- Opowiadanie: demi - Błękitne sny

Błękitne sny

Jedno z pierw­szych opo­wia­dań fan­ta­stycz­nych sprzed kilku lat. Otrzy­ma­ło III miej­sce w kra­kow­skim kon­kur­sie li­te­rac­kim “Kra­ków 2120”. Wło­żo­ne zo­sta­ło do mo­bil­nej kap­su­ły czasu, która zo­sta­nie otwo­rzo­na już za 97 lat...

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Błękitne sny

Błę­kit­ne sny…

 

Za­sną­łem szyb­ko, zmę­czo­ny jawą i zna­la­złem się w cud­nie zna­jo­mym, a za­ra­zem jakby od­mie­nio­nym mie­ście. Wszyst­ko było do­brze znane – Wawel, plan­ty, rynek, a nawet dziel­ni­ca Ka­zi­mierz, lecz znać było, że mia­sto to jest inne, za­ska­ku­ją­ce, opa­li­zu­ją­ce czymś mi­go­tli­wym, błysz­czą­cym. Mie­ni­ło się w po­łu­dnio­wym słoń­cu i to­pi­ło w upale, któ­re­go jed­nak się jakoś nie czuło. Nie wiem, dla­cze­go, ale po­sta­no­wi­łem za­cząć wę­drów­kę od swo­jej bramy. Wy­sze­dłem ze swo­jej ka­wa­ler­ki na pod­da­szu ka­mie­ni­cy ar­ty­stów, na­zy­wa­nej “Domem Pod Palmą”, gdzie mój dzia­dek miał pra­cow­nię pla­stycz­ną. Po otwo­rze­niu drzwi zdzi­wi­ło mnie, że ktoś za­mon­to­wał windę, któ­rej wcze­śniej nie było. Wsze­dłem do niej, ale nie zna­la­złem przy­ci­sków do pię­ter. – Co jest? – my­śla­łem i po­wie­dzia­łem pół­gło­sem. – Jak mam zje­chać na par­ter? – i wtedy winda ru­szy­ła. – A, takie buty. Mó­wisz i masz – spu­en­to­wa­łem. Wy­sia­dłem na par­te­rze, wi­dząc, że klat­ka scho­do­wa jest świe­żo po­ma­lo­wa­na, ale wid­nia­ła na niej dziw­na data: “Ma­lo­wa­no 2098”. – Ale dow­cip­niś – po­wie­dzia­łem pół­gło­sem. Drzwi nie miały kla­mek. – Psy­chia­tryk jakiś, czy co…jak wyjść z bu­dyn­ku? – rze­kłem i na­tych­miast drzwi się po­słusz­nie roz­su­nę­ły, a ja na­resz­cie wolny sze­dłem ulicą Jó­ze­fa, gdzie miesz­ka­łem od lat. Jakże inny jed­nak zna­la­złem widok. Jak za do­tknię­ciem różdż­ki wszyst­ko pły­wa­ło ską­pa­ne w świe­tle, choć było po­chmur­no. Cóż, zna­jo­me mia­sto, które do­sko­na­le zna­łem, było inne – lśnią­ce czy­sto­ścią, a na ho­ry­zon­cie za Wisłą widać było wie­żow­ce ze stali i szkła. Na pewno ich wczo­raj nie wi­dzia­łem. Mi­ną­łem dawną sy­na­go­gę, która teraz po­ma­lo­wa­na była na biało. Pla­cy­kiem je­cha­li lu­dzie. Sta­wa­li na spe­cjal­nej ta­śmie, która za­stę­po­wa­ła chod­nik czy kost­kę bru­ko­wą. Wsze­dłem na szarą taśmę i je­cha­łem w kie­run­ku cen­trum. Mię­dzy­cza­sie zo­ba­czy­łem la­ta­ją­ce de­sko­rol­ki – lu­dzie stali na nich pew­nie, mó­wi­li dokąd chcą je­chać i na­tych­miast uru­cha­miał się sys­tem na­wi­ga­cyj­ny. Był tak do­kład­ny, że rolki mi­ja­ły się o cen­try­me­try i nigdy nie zde­rza­ły. Tak samo było z sa­mo­cho­da­mi, któ­rych nie jeź­dzi­ło dużo. Kie­row­cy nic nie ro­bi­li, w nie­któ­rych au­tach do­staw­czych ka­bi­na w ogóle była pusta. Dzi­wi­łem się coraz bar­dziej. Po­sta­no­wi­łem w kio­sku kupić ga­ze­tę. Kiedy do­sze­dłem do miej­sca, gdzie daw­niej przy Sta­ro­wiśl­nej stał kiosk “Ruchu”, zo­ba­czy­łem małą ma­szy­nę, do któ­rej wrzu­ca­ło się mo­ne­tę i wy­ska­ki­wa­ła ga­ze­ta. Otwo­rzy­łem port­fel, wy­ją­łem dwa złote. Ma­szy­na burk­nę­ła i wy­plu­ła dziw­ny ma­te­riał, cały za­pi­sa­ny ład­ne­go kroju pi­smem. Wzią­łem do ręki ten ma­te­riał i prze­ko­na­łem się, że to nie ce­lu­lo­za, lecz coś in­ne­go: to coś było pół­prze­zro­czy­ste, mięk­kie i jed­no­cze­śnie bar­dzo mocne, nie dało się po­drzeć. Stro­ny otwie­ra­ło się jed­nym do­tknię­ciem palca. Był to pa­pier elek­tro­nicz­ny, o któ­rym sporo czy­ta­łem daw­niej. Ga­zet­ka miała datę 2 sierp­nia 2120, więc usia­dłem z wra­że­nia. Obok stała jakaś budka. Po chwi­li za­szu­mia­ło w niej, a ze środ­ka wy­szedł męż­czy­zna. Po­sta­no­wi­łem za­się­gnąć ję­zy­ka. – Dzień dobry, mogę pro­sić o wy­ja­śnie­nie? Co to za budka? – Jak to, te­le­por­ter. – Tele…że co? – spy­ta­łem. – Te­le­por­ter, z księ­ży­ca wró­ci­łeś czy wy­pi­łeś za dużo. – tłu­ma­czył facet, a ja spy­ta­łem, do czego służy. – To naj­do­sko­nal­szy wy­na­la­zek po sztucz­nej in­te­li­gen­cji i ho­mo­ro­bo­tach. Wcho­dzisz do środ­ka, mó­wisz, dokąd chcesz się udać i po mi­nu­cie wy­cho­dzisz w miej­scu do­ce­lo­wym. Pan je­steś nie stąd czy z prze­szło­ści? – dzi­wił się, a ja zro­zu­mia­łem, że zna­la­złem się w roku 2120, w tym samym, a jed­nak nie takim samym mie­ście i nie wiem, jak wró­cić. – Można po­dró­żo­wać w cza­sie? – spy­ta­łem jesz­cze. – Pew­nie, od lat sie­dem­dzie­sią­tych. Pan pew­nie żeś za­błą­dził w cza­sie? Ale to prze­cież tylko dla bo­ga­czy, dla elity… – dodał i znikł w per­spek­ty­wie ulicy, którą po­kry­wał sa­mo­czysz­czą­cy się as­falt, bo ile­kroć prze­je­cha­ło auto, zaraz włą­cza­ły się przy­droż­ne psi­kaw­ki i zmy­wa­ły kurz. Zro­zu­mia­łem w lot swoją sy­tu­ację: ja­kimś cudem, bo trud­no to okre­ślić ina­czej, zna­la­złem się w przy­szło­ści, kon­kret­nie sto lat póź­niej. Nie mia­łem po­ję­cia, jak wró­cić do swo­ich cza­sów. Nie mar­twi­łem się tym szcze­gól­nie, bo mia­sto tęt­ni­ło ży­ciem, lśni­ło czy­sto­ścią i miało udo­god­nie­nia, ja­kich wcze­śniej bra­ko­wa­ło. Po­sta­no­wi­łem zwie­dzić całe mia­sto. Za­uwa­ży­łem, że nie ma już torów tram­wa­jo­wych, tylko są szyny, po któ­rych suną tram­wa­je na po­dusz­kach ma­gne­tycz­nych, cicho, bez­sze­lest­nie. Wstą­pi­łem do skle­pu i chcia­łem kupić pa­pie­ro­sy, lecz nie sprze­da­wa­li. Wzią­łem pusz­kę piwa i wy­ją­łem kartę płat­ni­czą, na co sprze­daw­czy­ni od­po­wie­dzia­ła, że karty wy­szły z uży­cia w la­tach 80-tych. – Nie wie pan, że teraz pła­ci­my li­nia­mi pa­pi­lar­ny­mi, źre­ni­cą albo chi­pem? Za­gu­bio­ny w cza­sie mło­dzie­niec – skwi­to­wa­ła i dała mi tę pusz­kę za darmo. – Że co? Płaci się pa­lu­chem, okiem albo chi­pem? Gło­śno zaś po­wie­dzia­łem: – Jakim chi­pem, jeśli wolno? – Nor­mal­nym, tym, co ma pan od uro­dze­nia. – Nie mam żad­ne­go chipu od uro­dze­nia – od­par­łem, na co ona wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – To jak pan żyje? Bez chipa nic się nie da. Nie zje pan obia­du w re­stau­ra­cji, nie zrobi za­ku­pów, nie za­pi­sze się do le­ka­rza ani nie weź­mie udzia­łu w ma­so­wej im­pre­zie – tłu­ma­czy­ła, a mnie się zro­bi­ło go­rą­co. Wy­bie­głem z piwem ze skle­pu, drzwi się otwie­ra­ły sa­mo­czyn­nie i pę­dzi­łem Sta­ro­wiśl­ną w stro­nę Rynku. *** Obok bul­wa­rów wi­śla­nych zo­ba­czy­łem wi­szą­ce de­sko­rol­ki; sta­ną­łem na jed­nej i po­wie­dzia­łem, że chcę na rynek. De­sko­rol­ka za­mi­ga­ła zie­lo­ną kon­tro­l­ką i za­czę­ła sunąć ponad jezd­nią, po któ­rej jeź­dzi­ły sa­mo­cho­dy bez kie­row­ców, a wy­so­ko, jesz­cze wyżej la­ta­ły po­jaz­dy przy­po­mi­na­ją­ce he­li­kop­te­ry. O dziwo, pa­no­wał ide­al­ny po­rzą­dek. Po­jaz­dy mi­ja­ły się bez­piecz­nie, a prze­chod­nie ja­dą­cy po pa­sach trans­mi­syj­nych nie obi­ja­li się o sie­bie, tylko po kolei wcho­dzi­li i scho­dzi­li z taśmy. – Wy­god­nic­cy – po­wie­dzia­łem pod nosem, a de­sko­rol­ka zwol­ni­ła przed skrzy­żo­wa­niem. Potem jesz­cze Pocz­ta Pol­ska, po­łu­dnio­wa część Plant i już byłem w rynku głów­nym. Nad bu­dyn­kiem Pocz­ty za­uwa­ży­łem chma­rę bia­łych go­łę­bi pocz­to­wych – szyb­ko, eko­lo­gicz­nie i za darmo, trze­ba tylko do­sy­pać karmy w spe­cjal­nym miej­scu. Lecz mnie in­te­re­so­wał Rynek, więc sze­dłem Sien­ną, gdzie pra­co­wał nie­gdyś mój chór, w któ­rym śpie­wa­łem te­no­rem. Lu­dzie ubra­ni byli w dziw­nie lśnią­ce stro­je. Potem do­my­śli­łem się, że były to ma­te­ria­ły nie­bru­dzą­ce się i sa­mo­pio­rą­ce. Pral­ki wy­szły więc pew­nie z uży­cia – pod­su­mo­wa­łem. Idąc do­tar­łem do wy­lo­tu Sien­nej i zo­ba­czy­łem po pra­wej dwie nie­rów­ne wieże ba­zy­li­ki Ma­riac­kiej, a po lewej ulicę Grodz­ką, trakt kró­lew­ski wio­dą­cy pro­sto na Wawel… *** I wła­śnie wtedy, gdy mia­łem udać się trak­tem kró­lew­skim na Zamek Wa­wel­ski, gdzie tra­dy­cyj­nie stra­szył mo­sięż­ny smok, zie­ją­cy ogniem, obu­dzi­łem się. W po­ko­ju pa­no­wał pół­mrok. Byłem znów u sie­bie na Jó­ze­fa, w ka­wa­ler­ce, a za­sło­ny lekko się chwia­ły, po­wie­wał de­li­kat­ny, letni desz­czyk. Wsta­łem, po­sze­dłem do ła­zien­ki, żeby za­pa­lić, wró­ci­łem, spraw­dzi­łem ze­ga­rek, była druga dwa­dzie­ścia w nocy i za­sną­łem po­now­nie. Chwi­lę potem znowu zna­la­złem się na ulicy, lecz dziw­nie od­mie­nio­nej. Pra­wie nie było prze­chod­niów. Wszyst­ko po­kry­wał wszę­do­byl­ski brud, śmie­ci wa­la­ły się po za­ka­mar­kach ka­mie­nic, a sa­mo­cho­dy jeź­dzi­ły gęsto jeden za dru­gim. W wielu ka­mie­ni­cach były po­wy­bi­ja­ne szyby, a one same nie były od­ma­lo­wa­ne. – Chyba ma­lo­wa­no je ostat­nio sto lat temu – mruk­ną­łem. Po­sze­dłem do kio­sku Ruchu na Sta­ro­wiśl­nej i ku­pi­łem ga­ze­tę. Spo­dzie­wa­łem się tego – wid­nia­ła na niej data 2 sierp­nia 2120 i zwi­nąw­szy ją spy­ta­łem sprze­daw­czy­nię, co się stało z mia­stem. – Mój Panie, pan chyna nie­dzi­siej­szy. Po III woj­nie nic nie jest już do­brze. Świat le­d­wie zipie, a Pol­ski nie ma. Mia­sta pod­upa­dły, ich świet­ność dawno za nami. Jesz­cze sto lat temu była na­dzie­ja na no­wo­cze­sność, dziś mamy po­wrót do śre­dnio­wie­cza. – tłu­ma­czy­ła, a ja się roz­glą­da­łem zdzi­wio­ny. Wszę­dzie czuć było dziw­ny za­pach spa­le­ni­zny, śmie­ci, spa­lin i odoru zna­ne­go tylko z rzeź­ni. Lu­dzie szyb­ko i z opusz­czo­ny­mi gło­wa­mi prze­my­ka­li nie­my­ty­mi uli­ca­mi. Po­sta­no­wi­łem nie iść do cen­trum, tylko zwie­dzić Za­bło­cie, dawną dziel­ni­cę prze­my­sło­wą. Wie­dzia­łem, że śnię i je­stem w przy­szło­ści. Cza­sem mam tak, że wiem i kie­ru­ję zda­rze­nia­mi. Po­sze­dłem przez most nad Wisłą i wi­dzia­łem stare ru­pie­cie, któ­ry­mi pły­nę­li lu­dzie ubra­ni szaro, brzyd­ko i nie­gu­stow­nie. Nie byli to bo­ga­ci tu­ry­ści, ja­kich zna­li­śmy daw­niej, ra­czej nie­le­gal­ni imi­gran­ci, albo rzecz­ni włó­czę­dzy. Potem przyj­rza­łem się wo­dzie – była po­kry­ta gęstą rzęsą, która ha­mo­wa­ła sta­tecz­ki i ło­dzie, a rzeka pra­wie nie pły­nę­ła. Była ma­zi­sta, pły­wa­ły w niej, a ra­czej tkwi­ły bu­tel­ki i inne śmie­ci i nie mo­głem zro­zu­mieć, jak można było tak pięk­ną rzekę tak za­nie­dbać. Ale nie było czasu, więc mi­nąw­szy Plac Bo­ha­te­rów Getta, gdzie daw­niej stały wiel­kie krze­sła na pa­miąt­kę Ho­lo­kau­stu, a teraz była jedna wiel­ka, roz­ko­pa­na i nie­do­koń­czo­na bu­do­wa – wsze­dłem do czę­ści prze­my­sło­wej. Zna­la­zł­szy się w niej za­uwa­ży­łem, że jest po­dob­nie jak w dzie­więt­na­stym wieku – nie ma no­wo­cze­snych aut na uli­cach, a fa­bry­ki są odra­pa­ne. Wszedł­szy do jed­nej z nich, spo­tka­łem ro­bot­ni­ka, który w brud­nym stro­ju coś tam robił przy ja­kiejś wiel­kiej ma­szy­nie. – Jest rok 2120? – Tak. – rzekł i nadal nie zwra­cał na mnie uwagi, po­chło­nię­ty ro­bo­tą. – To czemu mia­sto takie brzyd­kie, czemu tu nie macie ro­bo­tów i sami pra­cu­je­cie? – spy­ta­łem, a on wtedy opo­wie­dział mi wszyst­ko. – By­ło­by ina­czej, gdyby nie de­cy­zje po­li­ty­ków sprzed wielu dekad. Po epi­de­mii ko­ro­na­wi­ru­sa sto lat temu – mówił, tnąc deskę zwy­kłą piłą ręcz­ną – zda­wa­ło się, że w la­tach dwu­dzie­stych się od­bi­je­my, ale nad­szedł jesz­cze gor­szy kry­zys. Wojna świa­to­wa. Tym razem wszyst­kich ze wszyst­ki­mi. Trwa­ła ponad pięć lat, po­chło­nę­ła po­ło­wę po­pu­la­cji. Było nas pra­wie dzie­więć mi­liar­da, jest czte­ry z ka­wał­kiem. Jak w po­ło­wie XX wieku. Nie ma kto pra­co­wać, praca leży na ulicy, tylko nie ma fi­zycz­nie ludzi, aby pod­nieść mia­sta, pro­du­ko­wać ma­szy­ny i urzą­dze­nia, dbać o śro­do­wi­sko. Nie prze­niósł się pan tak na­praw­dę do XXII wieku, ale cof­nął do XIX – skoń­czył, a ja zro­zu­mia­łem, że nie wiem wiele. Nie wiem, co się zda­rzy­ło przez te sto lat. Ok, była trze­cia wojna, tak upra­gnio­na przez wielu, któ­rzy li­czy­li na ko­niec świa­ta, przed którą tylu z kolei ostrze­ga­ło. No, ale co do niej do­pro­wa­dzi­ło? I co się dzia­ło w II po­ło­wie XXI wieku? Co spra­wi­ło, że lu­dzie za sto lat żyją i pra­cu­ją jak nę­dza­rze w bie­da-szy­bach? Nie wie­dzia­łem. Po­sta­no­wi­łem za­się­gnąć wie­dzy, więc uda­łem się pie­cho­tą do daw­nej Bi­blio­te­ki Ja­giel­loń­skiej, gdzie po­ży­cza­łem książ­ki. O dziw­no, była otwar­ta, wsze­dłem, wy­bra­łem “Hi­sto­rię po­wszech­ną XXI wieku” Wi­le­go i usiadł­szy w czy­tel­ni, która tylko mocno się po­sta­rza­ła i nic poza tym, otwo­rzy­łem pierw­szą stro­nę. Zo­ba­czy­łem, że obraz się za­ma­zu­je, li­te­ry roz­jeż­dża­ją i stają nie­czy­tel­ne, że pod­ręcz­nik się od­da­la, otwie­ra się okno i zrywa wi­chu­ra, po­ry­wa książ­kę, ja za nią bie­gnę, a potem gdy ją łapię, oka­zu­je się, że wszyst­kie li­te­ry wy­pa­dły i roz­sy­pa­ły się po tra­wie i że stro­ni­ce zieją białą, śnież­ną pust­ką. Wtedy otwo­rzy­łem oczy. I nie pa­trząc na te­le­fon, wie­dzia­łem, że je­stem znowu w swo­jej ka­wa­ler­ce w miłym domu “Pod Palmą”…

 

***

Koniec

Komentarze

Hej,

 

to opowiadanie nie przemawia do mnie fabularnie, za to wydaje mi się, że jest technicznie najlepiej napisane, z tych Twoich opowieści, które czytałem. Warto jednak byłoby dodać jeszcze akapity, bo na ten moment mamy ścianę tekstu, koszmarnie się to czyta :(

Fabularnie – być może temat za blisko związany jest z Krakowem i to miasto przykryło dla mnie fabułę? Bo o czym to jest? O czym jest Twoja historia, co chce przekazać? Ja nie wiem…

Dodatkowo nie przepadam za historiami fantastycznymi z motywem snu. Sen to łatwa wymówka dla wplecenia wątków fantastycznych, bez konieczności wplatania wątków technicznych czy trzymania się logiki; sen to “wytłumaczenie” podróży w czasie po otworzeniu gazety, czy kilku wersji przyszłości. Wolę, żeby fabuła miała podłoże techniczne i trzymała się logiki.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Mam wrażenie, że robisz copy paste ze swoich zbiorów i klikasz “publikuj” bez sprawdzania jak to wygląda. Z tego powodu jest to bardzo trudne do czytania, ściana tekstu z dialogami w ciągu. 

 

Międzyczasie zobaczyłem latające deskorolki ← Jeżeli, to: W międzyczasie…

 Gdyby nie było o Krakowie, chyba nie doczytałbym do końca. Zresztą mogłoby to być dowolne miasto, bo sen na wszystko pozwala. Koncepcja przeciwstawienia dwóch wersji przyszłości, chyba jest zgrana do bólu. 

 

No to już odważna wizja. Krakowscy włodarze pozwalający na zabudowę powyżej linii starego miasta? Wieżowce? Jeszcze więcej przestrzeni biurowej? ;) ale zgodzę się z przedmówcami – to kopiuj wklej poprzednich tekstów, w których sednem jest – ide sobie żwawo przez Kraków, a potem się budzę. Tym bardziej, że przypomina to bardziej strumień myli (i ścianę tekstu) a nie pełnoprawne opowiadanie z postaciami i fabułą?

Co robią homoroboty?

Trochę przykro, że autor wrzucił tekst i głuchy jest na wszelkie komentarze :( Nieładnie.

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka