- Opowiadanie: AP - Bez jaj

Bez jaj

Obraz: Ro­bert Wil­liams “Girl with Fa­ber­ge Ass”

Hasło: grzy­bo­bra­nie w ga­le­rii han­dlo­wej

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Bez jaj

– Proszę. – Stał z sze­ro­kim uśmie­chem w drzwiach i ge­stem za­pra­szał mnie do ga­bi­ne­tu. – To dla mnie za­szczyt, że bę­dzie­my współ­pra­co­wać.

Podniosłem się z fo­te­la. Cze­ka­łem ponad go­dzi­nę, by mnie przy­jął, więc niech sobie wsa­dzi ten za­szczyt w dupę. A czy bę­dzie­my współ­pra­co­wać, to się jesz­cze okaże.

Przy­sze­dłem na czas. Długo za­sta­na­wia­łem się, czy z moją re­pu­ta­cją tak wy­pa­da, czy nie wyjdę na de­spe­ra­ta, ale ostat­nio tro­chę kru­cho było u mnie z kasą, więc uzna­łem, że tak. Poza tym mę­czył mnie już ten wi­ze­ru­nek bun­tow­ni­ka. W grun­cie rze­czy byłem po­rząd­nym, po­ukła­da­nym fa­ce­tem, tylko, co tu dużo gadać, le­ni­wym. Nie mó­wiąc już, że prze­cież nie­ko­niecz­nie muszę zo­stać roz­po­zna­ny.

– Dzień dobry. – Wy­cią­gnął rękę.

– Tak przez próg?

– A co? My się pro­gów boimy?

Tro­chę mnie za­wsty­dził tym tek­stem. Wy­po­mniał mi, że je­stem prze­sąd­ny.

Uścisk miał silny. Ręka sucha, cie­pła. Za­pew­ne ogrzał ją ce­lo­wo, trzy­ma­jąc go­rą­cy kubek. Ja chwy­ci­łem go nie­po­rad­nie, lekko spo­co­ną dło­nią. Ewi­dent­nie zy­ski­wał prze­wa­gę.

– No, no, no. Muszę panu po­wie­dzieć, że wy­cho­wa­łem się na punk rocku. Wie pan, panie Al­do­nie, Sedes, De­fekt Muzgó, Mo­skwa, Sie­kie­ra, ale przede wszyst­kim Chora Wą­tro­ba to moja muza.

Tro­chę mnie kupił tym wy­zna­niem, ale z dru­giej stro­ny po­czu­łem się ko­lej­ny raz za­wsty­dzo­ny. Ja się spią­łem na ten dżo­bin­ter­wiu. Nie spóź­ni­łem się. Ubra­łem się w jakiś gar­niak. A ten kor­posz­czur przy­lazł wy­lu­zo­wa­ny w T-shir­cie z wiel­ką li­te­rą A wpi­sa­ną w okrąg. Ja, jego idol z mło­do­ści, przy­sze­dłem że­brać o pracę. On, mój fan, da mi ją lub nie.

Ostat­nio coraz rza­dziej grali nasz naj­więk­szy prze­bój, któ­re­go byłem au­to­rem, Jaja na twar­do. Skoń­czy­ły się do­cho­dy z tan­tiem. Prze­sta­li mnie też za­pra­szać do tych wszyst­kich ni­szo­wych au­dy­cji ra­dio­wych, emi­to­wa­nych no­ca­mi, nie mó­wiąc już o te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej. A wy­na­gro­dze­nie z tych wy­stę­pów ła­ta­ło jako tako luki fi­nan­so­we.

Za­czą­łem roz­glą­dać się za ro­bo­tą. Wszę­dzie szu­ka­li ludzi na sta­no­wi­ska, o któ­rych nie mia­łem zie­lo­ne­go po­ję­cia. Mu­sia­łem coś wy­brać. Po­sta­no­wi­łem zo­stać pro­duct ma­na­ge­rem. Nie mia­łem po­ję­cia, co miał­bym robić, ale szyb­ko się uczę, je­stem kre­atyw­ny i chęt­ny do pracy w mło­dym, dy­na­micz­nym ze­spo­le. Od­pu­ści­łem sobie wy­sy­ła­nie ofert do ko­lej­nych firm. Umie­ści­łem swój pro­fil na jed­nym z por­ta­li i cze­ka­łem. W końcu ode­zwa­li się ci, tu.

– Ale do rze­czy. Nasza firma zaj­mu­je się pra­wie wszyst­kim, co, wie pan, panie Al­do­nie, daje za­ro­bić.

I zaraz mi tu opo­wia­da. Sys­te­my in­for­ma­tycz­ne w fir­mach dro­biar­skich, za­rzą­dza­nie cmen­ta­rza­mi, bo sy­ner­gia z do­ma­mi spo­koj­nej sta­ro­ści, pro­duk­cja sma­rów do nart, han­del zło­tem in­we­sty­cyj­nym, ser­wis hu­laj­nóg, trans­port pro­duk­tów po­mi­do­ro­po­chod­nych… My­śla­łem, że zasnę. I normy unij­ne, iso, sryso, i jak ważne są cer­ty­fi­ka­ty. Glę­dził.

– Dobra. Dzię­ki za wpro­wa­dze­nie. Już dużo wiem. – Prze­rwa­łem, bo bałem się, że wy­ssie ze mnie ener­gię do cna. – To jakim pro­duk­tem mam me­na­dże­ro­wać?

Roz­par­łem się w fo­te­lu, jak wy­czy­ta­łem w jed­nym z po­rad­ni­ków na temat au­to­pre­zen­ta­cji. Trzy­ma­łem ręce roz­ło­żo­ne na po­rę­czach. Pil­no­wa­łem się, by przy­jąć po­sta­wę otwar­tą i nie spla­tać rąk na pier­si.

– Nie ro­zu­miem.

– No, pro­po­nu­je mi pan pracę, prze­cież. A ja je­stem pro­duct ma­na­ge­rem.

– Tak?

– A co, nie zna­lazł mnie pan w In­ter­ne­cie?

– Nie. Oka­zu­je się, że mamy tego sa­me­go di­le­ra.

– Ja­kie­go di­le­ra?

– Far­fo­cel. Ku­pu­ję kie­dyś u niego coś tam. Na po­cząt­ku smol­tok, wie pan, pełna kul­tu­ra. I od słowa do słowa, on mi mówi, że też i pan się u niego za­opa­tru­je, i że szu­kasz pan pracy. No tak się pod­ja­ra­łem, bo wie pan, ta Chora Wą­tro­ba i Jaja na twar­do tak we mnie sie­dzą, że po­sta­no­wi­łem się z panem skon­tak­to­wać. Dał mi na­mia­ry na pana, panie Al­do­nie, i wiem, długo to trwa­ło, ale w końcu zna­la­złem dla pana fuchę.

Kurde. Nie­do­brze. Grać nie po­tra­fię. Już pew­nie le­piej me­na­dże­ro­wał­bym pro­duk­tem.

– Ale ja kon­cer­tów już nie daję. Pa­łecz­ki od­wie­si­łem na kołek.

– Nie o to cho­dzi. Choć, wiesz, Al­do­nie… – szma­ciarz prze­szedł na ty – mogę tak się do cie­bie zwra­cać?

– Bitte.

– Mów mi Mati.

Wy­chy­li­li­śmy bru­dzia, bo w mię­dzy­cza­sie, gdy tak glę­dził, wy­cią­gnął łi­ska­cza i polał po szkla­necz­ce.

– Więc wra­ca­jąc do tych kon­cer­tów, choć nie o nie tu cho­dzi, miło by było jesz­cze raz wy­słu­chać tego w twoim wy­ko­na­niu. – I za­czął pal­ca­mi po biur­ku wy­stu­ki­wać me­lo­dyj­kę, z któ­rej sły­ną­łem. Trze­ba przy­znać, pełna pro­fe­ska.

Do tego za­czął śpie­wać.

 

Moja dziew­czy­na ko­cha­na

Lubi do­piesz­czać mnie z rana

Wie, co lubię, co jadam

Co naj­chęt­niej do buzi wkła­dam

 

Po pierw­szej zwrot­ce za­koń­czył:

– Eh, mło­dość, Ja­ro­cin…

– Nas tam nie było.

– Tak, wiem. Nigdy nie po­szli­ście w ko­mer­chę.

Po pro­stu nas tam nie chcie­li. A o ko­mer­sze ma­rzy­li­śmy.

– Nic to. Nie spo­tka­li­śmy się tu prze­cież tylko na wspo­min­ki. Je­ste­śmy ludź­mi in­te­re­su, więc do rze­czy. Wiesz, co to jest? ­– Wy­cią­gnął jajko nie­spo­dzian­kę z szu­fla­dy i po­ło­żył je przede mną.

– Jasne.

– To aku­rat nie nasz pro­dukt, ale ro­bi­my coś ta­kie­go. Rynek jest za­pcha­ny po­dob­ny­mi wy­ro­ba­mi. Cięż­ko się prze­bić, ale mamy po­mysł. Jak to się po­wie­dzie, to nomen omen, bę­dzie­my mieć kurę zno­szą­cą złote jajka – za­wie­sił głos i cze­kał na re­ak­cję.

– To może jed­nak cho­dzi o sta­no­wi­sko me­na­dże­ra pro­duk­tu? – pal­ną­łem.

– Aldon, prze­cież obaj wiemy, że ty się do tego nie na­da­jesz. Tym niech zaj­mu­ją się ci nu­dzia­rze po mar­ke­tin­gach. Ja mam dla cie­bie dużo am­bit­niej­sze za­da­nie. To jak? Wcho­dzisz w to?

– Ale wciąż nie wiem, co miał­bym robić.

– A czy to ważne? Parę dni pracy i za­ro­bisz dzie­sięć ty­się­cy zie­lo­nych. Za taką kasę wy­re­mon­tu­jesz tę swoją norę i wró­cisz do życia, jakie lu­bisz. Pod­pisz pa­pier i przy­bij piąt­kę.

– Zaraz, zaraz. Mów, o co cho­dzi. Ni­cze­go nie pod­pi­szę, zanim się nie do­wiem. – Sam byłem za­sko­czo­ny swoją aser­tyw­no­ścią. I skąd on wie­dział o moich pro­ble­mach fi­nan­so­wych?

– No dobra. Ale zanim ci wszyst­ko wy­ja­śnię, mu­sisz pod­pi­sać klau­zu­lę po­uf­no­ści.

Wy­cią­gnął nowy pa­pier za­ty­tu­ło­wa­ny Klau­zu­la po­uf­no­ści. Już chcia­łem pytać, na jaki temat mam za­cho­wać po­uf­ność, ale zo­rien­to­wa­łem się, że to chyba nie mia­ło­by sensu. Pod­pi­sa­łem więc świ­stek bez czy­ta­nia.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Jest ol­brzy­mi rynek, na któ­rym nie ma jajek nie­spo­dzia­nek. Stany Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki Pół­noc­nej. Mówi ci to coś?

– Ame­ry­ka.

– Jasne. W USA jajka nie­spo­dzian­ki są za­ka­za­ne.

– Czyli nie cho­dzi o ten rynek – za­uwa­ży­łem trzeź­wo.

– Ależ wła­śnie o ten. Jest szan­sa, że to się zmie­ni i wtedy my bę­dzie­my pierw­si ze swoim pro­duk­tem. Żona obec­ne­go pre­zy­den­ta długo jako dziec­ko miesz­ka­ła w Niem­czech. Za­fik­so­wa­ła się na te wy­ro­by. Pre­zy­dent za­mó­wił u nas jajko, które po­da­ru­je mał­żon­ce na Wiel­ka­noc. Jeśli za­punk­tu­je u żony, to z wdzięcz­no­ści uru­cho­mi akcję lob­bin­go­wą, do­pro­wa­dza­jąc do zmia­ny prawa. My bę­dzie­my na to przy­go­to­wa­ni i za­le­je­my rynek swoim pro­duk­tem.

– A jaka bę­dzie w tym moja rola?

– Do­star­czysz jajko do Sta­nów.

– Jak?

– W dupie.

Po­pa­trzy­łem na jajko. Nie­du­że, ale czy zmiesz­czę?

– Prze­cież pod wpły­wem cie­pła cze­ko­la­da się roz­pu­ści. No i czy takie jajko nie za­śmierd­nie? Kto bę­dzie je chciał potem zjeść?

– To jajko jest po­glą­do­we. My do prze­my­ce­nia mamy inne. Pani pre­zy­den­to­wej wło­ży­li­śmy do środ­ka nie jakąś ba­dziew­ną pla­sti­ko­wą za­baw­kę, ale bar­dzo za­awan­so­wa­ny me­cha­nizm, na­fa­sze­ro­wa­ny elek­tro­ni­ką, ste­ro­wa­ny sztucz­ną in­te­li­gen­cją. No cudo po pro­stu. Na pewno bę­dzie za­chwy­co­na i nie bę­dzie się chcia­ła już potem ni­czym innym bawić. Jajko od­po­wied­nio za­pa­ko­wa­li­śmy, w takim mi­nia­tu­ro­wym ter­mo­si­ku, więc o cze­ko­la­dę nie mu­sisz się oba­wiać. No, a poza tym, prze­cież nikt nie musi wie­dzieć, jak prze­my­cisz jajko do Sta­nów.

– No, nie wiem.

– Dobra, niech stra­cę, pięt­na­ście ty­się­cy bak­sów, bo cie­bie lubię. I jesz­cze bę­dziesz miał wy­ciecz­kę.

Pod­pi­sa­łem. Pod­pi­sał­bym i za dzie­sięć tysi. Ale tak od razu go­dzić się by­ło­by nie­ho­no­ro­wo. Kur­czę, ale ze mnie biz­nes­men. Po pro­stu wro­dzo­ny ta­lent.

– To gra­tu­lu­ję de­cy­zji. Pani Jola prze­ka­że ci jajko do prze­my­ce­nia. Do­sta­niesz też in­struk­cje. – Mati wstał, podał mi rękę i po­pro­wa­dził do drzwi.

Pod­sze­dłem do biur­ka pani Joli. Mati scho­wał się za drzwia­mi. Sły­sza­łem tylko, jak nuci.

 

Mam dziew­czy­nę chi­rur­ga

Lubię jajka w mun­dur­kach…

 

– Ma pani coś dla mnie?

– A tak. Pro­szę. – Wy­cią­gnę­ła wiel­kie pudło spod biur­ka i po­ło­ży­ła je przede mną.

– Wiel­kie – po­wie­dzia­łem.

– Pudło wiel­kie, bo dużo tam folii bą­bel­ko­wej. Jest też in­struk­cja. I, oczy­wi­ście, jajko do kon­tra­ban­dy.

Zaj­rza­łem do środ­ka. O niech to cho­le­ra.

– Jak ja sobie to do d… yyy wsa­dzę? Prze­cież to jajo stru­sia jest!

– Oj, tam, Śmie­ciu – po­wie­dzia­ła do mnie Jola. Fakt, „Śmie­ciu” to moja ar­ty­stycz­na ksyw­ka, ale w ustach Joli za­brzmia­ło to jakoś ob­raź­li­wie. – Nie takie rze­czy w dupie można zmie­ścić. Wiem, co mówię.

Pa­trzy­łem na Jolę, tę ete­rycz­ną pa­nien­kę trze­po­czą­cą co i rusz rzę­sa­mi, któ­rej przy­glą­da­łem się przez pół­to­rej go­dzi­ny, kiedy cze­ka­łem na au­dien­cję, i sam się stro­fo­wa­łem, kiedy mi różne z nią figle przy­cho­dzi­ły do głowy, i nie wie­rzy­łem, że takie słowa z jej ust mogą padać.

– Ale Jolu, prze­cież to jest kawał jaja. Ja ledwo czo­pek na katar mogę sobie wci­snąć, nie mó­wiąc już o ta­kich ga­ba­ry­tach!

– Wiem, ro­zu­miem, ale, Śmie­ciu, spójrz tu, w pa­pie­ry, pa­ra­graf siód­my, kary umow­ne.

Spoj­rza­łem.

– O ja pierd… – Jed­nak nie dałem rady przy tym anie­le prze­kląć. Spoj­rza­łem w jej nie­win­ne, ma­śla­ne oczy i za­mil­kłem.

– Tak, Śmie­ciu, ro­zu­miem twoje wzru­sze­nie. Nasz praw­nik, for­mu­łu­jąc umowę przy pi­sa­niu pa­ra­gra­fu siód­me­go in­spi­ro­wał się twoją pio­sen­ką. Wszy­scy tu w fir­mie je­ste­śmy fa­na­mi two­jej twór­czo­ści.

Wzią­łem pod pachę pu­deł­ko i wró­ci­łem do ga­bi­ne­tu Ma­tie­go.

– Mati, ja re­zy­gnu­ję.

– Aldon, a co ja mogę. Spójrz na pa­ra­graf siód­my. Wierz, chło­pie, nieba bym ci uchy­lił. Ale mam zwią­za­ne ręce.

To się wpa­ko­wa­łem.

– Gdzie mogę zna­leźć Far­foc­la?

– W ga­le­rii han­dlo­wej.

– Ja­kiej? Pytam – po­wie­dzia­łem.

– Tej, no, jak jej tam? Tej nowej. Er­mi­traż, zdaje się.

– To cział.

– Bez wspo­ma­ga­cza ani rusz? Do­sko­na­le cię ro­zu­miem. Cział, Śmie­ciu.

Pod­sze­dłem do Joli. Aku­rat mor­do­wa­ła elfkę w ja­kiejś RPG.

– Jolu, złot­ko, co tu jeź­dzi do Er­mi­tra­żu?

– We­zwać ci tak­sów­kę?

– Nie. Eko­lo­gia i takie tam. Po­ru­szam się pu­blicz­nym trans­por­tem. – Nie byłem pewny, czy re­fun­du­ją mi środ­ki na kosz­ty ope­ra­cyj­ne, więc wo­la­łem nie ry­zy­ko­wać.

– A nie le­piej skró­tem?

– Co masz na myśli?

– Szlak ki­blo­wy.

– Co?

– Och, sorki. Cią­gle za­po­mi­nam, że to nie jest takie oczy­wi­ste. I w sumie do­brze. Jak się lu­dzie zwie­dzą, wtedy prze­sta­nie to być kon­ku­ren­cyj­ne. Ale że to się jesz­cze nie upo­wszech­ni­ło? Dziw­ne. No, więc wszyst­kie kible pu­blicz­ne, takie prawo bu­dow­la­ne, są po­łą­czo­ne ze sobą szla­kiem ko­mu­ni­ka­cyj­nym. Wejdź do kibla, w szó­stej ka­bi­nie są drzwi. Przejdź przez nie. Tam bę­dzie ko­ry­tarz. Idź pro­sto, potem przy trze­ciej prze­czni­cy skręć w lewo. Dalej będą ozna­cze­nia. Po­ła­piesz się.

Mu­sia­łem zro­bić głu­pią minę, bo za­czę­ła mi tłu­ma­czyć trasę od po­cząt­ku.

– Ty tak po­waż­nie?

– A co się dzi­wisz? Nie chcesz, to idź na au­to­bus.

– Daj spo­kój, nie ob­ra­żaj się. Tylko to takie dziw­ne ja­kieś jest. Więc, mó­wisz, w któ­rej ka­bi­nie są te drzwi?

– Szó­stej. Uwa­żaj tylko po dro­dze na kible aka­de­mi­ka żeń­skie­go. Wej­dziesz, to pręd­ko cię nie wy­pusz­czą. I szlag trafi misję. No chyba, że z tobą coś nie teges.

– Co nie teges? Wszyst­ko teges – ob­ru­szy­łem się.

– Jak teges, to nie wchodź. Pa­mię­tasz, co sta­no­wi pa­ra­graf siód­my?

– Dobra, dzię­ki. Już idę.

– Po­wo­dze­nia, Śmie­ciu.

 

Wsze­dłem do kibla, a tam czte­ry ka­bi­ny. Ro­zej­rza­łem się dla pew­no­ści, żeby się nie wy­głu­pić, kiedy będę zgła­szał re­kla­ma­cję. No nic, żad­nych wię­cej drzwi. Wy­sze­dłem zły, że dałem się na­brać na głupi żart. Już mia­łem wra­cać do Joli, gdy mnie oświe­ci­ło. Na pewno cho­dzi­ło jej o dam­ski kibel. Ale czy wy­pa­da­ło mi wejść do to­a­le­ty pań? Nigdy nie byłem w takim przy­byt­ku i nie mia­łem po­ję­cia, co mnie tam czeka. Iść na au­to­bus, czy się prze­ła­mać? Prze­ła­ma­łem się i nie ża­łu­ję. Co ja tam wi­dzia­łem! Kom­plet­ne za­sko­cze­nie. Aż żal było opusz­czać to miej­sce. Zwy­cię­ży­ło jed­nak po­czu­cie obo­wiąz­ku.

Wsze­dłem do ka­bi­ny szó­stej. Syf, kiła i mo­gi­ła. Po pro­stu wstyd dla kor­po­ra­cji. Klam­ka u drzwi wyj­ścio­wych wy­sma­ro­wa­na była czymś brą­zo­wym. Brzy­dzi­łem się, ale co mia­łem robić.

Wy­sze­dłem i moim oczom uka­za­ła się sze­ro­ka ar­te­ria. Mi­ja­łem po dro­dze kible róż­nych in­sty­tu­cji, firm i urzę­dów. Widać, że trasa czasy świet­no­ści miała dawno za sobą. Czuć było nie­do­fi­nan­so­wa­nie. Czemu nikt nie pod­no­si tych kwe­stii?

Przy ki­blach aka­de­mi­ka żeń­skie­go krę­ci­ło się kilka śpie­wa­ją­cych dziew­czyn. Oj, ku­si­ły, ku­si­ły. O mały włos się nie zła­ma­łem. Już mia­łem wejść, my­śla­łem, na chwi­lę. Tak, żeby po­sma­ko­wać. Pa­ra­graf siód­my! Otrzeź­wia­łem. A może się jed­nak scho­wać w aka­de­mi­ku? Kto mnie tu od­naj­dzie? Nie, nie. Mia­łem za­da­nie. Er­mi­traż, a potem lot do Sta­nów.

Do­tar­łem do ga­le­rii spraw­nie. Nie mo­głem się na­dzi­wić, że wcze­śniej nie ko­rzy­sta­łem z tej formy ko­mu­ni­ka­cji. Je­dy­nie na miej­scu był mały zgrzyt. Gdy się po­ja­wi­łem w dam­skiej to­a­le­cie, wy­buchł rwe­tes i sprzą­tacz­ka zdzie­li­ła mnie brud­ną szma­tą. Inna babka zła­pa­ła mnie za rękaw i za­czę­ła wzy­wać ochro­nę.

– Zbo­cze­niec, zbo­cze­niec! – wy­dzie­ra­ła się.

Ledwo się wy­rwa­łem. Wy­bie­głem na ko­ry­tarz i omi­ja­jąc sla­lo­mem ochro­nia­rzy, wy­pa­dłem do głów­ne­go holu. Tam klu­cząc, po­mię­dzy klien­ta­mi, udało mi się w końcu zgu­bić po­ścig.

Długo nie szu­ka­łem Far­foc­la. Stał opar­ty o szybę luk­su­so­we­go skle­pu obuw­ni­cze­go i pa­trzył tępo przed sie­bie. Roz­po­zna­łem go od razu. Jeden do jed­ne­go kopia Ke­vi­na Smi­tha.

– Cześć, Far­fo­cel – za­cze­pi­łem.

Nie od­po­wie­dział.

– Far­foc­lu, to ja, Śmie­ciu.

– Wiem, prze­cież. Ale ja je­stem Kevin.

– Nie wkrę­caj mnie. Fakt, wy­glą­dasz jak Kevin Smith, ale nim nie je­steś.

– Wia­do­mo! Coś ci się, Śmie­ciu, po­mie­sza­ło. Jaki Smith. Je­stem Kevin Lam­pek.

Rze­czy­wi­ście. Kom­plet­nie za­po­mnia­łem. Tak długo po­słu­gi­wa­li­śmy się swo­imi ksyw­ka­mi, że za­po­mnia­łem, jak Far­fo­cel ma na imię.

– A ty nie wy­ro­słeś jesz­cze z tego „Śmie­ciu”?

– Oczy­wi­ście, że tak. Ale dziś znowu za­czą­łem się nim po­słu­gi­wać. Wiesz, cięż­ki dzień. Mia­łem roz­mo­wę o pracę. Szko­da gadać. Na trzeź­wo tego nie znio­sę. Sprze­daj mi coś.

– Zwa­rio­wa­łeś? Ja tu nie han­dlu­ję! Przyjdź w przy­szłym ty­go­dniu do biura. Dam ci adres.

– Za późno. Dziś się muszę na­stro­ić. Kop­snij coś, pro­szę.

– Mam za­sa­dy. W przy­szłym ty­go­dniu, w biu­rze. Ale nie wiem, czy ci bę­dzie od­po­wia­dał mój towar.

– A co masz?

– Prze­rzu­ci­łem się na grzyb­ki. I nawet jak bym chciał ci dać, to nic nie mam. Muszę naj­pierw uzbie­rać. Cze­kam na jakąś po­rząd­ną do­sta­wę.

– A to się grzy­bów w lesie nie zbie­ra?

– Takie, co ja sprze­da­ję, to naj­le­piej w obuw­ni­czym. Jak chcesz, to za­pi­szę cię na listę. Sta­re­go kum­pla, a niech tam, po­trak­tu­ję prio­ry­te­to­wo. Ale nic nie obie­cu­ję. Naj­wcze­śniej jutro coś będę miał. To jak, Al­do­nie, za­pi­sać cię?

Po­ga­da­li­śmy jesz­cze chwi­lę o sta­rych ka­ra­bi­nach. Po­dzię­ko­wa­łem mu, że się prze­jął moim bra­kiem pracy i że mnie po­le­cił Ma­tie­mu. Nie wpro­wa­dza­łem go w szcze­gó­ły, bo wia­do­mo, klau­zu­la po­uf­no­ści i pa­ra­graf siód­my. Po­że­gna­li­śmy się.

Wró­ci­łem do domu. Naj­bliż­szy kibel od mojej nory był w Urzę­dzie Miar i Wag. Cał­kiem nie­da­le­ko.

 

Po­ło­ży­łem pudło przed sobą na ławie. Wy­cią­gną­łem jajko. Och, jakie wiel­kie! Za­czą­łem się przy­mie­rzać. Pró­bo­wa­łem się roz­siąść na nim jak kwoka. I tak, i siak. Nie, to jest nie­moż­li­we. W życiu sobie nie wsa­dzę!

I nagle olśnie­nie! Czyż­bym roz­wią­za­nie miał przed ocza­mi? Pa­trzy­łem na ga­blo­tę, gdzie za szybą dum­nie umiesz­czo­ny był sym­bol mo­je­go naj­więk­sze­go ar­ty­stycz­ne­go trium­fu.

 

W ogól­nia­ku trzech moich kum­pli za­ło­ży­ło ka­pe­lę. Bra­ko­wa­ło im czwar­te­go do per­ku­sji. Na­ma­wia­li mnie i na­ma­wia­li. Mó­wi­łem, że nie mam za grosz ta­len­tu, a poza tym nie znam ni­ko­go, kto ma gor­szy słuch mu­zycz­ny ode mnie. Nie wi­dzie­li w tym pro­ble­mu. Tłu­ma­czy­li mi, że w ze­spo­le pun­kroc­ko­wym wręcz nie wy­pa­da umieć grać.

– I w ogóle, co się przej­mu­jesz? Na per­ku­si­stę nikt nie zwra­ca uwagi. Od czasu do czasu wal­niesz w te ta­le­rze czy bębny i tyle. Po­czu­jesz rytm czy coś i brzdęk pa­łecz­ką po ga­rach. Każdy sobie po­ra­dzi.

Zgo­dzi­łem się.

I rze­czy­wi­ście, chło­pa­ki grać nie umia­ły, ale ni­ko­mu to nie prze­szka­dza­ło. Wcho­dzi­li­śmy na scenę po bar­dziej zna­nych ze­spo­łach, późno w nocy. Na na­szych wy­stę­pach zo­sta­wa­li już naj­wy­tr­wal­si i od­po­wied­nio na­stro­je­ni. Po wielu go­dzi­nach wszy­scy ra­czej już mało sły­sze­li. Przez wycie fanów pogo, sprzę­że­nia kiep­skiej ja­ko­ści sprzę­tu, ha­ła­sy od­by­wa­ją­cych się na ze­wnątrz awan­tur prze­bi­ja­ła się tylko moja per­ku­sja. Na po­cząt­ku wa­li­łem w in­stru­men­ty jak po­pad­nie i szyb­ko zy­ska­łem miano awan­gar­dzi­sty. Z cza­sem od nie­zli­czo­nej ilo­ści kon­cer­tów nie­chcą­cy utrwa­li­łem sobie jakąś se­kwen­cję, którą po­wta­rza­łem nie­za­leż­nie od wy­ko­ny­wa­ne­go utwo­ru. Za­czę­to mówić o stylu Al­do­na.

Nigdy nie na­gra­li­śmy płyty, nie pusz­cza­li nas nawet w Roz­gło­śni Har­cer­skiej, nie za­pro­si­li nas do Ja­ro­ci­na. Sława bez­kom­pro­mi­so­wej ka­pe­li coraz bar­dziej się ugrun­to­wy­wa­ła. Po la­tach sta­li­śmy się le­gen­dą, a ja byłem naj­ja­śniej­szą gwiaz­dą Cho­rej Wą­tro­by. Kie­dyś prze­czy­ta­łem w ja­kiejś ga­ze­cie o mło­dym, do­brze za­po­wia­da­ją­cym się ze­spo­le, że gra mu­zy­kę z po­gra­ni­cza grun­gu i aldon punku!

Zbie­ra­łem ga­ze­ty, w któ­rych o nas pi­sa­li, pla­ka­ty z im­prez, gdzie się po­ja­wia­li­śmy, na­gry­wa­łem na ta­śmie ma­gne­to­fo­no­wej ra­dio­we wy­wia­dy, a póź­niej na fał­ha­esie te­le­wi­zyj­ne wy­stę­py. Ale to wszyst­ko nic w po­rów­na­niu z tym, co trzy­ma­łem w ga­blo­cie.

Wy­cią­gną­łem zdo­bycz. Był to biu­sto­nosz rzu­co­ny przez jedną z fanek na ja­kimś kon­cer­cie. A na nim napis: „Zro­bię dla Cie­bie wszyst­ko. Za­dzwoń. Jolka”. I numer te­le­fo­nu. A jakże.

Zro­bisz wszyst­ko? Czas się wy­ka­zać. Tro­chę się bałem, że te­le­fon już jest nie­ak­tu­al­ny – mi­nę­ło tyle lat. Ale nie. Ode­bra­ła jakaś ko­bie­ta o gło­sie anio­ła. Po­wie­dzia­łem, że po­rząd­ku­ję rze­czy na stry­chu i na­tra­fi­łem na jej biu­sto­nosz. I że się chęt­nie spo­tkam.

– Ale kto dzwo­ni?

To ja znowu o tym biu­sto­no­szu. A ona, że ro­zu­mie, ale tyle tych biu­sto­no­szy na różne sceny rzu­ci­ła, że chce wie­dzieć, z ja­kie­go je­stem ze­spo­łu.

– Chora Wą­tro­ba.

– Rzygu?

– Nie, Śmie­ciu.

– A Śmie­ciu, no tak, pa­mię­tam. Tro­chę mi się omsknę­ło i nie tra­fi­łam w Rzyga. Sta­nik gdzieś w kąt po­le­ciał, a dru­gie­go nie mia­łam. No dobra, niech ci już bę­dzie. To gdzie się spo­tka­my? U mnie czy u cie­bie? Wiesz, ja w domu mam strasz­ny syf. Wo­la­ła­bym u cie­bie.

Ro­zej­rza­łem się wokół i więk­sze­go syfu trud­no mi było sobie wy­obra­zić.

– Spo­tkaj­my się, może w ja­kiejś knajp­ce w Er­mi­tra­żu. Po­ga­da­my, po­wspo­mi­na­my.

– Ale co? Ty gadać chcesz? Coś z tobą nie teges?

– Co nie teges? Wszyst­ko teges! Ale mam naj­pierw spra­wę.

– Dobra, co się tak ob­ru­szasz?

 

Jolka była jakoś dziw­nie po­dob­na do Joli od Ma­tie­go. I na szczę­ście, bo nie do­ga­da­li­śmy się, jak się roz­po­zna­my, i to po­do­bień­stwo ura­to­wa­ło całą akcję. Przy­glą­da­łem się z lewej i z pra­wej. No, jakby ona, ale nie ona. Star­sza tro­chę. Dużo wła­ści­wie. Taka bar­dziej po­marsz­czo­na na szyi i rę­kach. Tro­chę ża­ło­wa­łem, że star­sza. Ale po­dob­na jed­nak, sku­ba­na. Może to i ona? I przy­po­mnia­łem sobie, że Jola coś su­ge­ro­wa­ła, że by mi po­mo­gła, że da­ła­by radę, więc może to ona.

Za­pro­po­no­wa­łem wy­ciecz­kę do Sta­nów. Ucie­szy­ła się tak bar­dzo, że cmok mnie w czoło. Tak po bab­ci­ne­mu, a nie tak po Jo­lo­we­mu, jak sobie wy­obra­ża­łem. Po­wie­dzia­łem, że jest ha­czyk. Trze­ba jajko prze­my­cić w dupie. Zgo­dzi­ła się szyb­ko. Nie takie rze­czy prze­my­ca­ła. Umó­wi­li­śmy się, że jesz­cze tego sa­me­go dnia po­le­ci­my, fru, przez ocean. Ro­ze­szli­śmy się do domów. Ona chcia­ła jakiś zapas bie­li­zny na po­dróż za­brać – nigdy nie wia­do­mo, może jakiś kon­cert się trafi. Ja mu­sia­łem wró­cić po jajko.

W kiblu byłem już znany, więc bab­cia klo­ze­to­wa ogra­ni­czy­ła się do paru blu­zgów. Zre­wan­żo­wa­łem się uwagą, że po­win­na się bar­dziej przy­kła­dać do pracy, bo w szó­stej ka­bi­nie strach cze­go­kol­wiek do­tknąć.

– Panie, szó­sta ka­bi­na mi nie pod­le­ga. Za nią od­po­wie­dzial­ne są służ­by miej­skie. Taki sa­mo­rząd sobie wy­bra­li­ście, to teraz pre­ten­sje nie do mnie.

No, pro­szę. Niby bab­cia klo­ze­to­wa, a jaka po­li­tycz­na świa­do­mość!

 

Za­bra­łem pu­deł­ko z jaj­kiem i ru­szy­łem do przed­szko­la. Wcze­śniej roz­pla­no­wa­łem całą trasę na lot­ni­sko i wy­szło mi, że stam­tąd będę miał naj­lep­sze po­łą­cze­nie. Nie­ste­ty nie prze­wi­dzia­łem, że przed­szko­le za­my­ka­ją po szes­na­stej. Po­bie­głem na naj­bliż­szy po­ste­ru­nek po­li­cji. Tro­chę dłuż­sza trasa, ale da się wy­trzy­mać. Po­ste­run­ko­wa ka­za­ła mi cze­kać na we­zwa­nie.

– Droga pani, ale mi zaraz sa­mo­lot uciek­nie.

– Co ja mogę, ko­cha­ny, takie prze­pi­sy.

Coś mi za­świ­ta­ło. Czyż­by mnie roz­po­zna­ła? Ale czy ko­cha­ny z małej, czy z wiel­kiej li­te­ry po­wie­dzia­ła. Za­ry­zy­ko­wa­łem.

– Tak. To ja. Aldon „Śmie­ciu” Ko­cha­ny. Miło mi, że po tylu la­tach od za­koń­cze­nia ka­rie­ry jesz­cze ktoś mnie roz­po­zna­je.

– A no tak! Po­zna­ję! Byłam na wa­szym kon­cer­cie w Ja­ro­ci­nie. Rze­czy­wi­ście. To ty! Cho­ler­cia. Au­to­graf, plis.

I bluz­kę roz­pi­na, potem sta­nik pod­cią­ga. Ma­za­ka mi daje i pierś nad­sta­wia.

– Dla Jo­lecz­ki, pro­szę.

„Ko­cha­na, Jo­lecz­ko, ty moje Sło­necz­ko, cy­cu­szek wspa­nia­ły, to ja Aldon Śmie­ciu Ko­cha­ny, byśmy się jesz­cze kie­dyś spo­tka­li i o sta­rych ka­ra­bi­nach po­ga­da­li”. Oczy­wi­ście wszyst­kie­go nie zmie­ści­łem, mimo że cyc był wiel­ki. Wena mnie wzię­ła i nie mo­głem skoń­czyć, więc z de­dy­ka­cją na brzuch wje­cha­łem.

Po­że­gna­li­śmy się ser­decz­nie. Jo­lecz­ka wpu­ści­ła mnie na teren i po­in­stru­owa­ła, że naj­le­piej przejść przez kibel na trze­cim pię­trze, bo te niżej są po­ni­żej ludz­kiej god­no­ści.

 

Z Jolką spo­tka­li­śmy się przed to­a­le­ta­mi. Jak wy­sze­dłem, już na mnie cze­ka­ła. Ka­za­łem jej się po­chy­lić nad pu­deł­kiem. Zaj­rza­ła. Pa­trzy­łem py­ta­ją­co.

– Spoko, dam radę.

Prze­ka­za­łem jej pu­deł­ko, bilet i ro­zej­rza­łem się kon­spi­ra­cyj­nie.

– Spo­tka­my się w sa­mo­lo­cie po wszyst­kich od­pra­wach.

– Jasna spra­wa.

 

Po­pa­trzy­łem na ze­ga­rek. Było mało czasu, ale uzna­łem, że jesz­cze zdążę sko­rzy­stać z WC. Ostat­nio czę­sto uży­wa­łem dam­skich i chyba dla­te­go od­ru­cho­wo nie wsze­dłem do mę­skiego. Ro­zej­rza­łem się za pi­su­arem – nie ma. Stuk­ną­łem się w głowę i już chcia­łem wyjść, ale za­trzy­mał mnie od­głos ener­gicz­nych kro­ków. W ostat­niej chwi­li scho­wa­łem się do ka­bi­ny. Tego mi bra­ko­wa­ło, by mnie przed od­lo­tem aresz­to­wa­li za nie­oby­czaj­ne za­cho­wa­nie. Ja­kieś baby krzy­cza­ły.

– Tak, pani ofi­cer, tu się po­cho­wa­li zbo­czeń­cy! Cią­gle tu przy­cho­dzą i na­pa­stu­ją!

– Wy­ła­zić, ła­chu­dry! Nie? Dobra, po­cze­kam. Mi się nie spie­szy.

Co było robić? I ja cze­ka­łem. Wyj­ście gro­zi­ło aresz­to­wa­niem. A może i go­rzej – sły­sza­łem dźwięk prze­ła­do­wy­wa­nej broni. I tak nie do­stał­bym się na sa­mo­lot.

Czas minął. Sa­mo­lot pew­nie już od­le­ciał. Nie udało się. A może tak innym sa­mo­lo­tem z in­ne­go lot­ni­ska? Tak, tak. Nie mia­łem wyj­ścia. Czy Jola bę­dzie na mnie cze­kać? Za­ry­zy­ko­wa­łem. Po­bie­głem. Po dro­dze mi­ja­łem za­py­zia­łe woj­sko­we la­try­ny, par­ko­we sza­le­ty, szpi­tal­ne sa­ni­ta­ria­ty, sła­woj­ki przy ko­łach go­spo­dyń wiej­skich, luk­su­so­we to­a­le­ty ho­te­lo­we, szkol­ne sra­cze, klasz­tor­ne ustron­ne miej­sca. Tro­chę zwąt­pi­łem w sens dal­szej po­dró­ży, gdy mi­ja­łem to­a­le­ty aka­de­mi­ka żeń­skie­go. Za­tka­łem jed­nak uszy i po­pę­dzi­łem dalej.

Zgu­bi­łem się. Już sam nie wie­dzia­łem, gdzie je­stem. Wszyst­ko mi się mie­sza­ło. I nie było ni­ko­go, by za­py­tać o drogę. Ni­g­dzie żad­nych map, pla­nów, dro­go­wska­zów. Wszyst­ko coraz brzyd­sze, szare, za­py­zia­łe. Brud­no i próch­no. To ko­niec. Nie znaj­dę ani no­we­go lot­ni­ska, nie wrócę do domu ani do aka­de­mi­ka żeń­skie­go.

Nagle za­uwa­ży­łem nad ja­kimś wej­ściem sym­bol: kółko z sa­mo­lo­tem w środ­ku. Czyż­by lot­ni­sko? Za drzwia­mi zo­ba­czy­łem jed­nak nie ka­bi­nę z musz­lą klo­ze­to­wą, ale ko­ry­tarz. Był do­brze oświe­tlo­ny, utrzy­ma­ny w nie­na­gan­nym po­rząd­ku. Cią­gnął się hen da­le­ko. Za­pra­szał. Po lewej i pra­wej stro­nie mi­ja­łem drzwi ozna­czo­ne cią­ga­mi liter i cyfr. Moją uwagę przy­cią­gnął zna­jo­my napis. Nie­moż­li­we! To numer mo­je­go lotu! Za­wa­ha­łem się, ale na­ci­sną­łem klam­kę i zaraz zna­la­złem się w cia­snej to­a­le­cie.

Kiedy z niej wy­sze­dłem, zo­ba­czy­łem po­kład sa­mo­lo­tu. Na jed­nym z fo­te­li sie­dzia­ła Jolka, a wła­ści­wie Jola. Ona też mnie doj­rza­ła. Rzu­ci­li­śmy się sobie w ra­mio­na. Po­zo­sta­li pa­sa­że­ro­wie naj­wy­raź­niej zro­zu­mie­li, co się stało – od­na­leź­li­śmy się w końcu po dłu­gim roz­sta­niu – i za­czę­li wzru­sze­ni kla­skać. Jola była tą samą pięk­ną ko­bie­tą bez zmarsz­czek, którą po­zna­łem w se­kre­ta­ria­cie Ma­tie­go.

– Och, mój Śmie­ciu, ko­cha­ny, zdą­ży­łeś!

– Tak, moje złot­ko, mój anie­le, zdą­ży­łem.

Owa­cje się­gnę­ły ze­ni­tu. Po­de­szła do nas ste­war­de­sa. Oka­za­ło się, że emo­cje udzie­li­ły się rów­nież za­ło­dze. Ka­pi­tan, który ob­ser­wo­wał całą scenę na jed­nym z ekra­nów kon­tro­l­nych, za­pro­po­no­wał nam swoją sa­lon­kę.

Po­ło­ży­li­śmy się na luk­su­so­wym łożu. Za­czą­łem Jolę roz­bie­rać. Roz­pią­łem bluzę, potem ko­szu­lę, potem ko­lej­ną ko­szu­lę, potem chwy­ci­łem za zamek bły­ska­wicz­ny.

– Ała! Ostroż­nie.

Spoj­rza­łem na suwak i od razu zro­zu­mia­łem. To nie była ko­lej­na war­stwa ubra­nia, ale skóra z bio­nicz­nym zam­kiem bły­ska­wicz­nym.

– Muszę ci coś po­wie­dzieć, mój Śmie­ciu, ko­cha­ny.

– Tak, złot­ko? Ale pro­szę, mów do mnie: Al­do­nie Ko­cha­ny.

– Do­brze, Al­do­nie. Gdy wło­ży­łam sobie jajko w dupę, to po­czu­łam, jak się sko­rup­ka skru­szy­ła. Nie wie­dzia­łam, co robić. Po­sta­no­wi­łam kon­ty­nu­ować misję. Prze­szłam od­pra­wę, wsia­dłam do sa­mo­lo­tu i cze­ka­łam na cie­bie. Sa­mo­lot wy­star­to­wał, a cie­bie nie było. Strasz­nie się bałam. Czu­łam, jak się in­te­gru­ję z jaj­kiem. W końcu się po­ja­wi­łeś. Wy­sze­dłeś z kibla. I już mi wię­cej ni­cze­go nie trze­ba było do szczę­ścia. Nie gnie­wasz się?

Po­pa­trzy­łem na suwak.

– Mogę?

– Pro­szę, ale bądź de­li­kat­ny.

Otwo­rzy­łem Jolę i zo­ba­czy­łem roz­wi­nię­ty me­cha­nizm sprzę­żo­ny z in­ny­mi or­ga­na­mi.

– Masz pięk­ne wnę­trze.

– Ale co ty teraz zro­bisz?

– Z czym?

– Pa­ra­graf siód­my. Pa­mię­tasz?

– Tak. Cały czas, ale wła­śnie uświa­do­mi­łem sobie, że wy­wo­ły­wał we mnie nie­ra­cjo­nal­ne lęki. Prze­cież ten tekst, który był in­spi­ra­cją dla niego, na­pi­sa­ło życie. Już nie muszę się oba­wiać.

– O czym mó­wisz?

– No bo wi­dzisz, ja rze­czy­wi­ście mia­łem dziew­czy­nę, chi­rur­ga. I wszyst­ko, o czym śpie­wa­łem, to praw­da.

Po­czu­łem ulgę. Po­ło­ży­łem się na plecy, a Jola za­nu­ci­ła ni­czym ko­ły­san­kę mój naj­więk­szy prze­bój – Jaja na twar­do.

 

Moja dziew­czy­na ko­cha­na

Lubi do­piesz­czać mnie z rana

Wie, co lubię, co jadam

Co naj­chęt­niej do buzi wkła­dam

 

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

 

Mam dziew­czy­nę chi­rur­ga

Lubię jajka w mun­dur­kach

Ja­jecz­ni­cę szyb­ko wchła­niam

Sa­dzo­ne­mu w pas się kła­niam

 

A ja jaj, a ja jaj, a jaj…

 

Po­wiedz, co chcesz na śnia­da­nie

Jaja, prze­cież wiesz ko­cha­nie

Jaja w ma­jo­ne­zie z chrza­nem

Pycha omlet z par­me­za­nem

 

A ja jaj, a ja jaj, a jaj…

 

Po­wiedz, co chcesz na śnia­da­nie

Jaja, to głu­pie py­ta­nie

Znie­czu­li­ła mnie miej­sco­wo

Skal­pe­lem ciach za­wo­do­wo

 

A ja jaj, a ja jaj, a jaj…

 

Po­da­ła mi je na twar­do

Zja­dłem ze sma­kiem z musz­tar­dą

A w kiblu się oka­za­ło

Ile je­dze­nie mnie kosz­to­wa­ło

 

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

Co ja teraz zro­bię bez jaj

A ja jaj, a ja jaj, a jaj

A ja jaj, jak mam żyć bez jaj

Koniec

Komentarze

Ale mnie wciągnęło, a jakie pomysłowe… Parę razy się potknęłam na drobnych kiksach, ale ogólnie nieźle się czytało, a i twist na koniec nawet zaskoczył :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Hej AP!

 

Najpierw uwagi nazbierane na bieżąco:

więc niech sobie wsadzi ten zaszczyt w dupę.

Czy to nawiązanie do obrazu? ;)

Farfocel. Kupuję kiedyś u niego coś tam.

Może to tylko ja, ale chwilę zajęło mi zrozumienie, że bohater przeszedł na opowiadanie historii w czasie teraźniejszym, a nie czasownik jest źle zastosowany.

Wiesz[,+] co to jest?

Prezydent zamówił u nas jajko, które podaruje małżonce na Wielkanoc. Jeśli zapunktuje u żony, to z wdzięczności uruchomi akcję lobbingową, doprowadzając do zmiany prawa.

Rozumiem, że konkurs absurdalny, ale jak do tej pory tekst był do bólu realistyczny, a nawet bardzo poważny. Rozumiem, że prezydent mógłby chcieć zalegalizować jajka niespodzianki ze względu na upodobania żony. Ale żeby przypodobać się firmie, która zrobiła jedno jajko? Przecież pójdzie na miejscu do dobrego cukiernika, wsadzi zabawkę do środka i po kłopocie…

Pani prezydentowej włożyliśmy do środka nie jakąś badziewną plastikową zabawkę, ale bardzo zaawansowany mechanizm, nafaszerowany elektroniką, sterowany sztuczną inteligencją.

No chyba że tak, tylko wtedy co to ma wspólnego z jajkiem… Tak jak wspominam wyżej – jeśli chodzi o absurdalność pomysłu, pasuje do konkursu, tylko słabo współgra mi z resztą tekstu, którą dotychczas widziałem.

Przecież to jajo strusia jest!

A może: “Przecież to jest jajo strusia”?

– Tak, Śmieciu, rozumiem twoje wzruszenie. Nasz prawnik, formułując umowę[,+] przy pisaniu paragrafu siódmego, inspirował się twoją piosenką.

Ostatni przecinek prawdopodobnie zbędny.

– Powodzenia, Śmieciu.

 

Wszedłem do kibla, a tam cztery kabiny

Może warto zaznaczyć cięcie gwiazdkami? W tekście jest więcej takich miejsc, ale w wielu z nich osobiście w ogóle nie wstawiałbym odstępu.

Cztery kabiny mi się za to spodobały ;)

Tam[,+] klucząc pomiędzy klientami, udało mi się w końcu zgubić pościg.

I tak[,+] i siak.

Przecinek, chyba że działają tu jakieś dziwne zasady, o których nie wiem.

Kiedyś przeczytałem w jakiejś gazecie o młodym[,+] dobrze zapowiadającym się zespole

Brzmi trochę, jakby cała gazeta była o zespole.

U mnie, czy u ciebie?

Prawdopodobnie bez przecinka.

Rozejrzałem się wokół i większego syfu trudno mi było sobie wyobrazić.

“większy syf trudno mi było sobie wyobrazić”/”większego syfu nie umiałem sobie wyobrazić”.

Ucieszyła się tak bardzo, że cmok mnie w czoło.

Prawdopodobnie “cmoknęła”.

– Wyłazić[,+] łachudry!

 

Poza drobnych zgrzytów i braków spójności przy rozpoczęciu misji, czytało się dobrze. Uniwersum łazienkowe, odmiana toalet przez instytucje, w których stoją i spadek w dół króliczej nory na plus. Gratuluję też pomysłu z piosenką, która okazała się kluczem do rozwiązania akcji.

Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to że pomimo tego, że tekst ma ładnie wzrastające napięcie i korzysta z przygotowanych przez siebie narzędzi, to w samym finale właściwie znikąd wprowadzasz nowe elementy świata. Piosenka – OK, super pomysł, toalety też, ale kobieta-maszyna? Jajko, które nagle może się z nią łączyć? No i, tego, czy bohater naprawdę mógłby zapomnieć…? ;)

Wypisuję takie rzeczy, bo tekst wygląda, jakby miał być odjechany, ale raczej ze względu na niedorzeczne elementy, a nie zawieszenie logiki.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Też mam wrażenie, że końcówka jest jak z innej bajki. Ale sama przygoda Śmiecia była ciekawa, zabawna i bardzo pouczająca – mianowicie nie wsadzaj sobie jaja jeśli ktoś może cię w tym wyręczyć ;). Piosenka super. Jeśli chodzi o całość tekstu to można, by go skrócić na przykład o historie kapeli ;) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

NaNa, dziękuję. To bardzo miłe, co napisałaś.

ostam

 

Dzięki za przeczytanie, obszerny komentarz i analizę.

 

Przecinki poprawione. Nad odstępami pomyślę.

Zmiana czasu na teraźniejszy pojawiła się w dialogu, więc chyba jest dobrze.

 

więc niech sobie wsadzi ten zaszczyt w dupę.

Czy to nawiązanie do obrazu? ;)

Nie, ale po przeczytaniu całego tekstu już to wiesz.

 

 

Przecież to jajo strusia jest!

A może: “Przecież to jest jajo strusia”?

Oczywiście, że tak, gdyby to nie był dialog. Ludzie nie zawsze mówią poprawnie.

 

Przypomnę:

O co chodzi? O teksty, w których będzie rządzić logika snu, a więc absurdalne, dziwne, zabawne (przynajmniej okazjonalnie), ale jednocześnie fabuła musi mieć ręce i nogi, a nie być ciągiem bezsensownych imaginacji.

Poziom absurdu w czasie snu, jak ja to rozumiem, nie jest wciąż taki sam. Fragmenty w miarę racjonalne przeplatają się z mniej lub w ogóle nieracjonalnymi.

 

No i, tego, czy bohater naprawdę mógłby zapomnieć…? ;)

Oczywiście, gdyby nie rządziła logika snu, to nie. Ale czy zapomniał o czymś, co faktycznie się wydarzyło? Może to, o czym sobie przypomniał, było wynikiem jego lęków? Nigdy nie śniłeś, że masz jeszcze do zaliczenia jakiś przedmiot w szkole, którą dawno skończyłeś? 

 

Pozdrawiam

 

 

Bardzie, dziękuję.

Też mam wrażenie, że końcówka jest jak z innej bajki.

To co już pisałem w odpowiedzi ostamowi, poziom absurdu w czasie snu nie jest wciąż taki sam. W najgłębszej jego fazie, marzenie senne jest najmniej racjonalne. Wtedy pojawiają się najbardziej odjechane historie i obrazy. 

 

Pozdrawiam

Ap – jasne bardziej chodzi mi o to, że na końcu jest już sam absurd, co sprawia jakby opowiadanie było ucięte. Ale faktycznie w snach tak bywa :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, ok, rozumiem, o co Ci chodzi.

Misja dostarczenia prezentu skończyła się z chwilą zniszczenia jajka. W międzyczasie, kiedy Aldon próbował jakoś dostać się do Stanów, rozmyło się też to, co właściwie jest dla niego priorytetem. Dostarczenie prezentu zostało zastąpione chęcią spotkania się z Jolą. I to się powiodło. 

Rozumiem, że logika snu wyjaśnia brak konsekwencji. Myślałem bardziej o tym, że gdyby tekst nie startował w konkursie, raczej ciężko byłoby mi się domyślić, że właśnie o logikę snu w nim chodziło i potraktowałbym zawijasy fabuły jako błędy. Sprawa miałaby się zupełnie inaczej, gdyby na starcie silniej zasugerować, że rzeczywistość nie do końca rządzi się zwykłymi prawami, chociaż to oczywiście moje odczucia.

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

ostamie, wydaje mi się, że dość konsekwentnie wraz z rozwojem akcji wzrasta poziom absurdu.

 

gdyby tekst nie startował w konkursie, raczej ciężko byłoby mi się domyślić, że właśnie o logikę snu w nim chodziło i potraktowałbym zawijasy fabuły jako błędy.

Podobnie, gdybyś nie wiedział, że czytasz horror, to zdziwiłbyś się, gdyby nagle w familijnej historii pojawiły się jakieś krwiożercze bestie.  

Poziom absurdu: superasty Poziom naszego bohatera: rozkosznie nielogiczny. Poziom jaj: wysoki Opko bardzo fajnie sie czytalo i spelnia wszystkie zasady konkursu. Przynajmniej w mojej zkromnej opinii.

Podobnie, gdybyś nie wiedział, że czytasz horror, to zdziwiłbyś się, gdyby nagle w familijnej historii pojawiły się jakieś krwiożercze bestie.

Co do zasady kłóciłbym się, że nawet tutaj powinno od razu dać się poznać, że horror jest horrorem, ale tu nie do końca o to mi chodziło. Nie chodzi o różnice w klimacie na przestrzeni tekstu. Pojawił się portal w toalecie – OK, z tym nie mam problemu. Pojawiła się dziewczyna-maszyna, nawet to mnie aż tak nie boli. Postanowiłeś wprowadzić nowe elementy świata i nawet jeśli nie pasują do stylu, nie mam nic przeciwko temu, bo nie ma w tym żadnej sprzeczności.

Ale jeśli chcesz w trakcie tekstu wprowadzać rzeczy, które są sprzeczne, to jako czytelnik czuję się trochę oszukany. Widzę, że w tekście są ludzie. Angażuję się w ich historię. Po czym z ludźmi dzieje się coś, o czym wiem, że nie mogłoby się wydarzyć, dopóki świat nie działałby radykalnie inaczej. Czyli tekst cały czas kłamał co do tego, jak wygląda świat. Miałem wobec historii oczekiwania, po czym się na nich zawiodłem.

Gdybym od początku wiedział, że świat działa radykalnie inaczej, to bym się nie zawiódł.

 

Wygląda na to, że inni czytelnicy nie mieli takiego problemu, więc może tylko mi się nie spodobało, ale próbuję chociaż wyjaśnić dlaczego. Mam nadzieję, że coś z uwag ci się przyda :)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Nova, wielkie dzięki za Twoją opinię. Chciałoby się więcej takich. 

ostamie, jedyne co mi przychodzi do głowy w odpowiedzi na Twoje zastrzeżenia, napisałem już wcześniej. Nie będę już dodawał możliwych interpretacji, które mogłyby wyjaśnić mój punkt widzenia. Rozumiem, że tekst nie podszedł i wiem, że nie przekonam Cię do niego. Przykro mi, że czujesz się oszukany. Oczywiście, Twoje uwagi są cenne. Dziękuję za nie.

 

Sympatyczne opowiadanie, poziom absurdu adekwatny do zadania. Bardzo podobał mi się opis zakładania kapeli punkowej. Jakoś na początku wakacji w Antyradiu była seria audycji poświęconych historii punk rocka w Polsce i w sumie Twój opis jest, że tak to ujmę, poprawny historycznie ;) 

 

Toaletowy humor sympatyczny, pomimo tematyki nie nachalny.

 

Ponarzekam jedynie na zakończenie. Spodziewałem się nieco innego rozwiązania akcji. Twoja wersja, chociaż niewątpliwie zaskakująca, pozostawiła mnie z uczuciem lekkiego niedosytu. Ale z drugiej strony, może to i dobrze? ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

cezary_cezary, bardzo dziękuję za Twoją opinię. 

 

Robert Williams, autor “Girl with Faberge Ass”, zaangażowany był w ruch punkrockowy. Stąd pomysł na uczynienie mojego bohatera członkiem zespołu grającego muzykę z tego nurtu. Trochę pamiętam, trochę słuchałem, ale nie czuję się kompetentny, jeśli chodzi o historię punk rocka w Polsce. Jeśli nic nie przekłamałem, to się cieszę.

Toaletowy humor sympatyczny, pomimo tematyki nie nachalny.

W przypadku tego typu humoru łatwo o przekroczenie dobrego smaku. Kilka razy padło słowo “dupa” i zastanawiałem się, czy nie ostrzec w przedmowie o wulgaryzmach. Ostatecznie nie zdecydowałem się na to.

 

Twoja wersja, chociaż niewątpliwie zaskakująca, pozostawiła mnie z uczuciem lekkiego niedosytu. Ale z drugiej strony, może to i dobrze? ;)

Trudno wyważyć. Jest, jak jest. Na takie zakończenie się zdecydowałem i jestem do niego przekonany. Może jeszcze, jeśli ktoś tę kwestię podniesie, postaram się do tego odnieść. Na razie nie chcę być ze swoimi interpretacjami zbyt nachalny.

 

Pozdrawiam

 

 

Hej, szalony pomysł, szalona realizacja, ale tak w tym konkursie ma być! Każdy z tekstów w tym konkursie jest tak niezwykły, że nawet nie wiem, jak je komentować. No bo nie może tu być czegoś takiego, jak: zbyt dziwnie, niedorzecznie, itp. Bo tak ma być! 

W każdym razie czytało się dobrze, chociaż poziom surrealizmu wzrastał! 

Powodzenia! :)

JolkaK, dzięki. 

 

Każdy z tekstów w tym konkursie jest tak niezwykły, że nawet nie wiem, jak je komentować. No bo nie może tu być czegoś takiego, jak: zbyt dziwnie, niedorzecznie, itp.

Mam podobnie. 

poziom surrealizmu wzrastał! 

Według mnie na tym mniej więcej polega logika snu. Sceny w miarę realistyczne przeplatają się z niedorzecznymi. Sytuacje są coraz bardziej absurdalne, ale od czasu do czasu przychodzi lekkie otrzeźwienie. Świat we śnie nie rządzi się przez cały czas tymi samymi prawami. 

Cześć!

Początek mi się podobał, był zabawny i z jajem (hehe). Owszem, absurdalny, ale na takim strawnym poziomie. Natomiast mniej więcej od momentu wejścia do toalet, kiedy logika snu wjechała na pełnej, trochę straciłam zainteresowanie. Wiem, że wymogi konkursowe i tak dalej, ale mimo wszystko ten rozstrzał pomiędzy pierwszą a drugą połową sprawił, że ostatecznie nie jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą.

Niemniej na samym początku bawiłam się dobrze.

Powodzenia w konkursie!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Obraz masz zabójczy. Matko, nie wiem, czy bym dała radę coś wymyślić, więc na początku – podziwiam, że się podjąłeś. Ciekawe, jak to wyjdzie. :)

 

Hasło: o, kolejne grzybobranie, jedno po drugim, nieźle.

 

Początek jest zwyczajny. Mam nadzieję, że to tak jak w snach, w których niby wszystko normalnie, a tylko czekasz, aż nagle magicznie wydarzy się mnóstwo dziwnych rzeczy. Ale dalej cały czas zwyczajnie i sporo rozmawiają, więc trochę zwątpiłam, czy to na ten konkurs.

 

Pomysł na jajka niespodzianki w Ameryce? Nie wiem, czy dość szalony…

 

– Jak ja sobie to do d… yyy wsadzę? Przecież to jajo strusia jest!

Za to ten fragment mnie rozbawił. XD

 

I ogólnie sam pomysł nabrał kolorów!

 

– powiedziałem.

Zbędne.

 

Wejdź do kibla, w szóstej kabinie są drzwi.

O, czyżbyś oglądał ten fajny film o snach? :D

 

Fajnie rozegrałeś grzybki w centrum. :)

 

Wiesz, ja w domu mam straszny syf. Wolałabym u ciebie.

Rozejrzałem się wokół i większego syfu trudno mi było sobie wyobrazić.

XD

Dobre. :D

 

Akcja przyspiesza na lotnisku, kiedy bohater jest tropiony w toalecie, widać, że popłynąłeś, to na wielki plus, bo trochę brakowało mi tego absurdu, zwłaszcza na początku. ;) I te owacje w samolocie, jak ze snu. I to oddanie kabiny. Na minus za to fakt, że od początku wiedziałam, że główny bohater nie będzie przemycał jajka, a to psuło mi efekt.

 

Po skończonej lekturze doceniam tytuł. Jest świetny, bo oprócz końcówki, która mówi, co mówi, fajnie pokazuje, jak można nas oszukać, że niby nie ma jaj niespodzianek w Ameryce, a tu na koniec o inne jaja chodzi. XD

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Przeczytałam komentarze i co mi się nasunęło:

Dla mnie teksty na Obłędnie, w których rządzi logika snu, mają być właśnie takie dziwne i momentami niezrozumiałe (w funkcjonowaniu i ogólnym odbiorze), bo my sami mamy też sny, których nie potrafimy zinterpretować. Śniłam kiedyś taki sen, że miesiącami mnie dręczył “czemu coś takiego? Co to może znaczyć?”.

Myślę, że każdy z nas różnie interpretuje pewne zjawiska i dla jednej osoby coś jest zrozumiałe, dla innej nie i tutaj, w tym konkursie, można fajnie odrzucić poprawność narzuconą przez filtr “piszmy dla wszystkich, aby każdy mógł zrozumieć”.

Tu też odbiór tekstu zależy od tego, czy lubimy absurd. Są ludzie, co wręcz od niego stronią.

A w snach zdarza się, że ktoś podchodzi do nas i mówi: “Dasz mi swoje kapsle?”, a my nie mamy żadnych kapsli, bo nie zbieramy i jest nam głupio, a tu nagle jesteśmy w zupełnie innym domu, który okazuje się nasz i na biurku leży kolekcja kapsli. Chcemy dać temu, co pytał, a kapsle zmieniają się w czekoladki. I co? Nas to nie dziwi, bo sięgamy po czekoladkę, zjadamy i jesteśmy zadowoleni. 

Fajny tekst – odlotowy i z jajem. Dobrze się bawiłam przy lekturze. Absurd na optymalnym dla mnie poziomie.

A ten korposzczór przylazł wyluzowany w T-shircie

Ale dlaczego przez ó?

Babska logika rządzi!

gravel, dziękuję za wszystko. Ach, te wymogi!

 

Nowy konkurs na horyzoncie. Pozdrawiam i życzę ciekawych tekstów. Widziałem, że już się jeden pojawił.

Ananke, dziękuję za przeczytanie i tak obszerny komentarz.

 

Obraz masz zabójczy. Matko, nie wiem, czy bym dała radę coś wymyślić, więc na początku – podziwiam, że się podjąłeś.

Dla mnie każdy był zabójczy i nie dający łatwych podpowiedzi. 

 

O, czyżbyś oglądał ten fajny film o snach? :D

Nie oglądałem, ale zaciekawiłaś mnie. O jaki film chodzi? 

Finklo, dzięki za wszystko. 

 

Błąd poprawiłem. Ewidentnie zawyżał poziom absurdu.

Po prostu nas tam nie chcieli. A o komersze marzyliśmy.

A to dialog?

 

 

Powiem Ci, że poza chamskim rechotem, który wydawałam z siebie i oceanem absurdu, który mnie zalał, napisałeś kawał głębokiego, psychologicznego tekstu, który mnie ujął.

Wierszyk o jajach ujął mnie jej, ale Śmieciu i owszem.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nie oglądałem, ale zaciekawiłaś mnie. O jaki film chodzi? 

 

Kraina Snów

Też wędrują toaletami. :D

Ambush, dzięki. Cieszę się, że doceniłaś humor.

 

Po prostu nas tam nie chcieli. A o komersze marzyliśmy.

A to dialog?

Śmieciu wolał interpretację przyszłego pracodawcy, więc się nie odezwał, tylko pomyślał.

 

 

Wierszyk (tekst piosenki) jest, jaki jest, bo został napisany przez mało zdolnego artystę. Ja zrobiłbym to lepiej ;)

Ananke

 

Zwiastun filmu wygląda zachęcająco. Ostatnio zrezygnowałem z Netflixa, a widzę, że tam jest do obejrzenia. 

Też zrezygnowałam z Netflixa, bo mam Prime'a, a czasu na oglądanie mało. Kiedyś pewnie wrócę, jak dziecko podrośnie. Może gdzieś indziej film się pojawi. ;) 

Szalona młodość przeminęła, a teraz zostało odgrzebywanie starych śmieci, w nadziei, że ona wróci – Najbardziej spodobały mi się retrospekcje, nawiązania i kapela punkowa jak żywa.

Poziom nierzeczywistości bardzo wysoki i wydaje mi się, że właśnie o to chodziło w tym konkursie :)

Akcja leci do przodu a bohater wzbudza sympatię, a nawet czułość, że się tak wyrażę.

Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!

Wykazałeś się dużą pomysłowością, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że historia jest nieco przegadana, skutkiem czego lektura trochę mnie znużyła.

 

– Far­fo­cel. Ku­pu­ję kie­dyś u niego coś tam. → Skoro kiedyś, to chyba: – Far­fo­cel. Ku­powałem kie­dyś u niego coś tam. Lub: – Far­fo­cel. Ku­pu­ję czasem u niego coś tam.

 

bo wie pan, ta Chora wą­tro­baJaja na twar­do… → …bo wie pan, ta Chora Wą­tro­ba i Jaja na twar­do

 

Kur­cze, ale ze mnie biz­nes­men. → Literówka.

 

– Co nie teges? Wszyst­ko teges.Ob­ru­szy­łem się. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia mała literą: – Co nie teges? Wszyst­ko teges – ob­ru­szy­łem się.

 

Ka­za­łem jej się po­chy­lić na pu­deł­kiem. → Literówka.

 

jesz­cze zdążę sko­rzy­stać z wc. → …jesz­cze zdążę sko­rzy­stać z WC.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

chalbarczyk, bardzo dziękuję za wszystko.

 

bohater wzbudza sympatię, a nawet czułość, że się tak wyrażę.. 

Też polubiłem Aldona.

 

Pozdrawiam.

regulatorzy, dziękuję.

 

Błędy poprawiłem. Zostawiłem tylko te w dialogu. Niech się Mati sam tłumaczy. Nie moja wina, że mylą mu się czasy.

 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, AP. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie było to może coś, co lubię, ale przy lekturze bawiłem się wcale nieźle. Choć bardziej podobał mi się początek, ten w biurze, nieźle wyszedł też tranzyt toaletowy, jednak od momentu, kiedy bohater pojawił się na lotnisku moje zainteresowanie spadło – nie, żeby coś tam było nie teges, ale jak dla mnie zbyt przeciągnąłeś rozwiązanie akcji. Ten paragraf siódmy miał w założeniu utrzymać zainteresowanie, miał sprawić, żeby czytelnik doczytał do końca i dowiedział się o co kaman, ale podawałeś go tu i tam, nie tłumacząc i finalnie to raczej niezłe pisanie a nie tajemnica paragrafu mnie do końca przy opowiadaniu przytrzymała – w zasadzie to w pewnym momencie zapomniałem o nim i przy samej końcówce było takie: ah, jeszcze to, no jasne. Ale niestety bez zachwytów, bo teskt piosenki, którym kończysz, choć potrzebny do wyjaśnienia tajemnicy, przeczytałem z obowiązku doczytania do końca – nie lubię takich zabiegów, a kiedy dodatkowo opierają się na tak prostych rymach i konwencji punkrockowej, to oczekuję, że przynajmniej mnie ubawią, jak teksty The Billa albo Lej Mi Pół.

Ogólnie rzecz biorąc tekst mi się podoba, jednak uważam, że skrócenie go nie zrobiłoby mu krzywdy.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta Sewerze, dziękuję.

 

niezłe pisanie a nie tajemnica paragrafu mnie do końca przy opowiadaniu przytrzymała

To dla mnie wielki komplement. I szczerze, to wcale nie byłem pewien, czy wyjaśniać, o co w tym paragrafie siódmym chodzi. W końcu, na przykład, Pulp Fiction w ogóle nie traci na tym, że nie dowiadujemy się, co jest w walizce. A jeśli chodzi o piosenkę, to mogę tylko powtórzyć, co napisałem wcześniej:

Wierszyk (tekst piosenki) jest, jaki jest, bo został napisany przez mało zdolnego artystę. Ja zrobiłbym to lepiej ;)  

Pozdrawiam

No, AP, ja ten paragraf tłumaczę sobie zapisanym w umowie obcięciem jaj, bo przecież na tym zasadza się cały pomysł – więc bez jaj, bo jedną z ostatnich konstatacji bohatera dajesz jasny sygnał, a tekst piosenki tylko go potwierdza ;) 

Known some call is air am

ja ten paragraf tłumaczę sobie zapisanym w umowie obcięciem jaj

Owszem, taki miałem pomysł na ten paragraf, ale nie byłem pewien, czy się nim dzielić. Ostatecznie się na to zdecydowałem. Tytuł wpadł mi do głowy w ostatniej chwili. Punktem wyjścia była historia jaj Faberge.

I spoko, że się zdecydowałeś :) A punktu wyjścia się domyśliłem po obrazie, który wybrałeś. 

Known some call is air am

Przyjemna lektura. Absurd się pojawia ale raczej jest nienachalny a przynajmniej nie przeszkadza w historii, która jednak do czegoś zmierza.

Tekst miał mocną oś i konkretny motyw przewodni co jest plusem i świadczy o przemyślanym tekście.

Co podobało mi się mniej to wierszyk na końcu ale ja ogólnie nie lubię za bardzo wierszy więc może nie jest to tak istotne.

Ogólnie fajnie się czytało więc klikam. 

 

Dwa drobiazgi:

 

– Zapraszam. – Stał z szerokim uśmiechem w drzwiach i gestem zapraszał

Na otwarcie masz powtórzenie zapraszam i zapraszał :)

 

w takim w miniaturowym

w takim miniaturowym

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Edwardzie, dziękuję za wszystko. Drobiazgi poprawiłem.

 

Pozdrawiam

Hej,

 

Kupuję kiedyś u niego coś tam

to kiedyś to tak średnio tu pasuje. Może czasami?

 

Nie wiem, czy elementem absurdu mają być słowa: łiskasz, dżobinterwiu, smoltolk? Trochę mnie rażą mimo wszystko, ale przynajmniej jest jakaś konsekwencja w tym

 

Hmm, w momencie jajka w dupie trochę mi się cały zamysł rozjeżdża, bo przecież takie coś można na luzie przewieźć w bagażu rejestrowanym. Albo rzeczony prezydent też na pewno miałby możliwość obejścia tego zakazu, chociazby jakimś prostym papierkiem/zgodą.

 

– Gdzie mogę znaleźć Farfocla?

– W galerii handlowej.

– Jakiej? Pytam – powiedziałem. (czegoś tutaj za dużo)

– Tej, no, jak jej tam? Tej nowej. Ermitraż, zdaje się.

– To cział.

– Bez wspomagacza ani rusz? Doskonale cię rozumiem. Cział, Śmieciu.

Wcześniej mówił mu po imieniu

 

Nigdy nie nagraliśmy płyty, nie puszczali nas nawet w Rozgłośni Harcerskiej, nie zaprosili nas do Jarocina.

Ostatnio coraz rzadziej grali nasz największy przebój, którego byłem autorem, Jaja na twardo. Skończyły się dochody z tantiem. Przestali mnie też zapraszać do tych wszystkich niszowych audycji radiowych, emitowanych nocami, nie mówiąc już o telewizji śniadaniowej.

To jak w końcu?

 

Tak się zastanawiam – po przejściu odprawy też są kible :P

 

strasznie dużo tych moich zastrzeżeń, ale to dlatego, że – poza kilkoma momentami – jest to realistyczny tekst, więc stoi gdzieś obok Obłędni. Absurdalnie robi się trochę przy kiblach, ale to np. motyw znany z fantasy, więc też niekoniecznie, i na końcu, ale właśnie ta końcówka wydaje się nie współgrać z całością. Pojawia się trochę znikąd.

 

Dobra, dość marudzenia, bo pomimo powyższych uwag, całość czytało mi się całkiem dobrze. I może właśnie dlatego, że absurd był taki wyważony, a historia broni się innymi pomysłami. Dorzucę klika do biblio

 

 

 

 

OldGuard, dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika.

 

Nie wiem, czy elementem absurdu mają być słowa: łiskasz, dżobinterwiu, smoltolk?

Nie. To taka konwencja.

 

Hmm, w momencie jajka w dupie trochę mi się cały zamysł rozjeżdża, bo przecież takie coś można na luzie przewieźć w bagażu rejestrowanym. Albo rzeczony prezydent też na pewno miałby możliwość obejścia tego zakazu, chociazby jakimś prostym papierkiem/zgodą.

Jajek niespodzianek nie można wwozić do USA. Takie prawo.

 

– Jakiej? Pytam – powiedziałem. (czegoś tutaj za dużo)

To taki mój żart, mrugnięcie okiem.  

 

Bez wspomagacza ani rusz? Doskonale cię rozumiem. Cział, Śmieciu.

Wcześniej mówił mu po imieniu

W trakcie rozmowy Mati coraz bardziej się spoufalał. Przekraczał kolejne granice. Taka gra między facetami. Aldon to widział, ale przegrywał w tej rozgrywce:

Ja, jego idol z młodości, przyszedłem żebrać o pracę. On, mój fan, da mi ją lub nie.

 

 

Nigdy nie nagraliśmy płyty, nie puszczali nas nawet w Rozgłośni Harcerskiej, nie zaprosili nas do Jarocina.

 

Ostatnio coraz rzadziej grali nasz największy przebój, którego byłem autorem, Jaja na twardo. Skończyły się dochody z tantiem. Przestali mnie też zapraszać do tych wszystkich niszowych audycji radiowych, emitowanych nocami, nie mówiąc już o telewizji śniadaniowej.

To jak w końcu?

 

Pierwsze odnosi się do okresu, gdy byli aktywni. Po jakimś czasie, kiedy już przestali grać, stali się legendą punk rocka.

 

Tak się zastanawiam – po przejściu odprawy też są kible :P

Jak widać z tekstu przez kibel można dostać się nawet bezpośrednio do samolotu. Ale o tym Aldon wcześniej nie wiedział. Nie miał jeszcze wystarczającej wprawy. Ten sposób komunikacji był dla niego nowością. Poza tym, aby to było możliwe, opowieść musiała wejść na wyższy poziom absurdu.

 

jest to realistyczny tekst, więc stoi gdzieś obok Obłędni. Absurdalnie robi się trochę przy kiblach, ale to np. motyw znany z fantasy, więc też niekoniecznie, i na końcu, ale właśnie ta końcówka wydaje się nie współgrać z całością. Pojawia się trochę znikąd.

 

Logikę snu rozumiem w taki sposób, że poziom nieracjonalności nie jest przez całą opowieść taki sam. Momenty w miarę racjonalne przeplatają się z bardziej absurdalnymi.

 

Pozdrawiam

 

Logikę snu rozumiem w taki sposób, że poziom nieracjonalności nie jest przez całą opowieść taki sam. Momenty w miarę racjonalne przeplatają się z bardziej absurdalnymi.

 

O, ja również – sen to takie miejsce (bo to chyba miejsce, nie?), gdzie racjonalne elementy przechodzą w nieracjonalne i na odwrót :) 

Known some call is air am

Nie przepadam za tekstami o takiej tematyce, ale muszę przyznać, że to opowiadanie zostało tak napisane, że mnie wciągnęło. Podobał mi się sposób, w jaki się okazało, co takiego było w paragrafie siódmym. Wędrówka po szlaku kiblowym cudownie oniryczna. Myślę, że bardzo dobrze została wykorzystana w tym tekście logika snu. Ogółem intrygujący tekst z zaskakującym zakończeniem. 

Sonato, dziękuję. To bardzo miłe, co napisałaś. 

 

Pozdrawiam

Odjechany obraz, plakatowy, jak z komiksu z Pin-up girl. Hasło z kolei budzi liczne skojarzenia. Ciekawe, co będzie…

 

Bardzo realistyczny tekst. Cholernie żal mi Śmiecia. Nie do śmiechu mi było. 

Technicznie ok. Pokombinowałabym z pomysłem i sposobem jego przedstawienia. Może silniej wejść w bohatera, bądź właśnie odwrotnie – w jego rozmówców, co może byłoby ciekawsze i dla Ciebie, i czytelnika, bo pokazywałoby drugą stronę i nie musiałbyś niektórych rzeczy wyjaśniać wprost, lecz z innej strony.

 

Powodzenia w konkursie!

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dzięki za wszystko.

 

Bardzo realistyczny tekst.

Ale chyba tylko na tle innych opowiadań z Obłędni?

 

Pozdrawiam

Czy na tle innych? Nie wiem, nie przeczytałam wszystkich, nawet większości. ;-)

Dziwność, rodzaj szalonego tańca z wyobraźnią jest obecny, natomiast przedstawiasz to w sposób uporządkowany. To dziwne. Bo z jednej strony odnosiłam wrażenie nadmiernego uporządkowania, a z drugiej wrzucania różnych rzeczy, trochę niepotrzebnie – sposób prowadzenia narracji i odpalanie co i rusz odjazdowych fajerwerków, których nie sposób zarejestrować i podziwiać. Przy podobnym zabiegu obłęd się kurczy i niknie, zwłaszcza przy uprzedzaniu akcji. Idź za bohaterem. Zawsze!

Poczekaj, zaraz sprawdzę. Fragment:

 

,Wszedłem do kibla, a tam cztery kabiny. Rozejrzałem się dla pewności, żeby się nie wygłupić, kiedy będę zgłaszał reklamację. No nic, żadnych więcej drzwi. Wyszedłem zły, że tak dałem się nabrać na głupi żart. Już miałem wracać do Joli, gdy mnie oświeciło. Na pewno chodziło jej o damski kibel. Ale czy wypadało mi wejść do toalety pań? Nigdy nie byłem w takim przybytku i nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Iść na autobus, czy się przełamać? Przełamałem się i nie żałuję. Co ja tam widziałem! Kompletne zaskoczenie. Aż żal było opuszczać to miejsce. Zwyciężyło jednak poczucie obowiązku.

Wszedłem do kabiny szóstej. Syf, kiła i mogiła. Po prostu wstyd dla korporacji. Klamka u drzwi wyjściowych wysmarowana była czymś brązowym. Brzydziłem się, ale co miałem robić.

"kiedy" bardziej odnosi się do czasu, "gdy" do warunku, w tym przypadku pewnie chodzi o gdy/jeśli? Można krócej "zgłoszę reklamację".

Skreślenia wydają mi się niepotrzebne, gdyż konstruujesz historię, nie uprzedzaj tego, co się zdarzy, po co?

Ostatnie podkreślenie – dalej akcja chyba przebiega w męskich toaletach, więc powinno być wcześniej, przed konstatacją, co widział w dziewczyńskich?

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dzięki za wyjaśnienia. Chyba zrozumiałem, co miałaś na myśli, pisząc, że to bardzo realistyczny tekst.

 

Przyjrzałem się Twoim poprawkom. Niektóre wydają się zasadne, inne zmieniłyby to, co chciałem opowiedzieć.  

nie uprzedzaj tego, co się zdarzy, po co?

Zapewne chodzi Ci o rozważania bohatera. Jeśli tak, to służą pokazaniu jego dylematów i w konsekwencji charakteru. „Wszedłem” zamiast „Wejść/nie wejść? Wszedłem”? Samo „wszedłem” mówi o bohaterze, że jest pewny siebie. „Wejść/nie wejść? Wszedłem” – oznacza, że się waha. I chce, i się boi.

Ostatnie podkreślenie – dalej akcja chyba przebiega w męskich toaletach, więc powinno być wcześniej, przed konstatacją, co widział w dziewczyńskich?

Nie. „Iść na autobus, czy się przełamać? Przełamałem…” . Przełamał się, czyli wszedł do damskiej toalety.

 

Pozdrawiam

Zapomniałem napisać, że mi się podobało

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

fanthomasie, dziękuję. Git, że się podobało.

Nowa Fantastyka