ale pasuje do niej klimatem. 

Wydaje mi się, że ostatnio mało w fantasy miejsca na przygody, a nieco za dużo na wewnętrzne rozterki bohaterów. Dzisiejsza fantastyka jest zbyt emo. Tutaj udało Ci się to wyważyć.

A dziękuję, tylko pisałeś wcześniej, że za mało akcji ;) Lubię rozterki, jeśli do czegoś prowadzą. Trzy pierwsze rozdziały mam rzeczywiście spokojne, ale mam nadzieję, że scena seksu i walki potem wszystko wynagradza. Lubię akcję w kontekście. Sama przemoc nic nie znaczy, jeśli nie jest podbudowana tłem emocjonalnym.

Zaś Ifryt jako detektor metalu na bramkach wejściowych zaiste ciekawy. Z drugiej strony, czy ifryty jako duchy z ogniem związane, zatem i kowalstwem, nie powinny takie stopy wyszukiwać jak psy policyjne szukają narkotyków? Byłyby dla nich narkotykiem. ;)

Powiedzmy, że to nieco inne ifryty ;) Twoja wersja też bardzo fajna, ale katowanie młodych ifrytów bardziej pasowało mi do okrutnego świata :) Chociaż tak miałyby przyjemność, a w końcu skórożercy to także kult przyjemności… Hm, teraz Twój pomysł bardziej mi się podoba :P

Dziękuję za lekturę i cenne uwagi.

Pozdrawiam

 

Hej, AP

Dzięki za pochwały. Trochę tu świat przykrył fabułę, ale mam nadzieję, że nie przytłoczył.

Podejrzewam, że obarczyłeś jakimiś winami Hishaama i Osefa chyba tylko po to, by nieco załagodzić podłość zdrady protagonistów.

Osefa tak, ale Galrahain mógł sobie wybierać w więzieniu, kogo chciał, więc młody i winny zbrodni nie byłby trudny do znalezienia.

Hishaam miał dość odwagi, aby zejść do zagród, więc był ważny dla planu. A schodził tam dla niewolników, których zjadał, więc zasługiwał też na śmierć w oczach Galrahaina i Selez.

Dzięki za wizytę i pozdrawiam :)

 

Pierze i tak raczej dostaniesz, dlatego pomyślałem, że można dla odmiany trochę sobie pogawędzić o samej konstrukcji scenariusza czy fabuły. W zasadzie to nie mam zastrzeżenia co do samej logiki tekstu. Jak sam wspomniałeś, zapowiedziałeś w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Mojego główne „szkoda, że” polega na fakcie, że głównymi kartami (klimat, brutalność, kanibalizm itp) grasz na samym początku i chyba – subiektywnie– zabrakło mi Jokera albo „makao bydlaku!” gdzieś pod koniec.

 

Z trudności – może nie robiłbym z Maquira takiego tępego osiłka? Może dać mu czas nabrać choć minimalnych wątpliwości? 

 

Mówiłem o początkowym brakuje akcji, potem się odpowiednio zagęszcza. To takie moje narzekanie z kategorii cichych pomruków ;)

 

Skoro już chcemy masturbować ifryty metalem, to pewnie znalazłoby się miejsce na jakiegoś skrzywionego sukkuba ;)

Pierze i tak raczej dostaniesz, dlatego pomyślałem, że można dla odmiany trochę sobie pogawędzić o samej konstrukcji scenariusza czy fabuły. W zasadzie to nie mam zastrzeżenia co do samej logiki tekstu. Jak sam wspomniałeś, zapowiedziałeś w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Mojego główne „szkoda, że” polega na fakcie, że głównymi kartami (klimat, brutalność, kanibalizm itp) grasz na samym początku i chyba – subiektywnie– zabrakło mi Jokera albo „makao bydlaku!” gdzieś pod koniec.

Rozumiem, nic już tak nie szarpnęło, jak niewolnica na początku. Zgadzam się. No, mam nadzieję, że sypialnia była jednak na równym lub wyższym poziomie WTF. Szczerze nie spodziewałem się aż takiej reakcji na żywe mięso, może mnie to nie hm, obrzydza?

Twoje uwagi są bardzo dobre, trzeba tylko umieć odpowiednio wyczuć, gdzie te silne karty są w tekście. Skupiałem się raczej na tym, aby było logicznie – pierwszy raz piszę włam czy skok i nie chciałem mieć dużych dziur w planie.

Z trudności – może nie robiłbym z Maquira takiego tępego osiłka? Może dać mu czas nabrać choć minimalnych wątpliwości? 

Miałem scenę, gdzie Maquir miał wątpliwości i Selez musiała go przekonywać. Miałem scenę ze splataniem liny przez ślepego wyrobnika, taką, gdzie młody rybak nie chce sprzedać łodzi i dopiero groźby Yalina go przekonują, dłuższą scenę walki z Maquirem, oraz gdzie Skóry na końcu zaczynają coś podejrzewać, gdy Galrahain i Dalya uciekają.

Wszystko poszło pod nóż ;)

Mówiłem o początkowym brakuje akcji, potem się odpowiednio zagęszcza. To takie moje narzekanie z kategorii cichych pomruków ;)

A :) O ile pierwsza scena przyjęcia jest wg mnie udana, to miałem problemy z drugą, gdy na tyłach zajazdu dwóch staruszków opowiada sobie plan napadu. Nuda, panie, nuda. Musiałem wbić tama Selez, aby nieco ożywiła scenę. A trzecia – scena zakupów została okrojona o połowę, bo też ile można czytać, co kupił facet na rynku.

Tylko bez tych scen, czytelnik potem miałby zagadkę, co się w ogóle dzieje. 

Skoro już chcemy masturbować ifryty metalem, to pewnie znalazłoby się miejsce na jakiegoś skrzywionego sukkuba ;)

Myślę, że wtedy opowiadanie poszłoby niekoniecznie w dobrym kierunku, ale może kiedyś pojawi się drugi konkurs Jima na opowiadanie erotyczne i już będę miał pomysł ;)

Cześć ponownie!

 

Z perspektywy zdecydowanie udany tekst, zaplanowany i nieźle napisany. Wykładasz kawę na ławę, serwując przy okazji zapadające w pamięć światotwórstwo, które – przynajmniej ze mną – zostanie na dłużej (czy tego chce czy nie). Bohaterowie z pozoru klasyczni, dosyć długo nie znamy ich prawdziwej natury i motywacji, co mocno rozbudza ciekawość. Mi chyba najbardziej podobała się scena, kiedy Selez wychodzi z piasku, jest to nieoczekiwane, ale też nie zaskakuje zbyt mocno, pasuje, jak królik z kapelusza. Nieco osobliwa scena, jak ulał wpisująca się w dark fantasy. Ale świetnych scen jest tu więcej: menu na uczcie w pierwszej scenie, gody za zamkniętymi drzwiami, droga do piekieł na samym dole… Zacnie wymyślone i napisane, na swój sposób paskudne, choć piękne zarazem, zdecydowanie działające na wyobraźnię. Motywacja bohaterów zostaje pokazana dopiero pod sam koniec, ale ciekawość bynajmniej nie pryska, intryga robi swoje.

Jeżeli do czegoś miałbym się przyczepić, to do pewnego cienia pośpiechu w końcówce, ale z drugiej strony przeciągnie ucieczki mogłoby dziwnie wyglądać, a i tak pięknie upchnąłeś tę całkiem złożoną historię w limicie.

Przeczytam jeszcze komentarze i (jak ogarnę rzeczywistość) pomyślę nad nominacja do Piórka.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, tekst ma już lożowską nominację. Nie wiem czy tak można drugi raz:P

Слава Україні!

Cześć, Zanaisie!

Przeczytałem zaraz po publikacji, bardziej dla przyjemności czytelniczej niż krytycznie. Dałem sobie trochę czasu na przetrawienie, główne wątki pamiętam, zadowolenie z lektury nie uciekło. Czytam ponownie…

Myślę, że Twoja twórczość ma pewną charakterystyczną cechę, która bardzo umila odbiór – korzystasz ze znanych tropów literackich, utrzymując czytelnika w strefie komfortu, zachowując ten walor “znacie, to posłuchajcie”, a jednak za każdym razem masz coś oryginalnego do powiedzenia lub zaskakujesz świeżą kreacją świata.

W tym przypadku nie zaskakują krwawi kapłani (ewentualnie mogą szokować szczegóły kultu) ani zbiegły niewolnik wracający po partnerkę. Kultura, przynajmniej powierzchownie, sporo czerpie ze stereotypów Bliskiego Wschodu (bardziej kalifat, choć wyczuwam też skojarzenia starożytne). Intryga w intrydze, “finta w fincie”, nie jest może bardzo wymyślna, ale na tyle niespodziewana, niezapowiedziana w fabule, że po zrozumieniu sprawia dodatkową przyjemność (łatwo uwierzyć, że postaci w świecie przedstawionym też dały się nabrać). Dlatego sukces protagonistów, choć oparty na planie o niewielkich szansach powodzenia, nie wydaje się moim zdaniem niewiarygodny.

Zbiegły niewolnik nie zaskakuje? A jednak kreacja Galrahaina może być tutaj bardzo mocnym punktem, wręcz stanowiącym o szczególnej wartości opowiadania, a to z uwagi na jego bezwzględność. Zbyt wielu podobnych bohaterów to szlachetne typy, które skrzywdzą tylko swoich bezpośrednich oprawców i jeszcze z wielkimi oporami.

Owszem – to również można genialnie rozegrać – pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie w podstawówce opis Stasia, gdy tylko z wielkim trudem psychicznym zabił swoich i Nel porywaczy i jeszcze wracało do niego w koszmarach – ale też potem przyswoiłem bez zastrzeżeń kończącą powieść radę, aby wyrzec się takich rozterek, “jeżeli kto zagrozi twojej matce, żonie, siostrze lub partnerce szachowej kobiecie, którą powierzono ci w opiekę, pal mu w łeb, ani pytaj, i nie czyń sobie nigdy z tego żadnych wyrzutów” – może w sumie nauczycielka źle poprowadziła te lekcje.

Tak czy inaczej jest naturalne, że niewolnik przez lata torturowany czy poddawany eksperymentom medycznym nie wyjdzie niezmieniony. Motorem, który napędza go przecież do działania, zdecydowanie może być rodzaj wojny wypowiadanej nie samym tylko oprawcom, lecz en bloc społeczeństwu akceptującemu takie praktyki, pozwalającemu na zło. A jeżeli nie wojny (bo ma ważniejszy cel), to przynajmniej obojętności. Inspirujesz czytelnika, aby zadał sobie ciekawe pytania. Czy wracając w takich warunkach po ukochaną, potrafiłbym bez emocji zabijać nieprzejętych jej losem postronnych, jak rozdeptuje się robaki? czy jak wysadzą Most Krymski i zginie przy tym mnóstwo cywilów, uprzywilejowanych podwładnych zbrodniczego reżimu na wakacjach, odczuję satysfakcję lub przykrość? czy czyni mnie to lepszym, gorszym człowiekiem?

Kilka bardziej szczegółowych kwestii, na które zwróciłem uwagę podczas lektury…

Nie kosztowałem jeszcze specjalności skórożerców (…) zręcznie wyciął kilka pasemek ciała (…) Reszta skóry z brzucha niewolnicy zniknęła w ustach kupca.

Nie poczułem tutaj obrzydzenia, raczej ciekawość, co będzie dalej, skoro zaczynamy takim “trzęsieniem ziemi”. Przy tym jednak duże wątpliwości co do zachwalanego smaku, surowe mięso można dobrze przyrządzić, ale skórę?

– Proszę… – Obróciła ku niemu wykrzywioną z pożądania twarz. – Tylko raz… Ona nie musi wiedzieć…

– Nie. – Pokręcił stanowczo głową. – To nie jesteś ty. Dasz radę. Musisz dać radę. Dla niej i dla innych.

Jęknęła, łzy spłynęły z jej policzków wraz z resztkami piasku. Wsadziła dłoń między uda i zaczęła nią rytmicznie poruszać.

– Nie mogę tak żyć…

– Już niedługo. Wytrzymaj do pełni.

Wybuchnęła płaczem. Dotykała się i łkała jednocześnie, aż krzyknęła wściekle – targana konwulsjami czerń.

Mam tutaj wrażenie niedopracowanego lub zarzuconego wątku – nie wiemy, dlaczego Selez koniecznie chce współżyć z Galrahainem (czy własny dotyk nie przynosi jej skutecznego zaspokojenia) ani dlaczego musi się powstrzymać (może uspokoiłoby to także skolopendry, przez co nie byłyby potem groźne dla Maquira, ale w takim razie stosunek zrobiłby z kolei krzywdę Galrahainowi i cała propozycja jest niezrozumiała). Moim zdaniem całość wybrzmiałaby bardziej logicznie i dramatycznie, gdyby Selez wcale nie mogła doznać przyjemności intymnej, nawet samodzielnej (skolopendry na razie podnoszą jej libido, ale wtedy stracą moc na dłuższy czas), i musiała się powstrzymywać lub być powstrzymywana. Trudno mi powiedzieć, może zredukowałeś ten wątek, aby nie odwracał uwagi od pozostałej treści opowiadania?

– Potrzebuję teraz! – krzyknął Yalin i dodał ciszej: – Chociaż tyle. – Wręczył zielarzowi pusty pojemniczek. (…) – Uwierzyłbyś, że bez tego nie mogę żyć?

Długo przypuszczałem, że otrzymał w lochach jakieś magiczne skażenie podobne do “trucizny resztkowej” z Diuny i musi stale przyjmować odtrutkę, aby przeżyć. Dopiero na końcu, gdy nie pasowało mi to do planowanego wyjazdu na daleką północ, zorientowałem się, że masz tutaj na myśli zwykłe fizyczne uzależnienie wykorzystywanego tutaj ciała Yalina od narkotyku.

Patron hedonistów i oprawców.

Nie mam przekonania, czy to pojęcie greckiego pochodzenia pasuje klimatem do tekstu.

Wychodziły z niej przez kanały wydrążone niegdyś magią Oskórowanego Boga. Straciła słuch, gdy przepychały się przez uszy, zadławiła, kiedy pełzły wzdłuż gardła (…) poczuła skolopendrę tam na dole

Jedna z najmocniejszych scen opowiadania, to na pewno. Bardzo udana. Trochę się tutaj zatrzymałem w sensie medycznym, bo ostatecznie uwierzę w takie kanały przy ścianach klatki piersiowej i jamy brzusznej, ale spreparowanie komuś w czaszce tuneli mieszczących skolopendry… wymagałoby magii o sile wystarczającej zapewne do ożywiania zmarłych. A jeszcze Selez pozostaje bardzo atrakcyjną dziewczyną, nie ma widocznie zniekształconych rysów czy śladów ingerencji. Z kolei “tam na dole” wydaje mi się określeniem niezgrabnym i bardzo asekuranckim względem pozostałych opisów.

 

Podsumowując, jestem pod wrażeniem i pewnie będę na “tak”. Może jeszcze zmobilizuję się do jakiegoś małego przeglądu redakcyjnego, zobaczymy. Dziękuję za podzielenie się lekturą i pozdrawiam!

Hej, Krarze

Jeszcze raz dzięki za betę. Też jestem zadowolony ze zmian, teraz opowiadanie ma lepszą końcówkę. Miło mi, że spodobało się za pierwszym razem :) 

Co do końcówki – wiem, że mało akcji, ale tak to jest, gdy plan pójdzie mniej więcej według przewidywań.

 

Hej, Ślimaku

Myślę, że Twoja twórczość ma pewną charakterystyczną cechę, która bardzo umila odbiór – korzystasz ze znanych tropów literackich, utrzymując czytelnika w strefie komfortu, zachowując ten walor “znacie, to posłuchajcie”, a jednak za każdym razem masz coś oryginalnego do powiedzenia lub zaskakujesz świeżą kreacją świata.

Retelling i recykling to chyba już moja stała cecha… Na dobre czy złe.

Intryga w intrydze, “finta w fincie”, nie jest może bardzo wymyślna, ale na tyle niespodziewana, niezapowiedziana w fabule, że po zrozumieniu sprawia dodatkową przyjemność (łatwo uwierzyć, że postaci w świecie przedstawionym też dały się nabrać).

Obawiałem się, że jest zbyt zagmatwana, a tu proszę. Cieszę się, że uważasz przekręt za wiarygodny :)

Kwestia moralności to ciekawa sprawa – sprawiedliwa zemsta, gdy oprawca ponosi karę, często okrutną, jest może i zaspokojeniem najprostszych potrzeb moralnych, ale wciąż działa. Ile razy słychać głosy o kastrowaniu gwałcicieli, czy karze śmierci dla morderców. Myślę, że torturowany przez lata niewolnik nie miałby żadnych skrupułów, aby zabić człowieka, którego mapy pomagały w wyprawach po niewolników, posłańca-mordercę-złodzieja, arcykapłana kultu oraz kupca, który kupuje niewolników, by zjadać ich mięso.

Nie wspominałem o ludziach, których mógł uśmiercić wcześniej, ale pewnie ta czwórka nie była jego jedynymi ofiarami.

Co do uwag:

– Skóra – masz rację, ale pozwoliłem sobie nieco nagiąć wiarygodność na potrzeby sceny. Chociaż teraz pewnie dałbym obdartą za skóry, wciąż żywą niewolnicę…

– Selez – wspominam, że skolopendry chcą się parzyć, Selez jest też przez nie kierowana, przynajmniej instynktem i uczuciami. Stąd jej apetyt na zbliżenie. Na pewno można by rozbudować ten wątek, ale nie uznałem go za zbyt ważny, a limit cisnął.

– Czerwony proszek – to nie ciało Yalina, lecz Galrahain potrzebuje sproszkowanej krwi, aby żyć. Dlatego też na końcu bierze zapas czerwonego proszku, mimo że już zmienił ciało.

– Hedoniści – racja, ale czy “sybaryci” brzmi lepiej i znaczy to samo?

– Kanały w Selez – tu mogę tylko powiedzieć: magia :P Nie mam żadnego wytłumaczenia, a zazwyczaj, gdy tworzę postacie w konwencji body horror, wychodzą mi niemożliwe rzeczy. Chyba za dużo oglądałem “Coś” Carpentera.

– “Tam na dole” – trudna scena i dla mnie erotyka to stąpanie po cienkiej linie. Nie znalazłem pasującego słowa, które nie zepchnęłoby mnie w jedną lub drugą stronę, więc poszedłem w bezpieczeństwo. Nie, nie jestem z tego zadowolony, to takie mniejsze zło. Ominąłem też nazywanie męskich przymiotów pewnymi określeniami, ale na pewno można by iść tutaj w pełną wulgarność. W każdym razie uznałem tekst na tyle ostry, że nie chciałem jeszcze iść w taki opis erotyki. Ta scena seksu i tak jest dziwna :P

 

Bardzo dziękuję za rozbudowaną opinię, przegląd redakcyjny to masa roboty, szczególnie przy tak długim tekście, ale jeśli zechcesz – będzie mi bardzo miło.

Pozdrawiam serdecznie!

Kwestia moralności to ciekawa sprawa – sprawiedliwa zemsta, gdy oprawca ponosi karę, często okrutną, jest może i zaspokojeniem najprostszych potrzeb moralnych, ale wciąż działa.

W pewnym sensie tak, choć nasze ograniczone doświadczenia z terrorem indywidualnym wskazują na to, że nie wystarcza do uzdrowienia systemu. Niemniej wydaje mi się to rozsądnym punktem odcięcia – że zemsta jest usprawiedliwiona, gdy państwo zabezpiecza oprawców, nie daje możliwości prawnego dochodzenia swoich racji.

Myślę, że torturowany przez lata niewolnik nie miałby żadnych skrupułów, aby zabić człowieka, którego mapy pomagały w wyprawach po niewolników, posłańca-mordercę-złodzieja, arcykapłana kultu oraz kupca, który kupuje niewolników, by zjadać ich mięso.

Na pewno. Nie skupiałem się nawet tak bardzo na ich konkretnych przewinach. Może Galrahainowi wystarczy, że korzystają z przywilejów patologicznego systemu i nie sprzeciwiają mu się aktywnie.

Chociaż teraz pewnie dałbym obdartą za skóry, wciąż żywą niewolnicę…

Tak!

– Czerwony proszek – to nie ciało Yalina, lecz Galrahain potrzebuje sproszkowanej krwi, aby żyć. Dlatego też na końcu bierze zapas czerwonego proszku, mimo że już zmienił ciało.

W każdym razie ten wątek wydał mi się naprawdę niejasny.

czy “sybaryci” brzmi lepiej i znaczy to samo?

Przede wszystkim też jest słowem o wyraźnie greckiej proweniencji… Już lepiej zostawić tych hedonistów. Może miłośników rozkoszy, nawet rozpustników (tu bardziej wybrzmiałoby, że nie jest patronem niczego pozytywnego)?

Nie znalazłem pasującego słowa, które nie zepchnęłoby mnie w jedną lub drugą stronę, więc poszedłem w bezpieczeństwo.

Może to i ma sens psychologiczny, że Selez używa takiego “odległego” omówienia, bo próbuje się odciąć mentalnie od odbywanego stosunku.

Dlaczego sama zaplanowała tę część w planie?

Z tym zdaniem warto by coś zrobić.

W pewnym sensie tak, choć nasze ograniczone doświadczenia z terrorem indywidualnym wskazują na to, że nie wystarcza do uzdrowienia systemu.

Z pewnością nie, ale zaspokaja tę potrzeba oglądania, jak sprawca ponosi karę – stąd swego czasu popularność filmów spod znaku rape&revenge, np. Ostatni dom po lewej.

Chociaż teraz pewnie dałbym obdartą za skóry, wciąż żywą niewolnicę…

Tak!

Obdarłem. Dzięki za pomysł :P

– Czerwony proszek – to nie ciało Yalina, lecz Galrahain potrzebuje sproszkowanej krwi, aby żyć. Dlatego też na końcu bierze zapas czerwonego proszku, mimo że już zmienił ciało.

W każdym razie ten wątek wydał mi się naprawdę niejasny.

Tak się czasem kończy rozbudowywanie bohatera ;) Galrahain wydawał mi się zbyt “chłodny”. Taki kryminalny mózgowiec bez słabości, nałogów, emocji. No i uznałem, że jako dziwna istota potrzebuje też dziwnego pokarmu.

Przede wszystkim też jest słowem o wyraźnie greckiej proweniencji… Już lepiej zostawić tych hedonistów. Może miłośników rozkoszy, nawet rozpustników (tu bardziej wybrzmiałoby, że nie jest patronem niczego pozytywnego)?

Dałem rozpustników. Myślałem nad tym słowem, ale wydawało mi się jakieś hmm… niepoważne? Jednak wychodzi na to, że to tylko moje wrażenie ;)

Może to i ma sens psychologiczny, że Selez używa takiego “odległego” omówienia, bo próbuje się odciąć mentalnie od odbywanego stosunku.

Racja. Z pewnością nie odczuwa stosunku jako przyjemności, bardziej chodzi jej o poczucie władzy, którego nigdy wcześniej nie zaznała – zmianę wyniku ostatniego stosunku z Maquirem. 

Dlaczego sama zaplanowała tę część w planie?

Z tym zdaniem warto by coś zrobić.

Dzięki, zrobione!

Obdarłem. Dzięki za pomysł :P

Dobrze, ale wciąż masz “Reszta skóry z brzucha niewolnicy zniknęła w ustach kupca” (mięsa, mięśnia?).

Myślałem nad tym słowem, ale wydawało mi się jakieś hmm… niepoważne?

Jako pejoratywne określenie kogoś dążącego do przyjemności? Myślę, że w kontekście opisywanej tu kultury brzmi poważniej niż we współczesnych realiach, ale może warto poczekać na inne opinie.

Lubieżnik? Poszukiwacz (mocnych/nowych) wrażeń?

Babska logika rządzi!

Zmienione i zmienione.

Dobrze, ale wciąż masz “Reszta skóry z brzucha niewolnicy zniknęła w ustach kupca” (mięsa, mięśnia?).

Tak to jest, jak się poprawia przy dziecku ;) Już ok.

Świetny tekst. Językowo bez zastrzeżeń. Świat okropny i facynujący, bardzo namacalnie opisany. Gdyby bohaterowie tylko chodzili i oglądali te lokacje, tekst też by się obronił :) Fabularnie wszystko układa się w całość, postacie wyraziste i pełne niespodzianek. Może doczepiłbym się Osefa, ta jedna scena wprowadzenia to trochę za mało, by dobrze umocować go w fabule, więc na końcu trochę się zdezorientowałem, co ten gość tam robi. Ale to w sumie szegół, a może moja nieuwaga. Podobało mi się zakończenie – niby szczęśliwe, ale nie do końca, główny potwór wciąż grasuje, a inni wieźniowie nie zostali uratowani.

Hej, Zygfrydzie89

Świetny tekst. Językowo bez zastrzeżeń. Świat okropny i facynujący, bardzo namacalnie opisany. Gdyby bohaterowie tylko chodzili i oglądali te lokacje, tekst też by się obronił :)

Dziękuję bardzo :) Kusisz mnie takim tekstem krajoznawczym bez fabuły ;)

Cieszę się, że wszystko spina się jako tako, bo w intrygach łatwo gdzieś polec – i na pewno trochę pruje się na szwach, ale dopóki nie pęka, to jest ok.

Osef tak, nie jest tak wykorzystany, jak inne elementy. Służył głównie mojemu wchodzeniu w umysł bohaterów. Dopiero podczas pisania końcówki przyszło mi do głowy, że Galrahain nie chciałby uciekać w słabym ciele starca, tym bardziej że plotki o Hishaamie gdzieś w dalekich portach mogłyby źle wpłynąć na przejęcie przedsiębiorstwa przez jego żonę. Do tego ewentualna potrzeba walki oraz fakt, że Osef przynajmniej zasługiwał na śmierć, więc Galrahain nie musiał tracić czasu na szukanie równie odpowiedniej ofiary.

Ano na koniec kult ma się dobrze, otyły kapłan-sadysta również żyje (chociaż duma mu ucierpiała) i uratowano tylko jednego niewolnika. Hm, ogólnie kameralny włam.

Dzięki za lekturę i pozdrawiam!

Chciałeś zarzuty, będziesz je mieć. :D Ale po kolei. :)

 

Szepty z dymu, obietnice z krwi

 

Zaczynasz poetycko, a że mam do tego słabość – już mi się podoba. :) 

Lubię takie tajemnicze klimaty, przypomniał mi się serial „Leśni złodzieje” i pewna scena ("polowanie). Oczywiście z Twoją nie ma nic wspólnego fabularnie, ale klimatem właśnie coś podobnego – tajemnicza scena, a tu wzmianka o skórożercach. Chyba wiem, co to znaczy… 

Jeśli miałabym się czepiać:

niosły pogłos rozmów

Czy obłoki mogą nieść pogłos rozmowy? 

Z drugiej strony scena, gdzie rozmawiają i uprawiają seks dziwnie skojarzyła mi się z mieszanką plemion Papui i balem w netflixowym Wiedźminie. ;p

 

– Słyszałem, że przepadasz za żywym mięsem, sha – zdziwił się Hishaam.

Chyba nie przepadasz?

 

Leżała na nim obdarta ze skóry niewolnica

O, a ja myślałam, że skórożercy – jak nazwa wskazuje, jedzą skóry. Czy czegoś nie rozumiem? Chyba że nazwa to po prostu pewne uproszczenie. 

 

Tworzysz makabryczną, ale bardzo spokojną scenę, można poczuć te dreszcze niepokoju, kiedy Hishaam wyjada kawałki ciała i w tym świecie jest to coś normalnego, choć niekoniecznie dostępnego dla wszystkich. Ciekawi mnie, czy inni ludzie też tak luźno podchodzą do jedzenia niewolników, czy może po prostu akceptują, że robią to skórożercy. 

Cieszę się, że bohaterowie tacy jak Yalin i Hishaam będą odpowiadać za kradzież. Może skok na diament nie jest odkrywczym pomysłem, ale gęsty klimat pełen dymu quu oczarowuje. 

Co do Selez – bardzo obrazowo opisana, ciekawe czy też weźmie udział w wyprawie. :) 

Przegryzła opuszkę kciuka

Jak? Próbuję, ale nie mogę. XD

 

zlizał czerwień.

Nie chciałeś powtarzać, ale zastanawiam się, na ile czerwień może być synonimem. Wygląda trochę dziwnie. Czy gdyby miał na ustach mleko, zlizałby biel? Hm. Krew wyglądałaby chyba lepiej.

 

Intrygująca ta Selez, to rzucenie się do stołu i podkreślenie skurczu – już wtedy mnie zastanowiło, ale uznałam, że może coś dalej będzie i faktycznie. Bardzo ciekawe. Coś w jej wnętrzu zostało zaadaptowane? Hm…

 

Marzenia o zimnie

Zostawiony na pastwę losu, zupełnie jak niektórzy ludzie

Dziwne porównanie, jacy ludzie? Co znaczy „niektórzy”? 

Sama rozmowa o tym, jak się wkradną, już trzyma w napięciu. Fajnie będzie zobaczyć, co z tego planu się posypie. Tylko pytanie jak Hishaam zostanie strażnikiem? To takie łatwe? 

Twoja bratanica odwiedzi arcykapłana Maquira. Dlatego robiła do niego słodkie oczka na przyjęciu.

O, no tak myślałam, że będzie miała w tym swój udział. :D Fajnie się to łączy. :) 

Selez wychodząca spod ziemi, te robaki (?) w ciele mocno niepokojące, zakopywanie pod ziemią, mroczny klimat. 

krzyknęła wściekle – targana konwulsjami czerń.

Niezrozumiałe zdanie.

 

Garście pełne złota

Taka zwięzła, a taka treściwa scena z Osefem. 

 

Co do targu – zabrakło mi tutaj klimatu z Twojego świata. Bo mamy skórożerców, proszek niszczący kamienie, proszek, quu, a w sumie na targu przewijają się papugi, małpy, wielbłądy, gdzieś tam złoto, perfumy. Tak wiesz – targ jak targ, mógłby być w naszym świecie i nikt by nie dostrzegł różnicy. 

 

Yalin uzależniony od proszku, aż do bolesnego kłucia w piersiach – bardzo dobry motyw. To zejście do jednookiego zielarza i dostanie choć odrobiny… Nałogowcy w opowiadaniach zawsze mnie pociągali. Oczywiście nie jako bohaterowie, których podziwiam czy lubię, ale tak jakoś ciągnie mnie w stronę czytania o nałogach, pisania zresztą też. Lubię taki motyw, może też podkreśla naszą ludzką kruchość, pokazuje bezradność, zwłaszcza u bohaterów, którzy wydają się na pierwszy rzut oka silni. 

 

Oo, a w dodatku to krwawy proszek z ususzonej krwi… Naprawdę makabryczny, ale fascynujący świat stworzyłeś. 

 

Niecodzienne zwyczaje godowe

Napięcie rośnie. Te ifryty w latarniach to taki element, który buduje świat, bardzo ciekawy i też makabryczny pomysł, jak większość tutaj. A podobno wolisz rozrywkowe teksty. :D

 

Maquir, Selez i one. Scena seksu, gwałtu i wolności.

 Kapłan chce zaspokoić żądze, Selez musi wykonać misję i zaspokoić istoty w swoim wnętrzu, a istoty – chcą czegoś… nawet nie wiem… chyba najbardziej tej wolności. Wszystko skąpane w mroku, tajemnicy i bólu. Naprawdę cieszy mnie, że nie wyjaśniłeś jeszcze, czym są te one. Dzięki temu napięcie rośnie w szalonym tempie. 

 

Wyguglowałam skolopendrę. Oua. No Maquir chciał przyjemnego bólu – no to ma. 

Resztę przeczytałam na jednym wdechu. Selez kierowała zemsta. I to nie zwykła – Maquir był odpowiedzialny za to, co ją spotkało, za tortury i być może za skolopendry. Bo nie wyjaśniasz, czy eksperyment, ta ostatnio próba się powiodły. Edycja: nie, jednak sama zaprosiła tam skolopendry albo one ją odnalazły.

Z czepialstwa: trochę za harda była Selez, bo jednak musiała wrócić do takiego bydlaka i trudno wyobrazić mi sobie, że miałaby cały czas aż tyle odwagi. Zastanawiałam się też, dlaczego jej nie poznał, ale kupuję wyjaśnienie, że była zachudzonym dzieciakiem, dziewczynki zmieniające się w dorosłe kobiety to często osoby nie do rozpoznania. 

 

Ach, ryzyko

Łooo, no Maquir, który podchodzi do Hishaama i mówi, że niby zajął się Selez? Ale Ty fajnie budujesz napięcie! 

Wasza świętobliwość…eee…

Spacja uciekła.

 

Masz takich mrocznych bohaterów, że nie można tu żadnego lubić. XD Okej, można współczuć Selez, ale ogólnie Hishaam, którego cieszy, że dzięki zarobkom delektuje się ludzkim mięsem – fuj. I dlatego go lubię – ale nie jako kogoś, z kim chętnie bym porozmawiała, ale jako dobrze wykreowanego bohatera. Może słowo “lubię” jest tu nieodpowiednie, ale ciężko mi je zastąpić czymś innym. Po prostu lubię czytać o antybohaterach. Tak swoją drogą – pisałeś, że nie lubisz, kiedy protagonista jest gwałcicielem, ale nie przeszkadza Ci, kiedy je ludzi? XD

 

Skóry też robią robotę – jest strasznie, przerażająco wręcz. Ciekawie zarysowałeś Narallaha – fanatyk, w dodatku Hishaam się go bał, chętnie poznam dalej powód. Cała ta wędrówka przez te brudne, ludzkie wnętrza – uch. Ale nam fundujesz lekturę, a sam szukasz rozrywek. :p Tak myślałam, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, więc czytam dalej pochłonięta przez ten mrok. 

 

Stworzyć miraż

Łał, no łał! Więc to Yalin uciekł z Selez, w dodatku podszył się za Maquira w poprzedniej scenie. Chylę czoła, jak dobrze to wykombinowałeś. Intryga rewelacyjna. 

Z czepialstwa: Skoro Galrahain przejął ciało Yalina i dotarł do Hishaana na przyjęcie dla nielicznych, to czy ktoś nie powinien go tam znać? Przez to, że na początku dałeś informację, że mało kto tam trafiał, ludzie powinni się kojarzyć. Trochę za łatwo poszło Yalinowi, który bierze udział w takiej imprezie, mimo że wcześniej był torturowanym niewolnikiem. Wiesz, to trochę jak z Moodym i Dumbledorem w HP, kiedy rozmawiali, gdy ktoś (nie podam kto i kiedy, żeby nie spoilerować) podszył się pod Moody'ego. ;)

 

Och, jak się cieszę, że ten diament był przykrywką do prawdziwej kradzieży Dalyi. 

Sam styl i klimat kojarzył mi się z Wiedźminem i magicznymi eksperymentami czarodziejów. 

 

No i nie uratują więcej niż jednej, gorzkie i dobre. Za to napięcie przy spotkaniu z Narallahem było takie, że aż mi serce mocniej bije. Kurczę, chyba rzadko mi się to zdarza przy czytaniu, raczej przy filmowych thrillerach. 

Na koniec już stopniujesz emocje, udaje im się uciec, odjeżdżają z dala od koszmaru. Połamani, poranieni, ale wolni. 

Ale zaserwowałeś lekturę…

Ta końcówka może nie jest idealnie w moim stylu – jednak skok się udał, Galrahain dokonał tego, co planował, wykradł diament i uratował dziewczynę, której to obiecał. Inne osoby są w sumie tylko odległymi postaciami, więc fakt, że ich nie zabrali, nie wstrząsa tak mocno, bo ich nie znaliśmy, nie wiemy, jakie to poświęcenie. Może gdyby była scena, w której ktoś z więźniów nimi rozmawia, ale nie mogą go zabrać, bo idą strażnicy, zaczyna się panika, żeby nie wydał, żeby uciekli po cichu… Wtedy ten dramatyzm i brak zabrania innych/innej osoby – na pewno mocno by wzrósł. Ale wiem, limit nieprzebłagany. ;)

W każdym razie oceniam bardziej jako happy end, choć z gorzkimi akcentami.

 

Posłodziłam, więc teraz trochę cytryny. :) Akurat na te mroźne dni. 

 

Jedzenie

Wątek jest nietypowo podany, bo chociaż znamy kanibali, zazwyczaj łączą się z wojnami (jest taki wstrząsający komiks „Dzienniki ukraińskie. Wspomnienia z czasów ZSRR”), ekstremalnymi warunkami (postapo , katastrofy – nie trzeba nam fantasy, bo historia drużyny rugby wciąż jest przypominana) albo psychopatami (seryjni mordercy, choćby Szczecin i rzeźnik z Niebuszewa, który sprzedawał bigos i krążą legendy, że robił go z dzieci). Rzadziej są to całe wioski, choć to też się zdarza. Wystarczy wspomnieć o plemionach Papui Zachodniej. Ciekawa jestem, czy inspirowałeś się plemionami? Tam też są maski, pióra, no i kanibalizm jako coś normalnego. Jest takie plemię, bodajże Asmaci, które w dawnych czasach porywało małe dziecko, wychowywało jak swojego i zjadało jak dorósł.

 

W każdym razie – kanibalizm to temat rzeka, sporo tego w filmach i trochę też w literaturze, a w naszym świecie też się zdarza. Pamiętam taki serial, w którym była miła sekta i niby wszystko okej… ale okazało się, że co jakiś czas losują osobę, którą zjedzą.

 

Dlatego też, u Ciebie, poczułam pewną świeżość. Bo tutaj stawiałeś głównie na walory smakowe w połączeniu z większą organizacją. Mamy sektę – kult skórożerców i mimo że to coś w rodzaju religii (w niektórych plemionach zjadali, żeby wypędzić złe duchy) to jest połączona ze smakowaniem ludzi.

 

Ale zapowiedziałam cytrynę, więc już dodaję, bo herbata ostygnie przez to moje gadanie.

 

Mocno kłóci mi się obraz smakowania ludzi (i uznania ich za przysmak) z najniższymi poziomami. Dlaczego? Trochę za mało mieliśmy ukazania magii wynoszącej to mięso na wyższy poziom, a za dużo brudu, stresu, złych warunków. Miałam takie wrażenie, że stworzyłeś najniższe poziomy niejako osobno, jako miejsce na eksperymenty, a dopiero pod koniec połączyłeś je z główną fabułą i niewolnikami sprzedawanymi na jedzenie. W jaki sposób żyjący w takim brudzie, bólu i nieustannym stresie, okaleczeni magią ingerującą w tkanki, mieliby smakować lepiej? Trudno mi to kupić, więc tak myślę: jak kupowali to klienci?

Bo jasne, Galrahain znał te warunki, nie szokowały go, sam tam przebywał, Hishaam poszedł tam w innym celu, więc się dziwił, brzydził, bał, ale nie myślał o towarze jako jedzeniu.

 

Ale co z bogatymi kupcami, którzy normalnie żyją w luksusie i jedzą umyte, odpowiednio przygotowanych niewolników, a nagle mają zejść po jedną/jednego z nich i… widzą ten syf? To jakby zajść do jednego sklepu i zobaczyć bielutkie gęsi, a potem do drugiego i dostrzec gęsi w małej klatce, brudne, w odchodach, szare, wystraszone. Po prostu… trudno to chyba odzobaczyć, kiedy nakładasz sobie porcję gęsi na obiad, a przed oczami masz klatkę cuchnącą odchodami. Podobnie tutaj.

(P.S. Wcześniej było odrobaczyć, Ślimak czujnie wskazał błąd autokorekty xd).

 

Ten system odbierania i chodzenia ze skrzynką złota po brudnego niewolnika mi się nie klei. Powinno to być mimo wszystko lepiej rozplanowane. Ale wiem, że fabularnie o to trudno.

 

Druga sprawa: otwory w Selez, w których były skolopendry. Tam coś miało być tak czy siak, więc też pewnie jakieś robale, skoro otwory małe. Nie wnikam, że się dostały poza laboratorium i zaadaptowały, przeżyły. Mogę podciągnąć pod magię. Ale to i ta paszcza u Dalyi – średnio mi się widzi jako wykwintna potrawa. Bo to tak nie pasuje do konwencji luksusowych dań. I jasne, kiedy mamy do czynienia z dziwakami, którzy na własną odpowiedzialność chcą skosztować żywej ośmiornicy albo innego niebezpiecznego zwierzęcia – to nie są bogacze, a bardziej żądni przygód wariaci.

 

Kiedy popatrzymy na listę jedzenia dla bogaczy, nie znajdziemy tam raczej żywych i upiornych dań, a drogą wołowinę, nietypowe odmiany owoców, białe trufle, kawior, desery ze złota – i to wszystko wygląda olśniewająco. Sam Hishaam przyznał, że lubi taki luksus zjedzenia dobrej niewolnicy.

Bohaterowie w Twoim świecie, mimo wykorzenienia – to wciąż ludzie, a ludzie lubią jeść to, co ładnie podane. Istnieją psychopaci co rzucą się na odciętą nogę, ale mimo wszystko bogaci wolą czuć się wyjątkowo, otaczać się tym, co piękne.

 

No i tak – to by było na tyle, pomarudziłam, ale wiesz, że bez tego nie byłoby mojego komentarza. :)

 

Samo opowiadanie i tak oceniam bardzo wysoko, bo końcowa intryga mnie zaskoczyła, a ja lubię być zaskakiwana. Ostatecznie zostałam też trochę oszukana – myślałam, że Yalin będzie bardziej z tych złych bohaterów, a okazał się szlachetnym i poranionym. I oczywiście uważam, że to naprawdę fajne, że mnie tak oszukałeś. Lubię czytać coś, co na koniec mnie tak wstrząśnie.

Może trochę zabrakło mi świata, bo skórożercy to zaledwie wycinek, można by coś dodać na targu. ;)

Ale nie czepiam się tego, bo opowiadanie dotyczyło skórożerców, a nie całego świata. ;) Wiem, że to opowiadanie, ma limit i nie jest to zarzut, po prostu drobnostka, którą można lekko skorygować właśnie tym targiem. ;)

Poszczególne sceny na bieżąco komentowałam, więc zmierzam do końca. ;)

Gratuluję tak dobrego i odważnego tekstu. Pisaliśmy ostatnio z Darconem, że nie jest łatwo coś takiego stworzyć, a co dopiero wrzucić na forum, gdzie ludzie komentują.

Dla mnie to naprawdę rewelacyjne, dobre, mroczne fantasy.

I mimo zarzutów (bo przy takich wielkich światach ciężko o brak zarzutów ;p) nominuję, bo nie czytałam jeszcze czegoś w takiej konwencji, z tak wyrazistym i świetnym plot twistem.

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

Hej, Ananke!

O, matko, co za komentarz :O

Dobra, jedziemy!

Chciałeś zarzuty, będziesz je mieć. :D

niosły pogłos rozmów

Czy obłoki mogą nieść pogłos rozmowy? 

Jeśli jaskinia może cuchnąć wolnym życiem, a mury ociekać dekadencją (prawdziwe przykłady) itp. to obłoki mogą nieść pogłos rozmów – wiadomo o co chodzi :P

Z drugiej strony scena, gdzie rozmawiają i uprawiają seks dziwnie skojarzyła mi się z mieszanką plemion Papui i balem w netflixowym Wiedźminie. ;p

Nie korzystałem z tych źródeł.

– Słyszałem, że przepadasz za żywym mięsem, sha – zdziwił się Hishaam.

Chyba nie przepadasz?

Przepadasz – Hishaam się dziwi, że Yalin nie chce spróbować żywego mięsa, a podobno wcześniej je uwielbiał. Tylko że teraz to Galrahain w ciele Yalina.

O, a ja myślałam, że skórożercy – jak nazwa wskazuje, jedzą skóry. Czy czegoś nie rozumiem? Chyba że nazwa to po prostu pewne uproszczenie. 

Uproszczenie. Mięsożercy brzmiałoby co najmniej zabawnie :D

Ciekawi mnie, czy inni ludzie też tak luźno podchodzą do jedzenia niewolników, czy może po prostu akceptują, że robią to skórożercy. 

Nie muszą akceptować. Bogaci robią, co chcą. Biedni tylko boją się, aby nie skończyć na talerzu.

Przegryzła opuszkę kciuka

Jak? Próbuję, ale nie mogę. XD

Kieł i motywacja :P Dla niej to nie pierwszyzna.

zlizał czerwień.

Nie chciałeś powtarzać, ale zastanawiam się, na ile czerwień może być synonimem. Wygląda trochę dziwnie. Czy gdyby miał na ustach mleko, zlizałby biel? Hm. Krew wyglądałaby chyba lepiej.

Ano chciałem uniknąć krwi. Pomyślę.

krzyknęła wściekle – targana konwulsjami czerń.

Niezrozumiałe zdanie.

Hm, też pomyślę. Chodziło o czarną skórę Selez, która ma wesołe chwile na kamieniu ;)

Co do targu – zabrakło mi tutaj klimatu z Twojego świata. Bo mamy skórożerców, proszek niszczący kamienie, proszek, quu, a w sumie na targu przewijają się papugi, małpy, wielbłądy, gdzieś tam złoto, perfumy. Tak wiesz – targ jak targ, mógłby być w naszym świecie i nikt by nie dostrzegł różnicy. 

Ale to jest pseudoarabia xD Skórożercy to tylko kult, jeden z wielu. Rozumiem, że byłoby może ciekawiej i dziwniej, gdyby sprzedawano marynowane ludzkie mięso czy jaja ifrytów, ale wolę dawać świat mniej więcej znany, a potem wprowadzać tam dziwne rzeczy.

Yalin uzależniony od proszku, aż do bolesnego kłucia w piersiach – bardzo dobry motyw. To zejście do jednookiego zielarza i dostanie choć odrobiny… Nałogowcy w opowiadaniach zawsze mnie pociągali. Oczywiście nie jako bohaterowie, których podziwiam czy lubię, ale tak jakoś ciągnie mnie w stronę czytania o nałogach, pisania zresztą też. Lubię taki motyw, może też podkreśla naszą ludzką kruchość, pokazuje bezradność, zwłaszcza u bohaterów, którzy wydają się na pierwszy rzut oka silni. 

Nałogi to fajna sprawa i bardzo urzeczywistniają bohatera. Też polubiłem ;)

Oo, a w dodatku to krwawy proszek z ususzonej krwi… Naprawdę makabryczny, ale fascynujący świat stworzyłeś. 

Ano da się krew ususzyć.

Napięcie rośnie. Te ifryty w latarniach to taki element, który buduje świat, bardzo ciekawy i też makabryczny pomysł, jak większość tutaj. A podobno wolisz rozrywkowe teksty. :D

Są różne definicje “rozrywkowe” :P

Z czepialstwa: trochę za harda była Selez, bo jednak musiała wrócić do takiego bydlaka i trudno wyobrazić mi sobie, że miałaby cały czas aż tyle odwagi. 

Na moście się wahała, zwątpiła też podczas wspinaczki na wieżę. Ale to kobieta, która chce uratować siostrę i przyjaciół, chce zabić jej wieloletniego oprawcę, chce odwrócić scenariusz, gdzie ona jest ofiarą, a on katem, chce zdobyć pieniądze na podróż, chce uciec z tego kraju. Jasne, że się boi, lecz strach ją nie powstrzymuje.

Masz takich mrocznych bohaterów, że nie można tu żadnego lubić. XD Okej, można współczuć Selez, ale ogólnie Hishaam, którego cieszy, że dzięki zarobkom delektuje się ludzkim mięsem – fuj. I dlatego go lubię – ale nie jako kogoś, z kim chętnie bym porozmawiała, ale jako dobrze wykreowanego bohatera. Może słowo “lubię” jest tu nieodpowiednie, ale ciężko mi je zastąpić czymś innym

Kryształowych bohaterów w dark fantasy nie wrzucam :P Miło mi, że uważasz ich za dobrze wykreowanych – zawsze stawiam głównie na bohaterów i cieszy mnie, gdy się uda ich stworzyć :)

Tak swoją drogą – pisałeś, że nie lubisz, kiedy protagonista jest gwałcicielem, ale nie przeszkadza Ci, kiedy je ludzi? XD

Nie przeszkadza. Przemoc seksualna mnie odrzuca, “normalna” nie razi.

Skóry też robią robotę – jest strasznie, przerażająco wręcz. Ciekawie zarysowałeś Narallaha – fanatyk, w dodatku Hishaam się go bał, chętnie poznam dalej powód. Cała ta wędrówka przez te brudne, ludzkie wnętrza – uch. Ale nam fundujesz lekturę, a sam szukasz rozrywek. :p

Gdybym miał limit, byłoby znacznie lepiej, bo wiele pomysłów zostało w głowie. Całe więzienie miało wyglądać znacznie obrzydliwiej, ale znaki, znaki, znaki…

Łał, no łał! Więc to Yalin uciekł z Selez, w dodatku podszył się za Maquira w poprzedniej scenie. Chylę czoła, jak dobrze to wykombinowałeś. Intryga rewelacyjna. 

Dziękuję :P Nie tylko za Maquira, za Yalina również.

Z czepialstwa: Skoro Galrahain przejął ciało Yalina i dotarł do Hishaana na przyjęcie dla nielicznych, to czy ktoś nie powinien go tam znać? Przez to, że na początku dałeś informację, że mało kto tam trafiał, ludzie powinni się kojarzyć. Trochę za łatwo poszło Yalinowi, który bierze udział w takiej imprezie, mimo że wcześniej był torturowanym niewolnikiem. Wiesz, to trochę jak z Moodym i Dumbledorem w HP, kiedy rozmawiali, gdy ktoś (nie podam kto i kiedy, żeby nie spoilerować) podszył się pod Moody'ego. ;)

No tak, ale przecież znają Yalina na przyjęciu, np. Maquir go rozpoznaje. Nie bardzo rozumiem, co mu poszło za łatwo – poszedł spotkać się z Hishaamem i tyle. A czemu ktoś miałby go nie rozpoznać – ot, znany kartograf i tyle. Były tam inne rozrywki niż gadanie ;)

Och, jak się cieszę, że ten diament był przykrywką do prawdziwej kradzieży Dalyi. 

Sam styl i klimat kojarzył mi się z Wiedźminem i magicznymi eksperymentami czarodziejów.

Nie czytałem, jak wiesz, więc się nie ustosunkuję. Ogólnie inspiracją był autorski świat, no i trochę horrorów – Hostel, taki jeden z oskórowywaniem na żywca złoczyńcy, i parę podobnych rozrywkowych filmów :P

No i nie uratują więcej niż jednej, gorzkie i dobre. Za to napięcie przy spotkaniu z Narallahem było takie, że aż mi serce mocniej bije. Kurczę, chyba rzadko mi się to zdarza przy czytaniu, raczej przy filmowych thrillerach. 

O, bardzo się cieszę. Bałem się, że nie ma napięcia w wizycie w zagrodach. I się głowiłem jak poprowadzić dialog, aby podbić emocje.

Ta końcówka może nie jest idealnie w moim stylu – jednak skok się udał, Galrahain dokonał tego, co planował, wykradł diament i uratował dziewczynę, której to obiecał. Inne osoby są w sumie tylko odległymi postaciami, więc fakt, że ich nie zabrali, nie wstrząsa tak mocno, bo ich nie znaliśmy, nie wiemy, jakie to poświęcenie. Może gdyby była scena, w której ktoś z więźniów nimi rozmawia, ale nie mogą go zabrać, bo idą strażnicy, zaczyna się panika, żeby nie wydał, żeby uciekli po cichu… Wtedy ten dramatyzm i brak zabrania innych/innej osoby – na pewno mocno by wzrósł. Ale wiem, limit nieprzebłagany.

Proszę Pani, ja bardzo lubię happy endy :P Mogą być gorzkie, ale nadal.

Scena z innym więźniem nawet była napisana – wcześniej na targu, Glarahain kupił drewniane sztylety i truciznę. Przemycił je do zagród, a potem zawołał jednego z więźniów, krzycząc “wolność”. Do krat podszedł więzień, który zamiast rąk miał przyszyte żywe głowy niemowlaków. Galrahain przebija mu gardło, trucizna rozpuszcza wnętrzności, aby magia skórożerców nie mogła go ożywić. Potem idzie i zabija kolejnych, a oni cieszą się z takiej “wolności”.

Dlatego tak, trudno przejmować się ludźmi, których się nie poznało – normalny ludzki odruch, ale limit, no i starałem się zamaskować to na tyle, o ile umiałem.

 

Ciekawa jestem, czy inspirowałeś się plemionami?

Nie, nie inspirowałem się rytualnym kanibalizmem. Po prostu szukałem religii z pazurem, coś osadzonego w okrutnym świecie południa i na tyle paskudne, że tworzy dark fantasy, a jednocześnie pasuje do body horroru.

Mocno kłóci mi się obraz smakowania ludzi (i uznania ich za przysmak) z najniższymi poziomami. Dlaczego? Trochę za mało mieliśmy ukazania magii wynoszącej to mięso na wyższy poziom, a za dużo brudu, stresu, złych warunków. Miałam takie wrażenie, że stworzyłeś najniższe poziomy niejako osobno, jako miejsce na eksperymenty, a dopiero pod koniec połączyłeś je z główną fabułą i niewolnikami sprzedawanymi na jedzenie. W jaki sposób żyjący w takim brudzie, bólu i nieustannym stresie, okaleczeni magią ingerującą w tkanki, mieliby smakować lepiej? Trudno mi to kupić, więc tak myślę: jak kupowali to klienci?

Po kolei, bo poruszasz tutaj kilka kwestii:

– A dlaczego mięso ma być wyniesione na wyższy poziom. Czy wołowina podawana w ekskluzywnych restauracjach pochodzi od innych krów niż te zabijane zwyczajnie w rzeźni? Mogą się różnić warunki hodowli, lepsza pasza, lepsze kwatery, ale ogólnie i tak kończy w miejscu przepełnionym brudem i śmiercią. Fabryki kurczaków czy trzody hodowlanej na mięso to okrutne miejsca, tutaj nie inaczej.

Tak, najniższe miejsce miało być na eksperymenty, ale to właśnie dlatego smak tamtejszych niewolników jest wyjątkowy. Pracowano nad nimi różnymi metodami, smak mógł się zmienić, ale zgadzam się, że warto byłoby to opisać lepiej – jednak sztuka polega na tym, aby ucinać pewne rzeczy i pozostawiać je w domyśle.

Klienci kupowali niewolników z wyższych poziomów, niekoniecznie tak fatalnych, jak niższe. Ale klient nasz pan, jak chce, to pecunia non olet :P

Bo jasne, Galrahain znał te warunki, nie szokowały go, sam tam przebywał, Hishaam poszedł tam w innym celu, więc się dziwił, brzydził, bał, ale nie myślał o towarze jako jedzeniu.

Ano właśnie, a kapłani mieli przed oczami tylko wizję dobrej zapłaty.

Ale co z bogatymi kupcami, którzy normalnie żyją w luksusie i jedzą umyte, odpowiednio przygotowanych niewolników, a nagle mają zejść po jedną/jednego z nich i… widzą ten syf? To jakby zajść do jednego sklepu i zobaczyć bielutkie gęsi, a potem do drugiego i dostrzec gęsi w małej klatce, brudne, w odchodach, szare, wystraszone. Po prostu… trudno to chyba odrobaczyć, kiedy nakładasz sobie porcję gęsi na obiad, a przed oczami masz klatkę cuchnącą odchodami. Podobnie tutaj.

Wyższe poziomy nie musiały być tak syfne, ale nie pokazuję czegoś, czego bohaterowie nie widzą. Skoro Hishaam był zszokowany syfem na dole, a kupował niewolników, to znaczy, że wyżej nie było tak źle. Poza tym kupiec bogaty może wysyłać posłańców i sługi, aby kupili jedzenie, niekoniecznie iść osobiście. Mogą istnieć również targi niewolników, ale limiiiiiiiiit ;)

Ten system odbierania i chodzenia ze skrzynką złota po brudnego niewolnika mi się nie klei. Powinno to być mimo wszystko lepiej rozplanowane. Ale wiem, że fabularnie o to trudno.

Anonimowy kupiec chce kupić i sprawdzić towar. Jak miałby to zrobić? Pewnie można by zaaranżować to inaczej, ale opko by padło na pysk. Nie musi się do końca kleić, ważne, aby sprawiało takie wrażenie :P Zarzut przyjmuję, bo masz ogólnie rację, ze system nie za dobry i raczej bogaci uczestniczyliby w jakichś aukcjach, gdzieś w miłych zaciszach pałaców, ale cóż…

Druga sprawa: otwory w Selez, w których były skolopendry. Tam coś miało być tak czy siak, więc też pewnie jakieś robale, skoro otwory małe. Nie wnikam, że się dostały poza laboratorium i zaadoptowały, przeżyły. Mogę podciągnąć pod magię. Ale to i ta paszcza u Dalyi – średnio mi się widzi jako wykwintna potrawa. Bo to tak nie pasuje do konwencji luksusowych dań. I jasne, kiedy mamy do czynienia z dziwakami, którzy na własną odpowiedzialność chcą skosztować żywej ośmiornicy albo innego niebezpiecznego zwierzęcia – to nie są bogacze, a bardziej żądni przygód wariaci.

Selez była tworzona jako prototyp nowego żywego mięsa, o czym mówi Maquir. Żywe ciało faszerowana robakami. Dalya, jak i Galrahain, to tylko ofiary eksperymentowania z ciałem – co jeszcze można zrobić, jak dalece je zmodyfikować. Narallah zajmował się zarówno Dalya, jak i Galrahainem, a to typ, który bardziej interesuje się takim modyfikacjom. Maquir zajmował się Selez i to on specjalizował się w żywym mięsie.

Dalya po prostu została sprzedana. Narallaha nie obchodziło po co. Do stołu? Jasne, dawaj klejnoty i smacznego.

Bohaterowie w Twoim świecie, mimo wykorzenienia – to wciąż ludzie, a ludzie lubią jeść to, co ładnie podane. Istnieją psychopaci co rzucą się na odciętą nogę, ale mimo wszystko bogaci wolą czuć się wyjątkowo, otaczać się tym, co piękne.

Rozumiem, o co Ci chodzi, ale piękno to bardzo względne pojęcie. Ja raczej uważam, że bogaci wolą to, co unikalne. Rzadkość daje poczucie władzy – to jest wyjątkowe, a ja to mam, mogę sobie na to pozwolić, bo jestem cholernie bogaty i ważny.

Ostatecznie zostałam też trochę oszukana – myślałam, że Yalin będzie bardziej z tych złych bohaterów, a okazał się szlachetnym i poranionym. I oczywiście uważam, że to naprawdę fajne, że mnie tak oszukałeś. Lubię czytać coś, co na koniec mnie tak wstrząśnie.

Zabijał, ale w słusznym celu. Szlachetny? Może za duże słowo, nadal mam go za nieco okrutnego cynika, ale to okrucieństwo jest ukierunkowane.

Może trochę zabrakło mi świata, bo skórożercy to zaledwie wycinek, można by coś dodać na targu. ;)

Miałem tam dobrą (moim zdaniem) sceną ze ślepym zwijaczem lin i jego córką, ale ogólnie nic wyjątkowo fantastycznego. Ogólnie to low fantasy, szału nie ma ;)

Gratuluję tak dobrego i odważnego tekstu. Pisaliśmy ostatnio z Darconem, że nie jest łatwo coś takiego stworzyć, a co dopiero wrzucić na forum, gdzie ludzie komentują.

Dla mnie to naprawdę rewelacyjne, dobre, mroczne fantasy.

Dziękuję :) Miałem duże opory przed wrzucaniem tego na portal, bo niektóre sceny są porąbane :P Jestem zaskoczony i zadowolony tak pozytywnym odbiorem.

I mimo zarzutów (bo przy takich wielkich światach ciężko o brak zarzutów ;p) nominuję, bo nie czytałam jeszcze czegoś w takiej konwencji, z tak wyrazistym i świetnym plot twistem.

Uuu, nominacja od Ciebie to jednak wyczyn xD

Bardzo dziękuję i za to i za wyczerpujący komentarz :) Jak zwykle wnikliwy, dałaś mi do myślenia, bo patrzysz zawsze pod kątem, którego ja nie dostrzegam.

Pozdrawiam serdecznie!

 

O, matko, co za komentarz :O

Faktycznie trochę długi, ale pisałam w notatce na komórce i całościowo zobaczyłam go dopiero wklejając. ;p

 

Jeśli jaskinia może cuchnąć wolnym życiem, a mury ociekać dekadencją (prawdziwe przykłady) itp. to obłoki mogą nieść pogłos rozmów – wiadomo o co chodzi :P

Hm, ale jest różnica między przenośnią a faktycznym opisem. Ja tu wyczułam opis, nie przenośnię, bo jaką przenośnię stanowi niesienie pogłosu rozmów przez obłoki? Bo może czegoś nie rozumiem. ;)

 

Przepadasz – Hishaam się dziwi, że Yalin nie chce spróbować żywego mięsa, a podobno wcześniej je uwielbiał. Tylko że teraz to Galrahain w ciele Yalina.

A, to ma sens, kiedy się pomyśli o Galrahainie, bo przy scenie, w której się dziwi, a Yalin nie próbuje, równie dobrze mogłoby być to “nie przepadasz”, bardziej podkreśla zdziwienie, ale jasne, jest dobrze pod kątem Galrahaina.

 

Kieł i motywacja :P Dla niej to nie pierwszyzna.

No ale serio nie jest to łatwe bardziej powstają krwiaki niż rany. ;p

 

Hm, też pomyślę. Chodziło o czarną skórę Selez, która ma wesołe chwile na kamieniu ;)

Wygląda naprawdę dziwnie, jakby czegoś brakowało w zdaniu. ;)

 

Ale to jest pseudoarabia xD Skórożercy to tylko kult, jeden z wielu. Rozumiem, że byłoby może ciekawiej i dziwniej, gdyby sprzedawano marynowane ludzkie mięso czy jaja ifrytów, ale wolę dawać świat mniej więcej znany, a potem wprowadzać tam dziwne rzeczy.

Eej, ale już na początku wprowadzasz jedzenie ludzi, więc wiesz, jak nagle trafiamy na zwykły targ, czujemy się zagubieni w normalności. XD

 

Są różne definicje “rozrywkowe” :P

To nie wnikam w Twoje rozrywki, zaczynam się bać. :D

 

Ale to kobieta, która chce uratować siostrę i przyjaciół, chce zabić jej wieloletniego oprawcę

Wiem, ale mimo wszystko… To było dziecko, kiedy zostało poddane eksperymentom, przez kilka lat w koszmarnych warunkach i być może na granicy obłędu, a kiedy wraca (przecież nie mija wiele lat od ucieczki do odbicia więźnia) mam przed oczami bardziej idealnie wyćwiczoną agentkę niż niewolnicę. Chodzi mi o to, że w trakcie rozmów z Maquirem jest opanowana, nie zdradza się niczym (pochodzeniem, słowem, gestem, strachem w oczach). I w całej akcji lekkie zawahanie to niewiele. ;) Podoba mi się to, jak podchodzi do misji, jak dokonuje zemsty, ale gdzieś tam przydałoby się może trochę to rozwinąć, nie pamiętam czy jest zdanie, że skolopendry wpływają na zmniejszenie strachu czy działają odurzająco, bo na pewno działały na libido, ale gdyby pociągnąć w tę stronę – byłoby bardziej wiarygodnie. ;)

 

Kryształowych bohaterów w dark fantasy nie wrzucam :P Miło mi, że uważasz ich za dobrze wykreowanych – zawsze stawiam głównie na bohaterów i cieszy mnie, gdy się uda ich stworzyć :)

Chyba nie tylko w dark fantasy. ;) W każdym razie wiem, że u Ciebie bohaterowie będą ludzcy. ;)

 

Nie przeszkadza. Przemoc seksualna mnie odrzuca, “normalna” nie razi.

Jedzenie żywych ludzi jest normalne? :O

 

Całe więzienie miało wyglądać znacznie obrzydliwiej, ale znaki, znaki, znaki…

Coś o tym wiem. Rozplanowanie znaków to chyba najtrudniejsza sztuka. :)

 

No tak, ale przecież znają Yalina na przyjęciu, np. Maquir go rozpoznaje. Nie bardzo rozumiem, co mu poszło za łatwo – poszedł spotkać się z Hishaamem i tyle. A czemu ktoś miałby go nie rozpoznać – ot, znany kartograf i tyle. Były tam inne rozrywki niż gadanie ;)

Chodziło o to, że ktoś mógłby podejść i zapytać o coś Yalina, o czym nie wie Glarahain. ;)

 

Proszę Pani, ja bardzo lubię happy endy :P Mogą być gorzkie, ale nadal.

Scena z innym więźniem nawet była napisana – wcześniej na targu, Glarahain kupił drewniane sztylety i truciznę. Przemycił je do zagród, a potem zawołał jednego z więźniów, krzycząc “wolność”. Do krat podszedł więzień, który zamiast rąk miał przyszyte żywe głowy niemowlaków. Galrahain przebija mu gardło, trucizna rozpuszcza wnętrzności, aby magia skórożerców nie mogła go ożywić. Potem idzie i zabija kolejnych, a oni cieszą się z takiej “wolności”.

W sumie gdyby zabił – byłoby to dla nich ułaskawienie, choć na ich miejsce przyszliby następni. To zawsze trudne wybory.

Co do happy endów – nie lubię całościowych, ale nie chodzi o to, żeby każdy zginął. Czasami lepiej, kiedy bohater przeżyje, ale z traumą. Lubię traumy i kombinowanie, jak tu uprzykrzyć bohaterom życie, ale nie zabić, bo zabić jest łatwo.

 

Nie, nie inspirowałem się rytualnym kanibalizmem.

Ja sobie o tym z ciekawości poczytałam i – no, robi wrażenie.

 

Czy wołowina podawana w ekskluzywnych restauracjach pochodzi od innych krów niż te zabijane zwyczajnie w rzeźni? Mogą się różnić warunki hodowli, lepsza pasza, lepsze kwatery, ale ogólnie i tak kończy w miejscu przepełnionym brudem i śmiercią. Fabryki kurczaków czy trzody hodowlanej na mięso to okrutne miejsca, tutaj nie inaczej.

Aleeee… Ja mówię o czymś innym. Wołowina w hodowli a przy uboju – to trochę inne miejsca. Chodzi bardziej o warunki przechowywania właśnie, bo przecież na najniższych poziomach ich trzymano, nie zabijano. Stamtąd zabierano jako towar do kupienia.

Najniższy poziom był dla bogatych, a skoro taki Yalin uzbierał kasę i chciał aż trzech, no to chyba inni bogacze też by mogli?

Jeśli miałbyś mnóstwo pieniędzy i mógł wejść do fabryki najdroższego piwa i wybrać, z którego kotła mają Ci nalać – a tam syf taki, że oczy bolą, w piwie pływają szczury i odchody… Nie pomyślisz sobie: Eeem… No fajnie wypić tak drogie piwo, ale podziękuję jednak. ?

Bo tak, mamy wycinek i Hishaama, który nie idzie po towar, więc nie myśli o tym w sposób “Może jednak wolę coś z wyższego poziomu”, bo jest tu w innym celu. A skoro eksperymentalne mięso było tak drogie i kapłani byli łasi na pieniądze – no to coś mi nie gra w tym obrazie. ;) Ewentualnie powinni dostarczać ich z tych celi po dokładnym umyciu i przebraniu, polanie wodą raczej mało dawało.

 

Poza tym kupiec bogaty może wysyłać posłańców i sługi, aby kupili jedzenie, niekoniecznie iść osobiście. Mogą istnieć również targi niewolników, ale limiiiiiiiiit ;)

No ale chodziło o wybranie samemu osoby z konkretnym… ulepszeniem ciała.

 

Anonimowy kupiec chce kupić i sprawdzić towar. Jak miałby to zrobić? Pewnie można by zaaranżować to inaczej, ale opko by padło na pysk. Nie musi się do końca kleić, ważne, aby sprawiało takie wrażenie :P Zarzut przyjmuję, bo masz ogólnie rację, ze system nie za dobry i raczej bogaci uczestniczyliby w jakichś aukcjach, gdzieś w miłych zaciszach pałaców, ale cóż…

No ja wiem, że tego nie odkręcisz, bo to zarzut, który namieszałby w fabule. Ja sobie tak marudzę jak mogą pomarudzić fani Władcy, że czemu nie polecieli na orłach. XD Ale to mogą być też takie wskazówki na przyszłość, na kolejne opowiadania. ;)

 

Selez była tworzona jako prototyp nowego żywego mięsa, o czym mówi Maquir. Żywe ciało faszerowana robakami.

No ja to wiem, ale jeśli jesz żywe ciało i wychodzą z nich robaki – chyba mało to imprezowe? Skoro dopadły Maquira, mogłyby dopaść jakąś bogatą damę i zabić.

Dalya po prostu została sprzedana. Narallaha nie obchodziło po co. Do stołu? Jasne, dawaj klejnoty i smacznego.

I tu też. Po prostu kłócą mi się te niebezpieczne eksperymenty z jedzeniem takich ciał. ;)

 

Ja raczej uważam, że bogaci wolą to, co unikalne. Rzadkość daje poczucie władzy – to jest wyjątkowe, a ja to mam, mogę sobie na to pozwolić, bo jestem cholernie bogaty i ważny.

Ale wyjątkowość i niebezpieczeństwo raczej niekoniecznie idą w parze. Patrząc na przyjęcia bogatych – raczej wciągną kreskę koki niż grzybki niewiadomego pochodzenia. Raczej napiją się stuletniego wina niż jedynej butelki bimbru, o której nic nie wiadomo, choć wyłowiono ją z dna morza.

 

Zabijał, ale w słusznym celu. Szlachetny? Może za duże słowo, nadal mam go za nieco okrutnego cynika, ale to okrucieństwo jest ukierunkowane.

Myślę, że osoba, która wraca do koszmarnego miejsca, z obawą, że może zostać złapana i poddana kolejnym okrucieństwom, a jednak wraca, bo złożyła obietnicę i chce kogoś uratować – tak, nazwę taką osobę szlachetną. Albo inaczej: nazwę jej czyn szlachetnym. ;)

Co do zabijania świrów i złoli – chyba wiadomo.

 

Miałem tam dobrą (moim zdaniem) sceną ze ślepym zwijaczem lin i jego córką, ale ogólnie nic wyjątkowo fantastycznego. Ogólnie to low fantasy, szału nie ma ;)

Może kiedyś dodasz nowe sceny, nie wiem jak tu jest z limitem po konkursie, można opowiadania rozszerzać czy nie?

 

Dziękuję :) Miałem duże opory przed wrzucaniem tego na portal, bo niektóre sceny są porąbane :P Jestem zaskoczony i zadowolony tak pozytywnym odbiorem.

Przejrzałam komentarze i tak, chyba dzięki językowi udało Ci się opisać porąbane sceny bez odrzucenia czytelników. ;) I mimo wszystko się trochę hamowałeś. ;)

 

Uuu, nominacja od Ciebie to jednak wyczyn xD

Kiedy czuję, że świat zostanie ze mną na dłużej – nie mam oporów. A że zazwyczaj czytam na portalu dość dobre albo bardzo dobre opowiadania, no i jestem zadowolona, ale kiedy czytam wybitne, nominuję. Nie moja wina, że dopiero dwa razy zdarzyło mi się poczuć to szczególne coś. :D

Gdzieś tam przeżywam te przygody Twoich bohaterów, już poza tekstem, wyobrażam sobie i tworzę inne historie. Tak plastycznie i dokładnie opisałeś świat, że łatwo do niego sięgnąć – i to też jest ważne. Dla mnie to pokazuje, że tekst jest czymś więcej niż opowiadaniem, jest uniwersum, do którego chcę wracać.

Może też stąd trochę moich uwag, bo jednak zagłębiłam się w historię i oddałam jej w całości.

 

Bardzo dziękuję i za to i za wyczerpujący komentarz :) Jak zwykle wnikliwy, dałaś mi do myślenia, bo patrzysz zawsze pod kątem, którego ja nie dostrzegam.

Cieszy mnie, że mogłam się przydać. :)

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

Rzeczywiście imponująca analiza! Nie mogę się powstrzymać przed malutkim komentarzem do komentarza…

No ale serio nie jest to łatwe bardziej powstają krwiaki niż rany.

Uszczerbiony ząb może być bardzo ostry, a w tym świecie nie ma nowoczesnej stomatologii i nikt nawet nie próbuje łatać takich drobniejszych ubytków.

nie chodzi o to, żeby każdy zginął. Czasami lepiej, kiedy bohater przeżyje, ale z traumą. Lubię traumy i kombinowanie, jak tu uprzykrzyć bohaterom życie, ale nie zabić, bo zabić jest łatwo.

Tu mi przypomniałaś Gałczyńskiego:

Znudziła mi się ta Elstera,

wolę się wziąć do pracy:

więcej Osmańczyka, mniej Grottgera

i wszystko będzie cacy.

“To bardzo łatwo jest umierać,

żyć trudniej” – rzekł Horacy.

To jakby zajść do jednego sklepu i zobaczyć bielutkie gęsi, a potem do drugiego i dostrzec gęsi w małej klatce, brudne, w odchodach, szare, wystraszone.

“Są ludzie, którzy żonglują gęśmi”. Mamy takich, którzy bronią jak niepodległości prawa do zabierania dzieci na polowanie. Kwestia kulturowa. Jeżeli ci bogacze na przykład pływają na rekreacyjne wycieczki łodziami napędzanymi przez galerników, to i to nie zrobi na nich wielkiego wrażenia.

Po prostu… trudno to chyba odrobaczyć

Chyba autokorekta zrobiła Ci głupi dowcip, chociaż w tym kontekście nie wyszedł tak całkiem bez sensu.

Druga sprawa: otwory w Selez, w których były skolopendry. Tam coś miało być tak czy siak, więc też pewnie jakieś robale, skoro otwory małe. Nie wnikam, że się dostały poza laboratorium i zaadoptowały, przeżyły.

Trochę się “zaadoptowały” jako podopieczne Selez, ale to także wygląda na popis autokorekty.

No ja to wiem, ale jeśli jesz żywe ciało i wychodzą z nich robaki – chyba mało to imprezowe? Skoro dopadły Maquira, mogłyby dopaść jakąś bogatą damę i zabić.

Nie przypuszczam, aby planowo miały w niej zamieszkać niebezpieczne zwierzęta. Maquir pewnie chciał wykorzystać jakieś larwy tylko do nadania niezwykłego smaku, analogicznie do sera casu marzu (https://pl.wikipedia.org/wiki/Casu_marzu).

Hm, ale jest różnica między przenośnią a faktycznym opisem. Ja tu wyczułam opis, nie przenośnię, bo jaką przenośnię stanowi niesienie pogłosu rozmów przez obłoki? Bo może czegoś nie rozumiem. ;)

Różnica, oczywiście, jest, ale widziałem już przykłady takich połączeń, no i, nie wiem, to chyba część mojego stylu. Może to i błąd, ale najzwyczajniej mi pasuje.

A, to ma sens, kiedy się pomyśli o Galrahainie, bo przy scenie, w której się dziwi, a Yalin nie próbuje, równie dobrze mogłoby być to “nie przepadasz”, bardziej podkreśla zdziwienie, ale jasne, jest dobrze pod kątem Galrahaina.

To miało dać do zrozumienia, że oni się znali, że Yalin nie jest jakimś przypadkowym kolesiem na “imprezie tylko z zaproszeniami”. No i że coś jest innego w Yalinie.

Kieł i motywacja :P Dla niej to nie pierwszyzna.

No ale serio nie jest to łatwe bardziej powstają krwiaki niż rany. ;p

Nie mówię, że jest. Początkowo było ostre zwieńczenie tiary, którą nosiła, ale przegryzienie lepiej podkreśla dziwność Selez. NIe wykluczam zmiany po konkursie, gdy limit nie będzie ograniczał.

Kieł i motywacja :P Dla niej to nie pierwszyzna.

No ale serio nie jest to łatwe bardziej powstają krwiaki niż rany. ;p

Poszukam znaków do wycięcia i przerobię albo usunę.

Eej, ale już na początku wprowadzasz jedzenie ludzi, więc wiesz, jak nagle trafiamy na zwykły targ, czujemy się zagubieni w normalności. XD

Zagubieni w normalności! Dobre, czyli można zaskoczyć czytelnika zwykłym targiem ;)

To nie wnikam w Twoje rozrywki, zaczynam się bać. :D

Krwawe filmy uwielbiam, ale ogólnie jestem spokojnym, miłym facetem ;)

Ale to kobieta, która chce uratować siostrę i przyjaciół, chce zabić jej wieloletniego oprawcę

Wiem, ale mimo wszystko… To było dziecko, kiedy zostało poddane eksperymentom, przez kilka lat w koszmarnych warunkach i być może na granicy obłędu, a kiedy wraca (przecież nie mija wiele lat od ucieczki do odbicia więźnia) mam przed oczami bardziej idealnie wyćwiczoną agentkę niż niewolnicę. Chodzi mi o to, że w trakcie rozmów z Maquirem jest opanowana, nie zdradza się niczym (pochodzeniem, słowem, gestem, strachem w oczach). I w całej akcji lekkie zawahanie to niewiele. ;) Podoba mi się to, jak podchodzi do misji, jak dokonuje zemsty, ale gdzieś tam przydałoby się może trochę to rozwinąć, nie pamiętam czy jest zdanie, że skolopendry wpływają na zmniejszenie strachu czy działają odurzająco, bo na pewno działały na libido, ale gdyby pociągnąć w tę stronę – byłoby bardziej wiarygodnie. ;)

Boi się wcześniej, później już nie. Nie zmienię tutaj nic, bo dla mnie jej zachowanie jest wystarczająco realistyczne i możliwe, tak samo byłoby zachowanie kogoś, kto by spanikował albo się zdradzał. Ludzie różnie reagują na sytuację. Są możliwe bardzo różne reakcje na ten sam bodziec, więc każda reakcja nosi w sobie jakieś prawdopodobieństwo. Galrahain nie dopuściłby do takiego planu, gdyby nie miał pewności, a Selez nie zgłosiłaby się sama do wizyty u Maquira, gdyby uważała, że zawiedzie.

Poza tym, czym miałaby się zdradzić? Płaczem? Jakim gestem? Miała sporo czasu, aby się przygotować. Sprawa z Maquirem to jej jedyna część w planie. Nie chciałem już wprowadzać więcej spraw ze skolopendrami działającymi na Selez prócz ‘napalenia”, bo wtedy zamiast bohaterki miałbym kukłę sterowaną przez skolopendry. 

Nie przeszkadza. Przemoc seksualna mnie odrzuca, “normalna” nie razi.

Jedzenie żywych ludzi jest normalne? :O

W mediach? Jak najbardziej. Pierwszy lepszy film czy serial o zombie. Ile horrorów jest o farmach ludzi czy kanibalizmie. Owszem, zjadanie jeszcze żywych ludzi to krok dalej, ale w dark fantasy nie jest to nic dziwnego.

No tak, ale przecież znają Yalina na przyjęciu, np. Maquir go rozpoznaje. Nie bardzo rozumiem, co mu poszło za łatwo – poszedł spotkać się z Hishaamem i tyle. A czemu ktoś miałby go nie rozpoznać – ot, znany kartograf i tyle. Były tam inne rozrywki niż gadanie ;)

Chodziło o to, że ktoś mógłby podejść i zapytać o coś Yalina, o czym nie wie Glarahain. ;)

Zdecydowanie. Kiedyś zacząłem pisać powieść, gdzie był motyw złodzieja ciał na służbie rządu. Porwali łotra, który miał się spotkać z innymi łotrami, i którego miał zastąpić złodziej. Wraz z medykiem torturowali łotra, aby gadał o sobie, co lubi, kogo zna i tak dalej, a złodziej słuchał i notował, żeby przygotować się do odgrywania roli. Odpowiem tak – znaki :P

Bo tak, mamy wycinek i Hishaama, który nie idzie po towar, więc nie myśli o tym w sposób “Może jednak wolę coś z wyższego poziomu”, bo jest tu w innym celu. A skoro eksperymentalne mięso było tak drogie i kapłani byli łasi na pieniądze – no to coś mi nie gra w tym obrazie. ;) Ewentualnie powinni dostarczać ich z tych celi po dokładnym umyciu i przebraniu, polanie wodą raczej mało dawało.

Owszem, można by hodować niewolników w jakichś pięknym warunkach, myć i karmić delicjami. Tak też można, jasne. To prawidłowy zarzut, ale gdybym pisał powieść. I niekoniecznie bym coś zmieniał, może tylko wyjaśniał – inna kultura ma inne zasady. Niektórym kupcom może nie przeszkadzać ten smród czy warunki hodowli. Nie wiem, trzeba by mieć badania, czy pracownicy rzeźni jedzą mięso. Czy ci z farm kurczaków jedzą kurczaki. Albo pracownicy rzeźni. Są tam, gdzie najgorzej.

Poza tym kupiec bogaty może wysyłać posłańców i sługi, aby kupili jedzenie, niekoniecznie iść osobiście. Mogą istnieć również targi niewolników, ale limiiiiiiiiit ;)

No ale chodziło o wybranie samemu osoby z konkretnym… ulepszeniem ciała.

To niekoniecznie standardowa praktyka.

No ja wiem, że tego nie odkręcisz, bo to zarzut, który namieszałby w fabule. Ja sobie tak marudzę jak mogą pomarudzić fani Władcy, że czemu nie polecieli na orłach. XD Ale to mogą być też takie wskazówki na przyszłość, na kolejne opowiadania. ;)

To na pewno wart przemyślenia zarzut, ale, kurczę, nie wiem, czy wpadnę na takie rzeczy przy pisaniu kolejnych. Po to betaczytacze, aby spojrzeli na problemy z innej strony, ale żaden nie zwrócił uwagi na ten problem :P Pewnie w opowiadaniu, które teraz piszę, też znajdą się jakieś problemy, bo zupełnie inny świat.

Selez była tworzona jako prototyp nowego żywego mięsa, o czym mówi Maquir. Żywe ciało faszerowana robakami.

No ja to wiem, ale jeśli jesz żywe ciało i wychodzą z nich robaki – chyba mało to imprezowe? Skoro dopadły Maquira, mogłyby dopaść jakąś bogatą damę i zabić.

Ale to nie miały być jakieś jadowite skolopendry. To były tylko eksperymenty. Pewnie chcieliby nafaszerować kogoś ładnymi, tłustymi larwami albo gąsienicami o odciętych odnóżach, czy cholera wie, czym jeszcze. Ot, ekstrawagancja.

Ja raczej uważam, że bogaci wolą to, co unikalne. Rzadkość daje poczucie władzy – to jest wyjątkowe, a ja to mam, mogę sobie na to pozwolić, bo jestem cholernie bogaty i ważny.

Ale wyjątkowość i niebezpieczeństwo raczej niekoniecznie idą w parze. Patrząc na przyjęcia bogatych – raczej wciągną kreskę koki niż grzybki niewiadomego pochodzenia. Raczej napiją się stuletniego wina niż jedynej butelki bimbru, o której nic nie wiadomo, choć wyłowiono ją z dna morza.

Ale co ma piękno do niebezpieczeństwa, bo chyba się pogubiłem?

Przejrzałam komentarze i tak, chyba dzięki językowi udało Ci się opisać porąbane sceny bez odrzucenia czytelników. ;) I mimo wszystko się trochę hamowałeś. ;)

Trzeba się hamować, aby wybadać czytelników na przyszłość ;P

Gdzieś tam przeżywam te przygody Twoich bohaterów, już poza tekstem, wyobrażam sobie i tworzę inne historie. Tak plastycznie i dokładnie opisałeś świat, że łatwo do niego sięgnąć – i to też jest ważne. Dla mnie to pokazuje, że tekst jest czymś więcej niż opowiadaniem, jest uniwersum, do którego chcę wracać.

Zawsze miło usłyszeć, że świat zostaje na dłużej. Też rozmyślałem, jak by sobie Selez, Dalya i Galrahain poradził gdzieś daleko na północy, z ich ciemną skórą, z historią, skolopendrami.

Pozdrawiam!

Nie mogę się powstrzymać przed malutkim komentarzem do komentarza…

Ślimaku, nie powstrzymuj się, miło, że dołączyłeś do dyskusji. :)

 

Uszczerbiony ząb może być bardzo ostry, a w tym świecie nie ma nowoczesnej stomatologii i nikt nawet nie próbuje łatać takich drobniejszych ubytków.

O widzisz, nie pomyślałam o uszczerbku na zębie, wtedy to w sumie jak nakłuwanie igłą, więc poszłoby szybko. ;)

Lubię Gałczyńskiego. ;) Ostatnio córka lubi jak recytuję jej wiersz “Dlaczego ogórek nie śpiewa”. :D

Co do śmierci – znudziło mi się umieranie głównych bohaterów, zwłaszcza że często i tak są przywracani do życia…

 

Jeżeli ci bogacze na przykład pływają na rekreacyjne wycieczki łodziami napędzanymi przez galerników, to i to nie zrobi na nich wielkiego wrażenia.

Hm, ale naprawdę warunki galerników, którzy muszą zachować odrobinę higieny, żeby bogaczom nie przeszkadzały zapachy można porównać do unurzanych w odchodach ciałach, które później będziemy jeść? :D

 

Chyba autokorekta zrobiła Ci głupi dowcip, chociaż w tym kontekście nie wyszedł tak całkiem bez sensu.

O matko, tak, pisanie na telefonie właśnie takie dowcipy uwielbia. No ale zawsze to lepsze niż mój poprzedni telefon, który zmieniał w całości esemesy.

 

Trochę się “zaadoptowały” jako podopieczne Selez, ale to także wygląda na popis autokorekty.

Dzięki za czujność. :D

 

Nie przypuszczam, aby planowo miały w niej zamieszkać niebezpieczne zwierzęta. Maquir pewnie chciał wykorzystać jakieś larwy tylko do nadania niezwykłego smaku, analogicznie do sera casu marzu

A, no przy bezpiecznych to tak, inna sprawa. Z robakami to jest ciekawie, bo w naszej kulturze nie ma jedzenia robaków, ale już w innych krajach to norma, kiedyś to w końcu dotrze, bo są tanie i mają sporo białka. ;) To racja, dzięki za uświadomienie, przez te inne niebezpieczeństwa (paszcza na brzuchu) myślałam w tych kategoriach. ;)

 

 

 

Zanaisie,

Różnica, oczywiście, jest, ale widziałem już przykłady takich połączeń, no i, nie wiem, to chyba część mojego stylu. Może to i błąd, ale najzwyczajniej mi pasuje.

Też widziałam różne połączenia. :D Tutaj mi to po prostu nie pasuje logicznie, bo za metaforę tego nie odbieram, ale to Twoje opowiadanie i ostatecznie to autor zawsze decyduje, co ma być w tekście, a co nie. :)

 

To miało dać do zrozumienia, że oni się znali

Czekaj… znali się? Bo ja wywnioskowałam, że nie znają się osobiście, po tym zdaniu:

– Rad jestem z poznania wielkiego kartografa.

 

Nie mówię, że jest. Początkowo było ostre zwieńczenie tiary, którą nosiła, ale przegryzienie lepiej podkreśla dziwność Selez. NIe wykluczam zmiany po konkursie, gdy limit nie będzie ograniczał.

Ślimak napisał, że ząb mógł być uszczerbiony, wtedy faktycznie może być ostry. ;) Z drugiej strony – ciekawe jak z uzębieniem Selez, bo będąc w takich kiepskich warunkach, jak te jej zęby wyglądały?

 

Zagubieni w normalności! Dobre, czyli można zaskoczyć czytelnika zwykłym targiem ;)

Haha, no można, bo psychika czeka na ozdobne czaszki, a tu małpki, papugi… :D

 

Krwawe filmy uwielbiam, ale ogólnie jestem spokojnym, miłym facetem ;)

Nie wątpię. :)

 

Nie zmienię tutaj nic, bo dla mnie jej zachowanie jest wystarczająco realistyczne i możliwe, tak samo byłoby zachowanie kogoś, kto by spanikował albo się zdradzał. Ludzie różnie reagują na sytuację.

To prawda. :) Ja gdzieś tam się zagłębiam w psychikę torturowanego dziecka i przez to pewnie takie przemyślenia. ;)

Poza tym, czym miałaby się zdradzić? Płaczem? Jakim gestem?

Bardziej nieznajomością obyczajów, nerwowością, sztucznym uśmiechem do oprawcy. ;)

 

W mediach? Jak najbardziej. Pierwszy lepszy film czy serial o zombie.

No ale przemoc seksualna też jest normalna w filmach, tak jej dużo. ;p A co do zombie – no to tak, jedzą jeszcze żywych. ;) Ja po prostu stawiam przemoc seksualną i jedzenie żywych ludzi na tym samym poziomie nienormalności. xD

 

Zdecydowanie. Kiedyś zacząłem pisać powieść, gdzie był motyw złodzieja ciał na służbie rządu. Porwali łotra, który miał się spotkać z innymi łotrami, i którego miał zastąpić złodziej. Wraz z medykiem torturowali łotra, aby gadał o sobie, co lubi, kogo zna i tak dalej, a złodziej słuchał i notował, żeby przygotować się do odgrywania roli. Odpowiem tak – znaki :P

Znaki zawsze są odpowiedzią. :D

Można rzec: nie wiesz o co chodzi? Chodzi o znaki. XD

 

pracownicy rzeźni jedzą mięso. Czy ci z farm kurczaków jedzą kurczaki. Albo pracownicy rzeźni. Są tam, gdzie najgorzej.

Ale jednak pracownik, który decyduje się na to i wie, co będzie robił to trochę inaczej niż bogaty, który schodzi do piekła. ;) Dawniej dzieci na wsiach widziały zabijanie zwierząt, uczestniczyły w tym, pomagały. A teraz? Weź dziewczynkę 10-letnią i każ jej obedrzeć królika ze skóry. A jak nie chce to niech patrzy… Chyba trauma do końca życia.

 

To niekoniecznie standardowa praktyka.

Okej. ;)

 

 

To na pewno wart przemyślenia zarzut, ale, kurczę, nie wiem, czy wpadnę na takie rzeczy przy pisaniu kolejnych. Po to betaczytacze, aby spojrzeli na problemy z innej strony, ale żaden nie zwrócił uwagi na ten problem :P Pewnie w opowiadaniu, które teraz piszę, też znajdą się jakieś problemy, bo zupełnie inny świat.

Ile ludzi – tyle spojrzeń. Każdy coś wniesie. Nawet w książkach znanych pisarzy są błędy, które można by ominąć, no ale życie. ;) Myślę, że zawsze coś tam zostaje w głowie. ;)

 

 

Ale to nie miały być jakieś jadowite skolopendry. To były tylko eksperymenty. Pewnie chcieliby nafaszerować kogoś ładnymi, tłustymi larwami albo gąsienicami o odciętych odnóżach, czy cholera wie, czym jeszcze. Ot, ekstrawagancja.

Tu masz całkowitą rację, Ślimak też zwracał na to uwagę, ja przeoczyłam z tego myślenia o niebezpiecznych eksperymentach. :)

 

Ale co ma piękno do niebezpieczeństwa, bo chyba się pogubiłem?

Chodziło o to, że bogaci raczej szukają pięknych, unikatowych, ale jednak bezpiecznych form jedzenia, które ich przy okazji nie zabiją – jak np. paszcza na brzuchu. ;)

 

Trzeba się hamować, aby wybadać czytelników na przyszłość ;P

No przy mnie hamować się nie trzeba, ale na forum ludzie raczej preferują hamowanie się autora. :)

 

Zawsze miło usłyszeć, że świat zostaje na dłużej. Też rozmyślałem, jak by sobie Selez, Dalya i Galrahain poradził gdzieś daleko na północy, z ich ciemną skórą, z historią, skolopendrami.

Zawsze można pisać dalej. :)

 

Pozdrowienia!

O, Ślimaku, nie zauważyłem Cię :P

Rzeczywiście imponująca analiza! Nie mogę się powstrzymać przed malutkim komentarzem do komentarza…

Ananke nie bierze jeńców w komentarzach.

Uszczerbiony ząb może być bardzo ostry, a w tym świecie nie ma nowoczesnej stomatologii i nikt nawet nie próbuje łatać takich drobniejszych ubytków.

Ładnie, Ślimaku! 

“To bardzo łatwo jest umierać,

żyć trudniej” – rzekł Horacy.

Pełna zgoda.

Nie przypuszczam, aby planowo miały w niej zamieszkać niebezpieczne zwierzęta. Maquir pewnie chciał wykorzystać jakieś larwy tylko do nadania niezwykłego smaku, analogicznie do sera casu marzu

Właśnie o to mi chodziło :)

 

Dzięki za głos!

 

Ananke

Czekaj… znali się? Bo ja wywnioskowałam, że nie znają się osobiście, po tym zdaniu:

– Rad jestem z poznania wielkiego kartografa

Chodziło mi, że wiedzieli, kim jest ten drugi, nie że się znali osobiście.

Ślimak napisał, że ząb mógł być uszczerbiony, wtedy faktycznie może być ostry. ;) Z drugiej strony – ciekawe jak z uzębieniem Selez, bo będąc w takich kiepskich warunkach, jak te jej zęby wyglądały?

Ślimak dał bardzo dobre rozwiązanie. Myślę, że zęby jako takie miała, inaczej straszyłaby ludzi na przyjęciu, ale w stomatologię średniowieczną nie zamierzam wchodzić ;p

No ale przemoc seksualna też jest normalna w filmach, tak jej dużo. ;p A co do zombie – no to tak, jedzą jeszcze żywych. ;) Ja po prostu stawiam przemoc seksualną i jedzenie żywych ludzi na tym samym poziomie nienormalności. xD

Przemoc seksualna to dla mnie bardziej przemoc psychiczna, jedzenie ludzi bardziej fizyczna. Przemoc psychiczną uważam za znacznie bardziej okrutną.

Znaki zawsze są odpowiedzią. :D

Można rzec: nie wiesz o co chodzi? Chodzi o znaki. XD

Z drugiej strony, warto nauczyć się cięcia i pisania krótszych rozwiązań, aby nie lać wody.

Ale jednak pracownik, który decyduje się na to i wie, co będzie robił to trochę inaczej niż bogaty, który schodzi do piekła. ;) Dawniej dzieci na wsiach widziały zabijanie zwierząt, uczestniczyły w tym, pomagały. A teraz? Weź dziewczynkę 10-letnią i każ jej obedrzeć królika ze skóry. A jak nie chce to niech patrzy… Chyba trauma do końca życia.

Na pewno, ale są i dziewczynki, które obdzierają królika. Kultura i otoczenie wpływa na mentalność. Rozumiem argument z bogaczami widzącymi syf, ale myślę, że da radę go jako tako obronić. Tak jak wspominaną przez Żongler sprawę ze strzelaniem liną przyczepioną do strzały. Jakieś zawieszenie niewiary jest potrzebne, na pewno, ale jak Star Warsy mogą wymagać tego od widza, to i ja :P

Chodziło o to, że bogaci raczej szukają pięknych, unikatowych, ale jednak bezpiecznych form jedzenia, które ich przy okazji nie zabiją – jak np. paszcza na brzuchu. ;)

To też wkraczamy w kulturę, bo pojęcia piękna jest bardzo różne. Wystarczy spojrzeć na kanony piękna kobiet i mężczyzn w różnych krajach. Tak samo z jedzeniem – w Ameryce Południowej jedzą świnki morskie, w Japonii żywe ośmiornice, w niektórych prowincjach Chinach pieski. Na pewno bardziej wybrzmiałoby to w powieści, gdzie można rozwinąć kulturą i dać jej szerszy obraz.

Zawsze miło usłyszeć, że świat zostaje na dłużej. Też rozmyślałem, jak by sobie Selez, Dalya i Galrahain poradził gdzieś daleko na północy, z ich ciemną skórą, z historią, skolopendrami.

Zawsze można pisać dalej. :)

Ech, niech sobie odpoczną i żyją w miarę szczęśliwie na północy. W opku pewnie bym im wrzucił jakieś porąbane problemy i znów by się krew polała ;)

 

Chodziło mi, że wiedzieli, kim jest ten drugi, nie że się znali osobiście.

No tak, to wynika z opowiadania, dlatego zwątpiłam, kiedy napisałeś, że się znali. Ale tak – wszystko jasne. ;)

 

Ślimak dał bardzo dobre rozwiązanie.

Tak. :)

ale w stomatologię średniowieczną nie zamierzam wchodzić ;p

To już są takie szczegóły, które bardziej przy książce się przydają. :)

 

Przemoc seksualna to dla mnie bardziej przemoc psychiczna, jedzenie ludzi bardziej fizyczna. Przemoc psychiczną uważam za znacznie bardziej okrutną.

Hm… Ale że lepiej zostać zjedzonym żywcem niż zgwałconym?

A, no tak, jeńców w komentarzach nie biorę. :)

 

Z drugiej strony, warto nauczyć się cięcia i pisania krótszych rozwiązań, aby nie lać wody.

Warto, zdecydowanie, ale to trudna sztuka. Z czego to wynika? Ja w swoich i wielu opowiadaniach zauważam tendencję do pisania tego, co oczywiste. Są nawet opowiadania, gdzie narrator tłumaczy, co myśli bohater, bohater mówi, co myśli, a następnie narrator objaśnia, co się wydarzyło. No ale kto nigdy nie lał wody w opowiadaniach, niech pierwszy rzuci kamieniem…

 

Na pewno, ale są i dziewczynki, które obdzierają królika.

W naszym świecie, w mieście, bez przygotowania?

Bo o takie mi chodzi. ;) Nie o te ze wsi albo zaprawione czy polujące z rodzicami. ;)

 

Rozumiem argument z bogaczami widzącymi syf, ale myślę, że da radę go jako tako obronić. Tak jak wspominaną przez Żongler sprawę ze strzelaniem liną przyczepioną do strzały. Jakieś zawieszenie niewiary jest potrzebne, na pewno, ale jak Star Warsy mogą wymagać tego od widza, to i ja :P

Haha, no Star Warsy i pudłujący Szturmowcy to klasyka. :D

 

To też wkraczamy w kulturę, bo pojęcia piękna jest bardzo różne. Wystarczy spojrzeć na kanony piękna kobiet i mężczyzn w różnych krajach. Tak samo z jedzeniem – w Ameryce Południowej jedzą świnki morskie, w Japonii żywe ośmiornice, w niektórych prowincjach Chinach pieski.

Prawda, choć samo to, co jemy jest powiązane kulturowo i o to się nie czepiam – w sensie nie czepiałam się, że w opowiadaniu je się ludzi i ble, jak tak można.

Bardziej chodziło o to, że w każdej kulturze mimo wszystko bogatsi chcą jeść lepiej, ładniej, ciekawiej. Nie jest tak, że bogaty w Europie je w drogiej restauracji, a bogaty w Afryce dalej je przy płocie z brudnej miski. ;)

 

Ech, niech sobie odpoczną i żyją w miarę szczęśliwie na północy. W opku pewnie bym im wrzucił jakieś porąbane problemy i znów by się krew polała ;)

No niech trochę odpoczną, ale muszą się mieć na baczności, może po nich wrócisz…

Hm… Ale że lepiej zostać zjedzonym żywcem niż zgwałconym?

A, no tak, jeńców w komentarzach nie biorę. :)

Myślę, że to już osobista “preferencja”, ale zjedzenie kończy się śmiercią, gwałt z reguły – nie.

Warto, zdecydowanie, ale to trudna sztuka. Z czego to wynika? Ja w swoich i wielu opowiadaniach zauważam tendencję do pisania tego, co oczywiste. Są nawet opowiadania, gdzie narrator tłumaczy, co myśli bohater, bohater mówi, co myśli, a następnie narrator objaśnia, co się wydarzyło. No ale kto nigdy nie lał wody w opowiadaniach, niech pierwszy rzuci kamieniem…

Tłumaczenie oczywistości też popełniam. Jedni będą narzekać, że lejesz wody, ale jeśli zostawisz za dużo dla siebie, to będą zarzuty o zagmatwanie i trudności w czytaniu. Złotego środka nie ma – ja wolę wyjaśnić, tym bardziej, gdy daję nowe światy. I tutaj też argument za “zwykłym” targiem – lubię dawać czytelnikowi dużo spraw znajomych, w których łatwo się odnajdzie. Taki targ każdy sobie z łatwością sobie wyobrazi, zna zasady, zna klimat. Łatwiej mu wtedy przyswajać nowości typu dziwna kultura czy ifryty. Nie wiem, czy dobrze wytłumaczę, o co mi chodzi :P

Na pewno, ale są i dziewczynki, które obdzierają królika.

W naszym świecie, w mieście, bez przygotowania?

Bo o takie mi chodzi. ;) Nie o te ze wsi albo zaprawione czy polujące z rodzicami. ;)

A nie wiedziałem, że mówimy tylko o miastowych. To raczej nie ;)

Bardziej chodziło o to, że w każdej kulturze mimo wszystko bogatsi chcą jeść lepiej, ładniej, ciekawiej. Nie jest tak, że bogaty w Europie je w drogiej restauracji, a bogaty w Afryce dalej je przy płocie z brudnej miski. ;)

Racja, ale tutaj nadal nie jedzą tych niewolników w zagrodach, wśród fetoru i odchodów. Pewnie mają całkiem przyjemne jadalnie i złote półmiski, na które potem trafia jeszcze cieplutki kawałek niewolnika.

Ech, niech sobie odpoczną i żyją w miarę szczęśliwie na północy. W opku pewnie bym im wrzucił jakieś porąbane problemy i znów by się krew polała ;)

No niech trochę odpoczną, ale muszą się mieć na baczności, może po nich wrócisz…

Emerytowane postacie drżące, aby autor po nie nie wrócił… dobra schiza xD

 

Khaire!

 

Konkurs chyba zaorany ;) Można by nawet rzec oskórowany i zjedzony. Bardzo jestem ciekaw obrazka wygenerowanego przez AI, który zostawi Ci jury laugh

 

Dyskusja pod opowiadaniem to praktycznie drugie opowiadanie (mimo wszystko mniej ciekawe), więc wybacz, jeśli się z kimś powtórzę. Ile tu jest dobra, ciężko wymienić, choć najbardziej zazdroszczę wyobraźni, która podsuwa Ci tak fascynująco pokręcone, ale jednak spójne rozwiązania fabularne tudzież światotwórcze. Spotkałem się z czymś podobnym do kultu skórożerców w paru cRPGach, (Pillars of Eternity, Tides of Numenera), ale w Twoim wykonaniu to nie jest odgrzewany kotlet, tylko świeżutki tatar.

 

Z ewentualnych wątpliwości po lekturze został mi transport Maquira po linie z okna cytadeli do łódki. W tym fragmencie musiałem mocno zawiesić niewiarę, zwłaszcza, że oszczędziłeś szczegółów, a te, które były, jakoś mnie nie przekonały.

 

Z kolei tak językowo:

Wątpiłem, lecz wierzyłem, jak prawdziwy kapłan.

Doceniam finezyjny zabieg, ale nie da się wierzyć i wątpić jednocześnie. Mnie to zgrzyta.

 

Krwioturgia, nekromancja, rzeźbienie w ciałach żywych i umarłych.

Świetny pomysł, ale „krwioturgia” brzmi dziwnie jako połączenie słów różnego pochodzenia. To tak, jakbyś napisał dalej trupomancja :) Czemu nie „hematurgia”?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Hej, Duago_Derisme

 

Obrazkiem będę się martwił, jeśli jury też uzna tekst za dobry ;)

Kanibali rzeczywiście nie brakuje w kulturze, więc z radością przyjmuję opinię, że się nie powtarzałem. Wyobraźnia pokręcona, to fakt, szkoda, że nie wymyśla dobrze pokręconych fabuł ;)

Transport Maquira do łódki miał być na podstawie liny owiniętej wokół łoża, z jednej strony Selez opuszcza kapłana z drugiej ubezpiecza Maquir. Szczegóły mogłem podać, ale wydały mi się zbędne dla fabuły, a wszędzie trzeba było szukać znaków.

Wątpiłem, lecz wierzyłem, jak prawdziwy kapłan.

Doceniam finezyjny zabieg, ale nie da się wierzyć i wątpić jednocześnie. Mnie to zgrzyta.

Hm, czy wiara wyklucza wątpliwości? Skąd w takim razie kryzysy wiary? Pomyślę, nie wykluczam zmiany.

Krwioturgia, nekromancja, rzeźbienie w ciałach żywych i umarłych.

Świetny pomysł, ale „krwioturgia” brzmi dziwnie jako połączenie słów różnego pochodzenia. To tak, jakbyś napisał dalej trupomancja :) Czemu nie „hematurgia”?

Też nie jestem z tego bardzo zadowolony, ale hematurgia też jest nieco odmienna, od tego, co tu szukałem. Zamienię na coś, jak wymyślę.

 

Dziękuję za lekturę i pozdrawiam!

Myślę, że to już osobista “preferencja”, ale zjedzenie kończy się śmiercią, gwałt z reguły – nie.

Kurczę, dziękuję za takie wybory. ;p

 

Tłumaczenie oczywistości też popełniam.

Ja też, kto nie popełnia? :D Ale czasami połowa tekstu to tłumaczenia. :)

 

Jedni będą narzekać, że lejesz wody, ale jeśli zostawisz za dużo dla siebie, to będą zarzuty o zagmatwanie i trudności w czytaniu.

Niestety, ja gmatwam i przez to są trudności w czytaniu. XD

Ale co poradzę, nie lubię tłumaczyć, muszę chyba tworzyć prostsze światy, wtedy nie będzie konieczności tłumaczenia czytelnikom tego, czego nie wyłapali, więc jak to mówią: wilk syty i owca cała. :)

 

I tutaj też argument za “zwykłym” targiem – lubię dawać czytelnikowi dużo spraw znajomych, w których łatwo się odnajdzie. Taki targ każdy sobie z łatwością sobie wyobrazi, zna zasady, zna klimat. Łatwiej mu wtedy przyswajać nowości typu dziwna kultura czy ifryty. Nie wiem, czy dobrze wytłumaczę, o co mi chodzi :P

Wiem, wiem, mnie wybiło z rytmu, ale może przez to, że liczyłam na drobne przemycenie świata (no ja jestem z tych, co lubią poznawać światy i to tak dogłębnie, ale może większość chce trochę takiego wytchnienia i normalności. ;)

 

Racja, ale tutaj nadal nie jedzą tych niewolników w zagrodach, wśród fetoru i odchodów. Pewnie mają całkiem przyjemne jadalnie i złote półmiski, na które potem trafia jeszcze cieplutki kawałek niewolnika.

No tak, ale wrażenie pozostaje. :)

 

Emerytowane postacie drżące, aby autor po nie nie wrócił… dobra schiza xD

No brzmi jak jakieś moje opowiadanie. XD

 

Kurczę, dziękuję za takie wybory. ;p

Ale to Ty je podałaś ;)

Ale co poradzę, nie lubię tłumaczyć, muszę chyba tworzyć prostsze światy, wtedy nie będzie konieczności tłumaczenia czytelnikom tego, czego nie wyłapali, więc jak to mówią: wilk syty i owca cała. :)

Za każdym razem, nawet teraz w nowym opku, mam problem, ile tłumaczyć. Dukaj czasem wrzuca od razu na głęboką wodę i niektórzy się odbijają. Ogólnie wolę znajome światy ze zmienionymi drobnymi elementami. Ale to pewnie zależy, na co stawiamy w opowiadaniu.

Wiem, wiem, mnie wybiło z rytmu, ale może przez to, że liczyłam na drobne przemycenie świata (no ja jestem z tych, co lubią poznawać światy i to tak dogłębnie, ale może większość chce trochę takiego wytchnienia i normalności. ;)

Jest jeszcze taki problem, że nie lubię dawać nowości, jeśli robią tylko tło. Ifryty mają swoją funkcję, więc są dobrze osadzone w tekście, ale wymienienie przedmiotów na targu, to tylko oglądanie wystawy sklepowej – jest? Jest. Ok. Ale nic nie wnosi do opowiadania.

Ale to Ty je podałaś ;)

Wiem, ale to nie zmienia tego, że są trudne. ;) 

 

Za każdym razem, nawet teraz w nowym opku, mam problem, ile tłumaczyć. 

Więc wychodzi na to, że dobrze rozwiązujesz problemy, bo nie widzę nadmiaru tłumaczeń. :) 

 

Jest jeszcze taki problem, że nie lubię dawać nowości, jeśli robią tylko tło. Ifryty mają swoją funkcję, więc są dobrze osadzone w tekście, ale wymienienie przedmiotów na targu

O widzisz, a ja lubię tło, które tworzy świat. Czy jedna lub dwie nietypowe rzeczy na straganie wprowadziłyby zamęt? ;) Dla mnie nie, ale rozumiem Twoje podejście. ;) 

Cześć Zanais,

co tu dużo pisać – świetne opowiadanie, które na trochę zapamiętam. Klimat miodny, a kanibale i kulty obdzierający ludzi ze skóry, lubujący się w bólu zawsze u mnie na plus ;) Tak zupełnie na boku, klimat podziemi kojarzył mi się z grą Scorn, choć tam kolory były stonowane (niemal mdłe), a tu wydawały mi się nadwyraz żywe.

Cześć, Zanaisie!

 

Obrzydliwie dopracowany świat. Pokusiłeś się (kolejny raz) o zbudowanie odrębnego uniwersum na potrzeby tekstu, które jest opisane na tyle, że się nie gubię, ale też wplecione i rozpuszczone w fabule, żeby nie wychodziło na pierwszy plan. No i spójnie.

W ogóle kompozycja tekstu jest bardzo fajna. Ten konkursowy limit to wciąż limit, ale może kusić, żeby gdzieś popłynąć. Tutaj wszystko przechodzi płynnie scena po scenie, ze zmianami dynamiki, ale bez dłużyzn. Dobrze wykorzystałeś znaki, których, myślę, dla Ciebie mogłoby być znacznie więcej.

Intrygą zakręciłeś ze śmiałością Galrahaina i układa się w spójną całość. Sm bohater jest też dla mnie ciekawostką. Jaką miał postać, gdy był więziony. Po wyjściu z celi raczej nie przywiązywał się już do przejmowanych ciał. To też może wzbudzać dyskusję o zakochaniu się Galrahaina i Dalyi. Dziewczyna musiała wzbudzić uczucia do samej osobowości, a przecież na początku to zazwyczaj bywa wypadkowa. No i na ile potrafili swoją więź zbudować, na ile teraz w ciele Osefa, będzie dla niej ok. Ich relacja wejdzie na zupełnie inny poziom niż tam, w lochach.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, kasjopejatales

Dzięki za miłe słowa. Gry nie znam, ale myślę, że kanibali całkiem sporo – ja ich tylko trochę ucywilizowałem ;)

Pozdrawiam!

 

Hej, Krokusie

Taki to już mój pech, że tworzę nowe uniwersa, zamiast recyklingować ;)

Ja bym kilka momentów znalazł, gdzie mi się dłużyło, ale cieszę się, że nie widać. Wyjaśnianie nowego świata, zależności i planu napadu to zawsze delikatna sprawa.

Galrahain był północnych podróżnikiem, który miał pecha. Strata ciała nie musiała nastąpić szybko, więc miał czas, aby się zakochać, poza tym w zagrodach nie sądzę, aby ludzie przywiązywali zbytnią uwagę do ciała obiektu uczuć – może Galrahain i Dalya wspierali się nawzajem i tak narodziła się miłość, a może potrzebowali jej, aby przetrwać i nie oszaleć. Czy wytrzyma próbę czasu? Na pewno żadne z nich nie znajdzie innej osoby, która dzieli takie samo doświadczenie. I racja, że ich relacja będzie teraz zupełnie inna. Mają wiele demonów do przezwyciężenia.

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

Zanais,

bardziej chodziło mi o klimat i mięsistość (tam kanibali w sumie nie było). Cała oprawa graficzna, lokacje są zbudowane z tkanki… Warto zerknąć na same grafiki są dość mięsiste ;) Cytat z promujący grę “Pierwszoosobowa gra w konwencji horroru science fiction, której główną inspiracją były dzieła H.R. Gigera, twórcy ksenomorfa z serii filmów Obcy.”

Kasjopejo

Teraz już kojarzę sceny z tej gry. Gdyby limit pozwolił, więźnie byłoby zupełnie z tkanki, a niewolników trzymano by w klatkach piersiowych jakiegoś wielkiego organizmu. Ale to byłoby już popłynięcie z opisami, więc raczej nie w takim zasobie znaków ;)

Masz wyobraźnię i nie wahasz się jej użyć. Zapuszczasz się w regiony, w które ja bym nawet nie zajrzała i robisz to naprawdę z wyczuciem. Sama się dziwię, że nie odrzuciło mnie przy opisie „uczty”, ale pierwszy lekki szok szybko zastąpiła ciekawość. Świat jest spójny, zrozumiały. Oczywiście w takich wypadkach zawsze mam ochotę na więcej. Ciekawam na przykład jak ma się kościół oskórowanego boga do całego państwa, w którym funkcjonuje.

Trochę zgrzytnęło mi, że bóstwo postawiła raczej na masochizm, natomiast kapłani są sadystami i nie mają ochoty iść w ślady swojego boga. Ale kler chyba po prostu tak ma, niezależnie od religii.

Bohaterowie wydają mi się autentyczni, choć oczywiście poczepiać zawsze się można. Najbardziej do Maquira, bo strasznie naiwny i nieostrożny jest. Krewna znaczącego członka społeczności mu się podkłada, a jemu się nawet na chwilę czerwone światełko w głowie nie zapala. To, że nie rozpoznał Selez mnie nie dziw, bo makijaż, fryzura i ciuchy naprawdę potrafią zmienić kobietę. Ale że nie miał przynajmniej wrażenia, że skądś ją zna – jest już zastanawiające.

Końcowa wolta mi się spodobała, ale miała swoje konsekwencje, bo początkowo bohaterów no… nie da się polubić. A w scenie przy opuszczonej karczmie Yalina wręcz znielubiłam za sposób, w jaki potraktował Selez. Może bym to i jeszcze przelknęła, gdyby nie fakt, że zaraz potem biegnie sobie załatwić prochy, bo sobie, biedny, nie radzi. Trochę cieplejsze uczucia mam do Salez, ale to raczej kwestia babskiej solidarności, właśnie po wspomnianej scenie.

Rzecz w tym, że lubię mieć postać, której mogę kibicować, a tu nie bardzo było komu. Fakt, bohaterowie koniec końców okazują się kimś innym niż się wydawała, ale dzieje się to na tyle późno, że trudno mi było zmienić opinię o nich i zacząć im choćby współczuć. Tym bardziej, że Yalin milusi nie jest. Strasznie dużo przejął od swoich oprawców. Ale rozumiem, że generalnie czytelnik bohaterów lubić nie musi.

Fabuła – a tu sobie mocniej pomarudzę, bo, kurde, coś za łatwo im idzie. Trochę kłopotów ma jedynie Selez z kapłanem. I to właściwie wszystko. Owczem, wyciągają z lochów jedną osobę zamiast trzech, ale nie można tego nazwać jakąś straszną trudnością, skoro nawet bohater dość łatwo przechodzi nad tym faktem do porządku dziennego i nie próbuje ratować sytuacji. Reszta akcji idzie jak po sznureczku, tak łatwo, że mi się zawieszenie niewiary wyłączyło.

Począwszy od mocy, którą, którą Yalin nabył podczas eksperymentów, po pierwsze co za idota modyfikuje w taki sposób niewolnika, toż to potencjalne zagrożenie i na dodatek, co można w ten sposób osiągnąć? A jak już próbowali, to czemu go nie zabili, tylko zostawili. I, skoro to kapłani mają moc, to jak on te umiejętności poza ich siedzibą rozwinął? O przyjaznej autorowi ślepocie Maquira już wspomniałam. Podobną ślepotą charakteryzuje się Hishaam. Tak po prostu się zgadza, właściwie nie znając szczegółów planu i ufając, że Yalin wszystko ogarnie. Rozumiem chciwość, ale ryzykował nie tylko swoimi zasobami, ale też życiem, gdyby go złapano dołączyłby do niewolników i sam stał się przekąską.

Po drodze do lochów właściwie nic się nie dzieje, poza decyzją Narallaha, którą bohater specjalnie się nie przejął. Paszcza w brzuchu oswobodzonej dziewczyny jest jak znalazł do ukrycia klejnotów. A po fakcie nich ich nie ściga, mają czas na zebranie odpowiedniej ilości narkotyku na przyszłość. IMO zabrakło Ci jakieś 15, 20k, żeby dołożyć im trochę przeciwności. Tak żeby była równowaga pomiędzy światotwórstwem, a akcją.  

Zakończenie nieco pośpieszne, domyślam się, że limit już Cię mocno cisnął. Nadzieja bohaterów na w miarę normalną przyszłość wydaje mi się naiwna, nie wierzę w nią. I brakuje tu czegoś. Po takiej jeździe, jaką zafundowałeś czytelnikowi, takie zakończenie rozczarowuje.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko

Przeczytałem Twój komentarz i widzę, że opko nie przypadło Ci do gustu. Rozumiem, nawet myślę, że normalnie byś przerwała po scenie uczty, ale obowiązek Lożanki ;P (Jeden z powodów mojej rezygnacji). Mam nadzieję, że wyjaśnię parę kwestii, może przekonam Cię, abyś zechciała spojrzeć na “Prawdy” łaskawszym okiem.

Całość jest w klimacie, jaki jest, bo to dark fantasy – nie czytałem wielu, ale np. “Książę Cierni” ma scenę powolnego mordowania psa (koszmar Krokusa) – do takich scen ja się nawet nie zbliżam. Stąd okrutny świat i okrutni ludzie, szczególnie że starożytna/średniowieczna zawsze kojarzyła mi się z raczej niemiłym światem. Wiesz przecież, że w heroiku czy komediach, nie miałem takich jazd ;)

Masz wyobraźnię i nie wahasz się jej użyć. Zapuszczasz się w regiony, w które ja bym nawet nie zajrzała i robisz to naprawdę z wyczuciem. Sama się dziwię, że nie odrzuciło mnie przy opisie „uczty”, ale pierwszy lekki szok szybko zastąpiła ciekawość. Świat jest spójny, zrozumiały. Oczywiście w takich wypadkach zawsze mam ochotę na więcej. Ciekawam na przykład jak ma się kościół oskórowanego boga do całego państwa, w którym funkcjonuje.

Niestety, to tylko 60k znaków i dużo musi zostać ukryte. Wspominam o innych kultach i ogólnie fajnie byłoby rozbudować świat, ale jest tylko tyle miejsca. Cieszę się, że nie odrzuciło przy uczcie. Rzeczywiście wyszła mocno.

Trochę zgrzytnęło mi, że bóstwo postawiła raczej na masochizm, natomiast kapłani są sadystami i nie mają ochoty iść w ślady swojego boga. Ale kler chyba po prostu tak ma, niezależnie od religii.

Narallah robi sobie krzywdę. Myślę, że kapłani różnie interpretują i podchodzą do przykazań, w zależności co im pasuje.

Bohaterowie wydają mi się autentyczni, choć oczywiście poczepiać zawsze się można. Najbardziej do Maquira, bo strasznie naiwny i nieostrożny jest. Krewna znaczącego członka społeczności mu się podkłada, a jemu się nawet na chwilę czerwone światełko w głowie nie zapala. To, że nie rozpoznał Selez mnie nie dziw, bo makijaż, fryzura i ciuchy naprawdę potrafią zmienić kobietę. Ale że nie miał przynajmniej wrażenia, że skądś ją zna – jest już zastanawiające.

Gdybym miał narrację z punktu widzenia Maquira, pewnie bym dodał jakąś myśl. Ale tekst w rodzaju: “Czy my się skądś nie znamy?” wydawał mi jakimś oklepanym tekstem na podryw i nie chciałem mu go wsadzać w usta. Pomijając zmianę wyglądu, brałem też pod uwagę psychikę – dlaczego Maquir miałby się spodziewać, że niewolnica, która uciekła, jakiś czas później będzie z nim flirtowała i pchała mu się do łóżka. Przecież nikt tak się nie zachowuje.

Końcowa wolta mi się spodobała, ale miała swoje konsekwencje, bo początkowo bohaterów no… nie da się polubić. A w scenie przy opuszczonej karczmie Yalina wręcz znielubiłam za sposób, w jaki potraktował Selez. Może bym to i jeszcze przelknęła, gdyby nie fakt, że zaraz potem biegnie sobie załatwić prochy, bo sobie, biedny, nie radzi. Trochę cieplejsze uczucia mam do Salez, ale to raczej kwestia babskiej solidarności, właśnie po wspomnianej scenie.

Ech, no tu już nie poradzę. Przyjmuję zarzut, bo nie trzymam się za wszelką cenę zasady, że bohaterów trzeba lubić. Pisałem bohaterów, którzy byli milutcy, jak Lowin czy Sall, ale miałem parę opowiadań, gdzie bohaterowie byli ble (samolubna mała syrenka, szatan, facet bezczeszczący zwłoki). Ważne, aby byli ciekawi. W trylogii “Księżę cierni” protagonista jest gwałcicielem i mordercą, u Abercombiego każdy z bohaterów to skur… w taki czy inny sposób, Kane Wagnera też za miły nie jest.

Yalin przy karczmie nie idzie się kochać z Selez, bo nie chce zdradzać jej siostry. I rozumie, że to skolopendry wpływają na Selez. Oboje by tego żałowali. Nie widziałem tej decyzji, jako coś złego, lecz jako przejaw rozsądku, którego u Selez akurat zabrakło.

Yalin po prochy biegnie, bo potrzebuje ich do życia, nie dla wytchnienia. No i jednak po całym dniu na targu ;)

Rzecz w tym, że lubię mieć postać, której mogę kibicować, a tu nie bardzo było komu. Fakt, bohaterowie koniec końców okazują się kimś innym niż się wydawała, ale dzieje się to na tyle późno, że trudno mi było zmienić opinię o nich i zacząć im choćby współczuć. Tym bardziej, że Yalin milusi nie jest. Strasznie dużo przejął od swoich oprawców. Ale rozumiem, że generalnie czytelnik bohaterów lubić nie musi.

Rozumiem to, ale nie wiedziałem, że bohaterowie wyszli mi aż tak antypatyczni :/ Galrahain jest chłodny, owszem, ale myślę, że daleko mu do wielu złych bohaterów. Bo co właściwie robi? Zabija kogoś? Rani? Gra ludźmi, bo chce osiągnąć swój cel. Nie widzę w tym coś złego.

Fabuła – a tu sobie mocniej pomarudzę, bo, kurde, coś za łatwo im idzie. Trochę kłopotów ma jedynie Selez z kapłanem. I to właściwie wszystko. Owczem, wyciągają z lochów jedną osobę zamiast trzech, ale nie można tego nazwać jakąś straszną trudnością, skoro nawet bohater dość łatwo przechodzi nad tym faktem do porządku dziennego i nie próbuje ratować sytuacji. Reszta akcji idzie jak po sznureczku, tak łatwo, że mi się zawieszenie niewiary wyłączyło.

No tutaj wrócę znów do heist story wg Sandersona :P Albo mamy skok, gdy jest plan, cały się sypie, ale drużyna ma zdolności, które pozwalają jej i tak dokonać skoku, albo jest plan i idzie doskonale, ale zabawa polega na tym, że nie tak, jak sobie czytelnik wyobrażał. Ja mam oczywiście drugi sposób, no i trudności nie są tu nie wiadomo jakie. Owszem jest krótka walka z Maquirem i niespodziewane napotkanie Narallaha, co uniemożliwia wykonanie planu do końca, ale owszem, to nie miał być taki rodzaj skoku, że wszystko bierze w łeb.

Począwszy od mocy, którą, którą Yalin nabył podczas eksperymentów, po pierwsze co za idota modyfikuje w taki sposób niewolnika, toż to potencjalne zagrożenie i na dodatek, co można w ten sposób osiągnąć? A jak już próbowali, to czemu go nie zabili, tylko zostawili. I, skoro to kapłani mają moc, to jak on te umiejętności poza ich siedzibą rozwinął? O przyjaznej autorowi ślepocie Maquira już wspomniałam. Podobną ślepotą charakteryzuje się Hishaam. Tak po prostu się zgadza, właściwie nie znając szczegółów planu i ufając, że Yalin wszystko ogarnie. Rozumiem chciwość, ale ryzykował nie tylko swoimi zasobami, ale też życiem, gdyby go złapano dołączyłby do niewolników i sam stał się przekąską.

Modyfikują na różne sposoby w celu ogólnie nauki. Historia idiotycznych wynalazków pokazuje, że ludzie zawsze szukają czegoś nowego, choćby nie wiadomo, jak durne by to było. Dlaczego kapłani mieliby zabić Galrahaina skoro jeszcze nie skończyli nad nim pracować? Dlaczego nie mógł sam sprawdzać granic swych umiejętności już po ucieczce, wędrując od ciała do ciała? Nie jest idealny i skończony, wciąż potrzebuje sproszkowanej krwi. To wszystko może wyjaśniać i wyjaśniać, ale miałem tylko tyle znaków, ile miałem, a tworzenie nowego świata i kilku bohaterów zawsze przywoła jakieś pytania. Może trzeba przestać tworzyć nowe światy ;)

Tak samo z Hishaamem. Chce ryzyka, przygody, zysku. Jest stary, może już mu nie zależy. No i nie spodziewał się aż takich okropności w zagrodach. 

Po drodze do lochów właściwie nic się nie dzieje, poza decyzją Narallaha, którą bohater specjalnie się nie przejął. Paszcza w brzuchu oswobodzonej dziewczyny jest jak znalazł do ukrycia klejnotów. A po fakcie nich ich nie ściga, mają czas na zebranie odpowiedniej ilości narkotyku na przyszłość. IMO zabrakło Ci jakieś 15, 20k, żeby dołożyć im trochę przeciwności. Tak żeby była równowaga pomiędzy światotwórstwem, a akcją.

Paszcza w brzuchu dziewczyny nie jest jak znalazł do ukrycia klejnotów (tak w ogóle ukryła je w paszczy na ramieniu). Kamienie zostały ukradzione, ponieważ Galrahain wie, że Dalya ma paszcze. Był z nią długi czas, zna jej modyfikacje. To nie wygodny zbieg okoliczności, tylko zaplanowana sprawa.

Ale kto ma ich ścigać, skoro udał się przekręt? Wszedł kupiec, nabył niewolnicę i wychodzi ten sam kupiec z niewolnicą. Z pewnością sprawa w końcu się wyda, ale trójka będzie już daleko.

Nie wiem, o co chodzi z czasem na zebranie narkotyków. Przecież Galrahain zamówił wcześniej, przed skokiem, sproszkowaną krew, którą dostarczył Osef na koniec. Nie bardzo rozumiem ten zarzut.

Nie dołożyłbym przeciwności, bo to nie rodzaj skoku z jakąś walką, wspinaczkami po ścianach czy dachach, i tym podobnymi akcjami. To bardziej przekręt. Jak wspominałem walka i spotkanie z Narallahem to wystarczające problemy. Inne, moim zdaniem, wyszłyby sztucznie.

 Zakończenie nieco pośpieszne, domyślam się, że limit już Cię mocno cisnął. Nadzieja bohaterów na w miarę normalną przyszłość wydaje mi się naiwna, nie wierzę w nią. I brakuje tu czegoś. Po takiej jeździe, jaką zafundowałeś czytelnikowi, takie zakończenie rozczarowuje.

Zakończenie nie jest pospieszne, po prostu nie chciałem jak Galrahain najzwyczajniej wraca z Dalyą tą samą drogą, która przebył wcześniej w ciele Maquira. Byłoby to zbędne powtarzanie informacji.

Oczywiście, że wiara bohaterów w normalną przyszłość jest naiwna. Ja też w nią nie wierzę, ale ważne, co bohaterowie by sobie mówili. Gdyby chcieli się poddać, to po prostu by się zabili. Ale oni wierzą, że ułożą sobie życie. Mieli cel, osiągnęli go, a teraz zostanie im leczenie traum, co im raczej nie wyjdzie. Oszukują siebie, tak jak oszukali innych.

Albo by im się udało, albo nie. Udało się, więc co więcej może się stać? Uciekli. Innego zakończenia na planowałem, ale ja ogólnie kończę dość mdło, więc wiem, że tu jakiegoś przytupu nie ma :P

Dziękuję za pochylenie się nad lekturą, mam nadzieję, że za bardzo się nie nudziłaś :)

Pozdrawiam!

 

Przeczytałem Twój komentarz i widzę, że opko nie przypadło Ci do gustu. Rozumiem, nawet myślę, że normalnie byś przerwała po scenie uczty, ale obowiązek Lożanki ;P

Oj, zaraz tam nie przypadło. Zwyczajnie uważam, że miałeś za mało znaków, żeby się rozpisać. Przeczytać do końca i tak był przeczytała, choć pewnie komentarz nie byłby taki długi ;)

 

Niestety, to tylko 60k znaków i dużo musi zostać ukryte.

To nie był zarzut. Przeciwnie, Twój świat jest na tyle interesujący, że chętnie bym się dowiedziała o nim więcej.

 

Rozumiem to, ale nie wiedziałem, że bohaterowie wyszli mi aż tak antypatyczni :/

Antypatyczni… hmm… po prostu nie polubiłam, nie potrafiłam się utożsamić

 

No tutaj wrócę znów do heist story wg Sandersona :P

Skłamałabym mówiąc, że nie czytam/słucham/oglądam paradników pisarskich, bo zawsze można w nich coś ciekawego odkryć. Ale traktuję z dystansem. Sandersonowi bym pewnie poradziła, żeby trochę pociął ;) Tu mam wrażenie, że musiałeś ciąć za dużo ;)

 

Nie dołożyłbym przeciwności, bo to nie rodzaj skoku z jakąś walką, wspinaczkami po ścianach czy dachach, i tym podobnymi akcjami. To bardziej przekręt.

Wiem, torchę miałam skojarzenia z Ocean’s 11. To właśnie ten rodzaj przekrętu. Tyle że Ty nie masz komedii, nie masz akcji, która leci na łeb na szyję. Masz niesamowite światotwórstwo, które niestety ciutkę przyćmiewa akcję. I absolutnie nie namawiam Cię do rezygnacji z tworzenia światów, bo robisz to świetnie. Jeszcze raz powtórzę, że mam wrażenie, że trochę Cię limit przydusił.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Antypatyczni… hmm… po prostu nie polubiłam, nie potrafiłam się utożsamić

Oj, ja ostatnio nie utożsamiam się z żadnym bohaterem. A tak lubiłem… ;)

Skłamałabym mówiąc, że nie czytam/słucham/oglądam paradników pisarskich, bo zawsze można w nich coś ciekawego odkryć. Ale traktuję z dystansem. Sandersonowi bym pewnie poradziła, żeby trochę pociął ;) Tu mam wrażenie, że musiałeś ciąć za dużo ;)

Posłuchać można, o ile bierze się wszystkie przykłady dość krytycznie. Mam wrażenie, że te poradniki bardzo macdonaldyzują pisanie – rób to tak, tego nie rób i tak dalej. Wychodzi porządnie, ale tak samo.

To nie był zarzut. Przeciwnie, Twój świat jest na tyle interesujący, że chętnie bym się dowiedziała o nim więcej.

Byłoby pewnie więcej okropieństw. Ale jak znudzi mi się wymyślanie światów albo nie będę miał pomysłów, to zacznę recyklingować.

Wiem, torchę miałam skojarzenia z Ocean’s 11. To właśnie ten rodzaj przekrętu. Tyle że Ty nie masz komedii, nie masz akcji, która leci na łeb na szyję. Masz niesamowite światotwórstwo, które niestety ciutkę przyćmiewa akcję. I absolutnie nie namawiam Cię do rezygnacji z tworzenia światów, bo robisz to świetnie. Jeszcze raz powtórzę, że mam wrażenie, że trochę Cię limit przydusił.

O, właśnie Ocean’s 11. Tylko nie pamiętam tam komedii, raczej duże przygotowania. U mnie stawiałem na twisty, bardziej na podróż niż finał – tak właśnie jak w Ocean’s. Przecież wiadomo było, że skok się uda: zły właściciel kasyno i mili złodzieje? Nie ma innej opcji, więc znając zakończenie, atrakcją jest JAK? Jak im się uda? Tutaj poszedłem w to samo. A rozbuchany świat wepchnął się trochę bokiem ;p

Najpierw napisałem to opowiadanie tak, jak chciałem, nie patrząc na limit. Wyszło 65k znaków, ale ogólnie sceny się nie zmieniły wiele. Zakończenie było bardziej mdłe ;p trochę zbędnych dialogów i przymiotników. Po prostu tak widziałem tę historię, no nie mam innego wytłumaczenia. Wyszło, jak wyszło :)

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Taka dość niemisiowa lektura, mam nadzieję, że nie odrzuciła ;) Dzięki za wizytę!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Witam, witam, szanowną Jurorkę.

Wyznam, że odbiłam się dwukrotnie i jako cywil nie przeczytałabym tego opowiadania. Napisane jest znakomicie, mogę wręcz powiedzieć, że każde słowo było tam, gdzie być powinno.

Podobały mi się opisy miasta, choć mam tu małe zastrzeżenie. One są niesamowicie muzułmańskie, zarówno pod względem architektury, ubioru, targowiska, produktów na nim, a jednak to powinno być coś całkiem innego.

Wizja tego makabrycznego świata, okrucieństwa i zadawanego za nic cierpienia, niestety ze mną zostanie. Opowiadanie wciąga i gdyby nie potworność, byłoby idealne na miłe popołudnie.

W głosowaniu na piórko będę na TAK.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush

Wyznam, że odbiłam się dwukrotnie i jako cywil nie przeczytałabym tego opowiadania.

Tak, niestety, wygląda lożowanie ;P Czytamy teksty, które normalnie omijalibyśmy szerokim łukiem :)

Napisane jest znakomicie, mogę wręcz powiedzieć, że każde słowo było tam, gdzie być powinno.

Ciszę się, bo najczęściej z batem trudno je zagonić, aby stały, gdzie powinny.

Podobały mi się opisy miasta, choć mam tu małe zastrzeżenie. One są niesamowicie muzułmańskie, zarówno pod względem architektury, ubioru, targowiska, produktów na nim, a jednak to powinno być coś całkiem innego.

Hmmm, miały być arabskie, to fakt, coś a la bardzo wykrzywiona opowieść z Baśni tysiąca i jednej nocy. Muzułmańskie bym określił minarety i nawoływanie do oddania pokłonu Słońcu.

Wizja tego makabrycznego świata, okrucieństwa i zadawanego za nic cierpienia, niestety ze mną zostanie.

Wybacz :P

W głosowaniu na piórko będę na TAK.

Miło mi, szczególnie że wiem, jak trudno dac TAKa. gdy opowiadanie nie pasuje do gustu. Trzeba spojrzeć nieco z boku, a z tym różnie bywa.

Dziękuję za lekturę i pozdrawiam.

 

Zanaisie!

 

Na pewno należy Ci się plus za światotwórstwo. Zmieniający skóry Galrahain, wypełniona skolopendrami Selez, generalnie kościół Oskórowanego Boga – to są wszystko bardzo fajne pomysły i mające duży potencjał na wyśmienitą historię, szczególnie przy Twojej swobodzie w posługiwaniu się języka.

No ale niestety historia jest dość średnia.

To jest z grubsza dość generyczny włam, który co gorsza i idzie w większości jak po sznurku, i w zasadzie to kończy się zanim się rozkręci;) Dużo czasu poświęcasz na wprowadzenie świata i wyłożenie planu – co ma rzecz jasna plusy, bo od razu wiemy co się dzieje, ale ma też minusy, bo w zasadzie zajmuje gdzieś w połowę tekstu i zaczynając akcję musisz już myśleć o jej kończeniu.

Pierwszym takim symptomem są rzecz jasna niecodzienne zwyczaje godowe. Kolejnym jest chyba spotkanie Dalyi i dość pospieszne tłumaczenie całego backstory Galrahaina. Mam dość silne przeczucie, że to kwestia limitu, ale jeśli tak, to nie pomagasz sobie wrzucaniem niepotrzebnych czasem wątków.

 

Ogólnie jednak mam wrażenie, że chcąc sprzedać dobre pomysły powinieneś iść w zupełnie inną stronę. Nie budować na siłę intrygi na 60 tysięcy, będąc skazanym na to, że na końcu się nie zmieścisz (a też mi się coś kojarzy, że na to narzekałeś:P), tylko skupić i mocno wyeksponować ten pomysł – i opowiedzieć o nim, a niekoniecznie o złodziejskim włamaniu. Przynajmniej tak ja bym pewnie próbował i na pewno dużo chętniej czytał:)

Слава Україні!

Hej, Golodhu!

Dzięki za lekturę i komentarz :)

Pozdrawiam

Zanais

Pierwsze co muszę od razu napisać, to że dla mnie te opowiadanie jest bardziej brutalną wersją Howardowej epoki hyborejskiej. Taki mi się klimat od razu skojarzył i potem trzymał przez całość lektury. Klimaty w rodzaju boga skorpiona, ofiarnych dziewic i bitych niewolników – wszystko tu jest, okraszone nazewnictwem, które kojarzy się ze stylistyką dawnej Mezopotamii itp. Może nie wszyscy lubią Conana i oryginalne opowiadania Howarda, ale ja je uwielbiam, zatem te skojarzenie jest dla mnie jak najbardziej pozytywne. Oczywiście w Twoim wydaniu wszystko tu jest podniesione do potęgi entej, bo kult Oskórowanego Boga jest niezwykle brutalny, ale moim zdaniem to jest absolutny atut Twojego opowiadani.

Na 100% cała ta cielesność uniwersum – erotyka pomieszana z krwią i żywym mięsem – odrzuciłaby mnie od razu, gdyby nie było to wszystko tak dobrze napisane. Nie wiem, jak takie wyznanie świadczy o mnie, ale lubię krew, flaki i seks w jednym miejscu ;) Ale tylko pod warunkiem, że jest to wyważone, dobrze skonstruowane i służy czemuś więcej, niż tylko epatowaniu obrzydlistwem i cyckami. U Ciebie konstrukcja świata, w którym żyją bohaterowie opiera się na takich elementach, więc są one konieczne, aby fabuła potoczyła się tak, a nie inaczej. Gdyby ich nie było, wtedy i bohaterowie, i akcja w obecnym kształcie nie miałyby sensu.

Moją zdecydowaną faworytką tekstu jest Selez, a ulubioną sceną ta, w której pognębiła Maquiza z pomocą skolopendr*. Czytałem to z przerażającą wręcz satysfakcją, tym bardziej, że sam bardzo lubię takie fabularne rozwiązania**. Konstrukcja tej postaci kupiła mnie od razu. Jej upór w dążeniu, chęć podejmowania ryzyka, a wszystko napędzane chęcią zemsty – miód.

Nad resztą elementów tekstu pastwił się nie będę, ponieważ inni napisali już wszystko, co ważne. Dodam tylko na koniec, że moim zdaniem ocena Piórkowa jest bardziej niż zasłużona i z przyjemnością czytałbym więcej o tym uniwersum i o tych bohaterach.

Dzięki wielkie za lekturę!

 

* tak się składa, że w zeszłym roku sam doświadczyłem ugryzienia skolopendry i wiem doskonale, jak te zwierzęta są groźne, a ich ugryzienia bolesne. Skończyłem z gorączką w koszarach na cały weekend. A tu jeszcze zmodyfikowane skolopendry… świetna masakra :)

** muszę przyznać, że znalazłem wiele podobieństw z moim tekstem konkursowych. Na pewno to wpłynęło na mój odbiór Twojego tekstu, bo ja po prostu uwielbiam tego typu historie.

 

XXI century is a fucking failure!

Hej, Caernie

Niestety, Conana znam tylko z filmów, nigdy nie przeczytałem opowieści o nim, więc nie powiem, abym sugerował się epką hyborejską. Tutaj mam nieco zmienionych bohaterów, których wymyśliłem dawno temu na rzecz powieści fantasy, a arabski klimat to chyba pokłosie konkursu forumowego na erotykę w stylu “Baśni tysiąca i jednej nocy”. Co nie zmienia faktu, że porównanie do Conana mnie absolutnie nie razi :)

Cieszę się, że uznajesz erotykę i brutalność za potrzebne dla fabuły. Wychodzę z tego samego założenia, że litry krwi i nagie ciała niczemu nie służą, jeśli nie są osadzone w historii.

Scena ze skolopendrami była trudna. Głosy na becie wahały się od “za łagodnie” do “za ostro”. Wszystkim nie dogodzisz ;) Poziom groteski tu spory.

Współczuję ukąszenia przez skolopendry. Znam reakcje ludzi tylko z filmów, ale widzę, że Twoje doświadczenie pokrywa się z moim przypuszczeniem :P

Do Twojego tekstu też zajrzę, ale na razie mam mało czasu na dłuższe lektury.

Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)

 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Uszanowanko!

Dla takich tekstów warto wchodzić na portal.

Złapało od pierwszego akapitu i nie puściło do końca. Tekst na prawie 60k znaków, a przeczytany, jakby lektura trwała 5 min.

Szacun :) 

Hej, aTucholka2

Bardzo miło mi to słyszeć. Dla takich komentarzy warto tutaj publikować :)

Pozdrawiam serdecznie

Okropne, ale dobre. Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej, Anet

Tak okropne, że nawet dostałem coś więcej niż “Fajne”, więc było warto :P

Dzięki i pozdrawiam

Nowa Fantastyka