Opis pewnego snu, który nigdy się nie przyśnił, a mimo to wywołał (zaskakująco) wiele emocji i refleksji.
Opis pewnego snu, który nigdy się nie przyśnił, a mimo to wywołał (zaskakująco) wiele emocji i refleksji.
Ojciec siedział przy stole zastawionym jak do obiadu. Siedział jak zwykle z papierosem zawieszonym przed twarzą, pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, jednocześnie wpatrując się w nieokreśloną dal. Lewitował jakieś półtora metra nad ziemią z całym tym majdanem i kiedy mnie w końcu zauważył rzucił obcesowo:
– No nareszcie jesteś! Podasz mi tę sól?
Przestrzeń nie przypominała mieszkania, w którym się wychowałem. Przede wszystkim było tam strasznie pusto. W pokoju brakowało regałów, półek i barku. Na ścianach brak zdjęć rodzinnych oraz świętych obrazów. Brak rozkładanej wersalki i co najdziwniejsze – brak telewizora. Ot, pusty pokój z gołymi ścianami, no i tylko ten ojciec przy stole, lewitujący jakieś półtora metra nad ziemią.
– Jakżeś ty tam wlazł tato? – zapytałem bardziej sam siebie, gdyż moje zdumienie w tym momencie było dla niego kompletnie niezrozumiałe.
Zresztą nic nowego. Dawniej każde moje słowo zdawało się dla niego niezrozumiałe. W sumie ten „brak” zrozumienia, w pustym pokoju z gołymi ścianami bardzo pasował do całej scenerii. Co więcej ten „brak”, jako jedyny zdawał się znajomy i to on właśnie sprawił, że znowu poczułem się jak w domu.
– No podasz mi tę sól do cholery? – ponaglał podniebny ojciec, choć w tym przypadku bardziej podsufitowy.
– Zaraz, chwila. Już podaję! – Odpowiadałem grając na czas, jednocześnie rozglądając się po pustych kątach.
Skąd miałem wziąć sól, skoro w tym mieszkaniu nie było nawet kurzu? – pomyślałem i w akcie desperacji wyszedłem na balkon.
Jeśli będzie trzeba poproszę przechodniów o pomoc lub w ostateczności pójdę do sąsiadów. Wiem, że to faux-pas, bo żebym to chociaż prosił o cukier. To już jakoś bardziej… Tak milej… A tu jak na złość o brak przeklętej soli chodziło.
Na zewnątrz nie znalazłem rozwiązania swojego palącego problemu, gdyż osiedle na które patrzyłem nie było znajomą, małomiasteczkową zielenią, ale jakimś odległym „Hongkongiem”. Betonowym gąszczem budynków. Labiryntem korytarzy i schodów. Pajęczyną drabin, rynien i poręczy.
Tyle pieprzonych drabin – pomyślałem – ale co z tego, skoro wszystkie przyspawane. Może, gdybym miał jakiś palnik lub chociaż piłę do metalu, to odciąłbym kawałek i wspiął się do nieszczęsnego ojca. Może wyjaśniłby mi po co mu ta sól? A ja wytłumaczyłbym, że nigdzie jej nie ma… że nie ma nawet od kogo pożyczyć. Może by zrozumiał?
– Synu! – Usłyszałem ze środka i natychmiast wbiegłem do obcego, pustego mieszkania.
Tym razem nie było już w nim ojca lewitującego jakieś półtora metra nad ziemią, ani nawet stołu kuchennego przy którym siedział. W pokoju pojawił się kolejny „brak”…
Brak ojca.
Na środku podłogi znajdowała się jedynie niewysoka górka usypana z drobnych, białych kryształków. Podszedłem do niej. Zanurzyłem palec. Posmakowałem…
Witaj.
Interesujący opis snu.
W szorcie brakuje nieco przecinków.
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
W przedmowie piszesz, że jest to opis snu, który się nie przyśnił. Zakończeniem tekstu jest: … i obudziłem się. Nie rozumiem, ale to pewnie wina mojego zmęczenia. Pozdrawiam. :)
– No nareszcie jesteś! Podasz mi tę sól?
Wywaliłabym tę.
Wciągające, szkoda że takie krótkie.
W sumie wartoby rozwinąć na najnowszy konkurs fantomasa…
"...poniżej wszelkiego poziomu"
To był to sen, czy nie był?
Skoro jednak ostatnim zdaniem narrator obwieszcza, że się obudził, to słowa te zabijają cały absurd i fantastyczność opisanej sceny, że o braku satysfakcji z lektury nie wspomnę. :(
– Synu! – usłyszałem ze środka… → – Synu! – Usłyszałem ze środka…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
… i obudziłem się. → Zbędna spacja po wielokropku.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie sądziłem, że przedmowa będzie aż tak konfundująca i aż tak istotna w odbiorze. Przedmowa nie jest częścią tekstu a jedynie komentarzem autora.
Wyjaśnienie: tekst jest opisem snu – tak. Jednak nigdy nie przyśnił się autorowi – jest to fikcja literacka. Mimo, iż nie był to prawdziwy sen, a jedynie wytwór wyobraźni wywołał on u piszącego prawdziwe emocje oraz refleksję nad szeroko pojmowanymi relacjami rodzinnymi. Miałem nadzieję, że z racji na dość uniwersalny wydźwięk opisanej historii uda mi się wywołać u odbiorców podobne odczucia związane z tą materią oraz jakąś refleksję.
Dziękuję wszystkim za poświęcenie czasu na przeczytanie tekstu, a szczególnie tym, do których tekst trafił.
placem
Powinno być raczej palcem. Rzuciło mi się w oczy, bo zaraz na początku tekstu
Cała scenka nieźle nakreślona, ale to, że się obudziłeś to w sumie żadna pointa tylko potwierdzenie informacji z przedmowy – “to był sen”. Wolałbym chyba zostać w stanie zawieszenia z myślą: czy to był sen, dziwny wytwór wyobraźni, czy, właśnie, jakaś forma literacka z emocjonalnym przekazem.
Podbijam sugestię Ambush – konkurs fantomasa stoi otworem dla takich tworów:)
Do: Rafael Sanki. – Tak to miał być palec :) dzięki, już poprawiłem. Jeśli chodzi o zakończenie przyznam, że zastanawiałem się nad ostatnimi słowami i też rozważałem opcję zawieszenia. Przyjmuje sugestię, również te od innych i dlatego usunąłem tekst o przebudzeniu.
Do: Regulatorzy – poprawiłem dialog, dzięki, a zakończenie jak powyżej, usunąłem pozostawiając niedopowiedzenie. Komentarze pomogły mi w rozstrzygnięciu wewnętrznego rozważania o mocnym zakończeniu. Przeznaję, że teraz jest nieco bardziej O.K. :)
Do wszyscy: dziękuję za pozytywny odbiór.
Witaj!
Do mnie tekst trafił. Pusty dom. Obce sąsiedztwo. Ojciec, wiszący nad ziemią (oderwany od rzeczywitości?) z którym trudno się porozumieć i spełnić jego prośbę (pozornie drobiazg, a jednak niedostępny), i który ostatecznie sam się rozpada. I to rozpada się w coś, o co sam prosił, a czego syn nie mógł znaleźć.
Nie będę się kusił o interpretację, powiem tylko, że te obrazy na mnie podziałały.
Zygmuncie, miło mi, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Zygmuncie!
To ja, Twój piątkowy dyżurny!
O, ten tekst bardziej mi się podoba od “Stróża…”. Jest fantastyka, tutaj akurat absurd, dość ciekawie opisany. W zasadzie mógłbym powtórzyć opinię po Kronosie.
Od strony technicznej miałbym taką uwagę – aż 3 razy w tekście pojawia się informacja, że “lewitował półtora metra nad ziemią”. Mi wystarczy raz, żebym to ogarnął w tak krótkim tekście.
Lewitował jakieś półtora metra nad ziemią
ziemią, czy podłogą?
Pozdrawiam i powodzenia w dalszej pracy twórczej!
EDIT: a, doczytałem w komentarzach, że we wcześniejszej wersji tekstu czytelnik dowiadywał się, że to wszystko był sen – oj, coś takiego zabija opowieść. Dobrze, że zdecydowałeś się to usunąć
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Opis interesujący, lecz motyw snu moim zdaniem zabija napięcie. Skoro koniec końców się nie przydarzyło, to po co się przejmować?
Tak i tym razem nie chwyciło.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Hmmmm. Absurd mnie przerósł. Żarło pięknie, a nagle zdechło. OK, ojciec zamienił się w sól i co z tego wynika? Czy gdyby zamienił się w marchewkę albo lewarek samochodowy, wymowa tekstu byłaby inna?
Babska logika rządzi!
zastawionym jak do obiadu
Zastawionym do obiadu. Stół zastawiony do obiadu – to stół zastawiony do obiadu, proste.
Siedział jak zwykle z papierosem zawieszonym przed twarzą, pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, jednocześnie wpatrując się w nieokreśloną dal
Hmmmmmmmmmmmmmm.
Lewitował jakieś półtora metra nad ziemią z całym tym majdanem i kiedy mnie w końcu zauważył rzucił obcesowo:
Jakim majdanem? "Obcesowo" wycięłabym, widać z wypowiedzi. Lewitował z całym tym majdanem jakieś półtora metra nad ziemią i kiedy mnie w końcu zauważył, rzucił:
No nareszcie jesteś
No, nareszcie jesteś.
Przestrzeń nie przypominała mieszkania
Przestrzeń? Kosmiczna? A może tak: Mieszkanie nie przypominało tego, w którym się wychowałem?
W pokoju brakowało regałów, półek i barku. Na ścianach brak zdjęć rodzinnych oraz świętych obrazów.
"Brak" z równoważnika zdania możesz wyciąć, jest jasny z kontekstu.
Brak rozkładanej wersalki i co najdziwniejsze – brak telewizora.
Brak rozkładanej wersalki i, co najdziwniejsze, – brak telewizora.
Jakżeś ty tam wlazł tato?
Wołacz oddzielamy: Jakżeś ty tam wlazł, tato?
zapytałem bardziej sam siebie, gdyż moje zdumienie w tym momencie było dla niego kompletnie niezrozumiałe.
Pustosłowie: zapytałem sam siebie, bo mojego zdumienia i tak by nie zrozumiał.
Dawniej każde moje słowo zdawało się dla niego niezrozumiałe.
Hmmmm.
W sumie ten „brak” zrozumienia, w pustym pokoju z gołymi ścianami bardzo pasował do całej scenerii.
Po co cudzysłów, to nie metafora? Troszkę łopatologiczne zdanie.
No podasz mi tę sól do cholery?
No, podasz mi tę sól, do cholery?
ponaglał podniebny
Aliteracja. Może: naglił?
Już podaję! – Odpowiadałem grając na czas
Już podaję! – odpowiadałem, żeby zyskać na czasie.
Skąd miałem wziąć sól, skoro w tym mieszkaniu nie było nawet kurzu? – pomyślałem
Dlaczego on myśli w czasie przeszłym o sytuacji, w której właśnie jest? Skąd wziąć sól, skoro w tym mieszkaniu nie ma nawet kurzu? – pomyślałem.
Jeśli będzie trzeba poproszę
Jeśli będzie trzeba, poproszę.
żebym to chociaż prosił
"To" wycięłabym.
A tu jak na złość o brak przeklętej soli chodziło
A tu, jak na złość, o brak przeklętej soli chodziło.
Na zewnątrz nie znalazłem rozwiązania swojego palącego problemu, gdyż osiedle na które patrzyłem nie było znajomą, małomiasteczkową zielenią, ale jakimś odległym „Hongkongiem”
Osiedle nie jest kolorem, a odległy to daleki: Na zewnątrz nie znalazłem rozwiązania mojego palącego problemu, bo osiedle, na które patrzyłem, nie było znajomym, małomiasteczkowym skwerkiem z domami, ale jakimś obcym „Hongkongiem”.
Może wyjaśniłby mi po co mu ta sól?
Może wyjaśniłby mi, po co mu ta sól?
Tym razem nie było już w nim ojca lewitującego
Tym razem nie było w nim już ojca lewitującego.
stołu kuchennego przy którym siedział
Stołu kuchennego, przy którym siedział.
Na środku podłogi znajdowała się jedynie niewysoka górka usypana z drobnych, białych kryształków.
Hmmm.
Niewątpliwie surrealistyczne i z atmosferą, choć o co chodzi, licho wie. Albo Twoja podświadomość. Stylistycznie niezgorzej. Brakuje sporo przecinków.
I to rozpada się w coś, o co sam prosił, a czego syn nie mógł znaleźć.
Hmmm… nie pomyślałam o tym…
Skoro koniec końców się nie przydarzyło, to po co się przejmować?
A co z literatury się przydarzyło?
Czy gdyby zamienił się w marchewkę albo lewarek samochodowy, wymowa tekstu byłaby inna?
Nie, gdyby prosił o marchewkę. Chyba…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.