– Niespodzianka! – wykrzyczały kobiety, kiedy tylko mężczyzna otworzył drzwi.
Dwudziestosześcioletni księgowy imieniem Traut obchodził tego dnia urodziny, nic więc dziwnego, że jego narzeczona, wraz z jego matką, postanowiły urządzić mu małą niespodziankę. Inną sprawą był fakt, że to wydarzenie było nad wyraz przewidywalne, przynajmniej takie przekonanie przepełniało Trauta, który jedynie udawał zaskoczonego.
Życie jest takie nudne i monotonne. Urodziny czy dzień powszedni, niczym się od siebie nie różnią, z tą różnicą, że ktoś w dzień urodzin przynajmniej udaje miłego. – Pomyślał księgowy.
Traut zmierzył wzrokiem swoją matkę, klaszczącą intensywnie w dłonie, następnie zaś spojrzał na swoją narzeczoną Josephine, która trzymała w swych rękach tort. Jeśli Traut dobrze przeczuwał, deser na pewno był o smaku czekoladowym.
– Siadaj skarbie, zaraz ukroimy po kawałku tortu i będziemy świętować ten wspaniały dzień – zapewniła rozentuzjazmowana matka.
– Rozgość się kochanie – szepnęła Josephina z uśmiechem, po czym odłożyła tort na stół w salonie.
Robiąc dobrą minę do złej gry, Traut zasiadł przy stole, czekając na moment kiedy jego rodzicielka pokroi tort. Oczywiście tutaj też w jego życiu musiała pojawiać się klisza. Kobieta prócz noża przyniosła również świeczkę, którą umieściła na samym środku tortu, podpalając ją zapalniczką. Obie kobiety z wielkim entuzjazmem zachęcały, by mężczyzna pomyślał życzenie i zdmuchnął płomień.
Chciałbym mieć jakiś cel w moim życiu. Coś, co sprawiłoby, że moje życie się zmieni.
Chociaż Traut i Josephnie ustalili już datę swojego ślubu, w pracy zarabiał całkiem dobrze, a sam był wysoki, szczupły, a jego twarz, obiektywnie rzecz ujmując, była dosyć przystojna, mężczyzna czuł, że popadł w pewną stagnację, a jego życie jest szare niczym przedpotopowe filmy.
Około pięćdziesięciu lat temu na jaw wyszło, że istnieją ludzie, którzy są w posiadaniu magii. Od tego czasu magię zalegalizowano, a wieżowce magicznych korporacji pięły się pośród miejskiego krajobrazu. Magowie świadczyli wszelakiego rodzaju płatne usługi, najczęściej związane z rozwojem techniki i militariów, nie brakowało jednak prywatnych magicznych detektywów, najemników, a także grup przestępczych zwanych triadami, które opowiedziały się po stronie tej ciemniejszej z gwiazd.
Dobrzy czy źli, tacy magowie to mają ciekawe życie. – Pomyślał blondyn, biorąc do ust kawałek pokrojonego już tortu, oczywiście zgodnie z przewidywaniami, czekoladowego.
– Jak w pracy? – zapytała Josephina, delektując się ciastem.
– W porządku… – burknął mężczyzna. Orientując się jednak, że mógł brzmieć zbyt odstręczająco, postanowił uzupełnić swą wypowiedź jakimś mało znaczącym faktem, który może pozwoli mu nie kontynuować żmudnego tematu związanego z pracą księgowego. – Bilet miejski mi się skończył.
Kobiety kiwnęły w swoją stronę porozumiewawczo głowami.
– Czas więc na prezent – oświadczyła matka Trauta, podnosząc się z krzesła i znikając w sypialni, do której prowadziły jedne z czterech drzwi w ścianach salonu. Kolejne były wejściem do łazienki, następne do jego pokoju, a ostatnie to te, którymi przed chwilą blondyn wszedł do mieszkania.
– Jeszcze raz wszystkiego najlepszego synku – powiedziała matka, wprowadzając do środka szaro niebieski rower.
– Pomyślałyśmy z twoją mamą, że zawsze jesteś taki znużony przez te całe podróżowanie metrem i przepychaniem się w tłumie, staniem w kolejkach i trudem podróży. A tak, możesz dostać się do pracy aktywnie, a do tego poprawiając sobie humor miłą przejażdżką. Złożyłyśmy się więc i kupiłyśmy dla ciebie ten oto rower. Jest z wysokiej półki, myślę, że długo będzie ci służył – wytłumaczyła radośnie, obejmując swojego ukochanego.
Szczególnie gdy będzie padać. Taka mokra przejażdżka z pewnością poprawi mi się humor. Uwielbiam przyjeżdżać przemoczony do pracy. – Pomyślał księgowy, mimo wszystko jednak odwzajemniając uścisk swojej narzeczonej.
– Dziękuję – mruknął nieszczerze mężczyzna.
***
Najbliższe dni Traut spędził na mozolnych i nużących podróżach chodnikami i ścieżkami rowerowymi. Czasem w ramach urozmaicenia, oczywiście niespecjalnie, najechał na kałuże, której nie zdążył ominąć, przez co świeżo uprana i wyprasowana koszula kończyła ubarwiona w kropki i wszelkiego rodzaju inne szalone wzory. Z resztą gdy dojeżdżał do biura, w którym dane mu było pracować, jego ciuchy i tak były już do cna przepocone. Kondycja Trauta była mierna, dlatego już pierwszego dnia po swoich cudownych urodzinach, spóźnił się do pracy, gdyż musiał po drodze urządzać sobie krótkie przerwy, na zaczerpnięcie oddechu. Poza tymi drobnymi perypetiami, jak zwykle nic ciekawego się nie wydarzyło, aż do dnia, który stał się dla niektórych preludium katastrofy…
Traut przemierzał chodniki miasta, śpiesząc się do pracy. Starał się przy tym, nie dostać zadyszki. W pewnym momencie coś na tyle przykuło jego uwagę, iż postanowił się zatrzymać. Spory tłum ludzi blokował dostęp do jednej z bocznych, ciasnych uliczek, pomiędzy dwoma budynkami. Zgromadzeni wydawali się być w coś wpatrzeni. Większość z nich kierowało obiektywy swych telefonów w głąb uliczki.
Wreszcie jakieś urozmaicenie na trasie. Pójdę zobaczyć co się tam dzieje? – Postanowił w myślach, stawiając rower na nóżce i kierując się w stronę zgromadzenia.
Tłum całkowicie ograniczał widoczność, jednak ekran telefonu jednego z gapiów, wycelowany ponad głowy pozostałych, doskonale zdradzał cóż takiego się działo. Ktoś się bił. A raczej to jedna osoba brutalnie obijała tą drugą. Oczywiście nikt z gapiów nie postanowił zareagować. Nagrywanie całości zajścia, to jedyne na co się w tej chwili zdecydowali.
Serce Trauta zabiło mocniej. Nie wiedział co dokładnie go poruszyło, ale poczuł jak przepełnia go jakaś bliżej nieokreślona nadzieja. Nadzieja na poprawę. Nadzieja na odmianę swojego smutnego życia, na wyrwanie się z wyścigu szczurów.
To moja szans, moje życzenie zostało wysłuchane! Mam szansę uratować tego gościa i coś sobie oraz innym udowodnić. W moim życiu wreszcie wydarzy się coś niesztampowego, coś niezwykłego. – Pomyślał Traut przeciskając się między gapiami.
Dopiero kiedy stanął przed wszystkimi, zobaczył jak napakowany był oprawca. Jak domniemywał Traut, to pewnie ten fakt sprawiał, że zebrani bali się zareagować.
Wisi nade mną szczęśliwe fatum. Los mi sprzyja. Oczywiście nie chodzi mi o ratowanie tego gościa, tylko o odmianę mojego życia. Pewnie jak tylko postawię się osiłkowi tłum pójdzie za mną, a chłop przestraszy się linczu i ucieknie. – W głowie mężczyzny plan wybrzmiał całkiem sensownie, rzeczywistość pozostała jednak rzeczywistością.
– Ej spaślaku, zostaw go! – krzyknął blondyn, zbliżając się na około metr od napastnika.
Po zebranych przelała się fala szeptów.
– Coś ty powiedział?! – warknął osiłek, puszczając pobitą już ofiarę i zwracając się w stronę nowego celu.
Czemu oni nie reagują? Czemu nic nie robią? Zasada kuli śniegowej nie działa? – Kalkulował coraz bardziej zestresowany Traut, kiedy to mięśniak chwycił go za kołnierz i podniósł do góry. – No tak, są tylko szarą masą, dla której liczy się tylko nieustanny wyścig po konsumpcję. Nawet jeśli spotkałoby to ich rodziny, ci szarzy, beznamiętni ludzie, dalej tylko filmowaliby i stali w miejscu. Szczury bez ambicji!
– Nie bij… – wydusił z siebie księgowy, na co kilka osób z tłumu zareagowało spontanicznym śmiechem.
– Już po tobie! – ryknął bandzior, biorąc zamach pięścią.
Cios jednak nie dosięgnął celu. Traut powoli otworzył, zaciśnięte ze strachu, powieki. Tuż przed jego nosem pojawiła się inna dłoń, która skutecznie zablokowała uderzenie bandyty. Następnie zacisnęła się na pięści mięśniaka, a to sprawiło, że ten się wycofał, wyswobadzając przy tym Trauta, który wylądował tyłkiem prosto na twardym betonie.
Ubrany w stylowy, niebieski outfit mężczyzna, o spiętych w kucyk brązowych włosach, stał zaraz obok niego. Pomimo, iż był niższy od mięśniaka, nie czuł przed nim strachu.
– Czas abym pokazał ci trochę mojej sprawiedliwości. Dla takich jak ty nie ma tu miejsca. – Otworzył prawą dłoń, w której zaczęła zbierać się bliżej nieokreślona energia. – Kula Wiatru! – wykrzyczał ubrany na niebiesko mężczyzna, z uśmiechem na ustach.
Powietrze uformowało w jego otwartej dłoni, coś na kształt sporej bańki, która pchnięta przez szatyna w stronę napastnika, wydała z siebie potężny huk, a sam oponent przeleciał przez połowę uliczki i wylądował w starym zardzewiałym śmietniku.
Tłum zaczął wiwatować i klaskać, Traut z kolei rozglądał się zdezorientowany. Mag powietrza podniósł pobitą ofiarę i przewiesił sobie przez ramię, a następnie spojrzał, z widocznym wyrzutem, w stronę księgowego.
– Nie zgrywaj bohatera. Zostaw magom to, co należy do magów, a ty zajmij się swoim spokojnym życiem. Napytasz sobie biedy takim kozaczeniem.
Kozaczeniem?! Czy on mówił poważnie?! Miałbym niby żyć zwykłym życiem i być taki jak ci wszyscy szaracy, którzy zamiast kiwnąć palcem, woleli stać i się przyglądać?! Co za stek bzdur!
– To, że jestem zwykłym człowiekiem nie sprawia, że jestem gorszy od magów! – wykrzyczał blondyn.
– Sprawia, że jesteś słabszy od magów i tyle wystarczy. A teraz wracaj do domu, zaraz doznasz objawów nadprodukcji adrenaliny, nie chcę byś wywołał tu panikę.
– Za kogo ty się niby uważasz, co?! – warknął upokorzony, na oczach gapiów i kamer, Traut.
– Jestem wolnym magiem wiatru imieniem Gaston. – Wskazał na siebie niezajętą dłonią. – Moja sława mnie wyprzedza – oświadczył, a potem odszedł dumnym krokiem, dzierżąc na swoim barku poszkodowanego.
Traut, mając już wszystkiego serdecznie dość, postanowił wrócić do domu. Nigdy nie oszukiwał swoje pracodawcy, teraz jednak postanowił poinformować go o fikcyjnym przeziębieniu, które nie pozwoliło dotrzeć mu na czas do biurowca.
Po kilkunastu minutach dotarł do mieszkania, które dzielił wraz ze swoją matką. Zapiął rower do stojaka przed budynkiem i wjechał windą prosto na swoje piętro. Do mieszkania wszedł ze spuszczoną głową.
– Tak prędko wróciłeś? – zapytała zaskoczona matka, zerkając na niego znad kuchennej wyspy.
– No… – zaczął – Miałem mały wypadek, ale to nic czym mogłabyś się martwić.
– To na pewno nic groźnego? Jesteś cały blady. Może zadzwonię po lekarza…
– Nie! – urwał, zamykając za sobą drzwi mocnym trzaśnięciem.
Blondyn usiadł na łóżku i od razu sięgnął po telefon. Przejrzał wszystkie najnowsze filmiki w sieci i o zgrozo, były tam te tchórzowskie nagrania, które gapie z zapałem sadysty, nagrali w zaułku. W komentarzach oberwało się, niestety, również samemu zainteresowanemu.
Nie… Nie… Nie!!! To jakiś żart! Jak możecie wyzywać mnie od nieudaczników! Że niby po co się wtrącałem?! Że powinienem niby zostać w domu?! Wyzywają mnie od klauna!
Ciało mężczyzny aż kipiało ze złości, kiedy czytał te wszystkie dotkliwe komentarze na swój temat. Ręce drżały mu jak przy delirce, a szczęka zacisnęła się z siłą imadła.
To wszystko przez tego maga! Gdyby nie przyszedł, nawet jakbym oberwał, wszystko wyglądałoby inaczej! Nie minęła godzina, a film ma już kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń! Upokorzył mnie na oczach wszystkich!
– Jeszcze zobaczysz, magu wiatru Gastonie! – wycharczał gniewnie Traut, przez zaciśnięte zęby.
***
Josephina siedział przy stoliku już dobre pół godziny. Kawę, którą podała jej kelnerka, zdążyła dawno wypić. Kobieta co chwilę zerkała nerwowo na telefon, wierząc że tym razem na ekranie pojawi się jakiś znak życia od jej narzeczonego. Minuty jednak mijały, a telefon dalej milczał. W przeciągu tej połowy godziny, zdążyła wykonać kilkanaście połączeń i wysłała cztery razy tyle SMSów, Traut jednak dalej się z nią nie skontaktował.
A jeśli coś mu się stało?! Słyszałam, że ostatnio miał jakieś problemy… A co jeśli ten bandzior… Nie! Nawet o tym nie myśl! Zapewne to tylko nieporozumienie. Padł mu telefon. Zadzwonię do jego mamy i zaraz wszystkiego się dowiem. – Burza myśli nieustannie wirowała w głowie kobiety, kiedy wybierała z listy kontaktów numer do matki Trauta.
– Halo? Josephina, co się dzieje złotko? – W telefonie rozbrzmiał głos kobiety.
– Dzień dobry. Chciałam się zapytać, czy Trauta nie ma może w domu? Byliśmy umówieni dziś na kawę, a potem mieliśmy jechać obejrzeć kilka sali na wesele, jednak minęło już pół godziny od umówionej pory, a z nim nie ma żadnego kontaktu. Nie odbiera telefonu, ani nie odpisuje na SMSy – wytłumaczyła, lekko zaniepokojonym głosem, dziewczyna
– Hmmm… – zamyśliła się starsza z kobiet. – Zawsze był raczej punktualny. To dziwne, że nie odbiera telefonu. Odkąd pamiętam można było się z nim swobodnie skontaktować. W domu oczywiście go nie ma, jestem tu od rana i widziałam jak wychodził.
– Nie mówił dokąd idzie?
– Niestety nie. Zabrał tylko ze sobą torbę i słowem się nie odezwał.
– To dość niepokojące. No nic, wezmę taksówkę i zaraz u pani będę, wspólnie pomyślimy.
Jospehina znalazła się na miejscu po niecałym kwadransie. Wraz z matką Trauta, przeszły się po najbliższej okolicy, wciąż starając się dodzwonić do blondwłosego mężczyzny, ten jednak przepadł niczym kamień w wodę. W ich rozmowach padły już różne propozycje, łącznie z telefonem na policję, jednak ten pomysł zakończył się fiaskiem, gdyż funkcjonariusz stwierdził, że minęło zbyt mało czasu, by mogła być jakakolwiek mowa o zgłoszeniu zaginięcia. Kobiety praktycznie umierały ze stresu, kiedy to późnym wieczorem, w drzwiach mieszkania, stanął wreszcie zaginiony.
– Traut! – wykrzyczały chórem kobiety, kiedy ten, jakby nigdy nic, wszedł do środka.
– Cześć – mruknął zbywająco, kierując się w stronę swojego pokoju.
– Gdzieś ty był?! – zawołała poirytowana Josephina, zrywając się z kanapy i biegnąc za mężczyzną do jego pokoju.
– Na treningu – odparł chłodno.
– Na jakim treningu?! Wydzwaniałam do ciebie, wyrywałam sobie włosy z głowy! Wiesz jak mocno się martwiłam?! A ty, mówisz że byłeś na treningu! – wyartykułowała swoją złość w stronę mężczyzny, który rozpakowywał swoją torbę, odwrócony plecami do niej.
– No… – mruknął. – Telefon mi padł – stwierdził, rzucając go na łóżko.
Kobieta od razu podchwyciła smartphone, aby upewnić się, że mężczyzna jej nie okłamuje.
– Masz ponad sześćdziesiąt procent baterii, a twój telefon jest raptem wyciszony!
– Naprawdę? – zapytał, zerkając w jej stronę. – Pomyliłem się. – Znów zajął się rozpakowywaniem ciuchów.
– Poza tym, od kiedy ty cokolwiek trenujesz?! – zapytała z wyrzutem.
– Od niedawna. Chodzę na siłownię by ten… – Zamilkł na chwilę. – Dobrze wyglądać na ślubie.
– Ech kochanie… – westchnęła głęboko, zupełnie jakby w jednej chwili, uszło z niej całe napięcie. – Naprawdę, aż tak się martwisz swoim wyglądem? Jesteś szczupły, delikatny i takiego właśnie cię kocham. Cieszę się, że tak ci zależy by dobrze się prezentować na ślubie, ale dziś mieliśmy oglądać sale weselne, pamiętasz?
– Przepraszam, wyleciało mi to z głowy – stwierdził, odkładając torbę do szafy.
– No dobrze, już nic się nie dzieje, ale następnym razem, po prostu wspomnij mi, że idziesz na trening. – Josephina podeszła do mężczyzny i przytuliła go. – Kocham cię.
– Jeszcze raz przepraszam, to już się nie powtórzy. – Odwzajemnił uścisk. – Też cię kocham – powiedział, patrząc na postawione pod ścianą buty do treningu.
Ten trening był dosyć wyczerpujący. Wreszcie mogę coś osiągnąć, a ten cholerny Gaston pożałuje tego co mi zrobił. Muszę jednak trenować więcej i ciężej. Wciąż trenuję za mało!
***
– No i na dzisiaj koniec! – oświadczył prywatny trener, kiedy Traut zakończył ostatnią serię.
– Mógłbym trenować znacznie dłużej – stwierdził blondyn, z wyraźną nutą niezadowolenia w głosie.
– Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Wyślę ci na telefon zestaw treningowy, rozpisany na cały tydzień. Jadę na urlop, więc jakiś czas mnie nie będzie, ale będę z tobą w stałym kontakcie. Raportuj mi o postępach w treningu, tymczasem widzimy się za tydzień. Trzymaj się! – Mężczyzna zbił piątkę, ze swoim podopiecznym i oddalił się w stronę szatni.
Postępy w treningu? Z taką mierną częstotliwością i intensywnością, to wymierzę sprawiedliwość Gastonowi za jakieś sto lat. Muszę się zaharowywać na śmierć, w przeciwnym razie nic nie osiągnę! Jest dopiero ósma wieczorem. Wezmę rower i przejadę się po mieście z pełną prędkością, ale nie dłużej niż dwie godziny. Rano muszę znów wstać na trening. Zgłoszę L4 w pracy, co da mi więcej czasu do ćwiczeń. Muszę stać się silniejszy!
Minęły zaledwie dwa dni, od ostatniego spotkania trenera i Tarauta, kiedy to mężczyzna odebrał telefon od swojego podopiecznego.
– Siemanko Traut i jak tam postępy w treningu?
– Zrobiłem już swój trening… – Z słuchawki rozbrzmiał surowy głos Trauta.
– Trening na dzisiaj? Kurde, wcześnie poszedłeś na siłownię, jest dopiero kilka minut po siódmej – skomentował wesoło.
– Wykonałem cały plan, który mi rozpisałeś – wyraźnie zaakcentował słowo "cały".
– Czekaj co?! – wykrzyczał do słuchawki. – Przecież to był zestaw na cały tydzień! – Trener był przekonany, że coś opacznie zrozumiał. Wiedział oczywiście, że jego podopieczny był ambitny, ale podejście takiego typu, byłoby nienormalne.
– Zrobiłem trening na cały tydzień. W półtorej dnia. Jego trudność oceniam na poziom podstawowy. Nawet dobrze się nie zmęczyłem. Rozpisz mi kolejny.
– Ale…
– Rozpisz mi kolejny, mówię! Chyba za to ci płacę? – warknął do słuchawki Traut.
– Dobra niech będzie, rozpiszę ci trening na miesiąc i to bardzo ciężki, już po jednym dniu będziesz na tyle zmęczony, że nie dasz rady, ruszyć się przez kolejne dwa dni. Ale robisz to na własną odpowiedzialność.
– Dzięki… – mruknął Traut, po czym się rozłączył.
Kiedy po swoim urlopie trener zawitał na siłownie, nie potrafił uwierzyć własnym oczom. Blondyn wyszedł właśnie spod sztangi. Było na niej więcej talerzy, niż trener kiedykolwiek w życiu podniósł.
– Czołem trenerze, właśnie robiłem ostatnią serię z miesięcznego treningu – oznajmił Traut, podchodząc bliżej swojego prowadzącego.
Gdy zaczynali kilka tygodni temu, blondyn wyglądał na chudzielca, nie był w posiadaniu nawet połowy masy swojego trenera, jednak teraz, był od niego o wiele bardziej masywny i umięśniony. Obcisła koszulka mocno opinała muskularną klatkę i barki, a także uwydatniała kaloryfer na brzuchu. Nie było tutaj mowy o jakimś nadprogramowym tłuszczu, to była czysta masa mięśniowa.
– Traut, czy ty coś brałeś? Sterydy? Jakieś dopalacze, narkotyki? Cokolwiek? – zapytał przestraszony trener.
– Nie. Jedyne co robię, to śpię, trenuję i jem. Wydałem już całkiem sporo na dietę, ale muszę wydawać więcej, żeby poprawić swoją sylwetkę i osiągi.
– Co ty chcesz poprawiać?! Oszalałeś! – wykrzyczał.
– Muszę stać się jeszcze lepszy, a to, oznacza że muszę więcej środków przeznaczyć na dietę. Jestem więc zmuszony, zrezygnować z twojej pomocy trenerze, nie jesteś w stanie mnie już niczego nauczyć.
Blondyn przeszedł obok trenera, trącając go barkiem tak mocno, iż ten prawie się wywrócił. Spojrzał jeszcze ostatni raz w stronę, znikającego za drzwiami szatni, byłego już podopiecznego.
To jakiś żart?! Musiał coś brać! Skoro nie jest magiem, to kim w takim razie? Nie uwierzę, że on mógłby być człowiekiem!
***
– Dzwoniła Josephina, ponoć z waszej wspólnej lokaty, przeznaczonej na wesele, zniknęły duże kwoty! – zaczęła spanikowana matka, kiedy tylko Traut pojawił się w mieszkaniu.
– No… Potrzebowałem tych pieniędzy.
– Niby na co?! Przecież to na wasze wesele! – wykrzyczała.
– Treningi, dieta, sprzęt… A i kupiłem nowy rower, zapomniałem wam powiedzieć.
– Nowy rower?! Przecież niedawno dostałeś od nas nowiutki rower! O czym ty mówisz?! – nie przestawała, krzyczeć kobieta.
– Stary się rozpadł na części, zajeździłem go. A właśnie, kupiłem dziś nowe buty do biegania, bo w poprzednich starła się podeszwa – stwierdził beznamiętnie.
– Przecież przedwczoraj kurier przywiózł jakieś buty!
– No właśnie, to te starte. Dużo trenuję, ale muszę trenować jeszcze więcej.
– Traut, z dnia na dzień stajesz się coraz większy! To nie jest zdrowe! Przyznaj się, wydajesz pieniądze na jakieś nielegalne środki?!
– Moim jedynym środkiem jest dieta trening i sen, a przede wszystkim, chęć zemsty na Gastonie.
– Gaston? To ten słynny mag! Coś ty sobie ubzdurał?! – wrzeszczała wściekle kobieta.
– Idę trenować do swojego pokoju, nie przeszkadzaj mi.
Drzwi trzasnęły z hukiem, a już po chwili rozległ się zza nich dźwięk intensywnego treningu. Bezradna matka szybko zadzwoniła po Josephine, która przybyła do mieszkania niemal natychmiast. Ona też odczuwała, że coś jest nie tak. W ostatnim miesiącu widziała się ze swoim narzeczonym może z trzy razy. Czuła się mocno zaniedbana, śmiertelnie bała się o przyszłość tego związku.
Z Trautem dzieje się coś nie tak. Nigdy się tak nie zachowywał, a teraz czuję, jakby nasz związek powoli się kruszył. Jeśli nic nie zrobię to stracę go na zawsze, a co gorsza, on sam może się zatracić w swojej obsesji.
Josephina niemal wbiegła do pokoju swojego narzeczonego. Od razu uderzyła ją fala gorąca. Mężczyzna, w samych tylko spodenkach, wykonywał kolejne serie pompek na środku swojego pokoju. Kobieta spojrzała na ścienny termostat. Cyferblat dał jej do zrozumienia, że w pokoju było całe czterdzieści pięć stopni! Podbiegła do kaloryfera, ten jednak był chłodny.
Traut, który ćwiczył w pokoju, nie był już z postury mężczyzną, którego poznała. Ten obecny, był mocarnie zbudowany, jego mięśnie były idealnie wręcz wyseparowane i mocno zaznaczone, zaś cienka warstwa skóry, dokładnie uwydatniła waskularyzacje na napiętym ciele mężczyzny.
– Tutaj się idzie ugotować, skąd taki gorąc?! – zapytała nerwowo narzeczona.
– Na moim biurku leży termometr elektryczny. Weź go i sprawdź temperaturę mojego ciała – polecił księgowy.
Kobieta pośpiesznie wykonała polecenie, jednak zaraz po tym jak skierowała termometr na ciało swojego partnera, upuściła go na ziemię wystraszona.
– Przecież ty masz czterdzieści siedem stopni gorączki! Nie powinieneś nawet żyć! To ty emitujesz to całe ciepło w tym pokoju?!
– Tylko czterdzieści siedem? – zapytał, po czym przyspieszył swoje ruchy. – To zdecydowanie za mało, muszę ćwiczyć jeszcze więcej, aż osiągnę pięćdziesiąt stopni.
– To jest niemożliwe! Jesteś chory!
– Jeśli masz mi zamiar przeszkadzać w treningu, to możesz już sobie iść. Jestem zmotywowany i nastawiony na działanie.
– Nie mogę już z tobą! Po co ci to wszystko?! – Wskazała na sprzęt treningowy, który walał się niemal po całym pokoju.
– Głupie pytanie. Musze stać się jeszcze silniejszy i trenować jeszcze więcej, by stawić czoła Gastonowi.
– Kupiłeś to wszystko za nasze wspólne pieniądze! Odkładaliśmy je ponad dwa lata! Ubzdurałeś coś sobie głowie! – krzyczała, a po jej policzkach ciekły łzy. – Człowiek nie może pokonać maga, o czym ty mówisz do jasnej cholery?! – darła się tupiąc bezsilnie nogą w ziemię.
Traut energicznie podniósł się z ziemi. Kobieta mogła przysiąc, że prócz masy mięśniowej zwiększył się także jego wzrost. Blondyn zawsze był wysoki, ale na pewno nie aż tak jak teraz. Minęło kilka miesięcy od felernego incydentu z udziałem Trauta i bandziora, który Josephina widziała na internecie. Jej narzeczony, przez ten krótki czas, zdążył się tak bardzo zmienić, nie tylko fizycznie, ale i cała jego osobowość uległa drastycznej zmianie. Nie było w nim już miejsca na czułość.
– Jeszcze zobaczysz – rzucił chłodno, po czym zgarnął wiszącą na wieszaku skakankę i zaczął skakać.
Prędkość z jaką poruszała się linka skakanki, była niewyobrażalna. Kobieta nigdy nie widziała, by ktoś był aż tak szybki.
Jak on w ogóle daje radę przeskoczyć nad tak szybko pędzącą skakanką? I jakim cudem udaje mu się nadać jej taką prędkość? – Głowiła się Jospehina.
– Czy ty w ogóle jesteś moim Trautem, czy może kimś całkowicie innym? – Nie dawała rady powstrzymać emocji, cała trzęsła się ze złości, bezsilności i smutku.
– Jestem kimś kto pokona maga. – Zmierzył ją morderczym spojrzeniem. Jego wzrok wprost spiorunował kobietę. Był dziki, pełen determinacji i chłodu, niczym zaszczute zwierze, które nie ma już nic do stracenia, poza walką o życie.
Z każdą kolejną chwilą, pod wpływem wysokiej temperatury, pot na ciele mężczyzny zaczynał wyparowywać, tworząc wokół niego cienką aureolę pary.
– Koniec z nami… Nie dam rady dłużej tego ciągnąć! – wrzasnęła, po czym zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy i rzuciła nim o podłogę. Następnie płacząc, w biegu, opuściła pokój i mieszkanie mężczyzny.
– I coś ty najlepszego narobił?! Kochała cię, a ty kochałeś ją… – stwierdziła matka mężczyzny, stając w progu pokoju. Jej głos był przepełniony zawodem i rezygnacją.
– Potrzebowałem pieniędzy na dietę i więcej sprzętu, dobrze się składa, sprzedam pierścionek i będę miał pieniądze – stwierdził blondyn, nie przerywając ćwiczenia i wpatrując się w ścianę. – A i zapomniałem ci powiedzieć. Pożyczyłem sobie z twojego konta pięć tysięcy.
– Co?! – Matka nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała.
– Ale oddam, jak już pokonam Gastona stanę się sławny, nie będzie wtedy trudno o dobrze płatną robotę. Podejmę się czegoś ambitnego, na moim poziomie. A teraz możesz już sobie iść, muszę dokończyć trening.
***
Matka zastrzegła swoją kartę, wywalili mnie z pracy. Dobrze, że sprzedałem ten pierścionek, pieniądze są mi potrzebne. Od chwili zerwania miałem większą swobodę i mogłem trenować jak, kiedy i ile tylko chcę. Minęło już kilka dobrych tygodni i reżim treningowy oraz ścisła dieta, przyniosły znaczne efekty. Czuję, że mój czas nastał. Muszę udać się do China Town, ponoć właśnie w tej dzielnicy, jest wielu magów, którzy za opłatą dadzą mi namiary na Gastona.
Plan Trauta był całkiem prosty. Jedyne co musiał zrobić, to udać się do jakiegoś sporego skupiska tych wszystkich magów, czyli do China Town. Co tyczyło się wolnych magów, niezwiązanych z żadną korporacją, to właśnie tam gnieździło się ich najwięcej. Zdaniem mężczyzny, znalezienie tam łasego na kasę maga, będzie dziecinnie proste. Większość takiego typu osób za pieniądze zrobi wszystko, a już na pewno poda mu numer telefonu do Gastona.
Po zadaniu kilku odpowiednich pytań typu: "Kto trzyma tutaj nad wszystkim pieczę?", odpowiednim osobom, w większości starym mądrym Chińczykom, i przechadzce pomiędzy oświetlonymi uliczkami, znalazł w końcu bar, o którym powiedział mu jeden z tutejszych. Kiedy wszedł do środka, od razu wiedział, kto tutaj rozdawał karty. Mężczyzna o ciemnych długich włosach, szczupłej twarzy i zadartym nosie, siedział na jednej z kanap, prawie na samym końcu knajpy, a przy nim dwie młode kobiety oraz dwóch dobrze zbudowanych opryszków.
– Ty jesteś Almer? – zapytał Traut podchodząc do miejsca, w którym zasiadał lokalny król dżungli.
– A kto pyta? – burknął jeden z ochroniarzy, zachodząc mu drogę.
Chłodne spojrzenia Trauta sprawiło, że lekko się odsunął, zupełnie jakby stracił pewność siebie.
– Przepuść go, po aurze czuję, że to tylko człowiek – stwierdził nonszalancko mag.
Ochroniarz przesunął się, a blondyn mógł podejść do stolika.
– Przyszedłem w interesach – oznajmił beznamiętnie Traut.
– Co zwykły człowiek może chcieć od maga? – Almer spojrzał na swojego gościa lekceważąco.
– Chcę numer telefonu Gastona. – Traut rzucił na stół swoją torbę.
– No, no, niezła sumka – mruknął, rozpinając torbę i patrząc na banknoty. – Jesteś jakimś jego fanem?
– Mam z nim rachunki do wyrównania.
– Hahaha! – roześmiał się mag, a wraz z nim dziewczyny, które siedziały obok samca alfa.
– Odpuść sobie, mówię ci… – Mlasnął wymownie – Gaston zrobi ci krzywdę…
Uderzenie w marmurowy blat stołu, złamało go na pół. Ochroniarze odsunęli się nerwowo w tył, a Almer mocno przyparł plecami do oparcia kanapy. Kobiety wtuliły się w niego przestraszone.
– Dawaj numer – warknął Traut, patrząc groźnie na swojego rozmówcę i powoli rozwierając zaciśniętą pięść.
– Nie jesteś magiem, ale nie jesteś też słaby jak człowiek… Kim ty jesteś? – zapytał podejrzliwie czarnowłosy.
– Jestem zdeterminowany wymierzyć Gastonowi sprawiedliwość.
– Niech będzie, dam ci ten numer. – Pokiwał przytakująco głową. – Wygląda na to, że Gastona może spotkać ciekawa przygoda…
Zaraz po zdobyciu numeru blondyn opuścił knajpę i wykonał długo wyczekiwany telefon.
– Halo? – odezwał się w słuchawce głos maga.
– Dziś o dziewiątej wieczorem, na dachu wieżowca należącego do producentów dronów, zaraz przy rzece. Przychodzisz, albo uznaję cię za przegranego – powiedział twardo mężczyzna, po czym od razu się rozłączył.
***
Gaston dotarł na sam szczyt wieżowca punktualne. Długo zastanawiał się w jakiej sprawie ktoś miałby wzywać go w dokładnie w to miejsce, jednak pomimo lekkiej konfuzji, postanowił przybyć na spotkanie. Niezależnie o co chodziło, nie zamierzał zostać uznanym za przegranego, nie on.
Na sporym lądowisku dla helikopterów, czekał na niego mężczyzna. Jego twarz pokrywał cień, rzucany przez kaptur szarej bluzy. Oparty był o barierki, które ogradzały platformę. Zaraz za nią znajdowały się szerokie gzymsy, na których przeplatały się instalacje elektryczne i przewody klimatyzacji.
– Jesteś punktualnie – stwierdził surowy głos, wydobywający się spod kaptura.
– Skoro już tu przyszedłem, to może raczysz mi wyjaśnić, dlaczego tu jestem, kim jesteś ty i czego ode mnie chcesz? – zapytał Gaston, zaplatając ręce na piersi.
Traut zdjął kaptur, wpatrując się martwym wzrokiem w maga. Stał tak w chwili ciszy, czekając na jakąś reakcję przeciwnika, jednak nie doczekując się owej, postanowił przemówić.
– Mam na imię Taraut, poznajesz mnie?
– Mmm… – zastanowił się mag. – A powinienem? – zapytał z głupim uśmiechem.
– Przestań sobie drwić! – wydarł się Traut. – Upokorzyłeś mnie tamtego dnia i nawet nie zapamiętałeś mojej twarzy?!
– Aaa, już wiem, jesteś tą gwiazdą neta. – Uśmiechnął się jeszcze bardziej głupkowato.
– Uratowałem cię przed tamtym mięśniakiem, powinieneś być mi wdzięczny.
– Uratowałeś? Zniszczyłeś mi życie… Ale teraz przemówią nasze pięści.
– Haha! Że co? – Gaston wybuchnął śmiechem.
– Trzeba to wyjaśnić. – Traut zmrużył oczy. – Będziemy się bić. Bez żadnej magii, tylko pięści.
– Ej no, odpuść sobie, nie chcę zrobić ci krzywdy. – Otarł z policzka łzę, która przed chwilą popłynęła z jego oka, z powodu gwałtownego napadu śmiechu. – Nawet bez magii nie masz ze mną szans. Człowiek nie pokona maga.
– Boisz się? – głos Trauta ciął powietrze niczym bicz.
– Ciebie? – Udał zaskoczonego. – Nie bardzo. Ale skoro chcesz, mogę cię nauczyć pokory i pokazać gdzie twoje miejsce. – Strzelił kłykciami w prawej dłoni.
– Będziesz walczył bez magii? Uczciwie? – dopytał pewnym głosem Traut, nie okazując nawet krztyny strachu.
– Tak, może być. I tak zakończę tę walkę jednym ciosem.
– Niech więc będzie – mruknął blondyn, rozpinając zamek bluzy i zrzucając ją na ziemię.
– Ej zaraz… – Tym razem Gaston naprawdę był zaskoczony.
Kiedy go uratowałem był chucherkiem, a teraz… Ta muskulatura jest nieludzka, jakim cudem osiągnął taką sylwetkę, w tak krótkim czasie? Jakieś modyfikacje fizyczne? Zabawa genetyką? Sterydy? Co jest nie tak z tym gościem?! Ten jego wzrok… Tak nie patrzy przeciętny urzędas, to wzrok zabójcy, zwierzęcia, które jest w potrzasku i nie ma nic do stracenia. Wzrok prawdziwego desperaty. – Przez głowę Gastona przeszła prawdziwa burza myśli. Poczuł w swoim wnętrzu ścisk. Ostatni raz to uczucie pojawiło się bardzo dawno temu, kiedy był jeszcze młodym, niedoświadczonym magiem. – Czy ja czuję strach? Czy ja się go boję? Przecież to zwykły człowiek!
– Zaczynamy! – rzucił donośnie Traut.
– Nie poczek… – Nim mag zdołał dokończyć, potężny cios wylądował na jego szczęce.
Mężczyzna upadł na ziemię i przetoczył się po betonowej płycie. Od razu powstał i starał się przejść do kontrataku. Nie miał jednak na to czasu, gdyż kolejny cios wylądował na jego podbródku, wyrzucając go w powietrze na ponad metr. Następnie, również znienacka, nadeszło kopnięcie w brzuch. Siła z jaką zostało zadane, sprawiła że Gaston przeleciał przez pół lądowiska i uderzył plecami w metalowe barierki, wyginając je. Mag kaszlnął, wypluwając z ust krew.
Co się w ogóle tutaj dzieje?! Jest tak szybki, że nie nadążam za jego ruchami! Jak człowiek może być w posiadaniu takiej siły?! – Myślał Gaston, starając się ogarnąć sytuację.
Traut podskakiwał lekko w miejscu, trzymając pięści w zbitej gardzie. Kiedy tylko Gaston postanowił podnieść się z rurek, blondyn wystrzelił niczym z procy, zadając opadające kopnięcie piętą. Gdyby szatyn nie użył magii wiatru do przyspieszenia swojej reakcji, zapewne zostałby wgnieciony w podłoże, gdyż rurki złamały się niczym patyki pod impetem ciosu umięśnionego mężczyzny.
– Użyłeś magii… – warknął księgowy.
Muszę złamać zasady i obezwładnić go jakimś czarem, inaczej będzie po mnie… – Wydedukował zdesperowany mag.
– Pięść Wiatru! – wykrzyczał Gaston, zadając uderzenie prosto w twarz blondyna.
Po okolicy rozszedł się przenikliwy huk. Traut trzymał dłonią pięść maga, który starał się za wszelką cenę przełamać opór przeciwnika. Ręka Trauta była jednak nieugięta.
Przecież to zaklęcie powaliłoby niejednego maga, a on jest tylko człowiekiem! Co tu się dzieje?! Kim ty jesteś Traut?!
– Użyłeś magii… – powtórzył Traut, łapiąc pośpiesznie nadgarstek mężczyzny, a następnie ciągnąc go w swoją stronę, by zadać mu potężny cios kolanem, prosto w brzuch.
Mag zgiął się odruchowo, a w płucach zabrakło mu tchu. Nie minęła sekunda, a tym razem otrzymał kolejne uderzenie, tym razem w podbródek, i ponowne kopnięcie z wyskoku w tors. Tym razem Gaston wygiął swym ciałem barierki z drugiej strony lądowiska.
Ubrany na niebiesko mężczyzna, walczył o każdy oddech. Starał się również regularnie wypluwać krew, która napływała mu co chwila do ust. Otworzył szerzej półprzytomne oczy. Traut stał tuż przed nim, mierząc go surowym, nienawistnym i pustym wzrokiem. Mag miał wrażenie, że w oczodołach jego oprawcy znajduje się czysta bezduszna otchłań.
– Użyłeś magii… Jesteś oszustem. Nienawidzę takich jak ty. Potrafisz się tylko wywyższać. – Głos blondyna był zimny i pozbawiony jakiejkolwiek empatii. Z pełną siłą nadepnął na lewe kolano Gastona, które wydało z siebie nieprzyjemny trzask.
Mag wydarł się na całe gardło czując jak kości w jego kolanie pękają, a ścięgna rwą się niczym papier. W odpowiedzi nastąpiło kolejne uderzenie stopą w dokładnie to samo kolano. Druga fala gardłowego skomlenia wydarła się z ust maga.
– Wiesz co napędzało mnie przez ten cały czas? Co sprawiało, że katowałem się treningami, dietami, zerwałem z całym moim poprzednim życiem, co wprawiało mnie w stan niekończącej się desperacji? Chęć odpłacenia ci za zniewagę. Pierwotna chęć pokazania, że nawet magów dosięgają ograniczenia. Chciałem pokazać światu, że na takich jak ty też spadają ból i cierpienie! – Kolejne uderzenie w lewe kolano, sprawiło że noga maga wygięła się w nienaturalny sposób.
– T…To…To tyle? – zapytał drżącym głosem. – Tylk… Egh… – stęknął z bólu. – Tylko ta chęć ci towarzyszyła? Nie chciałeś sławy, pieniędzy, uznania?
– Uznanie, pieniądze i sława – powtórzył. – To wszystko idzie w parze z obraną drogą, ale nie jest celem samym w sobie. Chciałem by w moim życiu coś się zmieniło i postanowiłem osiągnąć to w ten, czy inny sposób. Odebrałeś mi pierwszą szansę, więc wymierzenie ci sprawiedliwości okazało się drugą opcją. Niemniej przyjemną. Okazuje się, że skomlenie maga pod butem człowieka, jest dość satysfakcjonujące. To miła odmiana od codziennej rutyny. – Tym razem uderzenie butem, praktycznie unicestwiły wszelką strukturę kostną i mięśniową w kolanie szatyna, zamieniając je w nieregularną papkę.
– Aaaaghrhr! – wydarł się z bólu Gaston. – Jesteś szaleńcem! – krzyczał na całe gardło.
– Możliwe – szepnął. – Ale to nic nie zmienia. Szaleniec, czy też nie, będę zwalczał takich jak ty. A ty będziesz pierwszym w kolekcji.
– W… W takim… Takim razie… – Mag oddychał ciężko. – W takim razie zabiorę cię ze sobą! – Oznajmił donośnie Gaston, zbliżając swoje dłonie do siebie. – Wietrzna Nova!
W mgnieniu oka, pomiędzy jego dłońmi, uformowała się kula powietrza. Kiedy Gaston klasnął, ogromny wybuch powietrza zmiótł praktycznie wszystko z powierzchni dachu wieżowca. Barierki, części betonu, przewody klimatyzacji, a także samego Trauta. Mag w ostatniej chwili złapał się jednego z drutów zbrojeniowych, które odkrył, odrywający się z dachu beton. Pomimo, że Gaston oberwał wieloma odłamkami po twarzy i ciele, jego pięść zacisnęła się na drucie z taką siłą, że metal wbił się w skórę, mag jednak nie puścił swej deski ratunku.
Uderzenie wiatru poderwało Trauta w powietrze i odrzuciło daleko w tył, zasypując przy okazji wszelkiego rodzaju kawałkami gruzu i złomu. Był tak blisko celu, a w jednej chwili znalazł się poza zasięgiem swojej zemsty. Widział jak oddala się się coraz bardziej od dachu wieżowca.
Oszust! Nie potrafił wygrać sprawiedliwie! Pokonałem go! Miałem go, a ten użył tej cholernej magii! – Umysł Trauta przepełniała wściekłość.
– Jeszcze zobaczysz magu wiatru Gastonie! – wydarł się Traut, po czym spadł w dół, prosto w otchłań nocy.
***
Wiatr uspokoił się po około minucie, jednak Gaston puścił metal dopiero po pięciu. Zaciskając zęby przetoczył się na plecy i z trudem nabrał powietrza w płuca. Całe ciało przeszywały bolesne dreszcze, a jego lewa noga była całkowicie odrętwiała, zupełnie jakby stracił w niej władze. Magowie potrafili regenerować się znacznie szybciej i lepiej niż ludzie, a także byli zdolni wylizać się z obrażeń, które dla zwykłego człowieka byłyby śmiertelne. Gaston nie miał jednak żadnych wątpliwości, pomimo tego że jest magiem, jego lewa noga nigdy nie wróci do pełnej sprawności. Już zawsze będzie nosił na sobie znamię zemsty Trauta.
Nie wiadomo nawet czy to był człowiek? Moim zdaniem to był jakiś potwór. Niszczyciel magów… Wątpię, aby moja nova zakończyła jego życie. Nie wiem, w którą stronę go zmiotło, ale obok budynku płynie rzeka. Jeśli do niej wpadł, na pewno przeżył… Zresztą nie wiem czy nawet upadek na ulicę zakończył by jego życie. To monstrum jest zdolne do wszystkiego. Przez najbliższy czas muszę pozostać w cieniu, na wypadek gdyby ta bestia chciała mnie dopaść. Traut… Na sam dźwięk tego imienia mam ciarki. Muszę się stąd wyczołgać i znaleźć pomoc, pozostanie w tym miejscu jest zbyt niebezpieczne, kto wie czy niedługo tu nie wróci. Czuję, że Traut ciągle żyje i nie odpuści sobie zbyt prędko…