Usiadłem na niej. Tak jak poprosiła. Udami ścisnąłem ramiona na wysokości jej drobnych piersi. Mój ciężar pomagał odbierać oddech. Szarpała się w czuły i zmysłowy sposób. Uszy zalał mi szum rozkoszy. Stłumione dźwięki dochodziły z oddali. Dłonie coraz mocniej zaciskałem na szyi, delikatnie miażdżąc jej krtań. Tak jak poprosiła. Świat wkoło drżał, podniecał się i wił… traci oddech. Nie słyszę go, czuję.
***
– Kiedy zauważył pan to po raz pierwszy? – zapytał lekarz trzymając moje dłonie i uważnie się im przyglądając.
– W sumie, to już bardzo dawno temu, tylko nie przykładałem do tego większej uwagi – odpowiedziałem.
– To znaczy? – dopytywał.
– Odkąd pamiętam tak naprawdę, ale myślę, że rozkręciło się, gdy miałem piętnaście może szesnaście lat. To był chyba początek jesieni, wtedy właśnie zaczęły mocniej puchnąć, skóra pękać i zawsze to trwa tygodniami. Jakby nie chciało się specjalnie zagoić.
– Zawsze trwa? – zapytał.
– Tak, już prawie osiem lat, zawsze na jesieni i gdy nagle zmienia się temperatura, to znaczy czasami temperatura nie ma wpływu, ale to rzadko.
– Ok, rozumiem – odpowiedział pod nosem lekarz – i jak pan sobie z tym radzi?
– W sumie nie radzę, najczęściej nic z tym nie robię, no w zimie nosze rękawiczki, ale wcale tak bardzo nie pomagają, raczej chronią przed chłodem. No, czasami ktoś mi przypomni o jakimś kremie, ale to tłuste strasznie i tylko się wkurzam i pilnuje, żeby nie wybrudzić wszystkiego wkoło.
– Ale czuje pan, że wtedy coś to pomaga? – dopytywał.
– Skóra nie jest taka twarda i te rany jakby mniej bolały, ale nic wcale nie znika. A czasami nawet, przychodzą takie noce, znaczy to się zaczyna już wieczorem, że one się otwierają nawet jak nie ruszam dłońmi.
– Jak to? Nie rozumiem – zdziwił się lekarz.
– No sprawdzałem już kilka razy i mogłem na własne oczy obserwować, gdy trzymałem nieruchomo dłonie na kołdrze, no nie wiem, przez jakieś dziesięć minut i widziałem jak same się otwierają i wypełniają krwią. Przysięgam, specjalnie nie zamykałem dłoni w pięści. Wszystko samo się działo.
– Przepraszam, ale bardzo trudno mi w to uwierzyć. Nie znaczy to, że uważam, że pan kłamie, nie, absolutnie nie, tylko nigdy się z czymś takim nie spotkałem – odpowiedział lekarz.
– Ok, dziękuje, ale spokojnie, przyzwyczaiłem się, że ludzie myślą, że zmyślam – odpowiedziałem.
– Rozumiem, przykro mi. No dobrze, to zrobimy tak, przepisze panu zupełnie nowe leki, zadziałamy od wewnątrz i zewnątrz, dobrze? – zapytał.
– Dobrze – odpowiedziałem.
– To dam panu antybiotyk i dodatkowe suplementy wzmacniające i jeszcze maść. Tak, wiem, nie lubi pan, ale proszę nakładać ją na noc i wsuwać dłonie w zwykłe bawełniane rękawiczki. Zobaczymy, może pomoże, sam nie wiem, przepraszam, to wszystko jest nowe też dla mnie – mówiąc to podał mi recepty.
– Jasne, rozumiem, dziękuję, może nie ma jeszcze za co, ale i tak bardzo dziękuję, że pan próbuje – wziąłem recepty z biurka, wstałem, pożegnałem się i wyszedłem.
***
Złapałem go za włosy i odciągnąłem głowę w tył. Mocno. Tak jak poprosił. Siedział pode mną związany. Automatycznie rozchylił usta z głośnym stęknięciem rozkoszy. Wepchnąłem mu palce głęboko w gardło aż oparłem kciuk o krawędź rozdartych ust. Tak jak poprosił. Zmysłowo zaczął wić się przy moich biodrach, przytuliłem go. Poczuł szum ich rozkoszy. Jego oczy zaczęły łzawić i uciekać w tył, jest taki piękny. Przez nos trysnął śluz, potem z gardła, gwałtownie wylał się pełny podniecania szlam wymiocin. Wpycham głębiej. Świat wkoło drżał, podniecał się i wił… traci oddech. Nie słyszę go, czuję.
***
Ktoś mnie dotyka. Obudziłem się. Czuję jak czyjeś dłonie delikatnie chodzą na palcach po moim ciele. Na zmianę. Od bioder w górę, po szyi, twarzy i w dół do krocza. O kurwa. To moje ręce. Nie czuję ich. Nie poruszam nimi, to nie ja. Przez głowę przebił się silny ból od skroni. Poczułem jak moje płuca miażdży lodowaty ciężar odbierając oddech. Dłonie pieszczą ciało. Nie chce tego. Nie mogę powstrzymać podniecenia. Nie! Nie chce! Nie! Moje biodra zalała lepka rozkosz.
Nie umiałem się odnaleźć po tym co się stało. Nierealne. To jak sen, chory sen, chciałbym komuś o tym opowiedzieć, ale nie mam już komu… Jeszcze przez jakiś czas kołowało mi się w głowie. Trząsłem się w środku i trudno mi było oddychać. Spokój przyszedł z czasem. W końcu udało mi się przygotować do wyjścia, choć jeszcze miałem mętlik w głowie. Czeka mnie dzisiaj dużo pracy, dużo spotkań, dużo ludzi, ale z końcem dnia uda mi się przed tym wszystkim uciec.
– Wnijde w ciebie – wciekł mi do głowy szept. Mokry. Cuchnący stęchłym moczem i zalepiając uszy – wnijde.
– Co? Co to było? Kto to powiedział? – wykrzyczałem szarpiąc się wkoło. Mieszkanie było puste i ciche, zalane niewinnymi barwami poranka. Serce rozrywało mi klatkę piersiową. Nie mogłem oddychać, bolało, gdy próbowałem. Ciało zalał lodowaty ból, czułem jak moja skóra szroni się od przerażenia. Wszystko wkoło straciło barwy, szum w głowie narastał, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nic zrobić. Stałem, obcy w moim ciele.
– WNIJDE KURWO! – Wrzask. Upadłem. Obudziłem się, gdy przez okno wlewała się purpura ścieląca niebo przed nocą.
***
Oparta była kolanami o krawędź wanny, ręce zaplotłem i zakleiłem za plecami. Z całych sił trzymałem dłońmi za kark. Tak jak poprosiła. Zanurzałem jej głowę w gorącej wodzie. Coraz dłużej. Coraz częściej. Tak jak poprosiła. Słyszałem tylko stłumiony krzyk rozkoszy. Coraz mocniej wypinała biodra, czule tuląc się do moich. Rozkosz. Rozkosz. Rozkosz. Nasz świat pochłaniała wkoło duszna para wymieszana z oddechami. Słodki zapach pragnień. Tak jak poprosiła. Świat wkoło drżał, podniecał się i wił… traci oddech. Nie słyszę go, czuję.
***
Obudziłem się nagi, porozrzucane ubrania leżały wkoło. Rozszarpane. Całe ciało bolało od środka. Byłem mokry i lepki. Czułem smród moczu i ekskrementów. Rozgryzione dłonie, płonęły od świądu. Próbowałem wstać. Ledwo, na czworaka udało mi się dojść do łazienki. Wszedłem do wanny i włączyłem prysznic. Gorąca woda płynęła po moim ciele. Tępo patrzyłem, jak wszystko spływa. Szczypało.
– Wnijde… wnijde… wnijde – rozbrzmiewało mi cały czas w głowie, unurzane w obcym krzyku – Skądś znam to słowo, już gdzieś je słyszałem – wyszeptałem pod nosem.
Minęła ponad godzina zanim wyszedłem z wanny. Delikatnie i dokładnie umyłem poranione ciało. Z jednej strony gorąca woda przynosiła ukojenie, z drugiej potęgowała ból i swędzenie. Z dużym trudem założyłem skarpetki, ubrałem się w piżamę, szlafrok i wszedłem pod kołdrę nakrytą kocem. Nie ważne jaka była pora roku, ja zawsze lubiłem tak zasypiać. Czułem się wtedy bezpiecznie.
***
Powoli otworzyłem oczy, szary sufit rozlał się przede mną. Nie wiem jak długo byłem w tym stanie, bo nie mogę nazwać tego snem, przeleżałem tak chyba wiele godzin. Było zimno i ponuro. Wilgotno. Czułem, że oddycham ciężką, stęchłą i parną pomroką. Ktoś był ze mną w pokoju, skradał się w moim kierunku. Pewny, bezczelny, nonszalancki. Już stał nade mną. Odcinał się na tle szarości wypełniającej przestrzeń. Jego czerń przepełniona była wielokolorowymi drobinami brokatu, które odbijały światło jak śnieżny puch w bożonarodzeniowe południe niosąc ze sobą spokój i nadzieje… te, przywlokły ze sobą odór krwi i bólu. Stał zadowolony z siebie.
– Wnijde… – wyszeptał, wszystko wkoło zadrżało.
Moje ciało nie należy do mnie, to nie paraliż. Jestem gdzieś z boku, moje ciało się nie poruszy. Mogę tylko patrzeć i słuchać, nic nie czuje. Moje ciało mu służy.
***
W następnych dniach nic się nie działo. Długo dochodziłem do siebie. Głowa nie przestawała boleć, ciało się goiło, zarówno w środku jak i na zewnątrz. Starałem się poukładać sobie to wszystko. Nie byłem sam. Miałem wrażenie, że słyszy nawet moje myśli. Z czasem, gdy nabierałem sił robiłem wszystko, żeby przypomnieć sobie jak najwięcej, żeby zrozumieć choć małą część tego co się stało, żeby odnaleźć „wnijdę”. Udało się. Przedostatniego dnia, znalazłem to. Tak bardzo żałuje, że tak późno, może byłoby inaczej. Nie wiem.
***
– To wszystko strasznie dziwnie brzmi.
– Wiem, ale jest.
– Nieprawdopodobnie, to jak jakaś chora fantastyka lub horror kurwa.
– Gorzej, bo to się dzieje.
– Boże wiesz, że boje się takich rzeczy. Nawet rozmawiać o nich.
– Przepraszam.
– Nie masz za co, no przestań.
– Mam i to za wiele.
– Dobra. Przypomniałam sobie, że kiedyś opowiadałam ci, że jeszcze na studiach miałam możliwość przeglądać teczki różnych podopiecznych. Z jakiegoś miejsca. Już nie pamiętam co to było. Nie ważne. Była tam historia jednego chłopaka, który w wieku piętnastu czy szesnastu lat zaczął zabijać. Twierdził, że coś mu każe, że coś w niego „wnijdło”. Zaczął od swojej rodziny. Najpierw rodzice, potem młodsze rodzeństwo.
– Ja pierdole.
– No wiem, słuchaj dalej. Wszystko trwało jeden wieczór. Wchodził kolejno w każdy dom po jego stronie ulicy.
– …
– Słuchaj, bo to ważne. Szedł tak całą noc. Przestał o wschodzie słońca.
– I co dalej.
– I teraz jest najlepsze. Bo nic. Znaleźli go w ogrodzie ostatniego domu. W podartym ubraniu, brudnego od krwi i ekskrementów swoich ofiar. Był nieprzytomny i takiego go zabrali do szpitala. Podobno leżał tam jeden dzień pod obserwacją.
– I co?
– No i właśnie nic. Tu historia się kończy. Zniknął. Poza kartoteką z oględzin i wynikami przeprowadzonych badań nic już nie ma.
– Ja mam to samo?
– Nie wiem, ale poszukałam dalej i może to przypadek, ale w następnych latach znalazłam kilkanaście podobnych doniesień.
– O czym?
– No o podobnych morderstwach i o ludziach bez pamięci. Wszędzie przewijało się to jedno słowo.
– Wnijde?
– Wnijde.
– Ja pierdole.
– Wiem.
***
Wszyscy byli przywiązani do niewielkich krzeseł. Cała trójka. Tak jak poprosili. Ramiona, dłonie kolana, kostki były z nimi sklejone taśmą. Byli nadzy. Tacy piękni. Woskowi. Spragnieni. Głowy owinąłem im torbami foliowymi. Jęcząca rozkosz skraplała się od środka. Ich duszne pragnienia perliły się diamentami rozkoszy. Stałem na nimi. Tak jak prosili. Patrzyłem na nich. Parne upojenie wiło ich ciałami. Ktoś upadł. Wierzga. Ktoś próbuje wstać. Upada. Wrzask i podniecenie ostatniego oddechu. Stercze. Jestem nagi dla nich. Tak jak poprosili. Świat wkoło drżał, podniecał się i wił… traci oddech. Nie słyszę go, czuję.
***
Mogę tylko patrzeć. Być obcym w moim ciele. Stałem gołymi stopami w jeszcze ciepłej, złocistobrązowej brei. Czułem mocz i ekskrementy. Patrzyłem na nich. Martwych w miłości. Mojej miłości. W naszej krwi. Czuje jak płonący dreszcz rozgrzewa moje ciało. Skóra dłoni zaczyna pękać, trudno mi zginać palce, ale pomagam jej odchodzić od ciała. Swędzi. Źle się odrywa. Rozcinam przedramiona od nadgarstków aż po łokcie. Wkładam palce jak najgłębiej i próbuje odszarpywać się od siebie. Tracę czucie w dłoniach. Mam jeszcze siłę. Kolana same się uginają i upadam na podłogę między kochanków. Tak jak poprosili. Nurzam się w ich martwym podnieceniu. Czuje jak nie ja już pieszczę moje ciało. Rozcinam, rozszarpuje, otwieram. Rodzi się. Nie mam siły. Niech to wszystko się skończy.
– Wnijdłem.