- Opowiadanie: Andyql - All you need is slow

All you need is slow

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus

Oceny

All you need is slow

– Ej, chodź­cie tu wszy­scy, za dzie­sięć minut co­fa­my czas! – darł się z dołu  pi­ja­ny Mick Jag­ger.

Ubra­ny w nieco za duży biały golf wy­glą­dał ko­micz­nie, zwłasz­cza, że lider Rol­ling Sto­ne­sów ra­czej nie po­sia­dał wy­raź­nie za­ry­so­wa­ne­go pod swe­trem brzusz­ka. Zde­cy­do­wa­nie późny Elvis, w tej roli wy­padł­by do­brze, oce­ni­ła Pola, sama prze­bra­na za Bri­git­te Bar­dot. Jej krót­ka, czer­wo­na su­kien­ka ład­nie kon­tra­sto­wa­ła z do­pa­so­wa­ną w talii czar­ną bluz­ką z małym, za­okrą­glo­nym koł­nie­rzy­kiem i była pewna, że gdyby w auli in­sty­tu­tu po­ja­wił się praw­dzi­wy Alain Delon, wy­krzyk­nął­by na jej widok to swoje fran­cu­skie ouh la la! No chyba, że za­nie­mó­wił­by z wra­że­nia.

 

Ko­lo­ro­wy tłum, prze­bra­ny w mniej lub bar­dziej na­wią­zu­ją­ce do ów­cze­snej mody stro­je,  bawił się w naj­lep­sze przy dźwię­kach mu­zy­ki z lat sześć­dzie­sią­tych. Nie ma co, udał im się wie­czór. To jed­nak był dobry po­mysł, by zor­ga­ni­zo­wać im­pre­zę fir­mo­wą, za­miast szu­kać to­wa­rzy­stwa w za­tło­czo­nym mieście. O ile w ogóle zna­leź­li­by ja­kieś miej­sce.

 

W so­bot­ni wie­czór lu­dzie wy­peł­nia­li  bary i dys­ko­te­ki, ba­wiąc się do rana przy old­sku­lo­wej mu­zy­ce. Cza­sa­mi kró­lo­wa­ły kli­ma­ty sprzed góra dwu­dzie­stu lat, ale można sobie było wy­brać wła­ści­wie każdą epokę, bo nawet ama­to­rzy cho­ra­łu gre­go­riań­skie­go mogli wy­szu­kać w in­ter­ne­cie coś dla sie­bie. Już od ty­go­dnia skle­py i sta­cje ben­zy­no­we pełne były ba­ne­rów z ha­słem: „Co­fa­my czas – co­fa­my ceny” i gdyby prze­pro­wa­dzić an­kie­tę do­ty­czą­cą plu­sów zmia­ny czasu w ostat­ni week­end paź­dzier­ni­ka, więk­szość re­spon­den­tów z pew­no­ścią wska­za­ła­by wła­śnie na sto­sun­ko­wo młodą tra­dy­cję ma­so­we­go świę­to­wa­nia tej ra­czej po­nu­rej oka­zji. Nie­za­do­wo­lo­ne były chyba tylko dzie­cia­ki – nowe świę­to z roku na rok zy­ski­wa­ło na po­pu­lar­no­ści, wy­pie­ra­jąc Hal­lo­we­en.

 

Aż pod­sko­czy­ła, gdy po­czu­ła czy­jąś dłoń na swo­jej pupie.

 

 Na szczę­ście to był Adam, jej Adam. Choć tej nocy wy­glą­dał jak skrzy­żo­wa­nie Cy­bul­skie­go z Je­anem-Paulem Sar­tre`em. W śmiesz­nie gru­bych opraw­kach oku­la­rów i czar­nej pe­ru­ce pre­zen­to­wał się nieco za­baw­nie, ale i tak ema­no­wał tą swoją pie­kiel­ną mie­szan­ką uroku i in­te­lek­tu, która kie­dyś wy­sa­dzi­ła w po­wie­trze całą jej pew­ność sie­bie, razem z wiarą, że fa­ce­ci to samo zło.

 

– Wiesz, Polka, mam dla cie­bie świą­tecz­ną nie­spo­dzian­kę – po­wie­dział, zbli­ża­jąc twarz do jej ucha. – Pój­dziesz ze mną na górę?

– Hmmm, daj po­my­śleć – udała wa­ha­nie. – A nie wy­ko­rzy­stasz mnie, kiedy bę­dzie­my sami?

– No co ty, jaaa? – obu­rzył się nie­mal te­atral­nie, marsz­cząc śmiesz­nie nos, jakby po­czuł się do­tknię­ty jej in­sy­nu­acją.

– To nie idę, nie ma po co. My­śla­łam, że bę­dziesz się ze mną ko­chał aż po kres czasu. A przy­naj­mniej, let­nie­go czasu – par­sk­nę­ła śmie­chem, bo do trze­ciej zo­sta­ło może z pięć minut.

 – Chodź, mam dla cie­bie coś wy­jąt­ko­we­go, nie po­ża­łu­jesz – po­wie­dział po­waż­nie, igno­ru­jąc za­czep­kę.

 

“Czyż­by jej sza­lo­ny na­uko­wiec nagle po­sta­no­wił się oświad­czyć”, po­my­śla­ła za­in­try­go­wa­na. Takie ro­man­tycz­ne gesty dotąd nie le­ża­ły w jego na­tu­rze. Cho­ciaż… Zna­jąc jej za­mi­ło­wa­nie do kli­ma­tów lat sześć­dzie­sią­tych, sto­czył praw­dzi­wy bój z grupą in­sty­tu­to­wych fanów Met­ta­li­ki, żeby dzi­siej­sza noc  przy­pa­dła jej do gustu. Ewi­dent­nie się dla niej po­sta­rał, ko­cha­ny wa­riat!

 

– Do­sta­łeś spraw­dzo­ną wia­do­mość, że nad­cią­ga ko­niec świa­ta? – pró­bo­wa­ła go jakoś wy­ba­dać.

 – Kto wie, od dwóch dni leje bez prze­rwy, całe szczę­ście, że ulo­ko­wa­li­śmy nasz in­sty­tut na górze. Może je­ste­śmy ostat­ni­mi homo sa­piens pod Kiel­ca­mi?

 – To­pi­nam­bur – za­ry­zy­ko­wa­ła słow­ny ka­lam­bur. Cał­kiem udany, bo prze­cież bu­dy­nek w któ­rym się znaj­do­wa­li, mie­ścił się po­śród lasów.

– No wła­śnie, ciem­no, zimno i mokro, dla­te­go po­my­śla­łem, ze może chcia­ła­byś się stąd wy­rwać. No chodź – dodał, cią­gnąc dziew­czy­nę za rękę.

– Ale dokąd, Adam, w taką po­go­dę? Zwa­rio­wa­łeś?

 – Obie­cu­ję, że ani jedna kro­pla desz­czu nie kap­nie na twoją sześć­dzie­się­cio­let­nią fry­zu­rę, Bar­dot­ko. A wy­ciecz­ka ra­czej ci się spodo­ba, zo­ba­czysz. Bo tak na­praw­dę cały dzi­siej­szy wie­czór był tylko wstę­pem do tego, co przy­go­to­wa­łem spe­cjal­nie dla cie­bie  –  mówił z prze­ję­ciem, wy­raź­nie dumny z sie­bie.

 

Nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie, w któ­rym ekipy sprzą­ta­ją­ce trzy­ma­ły swój sprzęt,cieszył się tej nocy sporym wzięciem, bo kiedy za­pa­li­li świa­tło, zo­ba­czy­li na stole puste kie­lisz­ki i wście­kle zie­lo­ny szal – boa, który bar­dziej nada­wał­by się do chyba do ozdo­bie­nia cho­in­ki niż dam­skiej kre­acji.

– Nasi tu byli  – stwier­dzi­ła Pola.  – I pew­nie zaraz ktoś znów nas od­wie­dzi. Ale okej, po­wiedz wresz­cie, co kom­bi­nu­jesz, mój fi­lo­zo­fie.

Adam chwy­cił dziew­czy­nę za obie dło­nie i stał teraz  bli­sko niej, twa­rzą w twarz, jakby wła­śnie krę­ci­li jakiś trze­cio­rzęd­ny ro­mans. Wy­raź­nie nie po­tra­fił ukryć zde­ner­wo­wa­nia.

– No, wy­rzuć to w końcu z sie­bie, że­ni­my się czy roz­sta­je­my?  Jeśli to dru­gie, to daj mi chwi­lę, sko­czę po na­lep­ki „ostroż­nie, nie rzu­cać” – pró­bo­wa­ła żar­to­wać, ale i jej udzie­lił się dziw­ny na­strój męż­czy­zny.

– Eeee… Dobra, już mówię. Ale,  po pierw­sze: Co się dzie­je w Vegas, zo­sta­je w Vegas, tak? Wszyst­ko co ci po­wiem i co się wy­da­rzy jest tylko dla cie­bie i nie pi­śniesz ani słowa, ni­ko­mu. Obie­cu­jesz?

Kiw­nę­ła głową, żeby w końcu za­czął mówić.

– Pola, wiem jak to za­brzmi, ale za­bie­ram cię w lata sześć­dzie­sią­te. Praw­dzi­we, nie takie, jak to tutaj – mach­nął dło­nią w stro­nę auli. – Mały, krót­ki re­ko­ne­sans, a potem wra­ca­my i ba­wi­my się, jak gdyby nigdy nic, ła­piesz?

 

Ro­ze­śmia­ła­by się, gdyby… No wła­śnie, gdyby ta pro­po­zy­cja padła od kogoś in­ne­go, puk­nę­ła­by się pal­cem w czoło, ale Adam z pew­no­ścią nie był pod wpły­wem nar­ko­ty­ków i przy­naj­mniej pół go­dzi­ny temu był zu­peł­nie nor­mal­ny. No i jak coś mówił, to do­trzy­my­wał słowa. Na bank.

– Chcesz po­wie­dzieć, że wy­na­leź­li­śmy w in­sty­tu­cie we­hi­kuł czasu i za­po­mnia­łeś mnie o tym po­in­for­mo­wać?  –  za­czę­ła dosyć  spo­koj­nie.

– Nie wy­na­leź­li­śmy ni­cze­go, ale po­wiedz­my, że za­czy­na­my te­sto­wać nową tech­no­lo­gię, która przy­pad­kiem wpa­dła nam w ręce i z oczy­wi­stych wzglę­dów nie wolno mi było o tym mówić – wes­tchnął. – Dla­te­go nie mo­żesz potem ni­ko­mu po­wie­dzieć nawet słowa.

– Ale jak w lata sześć­dzie­sią­te? Bez pie­nię­dzy i do­ku­men­tów? Ni­ko­go to nie zdzi­wi? Po­li­cja nas nie zgar­nie, po­nie­waż for­mal­nie nawet jesz­cze  się nie uro­dzi­li­śmy?  –  do­cie­ka­ła zszo­ko­wa­na.

– Nie zgar­nie, no chyba że zde­cy­do­wa­li­by­śmy się na ZSRR, ale mam lep­szy po­mysł, więc po pro­stu za­cho­wuj się na­tu­ral­nie i uda­waj, że je­steś u sie­bie, tyle. A gdyby coś się dzia­ło, wró­ci­my tutaj w ułam­ku se­kun­dy, już to spraw­dza­łem.

– Zaraz, mam ro­zu­mieć, że  po­dró­żo­wa­łeś w cza­sie? – spoj­rza­ła groź­nie na męż­czy­znę.

– Raz czy dwa, mu­sia­łem się prze­ko­nać, że to bez­piecz­ne, zanim za­pro­szę i cie­bie – od­parł. – Obie­cu­ję, że wszyst­ko ci potem wy­ja­śnię, ale robi się późno i albo le­ci­my teraz, albo nie było roz­mo­wy i za­po­mi­na­my o całej spra­wie, ok?

– Zby­wasz mnie, Adam – par­sk­nę­ła za­gnie­wa­na.

– Nie, ani tro­chę, tylko czy nie mo­gli­by­śmy  się dalej sprze­czać po po­wro­cie?  Bo wiesz, zegar  tyka  – wska­zał pal­cem na swój wy­pa­sio­ny smar­twatch z mi­lio­nem funk­cji, wśród któ­rych chyba jed­nak nie było sta­ro­mod­ne­go ty­ka­nia.

– Tak, z takim ze­gar­kiem na pewno nie zwró­cisz na sie­bie uwagi w tam­tych cza­sach, mój ty ge­niu­szu.

– Nie zwró­cę, bo wła­śnie go mia­łem zdej­mo­wać i ty też sprawdź, czy nie masz cze­goś po­dej­rza­ne­go. No wiesz, głu­pie dzie­sięć gro­szy z 2020 roku mo­gło­by tam tra­fić na pierw­sze stro­ny gazet…

– Jeśli o mnie cho­dzi, moje prze­bra­nie jest per­fek­cyj­ne w każ­dym szcze­gó­le. Nawet bie­li­znę mam w ory­gi­na­le, z bab­ci­nej szafy – za­chi­cho­ta­ła. –  Do­brze już, nie trać­my czasu. To gdzie ten we­hi­kuł?

Adam po­kle­pał się po kie­sze­ni.

– Tutaj. To bar­dzo mały, do­słow­nie kie­szon­ko­wy we­hi­kuł.

Po­gme­rał chwi­lę i po­ka­zał jej dwie małe, nie­po­zor­ne pi­guł­ki.

– Po­ły­kasz i nawet nie trze­ba po­pi­jać. A po mi­nu­cie je­steś da­le­ko stąd. Pod każ­dym wzglę­dem.

Pola po­dra­pa­ła się po bro­dzie.

– Dobra, a skąd ta mądra pi­gu­ła wie, dokąd mamy za­miar wy­sko­czyć, co? Czy nie rzuci nas pro­sto w śro­dek stada mię­so­żer­nych di­no­zau­rów?

– Spo­koj­nie, pi­guł­ka jest ko­bie­tą. Wie wszyst­ko. Potem ci to do­kład­niej przed­sta­wię. – Po­my­ślał, że le­piej nie opo­wia­dać dziew­czy­nie, że w isto­cie za chwi­lę po­łkną po jed­nym na­no­re­ak­to­rze, ma­ją­cym za za­da­nie roz­bić ich ciała na po­je­dyn­cze atomy, rzu­cić we wspól­ny punkt cza­so­prze­strze­ni a potem, po­skła­dać z po­wro­tem do kupy co do jed­ne­go wią­za­nia. To mogło być, de­li­kat­nie mó­wiąc, znie­chę­ca­ją­ce. –  Po pro­stu, uwierz, w końcu je­stem in­ży­nie­rem i mam wobec cie­bie po­waż­ne plany na przy­szłość, na tyle po­waż­ne, że nie dam ci się zgu­bić w prze­szło­ści. Je­steś go­to­wa?

– Tak, o ile zdej­miesz ten cho­ler­ny ze­ga­rek.

– No tak, pro­szę bar­dzo. To co? Ły­ka­my i spa­da­my? Na trzy?

 

Ze­bra­ny na dole tłum gło­śno od­li­czał ko­lej­ne ude­rze­nia bi­ją­ce­go ze­ga­ra: Raz! Dwa!  Trzy!

 

 Pi­guł­ka nie miała smaku.

 

Mia­sto było dziw­ne. Facet, który otrą­bił ich z pę­dzą­ce­go w sza­lo­nym tem­pie gar­bu­sa,  zdą­żył przez otwar­tą w drzwiach szybę rzu­cić gło­śne Idiot. Zi­gno­ro­wa­ła go, nie będąc pewną, czy w daw­nych cza­sach uży­wa­ło się już  wy­pro­sto­wa­ne­go, środ­ko­we­go palca, czy może jed­nak był to now­szy wy­na­la­zek. Tak jak kul­tu­ra u kie­row­ców. Naj­waż­niej­sze, że Adam był tuż obok.

 

– Wszyst­ko do­brze, Pola – za­py­tał.

Kiw­nę­ła głową. Wszyst­ko było do­brze. Czuła w po­wie­trzu przy­jem­ną świe­żość. Mu­sie­li być bli­sko rzeki, a może morza.  Prze­jeż­dża­ją­ce obok nich sa­mo­cho­dy były, wszyst­kie bez wy­jąt­ku, stare. Jeśli Adam ją wkrę­ca, mu­siał­by zor­ga­ni­zo­wać cały ogrom­ny zlot old­ti­me­rów. Chwy­ci­ła go za dłoń.

– To dokąd mnie za­bra­łeś? Po­wiesz wresz­cie?

Adam prze­czą­co po­krę­cił głową.

– Je­stem spo­koj­ny o to, że nie­dłu­go się do­my­ślisz, skoro lata sześć­dzie­sią­te to na­praw­dę twoje hobby – od­parł. – Zresz­tą od­po­wiedź jest tuż za ro­giem.

Za­uwa­ży­ła na ce­gla­nym murze ta­blicz­kę z nazwą ulicy. Gros­se Fre­ihe­it.  Wiel­ka wol­ność, tyle umia­ła z nie­miec­kie­go. Czyli Niem­cy. Za dużo świa­teł  jak na te wschod­nie. Ber­lin, a może Wie­deń, ana­li­zo­wa­ła, omi­ja­jąc nie­wiel­kie ka­łu­że. Tu też  nie­daw­no mu­sia­ło po­pa­dać.

 

Za ro­giem było dużo ko­lo­ro­wych neo­nów, pod nimi, jesz­cze wię­cej, hmmm… sex wor­ke­rek, po­pra­wi­ła szyb­ko w my­ślach, wy­rzu­ca­jąc słowo „dziw­ka”.  Sta­rych, mło­dych, pi­ja­nych, ład­nych i brzyd­kich ko­biet chyba z ca­łe­go świa­ta. Wszyst­ko tu było tan­det­ne jak ja­skra­wy ma­ki­jaż tych dam.

Nie­któ­re domy no­si­ły wciąż wy­raź­ne ślady bom­bar­do­wań – do­tkli­wych ran po­ukry­wa­nych za krzy­kli­wy­mi ta­bli­ca­mi re­kla­mu­ją­cy­mi Sex – Pa­ra­di­se i tani al­ko­hol. Ile lat mogło być po woj­nie? Pa­rę­na­ście? W spoj­rze­niach mi­ja­nych ludzi nie było bez­tro­ski, zro­bi­ło się jakoś chłod­niej. To na pewno nie było dobre miej­sce, na pewno nie w środ­ku nocy. Wtu­li­ła się moc­niej w Adama.

Re­eper­bahn, od­czy­ta­ła na jed­nej ze ścian. Brzmia­ło zimno jak stal. Nie chcia­ła tu być. Za nic.

 – To tutaj, je­ste­śmy na miej­scu. – Głos Adama roz­pro­szył po­nu­re myśli. – Witaj w Top Ten Club. Zo­ba­czysz, że było warto – dodał, jakby od­ga­du­jąc jej myśli.

Zo­ba­czyć nie było łatwo, bo kiedy we­szli do środ­ka, dało się za­uwa­żyć, że miej­sco­wa at­mos­fe­ra skła­da­ła się w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści  z ty­to­nio­we­go dymu. Dymu i gło­śnej mu­zy­ki. I tłumu spo­co­nych ludzi. W więk­szo­ści igno­ru­ją­cych to, co się dzia­ło na nie­wiel­kiej sce­nie. Miała wra­że­nie, że wszy­scy ga­pi­li się wy­łącz­nie na nią. Nie miała naj­mniej­szej ocho­ty na jakiś pod­ryw po nie­miec­ku. Co to, to nie.

– Adam, dla­cze­go mnie tu za­bra­łeś? – Miała na­dzie­ję, że w jej gło­sie usły­szy wy­star­cza­ją­cą dozę pre­ten­sji. W gar­dle dra­pa­ło ją od dymu, a wszę­do­byl­ska woń piwa też nie na­le­ża­ła do jej ulu­bio­nej pa­le­ty za­pa­chów.

Ale męż­czy­zna tylko się uśmiech­nął.

– Od­pręż się Pola. Po­słu­chaj mu­zy­ki, bo warto.

Tylko, że nie prze­pa­da­ła za takim pry­mi­tyw­nym rock and roll`em. Wy­stę­pu­ją­cy na sce­nie mu­zy­cy z pew­no­ścią nie byli wir­tu­oza­mi. Ka­wa­łek cią­gnął się nie­mi­ło­sier­nie, znała chyba ten stan­dard, ale  fa­ce­ci ewi­dent­nie nie po­tra­fi­li, albo nie chcie­li go skoń­czyć. So­lów­ka cią­gnę­ła się za so­lów­ką już od dzie­się­ciu minut. Choć mu­sia­ła przy­znać, że przy­naj­mniej wokal był dobry.

 

– Co to za ze­spół? – za­py­ta­ła, prze­krzy­ku­jąc  hałas.

– Ty mi po­wiedz. – Adam naj­wy­raź­niej bawił się jej zde­gu­sto­wa­niem.

Wspię­ła się na palce, żeby zo­ba­czyć co­kol­wiek. A potem po­de­szła bli­żej.

Serce biło jej coraz moc­niej. “Jak mo­głaś aż tak nie sko­ja­rzyć, głu­pia cipo”, po­my­śla­ła o sobie.

 

Teraz wi­dzie­li się na­wza­jem. Ona i oni.

 

Mu­zy­cy nagle prze­sta­li grać. Ubra­ny w skó­rza­ną kurt­kę gi­ta­rzy­sta ukło­nił się jej za­mia­ta­jąc dło­nią par­kiet jak naj­praw­dziw­szy musz­kie­ter .

– Hej lu­dzie, mała prze­rwa, bo od­wie­dzi­ła nas praw­do­po­dob­nie naj­pięk­niej­sza ko­bie­ta Ham­bur­ga i ca­łe­go świa­ta – za­wo­łał po an­giel­sku. – Za­ko­cha­łem się i muszę się napić.

Za­ru­mie­ni­ła się. Do­brze, że tego nie było widać w pół­mro­ku.  

– Hej Paul – za­ga­dał do ko­le­gi z ze­spo­łu – To musi być anioł albo przy­naj­mniej praw­dzi­wa dama, nie jak te wszyst­kie tanie Volks­va­gin  z Sankt Pauli – wołał dalej, pod­cho­dząc do niej.

Zmie­sza­na, cof­nę­ła się o krok. Adam stał za nią z kpią­cą miną. Chwy­cił jej dłoń.

– Stu, co my­ślisz? Chyba ład­niej­sza od two­jej Astrid, co? – do­py­ty­wał za­wsty­dzo­ne­go całą sy­tu­acją ba­si­sty.

 – A stre­et? Masz całą ulicę dziew­czyn? – ode­zwał się w końcu Adam. Wy­pa­dło to nawet prze­ko­nu­ją­co.

John Len­non ryk­nął nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem i wska­zał dło­nią dłu­go­wło­są blon­dyn­kę przy barze. Są­czy­ła piwo, wtu­lo­na w do­brze już wsta­wio­ne­go fa­ce­ta w czar­nym gol­fie. Rze­czy­wi­ście była ładna. Nie tylko na tle ko­biet prze­by­wa­ją­cych w lo­ka­lu.

– Stu, sły­sza­łeś, za­da­jesz się z ulicz­ni­cą. Cho­dzisz z a stre­et – re­cho­tał przez dłuż­szą chwi­lę. – Astrid to praw­dzi­wie ar­ty­stycz­na dusza, robi nam zdję­cia, bar­dzo dobre zdję­cia. Myślę, że tylko ona z nas kie­dyś bę­dzie sław­na. Pew­nie i teraz ma ze sobą apa­rat. Chodź, chcę mieć z tobą pa­miąt­kę z dzi­siej­sze­go wie­czo­ru. Nigdy tu cie­bie nie wi­dzia­łem. Je­stem John, ten obok to Geo­r­ge, tam jest nasz per­ku­si­sta Pete, cze­go­kol­wiek by nie robił, za­wsze jest naj­lep­szy. Ten z gi­ta­rą to Paul. A ty, jak masz na imię i co ro­bisz w Ham­bur­gu?

 – Pola z Pol­ski – od­po­wie­dzia­ła zmie­sza­na, bo nieco dziw­nie to brzmia­ło. Jakby była Anglą z An­glii.  Spoj­rza­ła nie­pew­nie na wy­raź­nie roz­ba­wio­ne­go Adama.

 – Ja je­stem John i oże­nię się z tobą za jed­ne­go bu­zia­ka – za­de­kla­ro­wał, zbli­ża­jąc usta do jej twa­rzy.

– Ej, po­wo­li ko­le­go, ona jest ze mną – za­pro­te­sto­wał Adam. – Zwol­nij tro­chę i za­pa­mię­taj: All you need is slow!  To ma być tylko zdję­cie.

Len­non uniósł dłoń w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście.

– Do­brze, już do­brze. Wiem, że nie chcia­ła­by się za­da­wać z takim prze­gry­wem jak ja.

 

Sta­nę­li na tle baru. Pola, John, Geo­r­ge i Stu. McCart­ney I per­ku­si­sta  Best, po­szli po piwo.

– Pola za­miast Paula – dow­cip­ko­wał Len­non. –  Jeśli o mnie cho­dzi, po­do­ba mi się ta zmia­na. Nigdy go nie ma, kiedy jest po­trzeb­ny.

To może po­win­ni­ście go na­zwać Paul-exit? – wtrą­cił Adam.

– Funny – rzu­cił bez prze­ko­na­nia Len­non.

 

Widać było, że Astrid nie sły­sza­ła o sel­fie. Usta­wia­ła ich kilka minut, jakby szcze­gól­nie za­le­ża­ło jej, żeby zdję­cie do­brze wy­szło. W końcu mruk­nę­ła apro­bu­ją­co.

– Mia­łam tro­chę  słabe świa­tło, ale te pasma pa­pie­ro­so­we­go dymu snu­ją­ce­go się w po­wie­trzu mogą dać nad­spo­dzie­wa­nie cie­ka­wy efekt – po­wie­dzia­ła w końcu, za­do­wo­lo­na. – Ob­ro­bię to na jutro. Przyj­dziesz wie­czo­rem? – zwró­ci­ła się do Poli.

– Nie wiem, chcia­ła­bym bar­dzo…

Astrid spoj­rza­ła na nią ba­daw­czo, jakby wy­czu­wa­jąc w jej gło­sie smu­tek.

Adam objął dziew­czy­nę, wska­zu­jąc pal­cem na prze­gub dłoń, gdzie tym razem nie było ze­gar­ka.

– Pola, prze­pra­szam, mu­si­my iść, jutro wcze­śniej wsta­ję do pracy. Zaraz trze­cia.

– Je­steś ja­kimś za­sra­nym Kop­ciusz­kiem?– ro­ze­śmiał się John.

– Je­stem za­sra­nym pra­cow­ni­kiem biu­ro­wym i wy­wa­lą mnie na bruk, jak tylko się spóź­nię. Życie to nie za­wsze rock and roll, bra­cie.

– Aku­rat ja wiem o tym dużo. Zdzie­ra­my co wie­czór gar­dła za marne gro­sze i prę­dzej się tutaj roz­pi­ję, niż zdo­bę­dę jakiś kon­trakt pły­to­wy.

– Myślę, że macie szan­sę na jedno i dru­gie, na­praw­dę nie­źle gra­cie.

– Nie­źle? – obu­rzył się Geo­r­ge. – Je­ste­śmy naj­lep­si na świe­cie. Naj­lep­si!

– Wi­dzia­łem was ze dwa lata temu w Li­ver­po­olu w The Ca­vern, chyba jesz­cze bez Paula, już wtedy by­li­ście do­brzy, ale dzi­siaj na­praw­dę spa­dły mi buty, nie sły­sza­łem ze­spo­łu z taką ener­gią…

Har­ri­son wrza­snął jak opę­ta­ny.

 – Hej, pi­po­le, to nasz wiel­ki dzień. Wresz­cie spo­tka­łem kogoś, kto był dwa razy na na­szym wy­stę­pie i nie chce zwro­tu pie­nię­dzy! Mamy fana!

– Za to się chęt­nie na­pi­ję – za­wo­łał Len­non. – Masz pięk­ną dziew­czy­nę, pil­nuj jej do­brze, choć nie­ste­ty dla mnie, widać, że cię kocha.

– Nawet nie wiesz, jak miło było usły­szeć to „she loves you” wła­śnie od cie­bie, John… – Mach­nął dło­nią w po­że­gnal­nym ge­ście resz­cie chło­pa­ków – See you, guys, może się jesz­cze kie­dyś spo­tka­my.

 

– Kur­cze, chcia­ła­bym to zdję­cie. I mia­łeś rację, to była nie­sa­mo­wi­ta wy­pra­wa – po­wie­dzia­ła Pola, gdy wy­szli z klubu. – Dzię­ku­ję za tę noc.

– Cóż, nie każda  ko­bie­ta może po­wie­dzieć, że John Len­non pro­po­no­wał jej mał­żeń­stwo – za­śmiał się Adam. – Ale ze zdję­cia­mi nie da się ni­cze­go zro­bić. Po pro­stu, żadna rzecz stąd nie wróci z nami do na­szych cza­sów, nawet gdyby ją scho­wać do kie­sze­ni. To tak nie dzia­ła.  Nawet gdy­byś się z kimś za­mie­ni­ła na ubra­nie, po­wró­cisz w tym samym, w któ­rym byłaś w in­sty­tu­cie.

 

Prze­szli za róg i znowu byli u sie­bie. Zie­lo­ne boa le­ża­ło na stole. Ktoś gło­śno za­ło­mo­tał w drzwi.

– Cud! To cud! Była trze­cia, jest druga, można pić go­dzi­nę dłu­żej. Chodź­cie się napić, wszy­scy! – za­wo­łał czyjś za­afe­ro­wa­ny głos.

 

*

Dwa dni po i sześć­dzie­siąt dwa lata przed.

 

Zdję­cia Astrid Kir­ch­herr były ge­nial­ne. Wy­lu­zo­wa­ni mło­dzi Be­atle­si kon­tra­sto­wa­li z sub­tel­ną blon­dyn­ką o wiel­kich, smut­nych oczach. W tle uno­si­ły się pa­sem­ka ty­to­nio­we­go dymu, na­da­jąc ca­ło­ści ir­ra­cjo­nal­ny kli­mat.

Nie wzię­ła za nie ani marki, za to po­sta­ra­ła się o au­to­gra­fy całej piąt­ki. Do­pi­sek Johna z całą pew­no­ścią spo­wo­do­wał­by ko­lej­ny ru­mie­niec u Poli, gdyby go mogła prze­czy­tać. Fak­tem jest, że od tam­te­go wie­czo­ra za­czął pisać wię­cej i coraz le­piej. Słów i pio­se­nek.

Gdyby Astrid za nie­speł­na dwa lata po tym spo­tka­niu ze­chcia­ła ka­so­wać po choć­by pięć­dzie­siąt fe­ni­gów od każ­de­go męż­czy­zny na świe­cie, który  nosił wy­my­ślo­ną przez nią dla The Be­atles fry­zu­rę, sta­ła­by się w parę mie­się­cy mi­lio­ner­ką.

 

Sztu­ka jest po­tę­gą.

 

*

 

Czte­ry dni po i sześć­dzie­siąt dwa lata przed.

 

Młody męż­czy­zna w gru­bych, do­da­ją­cych po­wa­gi oku­la­rach, wszedł do sie­dzi­by Deut­sche Bank przy Spe­er­sort 10 w Ham­bur­gu. Bez naj­mniej­szych kło­po­tów otwo­rzył sobie konto, wpła­cił pięć­set marek, po czym po­pro­sił o udo­stęp­nie­nie nie­wiel­kiej skryt­ki ban­ko­wej, w któ­rej umie­ścił za­kle­jo­ną ko­per­tę, pła­cąc z góry za sześć­dzie­siąt czte­ry  lata. Kiedy urzęd­nik, naj­wy­raź­niej zdu­mio­ny za­de­kla­ro­wa­niem tak dłu­gie­go ter­mi­nu prze­cho­wy­wa­nia de­po­zy­tu, py­ta­ją­co spoj­rzał na męż­czy­znę, ten bez wa­ha­nia wy­ja­śnił.

 

– Wie pan, je­stem z Pol­ski. Cho­le­ra wie, kiedy znowu do­sta­nę pasz­port.

 

 

Koniec

Komentarze

mi eście.

spacja

Jean-Paul Sartre`m.

Jeanem-Paulem Sartre'em  » właściwa odmiana francuskiego nazwiska.

 

Helloween.

Halloween.

 

To takie tam drobiażdżki… Pomysł ciekawy, ale moim zdaniem niedopracowany. Za dużo

“królików z kapelusza”. No i ten twist końcowy:

Wie pan, jestem z Polski. Cholera wie, kiedy znowu dostanę paszport.

Mimo tego, że dotyczy innego czasu, to czytamy teraz i brzmi nieco niezręcznie. Jak kawał z brodą.

smiley

 

 

dum spiro spero

,

 

dziękuję bardzo, poprawione. Kawał z brodą zostawię do przemyślenia.

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Witaj po długiej nieobecności.

Miewasz za dużo spacji i paskudne odstępy przed przecinkiem. Jak tu:

 

Kolorowy tłum , przebrany w mniej

To jednak był dobry pomysł, zorganizować imprezę firmową, zamiast szukać towarzystwa w zatłoczonym mieście.

 

Brakuje mi tu czegoś. Albo by zorganizować, albo zorganizowanie imprezy.

 

 

do jej ucha

Kropka po uchu.

 

Nie, to nie idę, nie ma po co

Może wywal pierwsze nie, bo się powtarza.

 

Czyżby jej szalony naukowiec nagle postanowił się oświadczyć, pomyślała zaintrygowana.

Jak dla mnie to skoro to ona myśli to powinno być zapisane jak myśl i pisane w pierwszej osobie.

 

Kto wie, od dwóch dni leje bez przerwy, całe szczęście, że ulokowaliśmy nasz instytut na górze, bo może jesteśmy ostatnimi homo sapiens pod Kielcami?

Rozbiłabym to na dwa zdania.

 

chyba tej nocy cieszył się sporym wzięciem,

Wolałabym: cieszył się tej nocy sporym wzięciem.

 

 pomyślał, że lepiej nie opowiadać dziewczynie, że w istocie za chwilę połkną po jednym nanoreaktorze, mającym za zadanie rozbić ich ciała na pojedyncze atomy, rzucić we wspólny punkt czasoprzestrzeni a potem, poskładać z powrotem do kupy co do jednego wiązania.

 

Pomyślał z dużej.

 

Jak mogłaś aż tak nie skojarzyć, głupia cipo, pomyślała o sobie.

 

Zaznacz myśl.

 

Fajny pomysł. Zwłaszcza dla wielbicieli czwórki z Liverpoolu.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Opowiadanie dość ciekawe, dobrze się czytało. Pomysł na podróże w czasie oryginalny, ale moim zdaniem nie dopracowany. No bo jak wyznaczyć punkt czasu, do którego mamy trafić za pomocą połkniętej pastylki? No i jeżeli dobrze zrozumiałem, to jeszcze do innego miejsca na świecie? Myślałem też, że fakt, że akcja dzieje się tuż przed zmianą czasu na zimowy będzie miała jakieś znaczenie dla fabuły, spowoduje jakieś komplikacje przy powrocie. Okazało się, że to mylny trop. Mimo wszystko jednak jakieś skutki takich podróży są przedstawione, jak ten z niemożnością zabrania z przeszłości żadnych przedmiotów. No i piszesz o artystach, trudnych początkach zespołu The Beatles chyba, a ja lubię słuchać tekstów, o, nie wiem jak to się fachowo nazywa, problemach i rozterkach artystów, takich odautorskich, jak zaczynali, przez co musieli przechodzić, aby być tam, gdzie są.

Kawał z brodą przemyślałem, oby nie stał się proroczy.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

CBŚ zapytało by jeszcze skąd magik miał 40.000,– DEM na konszachty z bankiem, skoro 

owej waluty od lat nie ma w obiegu… Taki był koszt owych operacji, plus parę DEM na drinki.

To jeden z owych ‘królików z kapelusza’…

laugh

dum spiro spero

Fascynator,

 

1.) Zaledwie 500 DEM, rozmowa w banku odbyła się po 10 rano, w piątek, 14 lipca 1961 roku. Deutsche Mark jak najbardziej była w obiegu w całym Hamburgu.

2.) W “Top Ten Club” nie zakupili żadnego drinka. Ale mogli.

3.) Nasz bohater nie mógł się zaopatrzyć w niemiecką walutę w 2023 roku i zabrać jej do przeszłości, fakt. Mógł, na przykład, włożyć do kieszeni parę cennych kolczyków po babci, sprzedać je w 1961 roku w hamburskim lombardzie za 500 DEM i zabrać gotówkę do banku. Jeśli uwzględnimy, że do naszych czasów powraca się co do atomu w stanie, w jakim następuje skok w przeszłość, kolczyki sprzedane w Hamburgu znajdują się ponownie w kieszeni. Taka mała dziura budżetowa. :) Między innymi dlatego podróże w czasie podlegają ścisłym regulacjom.

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

smiley

Heh, dlatego wzmiankowane “króliki”…

Nie “zaledwie” – 500 DEM to tylko wpłacona gotówka, wynajęcie niewielkiej skrytki bankowej

na okres sześćdziesięciu czterech lat (wtedy 600 DEM rocznie) to kolejne 38 400 DEM plus

trochę drobnych na ‘bywanie’ i taxi… I wychodzi jak wyszło… Ale w końcu to s-f…

wink

 

Edit

Jeśli uwzględnimy, że do naszych czasów powraca się co do atomu w stanie, w jakim następuje skok w przeszłość

I tu się nowy króliczek lęgnie… Włazimy z butami w najsubtelniejsze rejony fizyki. Nie da się wrócić

co do atomu i kwantu energii. Nasz organizm nieustannie niszczy stare komórki, produkuje nowe

i to niekoniecznie identyczne… W mózgu też nieustannie iskrzy i nigdy nie jest tak samo jak było.

Gdybyż jednak zaangażować jakiegoś wujka – typu Aldi albo Rossman – który w porywie dobrego

serca założył biednemu krewnemu z Polski lokatę w Deutsche Bank w Hamburgu na drobne sto

tysięcy marek problem byłby rozwiązany? Byłby. Bez liczenia atomów…

 

PS – polecam wszystkim “Koniec wieczności” Asimova, stare ale jare zabawy z czasem…

 

dum spiro spero

Fascynator,

 

600DM rocznie za skrytkę w 1961 roku? Jakieś źródło? Czy z kapelusza, zamiast króliczka? :)

No i te opłaty zapewne zmieniały się na przestrzeni lat, więc trudno o jakieś uśrednienie.

 

Nie, żeby to był jakiś zarzut wobec Ciebie. Mam świadomość, że moje opowiadanie nie należy do szczególnie dopracowanych. Pisane szybko, taki przerywnik w mojej pracy. Następne będzie (?) lepsze.

Dziękuję za cenne uwagi, naprawdę!

 

feniks103,

 

dziękuję za przeczytanie. Rzeczywiście, aż się prosi, żeby wykorzystać motyw zmiany czasu, może w kolejnej wersji? Myślę, że problemy paszportowe jeszcze przez jakiś czas nam nie grożą. W opisywanym czasie dokładnie po miesiącu ruszyła budowa Muru Berlińskiego, skazując całe pokolenie na pozbawienie wolności. Mimo wszystko wolę nasze czasy.

 

Ambush,

 

Dzień dobry ponownie.

Masz rację. :/ Te spacje to mój koszmar, zatrudnienie zacin ającej się klawiatury z epoki, to nie był dobry pomysł. Obiecuję poprawę wszystkich spacji, przecinków i kropek. Uwzględniłem Twoje wszystkie sugestie. Dziękuję Ci bardzo!

 

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Jakieś źródło? Czy z kapelusza,

Heh, ‘źródeł ci w necie dostatek’… No i ceny raczej rosną niż maleją – obecnie do kilku tysięcy

euro czy CHF a w Polsce do kilkunastu tysięcy zlp… Nie wchodzi się też do banku (i nie wchodziło)

jak do saloonu: skrytkę rraz! heh. Na skrytkę się czeka, czasami długo. Życie to nie film amerykański.

Popyt jest dużo większy (skąd ludzie maja tyle kopert, hehe) niż podaż…

Perfectus usus facit – więc powodzenia.

smiley

dum spiro spero

Cześć, Andyql!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Podobało mi się! Bardzo fajnie napisane (za wyjątkiem tych przeklętych spacji – widzę, że już Ambush zwróciła na to uwagę – nie wiem w czym piszesz, ale przykładowo w Wordzie możesz wyświetlić znaki niewidoczne i w ten sposób sprawdzić co gdzie nie zagrało – pewnie inne programy też mają takie funkcjonalności).

Dialogi według mnie wyszły całkiem spoko – musiałeś się dodatkowo nagimnastykować, żeby wpleść w dialog pisany po polsku angielskie gry słów/żarty. Imo, wyszedłeś z tarczą, bo zrobiłeś przy tym fajną mieszankę miejsc/języków → jesteśmy w Polsce, przeskakujemy do Niemiec, gdzie gra angielska kapela. Uważam, że to zadziałało, nawet jeśli miało być tylko wiernym odwzorowaniem historii.

Jako osoba posiadająca alergię na obcojęzyczne tytuły w polskiej literaturze, chciałem Ci pocisnąć, że taki tytuł musi mieć jakieś zagnieżdżenie w treści. Niestety nie mogę Ci pocisnąć, bo faktycznie je ma.

Musiałem chwilę pokminić co i jak z końcówką, ale ostatecznie jestem przekonany.

Końcówka choć z twistem, to jednak jakoś tak najmniej mi zagrała. Zastanawiam się, czy nie dlatego, że przez większość tekstu zwyczajnie nie wiedziałem do czego konkretnego dążymy – jest parka, która podróżuje w czasie, bo facet chce zrobić prezent dziewczynie. No ok – ale co z tego wyniknie? To chyba mój największy zarzut – w trakcie nie wiedziałem do czego chcemy w ogóle zabrnąć, stąd może koniec nie wybrzmiał dla mnie tak, jak powinien.

W kwestie SF nie będę wchodził, bo ograniczyłeś się do minimum z wyjaśnieniami – pójdę więc rozumowaniem, że to nie tyle Science-Fiction, co bardziej Science-Fantasy ;)

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Panie Krokus-ie!

 

Cóż, bardzo jestem zadowolony z Twojej recenzji, serdecznie dziękuję!

Co do – słusznych, oczywiście – zarzutów, to trochę się ich spodziewałem i w sumie, nie sposób ich było uniknąć. No bo tak: Bardzo chciałem jeszcze w tym roku napisać jakieś opowiadanie :) Ale, że nie było czasu i nie wymyśliłem niczego sensownego, użyłem nowego rozdziału większej całości, nad którą parę lat siedzę (bardziej siedzę, niż piszę :/ ) i “sprzedałem” Wam jako opowiadanie. Co naturalnie ma sporo wad, bo nie wyjaśniam, skąd się wzięły piguły i co było dalej. Czyli, to złe opowiadanie jest, bo nie zapewnia czytelnikowi “spełnienia”. Obiecuję poprawę. Prawdziwe opowiadanie od A do Z. W którym pojawią się krokusy. :)

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Hej.

Mechanizm działania piguły łatwo wytłumaczyć, wpadłem na to pięć minut po napisaniu komentarza, ale zabrakło czasu, że by napisać kolejny komentarz. To, jak daleko mamy się cofnąć w czasie, może zależeć od ilości substancji czynnej, natomiast inne miejsce na świecie łatwo można osiągnąć dodając odpowiednią ilość dodatkowego składnika. Tylko że każda piguła musiała by być, w zasadzie, inna. Czy dobrze kombinuję?:)

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

feniks103,

 

rzecz nie jest warta kombinowania. :) Myślę, że w takiej sytuacji musielibyśmy jeszcze uwzględnić wagę osoby używającej piguły. Ja sobie wymyśliłem, że specyfik pochodzący z dalekiej przyszłości jest tak zaawansowany technologicznie, że reaguje na sterowanie “myślowe” – myślisz sobie, chcę być tu i tu, w roku, w dniu, o godzinie takiej a takiej, a po, na przykład, trzech godzinach masz mnie przerzucić z powrotem. Istnieje zresztą drugi rodzaj piguły. Zielone (żeby nie pomylić) umożliwiają przemieszczanie się w dowolne miejsca na Ziemi w czasie rzeczywistym. Łykasz i bum… Hawaje. W ułamku sekundy. Mam nadzieję, że pomysłodawcy budowy CPK się o tym nie dowiedzą. :)

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Cześć Andyql!

 

W ogólnym rozrachunku tekst mnie nie porwał, chociaż sporo pozytywnych akcentów odnalazłem. Jak na mój gust w otwierającej scenie zarzucasz czytelnika zbyt dużą ilością postaci (wiem, że to przebrania, ale zawsze…), po pierwszych trzech-czterech miałem przesyt, kolejne wprawiły mnie w lekkie znużenie. 

 

Po przeskoku w czasie było już znacznie lepiej. Spotkanie z Beatlesami w początkowym momencie ich kariery jest sympatyczną koncepcją. Szkoda tylko, że trwa dosłownie mrugnięcie oka. Warto było ten wątek rozwinąć, bo potencjał był ogromny (rewelacyjne były smaczki, jak chociażby propozycja matrymonialna Lennona czy śmieszki z McCartneya).

 

Finałowy twist niezły, ale także lekko niewykorzystany. Aż prosiło się o kilka dodatkowych zdań, może o rozbudowaną scenę z otwarciem depozytu?

 

Mimo narzekania uważam, że w opowiadaniu drzemie potencjał :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

ce­za­ry­_ce­za­ry,

 

Nie ma niczego gorszego od drzemiącego potencjału, który się nie obudził. :)

 

Zarzuty przyjmuję, rzeczywiście można to było napisać dużo lepiej. Dziękuję za poczytanie i obiecuję, że następne opowiadanie będzie lepsze, albo nie będzie go wcale.

 

Do kiedyś!

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Podoba mi się podróżowanie w czasie i przestrzeni za pomocą pigułki. Może napisz coś jeszcze z wykorzystaniem tego wynalazku. Lepsze od skomplikowanych pojazdów, z którymi nie wiadomo, co zrobić. :)

Nowa Fantastyka