- Opowiadanie: JolkaK - Gorące jesienne popołudnie

Gorące jesienne popołudnie

To było niespodziewanie trudne zadanie...

Moje hasło: śledztwo w sprawie kradzieży prezentu dla teściowej

Obraz: Salvador Dali “Metamorphosis of Narcissus”

Zapraszam do lektury. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Gorące jesienne popołudnie

A było tak spokojnie, tak jesiennie. Nie mogło tak zostać? No, co komu to szkodziło? Siedzenie przy stole w ogrodzie, po obiedzie, gdy słońce przygrzewa, nie jest najgorszym zajęciem, nawet gdyby miało trwać w nieskończoność. 

Ciepłe popołudnie pieściło rozleniwione obiadem ciało, lekki wiatr porywał do tańca włosy, które Kalina co jakiś czas musiała odgarniać z twarzy. 

– Jeszcze herbaty, moja droga? – spytała życzliwie ciotka, nachylając się nad filiżanką z parującym dzbankiem w ręku. 

Starsza kobieta miała wielki nos i burzę kręconych włosów o barwie dojrzałego żyta. Wielki kwiat chryzantemy we włosach oraz pastelowo-kolorowa sukienka sprawiały, że wyglądała jak elf ogrodowy. Kalina pomyślała, że sama chciałaby być takim elfem.

– Poproszę, ciociu. Dziękuję. Usiądź z nami na chwilkę – powiedziała z uśmiechem do starszej kobiety. 

Ta, najwyraźniej uradowana, przysiadła ochoczo na stołeczku. Poprawiła fartuszek i od razu zaczęła:

– Spróbuj jabłuszka, kochanie, bardzo smaczne, poczęstuj też kolegę. Acha i, proszę cię, zrób coś z tym królikiem.

– Nie ze mną te numery, ciociu, sama zjedz jabłko, przecież widzę, że aż czarne. Nie jemy takich. A królika dzisiaj oddam, pożyczyłam od Alicji, wiesz, tej sąsiadki. 

– Od Alicji? To dlatego taki żarłok z niego, ona pewnie go nie karmi. Ale tak nie można, zobacz, on psuje nasz zegar. Kto to naprawi?

Królik faktycznie zajęty był obgryzaniem marchewki w pięknie zaprojektowanym zegarze słonecznym. 

– Trzeba było wskazówki zrobić z chrzanu. Nie ruszyłby. A tak, cioteczko, cóż począć. Królik jest mi potrzebny do projektu rzeźby, bez niego nie byłoby arcydzieła. Prawda, Bucefale?

Leżący na trawie, wsparty na łokciu, czarnoskóry mężczyzna spojrzał na obie panie. Jego jedyną ozdobą był kwietny wianek  na głowie, nagie ciało połyskiwało lekko w promieniach słońca, nadając skórze kolor gorącej czekolady z pomarańczą. 

– Prawda, Kala, jest pojęciem, które najpierw trzeba zgłębić, by się w ogóle wypowiadać. Ale mogę za to stwierdzić, że leżenie na trawie bez ubrania to niesamowite przeżycie – odparł poważnie rozleniwiony mężczyzna. 

– Ależ Buc z ciebie, nie odwracaj kota ogonem, proszę cię, bo cioteczka się obrazi. 

Cioteczka miała jednak inne zmartwienia. 

– Ten twój królik zżera mi cyferki!

– On nie jest mój, tylko Alicji. I nic nie poradzę, że lubi twoje aksamitki. Może po prostu sprawdza godzinę?

– Wsadziłabyś go do jakiejś klatki, nie byłoby problemu!

Kalina lekko się zdenerwowała, bo lubiła królika.

– No, jasne, może jeszcze zetniemy mu głowę! Przypominam ci, że jesteś już na emeryturze. Droga cioteczko, osobiście skrócę cię o głowę, jeśli nie przestaniesz wciąż…

Jej słowa cichły powoli, w miarę jak królik niepostrzeżenie oddalał się od stołu w ogrodzie. Marchew była smaczna, ale zobaczył, że dalej rośnie sałata. Koniecznie musiał dotrzeć do królowej warzywnika. Inaczej nie można będzie nazwać tego obiadem. No i jeszcze ten wiecznie głodny obcy w jego wnętrzu… Pokicał do zielonych grządek, gdzie całkiem nie przypadkiem z jędrnej, chrupiącej sałaty układał się napis: Czas. Królik zjadł z apetytem listek i zniknął.

 

Zebranie było nudne. Spotkanie u szefa było nudne. Ale pierwsze miejsce zajął dzisiaj ostatni klient. Był tak nudny, że Klif myślał całkiem poważnie, czy nie uciec. Czuł każdym włoskiem na łydce, że nie zniesie ani minuty więcej z tym szarym, zgaszonym człowiekiem, jego fakturami, które też, oczywiście, były nudne. Żadnych nieścisłości, niespodzianek, wydatków do ukrycia. Chciał krzyczeć, tak bardzo, mocno, do samego nieba. Zacisnął na chwilę pięści i odezwał się rzeczowo:

– Tę pozycję przeniesiemy na następny miesiąc i już powinno się wszystko zgadzać.

– Dziękuję. A czy może pan od razu zrobić roczne rozliczenie? Wie pan, jak już tu jestem… – spytał jednostajnym, cichym głosem szary człowiek. 

Krzyczeć, krzyczeć. Klif spojrzał wymownie na zegarek, choć nawet nie widział wskazówek. To pewnie ze zmęczenia. 

– Oczywiście, mogę. Ale to zajmie nieco czasu – powiedział powoli z nadzieją, że może jednak jakimś cudem ten klient gdzieś się spieszy. 

 – Dobrze, poczekam, mam czas.

Pomocy! Klif w środku cały wyrywał się, by uciec. Wtedy zajrzał szef.

– Hej, jadę już do domu. Widzę, że nadgodziny robisz. Pamiętaj, żeby sprawdzić jeszcze dzisiaj te dane za kwartał. Do jutra!

I poszedł. Klif zacisnął zęby. Przez chwilę wydawało mu się, że szary człowiek lekko się uśmiecha, uciekając wzrokiem gdzieś w dół. Nie, na pewno nie, nie ma tu nic śmiesznego. Zaraz, jak on się nazywał… No, tak, oczywiście. Szarak. Jerzy Szarak. 

– Wie pan, jednak zrobimy to jutro, nie czuję się na siłach jakoś… to znaczy system mi wywala dane, coś nie działa… możemy się umówić na przyszły tydzień?

Klient spojrzał żywiej na zmęczonego pracownika. Klifowi wydał się nagle jakby mniej szary, uszy mu nieco urosły, nos poruszył się jakoś dziwnie. Jerzy Szarak wyraźnie budził się z letargu. 

– Przyszły tydzień, ach, tak, przyszły tydzień, myślę, że nie będzie problemu, mam czas, ach, mam dużo czasu. Tak, tak, wtorek może, wtorek jest krótki, tak, tak – powiedział, a z każdym słowem przyspieszał, jakby ktoś wewnątrz napędzał trybiki, by kręciły się szybciej. 

– Krótki? – Nie zrozumiał Klif.

– Tak, tak, krótki, wtorek, krótkie słowo, tak, tak, dobry dzień ten wtorek. 

– Nooo, dobrze, jeżeli wtorek panu pasuje, to zaznaczę w kalendarzu, czy jedenasta będzie dobra?

Odruchowo spojrzał na zegarek. Gdzie się podziały wskazówki?

– Tak, jedenasta, tak, chociaż druga jest lepsza. Krótka. 

– Acha, krótka, no oczywiście. Nie pomyślałem. To na drugą?

– Tak, proszę. Dziękuję. Druga, wtorek. Tak, tak. 

Zachodziła zmiana, teraz już widoczna. Nie było mowy o pomyłce. Szarak jaśniał w oczach, pojawiło się już gdzieniegdzie białe futerko. Otaczała go błękitna poświata, Klif dostrzegł z tyłu, za plecami klienta jakieś zielone przestrzenie, falujące trawy, opromienione słońcem doliny. Poczuł dojmującą tęsknotę. 

– Muszę już iść, niedługo podwieczorek, muszę iść, tak, tak, do widzenia. 

I zniknął. W powietrzu przez chwilę zawisł puszek białego futra, po czym powoli spłynął w dół. 

– Do widzenia – powiedział słabym głosem Klif.

I wtedy na jego biurku wylądował mężczyzna, w pięknej pozie, wsparty na łokciu, zamyślony, i całkowicie nagi. Jego ciemna skóra lekko połyskiwała i wokół rozszedł się zapach pomarańczy. Klif jęknął. 

Mężczyzna, nieco zdziwiony, uniósł się i rozejrzał. 

– Ciekawe, interesujące. Czy to, co widzimy, to prawda? Czy nasze zmysły oddają rzeczywistość, czy zwodzą nas, czytając nasze sny i pragnienia duszy?

– Naprawdę, nie wiem – odpowiedział odruchowo pracownik działu księgowego. 

– To niezwykłe doświadczenie, nie sądzi pan? Przepraszam, my się nie znamy, Bucefał Drugi. 

Wstał, nieświadomy zupełnie swego braku stroju, bądź też świadomy, lecz akceptujący go totalnie, i podał rękę na powitanie. 

Klif uścisnął dłoń, luzując jednocześnie krawat i rozpinając koszulę. Było mu duszno. 

– Kliford Stromy.

– Miło mi – odezwał się obojętnie mężczyzna, napinając lekko mięśnie pośladków i zerkając na nie kontrolnie. – Nie wie pan, gdzie znajdę Kalinę? 

– Przykro mi, ale nie pomogę – Klif też patrzył na pośladki, czując, że jest hipnotyzowany. 

Przypomniał sobie wcześniejszą nudę i nagle zapragnął grać w tą grę, cokolwiek by to nie oznaczało. Wziął głębszy oddech. 

– Może królik będzie coś wiedział.

– Był tu? No tak, można się tego po nim spodziewać. Królik konkretnie? Czy raczej zając?

– No, tak jakby jeden i drugi.

– Oczywiście, jakżeby inaczej. Musiał namieszać. Nie cierpię go, choć w ostatecznym rozliczeniu, jakie to ma znaczenie? Żadne, powiadam panu. 

– Żadne?

– Żadne. I tak trzeba go oddać Alicji. Kalina wspominała, że teraz spróbuje z kotem.

– Jasne, oczywiście. 

Klif czuł, jak wchodząc z własnej woli w tę sytuację, zaczyna czuć się lepiej, robi się jakoś jaśniej, cieplej. Nawet gołe lędźwia Bucefała przestały mu przeszkadzać. Pojawiło się coś na kształt entuzjazmu.

– To co robimy? Szukamy królika?

Bucefał spojrzał na niego z niechęcią.

– Nie, absolutnie nie. Królik nie jest tym, czego szukamy. Natomiast zając, to co innego. 

To Stromego nieco zdezorientowało i stracił wątek. 

– Szukamy zająca? Szaraka?

– No, tak, oczywiście. Nie można tego tak zostawić. 

– Acha, no dobrze. 

– Poczekamy na następne zagięcie i przeskoczymy. Mam nadzieję, że to będzie odpowiednia kartka. 

– Kartka?

– Tak. Nie chcemy, żeby zagięła się niewłaściwa, albo zagięły się dwie, przypadkiem sklejone. To może oznaczać niezłe komplikacje, raz tak miałem.

– I co? – Zainteresował się Klif.

– Jak to, co? Chodzę bez ubrania!

 

Kalina wkurzyła się. Gdy ciotka zatruwała jabłka, zniknął jej Bucefał, a królika też nie było nigdzie widać. Trzeba było posłuchać dziadka. 

– Dziadku! Dziadku! – wołała w nadziei, że zjawi się, jak zawsze, gdy go potrzebowała. 

Nie pomyliła się. 

– Co tam, dziecko? Zjadłaś cały obiadek?

Dziadek, jak zwykle, traktował ją jak malucha, podejrzewała, że po prostu jego oczy widziały ją taką. Nie jako dojrzałą kobietę, tylko małą grzeczną dziewczynkę. Ustępowała mu i godziła się na to, gdy nie było nikogo spoza rodziny w pobliżu. 

– Zjadłam, dziadku. Zginął mi królik i Bucefał, a ciocia znowu zatrufa jabłka. 

Oho, pomyślała, zaczyna się. Słowa zaczynają uciekać. 

– Gryzeldo, odłóż jabłuszko, zobacz, przyniosłem ci lustro. Twoje ulubione – powiedział, wyciągając z kieszeni całkiem pokaźne zwierciadło w złotej ramie. 

Nie powinno być takie duże. Ale to był dziadek i to wiele tłumaczyło. Kalina obserwowała, jak ciotka z entuzjazmem chwyta za ramę i szepcząc coś w stylu: Lustereczko powiedz ciotce… odchodzi na leżak. 

Dziadek rozejrzał się po ogrodzie. Trzeba pomalować róże, pomyślał, mają niewłaściwy kolor. I ten flaming nie powinien być niebieski. Nie było mnie tylko pięć minut. Potrzebuję nieco czasu… Tak, czas był ważny. 

– Sprawdzałaś, która godzina, moje dziecko?

– Słucham? – Nie zrozumiała Kalina. 

– Gdy zniknęli, sprawdzałaś?

– Nie. Ale mówiłeś, że znikną, pamiętam. 

– To te zagięcia. Nie kontroluję tego. Musimy iść. 

– Gdzie? 

– Na szachownicę, oczywiście. Biegiem.

– Oczywiście – przytaknęła Kalina, patrząc na niedokończony projekt rzeźby Bucefała z królikiem zmagających się z Uroborosem. 

To był dobry projekt, ale miała wrażenie, że pracując nad nim krąży w kółko. Wiedziała, że gdy go teraz porzuci, nigdy już do niego nie wróci. Trudno. Lód zbyt szybko się topił. Trzeba będzie to zrobić w kamieniu. 

– Będziemy grać, dziadku?

– Tak. Nie mamy innego wyjścia. Chodź, Gryzeldo, przydasz się. 

– Dobrze, wezmę tylko imbryk z herbatą. Zabierz to lustro, tylko mnie denerwuje. 

Pobiegli, uzbrojeni w imbryk i flaminga, który z jakiś powodów nie sprzeciwiał się, gdy dziadek wziął go pod pachę. Kalina, na wszelki wypadek, zabrała jedno z ciotczynych jabłek. Czuła się coraz mniejsza, ale tak zawsze było, gdy zbyt długo przebywała z dziadkiem. Naprawdę myśli, że jestem dziewczynką, jest tak przekonany, że moje ciało mu przytakuje, zauważyła, idąc koło jeziora ku wielkiej szachownicy. Odsunęła się nieco od dziadka, bo nie chciała zmienić się w niemowlaka. To by było naprawdę krępujące. 

Na szachownicy stała już jedna figura. Była wysoka niczym wieża, miała w sobie coś z posągu. Jej włosy, upięte w spiczasty kok, podkreślały jakiś niewypowiedziany pęd ku górze. 

– Mamo, cio ty tu robisz? – spytała zaskoczona Kalina głosem kilkulatki. 

– Znowu przebywasz za długo z dziadkiem, moja droga, to się źle skończy. Nic nie robię. Jestem dokładnie tu, gdzie mam być. Nie urodziłam się wczoraj.

– Mama ma urodziny? – spytała szeptem dziadka, ale ten tylko wzruszył ramionami.

Ten temat nie interesował go wcale, zwłaszcza że nie pamiętał niczyich urodzin. Pamiętał tylko swoje. Wtedy szalał z prezentami. 

– Witaj, wiedźmo, córko nimfy leśnej, przemieść się, proszę, na białe pole. Szukamy królika. 

– Uważam, że to błąd. Powinniśmy szukać zająca – odezwała się wyniośle posągowa postać. – I uważam, że powinnam stanąć na czarnym. 

– Chcesz może herbaty? – zapytała niewinnie ciotka, podchodząc z imbrykiem. 

– Miałam dla ciebie plezent, mamo, ale sprawy się skomplikowały i właśnie go szukamy. 

– No wiesz, nie spodziewałam się – odrzekła wiedźma, przechodząc powoli i majestatycznie na białe pole. – Nie myślałam, że będziesz pamiętać. To zaskakujące i irytujące. Powinnam to przewidzieć. 

Dziadek tymczasem postawił flaminga na czarnym polu i pośpiesznie rozstawiał ciotkę i Kalinę na sąsiednich. 

Kalina stanęła na wskazanym miejscu i wtedy spłynęła na nią wizja nowej rzeźby. Ogromny Bucefał przeglądał się w jeziorze, zachwycony swoim wyglądem. Był tak piękny, że nie mógł oderwać od siebie wzroku. Och, to będzie wspaniała rzeźba, pomyślała dziewczyna. 

– Skup się, dziecko, tu i teraz, mamy mało czasu! – skarcił ją dziadek. 

– Dobrze już, dobrze, przecież jestem!

– Przecież widzę, że cię nie ma! Wracaj w tej chwili.

Skupiła się bardziej na byciu na szachownicy. 

– No, już lepiej! I tak zostań, żadnych wycieczek!

– Tak, dziadku. – Kalina zerknęła na ogromną przestrzeń białych i czarnych kwadratów. Miała wrażenie, że ciągną się w nieskończoność. Dziadek szukał czegoś gorączkowo.

– Piasek, potrzebuję nieco piasku!

– Mam herbatę! – Ciotka Gryzelda podeszła z imbrykiem. Lubiła pomagać całe swoje życie, nawet jeżeli czasem oznaczało to pomoc w umieraniu. 

Kalina wciąż miała w kieszeni zatrute jabłko i teraz, gdy skupiła się na byciu tu, owoc nagrzał się niespodziewanie. Poczuła, jak władza przepływa przez jej wnętrze. Przytrzymała ją. 

– Zaraz, chwileczkę!

– Nie mamy chwileczki! Piasek!

– Chwileczkę, mówię! – wrzasnęła zdenerwowana dziewczyna. – Nie będziemy nic robić, póki nie dowiem się, o co tu chodzi. Słuchajcie! Bucefał mi się wczoraj oświadczył! Dostałam od niego zaręczynowe wrzeciono! Słyszycie mnie?! Mamo, twój przyszły zięć zaginął. O króliku nie wspominam. Proszę o koordynację działań. Dziadku, jaki ruch otwierał zagięcie przestrzeni?

– Roszada!

– Proszę się ustawić! Prędko! Ciociu, na swoje pole! Już! Nie wiadomo, co się stało, ale dowiemy się! 

– Miałam dostać prezent! – odezwała się z pretensją w głosie wiedźma.

– Twój prezent zaginął! Dawaj tu swoje wysokie wysokości i pomóż! Gdzie szukamy?! – krzyknęła Kalina. – Dziadku, tłumacz mi co się dzieje, prędko!

– Och, urosłaś, dziecko, piękniejesz! Dobrze, dobrze, już tłumaczę! Czemu rzeźbiłaś akurat Bucefała?

– No, nie wiem. – zastanowiła się chwilę. – Było w nim coś narowistego, jakaś energia, on sam siebie lubił…

– Właśnie, energia, ona go napędza do ruchu, narowisty, hm, no może… ta energia udziela się zagięciom, on będzie znikał – powiedział już ciszej dziadek, tylko do Kaliny. – Mówiłem ci, że trzeba go pilnować. 

Popatrzyła na dziadka z wyrzutem.

– Wiesz, że nie można go pilnować, przeżył już złe zagięcia, co robić z kimś takim.

– Piasek. Dlatego potrzebny mi piasek. Prędko!

Przyszło jej coś do głowy.

– Ciociu, czy do herbaty masz herbatniki?

– Oczywiście! – Zaczęła wyciągać z kieszeni pokruszone kawałki. – Zaraz znajdę jakiś talerzyk…

– Nie trzeba, ciociu! Dziadku, czy to zastąpi piasek?

– Tak, tak, tylko pokrusz dobrze, drobno. 

– Kochani, stoimy jak te kołki, a ja wyczuwam, że zbliża się zagięcie! Mówiłam, że trzeba szukać zająca! – odezwała się dramatycznym głosem wiedźma. 

– Szybko, robimy roszadę!

Przemieścili się odpowiednio na planszy. A potem wszyscy to poczuli. Nic rzeczywistego, ale i tak było to silne wrażenie, że świat unosi się do góry przed nimi, niczym kartka papieru, zawijając się ku nim na górze. Potem nałożył się na nich świat z drugiej strony kartki i spadając z gracją, przeniknął ich do szpiku kości. Co chciało lub miało moc, by zostać, zostało, reszta odeszła wraz z zagięciem. Gdy kartka światów opadła, wszyscy odczuli ulgę. Na planszy pojawiły się nowe postacie. 

– Och nie, królik! Mówiłam, że skupiamy się na zającu!

– Nic nie mówiłaś! Królik też jest dobry!

– Ależ skąd! Królik jest szkodliwy! 

– Tak, tak, zjada sałatę! I niszczy zegary!

– Co tu robi żyrafa?

– Żyrafa? Nie wiem, ale czy ktoś zamawiał naleśnik? – Ciotka trzymała w ręku podniesiony z ziemi placek. Dobrze wypieczony. 

Patrzyli przez chwilę zafascynowani, zastanawiając się do czego przydać się może ten kuchenny rarytas. 

– Może to jest ten słynny trzeci naleśnik? – powiedziała ostrożnie Kalina, wąchając powietrze wokół siebie. 

Pachniało pomarańczami. 

– Niemożliwe. Trzeci naleśnik tak nie wygląda. Poznałbym go wszędzie! – Dziadek oskarżycielsko wskazał palcem niewinnie wyglądający placek, gdy żyrafa majestatycznie zbliżyła się do ciotki, sięgnęła długim językiem i dwoma zwinnymi ruchami zawładnęła jedzeniem. 

Stało się to na tyle prędko, że ciotka wciąż stała z wyciągniętą ręką, gdy żyrafa odwróciła się i ruszyła na długo oczekiwane spotkanie z Salvadorem. Byli umówieni na herbatkę. 

Przez chwilę obserwowali ją z konsternacją.

– Może to żyrafa zamawiała naleśnik? – spytała cicho ciotka.

– Może. Tego się nie dowiemy. Gdzie jest królik?

– Tu. Mam go – powiedziała matka, trzymając go za uszy.

– Patrzcie, ma w pysku kwiaty z wieńca Bucefała! – Kalina nie była pewna, czy się martwi, czy bardziej jest zaciekawiona, co właściwie się stało. 

– Tak, widzę. No cóż, trzeba z nim porozmawiać – oznajmił dziadek.

– Och, już ja to załatwię! – Wzięła królika za uszy i przystawiając do pyszczka ciotczyne jabłko rzekła groźnie: – Będziesz gadał, czy mam ci to wcisnąć do gardła?

 

Klif z jednej strony czuł, że to, co robią, nie jest normalne, z drugiej, zaczynał się naprawdę świetnie bawić. 

– Przytrzymaj jeszcze nieco wyżej, jeszcze trochę, wyciągnij się, no dawaj, dasz radę! – zachęcał go Bucefał Drugi. 

Wyciągał się, jak mógł, trzymając w rękach duże lustro pod takim kątem, by nagi mężczyzna widział swoje odbicie.

– Po co to robimy, jeszcze raz mi wytłumacz?

– Szukamy zagięcia, to nie jest proste, odsuń się nieco do tyłu – powiedział do stojącego pod ścianą Klifa Buc. 

– Gdzie mam się odsunąć? 

Ręce już go trochę bolały i głupio się czuł, gdy Drugi oglądał swoje pośladki w lustrze. 

– A, no dobra, stój, gdzie jesteś. Dobra, mam to! – zawołał zadowolony Bucefał i palcami złapał biały puszek gdzieś na tylnej części swojego ciemnego uda. – Zostaw lustro, idziemy!

– Gdzie? 

– Jak to, gdzie? Potrzebujemy szachownicy. 

 

– Dawaj mi tu szaraka, ty biały naginaczu! Ale już! – wrzeszczała Kalina, sama zdziwiona własną brutalnością. 

W ręku trzymała wrzeciono gotowe do użycia, jabłko było już nabite na ząb królika, który bardzo starał się nie zamykać pyska. Dziadek siedział obok, z herbatnikowym piaskiem w dłoni, ale póki co, tylko się przyglądał. Matka rosła w górę, a ciotka piła herbatę. Liście jesiennie przebarwiały się na czerwono i spływały smętnie na szachownicę. 

– Chcesz, naprawdę chcesz sto lat snu? Bo mi tam wszystko jedno, ty śniegowa kulo!

Królik trzymany wciąż za uszy, zaczął się lekko wydłużać. Wyraźnie tracił też kolor.

– No, nareszcie – mruknął dziadek. 

Poczekali, aż zmiana dokonała się całkowicie i szary, nudny człowieczek stał przed nimi z jabłkiem na zębach. Gdy tylko uzyskał ręce, wyjął sobie zatruty owoc z ust i wyrzucił daleko, po czym rozmasował zdrętwiałą szczękę.

– Gadaj, gdzie mój Bucefał! 

Popatrzył na zebranych zgaszonym wzrokiem. 

– Obok. Zaraz obok – powiedział cicho. 

– No, masz! Tyle to my też wiemy! Które obok?!

– Jest z księgowym.

Zamilkli na chwilę, porażeni wiadomością.

– Tylko nie to! – jęknęła ciotka dopijając herbatę. 

Jej jasne loki zatrzęsły się trwożliwie. 

– Przykro mi! – powiedział Szarak. – Nic nie mogę zrobić. 

Spojrzeli na niego nieufnie. Szczególnie wiedźma ze swej wysokiej pozycji przeszywała go wzrokiem pełnym pogardy i złości.

– Kłamiesz! Widzę, jak dymi ci się z uszu! Trzeba działać! Mów!

– Nie powiem!

– Mów! Potrawka z królika, jest równie pyszna, jak z zająca! – krzyknęła rozdzierająco.

– Gdzie to jabłko? – rozglądała się gorączkowo Kalina. – Wepchnę mu z powrotem do pyska!

– Nic wam nie powiem. – Szarak usiadł na białym polu i utkwił wzrok w ziemi. – Wszystko i tak musi się odbyć, tak żeby się czasoprzestrzennie zgadzało. Inaczej światy się rozlecą. 

 

Klif Stromy czuł zmianę. Taką, która graniczy z euforią. Nie rozumiał, jak mógł się nudzić wcześniej, życie było takie ekscytujące. Nawet cyferki wydawały mu się jakieś połyskujące brokatem i radością. A przecież teraz, z nowym znajomym, przeżywał przygodę za przygodą. Oczywiście, tak mu się wydawało, bo wcześniej nie miał żadnych, więc nawet trzymanie lustra było ekscytujące. Szukali szachownicy. W całym biurze, tylko szef mógł mieć coś takiego. Właśnie włamywali się do jego gabinetu, gdy Klif przypomniał sobie hasło do zamka.

– Czekaj, Buc – powiedział i pochylił się nad mikrofonem. – Odlicz vat dopiero po północy – powiedział wyraźnie. – No, co, to taki nasz wewnętrzny żart.

Zamek puścił. Szybko przeszukali pokój, ale szachownicy nie było. Klif znowu to poczuł. Zmiana. Jego kości zmieniały się. Bolało. Jego ciało zaczynało przybierać barwę żelaznej czerwieni. Czuł się jakiś duży. I nieco rozgniewany. 

– Co teraz? Nie ma żadnych szachów!

– Rysujemy! Dawaj kartkę, to będzie musiało wystarczyć! 

Rzucili się do drukarki, wyciągnęli kartkę. Pospiesznie zaczęli rysować. Klif czuł, że długo nie pociągnie, zmieniało go coraz szybciej. Ale rysował. 

Skończyli i Bucefał ustawił spinacze na polach, biały puszek i zrobił roszadę. Horyzont zaczął się zaginać, nie fizycznie, ale czuli to obaj, działo się. Wtedy Bucefał zauważył błąd.

– Klif, ty idioto, narysowałeś dwa czarne pola koło siebie! Grałeś kiedyś w szachy?

Stromy pokręcił głową przecząco, czuł się jak góra, czerwona wielka skała, gdy zagięcie opadło na nich z wysoka i przeniosło. 

 

Zjawili się na horyzoncie, nad jeziorem, toteż wszystkie osoby znajdujące się na szachownicy pobiegły w tym kierunku. Matka wprawdzie kroczyła wyniośle, ale udawało jej się nie zostać w tyle. Pierwszy dobiegł Szarak. 

Ogromna, czerwona góra wyrosła nad jeziorem, pod nią klęczał na jednym kolanie, wciąż wpatrujący się w kartkę, Drugi. 

– Dwa czarne koło siebie, dwa czarne koło siebie, dwa… – mruczał cicho do siebie nagi mężczyzna. 

– Cóż za stromy klif nam tu wyrósł! To jakiś błąd w zagięciu! Bardzo niezwykłe! Och, nie ruszajcie się, dziewczyny!

Dziadek podbiegł do klęczącego Bucefała i rzucił w jego stronę herbatnikowy piasek. Natychmiast oczy młodzieńca zamknęły się i znieruchomiał. 

– Dziadku, dlaczego to zrobiłeś? – zapytała Kalina z pretensją w głosie. 

Zamiast dziadka odezwał się Szarak, zacierając łapki. 

– Musiał. To musiało się zdarzyć. Czas się wypełnił tak, jak miał się wypełnić. 

– Nie zgadzam się! To nie ma sensu! – wykrzyknęła Kalina pełna łez.

– Ależ kochanie, przecież wiadomo, że w naszym świecie nie ma sensu, żeby mógł być w innych. No już, już, otrzyj łzy i weź się w garść! To nie przystoi, żeby córka Salvadora tak się mazała. Przecież nie kochałaś go, to było widać. Gryzeldo, podaj herbatę!

– Ale mamo, to był mój prezent dla ciebie! Miałaś dostać zięcia na urodziny!

– A co ja bym z nim robiła? Chociaż… – zamyśliła się wiedźma, patrząc na sylwetkę Bucefała.

– Mamo!

– Oj, tam! – Otrząsnęła się. – Nie chcę go! Ale mogłabyś zrobić dla mnie rzeźbę. W kamieniu. A właśnie, martwiliśmy się o księgowego…

– Nie bez powodu – odezwał się dziadek. – Księgowi nie istnieją w naszym świecie. Żaden jeszcze nie przeżył zagięcia. Podejrzewam, że ten stromy klif…

– Dobre podejrzenia, bardzo dobre, dobry klif, krótki, tak, tak, mało czasu, mało czasu – zaczął mamrotać zając, stając się powoli królikiem. 

– Och, nie marudź już, idź i weź sobie trochę czasu. Leży w koszu z jabłkami, w spiżarni. Tylko zostaw marchewki w spokoju.

Królik pokicał w stronę domu, nie oglądając się więcej. Obcy w jego wnętrzu znowu chciał jeść, więc marchewki raczej były stracone. Ale przynamniej światy nie rozpadły się jeszcze i była nadzieja, że trochę potrwają. No, chyba, że wróci żyrafa, ale królik wiedział, że to już będzie zupełnie inna para kaloszy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Świetnie poradziłaś sobie z hasłem oraz obrazem. Bardzo dobrze się czytało. Zanim się obejrzałem, już był koniec. Historia pełna pomysłów, dziwnych zdarzeń, zwrotów akcji i nawiązań. A mimo to, akcja bardzo klarownie poprowadzona. W żadnym momencie się nie zgubiłem.

Klikam. Pozdrawiam.

Hej 

Już miałem nie zostawiać komentarza, ale pojawił się AP i to jest dobra okazja by pokazać różnice w obierze tekstów u różnych czytelników ;). 

 

Hasła i obrazu nie sprawdzałem bo uważam, że to nie ma znaczenia. Ale trochę się męczyłem przy lekturze i tekst mi się ciągnął. Faktycznie dużo się dzieje w opowiadaniu ale jakoś wydarzenia nie sklejały mi się w całość. Nawiązania są ciekawe, mamy tu bajki mieszające się ze sobą – jak by strony różnych książek się posklejały w jedną pokręconą fabułę, która niestety stanowi dla mnie zagadkę. 

 

Nie będę oceniał opowiadania bo zwyczajnie chyba go nie zrozumiałem :). 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

No, faktycznie, niezłe różnice! Pisałam już wcześniej, że zadanie okazało się trudne… :D

AP, dziękuję za Twój komentarz, bo największym pytaniem, było właśnie, czy czytelnik się nie pogubi… Bardzo się cieszę, że Tobie się podobało i to przy takim poziomie dziwności! Dziękuję za klika! 

Bardjaskier, bardzo cenię sobie takie szczere wypowiedzi! Jesteś jakby po drugiej stronie bieguna z AP i to jest niezwykle ciekawe, że są takie dwa odmienne odbiory tekstu! Trochę spodziewałam się, że może być trudno, ale nie spodziewałam się takich skrajnych spojrzeń! :) Dziękuję, że jednak napisałeś, co napisałeś, fajnie!

Pozdrawiam cieplutko! 

Cześć! Naprawdę przyjemnie czytało mi się Twoje opowiadanie. Językowo wypada bardzo fajnie. Lekki problem mam z fabułą. Poszczególne fragmenty bronia sie jako scenki rodzajowe, natomiast calosc… Nie do końca jestem pewien, o czym właściwie była ta opowieść ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Też się pogubiłem i faktycznie troszkę się dłużyło to opowiadanie, ale parę elementów mi się podobało. Mam wrażenie, że największy problem jest taki, że wprowadzasz za dużo bohaterów i robi się zamieszanie.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Wielki kwiat chryzantemy we włosach oraz pastelowo kolorowa sukienka sprawiały, że wyglądała jak elf ogrodowy.

Pastelowo-kolorowa bym zapisała.

 

Jego jedyną ozdobą był wianek z kwiatów na głowie, nagie ciało połyskiwało lekko w promieniach słońca, nadając skórze kolor gorącej czekolady z pomarańczą. 

Brzmi to, jakby to były kwiaty pozyskane z głowy.

 

Ci z dużej tyko w listach;)

 

Chciał krzyczeć, tak bardzo, mocno, do samego nieba.

Raczej głośno niż mocno.

 

 

Opowieść zakręcona okrutnie, ale fajna. Podobały mi się nawiązania do bajek (jak w moim opku też trochę nawiązuję) i pomieszanie tego ze współczesnością.

Trochę mi się mniej podobała zmiana bohaterów, bo to mi nie pasowało do logiki snu, w końcu śnimy sobą.

Lożanka bezprenumeratowa

Cezary_cezary, dziękuję za odwiedziny i cenny komentarz, biorę pod uwagę każdą opinię. Cieszę się, że dobrze się czytało, ważne, że fabuła się nie sklejała, popracuję nad tym w przyszłości. 

Fanthomasie, być może faktycznie jest za dużo bohaterów, ale dla mnie najdziwniejsze rzeczy dzieją się, gdy jest dużo postaci! Te relacje między nimi są takie niezwykłe! Można z tego dużo wyciągnąć! Dzięki za komentarz!

Ambush, bardzo dziękuję za łapankę! Zaraz idę poprawiać. Dobrze, że się podobało i cieszę się, że nie zgubiłaś się w fabule, jak niektórzy poprzednicy! Jest nadzieja dla mnie! :D Zmiana bohaterów, hm, to zagwozdka, nie myślałam o tym jak o moim śnie, hm, muszę to przemyśleć. Czekam z niecierpliwością na Twoje opko! 

Zdaję sobie sprawę, że jest zakręcona fabuła, zając jest królikiem, Bucefał ginie w innym świecie, zagięcia światów wprowadzają zmiany, mama jest wiedźmą, a ciotka złą królową na emeryturze, ale obraz i hasło też są szalone. Dziękuję wszystkim, że przebrnęli i nawet się części podobało!

Pozdrawiam cieplutko!

Daję obraz, bo myślę, że jednak warto spojrzeć na niego przy lekturze tekstu.

Jako wielka fanka Alicji w Krainie Czarów jestem zachwycona :D Fantastyczne!

Spodziewaj się niespodziewanego

A jako fanka Sapkowskiego właśnie sobie uświadomiłam, że tytuł nawiązuje do jego "Złotego popołudnia" też na motywach Alicji – to tylko przypadek czy celowy zabieg? :)

Spodziewaj się niespodziewanego

NaNa, dzięki za odwiedziny! Super, że Ci się podobało, bo odbiór jest skrajnie różny, więc cieszę się, że ktoś ogarnia, o co chodzi! :) Z Sapkowskim to przypadek, bo nie kojarzę tego opowiadania. Muszę poszukać i odświeżyć pamięć! Też lubię Alicję! No i Sapkowskiego! :)

Pozdrawiam serdecznie! 

No to polecam "Złote popołudnie" jak najbardziej :) Również pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Czytało się łatwo i przyjemnie. Lekki, oniryczny nastrój bardzo na plus. Język dopracowany, postacie intrygujące.

Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!

Obraz mocno abstrakcyjny, daje sporo możliwości. Aż jestem ciekawa, jak to rozegrasz.

Hasło dość zwyczajne, więc zobaczymy, czy tutaj stanie się odjechane. :D

 

– Poproszę, Ciociu

ciociu

 

Alicja, królik – czyżby Alicja z Krainy Czarów? :D

Na plus narracja – taka inna, fajnie się czyta.

 

Przeskok na Kliffa – hm, trochę tak bez powodu, ale zobaczymy, co się wydarzy dalej. A dalej królik u Kliffa, tak na tym etapie nie wiem za bardzo, jak to ma się łączyć, no i czemu królik był tak nudnym klientem? W końcu zjadł czas, więc powinien mieć w sobie więcej z pazura niż szaraka xd.

 

Rozmowa Kliffa z Bucefałem – absurdalnie zakręcona. :D

 

Sporo dajesz odniesień – to malowanie róż, lustro, jabłka…

 

leśnej, Przemieść się

Mała litera albo kropka.

 

– Co tu robi żyrafa?

– Żyrafa? Nie wiem, ale czy ktoś zamawiał naleśnik?

Czyżby easter egg do Twojego własnego opowiadania? :D Świetny pomysł. :D

 

Za to poziom absurdu jest tak wysoki, że momentami mam wrażenie, że to taki kociołek absurdów rozlewający się po całym opowiadaniu, w którym po prostu mamy wszystko i niekoniecznie to wszystko nam pasuje. Ale jemy, bo potrawa jest z kociołka i nie ma jak oddzielić ugotowanych części.

 

Kalina. – wepchnę mu

Wepchnę

 

A przecież teraz, z nowym znajomym, przeżywał przygodę za przygodą. Oczywiście, tak mu się wydawało, bo wcześniej nie miał żadnych, więc nawet trzymanie lustra było ekscytujące.

Za to ten fragment jest genialny. XD

 

Bucafała!

Bucefała. I potrzebny jest tam ten wykrzyknik?

 

Na koniec dość prosto z tą rzeźbą, choć fakt, że u nich nie ma księgowych – na plus.

 

No cóż, jak pisałam wyżej, zrobiłaś taki miks różnych nawiązań, ale nie zawsze idealnie grały. Myślę, że natłok tego wszystkiego po prostu odciągał od fabuły, przez co brakowało tutaj odpowiedniego dawkowania. Za to czytało się przyjemnie, bo językowo było dobrze. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

Odnośnie komentarzy:

wprowadzasz za dużo bohaterów i robi się zamieszanie.

Tak, przy czym tekst jest dość krótki (mimo wszystko) jak na taką ilość bohaterów.

 

Trochę mi się mniej podobała zmiana bohaterów, bo to mi nie pasowało do logiki snu, w końcu śnimy sobą.

Ambush, z tym się nie zgodzę, bo ja (i pewnie nie tylko ja) śnię różnymi osobami. Kiedyś nawet śniłam jako hrabia Monte Christo i w dodatku siedziałam w lochu xd. Bywa też tak, że w ogóle nie jestem obecna, a po prostu z góry oglądam wydarzenia, które się w moich snach rozgrywają. Ale zgodzę się za to, że ta zmiana perspektywy nie była szczególnie potrzebna w tym tekście.

 

Nana, znajdę oko i przeczytam!

Chalbarczyk, dziękuję za odwiedziny! Ogromnie się cieszę, że się podobało! Buziaki za klika! :D

Ananke, pięknie dziękuję za pochylenie się nad tekstem i wyłapanie błędów, poprawię najszybciej, jak się da! Dziękuję również za wnikliwą opinię, pewnie masz rację, że za dużo chciałam wpakować do jednej fabuły, ale w końcu miało być dziwnie… :) Widzę jednak teraz, że tekst na tym stracił, bo sporo czytelników się gubi. Cóż, nauka na przyszłość – dbać o wytrzymałość odbiorcy. Z naleśnikiem nie mogłam się powstrzymać, podobnie jak z żyrafą. Jedno i drugie pasowało mi do Salvatora Dali i jego obrazów. 

Pozdrawiam cieplutko! :)

Dziękuję również za wnikliwą opinię, pewnie masz rację, że za dużo chciałam wpakować do jednej fabuły, ale w końcu miało być dziwnie… :) Widzę jednak teraz, że tekst na tym stracił, bo sporo czytelników się gubi.

Gdyby motywów było mniej, dziwność nadal zostałaby utrzymana. ;)

I chyba nawet nie chodziło o gubienie się, ale przesyt, jak zacznę jeść same mega pyszne, czekoladowe pralinki, po pewnym czasie ta słodkość zacznie odrzucać. ;) I mimo że pyszne, będę mieć dość. ;)

Ananke, no tak, rozumiem, o co chodzi. Gorzej, że niektórzy mają dość po kostce czekolady a inni po dwóch tabliczkach :) I jak tu zadowolić wszystkich? Nie da się! :) Błędy poprawione, jeszcze raz dzięki! :)

Zwariowany tekst.

Podobała mi się obfitość nawiązań. Oczywiście rządzi Dali, ale widać i inne. Nawet Pratchetta się dopatrzyłam, ale to już pewnie nadinterpretacja.

No i obowiązkowa żyrafa. Myślałam, że ten naleśnik to przywiędły zegar i po jego zeżarciu dopiero zaczną się kłopoty, ale nie.

Przyjemnie się czytało.

A obraz jest świetny. W pierwszej chwili tego nie zauważyłam, ale ma w sobie magię.

Babska logika rządzi!

Gorzej, że niektórzy mają dość po kostce czekolady a inni po dwóch tabliczkach :)

To prawda!

 

I jak tu zadowolić wszystkich? Nie da się! :)

No nie da się, nie da. :D

Finkla, dzięki za odwiedziny! Ależ się cieszę, że się podobało! Pratchetta uwielbiam, więc pewnie coś tam z niego jest. Zastanawiające jest, że ilość nawiązań jednym się podoba, innym już niekoniecznie. Nie spodziewałam się tego. To bardzo interesujące, że odbiór jest tak różnorodny. Pomału wyłania mi się wniosek, że nie należy przejmować się za bardzo, tylko pisać po swojemu na przyzwoitym poziomie, a odbiorca się znajdzie… hmmmm. cool A obraz jest magiczny, to prawda! 

Ananke. no i co z tym zrobić? laugh

Jak to, że obfitość nawiązań może się nie podobać? Nie kumam…

Babska logika rządzi!

Ananke. no i co z tym zrobić? laugh

JolkaK – Myślę, że nic. :) Każdy element opowiadania ma swoich zwolenników i przeciwników. Jak zrobisz happy end – jedni będą marudzić, inni się ucieszą. I tu podobnie, dla jednych tych motywów mogłoby być jeszcze więcej, dla innych jest idealnie, dla jeszcze innych pięć mniej byłoby dobrze, a dla kolejnych – wystarczyłby jeden motyw. Piszesz dla siebie, najważniejsze, co Ty myślisz. :) Jak uznasz, że coś zmienisz, bo pewne opinie Cię przekonały – zmieniaj śmiało. Jeśli się z nimi nie zgadzasz – nie zmieniaj na siłę. :) Najważniejsze być zadowolonym z własnego tekstu. ;)

 

pisać po swojemu na przyzwoitym poziomie, a odbiorca się znajdzie… hmmmm. 

Sama dałaś świetną odpowiedź. :)

Przeczytałam i po raz pierwszy nie wiem jak to opisać, co czuję, bo czuję kilka fajnych momentów a kilka mniej fajnych, kiedy zastanawiałam się czy to jest za bardzo pokręcone czy tylko ja zbyt głupia?

Ale poszczególne elementy są naprawdę fajne tylko… jakby ich połączenie nie poskustkowało. Oczywiście to tylko moja skromna opinia. 

 

Szalone opowiadanie! Dużo w nim różnych elementów, ale są opisane w taki sposób, że łatwo było sobie je wyobrazić. A moment, kiedy opadała na wszystkich kartka – cudowny! Generalnie dobrze się czytało taki szalony tekst, ale cały czas się utrzymywał pewien poziom niezrozumienia i on w którymś momencie zaczął męczyć. W końcu zastanawianie się, jaki związek ma szachownica z pogonią za nagim Bucefałem i czym jest trzeci naleśnik mnie znudziło i końcówka wypadła przez to najsłabiej. Ale księgowy zamieniający się w klif – intrygujący pomysł :) No i dialogi są super, rozbawiły mnie, mimo że nie do końca wiedziałam, o co chodzi :)

Początek sympatyczny, potem się trochę gubiłem ale ogólnie wrażenie pozytywne. I o ile to zgubienie się nie było satysfakcjonujące to tekst miał kilka naprawdę fajnych pomysłów. Np. bardzo fajny jest motyw ze zmieniającymi się zdaniami i słowami które uciekają. Też pomysł że od przebywania z dziadkiem bohaterka się zmienia jest zacny. No i podobało mi się też zgięcie kartek.

Pewnie gdyby tekst nie był pisany na ten konkurs może łatwiej byłoby mi się w nim odnaleźć. Niemniej jednak napisane w porządku, czytało się płynnie i ogólnie jestem usatysfakcjonowany.

 

I jeszcze dwa fajne zdania zanotowałem:

– Tak, jedenasta, tak, chociaż druga jest lepsza. Krótka

 

Och, nie marudź już, idź i weź sobie trochę czasu. Leży w koszu z jabłkami, w spiżarni.

 

A tu poniżej blisko są te cioteczki w tekście, można by coś spróbować podmienić.

bo cioteczka się obrazi. 

Cioteczka miała jednak inne zmartwienia. 

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Nova, hej, super, że wpadłaś, zagubienie odczuwa wielu czytelników, więc na pewno nie jesteś zbyt głupia. Już prędzej moje pisanie wymaga pracy i poprawek. Łączenie w całość i doprecyzowanie fabuły, to rzeczy, które tu trzeba doszlifować. Dziękuję, że wpadłaś i podzieliłaś się szczerą i cenną opinią! :) 

Sonata, bardzo się cieszę, że napisałaś, co dla Ciebie działało, a co nie. Zapamiętam, żeby poziom zrozumiałości tekstu jednak na przyszłość podnieść, więcej wytłumaczyć i nie męczyć tak czytelnika! :) Cieszę się, że dialogi się podobały! Dziękuję za poświęcony czas! 

Edward Pitowski, bardzo dziękuję za odwiedziny i recenzję, ogólnie z komentarzy wynika, że zbyt mętnie pociągnęłam fabułę i to na przyszłość zapamiętam! Nie wolno czytelnikowi robić wody z mózgu! :D Albo robić, ale tylko trochę! :D Cieszę się, że w sumie się spodobało, to znaczy, że można iść w tym mniej więcej kierunku, tylko dopracować prowadzenie fabuły. Tak, na pewno bez konkursu byłoby łatwiej… Z tą cioteczką to jeszcze pomyślę, bo tam akurat to powtórzenie było zamierzone… 

Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz dziękuję Wam za komentarze! 

Finkla

Jak to, że obfitość nawiązań może się nie podobać? Nie kumam…

Co, nie? :) Ja też! 

Żeby komentarz się zdublował po dwóch godzinach, to jeszcze nie widziałam…

Babska logika rządzi!

Ja też! :) Usuwam jeden! 

Hej,

 

– Przykro mi, ale nie pomogę – Klif też patrzył na pośladki, czując, że jest hipnotyzowany. 

Ale jak? Stał do niego tyłem? Chwilę wcześniej podawał mu rękę. Nic nie wskazuje na jakieś wygibasy :P

 

Przypomniał sobie wcześniejszą nudę i nagle zapragnął grać w tą grę, cokolwiek by to nie oznaczało. Wziął głębszy oddech. 

Tę grę

 

– Zjadłam, dziadku. Zginął mi królik i Bucefał, a ciocia znowu zatrufa jabłka. 

 

zatruwa

 

I wiem, że niżej jest to, co usprawiedliwia błąd, ale bardziej pasowałoby mi tam jakieś słowo od czapy niż literówka

Oho, pomyślała, zaczyna się. Słowa zaczynają uciekać. 

 

Kalina obserwowała, jak ciotka z entuzjazmem chwyta za ramę i szepcząc coś w stylu: Lustereczko powiedz ciotce… odchodzi na leżak. 

Ten zapis też nie gra. Może kwestia mówiona kursywą lub w cudzysłów?

 

Nic rzeczywistego, ale i tak było to silne wrażenie, że świat unosi się do góry przed nimi, niczym kartka papieru, zawijając się ku nim na górze.

powtórzenia

 

Ogólnie jest kilka fajnych motywów i intrygujących pomysłów, ale całość w pewnym momencie zaczęła mi się dłużyć. Mam też wrażenie, że całość stoi trochę obok hasła konkursowego, bo nie jest to za bardzo śledztwo, a ewentualny prezent dla teściowej nie został ukradziony :P

 

OldGuard, wielkie dzięki za wizytę, w najbliższym czasie pochylę się nad poprawkami, przemyślę uwagi. Doceniam trud pochylenia się nad tekstem bardziej niż tylko w celu przeczytania. Też mam teraz wrażenie, że całość wymaga dopracowania i wyczyszczenia, tak, aby historia była bardziej czytelna. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie! 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Fajny masz tutaj nastrój, dokładnie taki jaki widziałbym w powieści, będącej mariażem “Alicji w krainie czarów” i czegokolwiek Douglasa Adamsa. Sporo masz tutaj bohaterów, ale tak umiejętnie zarysowałaś różnice pomiędzy nimi, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Delikatnie oniryczny styl ładnie wspomagasz gładkimi zdaniami, subtelnymi aluzjami i odniesieniami, a także ogólnym flow, które nadajesz opowiadaniu, tworząc z niego bajkę.

Sama historia mocno poszatkowana, główna oś fabularna chyba nie istnieje, albo jaj jej nie widzę, ale to znów nie jest zarzut. Napisałaś mocno chaotyczne opowiadanie, w którym dzieje się, oj dzieje, i nie wszystko łapie się na jakiekolwiek ciągi przyczynowo-skutkowe, a mimo to lektura była nad wyraz przyjemna i choć pozostawia mnie z nierozstrzygnięta interpretacją niektórych motywów, to jako całośc wydaje się być kompletną.

Gratuluję udanego tekstu, podobało mi się :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Anet, dzięki że wpadłaś i zostawiłaś miłe słowo! Super!

Outta Sewer, piękny komentarz, marzenie każdego, kto tu coś wrzuca. Bardzo się cieszę, że Ci się podobało, mimo chaosu na planie! Fajnie napisałeś, że oś fabularna chyba nie istnieje i to jest prawda, jest jej bardzo mało, tym bardziej szacun, że się nie pogubiłeś! Ciepłe słowa, zwłaszcza od Ciebie, to jak grzaniec na mrozie! Pozdrawiam serdecznie! 

Nowa Fantastyka