- Opowiadanie: Adam Huzar - Łowca naznaczonych

Łowca naznaczonych

Historia o Justynie – tajemniczym łowcy naznaczonych. Życzę przyjemnej lektury. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Łowca naznaczonych

Poranek przywitał Justyna potwornym bólem głowy i suchością w ustach. Nie było to jednak nic dziwnego, zważywszy na to, ile wypił ostatniej nocy. Mężczyzna westchnął i z trudem usiadł na krawędzi łóżka. Wyglądał koszmarnie i tak samo się czuł. Nie pamiętał nawet za bardzo, jak po wczorajszej libacji dostał się z powrotem do domu. Próbując pozbierać myśli, rozejrzał się po pokoju. Na stojącej obok szafce nocnej dostrzegł szklankę z wodą. Niewiele myśląc sięgnął po nią i duszkiem wypił całą zawartość. Ugasiwszy choć w części pragnienie, wyciągnął cygaretę z kieszeni leżącego na podłodze płaszcza i zapalił.

Po jakichś dwóch kwadransach pulsujący ból w skroniach stał się na tyle znośny, by Justyn mógł wstać, nie obawiając się, że po kilku krokach zwali się na podłogę. Powoli i ostrożnie podniósł się więc z posłania i nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, podszedł do ogromnego lustra, które stało w kącie sypialni. Przez jakiś czas uważnie przyglądał się swojemu odbiciu. Nie znalazłszy jednak żadnych śladów krwi, odetchnął z ulgą i wrócił z powrotem na łóżko. Zapalił kolejną cygaretę i od niechcenia spojrzał na stojący pod ścianą zegar. Widząc która już godzina, zaklął szpetnie i pośpiesznie zaczął zakładać buty.

Na rynku pojawił się, gdy kupcy kończyli właśnie rozstawiać swe towary. Saen już tam na niego czekała. Kręciła się przy marmurowym posągu władcy Akwizgrandu, niepewnie rozglądając się za Justynem. On jednak nie podszedł do dziewczyny od razu. Zamiast tego przez jakiś czas obserwował ją z pewnej odległości i zastanawiał się, czy nie odwołać całej akcji. Czuł się co prawda już znacznie lepiej, lecz polowanie na naznaczonego to poważna sprawa. Wystarczyło popełnić jeden błąd i mogło to się skończyć tragedią. Naznaczeni zazwyczaj nie byli świadomi swojej mocy i w większości przypadków nie potrafili jej kontrolować, a raz uwolniona pierwotna energia magiczna skumulowana w ich ciałach była praktycznie nie do zatrzymania i niszczyła wszystko, co napotkała na swej drodze. Justyn wolał więc nie myśleć, co by było, gdyby taka moc wybuchła nagle w centrum silnie zurbanizowanego Anais. Jednak nie miał za bardzo wyboru. Wszystko było już przygotowane i gdyby zrezygnował w ostatniej chwili, cała jego dotychczasowa praca poszłaby na marne.

Podjąwszy ostateczną decyzję, Justyn westchnął ciężko i powoli podszedł do elfki, która w międzyczasie usiadła na jednej z kilku drewnianych ławek, znajdujących się w pobliżu posągu.

– Witaj, Saen. Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo – powiedział, siadając obok dziewczyny.

– Nie. Właściwie dopiero co przyszłam – bąknęła nieśmiało, starając się unikać jego wzroku.

Justyn zignorował to oczywiste kłamstwo i przyjrzał się elfce.

– Widzę, że byłaś u krawca i cyrulika tak jak prosiłem – stwierdził po krótkiej chwili – Pewnie jednak zastanawiasz się, po co to wszystko? Spokojnie zaraz ci wyjaśnię. Spójrz w prawo na stragan z owocami. Obok starszego sprzedawcy stoi młody chłopak, który mu pomaga. Widzisz go?

Saen odwróciła się we wskazanym kierunku i drgnęła zaskoczona.

– Ja go znam – szepnęła.

Oczywiście, że go znasz, dlatego cię wybrałem – pomyślał Justyn, lecz udał, że nie usłyszał dziewczyny i spokojnie mówił dalej.

– Chcę, żebyś przekonała tego chłopaka, by poszedł z tobą do starych ruin za miastem. Wiesz, gdzie to jest, prawda?

Elfka przytaknęła.

– To dobrze. Ufam, że taka ładna dziewczyna jak ty, nie będzie miała z taką drobnostką żadnych problemów.

– Co się z nim stanie? – zapytała niespodziewanie Saen i pierwszy raz z własnej woli spojrzała mu prosto w oczy.

Justyn skrzywił się poirytowany i wstał.

– To już cię nie powinno obchodzić – odparł szorstko i patrząc na elfkę z góry dodał: – Będę czekał na miejscu wraz z umówioną zapłatą. Spisz się, a pieniądze będą twoje. Zawiedź mnie, a poniesiesz tego konsekwencje. Masz czas do południa.

Saen jeszcze długo po tym jak została sama, siedziała na ławce ze spuszczoną głową. Nie wiedziała, co ma robić. Jasnowłosy chłopak, którego wskazał Justyn, był jej przyjacielem. Co więcej, od jakiegoś czasu dziewczyna wiedziała, że się w niej podkochuje. Wprawdzie nie odwzajemniała uczuć chłopaka, lecz nie znaczyło to wcale, że jej na nim zupełnie nie zależało. Gdy się nad tym zastanowiła, wszystko stało się nagle jasne.

To dlatego mnie wybrał – pomyślała. Dlatego dał mi pieniądze na sukienkę i fryzjera. Wszystko dokładnie zaplanował. Bogowie i co ja mam teraz zrobić?

Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i zaczęła gorączkowo szukać wyjścia z beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła.

Może Justyn nic mu nie zrobi? – przekonywała samą siebie. Może tylko chce się czegoś od niego dowiedzieć?

Elfka uczepiła się tej myśli i mimo iż doskonale zdawała sobie sprawę z własnej naiwności, nie chciała jej puścić zupełnie jak tonący, który doprowadzony do ostateczności, chwyta się nawet brzytwy. Wmawiając sobie, że jakoś to będzie, zmusiła się w końcu, by wstać i ruszyła w stronę straganu z owocami.

– Jak się masz Randi? – zagadnęła, a chłopak mało co nie wyskoczył z butów, gdy tylko ją zobaczył.

– Saen! Ależ się zmieniłaś! Zupełnie cię nie poznałem. Byłaś u cyrulika prawda? No i ta nowa sukienka. Naprawdę wyglądasz teraz bardzo ładnie. Yyy… To znaczy wcześniej też ładnie wyglądałaś…

Randi poczerwieniał na twarzy i niepewnie spoglądał na elfkę, obawiając się jej reakcji. Tak to już miał w zwyczaju, że zawsze gdy był przy niej, musiał palnąć jakąś głupotę. Całe szczęście dziewczyna nie wydawała się być obrażona, a wręcz przeciwnie, nawet uśmiechnęła się do niego. Na ten widok młody sklepikarz poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Zaraz jednak się opamiętał.

– Może masz na coś ochotę? Wybieraj do woli. Wszystko świeże i soczyste. Mamy dorodne jabłka, słodziutkie pomarańcze…

Chłopak energicznie zaczął wymieniać ustawione na straganie owoce, lecz elfka zdawała się go w ogóle nie słuchać. Wpatrywała się uważnie w jego rozpromienioną twarz i milczała.

– Możemy się przejść? – zapytała w końcu, przerywając wyliczanie Randiego i pytająco spojrzała na dziadka chłopca.

Staruszek uśmiechnął się pogodnie, odsłaniając ubytki w uzębieniu i kiwnął przyzwalająco ręką.

– Idzie, idźcie! Ja tu już sobie poradzę! – dziadek mrugnął porozumiewawczo do wnuka i wręczył mu małą papierową torebkę wypełnioną owocami. – Tylko się zachowuj chłopcze i na koniec odprowadź swoją przyjaciółkę do domu.

Randi poczerwieniał jeszcze bardziej, lecz nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Saen złapała go za rękę i wciąż oszołomionego pociągnęła za sobą w dół uliczki. Chłopakowi nawet przez myśl nie przeszło, by zacząć protestować, gdyż wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Oto dziewczyna jego marzeń sama do niego zagadnęła i zaproponowała wspólny spacer. Spełniło się jego największe pragnienie i gdyby tylko mógł, to zacząłby skakać z radości.

Po pierwszej fali euforii gdy emocje już nieco opadły i do Randiego w końcu dotarło, że wcale mu się to wszystko nie przyśniło, chłopak zaczął układać w głowie pewien plan. Uznał, że właśnie otrzymał od losu dar – niepowtarzalną okazję, by wreszcie zebrać się na odwagę i wyznać Saen swoje uczucia. Do tego jednak należało stworzyć odpowiednie warunki. Niestety, nie miał tu zbyt wielkiego pola do manewru, gdyż zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Był zmuszony improwizować, dlatego też wykrztusił z siebie pierwsze, co przyszło mu do głowy.

– Może pójdziemy do parku? – zaproponował, starając się przejąć inicjatywę, gdyż zauważył, że dziewczyna tak naprawdę nie wydaje się zmierzać w żadnym konkretnym kierunku.

Jego słowa wyrwały elfkę z zamyślenia. Saen zwolniła kroku i uświadamiając sobie, że wciąż z całych sił ściskała rękę Randiego, uśmiechnęła się do niego przepraszająco.

– Dobrze. Chodźmy więc do parku – odparła i puściła jego dłoń, lecz nadal trzymała się blisko chłopaka, zupełnie jakby obawiała się, że ten w każdej chwili może gdzieś zniknąć.

W mieście widać już było pierwsze przygotowania do świąt Aestas. Ludzie zaczynali przystrajać swe domy, a na ulicach kręciło się mnóstwo cieśli i wszelkiego rodzaju robotników zatrudnionych przez Radę Miasta do wykonania ogromnego podestu, na którym już wkrótce miały odbywać się liczne występy z okazji powitania pory deszczowej. Saen nie zwracała jednak na to wszystko uwagi. Tak jak każdy mieszkaniec biednych dzielnic wiedziała, że to jedynie pozory, piękne kłamstwo, które ma przesłaniać zwykłym mieszkańcom prawdę o ich mieście. Wystarczyło bowiem skręcić w bok, zagłębić się w gąszcz ciemnych, wąskich uliczek, by dostrzec to, co na co dzień zasłaniała niewidzialna kurtyna utkana z ludzkiej obojętności i niewrażliwości na krzywdę drugiej osoby.

Wygłodniałe, pełne rezygnacji spojrzenia tych, których nie stać było na coraz szybciej drożejącą żywność, umorusane brudem, wychudłe twarze sierot, którymi nikt nie chciał się zająć, czy wręcz leżące gdzieś w kącie zwłoki zagłodzonego na śmierć staruszka, którego porzuciła rodzina. To było prawdziwe oblicze Anais – jednego z największych i najbardziej rozwiniętych miast na południu Etridi. Można się było zachwycać jego pięknymi kamienicami o wspaniałych, ozdobnych okiennicach i brukowanymi alejkami, przez które codziennie przejeżdżały istne stada wozów obładowanych najróżniejszymi towarami. Można było się delektować muzyką ulicznych grajków i podróżować wystawnymi karocami, podziwiając mijane po drodze pomniki i rzeźby oraz piękne fasady najbogatszych posiadłości. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki był jednak drugi świat pełen brudu, nędzy i nieszczęścia. Świat, o którym Saen nigdy nie zapomniała, mimo iż dzięki ciężkiej pracy jej brata Eldina udało im się z niego wyrwać.

Obecnie wiodło im się znacznie lepiej, lecz pieniądze, które jej brat zarobił u Justyna, były jedynie przedsmakiem nowego życia, które mogliby zacząć wieść, gdyby tylko Saen wykonała jedno, jedyne zadanie. Mając to na uwadze, dziewczyna była gotowa poświęcić naprawdę wiele, byle tylko zbliżyć się do stabilności i bezpieczeństwa, o których zawsze marzyła. Czuła również, że była to winna bratu. Od kiedy tylko pamiętała, prawie we wszystkim polegała na Eldinie, a on nigdy nie miał do niej o to pretensji. Teraz więc gdy w końcu nadarzyła się okazja, by mogła zrzucić z jego barków choć część ciężaru, który musiał za nią dźwigać każdego dnia, naprawdę się ucieszyła. Chciała udowodnić, że też się może na coś przydać. Gdy jednak dowiedziała, się co ma zrobić, cała jej determinacja bezpowrotnie uleciała, a w jej miejscu zagościło zwątpienie i strach.

Przez całą drogę Saen biła się z myślami. Znała Randiego od dawna. W gorszych latach nieraz przynosił jej owoce ze straganu dziadka, mimo iż im też się nigdy nie przelewało. Zawsze był dla niej miły i lubiła spędzać z nim czas. Nie chciała, by spotkała go jakakolwiek krzywda, a już na pewno nie mieściło jej się w głowie, że to ona mogłaby sprowadzić na niego nieszczęście. Wprawdzie początkowo wmawiała sobie, że Justyn chciał tylko z nim porozmawiać, lecz tak naprawdę sama w to nigdy nie uwierzyła. Gdy tylko zobaczyła lodowato zimne, stalowe oczy Justyna patrzącego na nią z góry, od razu zrozumiała, że jeśli ten mężczyzna dostałby Randiego w swoje ręce, to młodego sklepikarza czekał straszny los.

– Czy coś się stało? – zapytał, gdy znaleźli się już w parku. – Jesteś jakaś nieobecna.

Randi spojrzał w twarz Saen, lecz ta uciekła przed jego wzrokiem.

– Co? Nie, to nic. Nie przejmuj się – machnęła lekceważąco ręką.

Aby dodać sobie nieco wiarygodności sięgnęła do torebki, którą trzymał chłopak i uśmiechając się, wyciągnęła z niej jabłko. Uniosła je do ust, lecz zamiast ugryźć owoc, zaczęła mu się jedynie przyglądać, zupełnie jakby nie wiedziała, co ma dalej z nim zrobić. Widząc to Randi sposępniał, gdyż było dla niego oczywistym, że dziewczyna wyraźnie się nudzi i nie jest zadowolona.

– Wiem, że przez te przedłużające się upały nie jest tu tak pięknie jak zazwyczaj, rośliny pousychały i w ogóle. Wierz mi, gdybym mógł, to zabrałbym cię do jakiejś przyjemnej karczmy, takiej z muzyką i miejscem do tańca. Tylko, że interes się ostatnio słabo kręci i nie mam za bardzo pieniędzy. Ale jak rozpocznie się już pora deszczowa i wszystko na nowo odżyje, wtedy na pewno gdzieś cię zaproszę.

– Mam do ciebie bardzo ważne pytanie.

Elfka zatrzymała się raptownie i stanęła naprzeciw Randiego, jednocześnie chowając jabłko z powrotem do jego torby.

– Tak? – zapytał, a jego serce o mało co nie wyskoczyło z piersi.

Czuł, że pocą mu się dłonie, a gardło dopadła nagła suchość. Podświadomie wyczuwał, że zaraz wydarzy się coś ważnego. Wyobraźnia zaczęła podsuwać mu najróżniejsze obrazy i scenariusze, lecz żaden z nich nawet w najmniejszym stopniu nie zbliżył się do tego, co po chwili usłyszał.

– Czy coś ostatnio przeskrobałeś? Ukradłeś coś lub naraziłeś się komuś w jakiś sposób?

– Że jak? O co ci chodzi? Ja nic nie zrobiłem – odparł zupełnie zbity z tropu.

– To może twoja rodzina narobiła sobie jakichś wrogów? Takich, którzy z zemsty chcieliby cię skrzywdzić – kontynuowała elfka ze śmiertelnie poważną miną, która zupełnie do niej nie pasowała.

– Dziadunio i wrogowie? O czym ty mówisz? Kto chciałby mnie niby skrzywdzić?

Chłopak już całkowicie osłupiał. Dziewczyna gadała zupełnie od rzeczy i gdyby jej dobrze nie znał, pomyślałby, że upadła na głowę.

– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziała po namyśle, wzdychając przy tym zupełnie jakby właśnie zrzuciła z piersi wielki ciężar. – To nie są żarty. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Szuka cię pewien człowiek. Nie wiem, co chce ci zrobić, ale to na pewno nic dobrego. Musisz wyjechać z miasta i się gdzieś ukryć. Spróbuję go jakoś spowolnić, ale nie wiem, czy mi się uda. Musisz uciekać. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Proszę, zaufaj mi.

Po tych słowach Saen pocałowała go w policzek i szybko odbiegła, nie oglądając się za siebie. Randi nadal nic z tego wszystkiego nie rozumiał. W załzawionych oczach elfki dostrzegł jednak, że zdecydowała się właśnie na coś naprawdę szalonego tylko po to, by go ochronić. Nie mógł tego tak zostawić. Rzucił więc torbę z owocami na ziemię i co sił w nogach pognał za dziewczyną.

 

*

 

Justyn polował na naznaczonych już od wielu lat. Nie przepadał za tym zajęciem, lecz mimo to był w tym naprawdę dobry. Długoletnie, często bolesne doświadczenia zrobiły swoje, przez co w pewnym niezwykle wąskim kręgu, do którego należał, wyrobił sobie wręcz opinię specjalisty od naznaczonych. Nie było w tym jednak nic dziwnego, gdyż nikt inny nie złapał tylu co on i przy tym wciąż pozostawał przy życiu.

Polowanie na naznaczonych było wyjątkowo niebezpieczne. Zbyt wiele mogło pójść niezgodnie z planem, a konsekwencje najmniejszego nawet błędu potrafiły być kolosalne i zazwyczaj śmiertelne dla nieostrożnego łowcy. Justyn nawet nie rozważał próby pochwycenia Randiego w Anais. Ze względu na niestabilność mocy naznaczonego oraz nieprzewidywalność warunków panujących w tak ogromnym mieście byłoby to niemalże równoznaczne ze zwyczajnym samobójstwem, nie wspominając już o niewyobrażalnych zniszczeniach, jakie niechybnie spustoszyłyby całą okolicę. Dlatego, aby bezpiecznie zaabsorbować energię magiczną z naznaczonego i następnie zapieczętować ją w przystosowanym do tego celu specjalnym krysztale, Justyn zdecydował się wykorzystać ruiny starej świątyni, leżącej głęboko w lesie okalającym Anais. Miejsce to było od dawna opustoszałe i znajdowało się w wystarczającej odległości od miasta, by nawet w razie ewentualnych komplikacji nie zwróciło na siebie uwagi niepożądanych oczu.

Odkrywszy tożsamość naznaczonego, Justyn przez długi czas dyskretnie obserwował Randiego. Powoli i stopniowo poznawał jego zwyczaje i nawyki oraz osoby z bezpośredniego otoczenia. Poświęcił temu żmudnemu zadaniu naprawdę wiele czasu, lecz jego cierpliwość się opłaciła. Po wielu tygodniach w końcu udało mu się odkryć słabość chłopca, którą mógłby wykorzystać. Słabość, której na imię było Saen. Oczywiście użycie dziewczyny nie było może najlepszą taktyką, jaką mógł obrać, lecz Justynowi powoli zaczął kończyć się czas. Ze wszystkim musiał koniecznie wyrobić się przed Aestas. Na okres świąt do miasta przybywały bowiem zawsze gigantyczne tłumy ludzi, a jeszcze większy tłok i zamęt tylko zwiększyłyby szanse niepowodzenia całego przedsięwzięcia. Istniała również uzasadniona obawa, że wśród przyjezdnych znajdzie się na tyle potężny mag, by mógł on wyczuć obecność naznaczonego, a wtedy zrobiłoby się już naprawdę nieciekawie.

Justyn kończył właśnie ostatnie, drobne poprawki przy jednym z magicznych kręgów, które miały mu posłużyć do stłamszenia mocy naznaczonego, gdy poczuł czyjąś obecność.

– Spóźniłaś się – powiedział chłodno, nie odwracając się do stojącej za nim elfki. – Gdzie chłopak?

– Nie przyjdzie. Źle się poczuł.

Mężczyzna dopisał kredą na kamiennej, zniszczonej posadzce świątyni ostatni znak, po czym westchnął ciężko, wstając z klęczek i powoli podszedł do dziewczyny.

– Naprawdę mogłaś wymyślić lepsze kłamstwo. Zawiodłem się na tobie Saen. A teraz już bez żartów. Mów gdzie jest chłopak.

– Nie wiem – odparła elfka, wlepiając wzrok w czubki swoich butów.

– Jak to nie wiesz – wycedził przez zaciśnięte zęby Justyn, czując narastający w nim gniew.

Magiczne kręgi, które w pocie czoła przygotowywał od dobrych kilku tygodni zostały w końcu ukończone, a gromadzona w nich przez cały ten czas energia w ciągu najbliższych godzin miała osiągnąć punk kulminacyjny. Gdyby kręgi nie zostały w porę aktywowane przez pojawienie się naznaczonego, to skoncentrowana w jednym miejscu potężna magiczna moc, nie mogąc znaleźć ujścia ostatecznie zerwałaby wszelkie zabezpieczenia i wylała się na zewnątrz w postaci niszczycielskiej fali. Justyn nie miał więc ani chęci, ani czasu, by bawić się z elfią dziewuchą w podchody.

– Nie wiem – powtórzyła cicho Saen, tym razem takim tonem, jakby zaraz miała się rozpłakać.

– Słuchaj no – warknął Justyn, z trudem powstrzymując się, by nie uderzyć elfki. – Jak mi zaraz nie powiesz, gdzie jest ten cholerny chłopak, to obiecuję ci, że znajdę twojego brata i zatłukę go na śmierć, a tobie każę na to patrzeć.

– Nie, proszę – jęknęła przerażona dziewczyna. – Zostaw Eldina w spokoju. On nic nie wie. To ja. To tylko ja.

– Co ty?

– To ja powiedziałam Randiemu, że go szukasz i kazałam mu uciekać z miasta – wydusiła z siebie Saen, choć cała aż trzęsła się ze strachu, a po jej policzkach zaczęły płynąć rzewne łzy.

Tego było już za wiele. Justyn złapał gwałtownie elfkę za gardło i uniósł ją do góry. Był niewyobrażalnie wściekły. Przez bezmyślność jednej głupiej dziewczyny cała jego praca poszła na marne.

– Co ty sobie, kurwa myślisz! – krzyknął jej prosto w twarz. – Sądzisz, że to jakaś gra, co?!

Saen rozpaczliwie machała nogami w powietrzu i biła pięściami w dłoń Justyna, starając się wyswobodzić. On jednak nie zwracał na to uwagi, tylko coraz bardziej zacieśniał stalowy uścisk na szyi dziewczyny. W nagłym przypływie gniewu był gotów udusić elfkę na miejscu. Był tym tak pochłonięty, że nie zauważył nawet, kiedy do pozbawionego części ścian i większości dachu wschodniego skrzydła świątyni, w którym się znajdował, wpadł zdyszany Randi. Widząc co się dzieje, chłopak momentalnie rzucił się pędem wprost na Justyna.

– Zostaw ją w spokoju, ty bydlaku! – wrzasnął, a z każdym jego krokiem wokół chłopca gromadziła się coraz większa energia magiczna.

– Niedobrze, cholernie niedobrze! – zdążył pomyśleć Justyn i w ostatniej chwili odepchnął na bok elfkę.

Posłane w jego stronę magiczne uderzenie dosłownie zmiotło go z ziemi i wbiło w kamienną kolumnę kilka metrów dalej. Zapanował istny chaos. Wyzwolona z ciała naznaczonego pierwotna moc sprawiała, że powietrze wokół aż się skrzyło, nie mogąc znieść jej intensywności. Wszystko zaczęło się trząść, a pozostałości świątyni pękały i waliły się z hukiem na ziemię. Justyn wciąż przygwożdżony przez niewidzialną siłę, która sprawiała, że nie był nawet w stanie złapać tchu, wiedział, że następny atak zmiażdży mu wnętrzności. Tak się jednak nie stało, gdyż niespodziewanie moc naznaczonego nagle osłabła. Uwolniony spod wpływu czaru Justyn niczym szmaciana lalka runął na pokrytą porostami posadzkę. Leżał tak przez chwilę, łapczywie wciągając powietrze, po czym z wysiłkiem dźwignął się na nogi i rozejrzał dokoła. W kącie dostrzegł skuloną i krzyczącą ze strachu Saen, a tuż obok niej znalazł Randiego.

Justyn nie miał czasu zastanawiać się, czy to płacz dziewczyny sprawił, że chłopak jakimś cudem zdołał powstrzymać wylewającą się z niego energię, czy to bliskość magicznych kręgów sprawiła, że opadł z sił. Za wszelką cenę musiał wykorzystać tę okazję gdyż wiedział, że była to jego jedyna szansa, by mógł wyjść z tego cało. W jednej chwili sięgnął telekinezą do najbliższego kamiennego bloku i cisnął nim w chłopaka. Randi podświadomie osłonił się magiczną barierą, lecz uderzenie było na tyle silne, że i tak poleciał do tyłu, wprost w aktywowany właśnie przez Justyna krąg. W tym samym momencie mężczyzna wykrzyczał magiczną formułę i narysowane na posadzce znaki zaczęły jarzyć się jasnozielonym światłem. Pochwycony przez zaklęcie Randi zawył przeraźliwie i po chwili osunął się nieprzytomny na podłogę. Szalejąca dokoła pierwotna moc została na powrót zamknięta w ciele naznaczonego, a wraz z nią znikły również wstrząsy i towarzyszące im wyładowania elektryczne.

Gdy wszystko ucichło, Justyn uniósł głowę i krytycznie przyjrzał się temu, co zostało ze świątyni. W obecnym stanie słowo ruiny pasowało do niej jeszcze bardziej niż wcześniej. Wszędzie walały się sterty gruzu, a w powietrzu wciąż unosił się pył i kurz wzbity przez zawalającą się kamienną konstrukcję. Budynek wyglądał tragicznie, a i tak był to jedynie przedsmak tego, co mogło spotkać całą okolicę, gdyby moc naznaczonego osiągnęła swoje apogeum. Justyn naprędce ocenił skalę zniszczeń i uznał, że mocno popękane fragmenty ścian i stropu raczej nie powinny zawalić mu się nagle na głowę. Nie chcąc jednak ryzykować, rzucił na siebie zaklęcie ochronne i dopiero wtedy ostrożnie podszedł do leżącego pośród zgliszczy chłopaka. Kucnął przy nim i przyłożył mu dłoń do ust. Upewniwszy się, że Randi wciąż oddycha mężczyzna chwycił chłopca i bezceremonialnie zarzucił go sobie na ramię, następnie ruszył w stronę sąsiedniej nawy, a właściwie tego, co po niej pozostało.

Torując sobie drogę wśród wszechobecnego gruzowiska, Justyn kątem oka dostrzegł Saen. Zaciekawiony obrócił się w jej stronę i zauważył, że elfka nie odniosła żadnych poważniejszych obrażeń, choć znajdowała się najbliżej centrum niszczycielskiej siły. Fizycznie nic jej nie dolegało, lecz jej stan psychiczny pozostawiał wiele do życzenia. Dziewczyna była w szoku i kuląc się przy jednym z ocalałych filarów, patrzyła przed siebie pełnymi strachu oczami, nic nie rozumiejąc. Dopiero gdy Randi kaszlnął kilka razy, wypluwając przy tym krwawą plwocinę, elfka poderwała się na równe nogi i niczym ćma zwabiona przez płomień świecy, podążyła za Justynem. Widząc to mężczyzna skrzywił się z niezadowoleniem i przyspieszył kroku. Przy pomocy magii usunął kilka kamieni zagradzających wejście do podziemi i nie tracąc więcej czasu, zanurzył się w ciemnościach świątynnej krypty. Pospiesznie zszedł krętymi, jęczącymi ze starości, drewnianymi schodami i znalazł się w obszernej komnacie, która niegdyś służyła za miejsce do składania ofiar dla bogów. Wszelkie sprzęty i ozdoby zostały stąd dawno temu wywiezione lub rozkradzione, lecz nie znaczyło to wcale, że pomieszczenie było zupełnie puste. Zarówno ściany jak i niemalże cała podłoga pokryta była bowiem połyskującymi na zielono symbolami podobnymi do tych, które znajdowały się na górze. Inskrypcje te były na tyle intensywne, że z powodzeniem zastępowały pochodnie, lecz równocześnie nadawały całemu wnętrzu upiornego wyglądu. Pośrodku znajdowało się zaś coś na kształt metalowego krzesła, na którym Justyn usadowił chłopca zamykając mu jednocześnie nogi i ręce w specjalnych kajdanach przytwierdzonych na stałe do metalowej konstrukcji. Gdy tylko skończył, w komnacie pojawiła się Saen, która widząc, że jej przyjaciel powoli zaczyna odzyskiwać przytomność dopadła do niego i ujęła go za rękę.

– Randi, ty głupku, po coś za mną lazł? Przecież mówiłam ci żebyś uciekał z miasta.

Chciała powiedzieć coś więcej, lecz nie zdążyła, gdyż Justyn złapał ją za włosy i brutalnie odciągnął od chłopaka. Krzyk dziewczyny był dla Randiego jak wylany na głowę kubeł zimnej wody. Blondyn szarpnął się i spróbował wstać, lecz stalowe obejmy trzymały mocno i nie ruszyły się choćby o centymetr.

– Puść ją słyszysz?! Zabije cię, jeśli coś jej zrobisz! Zabiję jak psa!

Nic sobie nie robiąc z gróźb i przekleństw pod swoim adresem, Justyn bez słowa związał elfkę i rzucił ją pod ścianę. Następnie wciąż czując na sobie nienawistne spojrzenie chłopaka, wyciągnął z niewielkiego kuferka przezroczysty kryształ oprawiony w coś na kształt sporych rozmiarów szpilki do włosów. Dotknął opuszką palca niezwykle gładkiej powierzchni kamienia, wyszeptując kilka niezrozumiałych słów, i od razu, bez żadnego uprzedzenia wbił przedmiot wprost w pierś Randiego.

– Nie!!! – powietrze przeszył rozpaczliwy jęk Saen – Dlaczego to robisz?! Proszę, nie zabijaj go! Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko go oszczędź!

Ignorując coraz bardziej rozpaczliwe błagania elfki, Justyn przymknął oczy i skupiając całą swą wolę, zaczął recytować magiczne formuły, rozpoczynając tym samym skomplikowany i czasochłonny rytuał, który w zależności od siły i odporności psychicznej naznaczonego, mógł trwać od kilku do nawet kilkunastu godzin. Po tym czasie gdy wszystko poszło dobrze, skupiona w ciele naznaczonego pierwotna moc zostawała z niego doszczętnie wyssana i zapieczętowana w krysztale Tal'gaRa – niezwykle rzadkim i potężnym artefakcie, który jako jedyny był w stanie przyjąć tak wielkie obciążenie, nie ulegając przy tym zniszczeniu.

Chłopak oczywiście nie umarł od ciosu Justyna, gdyż zaostrzony kawałek metalu z kryształem na jego końcu był na tyle cienki i został wbity z taką wprawą, że nie miał szans uszkodzić żadnego z witalnych organów. Nie znaczyło to jednak, że Randi nie odczuwał bólu. Z każdą chwilą rytuał przybierał na sile, a skumulowana w magicznych kręgach energia coraz mocniej penetrowała ciało i umysł chłopca. Pomimo zatrważających mąk, ten jednak nie chciał się poddać i wciąż skutecznie opierał się mocy zaklęć. Justyn nigdy wcześniej nie spotkał się z taką zapalczywością i determinacją ze strony naznaczonego. Z rosnącą frustracją musiał w końcu przyznać przed samym sobą, że jeśli dalej tak pójdzie, to rytuał skończy się niepowodzeniem. Za wszelką cenę chcąc uniknąć takiego obrotu spraw, postanowił więc zaimprowizować i postawić wszystko na jedną kartę. Mimo iż zdawał sobie sprawę z ryzyka jakie podejmuje, przerwał inkantację i podszedł do nieprzytomnej Saen, która zemdlała, nie mogą znieść widoku torturowanego przyjaciela.

– Postawiłeś mnie w naprawdę niezręcznej sytuacji, Randi – powiedział powoli i jakby ze smutkiem w głosie. – Sądziłem, że lubisz tę małą elfkę. Ty jednak zmuszasz mnie, bym zadał jej ból.

Po tych słowach Justyn kopnął dziewczynę w brzuch z takim impetem, że ta niemal podskoczyła.

– Przestań! – ryknął chłopak i z całych sił targnął kajdanami, choć jeszcze przed chwilą nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o trawiącej jego ciało boleści.

– Skoro nie chcesz ze mną współpracować, to nie mam innego wyjścia. Saen będzie musiała ponieś konsekwencje twojego uporu – wyjaśnił spokojnie i posłał dziewczynie kolejny kopniak.

Brutalnie wyrwana ze słodkich objęć omdlenia elfka jęknęła z bólu i skuliła się na tyle, na ile pozwalały jej na to więzy.

– Nie słuchaj go Randi! On chce ci namieszać w głowie! – wykrzyczała przez łzy i podniosła głowę w stronę przyjaciela.

– Słyszysz?! Nawet teraz Saen próbuje ci pomóc. Dlaczego jej tak nienawidzisz? W czym ci zawiniła, że musi przez ciebie znosić to wszystko?

Justyn kopnął elfkę jeszcze kilka razy, dokładnie wymierzając miejsca uderzeń. Gdy skończył, wyciągnął zza pasa sztylet i przejechał nim po policzku dziewczyny.

– Ty gnido! – zawył z nienawiścią Randi, a z ust spływała mu gęsta ślina, która nadawała jego twarzy wyglądu szaleńca. – Jak tylko się stąd uwolnię, to zatłukę cię na śmierć!

– Z takim nastawieniem na pewno się nie dogadamy – westchnął z rozczarowaniem Justyn i chwycił elfkę za włosy. – Nie pozostawiasz mi więc wyboru. Saen będzie musiała dalej cierpieć.

– Nie!!! Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko jej więcej nie krzywdź. – Randi zaszlochał z rezygnacją, widząc jak mężczyzna przykłada ostrze do ucha elfki gotów je odciąć.

Słysząc błaganie w głosie naznaczonego, Justyn zatrzymał rękę w pół ruchu i uniósł wzrok. Długo przyglądał się Randiemu, rozważając w myślach, czy chłopak aby na pewno dojrzał do wyboru, przed którym miał go zaraz postawić.

– Dobrze – odparł w końcu i schował sztylet. – Zostawię dziewczynę w spokoju, ale w zamian chce czegoś od ciebie.

– Co zechcesz. Oddam ci wszystko, tylko ją wypuść.

Zdając sobie sprawę, że zgasły wszelkie płomyki nadziei i los Saen zależał wyłącznie od nieznajomego mężczyzny, który go torturował, Randi spokorniał i poddał się woli Justyna. Ten zaś czując, że ostatecznie udało mu się złamać chłopaka, podszedł do niego i zmusił go, by spojrzał mu prosto w oczy.

– Zaraz na nowo zacznę inkantację. Tym razem jednak masz mi się nie opierać – powiedział chłodnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jeżeli znów będziesz ze mną walczył, to na twoich oczach zamęczę dziewczynę, rozumiesz? To prosta wymiana – dodał po chwili już znacznie łagodniej. – Twoje życie za życie Saen.

Randi spojrzał na leżącą na ziemi elfkę. Na jej poobijane, drobne ciało i zakrwawioną twarz. Spojrzał w jej zielone niczym młoda trawa oczy, które mimo kryjącego się w nich bólu i strachu, nadal wydawały mu się najpiękniejszymi na świecie i bez zawahania podjął decyzję.

– Przepraszam cię Saen – wyszeptał smutno. – Naprawdę chciałem cię zabrać w jakieś ładne miejsce… – urwał z trudem powstrzymując łzy. – Ale chyba… Chyba nie będę mógł dotrzymać tej obietnicy. Wybacz mi… Proszę, pamiętaj o mnie… Kocham cię.

Chłopak uśmiechnął się do dziewczyny, po czym kiwnął głową, dając tym samym znak Justynowi, że przyjmuje jego ofertę. Widząc to, elfka chciała coś powiedzieć, w jakiś sposób powstrzymać to rozgrywające się przed nią szaleństwo, lecz była zbyt słaba, by móc cokolwiek zdziałać. Obezwładniona przez własną bezsilność Saen zawyła rozpaczliwie, a jej szloch rozniósł się po całych podziemiach, wypełniając je niewyobrażalną boleścią i rozgoryczeniem osoby, która dopiero w obliczu straty ukochanego, zrozumiała swoje prawdziwe uczucia wobec niego.

 

*

 

Unoszący się w powietrzu ciężki, ziołowy zapach podrażnił nozdrza Saen, wybudzając ją z letargu, w którym trwała przez kilka ostatnich godzin. W tym czasie Justyn zakończył rytuał, pieczętując moc naznaczonego w krysztale Tal'gaRa i gdy było już po wszystkim, zatarł wszelkie ślady swojej obecności w ruinach świątyni. Zdążył również odwiedzić dziadka Randiego, który był jedynym żyjącym krewnym chłopaka i przy pomocy hipnozy przekonał go, że jego wnuk opuścił Anais w poszukiwaniu lepszego życia. Elfka nie była jednak tego wszystkiego świadoma, ponieważ gdy tylko ciało Randiego zamieniło się w pustą, pozbawioną życia skorupę, Justyn wykorzystując resztki swej mocy, wprowadził Saen w uzdrawiający sen, po którym dziewczyna miała zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Oczywiście nie musiał tego robić, lecz czuł, że był jej to winien. Gdy usłyszał rozpaczliwy płacz elfki zrozumiał, że przekroczył granicę, do której nigdy nie powinien był się nawet zbliżać. W tamtej chwili coś w nim pękło, pozostawiając w jego sercu kolejną skazę, której w żaden sposób nie był w stanie wymazać.

Odzyskawszy przytomność, Sean odruchowo przetarła oczy, które mimo upływu czasu wciąż były pełne łez. Zdezorientowana, nerwowo rozejrzała się dokoła i po chwili dostrzegła siedzącego przed nią w fotelu Justyna. Zamiast jednak się uspokoić, elfka drgnęła gwałtownie, a na jej twarzy pojawiła się jeszcze większa konsternacja.

– Spisałaś się naprawdę dobrze – powiedział Justyn, wypuszczając z ust kłęby dymu.

– Gdzie ja jestem? Co się stało? Nic nie pamiętam – dziewczyna przyłożyła dłoń do skroni, a jej twarzy pojawił się grymas bólu.

– Spokojnie. Jesteśmy w moim mieszkaniu. Nic ci tutaj nie grozi. Przez jakiś czas możesz mieć zawroty głowy i czuć się zagubiona, ale to z czasem minie – wyjaśnił i podał dziewczynie szklankę z parującym wywarem. – Wypij to proszę. To ci pomoże.

Elfka niepewnie sięgnęła po naczynie i ostrożnie pociągnęła kilka łyków, krzywiąc się po każdym z nich.

– Trochę gorzkie, ale ma za to bardzo dobre działanie lecznicze. No nic – westchnął i wyciągnął z kieszeni zapieczętowaną kopertę. – W środku jest podpisany przeze mnie weksel na umówioną wcześniej kwotę. Można go zrealizować w dowolnym oddziale banku Virbonda. Twój brat będzie wiedział, co z nim zrobić.

– Co się właściwie stało? – zapytała nagle elfka, zupełnie ignorując wyciągnięty w jej stronę dokument. – Czuję, że wydarzyło się coś strasznego, ale nie mogę sobie nic przypomnieć. Proszę, powiedz mi.

– Nie przejmuj się tym – odparł spokojnie Justyn, kładąc kopertę na blacie stolika. – Zresztą ta sprawa należy już do przeszłości i lepiej będzie dla ciebie, jeśli nie będziesz do niej wracać. To był naprawdę trudny dzień – dodał po chwili, nie doczekawszy się ze strony elfki żadnej reakcji i wymownie spojrzał w stronę zegara. – Powinnaś odpocząć. Weź pieniądze i wracaj do domu Saen. Ciesz się nowym życiem.

Elfka jeszcze przez jakiś czas przypatrywała się w milczeniu Justynowi, zupełnie jakby sądziła, że z jego kamiennej twarzy uda jej się coś wyczytać. Szybko jednak zrozumiała, że jej starania są nadaremne i spuściła z rezygnacją głowę. Z wahaniem i wbrew sobie sięgnęła w końcu po weksel i wstała. Pożegnała się grzecznie, choć widać było, że przychodzi jej to z wielkim trudem, i w pośpiechu ruszyła w stronę wyjścia.

Odprowadziwszy wzrokiem dziewczynę, Justyn odłożył wypaloną cygaretę do kryształowej popielniczki i nieśpiesznie podniósł się z fotela. Od wielu lat polował na naznaczonych i zazwyczaj zbytnio nie przejmował się ich losem. Tym razem było jednak inaczej. Zwykle w ostatnich chwilach naznaczeni, o ile zachowali jeszcze przytomność, przeklinali go, rycząc z wściekłości niczym dzikie zwierzęta lub żałośnie błagali o miłosierdzie. To zaś co wydarzyło się w podziemiach świątyni było nieporównywalne do jakiegokolwiek wcześniejszego rytuału.

– Głupota. Jeśli nie ja zrobiłby to ktoś inny – mruknął pod nosem, chcąc się usprawiedliwić.

Emocje, które kłębiły się w jego wnętrzu, nie chciały jednak tak łatwo odejść. Aby je nieco uspokoić, Justyn wypalił jeszcze dwie cygarety, kręcąc się przy tym bez celu po mieszkaniu i próbując uwolnić się od natłoku złych myśli, które wyrastały w jego głowie jedna za drugą zupełnie jak grzyby po deszczu. W końcu jednak wiedząc, że nie może dłużej zwlekać, zarzucił na siebie cienki, ciemnogranatowy płaszcz i wyszedł z domu, zamykając na klucz. Musiał jeszcze tego samego dnia dostarczyć kryształ Tal'gaRa w umówione miejsce. Artefakt był bowiem niestabilny i trzymanie go przy sobie przez dłuższy czas było równie rozsądne, jak próba skrzesania ognia nad beczką pełną prochu. Dodatkowo tuż po napełnieniu mocą naznaczonego kryształ emanował niezwykle silną aurą, przez co stawał się podatny na zaklęcia sondujące, które mogłyby z dość dużą dokładnością ustalić jego lokalizację. Chcąc zachować w tajemnicy istnienie tak potężnego źródła magicznej energii, należało więc możliwe szybko i sprawnie przetransportować artefakt w bezpieczne miejsce i poddać go szeregowi skomplikowanych procesów, by zapanować nad zawartą w nim mocą. To jednak nie należało już do zadań Justyna. Jego praca kończyła się z chwilą przekazania kryształu specjalnemu gońcowi wysłanemu przez organizację o nazwie Akaria, do której należał.

Idąc brukowanym chodnikiem, Justyn mijał kolejne ulice, aż w końcu znalazł się przed basztą. Była naprawdę wysoka, a z jej szczytu widać było jak na dłoni niemalże całą okolicę. Wspiąwszy się na samą górę, Justyn rozejrzał się uważnie dokoła, lecz blanki były zupełnie puste. O tym, że jeszcze niedawno stacjonowała tu niewielka grupka strażników, świadczyło jedynie jarzące się czerwonym blaskiem metalowe palenisko i znajdujące się tuż obok resztki późnej kolacji. Strażnicy zostali najpewniej przekupieni, by na jakiś czas opuścili swe stanowiska, lecz w takim wypadku na szczycie baszty powinien czekać już goniec. Tak się jednak nie stało. Brak wysłanego przez Akarię człowieka był złym sygnałem i Justyn zaczął podejrzewać najgorsze.

Dla pewności rozejrzał się jeszcze raz, dokładnie lustrując otoczenie, lecz tak jak poprzednio nie dostrzegł ani nie wyczuł nikogo w pobliżu. Jego uwagę przykuła natomiast grupa ludzi, która grzebała zwłoki w zbiorowej mogile, w wykarczowanej specjalnie w tym celu części lasu otaczającego Anais. Zwykły człowiek obdarzony przeciętnym zmysłem wzroku, stojąc za dnia na szczycie baszty, miałby już pewne problemy, by dojrzeć wykarczowaną polanę i kręcących się tam ludzi. Jeżeli zaś chodziło o szczegóły, to bez lunety mógł się już ich tylko domyślać. Takie ułomności i ograniczenia nie dotyczyły jednakże Justyna, który nawet w znikomym świetle gwiazd mógł bez trudu przyglądać się pracy miejskich grabarzy. Układali oni kolejne warstwy trupów, wykonując bezustannie te same monotonne ruchy, zupełnie jakby nie byli żywymi istotami obdarzonymi własną wolą i rozumem, a jedynie bezwiednymi trybikami bezdusznej maszyny powtarzającymi bez końca ten sam schemat. Pięć ciał, warstwa wapna, kolejne pięć ciał i tak w kółko.

Ofiar tegorocznej, niezwykle upalnej pory suchej przybywało z dnia na dzień, choć władze miasta dość skutecznie ukrywały ten fakt przed mieszkańcami, gdyż problem dotyczył głównie biedoty, która tak naprawdę nikogo nie obchodziła. Wystarczyło więc jedynie regularnie sprawdzać dzielnicę biedoty i zgarniać z ulic czy walących się ruder zwłoki, nim te zaczną zbyt mocno cuchnąć. Tak to wyglądało i nikt nie zamierzał zrobić nic więcej w tej sprawie. Ci, których nie było stać na drożejącą żywność, musieli po prostu umrzeć. Taka była zwykła kolej rzeczy.

– Lepiej, żebyś stąd nie spadł. Na dół daleka droga – usłyszał zza pleców Justyn i odwrócił się gwałtownie, jednocześnie chwytając za sztylet.

Fakt, że ktoś niepostrzeżenie zaszedł go od tyłu zupełnie zaskoczył mężczyznę. Przeprowadzenie rytuału na naznaczonym znacznie osłabiło Justyna, lecz i tak nie spodziewał się, że jego zmysły mogły zostać stępione do tego stopnia, by w porę nie wyczuł, że ktoś się do niego zbliżał. Wszystko się jednak wyjaśniło, gdy tylko nieznajomy zdjął naciągnięty głęboko na głowę kaptur i odsłonił twarz. Przed Justynem stał młody mężczyzna o srebrzystych jak światło księżyca włosach, które dziwnie kontrastowały z jego młodzieńczym wyglądem. Ubrany był w ciemnoszary, dobrze skrojony surdut, który podkreślał jego smukłą sylwetkę.

– A, to ty Serafinie. Nie sądziłem, że pofatygujesz się osobiście – stwierdził, puszczając rękojeść sztyletu.

Przybysz uśmiechnął się złośliwie i poufale położył dłoń na ramieniu Justyna, odgarniając na bok jego długie, kruczoczarne włosy.

– Robisz się coraz bardziej nieostrożny. Zwykłe zapieczętowanie mocy naznaczonego, a ty ledwo co stoisz na nogach. Spójrz tylko na siebie. Jak ty w ogóle wyglądasz? Już rozdeptane łajno na drodze prezentuje się znacznie lepiej.

Justyn skrzywił się i nieznacznie odsunął od swego rozmówcy.

– Co ty tu w ogóle robisz? – warknął rozdrażniony – Nie masz nic lepszego do roboty? Zresztą co to za pomysł, by spotykać się w takim miejscu? Zwykła karczma by nie wystarczyła?

– Jakiś ty nie uprzejmy – żachnął się teatralnie Serafin. – To ja specjalnie nadkładam drogi, by się z tobą spotkać, a ty jeszcze masz do mnie pretensje. Poza tym co ci się tu nie podoba? Widać stąd niemalże całą panoramę miasta – mężczyzna rozłożył szeroko ręce i powiódł nimi dookoła. – No dobrze, już dobrze. Nie marszcz tak tych brwi, bo ci jeszcze tak zostanie – westchnął, widząc minę Justyna. – Co mam ci powiedzieć? Mam w okolicy parę spraw do załatwienia, więc jak usłyszałem, że w końcu udało ci się namierzyć naznaczonego, to pomyślałem, że przy okazji mogę zajrzeć do starego przyjaciela. I tak oto jestem – uśmiechnął się szelmowsko i zaraz dodał: – Swoją drogą trochę ci zeszło z tym polowaniem. Czyżbyś wypadł z wprawy?

– Nie wiesz, o czym mówisz – odparł szorstko Justyn. – Ale to nawet dobrze się złożyło, że się spotkaliśmy. Oszczędziłeś mi zachodu. Tu masz napełniony kryształ Tal'gaRa – powiedział i rzucił połyskujący na zielono artefakt w stronę Serafina. – Uznaj to za moją ostatnią robotę.

– Co cię napadło!? – krzyknął mężczyzna, łapiąc kryształ w locie i ostrożnie odłożył go do specjalnego pojemnika. – Czy ty wiesz, co by się stało, gdyby to pękło!?

– Zapewne obaj wyparowalibyśmy od nadmiaru skondensowanej energii magicznej podobnie jak i jedna trzecia miasta – odrzekł najspokojniej w świecie Justyn.

W jego słowach nie było nawet cienia groźby, lecz sposób w jaki je wypowiedział, jego ton i towarzyszące mu zimne, niepokojące spojrzenie sprawiły, że Serafin momentalnie poczuł się, jakby od śmierci dzieliły go zaledwie sekundy.

– Jesteś po prostu zmęczony i nieco podenerwowany. To zrozumiałe – stwierdził, starając się załagodzić sytuację. – W końcu rytuał, jak i same przygotowania do niego musiały cię kosztować sporo sił. Musisz trochę odpocząć. To wszystko. Wydobrzejesz i znów będzie tak jak dawniej.

– Nic już nie będzie tak jak dawniej – wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby Justyn. – Nie wiesz, co musiałem zrobić. Nic nie rozumiesz. Dla ciebie to tylko jakaś gra. Środek do osiągnięcia celu. Ale wiesz co? Ja mam już dość. Kończę z tym raz na zawsze. Nie chcę mieć więcej nic wspólnego z tobą ani z twoją organizacją. Zejdź mi z oczu.

Koniec

Komentarze

– Co się z nim stanie? – zapytała niespodziewanie Saen i pierwszy raz z własnej woli spojrzała mu prosto w oczy.

 

W wielu miejscach dodajesz imiona, mimo że przy dwójce bohaterów (póki co;) nie mamy wątpliwości, że on to on, a ona to ona. 

 

Zastanowiłabym się też, czy Elf nie powinien być pisany z dużej, jak Polak. 

 

Chłopakowi przy tym nawet przez myśl nie przeszło, by zacząć protestować, gdyż wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście.

 

Obecnie wiodło im się znacznie lepiej niż dawniej, lecz pieniądze, które jej brat zarobił u Justyna, były jedynie przedsmakiem nowego życia, które mogliby zacząć wieść, gdyby tylko Saen wykonała jedno, jedyne zadanie.

 

byle tylko zbliżyć się do stabilności i bezpieczeństwa,

Ani stabilność, ani bezpieczeństwo mi tu nie pasuje. Zamożność?

 

 

Poświęcił temu karkołomnemu zadaniu naprawdę wiele czasu, lecz jego cierpliwość się opłaciła.

Ono raczej było żmudne niż karkołomne. 

 

Czytało się nieźle, choć przegadujesz i zalecałabym cięcia tekstu.

Natomiast odpadłam na poziomie tortur i mąk. 

Trudno mi się identyfikować z rozterkami oprawcy.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush dziękuję za komentarz.

 

Jeżeli chodzi o imiona to wolę się nimi posługiwać, żeby czytelnik je zapamiętał i mógł lepiej śledzić losy danej postaci. Może rzeczywiście na początku nie było to potrzebne, ale sądzę, że mimo wszystko ułatwia to lekturę i zbliża czytelnika do danej postaci.

 

Co do elfa to nie spotkałem się z zapisem z dużej litery. Jak dla mnie to jest określenie rasy danej postaci, a nie narodowości. To tak jakby napisać człowiek albo krasnolud z dużej litery w środku zdania.

 

Zgodnie z sugestią usunąłem „przy tym” oraz „niż dawniej”.

 

Sugerowana zamiana na słowo „zamożność” jak dla mnie nie pasuje, gdyż Saen nie pragnie zostać bogaczem, tylko chce mieć na tyle dużo pieniędzy, by mogła na dobre opuścić slumsy i rozpocząć nowe, lepsze życie. Potrzebuje pieniędzy dla poczucia bezpieczeństwa, by nie musiała się więcej martwić czy starczy ich do kolejnego miesiąca.

 

Zmieniłem „karkołomny” na „żmudny” zgodnie z sugestią.

 

Co do fragmentu tortur to chciałem pokazać, że Justyn to ktoś w stylu mordercy na zlecenie, który po latach pracy w końcu dostrzega wielkość zła jakie uczynił i „rusza go sumienie”. Justyn miał być trochę takim czarnym charakterem, który jednak po przekroczeniu pewnej granicy postanawia coś zmienić w swoim życiu. 

Adamie, widzę tu pomysł na zajmującą historię, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że został wykorzystany w formie mocno okrojonej. Skupiłeś się na perypetiach i tragicznym losie młodych bohaterów – Saen i Randiego, tudzież ich wzajemnych relacjach, dość szczegółowo opisałeś niecne poczynania Justyna, ale brakło mi szerszego tła opowieści. Nie wiem, kim są naznaczeni i dlaczego się ich unicestwia. Nie wiem czemu służy organizacja kierowana przez Serafina. Zastanawiam się też, skąd w tym świecie wzięła się elfka, bo nie wspominasz o innych rasach poza ludźmi, czasami szczególnie uzdolnionymi magicznie. Chciałabym też wiedzieć coś o czasie, w którym toczy się opowieść. Co prawda zakwalifikowałeś ją do fantasy, co sugeruje czas porównywalny z naszym średniowieczem, dlatego niektóre określenia uważam za zbyt współczesne, by mogły znaleźć się w Łowcy naznaczonych.

Wykonanie, co stwierdzam z wielkim smutkiem, pozostawia sporo do życzenia. Mam wrażenie, że mogą zainteresować Cię wątki: http://www.fantastyka.pl/loza/17Portal dla żółtodziobów.

 

Po jakiś dwóch kwa­dran­sach… → Po jakichś dwóch kwa­dran­sach

 

pod­szedł do elfki, która w mię­dzy cza­sie usia­dła na jed­nej z kilku drew­nia­nych ławek, jakie znaj­do­wa­ły się… → …pod­szedł do elfki, która w mię­dzycza­sie usia­dła na jed­nej z kilku drew­nia­nych ławek, znaj­dujących się

 

– Oczy­wi­ście, że go znasz, dla­te­go cię wy­bra­łem – po­my­ślał Ju­styn, lecz udał, że nie usły­szał dziew­czy­ny i spo­koj­nie mówił dalej. – Chcę, żebyś prze­ko­na­ła tego chło­pa­ka, by po­szedł z tobą do sta­rych ruin za mia­stem. Wiesz, gdzie to jest, praw­da? – elfka przy­tak­nę­ła. – To do­brze. Ufam, że taka ładna dziew­czy­na jak ty, nie bę­dzie miała z taką drob­nost­ką żad­nych pro­ble­mów. → Myśli nie zapisujemy tak jak dialogu. Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu.

Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowy wierszu, nie po didaskaliach myślenia.

Elfka przytakuje nie po swojej wypowiedzi, więc zapis powinien być w nowym wierszu, tak jak kolejna wypowiedź Justyna.

Oczy­wi­ście, że go znasz, dla­te­go cię wy­bra­łem – po­my­ślał Ju­styn, lecz udał, że nie usły­szał dziew­czy­ny i spo­koj­nie mówił dalej.

– Chcę, żebyś prze­ko­na­ła tego chło­pa­ka, by po­szedł z tobą do sta­rych ruin za mia­stem. Wiesz, gdzie to jest, praw­da?

Elfka przy­tak­nę­ła.

– To do­brze. Ufam, że taka ładna dziew­czy­na jak ty, nie bę­dzie miała z taką drob­nost­ką żad­nych pro­ble­mów.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Lu­dzie za­czy­na­li przy­stra­jać swe domy i ka­mie­ni­ce… → Kamienice to też domy.

 

Saen nie za­wra­ca­ła jed­nak na to wszyst­ko uwagi. → Literówka.

 

Tak jak każdy miesz­ka­niec slum­sów wie­dzia­ła… → Przypuszczam, że w czasach tego opowiadania mogły być w mieście biedne dzielnice, ale obawiam się, że nie nazywano ich slumsami. Slumsy powstawały w XIX wieku.

Proponuję: Tak jak każdy miesz­ka­niec biednych dzielnic wie­dzia­ła…

 

W praw­dzie po­cząt­ko­wo wma­wia­ła sobie… → Wpraw­dzie po­cząt­ko­wo wma­wia­ła sobie

 

za­brał­bym cię do ja­kiejś przy­jem­nej karcz­my, ta­kiej z mu­zy­ką i par­kie­tem do tańca. → Obawiam się, że w karczmach nie tańczyło się na parkiecie.

Proponuję: …za­brał­bym cię do ja­kiejś przy­jem­nej karcz­my, ta­kiej z mu­zy­ką i miejscem do tańca.

 

Czuł, że pocą mu się dło­nie, a jego gar­dło do­pa­dła nagła su­chość. → Zbędny zaimek – czy mógł czuć wysychanie cudzego gardła?

 

– To może twoja ro­dzi­na na­ro­bi­ła sobie jakiś wro­gów?– To może twoja ro­dzi­na na­ro­bi­ła sobie jakichś wro­gów?

 

kon­ty­nu­owa­ła elfka z śmier­tel­nie po­waż­ną miną… → …kon­ty­nu­owa­ła elfka ze śmier­tel­nie po­waż­ną miną

 

i szyb­ko od­bie­gła, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. → Wystarczy: …i szyb­ko od­bie­gła, nie oglą­da­jąc się.

Czy mogła oglądać się przed siebie?

 

po­zna­wał jego zwy­cza­je i na­wy­ki oraz osoby z jego bez­po­śred­nie­go oto­cze­nia. → Drugi zaimek jest zbędny?

 

wbiło w ka­mien­ną ko­lum­nę kilka me­trów dalej. → Skąd w tej opowieści wiedziano, co to metry?

Pojęcie metra pojawiło się w końcu XVIII wieku.

 

się skrzy­ło, nie mogąc znieść jej in­ten­syw­no­ści. Wszyst­ko za­czę­ło się trząść, a po­zo­sta­ło­ści świą­ty­ni pę­ka­ły i wa­li­ły się z hu­kiem… → Lekka siękoza.

 

runął na za­ro­śnię­tą po­ro­sta­mi po­sadz­kę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …runął na pokrytą po­ro­sta­mi po­sadz­kę.

 

elfka nie od­nio­sła żad­nych po­waż­niej­szych ob­ra­żeń ciała… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogła doznać obrażeń gdzie indziej, nie na ciele?

 

pa­trzy­ła przed sie­bie nic nie­ro­zu­mie­ją­cy­mi i peł­ny­mi stra­chu ocza­mi. → A może: …pa­trzy­ła przed sie­bie peł­ny­mi stra­chu ocza­mi, nic nie ­ro­zu­mie­ją­c.

 

i nie ru­szy­ły się choć­by o cen­ty­metr. → Centymetry także nie mają prawa występować w tym opowiadaniu.

 

Do­tknął opusz­kiem palca nie­zwy­kle gład­kiej po­wierzch­ni… → Rzeczownik opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: Do­tknął opusz­ką palca nie­zwy­kle gład­kiej po­wierzch­ni

 

nie ulę­ga­jąc przy tym znisz­cze­niu. → Pewnie miało być: …nie ulegając przy tym zniszczeniu.

Sprawdź znaczenie słowa ulęgać.

 

To był na­praw­dę cięż­ki dzień… → To był na­praw­dę trudny dzień

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Emo­cje, które kłę­bi­ły w jego wnę­trzu… → Pewnie miało być: Emo­cje, które kłę­bi­ły się w jego wnę­trzu

 

za­my­ka­jąc za sobą drzwi na klucz. → Zbędne dookreślenie – czy zamykałby drzwi przed sobą?

 

rów­nie „roz­sąd­ne”, co próba roz­krze­sa­nia ognia nad becz­ką pełną pro­chu. → …rów­nie roz­sąd­ne, jak próba s­krze­sa­nia ognia nad becz­ką pełną pro­chu.

 

Wy­star­czy­ło więc je­dy­nie re­gu­lar­nie spraw­dzać slum­sy… → Wy­star­czy­ło więc je­dy­nie re­gu­lar­nie spraw­dzać dzielnicę biedoty

 

Fakt, że ktoś nie­po­strze­że­nie za­szedł go od tyłu zu­peł­nie go za­sko­czył. Prze­pro­wa­dze­nie ry­tu­ału na na­zna­czo­nym znacz­nie go osła­bi­ło, lecz i tak nie spo­dzie­wał się, że jego zmy­sły mogły zo­stać stę­pio­ne do tego stop­nia, by w porę nie wy­czuł, że ktoś się do niego zbli­żał. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

nie­zna­jo­my zdjął na­cią­gnię­ty głę­bo­ko na głowę kap­tur i od­sło­nił swoją twarz. → Zbędny zaimek – czy odsłoniłby cudzą twarz?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy dziękuję za komentarz. 

 

Zgodnie z Twoimi sugestiami poprawiłem błędy. Nie zmieniałem jednak metrów i centymetrów. To są jednostki miary, równie dobre co mile i stopy. Fantasy przeważnie odnosi się do średniowiecza i podobnie jest w moim opowiadaniu, ale przecież metry mógł na przykład wymyślić elfi mędrzec i szybko zostały upowszechnione. Nie sądzę, żeby to był duży problem, bo przecież mogłem wstawić zupełnie zmyślone jednostki miary, które używa się w tym świecie. Tutaj akurat stosuje się metry i nie uważam tego za błąd. Mam podobne odczucia co do slumsów, ale to zmieniłem. 

 

Jeżeli chodzi o “oglądania się za siebie”, to można również “oglądać się na boki”. Mimo wszystko sądzę, że tutaj nie ma potrzeby zmiany. 

 

Co do fabuły, to pierwotna wersja była dużo dłuższa i mogłaby wyjaśnić sprawy nad którymi się zastanawiasz. Zdecydowałem się jednak na znaczne skrócenie tekstu, by zmieścić się w limitach znaków. Z drugiej strony Ambush w swoim komentarzu zalecała, żeby opowiadanie jeszcze bardziej skrócić. 

 

Jeszcze raz dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że mimo błędów czas spędzony na czytaniu mojego opowiadania, nie był dla Ciebie czasem zmarnowanym. 

 

Bardzo proszę, Adamie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

 

Nie zmie­nia­łem jed­nak me­trów i cen­ty­me­trów. To są jed­nost­ki miary, rów­nie dobre co mile i stopy.

Nie podzielam Twojego poglądu, Adamie. Mile i stopy były znane od dawna, natomiast pojęcie metra zostało określone 26 marca 1791 roku, kiedy to Zgromadzenie Narodowe podjęło uchwałę w sprawie definicji metra. Wówczas zdefiniowano metr jako jedną dziesięciomilionową połowy południka ziemskiego przechodzącego przez Paryż. https://www.gum.gov.pl/pl/redefinicja-si/historia-jednostek-miar/5659,Historia-metra.html

Mocno wątpię, aby sugerowany przez Ciebie elfi uczony miał pomysł na metr i upowszechnił go kilkaset lat wcześniej.

 

Je­że­li cho­dzi o “oglą­da­nia się za sie­bie”, to można rów­nież “oglą­dać się na boki”.

Gdyby bohater patrzył na boki, napisałabym, że rozglądał się.

 

Jednakowoż to jest Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Adamie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Odniosę się do długości tekstu, bo jest to dla mnie pewna zagadka.

Z jednej strony to jest ponad 40k znaków, z drugiej – niewiele się tu wydarzyło. Rozpisałeś się mocno, ze 2 razy odniosłem wrażenie, że powtarzasz informacje, które przejrzyście przedstawiłeś wcześniej. Wchodziłeś czasami w mega szczegóły, które uważam, że nie były w ogóle istotne dla tekstu i można było je spokojnie wyciąć. W opozycji walnąłeś takim zdaniem:

Zdążył również odwiedzić dziadka Randiego, który był jedynym żyjącym krewnym chłopaka i przy pomocy hipnozy przekonał go, że jego wnuk opuścił Anais w poszukiwaniu lepszego życia.

Względem faktu, że Justyn zamykał drzwi na klucz, to mocny skrót.

Jest jeszcze kwestia, że całość sprawia wrażenie wycięcia z większej całości. Serafin pojawia się kompletnie niezapowiedziany i przed nim dokonuje się (czy raczej objawia) przemiana bohatera. Ma to też swój plus – mam wrażenie, że świat, w którym opowieść się dziej, jest znacznie szerszy, niż łamy tego tekstu, ale niestety dominuje uczucie, że wiem za mało.

A co do samego Justyna… To wielkie ryzyko pokazywać przemianę czarnego charakteru. Chodzi o fakt, że od początku kibicujemy i utożsamiamy się z Sean i Randim, a Justyn gra rolę tego złego. Na końcu chcesz wejść poziom wyżej i pokazać, że złym jest Serafin i ogół środowiska, w którym Justyn się porusza. To ma sens, to jest, uważam, całkiem dobry pomysł, ale przełamuje podstawowe zasady pisania tekstów, które przypadają czytelnikowi do gustu, więc wymaga bardzo dobrego wykonania i tu już poległeś – ta końcówka, zmiana postrzegania Justyna jest zbyt skrótowa, potraktowana wręcz po macoszemu.

Tekst sam w sobie nie jest zły, ale jeśli miałbym cokolwiek doradzić, to spróbuj zmierzyć się z jakimś portalowym konkursem. Tam masz limity znaków, ale też muszą się zadziać rzeczy – mnie to dużo nauczyło, jeśli chodzi o podawanie informacji w sposób zwięzły, ale nie suchy. Masz obecnie 3 ogłoszone konkursy:

Honor wśród złodziei

Konkurs świąteczny 2023

Konkurs karnawałowy

 

To tyle ode mnie,

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus dziękuję za komentarz.

 

Odnośnie długości tekstu, to pierwotnie był on dużo dłuższy, lecz po namyśle mocno go skróciłem. Stąd pewnie to uczucie “wycięcia z większej całości”. Poniekąd tak jest. Starałem się pozostawić z pierwszej wersji tylko najważniejsze wydarzenia i skrócić ile się dało. Jak widać po komentarzach nie do końca mi to wyszło. 

 

Co do konkursów to dzięki za podpowiedź. Zapoznam się z nimi i zobaczymy co z tego wyjdzie. 

 

Pozdrawiam 

Nowa Fantastyka