- Opowiadanie: charon19 - Kronika Mag Mell - Havaki (16+)

Kronika Mag Mell - Havaki (16+)

Wyobraź sobie, że opuszczasz swój dom na kilka lat a po powrocie zastajesz go całkowicie zrujnowany... Taki los spotyka głównych bohaterów. Trójka przyjaciół za sprawą przeznaczenia wplątuje się w serie spisków, knowań i wydarzeń, które zmienią bieg historii na całym kontynencie. Czy pragnienie zemsty i sprawiedliwości poprowadzi młodych mężczyzn na drogę z której już nie będzie powrotu?

Oceny

Kronika Mag Mell - Havaki (16+)

Ranek zbudził Charona delikatnymi podmuchami rześkiego wiatru. Delikatne promienie wschodzącego słońca zaczęły rozgrzewać jego twarz i osuszać krople rosy odkładające się na ubraniach. Młodzieniec podniósł się energicznym ruchem i spojrzał gdzieś w dal. Pomimo długiej i niespokojnej nocy czuł się wypoczęty i gotowy do działania. Po chwili dołączyli do niego towarzysze. Razem, przy już całkowicie wypalonym ognisku, spożyli trochę chleba i suszonego mięsa.

– Więc, co ciekawego wymyśliłeś? – Jeffrey uśmiechnął się szyderczo, spoglądając wciąż na zamyślonego Charona.

– No więc – Charon odstawił jedzenie i zaczął mówić– najpierw przydałoby się coś zarobić…

– Kocham ten plan! – uśmiechnął się Jeffrey.

– Będzie nam potrzebna sława, nasze imiona mają nieść postrach i grozę w całym Mag Mell. Każdy Baron ma znać nasze imiona i bać się by nasz gniew nie powędrował w jego kierunku. Gdy to osiągniemy, zaczniemy rekrutować Magów do naszych szeregów, aż w końcu odbudujemy zakon – poważnym głosem dokończył Charon

– Trochę nie rozumiem – zaczął Tom. – Chcesz, żeby wyjęli nas spod prawa? Raczej w naszej sytuacji będzie lepiej, jak nie będziemy się wychylać ….

– Niby tak– zaczął Charon. – Jednak nie wierzę, by baronowie z innych miast nie maczali palców w zniszczeniu Klasztoru. Musimy znaleźć takich, którym będzie na rękę nasza śmierć i wtedy z nimi porozmawiać – promyk radości zawitał na ustach Charona, by po chwili zamienić się w to samo beznamiętne oblicze.

– Ciężko się z Tobą nie zgodzić – elokwentnie zaczął Tom. – Dość szalony ten plan, ale widzę, że wszyscy chcemy tego samego, a razem mamy największe szanse i w końcu jesteśmy braćmi. Tak więc możesz na mnie liczyć … A co z tobą Jeff? – spojrzenia Toma i Charona wspólnie skupiły się na Jeffreyu, który przeżuwał mięso.

– Przecież wiecie, że kocham kobiety, wino i śpiew! A jak jest jeszcze możliwość zarobić i dać komuś w mordę, to co mam powiedzieć – z pasją w oczach i równie rozbawioną miną dodał. – Jasne, że w to wchodzę!

-Czyli ruszamy do Havaki – przytaknęli.

 

Najbliższe miasto było oddalone od klasztoru o jakieś kilka dni drogi marszem. Od siedziby klasztoru prowadziła do niego brukowana droga wijąca się między złocistymi polami, na których okoliczna ludność, co prawda dość nieliczna, uprawiała swoje plony. Gdzieniegdzie wysokie brzozy, wyrastające z zielonozłotego płaskowyżu, bacznie obserwowały poruszających się wędrowców. Był to jeden z zakątków Mag Mell rzadko odwiedzany przez podróżnych. Jeszcze kilka lat temu Magowie z klasztoru Rannen wykorzystywali ten szlak, by z pobliskich miast bądź wiosek dostarczać do klasztoru niezbędnych towarów, aby spokojne życie w klasztorze mogło niepokojone tętnić swoim życiem, a uczniowie nie musieli rozpraszać się przez wędrownych kupców, którzy i tak nie mieli żadnej potrzeby zapuszczać się w te rejony.

Havaki, bo tak nazywało się miasto, do którego zmierzał Charon wraz ze swoimi towarzyszami, było jednym z większych miast na północnych obszarach Mag Mell. Cały miejski kompleks powstał przed kilkoma wiekami na ogromnym wzniesieniu, które z czasem zostało ufortyfikowane murami i basztami z białego piaskowca. Do centrum miasta, mieszczącego kilkanaście tysięcy mieszkańców, prowadziły cztery ogromne drewniane bramy, wzmacniane stalowymi okuciami, skierowane na cztery strony świata. Małe oddziały strażników, liczące czterech ludzi, uzbrojonych w długie miecze, kolczugi i kusze, strzegł bram miasta tak aby nie dostali się do niego uzbrojeni intruzi. Havaki było jednym z tych miast, które ceniły przybywających podróżnych, ale charakteryzowało się bardzo rygorystycznymi zasadami.

Władający w mieście Baron stanowczo potępiał wszystkie akty przemocy, a nieposłuszeństwo srogo karał. Z opowieści mieszkańców klasztoru Rannen, Charon pamiętał, że bezpieczeństwa w środku miasta strzegł kilkunastoosobowy oddział wojowników wspomagany dwoma wysokiej klasy Magami. Ogólnie, był to powszechny zwyczaj, że większe miasta miały na swoich usługach oddział Magów. Co prawda żołd Maga był niewyobrażalnie wysoki, ale jeden dobrze wyszkolony mag był w stanie, w pojedynkę odeprzeć atak stuosobowego oddziału zbrojnych. Baron mający na usługach kilku magów mógł w pełni sprawować swoją władzę, nie obawiając się zagrożenia z zewnątrz.

Żyjące poniekąd w cieniu klasztoru Rannen, Havaki w dużej mierze dorobiło się na przemyśle stalowym i zbrojeniowym. Wyroby z Havaki były szanowane nie tylko w samym Rannen, ale również na całym kontynencie. Zbrojmistrze oraz hutnicy prowadzący swoje zakłady w mieście, przeganiali się między sobą w tworzeniu coraz to okazalszych dzieł sztuki metalurgicznej. Liczne huty, warsztaty płatnerskie, kusiły przechodniów wykwintną sztuką rzeźbienia w metalu, złocie i różnego typu kamieniach szlachetnych. Każdy w tym mieście mógł znaleźć coś dla siebie, od ozdobnego noża z rękojeścią zdobioną rubinami do w pełni wymiarowej skórzanej zbroi wzmacnianej stalowymi płytkami. Największym paradoksem Havaki był to, że do miasta z bronią nie wejdziesz, ale wyjść z nią, już ci nikt nie zabroni. Samo miasto jako kompleks handlowo-rzemieślniczy, mimo braku bezpośredniego dostępu do morza, było jednym z większych ośrodków handlu na kontynencie. Oczywiście nie mogło się równać ze słynnym targiem siennym w stolicy, ale no cóż. W interesie stolicy było to by nie mieć sobie równych. Tego dnia jednak Charon wraz z przyjaciółmi nie przybyli do Havaki, by zachwycać się jego urokami. Mieli zupełnie inne plany.

Wielki dębowe wrota, przed którymi stanęli prowadziły do jednej z wielu karczm w mieści. W środku było ciemno i pochmurnie, a w powietrzu unosił się odór piwa, wymiocin i dymy tytoniowego. Cała karczma mieściła się w środkowej części zabudowań ulicznych. Część jadalna na dole stylizowana była drewnianymi wykończeniami. W centralnej części naprzeciwko drzwi, za lady obsługiwał gości barczysty mężczyzna w niezbyt wyrafinowanym odzieniu. Liczne stoły i ławy napawały nadzieją, że po długiej podróży będzie można w końcu usiąść w ciepłym i suchym miejscu napełniając żołądek piwem i jedzeniem. Tom, gestem głowy wskazał towarzyszom wolne miejsce w rogu przy ścianie na lewo od głównego wejścia. Wyglądało idealnie by spokojnie zjeść i oddać się rozmowie.

Przyjaciele usiedli przy solidnej dębowej ławie, do której błyskawicznie podeszła kobieta w średnim wieku.

-Co dla was?

-Na początek piwo, chleb, trochę sera i pieczeń – zwięźle, szybko i bez zbytecznego wdawania się w rozmowy zażądał Charon.

Kobieta w milczeniu skinęła głową i oddaliła się w stronę zaplecza znajdującego się za główną ladą karczmy, by po chwili wrócić w towarzystwie młodej dziewczyny, zapewne jeszcze niepełnoletniej, ale bardzo okazałej. Młoda, miała rude włosy o ognistym odcieniu, bardzo bladą, wręcz białą skórę i strój typowej dziewczyny z karczmy. Trochę powycierany, brudny fartuch, zakrywający wypłowiałą błękitną suknię.

– Należy się dziesięć sztuk srebra – stanowczo powiedziała starsza kobieta, stawiając wspólnie z młodszą piwo, ser oraz chleb na stół.

– Dziękuję – odpowiedział Charon, wręczając z niewielkiej sakwy, przypiętej do skórzanego pasa zapłatę.

– Na resztę trzeba będzie chwilę poczekać – stara rzuciła ochrypniętym głosem i nie czekając na odpowiedź odeszła.

Pozostali sami przy stole i od razu wzięli się za jedzenie i picie. Rześkie pszeniczne piwo nad wyraz im smakowało, gdyż nie stronili od umiarkowania w jego piciu. Ba! Nim karczmarka doniosła im pieczeń zdążyli domówić kolejną kolejkę. Przyjemna, ciepła atmosfera wzbogacona o różnorodne zapachy narastała z każdą minutą, w miarę pojawiania się nowych gości, a tych nie brakowało, ponieważ przybywali tu co chwilę. Kupcy w kolorowych, wyszukanych lnianych szatach, zmęczeni rzemieślnicy powracający ze swoich warsztatów do domów – wszyscy nie odmawiali sobie przyjemności wstąpienia na jedno lub dwa piwa. W końcu była to już wieczorna pora, idealna na odwiedziny w karczmie. Huk i harmider, wzajemne przekrzykiwanie się, a nawet niewielkie przepychanki były czymś całkowicie normalnym. Charon, zajmujący miejsce najbardziej z tyłu, gdzie za jego plecami były tylko ściany karczmy, bacznie obserwował wszystkich wokół siebie, oceniając ich wzrokiem. W monecie, gdy uznał, że jest wystarczająco głośno i że ludzie są wystarczająco podpici, spokojnym i opanowanym głosem zaczął mówić.

– Havaki jest najbliżej ze wszystkich miast, które znam, położone względem klasztornej twierdzy. Podejrzewam, że jeśli ktoś w okolicy coś wie, to na pewno tutaj – zrobił krótką pauzę i spojrzał na towarzyszy – A kto w mieście, o ile to miasto jest zaangażowane w jakiś spisek, wie najwięcej?

– Baron – odpowiedział Tom.

– Tak, i to będzie nasz pierwszy cel. Musimy porozmawiać z Panem Baronem

– Jak chcesz to zrobić? – zaciekawił się Jeffrey z rozbawioną miną.

– Jutro każdy z nas wyruszy samemu w miasto i zrobi to co potrafi robić najlepiej – Charon zmierzył przyjaciół nieprzeniknionym głosem, ale więcej już nie powiedział.

***

Było chwilę po południu, a słońce już dawno zdołało nagrzać swoimi promieniami pobliskie stragany, pomniki czy też szyldy najróżniejszych pracowni rzemieślniczych. Gąszcz wozów z naciągniętymi kolorowymi plandekami usytułowany był w centralnej części miasta. Uśmiechnięty młodzieniec o złocistej fryzurze bez ładu i składu ze znudzoną miną kręcił się po rynku sprawiając wrażenie jakby jego przechadzka była pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Mijał stoiska pełne różnorodnych wypieków, a bogato zastawione stoły, uginały się pod ciężarem bułek, chlebów bądź różnorodnych słodkości.

Jeffreya dzisiejszego dnia nie interesowały owe towary, spoglądał na nie ze znudzoną miną, ale mimo całego znużenia jakie dziś mu towarzyszyło, zdecydował się dokładnie obejrzeć każde stoisko i jeszcze dokładniej przysłuchać się każdej rozmowie, jaka w danej chwili tam się odbywała, a były to naprawdę nudne rozmowy. Większość owych rozmów dotyczyła bezpośrednio sprzedawanych towarów, a ich sprzedawcy nie szczędzili słów by jak najbardziej barwnie opisać przyszłym klientom co mają im do zaoferowania. Tak więc, po zaledwie kilku godzinach Jeffrey z pamięci mógł wymienić „najlepsze” ziarna do produkcji chleba, „najsłodsze” odmiany czekolady czy też najlepsze drożdże, dzięki którym „bułeczki są miękkie i puszyste”. Tu zdecydowanie niczego ciekawego się nie dowiem, pomyślał i udał się w restauracyjną część miasta, która znajdowała się w szerokiej alejce prowadzącej na rynek. Ogrodzone ogródki z eleganckimi stolikami wykonanymi a to ze stali, drewna czy też marmuru udekorowane były, w zależności na który ogródek patrzymy, jedwabnymi kocami, koronkowymi obrusami, czy też najbardziej kolorowymi kwiatami jakie rosną na całym Mag Mell. Przepych, elegancja i szeroko pojęta wyższa klasa aż za bardzo rzucały się w oczy, wabiąc swoimi wdziękami bardziej zamożną klientelę. Jeffrey zdecydowanie do niej nie należał. Nie zwalniając kroku przeszedł całą alejkę, a na rozwidleniu skręcił w mniej elegancki zakątek rynku. Uliczka dalej była zadbana, ale zniknęły już zdobione ogródki. Szyldów już nie było tyle co wcześniej, a nieliczne które pozostały, pozostawiały wiele do życzenia. Mimo tak gwałtownej zmiany stylizacji jeden z szyldów wydawał się nad wyraz ciekawy. Wielki rozbawiony złoty kocur z kuflem piwa i jakże dziwaczną nazwą „Garfield”. Ciebie właśnie szukałem – pomyślał Jeffrey, a jego znudzona twarz nabrała uśmiechu.

#

-Myślisz, że to był dobry pomysł?

Charon zamyślił się a jego spojrzenie powędrowało w kierunku małego okienka. Pokój, który wynajęli, znajdował się w tej samej karczmie, w której poprzedniego wieczora dyskutowali przy ciepłym posiłku i rześkim pszenicznym piwie. Co prawda nie był to jakiś wielce wyszukany pokój, lecz na ich potrzeby i oczywiście budżet – w zupełności wystarczył. Szare ściany, gdzieniegdzie ozdobione pajęczyną i pleśnią nadawały pomieszczeniu charakterystycznego nastroju jaki panuje zazwyczaj w opuszczonych spelunach. Dwa wielki złączone łóżka z materacami tak zużytymi, że mogłoby się wydawać, że pamiętają czasy sprzed tysięcy lat, umieszczone były w skrajnym koncie pokoju. Żadnych dodatkowych mebli, obrazów czy luster nie dopatrzyłby się nawet ktoś z niesamowicie wybitnym wzrokiem. Takowych po prostu nie było.

-Jestem przekonany, że to idealne zadanie dla Jeffa – uśmiechnął się Charon po czym dodał – zapada zmroku, czas brać się za robotę

Tom przytaknął, zabrał płaszcz i wyszedł bez słowa. Charon po chwili uczynił to samo.

#

-Piwa karczmarzu! – wykrzyczał radosny chłopak o złotowłosej fryzurze.

Na oświetlenie w karczmie składały się lampy naftowe i wielki świeczniki podwieszane pod sufitem. Żółtawe światło padające na całe pomieszczenie, a zwłaszcza na lakierowane drewniane stoły, ławy czy też krzesła podkreślało tajemniczość całej gospody. Rozbawiony kot na szyldzie, niczym nie sugerował, że owa karczma była urządzona w tak interesującym i eleganckim stylu. Zdobione meble, ściany udekorowane różnorakimi proporcami, starymi mapami, a nawet całkiem porządną bronią, sprawiały, że całość bardzo dobrze się komponowała. Jeffrey popijał piwo z zachwytem przyglądając się wystrojowi Garfielda. W końcu karczma była naprawdę ładna, a w dodatku, co niezwykle rzadko się zdarza w miejscach tego typu, był czysta i pozbawiona wszelkich nieprzyjemnych zapachów. No z wyjątkiem zapachu starych drewnianych mebli, co w tym przypadku, podkręcało tylko nastrój całego miejsca. Po dokończeniu pierwszego kufla z piwem i domówieniu kolejnego wzrok Jeffreya skupił się na jednym ze stołów. Zasiadała go dwójka mężczyzn w wieku może około czterdziestu lat. Owi panowie, ubrani w luźne, ciemno kolorowe szaty, prowadzili stłumioną rozmowę przy dzbanie z piwem. Większy z nich, choć większy to może nie do końca dobre określenie, gdyż sprawiał tylko takie wrażenie. Wymachiwał rękami, niespokojnie się wiercił na ławie, a mimika jego twarzy zmieniała się z każdym wypowiedzianym słowem. Jego towarzysz, wyraźnie spokojniejszy, z skupioną miną intensywnie wsłuchiwał się w monolog. Sprawił raczej wrażenie znudzonego i obojętnego.

– Witam Panowie! – zaczął Jeffrey, podchodząc do wyżej opisanej dwójki. Mężczyźni w jednej chwili przerwali dyskusję, odwrócili głowy i bacznie zilustrowali swoimi malutkimi, wyraźnie już podchmielonymi oczami chłopaka – pozwolicie, że się do was dosiądę?

– Pozwolimy Ci spierdalać w podskokach gówniarzu – burknął ten bardziej żywiołowy.

– Spokojnie, spokojnie – Jeffrey, uspokajającym głosem kontynuował. – Mam dla was ciekawą propozycję. – przykładając wskazujący palec do ust dodał. – Co powiecie na piwo?

– Dawaj, siadaj i mów czego chcesz! Ino chyżo, Tu się interesy robi a nie w gacie sra– twarz żywiołowego nabrała bardziej przyjaznych kształtów.

– Oczywiście! Karczmarzu! – wykrzyczał Jeffrey w stronę wielkiej drewnianej lady, za którą stał beznamiętnie stary karczmarz. – Przynieś no tu trzy piwa! Ino chyżo, tu się pić chce!

Jeffrey wziął głęboki łyk piwa z właśnie co dostarczonego kufla i spojrzał na swoich rozmówców. Widoczne uśmieszki na ich twarzach, wskazywały na to, że jego teatralny gest i udawany akcent, którymi pochwalił się podczas zamawiania piwa, widocznie wpadły im w oko. Dobrze, czas na małą zabawę. – pomyślał Jeffrey, a po chwili dodał już na głos – Panowie! Co powiecie na małą grę?

– Myślałem, że chciałeś pogadać? – zainteresował się małomówny.

– Pomyślałem, że do interesującej rozmowy i kufla piwa trochę rozrywki nie zaszkodzi.

– No już Remus – zaczął żywiołowy. – Brzmi ciekawie. Co to za zabawa?

– Mam tu trzy noże – zręcznym ruchem wyjął spod płaszcza niewielki metalowe przedmioty. –  Będziemy rzucać – zawahał się i rozejrzał. – O! W tamten słup. Wygrywa ten który trafi bliżej tego sęka na środku.

– Wchodzę w to! – wykrzyczał żywiołowy. – Gramy rozumiem o coś?

– Może o kolejną kolejkę piwa – zaproponował Remus, na co reszta bez słowa sprzeciwu przytaknęła.

Ustawili się w linii, oddaleni dziesięć kroków od wskazanego wcześniej słupa i zaczęli. Pierwszy na ochotnika za nóż chwycił żywiołowy, który jak potem się okazało, nazywał się „Jonasz”. Pewny siebie, mocno chwytając nóż w dwóch palcach. Przymykając jedno oko przycelował w cel i rzucił. Jak się po chwili okazało rzut był bardzo dobry i pewny a nóż wbił się tuż ponad wskazanym miejscem.

-Widzieliście! – wykrzyczał. – Tak to się właśnie robi! – Pozostała dwójka przytaknęła głowami na znak podziwu.

Remus był następny. Podobnie do swojego kompana, pewnie chwycił za nóż i zachowując stoicki spokój powtórzył cały rytuał zaprezentowany przez swojego towarzysza. Zmrużył jedno oko, wziął głęboki wdech, po czym energicznie rzucił nożem w kierunku słupa i nie trafił.

 

– Ha ha – rozległ się śmiech Jonasza. – Remus! Jak Ty tak samo trafiasz w swoją babę, to ja już się nie dziwię, że wy bachorów nie macie.

– Spierdalaj – Remus wycedził, usiadł do stołu i wziął głęboki łyk piwa.

– No, no tylko bez takich fochów mi tu. Twoja kolej młody – uśmiechnął się i spojrzał na młodzieńca o złotej fryzurze.

– Oczywiście – Jeffrey poprawił nóż w dłoni i ustawił się na miejscu. Oczy skupił najpierw na swoim celu a następnie na nożu. Wypowiedziawszy pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, wziął mocny zamach i rzucił. Powietrze zaświszczało, a nóż niezwykle szybko poszybował w sam środek celu, niespodziewanie odbijając się od niego. Jeffrey uśmiechnął się w duszy.

#

– A więc ktoś tu używa magii – Starszy, sinobrody mężczyzna delikatnie się uśmiechnął. Spod kaptura czarnego płaszcza wyszywanego złotymi symbolami błysnęły czarne oczy. – Znajdź go – dodał beznamiętnie do kogoś stojącego w cieniu.

Nieznajoma postać, ukryta w mroku, bez słowa odwróciła się i skoczyła z kościelnej wieży w mrok.

#

 

-Ha ha – zaśmiał się Jonasz. – Piękny pokaz!

 

Jeffrey, zignorował śmiech Jonasza. Zabrał swoje noże i prędko zamówił kolejną porcję piwa. Cała trójka usiadała na swoich miejscach. Piwo przyjemnie smakowało i bardzo szybko się skończyło, więc niezbędna okazałą się kolejna dolewka. Jonasz i Remus z tego co udało się bez większego wysiłku zauważyć, byli już bardzo dobrze podchmieleni. Swobodnie rozmawiali, głośno się śmiali, a składanie poprawnych i sensownych zdań zamienili na prostą pijacką mowę.

– No więc – zaczął Jeffrey. – O co chodziło z tym całym najazdem na klasztor niedaleko Havaki?

– Najazdem? Klasztorem? – zdziwił się Jonasz. – O czym on bredzi Remusie?

– Domyślam się… Tak mi się zdaję. Nie, nie kolego ja wiem co mówię. Teraz mnie posłuchaj – Jeffrey westchnął, po wysłuchaniu bełkotu Remusa. – Ktoś się zdenerwował, ktoś się dogadał i tyle.

– A już kojarzę! – wykrzyczał Jonasz. – Mówią, że baron doszedł do porozumienia. A bo co miał zrobić jak nagle przed miastem stanęła tysięczna armia z dziesiątkami magów. Zagrozili, że spalą miasto jak ktokolwiek wychyli głowę przez mury i poleci do cesarza. Tak więc zamknięto bramy, ludziom kazali iść do domów i mówić, że pandemia panuje, a armia jak nagle się pojawiła to i tak samo szybko zniknęła. I o to cały wielki sekret. A Tobie po co to wiedzieć?

– Lubię wiedzieć co się dzieje w mieście, w którym chcę prowadzić interesy – skłamał. – No nic, dziękuję szanownym Panom za świetną rozrywkę i mam nadzieje do zobaczenia.

Jeffrey wstał od stołu, nisko się ukłonił i wyszedł z karczmy, oczywiście wcześniej płacąc za cały spożyty napitek. Przyjemne, lekko chłodne powietrze przywitało go zaraz na progu. Gwiaździsta noc i światła z pobliskich nielicznie otwartych lokali, oświetlały uliczki miasta. Jeffrey, ruszył prosto przed siebie, nie zdając sobie sprawy z bacznie obserwujących go oczu.

***

Następnego ranka cała trójka spotkała się w niedużym pokoju, który wspólnie wynajęli. Każdy z nich miał ubiegłej nocy inne zadanie do wykonania. Pierwszy wrócił Jeffrey, a gdy zauważył, że w pokoju jest sam od razu położył się spać. Tom wróciwszy w momencie, gdy jeszcze niebo było usłane gwiazdami, widząc śpiącego przyjaciela sam położył się do łóżka. Ostatni wrócił Charon. Wszedł do małego pokoju i zobaczył śpiące postaci. Nie budził ich. Usiadł, opierając się za wejściowe drzwi, zamknął oczy i zaczął się koncentrować. Przypływ ciepłej energii z zewnątrz pobudził myślenie. Krew w żyłach niebezpiecznie przyśpieszyła, docierając do każdej komórki organizmu.

Charon skoncentrował się jeszcze bardziej a magia zrobiła swoje. W jednej chwili wszystkie naturalne procesy regeneracyjne przyśpieszyły, zmęczenie odeszło w niepamięć, poczuł się jak po długim, przyjemnym śnie – wypoczęty i zregenerowany. Siedział w tej pozycji jeszcze długi czas. Możliwość oczyszczenia myśli, regeneracji oraz nasycenia organizmu zewnętrzną energią były dla niego bardzo ważne. Już od bardzo dawna stosuje ten manewr, wykorzystując do tego każdą wolną chwilę. Technika sześciu pieczęci, której nauczył się w górach była jedną z najpotężniejszych technik w jego arsenale. Polegała na wykonaniu na ciele sześciu skomplikowanych tatuaży odzwierciedlających sześć bram piekielnych. W momencie aktywowania poprzez impuls magiczny tatuażu, dochodziło do zerwania pieczęci z jednej z piekielnych bram i uwolnienie odpowiadającej jej mocy magicznej czy też energii, którą można było nasycić organizm. Oczywiście, wcześniej trzeba było dostarczyć z zewnątrz magicznej energii do owych bram, co Charon systematycznie robił w wolnych chwilach.

– Widzę, że już nie śpisz – odezwał się Tom. – Ty w ogóle sypiasz?

– Rzadko, ale zdarza mi się. Jak poszedł wczoraj obchód?

– Udało mi się dokładnie sprawdzić rozstawienie straży, wszystkie posterunki oraz garnizony w okolicy pałacu królewskiego. Myślę, że wiem, jak działa ich system obronny. Niestety do środka wejść i powęszyć nie ma opcji bez użycia magii, a i to było by ryzykowne. Na pocieszenie znalazłem najkrótszą drogę do pobliskiej stajni, z której w razie ucieczki będzie można ukraść konie

– Ucieczka konno nie wchodzi w grę. W momencie, gdy strażnicy zorientują się co jest grane, to zamkną bramy – przerwał mu Charon.

– Chyba pora obudzić Jeffreya, ciekawe czego mu udało się dowiedzieć – zaproponował Tom.

Charon spiorunował śpiącego chłopaka wzrokiem i od niechcenia rzuciła małą metalową kulką, którą energicznie wyjął z kieszeni. Huk, trzask i zdezorientowanie. Tak można opisać pobudkę Jeffreya, który w oka mgnieniu zerwał się na nogi, gdy tylko kulka Charona dotarł do celu.

– Nie łatwiej było po prostu powiedzieć „wstawaj”, jak robią to cywilizowani ludzie – oburzył się Jeffrey.

– Do takich nam daleko – odparł Charon. – Opowiadaj czego udało Ci się dowiedzieć.

#

Pracowania Remusa i Jonasza mieściła się w rzemieślniczej części miasta. Jeden z najlepiej prosperujących zakładów jubilerskich cieszył się bardzo dobrą opinią nie tylko w Havaki, ale również na całym kontynencie. Wyroby, które tutaj wyrabiano były chętnie wybierane przez wszystkie panny z zamożnych rodów. Rzadkie klejnoty osadzane, a to w naszyjnikach czy też w pierścionkach wyznaczały współczesne trendy. W końcu nie tylko złoto czy srebro przyciągało uwagę. Oszlifowane gwiezdne kamiennie spadające z nieba, osadzone w malutkich pierścionkach w blasku słońca potrafiły się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Błękitne kamienie wydobywane w głębinach mórz, idealnie pasowały do eleganckich srebrnych naszyjników. Dodatkowo, oferowane polerowane czerwone kamienie wulkaniczne, zielone szafiry czy inne różnorodne błyskotki, szokowały swoim urokiem, barwą i zdecydowanie się wyróżniały podczas eleganckich kolacji, balów czy innych towarzyskich spotkań.

Pierwszym pomieszczeniem pracowni był elegancki sklepik. Małe pomieszczenie, mogące pomieścić jednocześnie kilkoro osób już na wstępie zachwycało swoją prostotą i elegancją. Polerowana podłoga wykonana z dębowych paneli, ściany pomalowane jasnymi farbami i przestronnie umieszczone stojaki na biżuterię, na wstępie onieśmielały i zachęcały do zakupów.

Za drewnianą ladą, bogato zdobioną srebrnymi okuciami, umieszczoną naprzeciw drzwi wejściowych, stał elegancko ubrany mężczyzna. Miał może około czterdziestu lat. Nosił czarne spodnie, białą koszulę i sprawiał wrażenie znudzonego. Na dźwięk dzwonka zawieszonego przy drzwiach, informującego, że właśnie ktoś wchodzi, szybko się wyprostował, a jego twarz nabrała zdecydowania. Owym gościem okazał się bardzo wysoki, młody i szczupły jegomość o jasna karnacji, pewnym wyrazie twarzy i pozytywnej aurze, którą mogłyby zmylić każdego, gdyby nie jego ubiór. Czarne skórzane spodnie, czerwona dopasowana tunika oraz płaszcz wyszywany złotymi symbolami, czyli oficjalny strój magów na usługach cesarskich.

– Pan Remus jak mniemam? – zapytał Mag, a Remus skinął mu na potwierdzenie. – Jestem Mag Kolter i chciałbym z Panem zamienić kilka zdań. Rozumiem, że nie macie nic przeciwko?

Oczywiście, że nie miał nic przeciwko. W końcu jak mag, jeszcze w oficjalnej wizycie prosi o rozmowę to tak naprawdę o nic nie prosi. Rozmowa i tak się odbędzie, a tylko od rozmówcy zależy w jakiej atmosferze.

– Oczywiście, że nie – odpowiedział wystraszonym głosem Remus.

– Raduję się z tego powodu – uśmiechnął się Kolter i spojrzał przenikliwie w oczy swojego rozmówcy. – Jak dobrze wiem, a wiem dobrze, miałeś przyjemność wczorajszy wieczór spędzić w pewnej karczmie

– Tak Panie.

– Spokojnie, nie denerwuj się… – zamyślił się. – Spotkaliście tam wczoraj kogoś ciekawego?

– Remus! co tam się dzieje! – wykrzyczał z pomieszczenia obok Jonasz. – Potrzebuję Twojej pomocy.

– Jest i Pan Jonasz – uśmiechnął się mag i wykrzyczał. – Proszę tu podejść do nas.

– Psia krew, ani chwili spokoju – zdenerwował się Jonasz i wyszedł z pomieszczenia, do którego prowadziło przejście zza lady sklepowej.

Widok, który zobaczył w środku wprowadził go w zakłopotanie. Szybko wytarł okurzone ręce w biały fartuch, który miał na sobie i wycedził kilka słów przepraszających.

– Już, już, spokojnie – beznamiętnie powiedział Mag i podrapał się po ogolonej gładkiej twarzy. – Kontynuujmy… Co wydarzyło się wczoraj wieczorem w Garfieldzie?

– Spotkaliśmy tam młodego kupca – zaczął Remus. – Nic specjalnego przysięgam. Wypiliśmy razem kilka piw, zagraliśmy w jego grę i gadaliśmy.

– Tak Pani, tak było – dodał Jonasz.

– Hmm – zamyślił się Mag i spojrzał najpierw na jednego a potem na drugiego rozmówcę. – A owa rozmowa dotyczyła?

– Niczego szczególnego – zaczął Jonasz.

– To ja określę, co tu jest szczególne a co nie! – ryknął Mag.

– O klasztorze w Rannen rozmawialiśmy. On pytał się, co tam się stało …. I o armię się pytał– Remus zdenerwowanym, drżącym głosem wyjaśnił.

– Powiedział kim jest, jak się nazywa i dlaczego chce to wiedzieć? Mówić tylko szybko, bo zaczynam się denerwować!

– Powiedział, że nazywa się Jeffrey, że jest kupcem i chce tu robić interesy – szybko wyznał Jonasz, zdenerwowanym głosem.

– Rozumiem – spokojnie odparł Mag i ruszył do wyjścia. – Mówiłem przecież, że chcę tylko porozmawiać. Głowy do góry Panowie.

Wyszedł, pozostawiając w osłupieniu, zdenerwowanych i przestraszonych jubilerów.

***

Pałac barona Wilhelma Von Gloedena znajdował się w południowej części Havaki, daleko od dzielnic kupieckich, rzemieślniczych czy rynku. Prowadziła do niego szeroka alejka wyłożona szarymi ciosanymi kamieniami, wzdłuż której rosły wielkie i okazałe buki, przycięte w taki sposób, aby tworzyć szerokie parasole. Na końcu alejki znajdował się masywny mur obronny z potężną drewnianą bramą, prowadzącą na dziedziniec pałacowy. Sam pałac wykonany był również z tego samego materiału, co alejka i mury obronne, a jego wysokość dochodziła do ponad stu stóp, co czyniło go największą budowlą w całym Havaki. Sala audiencyjna znajdująca się w centralnej części pałacu, położona była na parterze. Dostać można było się do niej przez ciężkie stalowe wrota ozdobione złotymi okuciami. Środek był urządzony bardzo elegancko i z przepychem. Podłoga była pokryta gładkimi, pozłacanymi kafelkami, które błyszczały jak tafla jeziora, odbijając światło z ogromnej liczby świeczników ustawionych w taki sposób, by zapewniać idealną jasność w całej sali. Wielkie okna zwieńczone łagodnymi łukami były pokryte idealnie przezroczystym szkłem. W centralnej części sali, na podwyższeniu, znajdował się okazały tron pokryty puchowymi poduszkami.

Starszy, siwobrody mężczyzna w czarnym płaszczu, wyszywanym złotymi symbolami, dumnie i z podniesioną głową zmierzał w kierunku postaci zasiadającej na tronie. Baron Wilhelm Von Gloeden był ubrany w szykowną męską czerwoną suknię zdobioną złotymi haftami, idealnie dopasowaną do jego szczupłej postury. Twarz miał zmarszczoną, pokrytą delikatnym jednodniowym zarostem. Mimo młodego wieku zaledwie czterdziestu lat jego czarne włosy sięgające do ramion mieniły się siwymi pasemkami, a spod przenikliwego spojrzenia biła pewność siebie i opanowanie.

– Panie – siwobrody klęknął na jedno kolano i pochylił głowę. – Dziękuję za audiencję.

– Moi doradcy mówili, że masz ważne informacje – baron wstał z tronu, przeciągnął się kilka razy i spokojnym cichym głosem zaczął mówić. – O co więc chodzi Magu Samaelu?

– Wczoraj w godzinach wieczornych miał miejsce pewien incydent z udziałem magii – zaczął spokojnie mag.

-Magii? – zaciekawił się Wilhelm Von Gloeden. – Prawo jasno określa, co w takiej sytuacji robić. Mag był zarejestrowany?

-Nie Panie.

-Tak więc sąd niech osądzi tego ów Maga. Nie rozumiem, czemu informujesz mnie o takich drobnostkach?

– Zatem pozwolisz Panie, że wytłumaczę wszystko od początku – Samael wyprostował się i spojrzał na Barona, który właśnie wrócił na swój tron. – W momencie zarejestrowania użycia magii, zleciłem Magowi Kolterowi odszukanie podejrzanego. Niestety, ów mag dobrze się maskuje i ukrywa swoją obecność. Od razu zleciłem śledztwo w tej sprawie.

– Do rzeczy – zniecierpliwił się władca.

– Podejrzewamy, że mamy do czynienia z grupą magów. Nie możemy tego stwierdzić, gdyż cały czas się maskują. Rozkazałem ich odszukać i obserwować. Z ustaleń Maga Koltera wynika, że interesują się zajściami w klasztorze Rannen – na te słowa Baron ożywił się i gwałtownie wstał z tronu. Jego spokojna twarz wyraźnie spochmurniała, a ruchy stały się nerwowe. – Panie?!

– Co powiedziałeś?!

– Klasztor Rannen.

– Przecież to stara sprawa! Jak ktoś obcy… Czego tu szukają?

– Może to tylko przypadek? – odpowiedział bez przekonania Samael.

– Niedobrze – wymamrotał baron – postaw wszystkie nasze siły w gotowości i nie spuszczajcie ich z oczu. W razie problemów wiesz co robić.

– Tak jest. – Mag odwrócił się i wyszedł z sali tronowej.

#

– Jeszcze raz, co zrobiłeś? – niespokojnie poderwał się Tom.

– Rzuciłem nożem w taki sposób, że poleciał idealnie w sam środek i się odbił. Szkoda, że nie widzieliście ich min! – zaśmiał się Jeffrey.

– I użyłeś przy tym magii? – dopytał Tom wyraźnie zirytowanym głosem.

– No tak, ale tylko trochę.

– Nazwać cię głupim, to jak powiedzieć, że łajno śmierdzi – zdenerwował się Tom, a jego spokojna twarz poczerwieniała.

– A o co ci teraz chodzi?

– Charon, powiesz coś czy będziesz dalej udawał niewzruszonego.

– Jeden z magów cały czas skanuje miasto, a od rana mam dziwne uczucie, że ktoś nas obserwuje. Wytropili nas, przynajmniej tak musimy założyć – spokojnie wytłumaczył Charon.

– O tym nie pomyślałem – bronił się Jeffrey. – Naprawdę, nie wiedziałem. Użyłem dosłownie odrobinkę magii i to na dosłownie chwilę.

– Teraz już i tak za późno. Musimy się dokładnie zastanowić co dalej.

Dalszy dzień dłużył się okropnie. Bracia postanowili dla bezpieczeństwa nie wychodzić z pokoju, aby nie zwrócić na siebie jeszcze większej uwagi. Stwierdzili, że przeczekają dzień w pokoju, dopracują plan na podstawie już zdobytych informacji, a reszta musi być improwizacją.

***

Dźwięk dzwonu z kościelnej wieży oznajmiał wszystkim, że dzień się skończył i rozpoczyna się noc. To był ich znak. Pierwszy z pokoju wyszedł Jeffrey. Przeszedł szybko schodami z piętra na parter do biesiadnej części karczmy, by po chwili wyjść na ulicę. Rozejrzał się dookoła i ruszył przed siebie w kierunku pałacu. Następny był Tom, który ruszył w ślad za przyjacielem, trzymając się odpowiednio z tyłu. Ostatni był Charon, który czekał na sygnał od Toma. O ile Tom i Jeffrey robili za przynęty, Charon musiał dostać się do pałacu, możliwie jak najmniej zwracając na siebie uwagę.

Dzięki opowieściom Toma i wcześniejszemu spacerowi po mieście, Jeffrey idealnie odnalazł się na alejce prowadzącej w stronę pałacu. Szedł spokojnym krokiem w kierunku potężnej drewnianej bramy. Nikt nie stawał mu na drodze, ale czuł niespokojne spojrzenia przechodniów i wzrok kogoś ukrytego. Kogoś na kogo właśnie czekał. Znalazłszy się w odległości wzroku od bramy, dostrzegł wyraźne sylwetki strażników. Było ich sześciu, a każdy z nich ubrany w stalowe lekkie zbroje, pokryte runicznymi symbolami. A więc to są Ci specjalni rycerze wyszkolenie do walki z magami – pomyślał Jeffrey, radośnie uśmiechając się – Ej! Wy tam! – krzyknął. – Zatańczymy?

Zbrojni natychmiast zwarli szyk. Dwóch skierowało się do przodu z tarczami i mieczami. Dwóch kolejnych skryło się za nimi z kuszami gotowymi do strzału. Pozostała dwójka z halabardami skupiła się na osłonie bocznych flanek. A więc czas na przedstawienie – pomyślał Jeffrey i skierował ręce najpierw do góry, by po chwili machnąć nimi mocno w dół.

Z nieba z wielkim hukiem wystrzeliły pioruny mieniące się odcieniami bieli i błękitu, by po chwili z impetem uderzyć w grupę rycerzy. Atak pomimo swojej siły nie przyniósł rezultatów. Zbrojni przyjęli całe uderzenie na tarcze, które w ostatniej chwili skierowali ku górze. Runiczne symbole zapłonęły czerwoną barwą, rozpraszając zesłane błyskawice. Z huku, jaki towarzyszył całemu zajściu, dało się słyszeć jedno wyraźne polecenie. Wystrzeliły kusze, a bełty pomknęły w stronę Jeffreya. Chłopak stał i przyglądał się, sprawiając wrażenie, jakby nie miał zamiaru nawet ruszać się o krok. W momencie, gdy bełty były wystarczająco blisko, szybko wyciągnął dłonie do przodu, z których nagle wystrzeliły dwa małe pioruny i pomknęły w kierunku wystrzelonych bełtów. Huk przeszył powietrze, a po chwili resztki drzewców przeleciały mu obok głowy. Jeffrey uśmiechnął się po raz kolejny.

– W końcu się pokazałeś – Jeffrey skierował wzrok na postać, która nagle pojawiła się przed strażnikami.

– Ja się nim zajmę – wyszeptał młody mag w czarnym płaszczu z wyszywanymi złotymi symbolami. – Wezwijcie posiłki i zmobilizujcie cały pałac do obrony. Gdzieś tu mogą być pozostali – mag spojrzał na stojącego przed nim chłopaka z bujną czupryną bez ładu i składu. – Za atak na pałac i inne zbrodnie zostajesz skazany na śmierć. Rozumiem, że jesteś tego świadom?

– Już nie mogę się doczekać – oczy Jeffreya zapłonęły radosnym szaleństwem.

#

Tom widząc z oddali zamieszanie na alejce prowadzącej do pałacu oraz okazałe pioruny, które pojawiły się nagle i niespodziewanie, zrozumiał, że Jeffrey zaczął swoje przedstawienie. Nadszedł czas, żeby się ujawnić – pomyślał Tom i zamknął oczy, żeby się skoncentrować. Po chwili poczuł wszystko, czego mógł się spodziewać. Był obserwowany przez sześciu ludzi. Koncentrując się, zamknął oczy i wyobraził sobie przeciwników. Dokładnie wiedział, gdzie stali. Stali, ponieważ była to chwila. Wysyłając silnym mentalnym impuls, dotarł do głów obserwujących. Stosując swoją nietypową umiejętność, wyprał im mózgi. Cała szóstka podła na ziemię i już nie wstała. Nie byli martwi, ale ból głowy, który zesłał na nich, był tak potężny, że wszyscy stracili przytomność. Obudzą się za kilka godzin z potwornym kacem – pomyślał Tom i ruszył w stronę głównej bramy, by po chwili się zatrzymać.

– Kim jesteś i czego chcesz – z cienia wyłonił się siwobrody mężczyzna i od razu stanął naprzeciwko Toma.

– A czy to ważne? Za złamanie prawa i tak grozi mi śmierć, więc jaki sens ma ta dyskusja?

– Masz rację – zgodził się starszy, siwobrody mężczyzna w czarnym płaszczu z wyszywanymi złotymi symbolami.

Siwobrody rzucił się do ataku. Najpierw spróbował szybkiego kopnięciem na głowę. Tom przyjął cios na gardę i od razu wykonał kontrę lewym prostym uderzeniem. Przez pewien czas testowali się, wykonując naprzemiennie różnego rodzaju uderzeniami. W arsenale każdego z nich znajdowały się uderzenia pięścią i różne warianty kopnięć. Cios, blok, kontra. Siwobrody sprawiał wrażenie szybszego, a jego magiczna aura szalała dookoła niego. Tom dokładnie już ją wyczuwał. Mag o naturze elementu wiatru z poziomem magicznym zbliżony do Jeffreya albo nieznacznie wyższym – przeszło Tomowi przez głowę. – CHARON! – Zawołał mentalnie. – możesz zaczynać! – Tomowi odpowiedziała cisza. Technika młodzieńca, na tak daleką odległość, jaka dzieliła go z Charonem, pozwalała przekazywać tylko myśli.

Siwobrody nie zwalniał tempa. Sprawną kombinacją ruchów zdołał oddalić się od swojego przeciwnika, by po chwili wykonać skomplikowaną pieczęć swoimi dłońmi. Otoczenie w mgnieniu oka pokryła gęsta mgła, temperatura się obniżyła, a zasięg wzroku drastycznie zmniejszył. Tom poczuł, że jest w pułapce. Dał się złapać. Jego ruchy gwałtownie zwolniły. Czuł ogromny chłód i przytłaczający ból w momencie wykonywania ruchów. Nie widział swojego przeciwnika, mimo że czuł, że jest przed nim. Uderzenie padło nagle. Najpierw prosty w kierunku głowy, błyskawicznie poprawiony kopnięciem w okolice nerek. Tom poczuł ból i bezradność. Po kolejnym szybkim uderzeniu, które nadeszło nie wiadomo skąd, zatoczył się i padł na ziemię. Siwobrody podszedł do niego z beznamiętną miną. Usiadł na jego klatce, lewą ręką złapał za szyję, a prawą przygotował do ataku. Na jego dłoni uformowała się powietrzna kula wielkości pomarańczy. Niebiesko-przezroczysty pocisk wirował na otwartej dłoni i zbliżał się w kierunku głowy młodzieńca. Tom czując, że już nic nie może zrobić, złapał szybko przeciwnika za lewą rękę i wykrzyczał coś niezrozumiale. Siwobrody zwalił się na ziemię, tracąc przytomność, pozwalając, by Tom złapał oddech. Na szczęście pranie mózgu z tak bliskiej odległości, przy tak dużym kontakcie z przeciwnikiem praktycznie zawsze trafiało do celu.

– Było blisko – powiedział do nieprzytomnego mężczyzny w czarnym płaszczu z wyszywanymi złotymi symbolami.

#

Charon w myślach usłyszał odgłos Toma, obiecany znak, który dobiegł go w chwili, gdy zbliżał się do północnej strony pałacu. Przyśpieszył kroku, nadal pozostając w mroku nocy. Do muru, który otaczał pałac, dzieliło go już kilka kroków. Zatrzymał się i spojrzał w górę na mury. Zamknął oczy i wyobraził sobie siebie stojącego na samym szczycie. Wziął głęboki oddech i poczuł najpierw spokój, potem pustkę a jedno uderzenie serca późnej chłód powietrza. Teleportował się dokładnie w wyznaczone wcześniej miejsce. Jego oczy natychmiast dostrzegły dziedziniec i boczne wejście do sali audiencyjnej, strzeżone przez dwóch strażników. Powtórzył czynność wykonaną przed chwilą, teleportując się teraz dokładnie przed zaskoczonymi strażnikami. Strażnicy, nawet nie zdążyli zareagować. Charon silnym uderzeniem powietrza zwalił ich z nóg, pozbawiając przytomności. Nie tracąc czasu, podszedł do drzwi, a w otwartej dłoni uformował bladoniebieską powietrzną kulkę wielkości pomarańczy, którą z impetem walną w drzwi, które rozleciały się w drzazgi. Wszedł do środka, przechodząc na długi korytarz. Przed sobą zobaczył sześciu zdziwionych strażników uzbrojonych w długie miecze. Zaczerpnął mocy i wymamrotał coś pod nosem. Jego ciało pokryło się biało niebieską aurą, do złudzenia przypominającą malutkie, rozszalałe pioruny, poruszające się nieustannie we wszystkich kierunkach. Zdezorientowani strażnicy wymienili się spojrzeniami. Charon nie czekał, nie miał czasu. Poruszył się, gubiąc tym samym wzrok swoich przeciwników, by finalnie znaleźć się wśród nich. Nie wykonał żadnego gestu, nie musiał. Elektryczna aura zrobiła swoje, pozostawiając za sobą nieprzytomnych strażników.

Charon dezaktywował swoją technikę i ruszył w głąb korytarza. Za następnymi wrotami, które przekroczył, przywitały go kolejne labirynty schodów i korytarzy, a nawet kolejna grupka strażników. Tym razem było ich tylko dwóch. Nie zwalniając kroku, sięgnął po moc i przywołał dwie wspaniałe katany. Jedną dzierżył tradycyjnie, ostrzem skierowanym w górę. Drugą nietypową, bo o wiele krótszą, trzymał skierowaną ostrzem w dół. Przybrał pozycję, a ostrza pokryły się elektryczną poświatą. Pierwszego przeciwnika ciął pewnie pod pasem. Wymierzone uderzenie nie przebiło zbroi, ale wiązka elektryczna, emitująca z ostrza, zrobiła swoje. Napastnik porażony ładunkiem stracił przytomność. Cios drugiego napastnika zablokował krótkim ostrzem i skontrował silnym kopnięciem. Przeciwnika zatoczył się, upuścił broń i poczuł nieznośny ból w ręce, która okazała się straszliwie poparzona. Charon podszedł do leżącego i przyłożył mu miecz do gardła.

– Prowadź do barona albo giń.

– Panie proszę, litości! Ja mam żonę, dzieci – bełkotał strażnik.

– W takim razie prowadź do barona, bo chyba masz jeszcze dla kogo żyć? – strażnik pojednawczo skinął głową i ruszyli plątaniną drzwi, schodów i korytarzy.

– To tutaj – wydukał strażnik, wskazując na drzwi do komnaty.

– Właź – Charon wskazał głową na drzwi. – Jeśli kłamiesz, to zginiesz.

– Tak Panie – obydwoje weszli do okazałej komnaty.

 

Wysoka postać stała na końcu komnaty, spoglądając na nocne niebo przez wielki oszklone okno. Charon wskazał strażnikowi drzwi, sygnalizując tym, że może odejść.

– Jak mniemam, to ty stoisz za tym barbarzyńskim atakiem na mój dom? – spokojnie, bez lęku w głosie zapytał Wilhelm von Gloeden.

– Tak, mamy do pogadania – równie spokojnie odpowiedział Charon.

– Czemu miałbym rozmawiać z kimś takim jak y?

– Ponieważ do tej pory nikt jeszcze nie zginął. W tej chwili od Ciebie zależeć będzie, czy stan tej rzeczy się zmieni, czy też się nie zmieni – baron odwrócił się w stronę swojego rozmówcy. Zobaczył przed sobą młodego chłopaka w wieku około dwudziestu lat ze strasznie smutną twarzą.

– Chodzi o klasztor Rannen? – zapytał baron nad wyraz spokojnie.

– Słyszę, że jesteś dobrze poinformowany. Mów wszystko, co wiesz.

#

Młody mag zaatakował pierwszy, formując magiczną pieczęć poprzez zbliżenie dłoni do ust i uformowanie okręgu z palca wskazującego i kciuka. Energicznie dmuchając w uformowaną pieczęć z jego ust poleciała potężna kula ognia wprost w stronę Jeffreya. Uśmiechnięty chłopak wystawił szybko dłonie przed siebie, formując potężną magiczną tarczę, która rozproszyła ogniste uderzenie. Nie tracąc czasu, skontrował natychmiastowo, posyłając w stronę napastnika piorun wystrzelony z jednego z palców u dłoni. Mag od niechcenia machnął prawą ręką, z której wystrzelił ognisty podmuch niwelujący nadlatującą błyskawice. Przez koleje kilka chwil testowali się nawzajem różnego rodzaju technikami. Z nieba trzaskały pioruny, dookoła szalał ogień a magowie w dalszym ciągu stali w tym samym miejscu, aż podczas jednej z takich wymian stała się rzecz, której Jeffrey nie przewidział. Ktoś się wtrącił. Pobliscy strażnicy zaszli młodzieńca o złotej fryzurze bez ładu i składu od prawej i lewej strony. Zdezorientowany Jeffrey przerwał wymianę ciosów z magiem, skrzyżował ręce na klatce piersiowej z dłońmi skierowanymi w stronę nadlatujących bełtów. Wystrzelił i w ostatniej chwili roztrzaskał drzewce. Niestety, ten moment dekoncentracji wykorzystał mag w czarnym płaszczu z wyszywanymi złotymi symbolami. Cisnął potężny ognisty pociska wprost w Jeffreya. Chłopak, przyjął go na swoją magiczną tarczę dzięki czemu uniknął jakichkolwiek obrażeń. Jednakże siła uderzenia była tak duża, że posłała chłopaka kilka metrów do tyłu. Oszołomiony Jeffrey podniósł się na kolano.

– Postarajcie się nikogo nie zabić – przypomniał sobie słowa Charona po czym dodał w myślach – taaak, postarajmy się tutaj nie zginąć.

Jeffrey był w pułapce. Mierzył się z silnym magiem bez przerwy napierającym, wspieranym przez oddział zbrojnych wyszkolony do walki z magami. Musiał załatwić to szybko, bo czuł, że poziom jego wewnętrznej energii drastycznie zmalał po poprzednim uderzeniu. Skoncentrował się i skierował dłonie w kierunku ziemi. Błysnęło, huknęło a w stronę strażników runęła seria gromów z nieba. Nie były to silne uderzenia, ale było ich dużo. Każdy mag bez problemu odparłby ten atak, ale człowiek już nie. Seria jasnych świateł była tek potężna, że strażnicy najzwyczajniej w świecie oślepli i z potężnym bólem oczu padli na ziemię. Jeffrey uśmiechnął się.

– no to czas na Ciebie – powiedział pewnie do przeciwnika a pod jego dłońmi zmaterializowały się dwa małe elektryczne lwiątka. Jeffrey spojrzał na swojego przeciwnika, a przyzwane pupile od razu rzuciły się do ataku, wbijając swoje elektryczne kły w ręce i nogi oszołomionego maga. Atak był tak szybki, tak silny i niespodziewany, że uniknięcie go było wręcz niemożliwe. Przynajmniej niemożliwe dla maga ognia.

Nieprzytomny mężczyzna padł na ziemię.

– Długo ci to zajęło – usłyszał znajomy głos Toma.

– Ci ludzi są naprawdę upierdliwi – odparł od niechcenia Jeffrey. – Ciekawe jak idzie Charonowi.

Trzask dochodzący spod bramy przerwał ich rozmowę. Obydwaj spojrzeli na bramę, która z hukiem wyleciała z zawiasów. Młodzieńcy stanęli z dłońmi przygotowani do ataku. Niepotrzebnie, w drzwiach stała smukła chuda postać o smutnych oczach. Dwudziestoletni mężczyzna rozejrzał się dokoła.

– Widzę, że skończyliście. Wszyscy żyją?

– Tak, ale niektórzy przez kilka dni nie wstaną z łóżek – odparł uśmiechnięty Jeffrey.

– A tobie Charon jak poszło? – zainteresował się Tom.

– Wszystko zgodnie z planem. Możemy stąd spadać.

Charon podszedł do przyjaciół i chwycił ich za dłonie.

Po chwili zniknęli.

Koniec

Komentarze

Jest trochę usterek.

 

zapada zmroku, czas brać się za robotę

Literówka.

 

ak Ty tak samo trafiasz w swoją

“Ty” małą literą. Dialogi to nie listy :)

 

W środku było ciemno i pochmurnie, a w powietrzu unosił się odór piwa, wymiocin i dymy tytoniowego.

Pochmurnie w pomieszczeniu?

 

Żadnych dodatkowych mebli, obrazów czy luster nie dopatrzyłby się nawet ktoś z niesamowicie wybitnym wzrokiem.

Brzmi to tak, jakby meble czy lustra były trudne do zauważenia, skoro ich dostrzeżenie jest uwarunkownane dobrym wzrokiem.

 

Jest jeszcze więcej usterek, ale czytałem na czytniku, więc mi uleciały.

Dość dużo miejsca poświecasz opisowi świata, co jest zrozumiałe przy powieści, ale warto, by ten świat czymś się wyróżniał i czymś zainteresował czytelnika. A z tym trochę krucho, wszystkie elementy są widziane już wiele razy. Również postaciom przydałoby się trochę barwy. Fabułę trudno ocenić, po tym fragmencie trudno podejrzewać, o czym jest ta historia. Na plus – mimo usterek – czytało się dość płynnie.

 

Nowa Fantastyka