- Opowiadanie: WyrmKiller - Śmierć przez nienawiść

Śmierć przez nienawiść

Opo­wia­da­nie koń­czy­łem na ostat­nią chwi­lę, bo roz­ło­ży­ła mnie cho­ro­ba, ale je­stem z niego cał­kiem dumny.

 

Dana Staut jest po­li­cjant­ką śled­czą, którą czeka nie­ty­po­wa spra­wa, pod­czas któ­rej bę­dzie mu­sia­ła zaj­rzeć w głąb sie­bie.

 

Obraz: Ro­bert Wil­liams “Death By Exa­spe­ra­tion”

 

Hasło: ko­bie­ta-wid­mo i męż­czy­zna z cia­sta

 

Edit: Poprawy, popraweczki

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Śmierć przez nienawiść

Sie­dzia­ła w pu­stej ka­wiar­ni. Przy­glą­da­ła się przed szybę ską­pa­ne­mu w pro­mie­niach sło­necz­nych ogro­do­wi. Wśród kwia­tów róży krą­ży­ły bru­nat­ne muchy wiel­ko­ści pię­ści do­ro­słe­go męż­czy­zny. Zwa­bio­ne za­pa­chem, od­bi­ja­ły się od liści i kar­ma­zy­no­wych płat­ków. Nie mogły przy­pusz­czać, że ro­śli­na znie­nac­ka wy­su­nie zęby i ukąsi jedną z nich. Zle­cia­ły się wszyst­kie do­oko­ła. Za­czę­ły na­rze­kać, że świat już nie jest bez­piecz­ny, że nawet nic nie­zna­czą­ce igrasz­ki mogą oka­zać się za­cząt­kiem prze­mo­cy fi­zycz­nej. Przy­le­cia­ło czym prę­dzej musze po­go­to­wie na sy­gna­le, po­trą­ca­jąc po dro­dze le­cą­ce­go do pracy szer­sze­nia. Tuż za nim zja­wi­ła się po­li­cja w au­tkach z owa­dzi­mi skrzy­deł­ka­mi i jedna z naj­lep­szych mu­szych praw­ni­czek w mie­ście. De­li­kwent – ofia­ra i za­ra­zem pro­wo­ka­tor całej akcji – oka­zał się synem pre­zy­den­ta mu­szej re­pu­bli­ki. Ten jakże krwa­wy i nie­po­trzeb­ny in­cy­dent stał się po­cząt­kiem nie­sna­sek mię­dzy mu­szy­mi lu­da­mi i wol­ny­mi kwia­ta­mi ogro­du ka­wia­ren­ki Bekon i Bekon.

Dana od­wró­ci­ła wzrok od ca­łe­go za­mie­sza­nia, gdyż na jej sto­li­ku usiadł gołąb.

– Co mogę pani podać? – za­py­tał, trzy­ma­jąc w skrzy­deł­ku dłu­go­pis i kart­kę.

– Kawa i ciast­ko wi­śnio­we.

– Kawa na jakim mleku?

– Tym, co za­wsze.

Gołąb za­gru­chał.

– Nie je­stem pani słu­gu­sem, żeby pa­mię­tać, jakie mleko pa­nien­ka raczy sobie brać za każ­dym razem. Wie pani, ilu klien­tów mamy co­dzien­nie? I każ­de­go mam tak spa­mię­tać?

Dana już miała się po­pra­wić i po­pro­sić o mleko mig­da­ło­we, gdy wtem gołąb kel­ner jej prze­rwał.

– Za karę dam na mleku owczym. A i na­pi­wek się za to na­le­ży. Dwa­dzie­ścia zło­tych monet, bo ina­czej za­dzwo­nię po po­li­cję.

Dana wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni płasz­cza do­ku­men­ty.

– Z tym może być pro­blem. Dana Staut, po­li­cjant­ka śled­cza ko­men­dy głów­nej po­li­cji się kła­nia.

Gołąb po­krę­cił głów­ką.

– Kogo my tutaj wpusz­cza­my.

Od­le­ciał wy­raź­nie ob­ra­żo­ny w stro­nę lady. Przy­go­to­wu­jąc kawę, patrzył spod byka na Danę, jakby ura­zi­ła mu całą pta­sią ro­dzi­nę.

Po chwi­li podał jej kawę i ka­wa­łek ciast­ka na ser­wet­ce z na­pi­sem – „Nie lu­bi­my tu ta­kich”.

Dana wró­ci­ła do przy­glą­da­nia się ogród­ko­we­mu in­cy­den­to­wi. Na jej nie­szczę­ście, na miej­scu zo­sta­li je­dy­nie muszy po­li­cjan­ci, spi­su­ją­cy ze­zna­nia oko­licz­nych kwiat­ków. Li­czy­ła na po­rząd­ną dra­ma­tur­gię, taką, że serce jej moc­niej za­bi­je i włosy dęba staną.

Nie mu­sia­ła jed­nak długo cze­kać. Do ka­wiar­ni Bekon i Bekon wtar­gnął jej kom­pan, rów­nież po­li­cjant śled­czy, czło­wiek o twa­rzy zło­żo­nej z czę­ści wielu ludzi (trau­ma­tycz­ne wy­da­rze­nie z lat mło­do­ści, gdy padł ofia­rą ban­dy­ty ba­wią­ce­go się w dok­to­ra Fran­ken­ste­ina; rzecz jasna nie chciał o tym mówić), Ro­dri­go Alon­zo.

– Zbie­raj się – oznaj­mił.

– Do­pie­ro co za­mó­wi­łam.

Na­pi­ła się kawy, po­wstrzy­mu­jąc od­ruch wy­miot­ny. W kon­sy­sten­cji napój przy­po­mi­nał roz­to­pio­ne lody.

– Ale spra­wa jest! No chodź, pro­szę, bę­dzie faj­nie.

Ro­dri­go nie lubił cze­kać, nie lubił też, gdy lu­dzie cze­ka­li na niego. Wielu rze­czy nie lubił.

– Mi­nu­ta, mak­sy­mal­nie dwie. Usiądź sobie.

Wy­ko­nał nie­chęt­nie po­le­ce­nie.

– Nie uwie­rzysz, do­rwa­li Dża­ber­ło­ka!

Dana pra­wie wy­plu­ła kawę.

– Co ty ga­dasz! Ale kiedy, gdzie?

– W parku na Strzel­ni­czej. Nor­mal­nie w biały dzień. Zna­lazł go chło­pak idący do szko­ły. Bie­da­czy­na, bę­dzie miał trau­mę do końca życia.

– Ale, że Dża­ber­łok nie żyje? – Dana zła­pa­ła się za głowę. – To po­waż­ne, bar­dzo po­waż­ne. Naj­więk­sza szy­cha w mie­ście po pro­stu za­bi­ta.

– No nie do końca. Żyje, ledwo co, ale żyje.

Dana ze­rwa­ła się.

– To na co jesz­cze cze­ka­my? Szyb­ko, mu­sisz mnie tam za­wieźć!

– Ale przed chwi­lą mó­wi­łaś, że…

Zła­pa­ła go za rękę i po­cią­gnę­ła w stro­nę wyj­ścia.

Na stole zo­sta­wi­ła za­pła­tę za śnia­da­nie i na­le­ży­ty na­pi­wek. Gołąb pod­le­ciał, za­brał fi­li­żan­kę z nie­do­pi­tą kawą i splu­nął przed sie­bie.

 

***

 

Je­cha­li długo, zde­cy­do­wa­nie za długo. Dana całą drogę się nie­cier­pli­wi­ła. Nie mogła przegapić momentu, gdy sprawiedliwość zostanie wymierzona. Gdy nieuchronna dłoń Temidy skieruje miecz w stronę niegodziwości i utnie jej ten obrzydliwy łeb.

Dża­ber­łok nie na­le­żał do istot, z któ­ry­mi warto było trzy­mać. Han­dlo­wał kró­li­czym zie­lem – sil­nie uza­leż­nia­ją­cym nar­ko­ty­kiem, pa­lo­nym naj­czę­ściej przez bied­nych, kry­mi­na­li­stów i tych, któ­rym w życiu się nie uło­ży­ło. Gdyby Dana pod­ję­ła inne de­cy­zje w życiu, gdyby nie miała właściwego wsparcia, moż­li­we, że skończyłaby jak oni.

– Za­wsze są­dzi­łem, że to my, po­li­cja do­rwie­my Dża­ber­ło­ka. Że któ­re­goś dnia omsknie mu się noga i wpad­nie w takie bagno, z któ­re­go nie da rady się wy­ka­ra­skać – oznaj­mił Ro­dri­go.

Wje­chał na drogę w trak­cie bu­do­wy. Dźwi­gi o prze­szklo­nych oczach pod­no­si­ły me­ta­lo­we ele­men­ty, brały po­tęż­ny za­mach i ci­ska­ły nimi w siną dal. Gdzieś w od­le­głej wio­sce jedna z palet spadła na drew­nia­ną chatę i zabiła ro­dzi­nę z dzieć­mi. Tak też roz­po­czę­ła się wojna wio­sko­wo–dro­go­wa.

– Nigdy by mu noga się nie omsknę­ła – stwier­dzi­ła Dana. – Tak po­tęż­ne isto­ty nigdy nie wpa­da­ły w ta­ra­pa­ty. Czy my­ślisz, że nikt nie wie­dział o tym, że był han­dla­rzem kró­li­cze­go zioła? Wie­dzia­łam ja, wie­dzia­łeś ty, wie­dzie­li nasi prze­ło­że­ni, wie­dział pre­zy­dent mia­sta. Czy ktoś miał za­miar coś z tym zro­bić? Oczy­wi­ście, że nie. Ru­szysz Dża­ber­ło­ka, ru­szysz całą prze­stęp­czą ma­chi­ne­rię, po­tęż­niej­szą od cze­go­kol­wiek w tym świe­cie.

Czuła się bez­sil­na, co na­pę­dza­ło w niej pędzącą jak konie na wy­ści­gach iry­ta­cję. Nie po to do­łą­czy­ła do służb, żeby teraz od­wra­cać wzrok od nie­spra­wie­dli­wo­ści.

– Wo­la­ła­byś wal­czyć z prze­stęp­czo­ścią twa­rzą w twarz – po­wie­dział Ro­dri­go, jakby czy­tając w jej my­ślach.

– Wo­la­ła­bym robić co­kol­wiek, ale mam zwią­za­ne ręce. Nie ja je­dy­na. – Czy słowa te były kłam­stwem? Nie uwa­ża­ła, że mówi do końca praw­dę. Gdyby chcia­ła, mo­gła­by coś zro­bić, nawet je­że­li by­ło­by to nie­zgod­ne z pra­wem. – A jed­nak ktoś zdo­łał do­rwać Dża­ber­ło­ka. Jakiś głu­piec do­tknął śpią­cej be­stii, nie wie­dząc do końca, co budzi.

– Głu­piec albo bo­ha­ter.

Ro­dri­go wje­chał do bu­dyn­ku przez roz­su­wa­ją­ce się, szkla­ne drzwi. Za­par­ko­wał na ru­cho­mych scho­dach i cze­kał, aż wznio­są auto na naj­wyż­sze pię­tro.

Dana do­strze­gła, że na par­te­rze grup­ka mło­dzień­ców w ob­dar­tych ubra­niach wła­mywała się do skle­pu ju­bi­ler­skie­go.

– Patrz na nich – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc pal­cem. – Sta­ra­ją się po­pra­wić swój żywot.

Ro­dri­go wy­cią­gnął te­le­fon.

– Kod po­ma­rań­czo­wy. Ulica Szorst­ka, cen­trum han­dlo­we Brak Na­dziei, wła­ma­nie.

Dana przy­glą­da­ła się dzie­cia­kom wy­no­szą­cym w tor­bach złote ob­rącz­ki, pier­ścion­ki z dia­men­ta­mi i resz­tę ba­dzie­wia, na które nigdy nie by­ło­by ich stać.

– Co z tym zro­bią? – za­py­ta­ła Ro­dri­go.

– Nic, bo nie zdążą tego gdzie­kol­wiek opchnąć. Służ­by już jadą. Ale jak­bym miał zga­dy­wać, za­nio­są do lo­kal­ne­j szy­chy, która w za­mian da im nieco kró­li­cze­go zioła i parę bu­te­lek wódki. Chyba nie my­ślisz, że robią to, żeby wyjść z biedy?

Nie od­po­wie­dzia­ła. Auto wje­cha­ło na naj­wyż­sze pię­tro. Ro­dri­go wrzu­cił je­dyn­kę, roz­pę­dził się i prze­bił przez okno. Spa­da­li pa­rę­na­ście me­trów, co za­ję­ło im do­kład­nie pięć go­dzin. Dana w tym cza­sie się zdrzem­nę­ła. Śniła o wred­nym go­łę­biu kel­ne­rze, który nie chciał podać jej kawy. Zbul­wer­so­wa­na wsta­ła, wy­wró­ci­ła stół i ści­snę­ła go za szyję. Zanim zdą­ży­ła skrę­cić mu kark, obu­dził ją Ro­dri­go.

– Je­ste­śmy na miej­scu. Park na Strzel­ni­czej.

Wy­sie­dli. Dana prze­trą­ci­ła drzwia­mi od auta ro­we­rzy­stę ja­dą­ce­go po chod­ni­ku, po czym go zwy­zy­wa­ła.

Ra­tow­ni­cy me­dycz­ni krzą­ta­li się przy ciele Dża­ber­ło­ka, który z tru­dem od­dy­chał. Jeden z ra­tow­ni­ków, je­żo­zwierz z twa­rzą wy­ma­lo­wa­ną na pur­pu­ro­wo, podał mu strzy­kaw­ką środ­ki prze­ciw­bó­lo­we. Dwu­me­tro­wy czło­wiek przy­glą­dał się ofie­rze i za­pi­sy­wał coś w no­tat­ni­ku, roz­glą­da­jąc się co chwi­lę do­oko­ła. Star­sza pie­lę­gniar­ka uklę­kła przy Dża­ber­ło­ku i za­czę­ła gła­dzić go po smo­czej gło­wie.

Dana i Ro­dri­go roz­po­zna­li w tłu­mie zna­jo­me­go czło­wie­ka.

– Turk! – za­wo­łał Ro­dri­go. – Jak do­brze cię wi­dzieć. Co do­kład­nie się tu stało?

Męż­czy­zna po pięć­dzie­siąt­ce, ubra­ny w śnież­no­bia­ły far­tuch nie był wcale ra­tow­ni­kiem me­dycz­nym, cho­ciaż mógł na ta­kie­go wy­glą­dać. Na­le­żał do po­li­cji śled­czej. Był ich ko­le­gą po fachu.

– Próba za­bój­stwa. Na szczę­ście nie­uda­na. Ofia­ra to Dża­ber­łok. Spraw­ca ataku – on, Non Se­qu­itor.

Dana przyj­rza­ła się naj­pierw Dża­ber­ło­ko­wi. Pur­pu­ro­wa be­stia, przy­po­mi­na­ją­ca smoka, lecz nie dum­ne­go i wa­lecz­ne­go jak w le­gen­dach, ale na­puch­nię­te­go, z tru­dem mo­gą­ce­go się wzbić w prze­stwo­rza. Ledwo od­dy­chał. I cho­ciaż krę­ci­li się wokół niego ra­tow­ni­cy me­dycz­ni, po­da­wa­li środ­ki prze­ciw­bó­lo­we, za­cho­dzi­li w głowę, co tu zro­bić, żeby mu pomóc, Dża­ber­łok cier­piał. Dana za­sta­na­wia­ła się, o czym mógł my­śleć. Czy cho­ciaż przez chwi­lę za­trosz­czył się o los tych, któ­rych wcią­gnął w nałóg? Czy może je­dy­nie oba­wiał się o swój śmier­dzą­cy żywot?

Na­prze­ciw Dża­ber­ło­ka le­ża­ła druga be­stia. Prze­dziw­ne po­łą­cze­nie ma­chi­ne­rii i tkan­ki żywej. Wąż, któ­re­go po­ły­sku­ją­ce chro­mem ciało prze­cho­dzi­ło i wy­cho­dzi­ło przez por­tal, tak że z tru­dem szło doj­rzeć, jak ogrom­nych roz­mia­rów była to kre­atu­ra. Be­stia zwana Non Se­qu­ito­rem łkała wciąż, po­wta­rza­jąc, że nie jest za­bój­cą.

– Je­że­li nie ty, to kto? – za­grzmiał Turk, po czym przy­ci­snął butem ogon Non Se­qu­ito­ra.

– Nie wiem, do­praw­dy nie wiem. Do­brzy lu­dzie, pro­szę, puść­cie mnie wolno. Ja nie­win­ny. Ja je­dy­nie tędy prze­cho­dzi­łem.

– Po­dob­no ran­ne­go Dża­ber­ło­ka zna­lazł jakiś dzie­ciak. Gdzie on? Prze­słu­cha­li­ście go? – za­py­tał Ro­dri­go.

– Spie­szył się na lek­cje. Spraw­dzian z przy­ro­dy. Ist­nie­ją siły, z któ­ry­mi po­li­cja nie może wy­grać.

Dana po­my­śla­ła, że ist­nie­je zbyt wiele tych sił. Sił, które spra­wiły, że mia­sto stało się miej­scem nie­zgo­dy, walk i biedy.

– Non Se­qu­itor, tak?

– Zga­dza się, sza­now­na pani. Imię po dziad­ku.

– Błąd for­mal­ny. Non Se­qu­itur. Brak lo­gicz­nej spój­no­ści.

– Non Se­qu­itur, tak mój oj­ciec się na­zy­wał. Niech mu zie­mia lekką bę­dzie. Do­praw­dy nie wiem, o co cho­dzi, ko­cha­ne po­li­cjan­ty. Ja nie­win­ny. Za­trzy­ma­no mnie tak po pro­stu.

Dana zmie­rzy­ła wzro­kiem Turka. Z twa­rzy śled­cze­go nie zni­kał gry­mas.

– Zła­pa­no cię już wcze­śniej, Non Se­qu­ito­rze. Prze­myt nie­le­gal­nych sub­stan­cji. Dla­cze­go miał­bym uważać, że nie chcia­łeś się po­zbyć kon­ku­ren­cji?

A więc tak, po­my­śla­ła Dana, nie owi­ja­my w ba­weł­nę. Turk nie oba­wiał się mówić o nie­le­gal­nych po­ra­chun­kach wprost, przy całym ze­spo­le ra­tow­ni­czym.

– Za­mknij­cie go gdzieś… da­le­ko… żeby nie mógł wyjść – wy­chry­piał reszt­ka­mi sił Dża­ber­łok.

– Co na to po­wiesz, Non Se­qu­ito­rze? – drą­żył Turk.

– Nie­win­ny, ja nie­win­ny.

Turk za­pa­lił pa­pie­ro­sa i po chwi­li go zga­sił. Tę­czo­wy motyl pod­niósł nóż­ka­mi peta i od­le­ciał z nim w siną dal.

– Za­bierz­cie go na po­ste­ru­nek – zwró­cił się do Dany i Ro­dri­go. – Oby Dża­ber­łok wy­zdro­wiał. Oby.

– Mamy już się zwi­jać? Chwi­la, chwi­la. Coś mi tu nie pa­su­je. W jaki spo­sób Dża­ber­łok zo­stał za­ata­ko­wa­ny? Widzę, że jest w złym sta­nie, ale coś mi się tutaj nie do­da­je – drą­ży­ła Dana.

– Nie je­ste­śmy od tego. Dża­ber­łok zo­stał za­ata­ko­wa­ny znie­nac­ka. W bar­dzo bru­tal­ny spo­sób. Czy zo­stał zdzie­lo­ny po łbie pałką, czy do niego strze­lo­no, tym będą zaj­mo­wać się specjaliści.

– Dana, ro­bi­my, co mu­si­my i zmy­ka­my stąd – wtrą­cił się Ro­dri­go.

– Po pierw­sze, jak mamy go prze­wieźć na ko­men­dę? Po dru­gie, je­ste­śmy rów­nież śled­czy­mi. Mamy pracę do wy­ko­na­nia – upie­ra­ła się przy swoim Dana.

– Żad­nych pytań – skwi­to­wał Turk.

Danę roz­bo­la­ła głowa. Nie by­ło­by to nic dziw­ne­go, na co dzień mie­rzy­ła się z chro­nicz­ny­mi na­pa­da­mi mi­gre­ny, ale tym razem źró­dłem bólu głowy było co in­ne­go. Po­cisk prze­le­ciał tuż przy jej uchu, spra­wił, że na chwi­lę ogłu­chła. Nie zdą­ży­ła się odsunąć, zanim ru­nę­ło na nią ciało Turka z pię­cio­cen­ty­me­tro­wą dziu­rą w gło­wie.

Roz­pę­tał się chaos. Ra­tow­ni­cy me­dycz­ni za­czę­li bie­gać w kółko jak ko­gu­ty po­zba­wio­ne głowy. Dana z tru­dem wy­ka­ra­ska­ła się spod zwłok śled­cze­go. Wtedy też padł ko­lej­ny strzał. Non Se­qu­itor za­skrze­czał, a jego prze­ra­ża­ją­cy ryk wrył się w pa­mięć Dany na tyle, że zapamięta go do starości.

Be­stia padła na zie­mię, krwa­wiąc ole­jem.

– Szyb­ko, strza­ły do­bie­gły stam­tąd! – krzyk­nął Ro­dri­go i po­rwał Danę w stro­nę krza­ków.

Coś się w nich ru­sza­ło, tego była pewna. Przy­go­to­wa­ła pi­sto­let, w razie czego była go­to­wa strze­lać. Była żądna krwi, jej we­wnę­trza po­trze­ba spra­wie­dli­wo­ści wzię­ła górę.

Mknę­ła pierw­sza, po chwi­li zdą­ży­ła zgu­bić Ro­dri­go. Prze­dzie­ra­ła się przez krza­ki, które ra­ni­ły ręce. Jedna z ga­łę­zi ude­rzy­ła ją w twarz, po­zo­sta­wia­jąc ranę na czole.

– Chodź tu, po­two­rze!

Wy­bie­gła na traw­nik. Pusto, żad­nej żywej duszy, cho­ciaż czuła, że przed chwi­lą ktoś tu jesz­cze był. Przyj­rza­ła się tra­wie, brak śla­dów. Na­słu­chi­wa­ła przez chwi­lę. Nikt nie biegł po chod­ni­ku. Na­past­nik roz­pły­nął się mię­dzy li­ść­mi.

– Dano, do dia­bła! Nie zo­sta­wiaj mnie w tyle!

– Co to było? Wi­dzia­łeś co­kol­wiek?

– Nic, je­dy­nie po­cisk wy­la­tu­ją­cy z krza­ków.

– Nie mogę w to uwie­rzyć! W biały dzień za­bi­to po­dej­rza­ne­go o na­paść i Turka. I to pod na­szym nosem. Nie na­da­je­my się do tej ro­bo­ty, Ro­dri­go.

Zanim part­ner zdą­żył co­kol­wiek od­po­wie­dzieć, padł ko­lej­ny strzał.

Wró­ci­li na miej­sce zda­rze­nia. Ciało Dża­ber­ło­ka roz­to­pi­ło się w ka­łu­żę smoły, a ra­tow­ni­cy me­dycz­ni ucie­kli, bojąc się o swoje życie.

– Dano, scho­waj się – po­in­stru­ował ją Ro­dri­go.

– Nie, kto­kol­wiek to był, chciał do­paść kon­kret­ne cele.

– Skąd mo­żesz być tego pewna? Zabił Turka! To nasz czło­wiek. Ja­kieś szu­mo­wi­ny? Ro­zu­miem, po­ra­chun­ki ma­fij­ne lub ktoś ma­ją­cy ich dosyć. Ale Turk? Co on ta­kie­go zro­bił?

– Oj prze­stań! Wiesz do­brze, że świę­ty też nie był. Po­zwa­lał na wszyst­ko, co złe w tym mie­ście. Ilu takim Dża­ber­ło­kom krył tyłek?

– To nie za­le­ża­ło do niego. Wszyst­ko szło z góry. Od władz mia­sta, pre­zy­den­ta, może jesz­cze po­tęż­niej­szych istot. My też świę­ci nie je­ste­śmy. Za­wsze wy­ko­ny­wa­li­śmy roz­ka­zy.

– Więc może w końcu zna­lazł się jakiś świę­ty, który wziął wszyst­ko w swoje ręce.

Uklę­kła przy ka­łu­ży bę­dą­cej jesz­cze przed chwi­lą Dża­ber­ło­kiem.

– Pię­cio­cen­ty­me­tro­wy po­cisk – po­wie­dzia­ła do sie­bie, przy­glą­da­jąc się kuli. – Nikt ta­kich nie pro­du­ku­je, są nie­po­ręcz­ne, za duże na zwy­kły pi­sto­let. Więk­szej broni nikt nie zdo­łał­by prze­nieść do parku.

– Nie do­ty­kaj tego, Dano. Po­cze­kaj na resz­tę ze­spo­łu.

Przyj­rza­ła się po­ci­sko­wi. Był lekki ni­czym piór­ko. Zu­peł­nie jakby nie trzy­ma­ła ni­cze­go w dłoni. Było w nim coś zna­jo­me­go. Jakiś sły­szal­ny tylko dla niej głos szep­tał, że już kie­dyś za­po­zna­ła się z po­ci­skiem. Może nie w tym życiu, ale w ja­kimś innym na pewno. Wzię­ła go na rand­kę, do dro­giej re­stau­ra­cji, gdzie kel­ne­rzy ho­ma­ry po­da­wa­li przy­staw­ki z wę­dzo­ne­go drew­na po psich bu­dach i lody z naj­lep­szej desz­czów­ki.

– Do licha, ktoś go pod­pi­sał – rze­kła, przy­glą­da­jąc się gra­we­run­kom na po­ci­sku. – BB. Dwie nędz­ne, nic nie­zna­czą­ce li­te­ry. Znasz ja­kichś pro­du­cen­tów broni o ta­kich ini­cja­łach?

– Oczy­wi­ście, że nie. – Ro­dri­go ujął dłoń Dany. – Nikt prze­cież nie pro­du­ku­je ta­kiej amu­ni­cji, przy­naj­mniej nie w prze­my­śle glo­bal­nym. Może to jakiś woj­sko­wy pro­dukt albo dzie­ło nik­czem­nych rąk z pół­świat­ka. Zo­staw to, Dano, do ni­cze­go do­bre­go cię to nie do­pro­wa­dzi.

Ode­pchnę­ła go od sie­bie. Po tym wszyst­kim miał czel­ność mówić, że ma zo­sta­wić ko­lej­ną spra­wę? Po­zwo­lić, żeby zo­sta­ła za­mie­cio­na pod dywan? Miała tego dosyć, tej nie­spra­wie­dli­wo­ści, tego cią­głe­go wku­rze­nia. Ile­kroć bu­dzi­ła się o po­ran­ku, czuła tylko nie­po­ha­mo­wa­ną złość na cały świat i na fakt, że ni­cze­go nie może zro­bić, by go po­lep­szyć.

– Idź precz. W tym mo­men­cie masz stąd odejść – roz­ka­za­ła gło­sem na tyle spo­koj­nym, że sama się sobie dzi­wi­ła.

– Uwa­żam tylko, że po­peł­niasz błąd.

– Nie, cze­kaj! Nie idź jesz­cze. Mu­sisz mnie gdzieś za­wieźć.

Olśni­ło ją. Może to przez Słoń­ce wy­chodzące zza chmur i z uśmie­chem od ucha do ucha ofia­ro­wujące jej naj­po­tęż­niej­szy z pro­my­ków świetl­nych.

– BB. Bekon i Bekon. Nie wie­rzę. Nie mogę uwie­rzyć, że wszyst­ko się tak łączy.

– Cze­kaj, droga damo, chyba nie my­ślisz, że ta pod­rzęd­na ja­dło­daj­nia ma coś wspól­ne­go z tymi za­bój­stwa­mi?

– Ma wszyst­ko, a teraz mnie tam za­wieź.

Wzru­szył ra­mio­na­mi. Wsie­dli za kółko.

Zo­sta­wi­li za sobą zwło­ki, któ­ry­mi Dana nie chciała się prze­jmować. Do­sta­li to, na co za­słu­ży­li.

 

***

 

Je­cha­li w sumie dwa dni. Jeden stali w korku mię­dzy Rzą­do­wą, a Pod­wiej­ską. Nie­koń­czą­ce się ro­bo­ty dro­go­we. Dana do­strze­gła, że jedno z aut stało tam już dobre parę mie­się­cy. Po­kry­ła je rdza, a kie­row­ca za­mie­nił w ko­ścio­tru­pa. Po­ma­chał jej, a ona w odpowiedzi po­ka­za­ła mu środ­ko­wy palec.

Nie mogła za­snąć, cho­ciaż bar­dzo tego pra­gnę­ła. Naj­chęt­niej obu­dzi­ła­by się w świe­cie, gdzie ro­bo­ty dro­go­we nie trwa­ją ca­ły­mi ty­siąc­le­cia­mi i gdzie za­bój­cy nie mor­du­ją w ciągu dnia. Noc jest prze­cież ide­al­ną porą na takie eska­pa­dy. Je­że­li chcesz kogoś uka­tru­pić, wy­bierz noc, do­brzy lu­dzie śpią, a tylko zło­czyń­cy wy­chy­la­ją plu­ga­wy nos, by ukraść ta­bli­ce re­je­stra­cyj­ne.

W końcu przy­je­cha­li pod knaj­pę Bekon i Bekon. Dana roz­ka­za­ła, żeby Ro­dri­go zo­stał w aucie. Nie chcia­ła go wi­dzieć i znać (pod­czas jazdy trzy­ma­ła dłoń bli­sko twa­rzy), a poza tym czuła, że wszyst­kie te zda­rze­nia kręcą się wokół niej.

Był śro­dek nocy, a jed­nak Bekon i Bekon był wciąż otwar­ty. We­wnątrz świe­ci­ła się je­dy­nie ża­rów­ka nad ladą. Dana we­szła do środ­ka.

Śmier­dzia­ło sta­rym ole­jem z fry­tu­ry. Był to nowy za­pach, któ­re­go nigdy wcze­śniej tutaj nie czuła. Zu­peł­nie jakby miej­sce opu­sto­sza­ło parę mie­się­cy temu.

– Masz rację, mi­nę­ły mie­sią­ce, zanim zdo­ła­łaś tu wró­cić.

Usły­sza­ła głos do­bie­ga­ją­cy z za­ple­cza.

We­wnątrz nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia so­cjal­ne­go, w gnieź­dzie ze słomy sie­dział gołąb kel­ner. Po­pa­lał cy­ga­ro. W skrzydełku trzymał szklan­kę z whi­sky.

– W końcu się tutaj zna­la­złaś. Czy chcesz, żebym bił ci brawo? Mogę to zro­bić, ale może go­łę­bie brawa nie są w twoim gu­ście?

– Tłu­macz się, ptaku.

Rzu­ci­ła w jego stro­nę po­cisk.

– Pięk­ne, praw­da? Gdyby w życiu mi się po­szczę­ści­ło, po­da­ro­wał­bym taką bły­skot­kę mojej uko­cha­nej go­łę­bi­cy. Ale wi­dzisz, nie łatwo jest prze­żyć w tym mie­ście, może na całym świe­cie. Trze­ba pra­co­wać, od­kła­dać za­ro­bio­ne pie­nią­dze, in­we­sto­wać, pła­cić po­dat­ki. Sporo tego, czyż nie? Czę­sto nie ma się głowy na spra­wy bli­skich. Mia­łem taką jedną na oku, prze­pięk­na była, bru­nat­na, nawet za­dzior­na, lubię takie, ale słu­chaj, ty psi prysz­czu, mi­łość nie czeka. Nigdy. Zna­la­zła sobie lep­sze­go, orła, co może za­bie­rać ją wszę­dzie, a naj­le­piej z dala od tego przy­byt­ku nie­do­li.

– Co to za amu­ni­cja? Do kogo na­le­ży?

Kel­ner gołąb się za­śmiał.

– Nie tak pręd­ko. Wiesz, co mnie naj­bar­dziej cie­szy w losie mojej uko­cha­nej? Że jej już tu nie ma. Oczy­wi­ście żyje. Nie je­stem na tyle okrut­ny, żeby ży­czyć jej śmier­ci. Wręcz prze­ciw­nie. Chcę dla niej jak naj­le­piej. Jest da­le­ko stąd. Wy­pro­wa­dzi­ła się. Bar­dzo do­brze. Idą złe czasy, bar­dzo złe. Chyba sama już to za­uwa­ży­łaś. Wszyst­kie te wojny, nie­spra­wie­dli­wość, nawet czas do­stał kręć­ka i teraz toczy bitwę z rze­czy­wi­sto­ścią. Wy­obra­żasz sobie? Takie po­tęż­ne byty i mają sie­bie dosyć. A co w cen­trum tego wszyst­kie­go? Nie­na­wiść.

– Wiesz, czego nie­na­wi­dzę? Ta­kie­go glę­dze­nia. Skoro jest ci tak źle, leć za swoją panną! To ty za­bi­łeś Dża­ber­ło­ka, Non Se­qu­ito­ra i Turka. Dla­te­go nie mo­głam cię zna­leźć. Za­miast na lą­dzie, wzbi­łeś się w prze­stwo­rza i ucie­kłeś.

– Ach, czyli już wszyst­ko prze­kal­ku­lo­wa­łaś. Po­tra­fisz łą­czyć krop­ki. Wszyst­ko skle­ja się w pięk­ną ca­łość.

– Co z bro­nią? Co z nią zro­bi­łeś, ty ma­te­ria­le na po­dusz­kę?

Szyb­kim ru­chem skrzy­dła gołąb kel­ner wy­cią­gnął z gniaz­da pi­sto­let i wy­ce­lo­wał nim w Danę.

– Mó­wisz o niej? Otrzy­ma­łem w spad­ku po ojcu. Wal­czył w woj­nie go­łę­bio­wo–ja­strzę­biej. Jak mo­żesz za­uwa­żyć, tylko jedna stro­na oka­za­ła się zwy­cię­ska. Pta­sie móżdż­ki nie zo­rien­to­wa­ły się, że w bi­twach można uży­wać cze­goś wię­cej niż tylko szpo­nów i dzio­bów.

Dana rów­nież wy­ce­lo­wa­ła ze swo­jej broni. Była pewna, że bę­dzie szyb­sza od go­łę­bia. Po­win­na już teraz wy­strze­lić i mieć wszyst­ko gdzieś.

– Ale coś ci tu nie pa­su­je – dodał gołąb kel­ner. – Wy­bacz, że tak wkra­dam się do umy­słu, ale ob­słu­gu­jąc tylu nie­zde­cy­do­wa­nych klien­tów, zdo­by­wasz pewne nie­ty­po­we umie­jęt­no­ści.

– To nie byłeś ty – po­wie­dzia­ła po chwi­li Dana. – To nie ty ich za­bi­łeś, praw­da?

– Bingo, ko­cha­ny psie. Moje cacko nie zdo­ła­ło­by po­mie­ścić ta­kiej amu­ni­cji. Ale także nie miał­bym za­mia­ru ich za­bi­jać. Do ta­kiej zbrod­ni po­trze­ba cze­goś wię­cej niż za­pi­ja­czo­nej ja­dacz­ki. To sie­dzi we­wnątrz. Ta nie­na­wiść, ta iry­ta­cja całym ota­cza­ją­cym cię świa­tem. Wiesz o tym, praw­da? Te uczu­cia nie rodzą się z dnia na dzień. Gdy byłem za­ję­ty roz­my­śla­niem o uko­cha­nej i o przy­szło­ści knaj­py, ktoś inny dążył w my­ślach do cze­goś zu­peł­nie od­mien­ne­go. Jakby tu na­pra­wić świat? Cięż­kie za­da­nie. Gdy zaj­miesz się ra­to­wa­niem nie­mow­ląt wy­rzu­co­nych do stud­ni, ktoś inny opchnie ki­lo­gram nar­ko­ty­ków wśród bied­nej mło­dzie­ży. Walka z wia­tra­ka­mi.

– Skąd to wiesz?

– Pro­ste, je­stem kel­ne­rem. Wiem, co bę­dziesz chcia­ła za­mó­wić, zanim nawet wej­dziesz do lo­ka­lu. Wiem nawet, o czym my­ślisz, kogo masz dosyć, kto znowu cię wku­rzył. A ta­kich osób było pełno, czyż nie?

Czuła się naga. Wszyst­kie jej myśli, nawet te pier­wot­ne roz­ło­żo­ne na czyn­ni­ki pierw­sze. Wku­rza­ło ją to, och, jakże bar­dzo wku­rza­ło.

– No ale star­czy mo­je­go ga­da­nia. Nie mam przy­szło­ści. Je­stem tylko go­łę­biem, któ­re­go żywot i tak za długo się cią­gnął.

Od­wró­cił pi­sto­let w swoją stro­nę i już miał wy­strze­lić, gdy nagle pię­cio­cen­ty­me­tro­wa kula wle­cia­ła przez ko­ry­tarz i prze­bi­ła ciało go­łę­bia na wylot.

Dana ze­rwa­ła się w jego stro­nę. Nie mogła już go ura­to­wać. Ale czy chcia­ła­by to zro­bić?

– Ktoś na cie­bie czeka – wy­rze­kła go­łę­bia głowa odłą­czo­na od resz­ty ciała.

Nie my­li­ła się. Przy­naj­mniej raz, reszt­ka­mi sił nie wy­pro­wa­dził Dany z rów­no­wa­gi.

Przy sto­li­ku nie­opo­dal wy­wie­szo­ne­go menu sie­dzia­ły dwie osoby.

– Usiądź obok nas – po­wie­dział zna­jo­my głos.

Zro­bi­ła to.

– O wszyst­kim już wiem i jest mi przy­kro. Gdy­bym tylko wie­dział, może zdo­łał­bym ci pomóc – rzekł Ro­dri­go.

Czło­wiek o twa­rzy in­nych ludzi, ale gdy na niego spo­glą­da­ła, za­wsze wi­dzia­ła tylko jedną.

– Macie sobie sporo do wy­tłu­ma­cze­nia. Może już pójdę.

– Nie – roz­ka­zał wład­czy głos.

Ten sam głos, któ­rym Dana ope­ro­wa­ła na co dzień, lecz tym razem nie na­le­żał do niej. Nie do końca.

Na­prze­ciw Dany sie­dzia­ła zjawa, któ­rej kon­tu­ry z tru­dem mogła do­strzec. Po­ja­wia­ła się, gdy za oknem ude­rzał pio­run, a po chwi­li zni­ka­ła.

– Je­steś… mną?

– Czymś wię­cej.

Zjawa uło­ży­ła na stole pi­sto­let – broń, która ode­bra­ła życie przy­naj­mniej czte­rem oso­bom.

– Szu­ka­łaś za­bój­cy i oto je­stem.

Burza za oknem roz­pę­ta­ła się na dobre. Okna w lo­ka­lu roz­trza­ska­ły się w drob­ny mak, do środ­ka wle­cia­ły wczo­raj­sze ga­ze­ty po­rwa­ne przez wiatr, li­ście z parku na Strzel­ni­czej, bi­żu­te­ria z ob­ra­bo­wa­ne­go sa­lo­nu ju­bi­ler­skie­go i ciała zło­dzie­jasz­ków roz­strze­la­ne pod­czas ulicz­nych po­ty­czek.

Dana w końcu do­strze­gła, że zjawa jest w rze­czy­wi­sto­ści nią, ko­bie­tą znisz­czo­ną przez nie­spra­wie­dli­wość świa­ta i ro­dzą­cą się w niej nie­na­wiść.

– Wszyst­ko ro­zu­miem. Stwo­rzy­łam cię. Ja­kimś cudem roz­łą­czy­łam duszę na dwie czę­ści i po­zwo­li­łam, żebyś żyła w tej for­mie.

– Byłam tylko wid­mem, cząst­ką cie­bie, która nie mogła ina­czej funk­cjo­no­wać. Od za­wsze pra­gnę­łaś zmie­niać świat. Gdy byłaś mała, obraz po­li­cjan­ta, stró­ża prawa, za­gnieź­dził się w tobie tak głę­bo­ko, że nie po­tra­fi­łaś wy­brać innej przy­szło­ści. Mia­łaś am­bi­cje, pra­gnie­nia, wie­dzia­łaś, że nie zo­sta­łaś zro­dzo­na po to, żeby stać w cie­niu. A jed­nak praw­dzi­we życie zdo­ła­ło cię zmiaż­dżyć, zmie­nić w po­słusz­ne­go oby­wa­te­la tego za­po­mnia­ne­go przez bó­stwa mia­sta. Mia­łaś zwią­za­ne ręce, cho­ciaż kaj­dan­ki no­si­łaś w kie­sze­ni. Nie od­zy­wa­łaś się, gdy o to cię nie pro­szo­no. Żyłaś, żeby być czę­ścią ma­chi­ny nisz­czą­cej wszyst­ko, co ko­cha­łaś. Nie za­zna­łaś spra­wie­dli­wo­ści, nie dzie­li­łaś się z in­ny­mi do­bro­cią. Ale jak bar­dzo tego pra­gnę­łaś. Po­trze­bo­wa­łaś, żeby świat zo­stał zmie­nio­ny już teraz, w tym mo­men­cie, a on zmie­niał się na gor­sze. Nie ma nic okrut­niej­sze­go niż spo­glą­da­nie w ot­chłań, która po­że­ra wszyst­ko, co mi­łu­jesz ponad życie. Nie mo­głaś stać z boku, a jed­nak mu­sia­łaś. Nie mo­głaś wziąć spraw w swoje ręce, a ja­kimś cudem zdo­ła­łaś.

– Nie­na­wi­dzi­łam Dża­ber­ło­ka za to, że zmie­nił moją ro­dzin­ną dziel­ni­cę w wy­lę­gar­nie ban­dy­tów. Za każ­dym razem, gdy tra­fiał na ko­men­dę, mo­dli­łam się, że to pie­kło się skoń­czy. Wie­rzy­łam w to, że do­brzy lu­dzie w końcu wy­gra­ją. Na­stęp­ne­go dnia wi­dzia­łam, jak ści­ska ośli­zgłą dłoń pre­zy­den­ta i wie­dzia­łam, że koło toczy się dalej. Znie­na­wi­dzi­łam Non Se­qu­ito­ra za to, że po­ma­gał kołu je­chać dalej. Był ko­lej­nym try­bi­kiem w za­bój­czej ma­szy­nie. A ponad wszyst­ko nie­na­wi­dzi­łam Turka, że na to wszyst­ko po­zwa­lał. Sta­jąc się stró­żem prawa, miał sprze­ci­wiać się wszyst­kie­mu, co złe, chro­nić nie­win­nych, po­ma­gać im, a je­dy­ne co robił, to po­zwa­lał na dal­szy upa­dek ludz­ko­ści.

– W końcu wzię­łaś spra­wy w swoje ręce. Nikt nie zdo­łał­by zmie­nić ich spo­so­bu my­śle­nia. Je­że­li re­wo­lu­cja miała na­dejść, nie­któ­rzy lu­dzie mu­sie­li znik­nąć.

– Tak jak znik­nął gołąb kel­ner.

– Który nie­na­wi­dził wszyst­kie­go.

– A po­trzeb­ne są war­to­ści, na któ­rych można zmie­nić świat.

– Koło nie­na­wi­ści musi zo­stać w końcu za­trzy­ma­ne.

Dana spoj­rza­ła na broń le­żą­cą na stole. Tak jak zjawa, po­ja­wia­ła się i zni­ka­ła.

– Jesz­cze tro­chę, jesz­cze chwi­la, a sta­niesz się czę­ścią no­we­go świa­ta.

– Cie­szę się, Dano, że zdo­ła­ły­ście to sobie wy­ja­śnić – wtrą­cił się Ro­dri­go. – Nie wie­rzy­łem w to, co zjawa mi opo­wia­da­ła. Są­dzi­łem, że jest je­dy­nie mor­der­cą kry­ją­cym się pod tą nie­ziem­ską po­wło­ką. Ale ona była tobą. Gdy tylko uj­rza­łem twoje ob­li­cze, wie­dzia­łem, że to praw­da.

– Więc, co chcesz z tym zro­bić? – za­py­ta­ły obie.

– Mu­si­my za­koń­czyć całą tę nie­na­wiść. Je­stem pe­wien, że ist­nie­ją lu­dzie, któ­rzy mogą ci pomóc. Zdo­łasz od­po­ku­to­wać za wszyst­kie grze­chy.

– Kie­dyś wie­rzy­łam, że je­dy­nie nik­czem­ni­cy są zdol­ni do po­peł­nia­nia naj­gor­szych zbrod­ni, ale teraz wiem, że świat jest zbyt okrut­ny, by dobro mogło prze­trwać. Je­że­li tego trze­ba, będą nieść krzyż stwo­rzo­ny z grze­chów.

– Dano, pro­szę, opa­mię­taj się.

– Co­kol­wiek do mnie czu­jesz, Ro­dri­go, wiedz, że za­wsze da­rzy­łam cię sza­cun­kiem, ale świat musi zo­stać na­pra­wio­ny. Zro­bię wszyst­ko, by tak się stało. Zwłasz­cza teraz, gdy mam u swego boku zjawę.

Chwy­ci­ła za broń.

Ro­dri­go je­dy­nie ski­nął głową, wie­dząc, że nie zdoła ni­cze­go zmie­nić.

Padł prze­bi­ty po­ci­skiem.

Je­dy­ne, co po nim zo­sta­ło, to bo­chen­ki chle­ba.

– Za­wsze zna­łam ta­jem­ni­cę two­jej twa­rzy, Ro­dri­go. Stwo­rzo­no cię z cia­sta, żebym miała kogoś u boku. Kogoś ide­al­ne­go, kto zdoła za­trzy­mać mnie w miej­scu. Że­gnaj, mój przy­ja­cie­lu.

 

***

 

Wy­bi­ło po­łu­dnie. Pre­zy­dent ze­brał przed pa­ła­cem prasę, przy­chyl­nych sobie ludzi i mo­tłoch ma­ją­cy robić za sztucz­ny tłum. Opo­wia­dał, jak to wła­dze dziel­nie wal­czą z usu­wa­niem szkód po na­wał­ni­cach, jak to mia­sto wsta­nie na nogi. Nie za­po­mniał na­po­mknąć o nad­cho­dzą­cych wy­bo­rach i o si­łach opo­zy­cyj­nych, które naj­chęt­niej sprze­da­ły­by mia­sto w cudze ręce.

Dana i zjawa ob­ser­wo­wa­ły wszyst­ko z dachu pocz­ty.

– Ile kłamstw zdoła zmie­ścić w jed­nej mi­nu­cie?

– Za chwi­lę nie wy­po­wie żad­ne­go.

Dana przy­mie­rzy­ła się do strza­łu.

Prze­klę­ła pod nosem i zmie­nia­jąc całą we­wnętrz­ną nie­na­wiść w siłę spraw­czą, wy­strze­li­ła.

 

Koniec

Komentarze

Trochę przeszkadza mi gołąb tej samej wielkości co mucha.

 

Przygotowując kawę, spoglądał spod byka na Danę, jakby uraziła mu całą ptasią rodzinę.

 

Patrzeć można bykiem, chyba że on faktycznie był pod bykiem.

 

Po chwili podał jej kawę i kawałek ciastka podany na serwetce z napisem – „Nie lubimy tu takich”.

 

Policjant był człowiekiem??

 

– Ale sprawa jest, no chodź, proszę, będzie fajnie.

Rozbiłabym to na 3 zdania.

 

 

I nie z faktu, że wszystkie poszlaki zostaną zagarnięte sprzed twarzy, ale że najprawdopodobniej najważniejsze wydarzenie ostatnich parunastu lat ją ominie.

Nie widzę związku logicznego z poprzednim zdaniem.

 

Gdyby Dana podjęła inne decyzje w życiu, możliwe, że i ona znalazła się na liście przestępców.

I z tym zdaniem mam tak samo.

 

Czemu policjantka denerwuje się, że nie może nić zrobić, jak złol już pokonany?

 

Jakiś głupiec dotknął śpiącej bestii, nie wiedząc, co do końca budzi.

Ze zdania wynika, że obudził do końca, czyli całkiem. Na pewno o to chodziło?;) A może nie wiedząc do końca, co budzi?

 

lokalnego szychy

Szycha jest rodzaju żeńskiego.

 

Odebrałam opowiadanie bardziej jako bałagan, niż absurd.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Jechali długo, zdecydowanie za długo. Dana całą drogę się niecierpliwiła. Nie mogła przegapić całego dżaberłokowego zamieszania. I nie z faktu, że wszystkie poszlaki zostaną zagarnięte sprzed twarzy, ale że najprawdopodobniej najważniejsze wydarzenie ostatnich parunastu lat ją ominie.

Tu coś było edytowane i się nie klei.

 

Czuła się bezsilna, co napędzało w niej gnącą jak konie na wyścigach irytację.

Co konie gną na wyścigach?

 

Dlaczego miałbym nie sądzić, że nie chciałeś się pozbyć konkurencji?

Czy na pewno?

 

Przygotowała pistolet, w razie czego była gotowa strzelać. Pal licho, że najpierw powinna ubezwłasnowolnić napastnika.

Mało praktyczne w akcji, ale to dreamlike, więc nawet ciekawe.

 

Olśniło ją. Może to był fakt, że Słońce wyszło zza chmur i z uśmiechem od ucha do ucha ofiarowało jej najpotężniejszy z promyków świetlnych.

fart?

 

Zostawili za sobą zwłoki, którymi Dana nie mogła się przejąć. Dostali to, na co zasłużyli.

Nie chciała lub po prostu nie przejmowała?

 

Nie mogłaś wciąć spraw w swoje ręce, a jakimś cudem zdołałaś.

Za każdym razem, gdy trafił na komendę, modliłam się, że piekło się skończy.

trafiał? i to piekło? → sugestia

 

 

Podobał mi się ten tekst, a najbardziej kupił mnie gołąb! Nie wiem jak i kiedy, ale skradł moje serce… Jest kilka wpadek i najpewniej nie wyłapałam wszystkich, więc warto jeszcze poprawić co nieco, ale sama fabuła jest ciekawa i wciągająca. Chętnie zgłoszę opko do biblioteki po poprawkach :)

Hej, Ambush, dzięki za uwagi i szkoda, że opowiadanie okazało się bardziej bałaganem niż absurdem.

 

Hej, M.G.Zanadro, poprawki naniosę, jak tylko wrócę dzisiaj z pracy. Opowiadanie pewnie przeszłoby jeszcze betę, gdybym go za późno nie wrzucił (wyrobiłem się ledwo przed północą), więc tych baboli trochę się znalazło. Ale jak najszybciej postaram się wszystko wygładzić, zwłaszcza jak tu klik do biblioteki jest zaproponowany, to jest o co walczyć.

Gołąb kelner jest jednak postacią tragiczną na miarę samego Wertera.

Cieszę się, że fabuła przypadła do gustu. Starałem się, żeby w całym tym chaosie był jednak jakiś sens i żeby opko miało coś do przekazania.

Wciągnęło, a to najważniejsze. Gdybym nie widział, kto napisał tekst, obstawiałbym Morteciusza, absurd w jego stylu. 

 

“Starałem się, żeby w całym tym chaosie był jednak jakiś sens i żeby opko miało coś do przekazania.”

Myślę, że to ci się udało, bo stworzyłeś nielogicznie logiczną fabułę, która dokądś prowadzi, a nie jest tylko zlepkiem przypadkowych scen. Plus fajnie wplecione obraz i hasło. Jedyny zarzut, oprócz paru moim zdaniem przesadzonych momentów, to językowe potknięcia, których jest całkiem sporo. Chyba faktycznie przydałaby się solidna beta przed publikacją. 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Wciągnęło, a to najważniejsze. Gdybym nie widział, kto napisał tekst, obstawiałbym Morteciusza, absurd w jego stylu. 

 

“Starałem się, żeby w całym tym chaosie był jednak jakiś sens i żeby opko miało coś do przekazania.”

Myślę, że to ci się udało, bo stworzyłeś nielogicznie logiczną fabułę, która dokądś prowadzi, a nie jest tylko zlepkiem przypadkowych scen. Plus fajnie wplecione obraz i hasło. Jedyny zarzut, oprócz paru moim zdaniem przesadzonych momentów, to językowe potknięcia, których jest całkiem sporo. Chyba faktycznie przydałaby się solidna beta przed publikacją. 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Wciągnęło, a to najważniejsze. Gdybym nie widział, kto napisał tekst, obstawiałbym Morteciusza, absurd w jego stylu. 

 

“Starałem się, żeby w całym tym chaosie był jednak jakiś sens i żeby opko miało coś do przekazania.”

Myślę, że to ci się udało, bo stworzyłeś nielogicznie logiczną fabułę, która dokądś prowadzi, a nie jest tylko zlepkiem przypadkowych scen. Plus fajnie wplecione obraz i hasło. Jedyny zarzut, oprócz paru moim zdaniem przesadzonych momentów, to językowe potknięcia, których jest całkiem sporo. Chyba faktycznie przydałaby się solidna beta przed publikacją. 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej! Sympatyczne opowiadanie, podobalo mi się. Pomimo okazjonalnych zgrzytow językowych czytalo mi się naprawdę dobrze. Gołąb kelner wymiata :) no, ale żeby od razu w szlachetnie brzmiącej knajpce Bekon i Bekon śmierdziało fryzurą… :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej, fanthomas, dziękuję za przybycie i komentarz. Widzę, że opowiadanie wywarło takie wrażenie, że komentarz opublikowałeś, aż trzy razy xD

Ale tak na serio to miło mi, że pomimo potknięć językowych opowiadanie przypadło do gustu. Starałem się, żeby w całym szaleństwie była metoda.

 

Hej, cezary_cezary, cieszę się, że pojawiła się kolejna osoba, której opowiadanie się spodobało.

Gołąb kelner, jak zaczynałem pisać opowiadanie, nie miał grać żadnej kluczowej roli w fabule, ale ostatecznie wizja zniszczonego przez życie ptaka tak mnie urzekła, że musiałem dać mu więcej miejsca, żeby zabłysnął. No i kelner będący gołębiem bardzo mnie rozśmieszył, więc musiałem pokazać więcej swojego jakże niesamowitego humoru ;)

 

Pozdrawiam!

Ten obraz jest mocny. Kurczę… Hasło za to takie przyjemne, może przez to ciasto.

 

Bardzo ciekawie zaczynasz, niby tu kawiarnia i kwiaty, a dalej świat owadów.

 

– Za karę dam na mleku owczym. A i napiwek się za to należy. Dwadzieścia złotych monet, bo inaczej zadzwonię po policję.

Dana wyciągnęła z kieszeni płaszcza dokumenty.

– Z tym może być problem. Dana Staut, policjantka śledcza komendy głównej policji się kłania.

Gołąb pokręcił główką.

– Kogo my tutaj wpuszczamy.

Rozbawiła mnie ta scenka. XD Jaki ten gołąb jest fajny, niby taki gołąb-kelner, a tyle radości.

 

Świetnie malujesz ten świat i absurdy, które są mocno wpisane w rzeczywistość. Dodatkowo – mało tekstów jest z humorem, tzn. z takim sytuacyjnym humorem, więc to jakaś odmiana.

 

Po chwili podał jej kawę i kawałek ciastka na serwetce z napisem – „Nie lubimy tu takich”.

XD

 

Pierwsza scena bardzo mi się podoba. Tak lekko napisana, z humorem, przyjemnie się czytało. No i wciągasz, już pędzę zobaczyć, co z Dżaberłokiem.

 

Spadali paręnaście metrów, co zajęło im dokładnie pięć godzin.

Ciekawe tu prawa fizyki obowiązują, podoba mi się to zaburzanie rzeczywistości.

 

Naprawdę dobrze czyta się o przyjściu na miejsce sprawy, no i fajnie, że Dżaberłok żyje, choć ledwo, a Non Sequitor jako oskarżony ma taki swój unikalny charakter. Opisujesz to tak uroczo absurdalnie, te wszystkie elementy świata do siebie pasują, czuję się jakbym oglądała animację. :D

 

Zamieszanie przy Dżaberłoku – tutaj trochę chaotycznie opisane, ciężko było wyobrazić sobie scenerię, gdzie to się działo, kolejne miejsca wyskakiwały trochę z niczego (np. nagle skoczyli w krzaki), można to zgonić na konwencję, ale ogólnie opowiadanie jest raczej pisane bez udziwnień, w ramach świata, więc opisy by się przydały. ;)

 

Dana dostrzegła, że jedno z aut stało tam już dobre parę miesięcy. Pokryła je rdza, a kierowca zamienił w kościotrupa. Pomachał jej, a ona w podzięce pokazała mu środkowy palec.

Za to te prawa świata naprawdę świetnie opisujesz. Łał.

 

Rozmowa z gołębiem super, przesłuchanie i ten podejrzany od początku gołąb… No dla mnie bomba. :D

 

Co z nią zrobiłeś, ty materiale na poduszkę?

XD

 

kobietą zniszczoną przez niesprawiedliwość świata i rodzącą się w niej nienawiść.

Świetne.

 

Tylko ta rozmowa ze zjawą trochę za bardzo streszczeniowa i łopatologiczna – z samego opowiadania wiemy, że Dana nie znosi niesprawiedliwości, więc można wywnioskować, jak bardzo chciała zabić. Dla mnie te fragmenty wyjaśnień można trochę skrócić.

 

Podsumowując, podobało mi się, bo to takie absurdalne humorystycznie opowiadanie, w dodatku z całą fabułą i mini-śledztwem. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Hej, Ananke!

Dziękuję za przybycie i obszerny komentarz. Miło mi, że opowiadanie przypadło do gustu i nawet rozbawiło. Widzę, że gołąb kelner schwytał kolejne serce. A to niedobry ptak.

Co do sceny ze zjawą, trochę obawiałem się, że jeżeli zostawię za dużo w sferze niedopowiedzeń, to w komentarzach pojawią się zdania o niezrozumieniu fabuły, więc wolałem bezpiecznie i łopatologicznie wszystko wytłumaczyć. 

A jeżeli chodzi o opisywanie tego świata, to poleciałem trochę po bandzie, ale w taki sposób, jaki lubię. Ważne, żeby działy się rzeczy nietypowe, zabawne i ogólnie ciekawe do czytania. Konwencja absurdu bardzo mi w tym pomogła, mogłem pobudzić swoją wyobraźnię.

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!

Fajny absurd i ogólnie niezła historia. Dobrze że przez wszystkie dziwne rzeczy przebija się jakaś konkretna opowieść. Sporo oryginalnych i dobrych pomysłów.

Ale niestety wydaje mi się, że pasowałoby to przeczytać jeszcze z raz lub dwa najlepiej po odstawieniu tekstu na tydzień aby "odleżał". Było trochę rzeczy moim zdaniem do usprawnienia (kilka przykładów poniżej, choć było ich chyba więcej).

Niemniej jednak przyjemna lektura.

 

ich nie byłoby stać.

nie byłoby ich stać.

 

przez portal, że z trudem

przez portal, tak że z trudem

 

Tym, czy został zdzielony po łbie pałką, czy do niego strzelono,

Czy został zdzielony po łbie pałką, czy do niego strzelono,

 

Brawo. Czy chcesz, żebym bił ci brawo?

Powtórzenie brawo

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

A to niedobry ptak.

Ach, ta słabość do tych złych. XD

 

jeżeli zostawię za dużo w sferze niedopowiedzeń, to w komentarzach pojawią się zdania o niezrozumieniu fabuły, więc wolałem bezpiecznie i łopatologicznie wszystko wytłumaczyć. 

Nie jesteś pierwszym, który stawia na bezpieczeństwo. To chyba już taka cecha ludzi z forum, którzy są tu dłużej, więc wiedzą, że można dostać komentarze “nie rozumiem” i wolą tego uniknąć. XD Ale wiesz, ja tu jestem w mniejszości, bo widzę, że większość forumowiczów woli właśnie jak wszystko jest jasne. :D

 

A jeżeli chodzi o opisywanie tego świata, to poleciałem trochę po bandzie, ale w taki sposób, jaki lubię.

I to było super, a wyjaśnień nie mieliśmy i całe szczęście. :D

No, logika jest senna. I to nie ze snu spokojnego, do bólu logicznego człowieka.

Obraz wybrałeś cudaczny, ale dałeś radę zawrzeć wiele elementów w treści, więc na plus.

Podobał mi się motyw wytworzenia zjawy. Podświadomość?

Gołąb nie wydał mi się aż taki zły. Bardziej zgorzkniały.

Babska logika rządzi!

Niezły kryminał, trochę w stylu noir. Kilka znanych motywów. Dobrze się czytało.

 

Pozdrawiam 

Hej,

 

Zwabione zapachem odbijały się od liści i karmazynowych płatków.

przecinek

 

Wie pani ilu klientów mamy codziennie?

przecinek

 

ogólnie z przecinkami jest problem :)

 

Trochę mi zgrzyta sam początek, bo następuje gwałtowna zmiana perspektywy – od kobiety w oknie do zamieszania w świecie much. Początkowy opis jest dokonany przez wszechwiedzącego narratora, a później narracja przechodzi na opowieść z punktu widzenia much i ich społeczeństwa, następuje nie tylko zmiana tematu, ale także zmiana głosu opowiadającego, która na dobrą sprawę nie wnosi nic w całe opowiadanie.

 

 

Wjechał na drogę w trakcie budowy. Dźwigi o przeszklonych oczach podnosiły metalowe elementy, brały potężny zamach i ciskały nimi w siną dal. Gdzieś w odległej wiosce jedna z palet spadła na drewnianą chatę i zabiła rodzinę z dziećmi. Tak też rozpoczęła się wojna wioskowo–drogowa.

Tu też się gubię – jesteśmy świadkami rozpoczęcia tej wojny, czy ona już trwa?

 

Przygotowała pistolet, w razie czego była gotowa strzelać. Pal licho, że najpierw powinna ubezwłasnowolnić napastnika.

Na pewno chodzi o ubezwłasnowolnienie?

 

Nie mogę w to uwierzyć! W biały dzień zabito podejrzanego o napaść na Dżaberłoka i Turka.

Z tego zdania wynika, że zabito kogoś, kto napadł zarówno na Dżeberłoka i Turka, a nie że zabito podejrzanego oraz policjanta.

 

niepochamowaną

H

 

Pomachał jej, a ona w podzięce pokazała mu środkowy palec.

W podzięce? A może w odpowiedzi? Bo za co dziękuje? Za machanie?

 

Dana również wycelowała ze swojej broni. Była pewna, że będzie szybsza od gołębia. Powinna już teraz wystrzelić i mieć wszystko gdzieś.

Standard w thrillerach, zamiast pozbyć się złola, rozmawiają z nim, dając mu czas na obmyślenie planu. Ciekawe, czy tutaj będzie tak samo.

 

Nienawidziłam Dżaberłoka za to, że zmienił moją rodzinną dzielnicę w wylęgarnie bandytów. Za każdym razem, gdy trafiał na komendę, modliłam się, że to piekło się skończy

Scena w aucie z początku sugerowała, że Dżaberłok jest nieuchwytny. Ba, nawet Rodrigo, mówił, żem miał nadzieję, że to policja go pierwsza dorwie. A wychodzi na to, że wielokrotnie wcześniej dorwała.

 

Prezydent zebrał przed pałacem prasę, przychylnych sobie ludzi i motłoch mający robić za sztuczny tłum.

Motłoch sam w sobie jest tłumem, więc nie musi robić za tłum :P

 

Lubię misz-masz kryminałów i fantasy, a takie połączenie fajnie u Ciebie zagrało. Absurd jest wpleciony w świat, więc jest lekkostrawny, a dla mnie to duży plus. Problemem jedynie technikalnia, podejrzewam, że z powodu choroby i kończenia na ostatnią chwilę, nie było czasu na betę :P

 

 

 

Hej, Edwardzie!

Dziękuję za uwagi. Będę usprawniać opowiadanie, żeby było przyjemniejsze do czytania.

Nie chciałem, żeby opowiadanie było samym absurdem w imię absurdu, ale żeby też miało w sobie jakąś historię. Dlatego też lubię wszystkie “dziwne” gatunki, bo w oceanie koszmarów i nieprawdopodobnych wydarzeń można pisać bardzo ludzkie historie, kryjące się za przeróżną symboliką.

 

Witam ponownie, Ananke!

Trochę mnie boli fakt tłumaczenia wszystkiego w opowiadaniach, ale wolę zagrać bezpieczniej, żeby ktoś przynajmniej mógł przeczytać to opowiadane i skomentować sensowniej niż tylko “nie rozumiem” xD. Tak czy siak nie wszystko musi być do końca zrozumiałe. Czasami wynika to z samej estetyki tekstu, czasami ma to nadać pewnej atmosfery i nie należy tego tłumaczyć. Ale też nie każdy jest takim samym czytelnikiem jak ja, więc rozumiem chęć czytania tekstów, nad którymi nie trzeba siedzieć pół dnia, by zrozumieć, o co chodzi.

 

Hej, Finklo!

Gdy wybierałem obraz na opowiadanie, tylko ten został z listy, więc uznałem, że przeznaczenie mi go wybrało i czemu nie miałbym się z nim zmierzyć. Jakaś tam historia z nim związana narodziła mi się w głowie.

Zjawa jest dziełem absurdu świata opowiadania. Po części jest fizyczną formą podświadomości bohaterki, po części materialnym wyobrażeniem gniewu i nienawiści Dany. Świat nie jest sprawiedliwym miejscem, pełno w nim zła, bólu i krzywdy. Często nie możemy nic z tym zrobić. Zwłaszcza w świecie Dany, w którym bezsensowne wojny wybuchają na każdym kroku, złoczyńcy działają w cieniu, żyjąc w zgodzie z władzą. Wszystko to jest katalizatorem, podświadomych lub nie, działań Dany. Gdy żyjesz w ciągłej nienawiści, odreagowujesz nienawiścią na tych, których nienawidzisz, ale również na postronnych osobach (Rodrigo nie był złym człowiekiem, a Dana jednak go zabiła). Koło zła, które Dana chciała w końcu przerwać, toczy się dalej. A przynajmniej ja tak to wszystko odczytuję xD

A i dziękuję za klika do biblioteki, wiele to dla mnie znaczy.

 

Hej, AP!

Dziękuję za przybycie i komentarz. Pisząc, nie odczuwałem, że wyjdzie z tego kryminał noir, ale jak tak myślę, to w sumie coś w tym jest.

 

Hej, OldGuard!

Przecinki są moją zmorą i chyba zostaną nią do końca życia. Ilekroć myślę, że je opanowałem, wychodzi, że jednak nie xD

We wstępie chciałem już zarysować motyw przewodni całego opowiadania – nienawiść i niekończąca się, durna przemoc. Moją wadą też jest to, że lubię skakać w opowiadaniach między różnym głosami. Na przyszłość będę się starał wszystko wygładzić, żeby czytało się jak najlepiej.

 

Tu też się gubię – jesteśmy świadkami rozpoczęcia tej wojny, czy ona już trwa?

Rozpoczęcie wojny. Dźwigi zawsze ciskały elementami budowlanymi w siną dal. Teraz tylko tak się zdarzyło, że element niefortunnie uderzył w chatę.

 

Standard w thrillerach, zamiast pozbyć się złola, rozmawiają z nim, dając mu czas na obmyślenie planu. Ciekawe, czy tutaj będzie tak samo.

Okazało się, że gołąb kelner złolem nie był i Dana to czuła, że wszystko nie łączy się jej we wspólną całość.

 

Scena w aucie z początku sugerowała, że Dżaberłok jest nieuchwytny. Ba, nawet Rodrigo, mówił, żem miał nadzieję, że to policja go pierwsza dorwie. A wychodzi na to, że wielokrotnie wcześniej dorwała.

Dżaberłok trafiał często na komendę, ale nigdy nic z tego nie wychodziło dobrego. Skorumpowana władza puszczała go na wolność. Więc policja go nigdy do końca nie dorwała.

Ale prawda, w tej formie, jak napisałem, nie jest aż tak zrozumiałe.

 

Dziękuję za wszystkie uwagi, zajmę się poprawkami. Gdyby opowiadanie trafiło najpierw na betę, wyglądałoby o wiele lepiej, ale przez chorobę i ogólne lenistwo za późno się za nie zabrałem. Ogólnie to bałem się, że nie zdążę z nim, ale na szczęście przed północą opowiadanie trafiło na portal.

 

Fajnie, że się podobało i pozdrawiam!

 

Nie wiem jak to możliwe, że ten sam komentarz aż trzy razy się pojawił, ale to w końcu Obłędnia, więc nic dziwnego ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Trochę mnie boli fakt tłumaczenia wszystkiego w opowiadaniach, ale wolę zagrać bezpieczniej, żeby ktoś przynajmniej mógł przeczytać to opowiadane i skomentować sensowniej niż tylko “nie rozumiem” xD.

XD

Nie no, znam ten ból. :D Ale i tak to opowiadanie z konkursowych bardzo mi się podobało. :) 

 

 

Podoba mi się żonglerka czasem i jej uzasadnienie:

 

czas dostał kręćka i teraz toczy bitwę z rzeczywistością

 

W tajemnicy przyznam ci, że też tak mam. 

Nowa Fantastyka