Bezkresna biel zamarzniętego morza. Błękit lodowca, pomarańcz brył skrzących się w porannym słońcu. Tańczące drobinki śniegu unoszone przez wiatr.
Moja matka pytała mnie: Kim będziesz, Landorf, gdy dorośniesz?
Odpowiadałem: Zdobywcą mamusiu, jak Cesarz Goelz.
A ona kręciła z politowaniem głową i odpowiadała: Śnij dalej o papierowych domach i budyniowych lasach.
Chciałbym móc jej powiedzieć, że je wyśniłem. Opowiedzieć o wsiach bialutkich, jak kartki papieru. I piętrzących się czapach śniegu na drzewach. Moich budyniowych lasach. Chciałbym, lecz matka już nie żyje, pogrzebana gdzieś na Nekarskiej ziemi. A ja nie mam z kim dzielić zachwytu nad lodowym pięknem. Gdyż dla Mersów krajobraz ten stanowi codzienność. Na wyspę Isoya dotarłem po zamarzniętym morzu. Licząc, że dołączę do lokalnego konfliktu i zaciągnę się po jednej ze stron. Ale przybyłem za późno. Nie ma nic bardziej rozczarowującego dla najemnika, niż nagły pokój. Zima szalała na północy i utknąłem w gospodzie we wsi Grundlas.
*
– Agnes.
– Tak, tato?
– Idź do stodoły i daj jeść zwierzętom.
– Dobrze tato.
– Zabierz czapkę. Na dworze wciąż prószy.
Dziewczynka upchała pod futrzaną czapką złociste włosy, zabrała rękawiczki, wiadro i wyszła na podwórko. Wielkie płatki śniegu zasypywały okolicę. Była ciekawa, czy syn sąsiadów też pracuje, lecz na próżno starała się w śnieżycy dojrzeć farmę. Lubiła spędzać z nim czas, a wieczorami myślała o jego niebieskich oczach i marzyła, że kiedyś ojciec wyda ją za chłopaka. Westchnęła cicho i ruszyła przez biały całun, ciągnąc za sobą wiadro. Stodoła majaczyła w śnieżnej zawierusze. Gdy Agnes dotarła do drzwi, jej policzki zmarzły, a nos szczypał od mrozu. Nim weszła do środka przez wyjącą zawieruchę, usłyszała jęk. Spojrzała w stronę ogrodzenia, za którym wiatr targał lasem. Jęk dochodził zza płotu. Odłożyła wiadro i ruszyła, przeczesując wzrokiem biały puch. Niczym niezmącona biel okrywała wszystko dookoła. Dźwięk był coraz głośniejszy. Rozpoznała psi skowyt. Przypomniała sobie, że suka sąsiadów oszczeniła się. Złapała za ogrodzenie i przeszła na drugą stronę.
– Mały, gdzie jesteś! – zawołała.
Lecz pisk ucichł. W oddali szumiał las. Wielkie płatki spływające z ciemnego nieba lepiły się do ubrania. Chciała zawrócić, gdy dojrzała w śniegu, osadzone blisko siebie żółte ślepia. Patrzyły wprost na nią. To nie był oczy szczenięcia. Śnieg zsunął się z masywnego cielska, pokrytego białym futrem. Dziewczyna krzyknęła. Krótko. Rozpaczliwie.
*
– Słyszałeś?
– Nie.
– To brzmiało jak krzyk. Gdzie jest Agnes?
– W stodole. Zaczekaj pójdę do niej.
Bjorn wyszedł na śnieg. Na podwórzu było cicho.
– Agnes! – zawołał.
Las zaszumiał niespokojnie. Spojrzał w stronę drzew. W bezkresnej bieli dojrzał czerwień. Bjorn puścił się przez podwórko.
– Agnes!
*
Landorf odstawił miskę z resztą gulaszu i zaczął nabijać fajkę. Gospodarz całkiem zapomniał o piwie najemnika. W towarzystwie trzech chłopów, przysłuchiwał się opowieści drwala.
– Znalazł tylko rękawiczkę z dłonią córki.
– Które to już dziecko? – zapytał wąsaty gospodarz.
– Czwarte – powiedział jeden z chłopów.
Landorf odpalił fajkę od świecy. Wypuścił dym, spoglądając w kominek. Uważnie przysłuchiwał się rozmowie.
– Co na to włodarz? – zapytał gospodarza.
– Rozpacza po stracie syna – powiedział chłop w lisiej czapie. – Zginął wojując z Frygami.
– Musicie zgłosić się do Gustawsona, odpowiada w końcu za tę ziemię – powiedział drwal.
– On teraz układa się z pokonanym wrogiem, nie w głowie mu problemy wsi – powiedział gospodarz, a chłopi mu przytaknęli.
– A próbowaliście utłuc wilka? – dopytywał drwal.
– Po każdym ataku ludzie się zbierają, ale bestia ma białe futro i nie sposób ją wypatrzeć, a śnieg zasypuje wszystkie ślady – powiedział chłop w czapie.
– Wilk… – zaczął drwal.
– Bestia – warknął chłop w czapie.
Drwal uśmiechnął się drwiąco, ale na wieśniaku nie zrobiło to wrażenia i ciągnął dalej:
– Bestia podchodzi zawsze w czasie śnieżycy, wabi dzieci, wyciąga z gospodarstw, czai się przy zagrodach, a nawet podchodzi do domostw i drapie w okiennice. Mężczyzn unika. To bestia, wilki się tak nie zachowują.
– Czy ten wasz włodarz zapłaci za tę bestię? – zapytał Landorf z silnym nekarskim akcentem.
Mersowie spojrzeli na najemnika o czarnej brodzie, ciemnych oczach i w skórzanym czepcu na głowie, spokojnie wypuszczającego dym.
– Z pewnością – powiedział gospodarz.
*
Karlson patrzył, jak synek bawi się z siostrą na śniegu. Nie potrafił pojąć zasad osobliwej gry. Przypuszczał, że polega na łapaniu płatków śniegu językiem. Jednocześnie z niepokojem spoglądał na biały krajobraz od linii drzew, po zamarznięte jezioro. Dzieci zaczęły się gonić, co rusz przewracając w śnieżne zaspy. Gdy syn odbiegł nieco dalej, wymachując patykiem w kształcie miecza, Karlson dostrzegł ruch nad jeziorem. Jednolita dotąd biel poruszyła się. Karlson otworzył drzwi i zawołał:
– Inge, przynieś kołczan i łuk!
– Dzieci…! – zaczęła żona.
– Słuchaj, co mówię, kobieto!
Inge podbiegła z bronią. Mąż założył kołczan, nie spuszczając wzroku z miejsca, gdzie, jak mu się zdawało, stała bestia.
– Widzisz Inge? – Wskazał drugą stronę jeziora. – Widzisz to drzewo?
Żona z niepokojem wodziła spojrzeniem za dziećmi.
– Kobieto, widzisz!?
– Widzę zwalone drzewo!
– Spójrz obok, patrz dokładnie.
Inge jęknęła z przerażenia, gdyż biel poruszyła się.
– Pędź do sąsiadów, niech się zbiorą ludzie i idą w tamtą stronę.
*
Karlson, rozkazał dzieciom, by weszły do domu. Widząc, że chłopi ruszyli w stronę jeziora, nałożył strzałę na cięciwę i szybkim krokiem poszedł ku zamarzniętej wodzie.
*
– Orsa? Widzisz, co robią?
– Nie. Są za daleko.
– Orsa? Myślisz, że zabiją bestię?
– Nie wiem, ale chciałabym to zobaczyć. Eeike?
– Tak.
– Idziesz ze mną?
Chłopiec uśmiechnął się i wyszli na plac.
Niemal cała wieś przemierzała jezioro.
– Chyba mają trop – powiedziała Orsa.
– Zobacz, biegną do lasu! – krzyknął Eeike.
– Chodź. – Orsa złapała brata za dłoń i podbiegli do ogrodzenia.
Sześcioletnia dziewczynka dźwignęła młodszego braciszka, by mógł stanąć na belce i przytrzymać się płotu. Orsa stanęła obok niego.
– Zatrzymali się – powiedziała.
– Chyba rozmawiają – zauważył Eeike.
– Bestia musiała uciec do lasu.
– Myślisz, że za nią pójdą? – zapytał braciszek
– Pewnie tak, chodźmy do domu – powiedziała Orsa.
Zeszła z ogrodzenia i pomogła bratu, podtrzymujące go, by nie upadł. Eeike spojrzał na siostrę. Oddychała szybko, wypuszczając obłoki pary. Powieki Orsy rozszerzyły się, patrzyła w stronę stodoły. Eeike obrócił głowę. Biały wilk siedział na śniegu, niemal zlewając się z podwórkiem. Gdy podniósł zad i ruszył w ich stronę, dziewczyna puściła brata.
– Orsa! – krzyknął Eeike przez łzy za odbiegającą siostrą.
*
Landorf obszedł dokładnie każdą wieś i osadę. Natrafił na liczne wilcze tropy, jednak żaden z nich nie wskazywał, by to właśnie te zwierzęta podchodziły do ludzkich siedzib. Niedaleko zamarzniętego jeziora znalazł ślady watahy. Tropił ją większość dnia, tylko po to, by przekonać się, że w stadzie nie było ani jednego wilka o białym futrze. Zrezygnowany wrócił do gospody.
– Jak idzie polowanie? – zapytał w progu gospodarz.
– Mieliście rację. Albo sypie i nic nie można znaleźć lub wpadam na niewłaściwe zwierzęta. – Landorf strzepnął futro, zrzucając śnieg i podszedł do kominka.
– Ludzie już tego próbowali. Całymi dniami chodzili po lasach, strzelając do każdego napotkanego wilka. Wszystko na nic. – Gospodarz podszedł i podał Nekarczykowi miskę zupy.
– Można by wystawić przynętę – zaproponował Landorf.
– A znasz kogoś, kto zgodzi się narażać własne dziecko?
– Mieliście rację, chyba nic tu po mnie – warknął Landorf siadając do stołu.
– Niekoniecznie, jest pewna osoba, u której z pewnością możesz się czegoś dowiedzieć.
– Gadaj wprost.
– Blekksprut.
Landorf odstawił drewnianą miskę i spojrzał na gospodarza.
– Myślałem, że Mersowie je wytępili?
– Nie wszystkie – powiedział gospodarz – w tych stronach darzono je szacunkiem, ale i bano się ich. A tylko nieliczni korzystali z ich usług. Gdy zaczęła się nagonka na wiedźmy, my o naszych postanowiliśmy zapomnieć, ale podobno nadal tu są.
– Czemu się ich lękano?
– Blekksprut widzi przeszłość i przyszłość, można zapytać ją o cokolwiek, jednak zawsze na koniec zdradza odwiedzającym, jak i gdzie skończą. Taka jest cena jej przepowiedni.
– Myślisz, że mi pomoże?
– Z pewnością, jeśli niestraszne ci twoje przeznaczenie.
– Straszne? Papierowe domy i budyniowe lasy? Nie, gospodarzu, jestem najemnikiem i dobrze wiem, jaki czeka mnie los.
*
Orsa zatrzasnęła drzwi stodoły. Wtedy usłyszała płacz Eeike, a po chwili przeraźliwy pisk. Odgłos bucików na śniegu. W następnej chwili urwany wrzask. Chrupnięcie. Mlaskanie, a poprzez te odgłosy – płacz, cichy, rozpaczliwy, urwany. Usiadła na klepisku, zasłaniając dłońmi oczy i wrzasnęła z całych siły, by zagłuszyć odgłosy z placu. Gdy brakło jej tchu, z dworu dobiegał jedynie świst wiatru. Na czworaka podeszła do ściany i spojrzała przez szparę w deskach. Zobaczyła bucik w kałuży krwi. Zagryzła wargi i podążyła za krwawym śladem w śniegu, ciągnący się wzdłuż stodoły. Podeszła do kolejnej szpary, spojrzała. Eeike leżał przed domem. Usłyszała huk, gdy coś naparło na drzwi stodoły. Oderwała się od ściany. Deski zatrzeszczały pod naporem masywnego cielska, usłyszała drapanie pazurów o drewno. Stary podniszczony skobel zatrzeszczał. Łapy wilka zjechały po drzwiach.
Wszystko ucichło. Po lewej biały kształt mignął między deskami. Usłyszała, jak śnieg trzeszczy pod łapami bestii. A gdzieś z tyłu stodoły węszenie tuż przy ziemi. Obróciła się i zobaczyła pysk między klepiskiem a deskami. Bestia znów ruszyła, teraz z powrotem w stronę drzwi. Łapy znów napierały na wejście. Cała framuga zatrzęsła się. Zobaczyła, jak skobel upada na klepisko. Drzwi skrzypnęły, gdy wielki biały łeb wsunął się do środka.
*
Landorf stał z chłopem w czapie z lisiego futra. Nie podchodzili do wsi. Lament Karlsona nad straconymi dziećmi był aż nadto słyszalny tam gdzie stali, a ślady krwi na tyle widoczne, by wiedzieli, co się wydarzyło.
– To się musi skończyć.
– Więc zaprowadź mnie do Blekksprut – powiedział Landorf.
– Wskażę ci jezioro, to wszystko. Dalej będziesz musiał sobie radzić sam.
– Dobrze. – Uwagę Landorfa przykuł młodzieniec w bobrowym futrze, o spiętych jasnych włosach, trzymający się, tak samo jak najemnika, w pewnej odległości od wsi. – A ten, co to za jeden?
– Pachoł syna włodarza. Kjell
– Może włodarz w końcu się zainteresował sytuacją?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Chłop pogładził rudy wąs. – Ale na miejscu Kjella trzymałbym się jak najdalej od chałup. Dopóki bestia grasuje, ludzie będą mieć za złe włodarzowi śmierć ich dziatek.
Landorf przyglądał się pachołowi, którego twarzy wyrażała niezwykłe przejęcie, jakby to jego własne dzieci mieli we wsi chować.
*
Chłop zostawił Landorfa na brzegu jeziora, po tym jak upewnił się, że najemnik będzie wiedział jak wrócić. Trzciny, pokryte warstwą lodu, gęsto porastały okolice. Landorf przy pomocy topora przedarł się przez zarośla i wyszedł na obsypaną śniegiem taflę. Zobaczył drewnianą chatę, zbudowaną z grubych beli, krytą strzechą. Ruszył ku niej. Szybko też zauważył, że śnieg jest poznaczony licznymi śladami płóz. Schronienie Blekksprut okazało się solidnie wykonane, a wnętrze utrzymane w wyjątkowej czystości. Spodziewał się raczej zastać szałas nawiedzonej maszkary, a tymczasem chata wyglądała lepiej niż gospoda, w której sypiał. Uwagę najemnika zwróciła drewniana pokrywa w centralnej części domu. Uniósł ją, odkrywając sporych rozmiarów przerębel, znacznie większy niż te potrzebne do łowienia ryb. Usłyszał na zewnątrz trzeszczący śnieg. Wyszedł z chaty. Od strony otaczającego jezioro lasu zbliżały się sanie, popychane przez wysokiego młodzieńca. Na saniach siedziała kobieta o wieku trudnym do odgadnięcia. Landorf zapalił fajkę i czekał. Sanie zatrzymały się przed najemnikiem. Kobieta była niezwykle blada, wpatrywała się w przybysza jasnoniebieskimi oczami spod nienaturalnie dużego czoła, o dziwnym zdeformowany kształcie. Futra, którymi była okryta, falowały, jakby niespokojnie przebierała nogami. Młodzieniec o skośnych oczach wyglądał na całkowicie skretyniałego, mętnym wzrokiem wpatrywał się gdzieś w dal.
– Nazywam się Landorf.
– Witaj najemniku – odpowiedziała Blekkspruty. – Po co mnie odwiedzasz?
– We wsi giną dzieci, pożerane przez rozszalałe zwierzę. Nie sposób wytropić bestii. Przyszedłem po pomoc.
– Znasz cenę?
Landorf ściągnął torbę na rzemieniu i rzucił pod sanie.
– To część ceny.
– Tak wiem, lecz mną się nie przejmuj, jestem świadom twoich proroctw.
– Dobrze, zatem nie traćmy czasu.
Blekksprut pogładziła dłoń idioty, a ten podszedł i ściągnął futra. Pod nimi długa suknia falowała od odnóży przypominający macki. Landorf nic nie powiedział, lecz dłoń położył na toporku, gdy wpatrywał się w wijące odnóża. A każda macka okryta wełnianą pończochą, zdawała się poruszać niezależnie od siebie. Chłopak podniósł Blekksprut, a ona objęła go ramionami. Oczy wiedźmy zmętniały, głowę odchyliła, a odnóża zafalowały w jednym rytmie.
– To nie zwierzę stoi za mordem dzieci z Grundlas, a ludzka podłość i okrucieństwo. – Ciało Blekksprut zatrzęsło się, a chłopak złapał ją mocniej, by nie spadła targana konwulsjami. – Zwierzę żyło wśród ludzi, choć nienawidzi człowieczej ręki. Wkrótce też rzuci się na większą zdobycz, wtedy szukaj krwi na śniegu, doprowadzi cię do leża bestii.
Odnóża Blekksprut zwisały bezwładnie, a kobieta pomału uniosła głowę.
– Wtedy też znajdziesz wilka i człowieka.
– Skąd pewność, że wilk nie zaszyje się w lesie, by zdechnąć?
– Wszyscy potrzebujemy bliskości – powiedziała Blekksprut i położyła głowę na ramieniu chłopaka, gładząc go dłonią po policzku. – Wszyscy potrzebujemy czuć się bezpiecznie. Ranny wilk umknie w miejsce, które dobrze zna, tam gdzie ktoś się nim zaopiekuje.
Landorf skłonił się krótko.
– To nie wszystko, najemniku. Gdy lat minie naście, a ty zapomnisz już o wojaczce, rozmowa z obcym o fajczeniu zakończy twoją drogę na tym świecie.
Landorf uśmiechnął się, trzymając fajkę w zębach. Blekksprut spojrzała mu w oczy, odgadując myśli najemnika.
– Papierowe domy i budyniowe lasy – wypowiedziała na głos myśli Landorfa.
Najemnik spoważniał i czym prędzej ruszył ku brzegowi, nie oglądając się za siebie.
*
Haidi dziękowała Jottunowi, że długo nie mogła zajść w ciążę. Wiedziała, że nie zniosłaby straty dziecka. A już sama rozpacz na twarzach kobiet z Grundlas była dla niej wystarczająco bolesna. Mąż początkowo miał o to żal do Haidi, ale i on zmienił zdanie po ostatnich wydarzeniach we wsi. A teraz, gdy oznajmiła mu, że Jottun pobłogosławi ich dzieckiem, Dorf otoczył ją troską, o jaką nigdy by go nie podejrzewała. Była w czwartym miesiącu, a choć Dorf robił wszystko, by Haidi się nie przemęczała, to i tak część pracy w gospodarstwie spadała na nią. Tego ranka poszli nad jezioro. Dorf wyrąbał dwa przeręble, by mogli złapać nieco ryb. Haidi zanurzyła obciążoną linę z haczykami. Ujęła w dłonie gruby kij i obserwowała jezioro. Dorf nieco dalej, z siekierą na kolanach, nie spuszczał Haidi z oka. Choć bestia atakowała tylko dzieci, kobieta czuła się pewniej, wiedząc, że mąż nad nią czuwa. Śnieg delikatnie prószył. Kobieta, obserwując linię drzew, myślała o imieniu dla dziecka. Brała pod uwagę jedynie męskie, gdyż czuła w głębi serca, że Jottun da im syna. Linka szarpnęła, Haidi skoczyła ku przerębli. Złapała za sznurek i pociągnęła. To musiało być coś dużego, bo wyciąganie szło jej z największym trudem, a ryba walczyła zawzięcie.
– Dorf! Dorf! Mam!
Dorf nie odpowiedział. Spojrzała z ukosa. Wielki biały wilk szarpał gardło jej męża. Zamarła, puszczając linkę. Wciąż na czworaka sięgnęła po kij. Łzy od mrozu paliły policzki, lecz z całych sił powstrzymała szloch. Wilk stanął z zakrwawionym pyskiem nad ciałem. Czerwone krople spływały po futrze, kapiąc na śnieg. Wstała, a zwierzę rzuciło się ku niej. Haidi nie uciekała, wiedziała, że musi bronić dziecka. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach i wyciągnęła przed siebie kij. Bestia zatrzymała się tuż przy niej. Zaczęła krążyć. Ręce kobiety dygotały, a gardło ściskał strach. Mimo grozy próbowała krzyknąć, lecz głos ledwie wydobywał się z jej ust. Wilk skrócił dystans, wtedy wrzasnęła, a krzyk rozbrzmiał w okolicy. Zwierzę cofnęło się, niepewne co robić. Wtedy od strony chaty Karlsona usłyszała krzyki mężczyzn. Odwróciła głowę by upewnić się, że pomoc nadchodzi. Wilk skoczył. Kły wbił w pierś. Haidi poczuła szarpnięcie i padła w śnieg. Przeraźliwy ból przeszył jej ciało, gdy bestia szarpała je kłami. Haidi zamachnęła się kijem w wilczy pysk. Zwierzę odskoczyło. Nim Haidi zdążyła się podnieść, bestia zaatakowała brzuch. Kobieta wrzasnęła przeraźliwie i wsadziła dłoń w rozwarte szczęki wilka. Zwierzę wbiło zęby. Szarpiąc ramię, zaczęło ciągnąć kobietę po śniegu. Haidi nie miała sił krzyczeć, ból wyrywanego barku ze stawu całkowicie ją obezwładnił. I nagle wszystko się uspokoiło. Podniosła głowę i spojrzała wzdłuż ręki za uciekający wilkiem ze strzałą w boku. Rana po odgryzionej dłoni krwawiła, szybko barwiąc śnieg. Ktoś obrócił ją na plecy. Mężczyźni krzyczeli, część pobiegła za umykającym wilkiem. Haidi puściła kij i zdrową ręką złapała za brzuch. Nie liczyło się nic, prócz tego, że ocaliła dziecko.
*
Kjell siedział w gospodzie. A zebrani tam chłopi z Grundlas uważnie słuchali, co też pijany pachoł wygaduje do gospodarza. Miny ich były surowe, a pięści zaciskał się, im dłużej Kjell mówił.
– Syn włodarza ruszał wraz ludźmi Gustawsona na Fygów. Chciał zabrać ze sobą zwierzę. Cóż było zrobić, kiedy bydle nikogo nie chciało słuchać, może poza Perem. Pan tak je męczył, że zdziczało zupełnie. Szczerzyło kły. Gówniarz uwidział sobie, że zabierze wilka na wojnę, wyobrażasz sobie?
– Kjell, wystarczy już, wracaj do włodarza, nie wiesz, co mówisz – powiedział z poważną miną gospodarz.
– Nim panicz wyjechał, kazał mi zastrzelić wilka. Nic już więcej nie dało się zrobić. Zabrałem kuszę i stanąłem przed klatką. I spudłowałem. Czemu wtedy nie poszedłem po kolejny bełt, nie wiem. Złapałem za łopatę. Otwarłem klatkę, a bydle wpadło na mnie. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, wilk uciekł do lasu.
– Dobrze Kjell, wystarczy już tej historii, zbieraj się.
– Co mogłem zrobić, gonić po lesie? Myślałem, że zdechnie gdzieś z głodu. Skąd mogłem wiedzieć, że będzie polować…
– Dosyć! – wrzasnął gospodarz i uderzył pięścią w blat.
Kjell podniósł się i zatoczył. Wieśniacy patrzyli na niego nienawistnie.
– Może masz rację, może trzeba mi wracać.
Kjell zarzucił futro i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Chwilę po tym, jak opuścił gospodę, pojawił się drwal. Mówił o ataku bestii na Haidi i Dorfa. O tym, że bestia wyrwała dziecko z brzucha kobiety. Chłopi zebrali się, część ruszyła do wsi, a kilku za Kjellem.
*
Landorf nie zważał na wrzawę we wsi. Cała uwagę poświęcał na tropienie. Już wcześniej zauważył, że wśród śladów pozostawionych przez wilki, jedne zawsze odbiegały od tych, które zostawiała wataha. Postanowił je odnaleźć. Z kuszą w rękach przystawał między drzewami i badał dokładnie każdy trop. Śnieżyca się wzmagała i wiedział, że nie ma za dużo czasu, nim puch zatrze wszystkie ślady. Znalazł trop samotnego wilka, a tuż obok niego pozostawione w śniegu krople krwi.
*
Kjell, pchnięty, padł w śnieg. Zaraz któryś z wieśniaków złapał go i postawił na równe nogi. Pachoł obdarty z odzienia, przez mieszkańców Grundlas, ledwie przebierał bosymi stopami w śniegu. Ciało miał posiniaczone, ledwie widział przez zalewającą mu oczy krew.
*
Landorf wszedł na niewielkie wzniesienie, tam wśród drzew odnalazł chatę. Z komina unosił się dym. Minął ją i ze szczytu spojrzał na gospodarstwo włodarza. W dole kłębili się wieśniacy z pochodniami w dłoniach. Najemnik rozpoznał też nagiego pachołka, pchanego przed tłumem. Landorf ruszył do chaty. Otworzył drzwi i zajrzał do środka.
Wilk podniósł łeb, szczerząc kły, mężczyzna pogłaskał zwierzę.
– Spokój – powiedział łagodnie, lecz stanowczo.
Był starszy od Landorfa, już o siwej brodzie i długich, białych włosach. Twarz miał surową i ogorzałą od zimnego wiatru. W chacie było pełno futer, a na ścianach wisiały poroża. Najemnika jednak najbardziej zainteresowała długa pika na dziki tuż przy mężczyźnie.
– Wejdziesz? Ciepło ucieka – powiedział mężczyzna.
– Raczej nie, nie zabawię też długo.
Mężczyzna spojrzał na pikę, następnie na najemnika i powiedział:
– Gdy znalazłem szczenię, trzeba było je zabić na miejscu, ale pomyślałem sobie, że jako leśniczy włodarza, sprawię prezent jego synowi. Tak też uczyniłem. A kto mógł przewidzieć, jak tam na dole będą je traktować. Gdybym wiedział, zaraz bym je zabił.
– Teraz to już nie ma znaczenia – powiedział Landorf, unosząc kuszę.
– Najgorsze były dzieci, dźgały wilka patykami, sypały mu ziemi do jedzenia. Gdy Kjell powiedział mi, że wilk uciekł, wytropiłem go i chciałem zabić. Ale nie mogłem, przez sześć lat piekła, które zgotowałem temu zwierzęciu, zwyczajnie nie mogłem.
– Ty jeden o niego dbałeś? – zapytał najemnik.
– Tak, i może dlatego zwierzę do mnie wracało. A może do domu włodarza. Tego nie wiem. Ale wiem jedno, to niesprawiedliwe by zwierzę miało odpowiadać za zbrodnie ludzi.
Mężczyzna skoczył ku pice. Landorf wystrzelił. Bełt minął leśniczego o włos i trafił wilka w gardło.
Per ryknął jak niedźwiedź i ruszył na Landorfa. Najemnik sprawnie odskoczył i schował się na zewnątrz. Leśniczy wypadł na śnieg i odwrócił się. Landorf odrzucił kuszę i wyciągnął topór o długim stylisku. Leśniczy ruszył łukiem, najemnik poszedł za Perem. Leśniczy zrobił wypad i pchnął włócznią. Najemnik zwinnie odskoczył. Per nagle skoczył w stronę najemnika, wyprowadził kolejne pchnięcia. Landorf sprawnie odbijał grot włóczni, czekając aż starszy mężczyzna opadnie z sił, a gdy leśniczy opuścił broń, najemnik skrócił dystans i wbił ostrze topora pomiędzy szyję a obojczyk Pera. Leśniczy zakrztusił się krwią. Landorf wyszarpnął ostrze i podszedł zobaczyć co się dzieje z gospodarstwem włodarza. Pozwalając leśniczemu skonać w samotności. Ze szczytu wzgórza Landorf obserwował, jak płonie stodoła i dom, na podwórzu zauważył kilka ciał, w tym i nagiego pachoła.
– Domy z papieru i budyniowe lasy – wyszeptał, przypominając sobie wyrocznię. – Postaram się o nich pamiętać, Blekksprut, za lat naście.