- Opowiadanie: gimlos - Florian

Florian

Szort na pograniczu bajki, fantasy i realizmu magicznego. Akcja jest osadzona w XX-wiecznym Szczecinie. Mam nadzieję, że coś poruszy!

(po raz pierwszy opublikowane w Tlenie Literackim, nr 11)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Florian

Poznaliśmy się za blokami, na skraju lasu: tam, gdzie mieszał się z poniemieckim sadem.

Musiała mieć swoje lata. Nie sądzę, by dobrze mówiła po polsku; nijak nie reagowała na moje zwierzenia, ignorowała też książki, kładzione na jej ramionach. Jak już, to na „bitte” i „hunger”, których nauczyłem się w czwartej klasie. Miałem wrażenie, że od kiedy przychodzę odrabiać na niej „Dein Deutsch”, zrzuca mi owoce odrobinę obficiej.

Była średnia. Ani za duża, ani za mała. Akurat taka, żebym wspiął się na pierwsze gałęzie, a nie mógł doskoczyć tam pies. Bałem się psów. Wtedy o wiele bardziej, niż ludzi.

Trzeci z konarów miała ucięty. Pomiędzy dwoma pozostałymi uwiłem swoją siedzibę. Na jednym opierałem plecy, o drugi opierałem się nogami. Z książką w ręku mogłem zaklinować się na godziny. Do czasu, gdy z okna nie zaczynała wołać mnie matka.

Dzieciaki za mną nie przepadały. Nawet nie za czytanie. Chyba ot tak, po prostu. Na kogoś trafić musiało, trafiło akurat na mnie.

W dni, w które ktoś popychał mnie, czekając aż oddam, uciekałem na śliwę. Biegałem dość szybko, doganiali mnie tylko niektórzy ze starszych. Ale przy śliwie odpuszczali i oni. Nie raz potykali się o wybrzuszone przez nią korzenie, uderzali o pochyloną gałąź. Ześlizgiwali się z pnia, na który ja wspinałem się łatwo. Była nasza granicą. Miejscem, gdzie to ja zyskiwałem na sile.

To jej opowiedziałem o Adzie. Mojej pierwszej, zerówkowej miłości. Przyprowadziłem ją potem pod drzewo. Oparci o pień plecami, pluliśmy dużymi pestkami owoców. Nie dotykaliśmy się. Nie wiedzieliśmy, że trzeba.

Kilkoro młodszych też zaczęło ją lubić. Podjadali słodkie owoce lub wspinali się po gałęziach. Im również nie podstawiała pod nogi korzeni. A czasem sama strąciła coś dojrzałego na ziemię.

Nie przychodziłem już wtedy do niej tak często. Od kiedy okazało się, że potrafię grać w piłkę, w klasie i na podwórku męczyli mnie mniej. Ba, teraz i ja mogłem męczyć tych słabszych. Nie potrzebowałem, jak niegdyś, schronienia. Odwiedzałem ją tylko czasami. Już nie z potrzeby, a z sentymentu.

Nie pamiętam, kto zauważył to pierwszy. Może ja, a może któryś z tych nowych dzieciaków. Pewnego dnia śliwa po prostu zniknęła. Nie ostał się pieniek, ani choćby połamane gałęzie. Nie było też dziury w ziemi, jaka zostaje po wyrwanych korzeniach. Tam, gdzie rosła jeszcze dzień wcześniej, widać było tylko owal zasklepionej ziemi. Jeszcze nie porośniętej trawą, ale twardej i uklepanej. Jak skóra po zagojonej ranie.

Podejrzewałem przez chwilę braci Sikorów. Rodzice twierdzili, że to ci z Budohoxu. Firmy, która na skraju lasu chciała postawić nam bloki. Ojciec powiedział, że na terenie bez drzew, o pozwolenie jest zawsze łatwiej.

Sąsiadka uznała z kolei, że śliwę przekopał do siebie ktoś z działek.

– Słodkie, niemieckie owoce. Kto by takich mieć nie chciał – twierdziła. Była w tym tak przekonująca, że przekradłem się któregoś dnia do jej ogrodu. Poza kwiatami i porzeczkami, nic tam jednak nie rosło.

Tajemnicy nikt nie rozwiązał. W ciągu następnych miesięcy, znikały kolejne drzewa. Jedno na dwa, trzy tygodnie. Tak samo, bez śladu. Zassane przez powietrze.

W wakacje pojawiła się taśma. Niedługo potem – ogrodzenie. Czekaliśmy już tylko, aż dawny sad rozjadą nam buldożery.

Wtedy na blokowisku pojawił się Florian.

*

Florian był człowiekiem dorosłym. Tak myślałem o studiujących. Był u nas na rocznej, polsko-niemieckiej wymianie. Po polsku mówił zygzakiem: co któreś słowo ześlizgiwało mu się bokiem, do pionu przywracały go niemieckie wtrącenia. Studiował coś z „bio” w nazwie: mówił, że to tak, jakby przez cały tydzień uczyć się w szkole przyrody.

Szukał pokoju. Do centrum było od nas daleko, ale mu pasowało ponoć, że tak blisko tutaj do lasu. Wylądował na stancji u pani Ochmańskiej, drzwi w drzwi z nami. Była emerytką, marki jej się przydały. Poza tym, lubiła zygzakowatość Floriana. Mówiło się, że mieszkała tu jeszcze przed wojną.

Jak na dorosłego, Florian był całkiem fajny. Organizował nam na podwórku zawody (w tych biegackich zdarzało mi się wygrywać), opowiadał o zwierzętach, roślinach i drzewach. Jeśli siedział na ławce, można było do niego przyjść i poprosić o pomoc z „Dein Deutsch”. Pani Krawiec co prawda dziwiła się czasem na, jak to mówiła, „archaiczne sformułowania”, ale Florian kazał jej odpowiadać, że to bawarski dialekt.

Na ławce siadywał często, bo z chodzeniem był nieco na bakier. Florian miał garb. Wyglądało to tak, jakby kręgosłup chciał wyjść mu z pleców odrobinę za wcześnie.

Jak już chodził, to chodził najczęściej pod ogrodzenie. Uderzał ręką w metalową siatkę, wpatrywał się w kilka drzew, które nadal się za nią ostały. Podobno o ich wycięcie walczył Budohox. Pod ich banerem (z cegłą i czerwonym bicepsem przy nazwie) Florian zaczynał mówić po niemiecku. Słów, które wypowiadał, za nic nie chciał nas uczyć.

Nikogo wiec nie zdziwiło, że gdy w końcu przyjechał buldożer, na drodze stanął mu Florian. Stanął przy siatce, potem pani Ochmańska przyniosła mu krzesło. Kierowca groził policją, Florian zaś – konsulatem. W końcu przyjechała policja: Budohoxowi brakowało pozwoleń, buldożer jak niepyszny wracał do miasta.

To był dopiero początek. „Nasz Niemiec”, jak nazywał go zadowolony z blokady budowy tato, postawił pod ogrodzeniem namiot. Jakiś czas później dołączyli do niego kolejni: dziewczyny z uniwersytetu, jakiś kolega z wymiany. Na czele stanęli Florian i Fiona: on skulony na krześle, ona prosta, wysoka, blada i ciemnowłosa. „Drzewni wojownicy”, „Puszcza Bukowa, sprawa (ponad) narodowa” – pisał o nich Kurier i Głos. „Zrobimy im tutaj Isengard”, mówiła reporterce Wyborczej Fiona. Przyjeżdżała telewizja, nagrywało i radio. Ja i inne dzieciaki też czasami coś mówiliśmy: codziennie chodziliśmy między namioty, przynosiliśmy z bloków jedzenie. Jako „zatroskana” mieszkanka wypowiadała się czasami i mama. Nikt nie chciał przecież, żeby bloki zabrały nam widok.

Budohox zebrał papiery, miał te pozwolenia, co trzeba. Zapowiedzieli, że dają na „kemping” ze dwa tygodnie. Potem wjadą na teren, czy to się nam podoba, czy nie.

Ale ktoś nagrał wiceprezesa, jak mówi o „faszystowskim garbusie”. I o tym, że z przyjemnością takiego rozjedzie. Sprawa zrobiła się głośna, włączyła się ambasada. W imieniu miasta przepraszał Floriana prezydent, który walczył o transgraniczne współprace. Budohoxowi oddali mniej drażliwe tereny, pozwolenie cofnięto. Zniknęły ogrodzenia i taśmy. Skraj Puszczy był znowu nasz.

*

Tuż po zakończeniu protestu, drzewa jakby się zagęściły. Śliwa nie powróciła, ale ja zyskałem Floriana. Najpierw jako sąsiada, potem nauczyciela: Florian został i zatrudnił się w ogrodniczym technikum. Pani Ochmańska, której zmarło się ze dwa lata potem, zostawiła mu swoje mieszkanie. Zamieszkał w nim razem z Fioną, dzikszą i surowszą od niego.

Po skończeniu technikum zacząłem ludziom urządzać ogrody. Florian z mistrza, zmienił się przyjaciela. Siadaliśmy u niego w salonie, opowiadaliśmy historie o szczecińskich roślinach. Zdarzało się, że i o książkach. Florian wciąż zaskakiwał mnie swoim oczytaniem.

– Znam, znam – mówił o polskich powieściach, które czytałem za młodu.

Fiona czasami siadała wraz z nami, czasami szeleściła czymś w kuchni. Zazwyczaj wychodziła jednak do lasu. Przez okno widać było, jak między drzewa wchodzi smukła, wyprostowana sylwetka. Poruszała się sztywno i płynnie zarazem.

Florian niedołężniał z każdym rokiem. Pochylał się i opadał ku ziemi. Raz runął na piętrze ze schodów, trzasnęło mu w obu rękach.

– Łamliwe kości. – Lekarz rozłożył ręce.

Kurczył się i zasychał. W końcu obumarł, tuż po czterdziestce. Dzień wcześniej się ze mną pożegnał. Powiedział, że tak będzie najlepiej.

– Co z ziemi wyrosło, niech do ziemi wróci – przekręcił nieco biblijny aforyzm.

Fiona ukryła się w kuchni. Przez palce ściekały jej łzy. Były gęste jak syrop.

Koniec

Komentarze

Na kogoś paść musiało, padło akurat na mnie.

Trochę za dużo padania.

 

To jej opowiedziałem pierwszej o Adzie. Mojej pierwszej, zerówkowej miłości. P

 

Nie dotykaliśmy się. Nie wiedzieliśmy, że trzeba.

Przepiękne;)

 

ogrodniczym technikum

Wolałabym technikum ogrodniczym.

 

Ładne opowiadanie, jak dla mnie bardziej bajkowa, niż jakaś inna.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo dobrze sie czytalo – ciekawy pomysl, sprawne operowanie slowem! Malutka uwaga:

 

Rodzice twierdzili z kolei… Sąsiadka mówiła z kolei

Dwie koleje moze zbyt blisko siebie.

 

Chetnie przeczytam wiecej Twoich utworow w przyszlosci!

 

Ambush – dzieki za lekturę, cieszę się że się podobało :) Popoprawiałem powtórzenia!

 

tomasz.fromasz – bardzo mi miło! Koleje poprawione :)

Czołem gimlos!

 

W bardzo niewielu słowach zbudowałeś bardzo wciągającą i ciekawą opowieść, a co ważniejsze – bohaterów, którzy mają swój charakter i dają się poznać. Bardzo podoba mi się zakończenie i smutna nuta w nim zawarta, która pięknie wieńczy doskonale zbudowany klimat opowiadania.

 

Z pewnością będę zaglądał do Twoich kolejnych tekstów.

 

Pozostaje mi tylko pogratulować i publikacji, i wspaniałego tekstu, a następnie udać się do klikalni.

 

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

 

PS: Bardzo doceniam Tolkienowe odniesienie :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Hej, 

Na SB pisałeś o Szczecinie, nie miałam jak odpisać, bo forum przycinało. ;) 

 

skraju lasu: w miejscu, w którym mieszał

To „w miejscu” mi coś nie pasuje, zaburza czytanie, skoro mamy skraj lasu i ten sad, mam wrażenie, że to miejsce tak wyglada średnio. 

 

Wtedy o wiele bardziej, niż ludzi

Na pewno przecinek? 

 

Na jednym opierałem plecy, o drugi opierałem się nogami

Może kładłem nogi? 

 

Podoba mi się jak snujesz opowieść, tak spokojnie tkasz historię, w której bohater dorasta. Na plus to, że nie jest bez wad. 

Ba, teraz i ja mogłem męczyć tych słabszych. Nie potrzebowałem, jak niegdyś, schronienia. 

Smutne, że sam dręczył, skoro wcześniej przez to przechodził, a jednocześnie to takie prawdziwe. Jak to w życiu. 

 

Początkowo myślałam, że to historia o chłopaku, który poznał śliwę, która będzie mieć magiczne właściwości, więc kiedy zniknęła – zdziwiłam się, pozytywnie. :D

 

Na plus, że Florian jest opisany z garbem, choć trochę mi to mało pasuje do dzieciaków, które są często okrutne, tak szybko go przyjęły? 

 

Czekaj, a Florian nie jest śliwą? Tak walczy, a ona zniknęła…

 

Udało im się przepędzić firmę, choć opisałeś to dość skrótowo. Jednocześnie tekst jest dość smutny, tzn. napisany tak bardziej w nastroju zadumy. 

 

przekręcił nieco biblijny aforyzm

Dla mnie niepotrzebne, bo cytat oczywisty. ;) Ale rozumiem, że na zapas, bo może ktoś się nie domyśli. 

 

Na pewno podobało mi się, że drzewa zmieniły się w ludzi, walcząc o teren. Tylko tak myślę, skąd wiedziały, jak być ludźmi? To na minus, bo zbyt były podobne do nas. I wiem, że to miało wynikać z obserwacji plus zwierzeń dzieci, z tego przebywania z dziećmi, słuchania książek itd., ale sama obserwacja na dworze, głównie w lato, to mimo wszystko za mało, żeby umieć żyć w naszym świecie jako studenci, brakowało mi tutaj ciekawego pokazania ich nieporadności. ;) 

 

Oczywiście nie czepiam się, bo to trochę taka baśń, po prostu ten mankament trochę mi psuł odbiór. ;) 

Ale ogólnie ta nostalgiczna nuta plus Puszcza Bukowa i nawiązania do Szczecina – bardzo klimatyczne. :) 

Pozdrawiam, 

Ananke

BosmanMat – bardzo dziękuję za kilka i cieszę się, że wciągnęło fabułą i klimatem :)

Ananke:

 

To „w miejscu” mi coś nie pasuje, zaburza czytanie, skoro mamy skraj lasu i ten sad, mam wrażenie, że to miejsce tak wyglada średnio. 

Słusznie, tutaj bardziej pasuje coś w rodzaju “na linii”, zaraz to językowo pozmieniam.

 

Na pewno przecinek? 

Przyznaję, że tu mam zgryz: do przecinka przed “niż” się to zdanie według PWN się oczywiście nie kwalifikuje, ale pasuje mi ten przecniek do rytmiki tego fragmentu tekstu. Na razie zostawiam, jeszcze potem pomyślę, czy da się to ograć inaczej

 

Może kładłem nogi? 

Miałem tu w głowie obraz konkretnie ustawionych pni (blisko litery u czy zaokrąglonego, gdzie żeby stabilnie usiąśc, o jeden trzeba się lekko zaprzeć nogami. Także to oparcie było tu świadome :) Natomiast trochę się tutaj powtarza czasownik, więc może “położyć” w tym obrazie można chociaż te plecy, sprawdzę co da się zrobić :)

 

Na pewno podobało mi się, że drzewa zmieniły się w ludzi, walcząc o teren. Tylko tak myślę, skąd wiedziały, jak być ludźmi? To na minus, bo zbyt były podobne do nas. I wiem, że to miało wynikać z obserwacji plus zwierzeń dzieci, z tego przebywania z dziećmi, słuchania książek itd., ale sama obserwacja na dworze, głównie w lato, to mimo wszystko za mało, żeby umieć żyć w naszym świecie jako studenci, brakowało mi tutaj ciekawego pokazania ich nieporadności. ;) 

To bardzo ciekawy trop i uwaga. Oczywiście z racji ich “poniemieckości” zakładałem, że drzewa sa jak na owocowe dośc wiekowe, widziały i dorosłych i dzieci, z niejednego pieca już jadły :) Ale tak czy siak, pełna zgoda, jakby trochę poszerzyć tutaj fabułe i opis bohaterów, to ta niepordaność byłaby bardzo dobrym i urealniającym ich postacie motywem.

 

Ale ogólnie ta nostalgiczna nuta plus Puszcza Bukowa i nawiązania do Szczecina – bardzo klimatyczne. :) 

 

Bardzo się cieszę! A przy okazji dziękuję za wnoszący i naprawdę poszerzony komentarz do tekstu :)

– Łamliwe kości – rozłożył mi ręce lekarz.

Czy na pewno poprawny zapis dialogu? Dałbym rzekł lekarz, rozkładając ręce. Albo  – Łamliwe kości. – Lekarz rozłożył ręce.

Bardzo mi się podobało. Mimo niewielkiej długości tekstu zdołałeś opowiedzieć ciekawą historię, a na dodatek zrobiłeś to w sposób bardzo plastyczny i przekonujący. Przez większą część szorciaka zastanawiałem się, gdzie tu fantastyka, ale wszystko stało się jasne na końcu. Mam nadzieję, że drzewa z mojego ukochanego lasku kabackiego w Warszawie, którego sporą część planują przerobić na parking (po co nam drzewa, ja bym tu wylał asfalt) nabędą podobne zdolności, co Florian i Fiona. 

Opowieść zasługuje, aby znaleźć się w bibliotece, więc dołożę swój głos.

Klimatyczne, nostalgiczne, po prostu ładne. Pisz więcej. :)

Krótkim tekstem, kilkoma scenami opowiedziałeś piękną historię. Poruszyłeś ważne kwestie, ale zrobiłeś to nienachalnie. Gdyby nie drzewa (oczywiście nie tylko), ciągłość historii pogranicza zostałaby przez wymianę mieszkańców prawie całkowicie zerwana. 

Opowiadanie nostalgiczne i w wielu wymiarach optymistyczne. 

 

Nominuję. Pozdrawiam. 

Cześć! Podobał mi się Twój szort. Jest klimatyczny, nostalgiczny i bardzo ładnie napisany. Lektura sprawiła mi niemałą przyjemność. Szkoda troszkę, że tekst nie jest odrobinę dłuższy, przez co sama końcówka jest nieco zbyt pospieszna (czytaj: za szybko się wszystko kończy :( )

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć Gimlos.

 

Też tam byłem, beczkę dziegciu piłem.

 

Rozpoczyna się tak romantycznie, trochę też sentymentalnie. Przy czym zdania trochę mi chropowato wchodziły. W dalszej części miałem podobne odczucia z lektury, co przy czytaniu książek Stasiuka czy jednej takiej książki Orbitowskiego. Czyli pisanie o dzieciństwie literatury współczesnej bieżącego wieku, jakby było napisane w latach 90. Nie taki zły sposób pisania.

 

Dalej natomiast wchodzi jak dziennikarska relacja, ostry wystrzał faktów w szybkim tempie. W tak krótkim tekście odwróciło to moją uwagę od tematu Floriana czy ściętej śliwy. Mimo wszystko “widziałem” ten tekst czytając i czuję, ze za nim coś się kryje. Z tym, że więcej tutaj realizmu niż magii.

Bardzo mi się podobało. Początkowo po zesrollowaniu pomyślałem, że będzie się ciągnąć z uwagi na brak dialogów, ale nie. Fajna historia i tak jak ktoś wyżej zauważył ostatecznie optymistyczna. Wrzucam klika. 

 

Skraj Puszczy był znowu nasz.

Dwie spacje na końcu.

AmonRa – dzięki! Oby drzewa z Lasu Kabackiego też tak zadziałały, bo sam również bardzo go lubię!

Koala75 – niezmiernie mi miło, postaram się do pisania przysiąść :)

AP – cieszę się że się podobało, dziękuję za nominację!

cezary_cezary – coś w tym jest, pierwotny plan na opowiadanie zakładał trochę poszerzenie historii “dorosłej” relacji bohaterów (miało być np. o tym, jakich produktów w domu Fiony i Floriana się nie jadało ;)), ale w trakcie pisania zwątpiłem, czy taka opisówka i “obyczajówka” bez szczególnego wątku fabularnego czytelnika jednak nie znudzi, więc jakoś instynktownie szybciej tę historię zakończyłem. 

Vacter – dzięki! Rzeczywiście zaczytywałem się kiedyś w Stasiuku, choć do jego poziomu jest tutaj jeszcze bardzo daleko. Cieszę się, że “widziałeś” ten tekst i coś on poruszył :)

grzelulukas – dziękuję! Spacje zaraz usuwam :)

Cześć!

Miły tekst z sugestią wątku fantastycznego. Chyba pierwszy raz zrozumiałam, co ktoś miał na myśli pod etykietką “realizm magiczny”. ;)

W każdym razie, przyjemnie się czytało. Malujesz prosty, ale spójny obrazek i to bardzo przyjaznym językiem. Główny bohater ma charakter, Florian również, jedynie Fiona pojawiła się trochę niespodziewanie i do końca nie jest zbyt wyrazista, ale nie przeszkadzało to w lekturze.

Podoba mi się, jak składasz zdania, jak łączysz wątki blokowiska, sadu, nauki niemieckiego, dzieci i staruszki wynajmującej pokój. To tekst, który zgrabnie przechodzi przez wiele rzeczy i wszystkie one do siebie bardzo ładnie pasują. Tak więc dzięki za miłą lekturę!

A na koniec…

Florian był człowiekiem dorosłym. Tak myślałem o studiujących.

Jeżu, a kto nie myślał?

Jacy byliśmy wtedy wszyscy głupi. :p

 

A, EDIT: Doklikałam do biblio. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Niewieloma słowami opowiedziałeś historię kilkorga bohaterów, wplotłeś w nią wątek ekologiczny i nie zapomniałeś o fantastyce. :)

 

Flo­rian miał garba. Flo­rian miał garb.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika garb.

 

wpa­try­wał się w kilka drzew, które nadal się za nią osta­ło. → Piszesz o kilku drzewach, więc: …wpa­try­wał się w kilka drzew, które nadal się za nią osta­ły.

 

bul­do­żer nie­pysz­ny wra­cał do mia­sta. → Pewnie miało być: …bul­do­żer jak nie­pysz­ny wra­cał do mia­sta.

 

Flo­rian nie­do­łęż­niał rok z ro­kiem. → A może: Flo­rian nie­do­łęż­niał z każdym ro­kiem.

 

– Łam­li­we kości – roz­ło­żył mi ręce le­karz.– Łam­li­we kości.Lekarz rozłożył ręce.

Bo chyba lekarz nie rozłożył rąk narratora.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.  

 

Dzień przed się ze mną po­że­gnał. → A może: Dzień wcześniej pożegnał się ze mną.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Verus – dziękuję i cieszę się, że lektura była dla Ciebie miła! Nie oszukujmy się, byliśmy jeszcze głupsi. Ja jeszcze pamiętam, jak prawie dorośli wydawali mi się ósmoklasiści… ;) 

regulatorzy – cieszę się z oceny, że udało się tyle zrobić w tak krótkiej formie :-) Wszystkie uwagi w punkt, poprawione! 

Istotnie, Gimlosie, masz powód do zadowolenia. I cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie oszukujmy się, byliśmy jeszcze głupsi. Ja jeszcze pamiętam, jak prawie dorośli wydawali mi się ósmoklasiści…

Aż się odżegnałam od tej myśli. A jak szłam na studia, to myślałam, że po nich to już na pewno są dorośli.

Teraz się trochę śmieję i już nie robię takich założeń na ciąg dalszy życia. :p

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Gimlosie,

bardzo podoba mi się w Twoim pisaniu to, jak ładnie potrafisz prowadzić narrację. Świetnie wciągasz w taki klimat tych przedmieść, tego spokojnego miejsca dzieciństwa i – niby dorastania – ale takiego powolnego, swojskiego, nieco nostalgicznego. Masz do tego pióro (zresztą wgl doceniam Twoje pisanie) i myślę, że i historie dobierasz dobre do swojego typu opowieści.

Sam pomysł na historię też fajny, choć nie wiem, czy nie popracowałbym jeszcze nad końcówką. Przyznam się, że nie wyłapałem od razu, o co chodzi (choć i czytałem trochę późno i byłem śpiący, więc trochę usprawiedliwiam:P). A poza tym można zawsze ją podkręcić, żeby mocniej wybrzmiała:P

Generalnie – bardzo dobra robota, zresztą jak zawsze:)

Слава Україні!

Cześć, Gimlosie!

 

Tekst tu i tam ma jeszcze małe niezręczności, kilka rzeczy jest do poprawienia, ale ogólnie bardzo fajnie.

Trafiłeś zresztą w moje gusta – jest narracja, która od razu przenosi mnie w inne miejsce i czas, są dziecięce sentymenty i jest natura, drzewa, las (choć zderzone z cywilizacją). Trochę przypomina mi książkę “Pomiędzy” Pawła Radziszewskiego. Bardzo ładnie napisane, choć uważam, że masz jeszcze tak ze dwa stopnie do pokonania, żeby wejść na poziom readpornu ;)

Podobnie jak Golodh, uważam, że końcówkę można trochę dopracować – po całości lektury przeszła tak trochę bez szału.

Nie mniej jednak tekst mi się podoba!

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

ale pasuje mi ten przecniek do rytmiki tego fragmentu tekstu. Na razie zostawiam, jeszcze potem pomyślę, czy da się to ograć inaczej

A no to nie wiem, czy coś takiego istnieje (w sensie przecinki wg zasady rytmiki tekstu). :D

 

To bardzo ciekawy trop i uwaga. Oczywiście z racji ich “poniemieckości” zakładałem, że drzewa sa jak na owocowe dośc wiekowe, widziały i dorosłych i dzieci, z niejednego pieca już jadły :)

To na pewno, choć mi chodziło właśnie o to, że drzewa są na zewnątrz, więc widzą ludzi na zewnątrz, a nie załatwiających urzędowe sprawy, zakupy. Ludzie mają pieniądze, pracują itd. To oczywiście drobiazg, bo opowiadanie jest bardziej jako taka klimatyczna historia, więc może nie tyle się czepiam, co fajnie by było zobaczyć nieporadność tych drzew i taką inność w stosunku do nas, ludzi.

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Wcześniej przeoczyłam odpowiedź, jak gwiazdki przejdą na nieistniejącą stronę to tak niestety mam.

Nowa Fantastyka