- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Hawrań wspólny nam smutek ozłaca

Hawrań wspólny nam smutek ozłaca

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Hawrań wspólny nam smutek ozłaca

Przyszła pod wieczór od strony gór, z rozwianymi włosami, boso, w lekkiej sukience barwy trawy. Czekał na nią w ustronnym ogrodzie, przed gankiem pensjonatu. Rozpiął koszulę, zsunął plecak z ramion.

– I cóż – pytał niby obojętnie – warto było zostać nimfą?

– Dla was zawsze. – Śmiała się, ale uśmiech nie sięgał oczu.

Wybór był wówczas rzeczywiście niewielki. Przed dwoma laty zaszli większą grupą do Czarnej Doliny Jaworowej i tam, zabłądziwszy, natknęli się na starego, złośliwego Ducha Gór. Po długim wyrzekaniu na wandali i intruzów zgodził się wreszcie ich wyprowadzić, o ile jedno pozostanie z nim i dopomoże we władaniu przyrodą. Zgodziła się dziwnie łatwo, entuzjastycznie wręcz, twierdząc, jakoby życie nimfy górskiej było jej skrytym marzeniem.

Teraz należała im się tylko ta jedna, najkrótsza noc w roku. Mało czasu na wymianę myśli, doświadczeń, siebie. Mimo późnej godziny słońce zaszło niedawno, zmrok jeszcze nie zapadał, wiatr łagodnie chłodził powietrze. Daleko na wschodzie jaśniały Tatry Bielskie, blask z przeciwnej strony nieba barwił wapienne ściany Hawrani i Płaczliwej Skały różem, karminem, złotem.

Przylgnęła do dawnego ukochanego, zsuwając sukienkę z ramion, szukając wilgotnymi ustami – dywan mchu płożący się po mocnym pniu; ogródek był zaciszny.

– Tak teraz widzę świat, wiesz? – szepnęła z naciskiem. – Każdy szmer, każdy detal geologii, przyrody; zworniki grani, człony dolin; tu świstak ryje norkę; tam kornik drąży sosnę; ówdzie pali turysta. W pewnej mierze mogę na to wpływać wolą. Nie na turystów oczywiście…

Siedli na trawie, przygarnęła ich, miękka nagle i sprężysta jak puchowy materac. Gładził jej długie włosy, siklawa spływająca pasmami potoków. Spojrzał znów na wschód i odezwał się nieśmiało, nie wiedząc, skąd czerpie słowa:

– Hawrań wspólny nam smutek ozłaca i ta noc bez księżyca być musi.

Pocałunek, niczym języki śniegu stykające się u dna doliny. Noc jednak istotnie była bezksiężycowa, zmierzch zapadał teraz szybciej, powoli zacierając szczegóły w rzeźbie gór, pozostawiał kontury. Nimfa ich nie potrzebowała, czuła przecież każdy szczegół, każdy żleb i rówień: jak siebie samą. Sięgali teraz po siebie, badali swoje reakcje palcami, stykając je i przeplatając. Czubki jodeł w reglu, rzędy turniczek wyrastających z sąsiednich grani.

– Opowiedz mi o czymś – poprosiła.

Zaczął mówić o swoim miejskim życiu, niezdarnie, nie znajdując właściwych słów. Wobec majestatu gór wszystkie te tematy wydawały się błahe, nieistotne, a zarazem może bolesne dla oderwanej od nich dziewczyny.

– Nie tak… Opowiedz może raczej anegdotę.

– Dobrze! – Z tym mógł sobie poradzić. – Mam na przykład taką: jakoś zimą poszedłem do biblioteki, pamiętasz chyba panią Wilgę? W każdym razie mówię jej mniej więcej tak: „da mi pani coś ciekawego do poczytania, może jakiś mało znany epizod militarny?”, a ona na to „ma pan szczęście, chyba właśnie ostatnio przyszło coś takiego”. I wyobraź sobie, dała mi Ostatni atak na Kunyang Chhish!

Roześmieli się teraz oboje, przypadli do siebie bliżej, wdychając opary tuż znad wilgotnej trawy. Nie wiedzieli, kiedy pozbyli się reszty ubrań. Chmury otulające wierzchołki szczytów, roztrącające się o krawędzie, odchodzące strzępami i znów schodzące w całość – niedźwiedź w kosodrzewinie, gdy potężnymi łapami gnie i łamie elastyczne, kolące gałęzie, mocniejsze niż w równikowym buszu. Staccato serc, raciczki kozicy skaczącej po pionowym upadzie turni.

Rozłączeni jeszcze na moment, patrzyli w zachlapane gwiazdami niebo, szepcząc oderwane słówka, obietnice bez perspektywy realizacji. Tatry Bielskie majaczyły jak jasna blizna na wschodnim horyzoncie. Na granicy Tatr Wysokich i Zachodnich błyskało pojedyncze światełko obserwatorium.

– I ta noc bez księżyca być musi – zabrzmiało złowieszczym echem.

Potem obrócił się na nią i straciła jasny ogląd zdarzeń, odczucia przeszły w kategorie geologiczne. Płyty tektoniczne nacierają na siebie, górotwór piętrzy się i faluje. W rozdartej skale bije źródełko lawy, zastyga fantazyjnymi kształtami magmy, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi. Lodowiec posuwa się naprzód w swojej epoce, cofa się przed interglacjałem, rzeźbi głąb doliny jako wielką literę U. Posuwa się i cofa: aż wtem targnęło wszystkim niespodziewane trzęsienie ziemi, grzbiety górskie podniosły się raz, opadły. U stóp Łomnicy, niepożytej wiekami królowej-dziewicy, osunęły się z ciasnego podmokłego komina okruchy lawinki skalnej.

 

O świcie nimfa poszła na stronę, obiecała się jeszcze pożegnać, nim będzie musiała uciec naprawdę. W recepcji właścicielka pensjonatu, mimo okropnie wczesnej pory rześka jak skowronek, witała właśnie ratownika TOPR-u:

– Cześć, Paweł!

– Cześć. Nie meldował się u ciebie jeden taki Jaworski?

– Jaworski? Ano, był taki. Miał iść przez Ornak na Bystrą, tak mówił wczoraj rano. Nawet myślałam…

– Dobrze, zawęzi nam obszar poszukiwań. Cześć, młody! Cóżeś ty taki struty?

„Młody” zaczął niezbornie tłumaczyć, obawiając się wyśmiania. Ratownik słuchał uważnie, zmrużył oczy, blondyn szczupły i mocny jak szczapa. W końcu przerwał:

– Ha, takich bzdur tobyś sam nie wymyślił, musi być prawda. Mówisz, że jak się przedstawił, Duch Gór?

– Tak właśnie.

– Niczego takiego w naszej tradycji nie ma, obcy element. Żadna tam lokalna legenda, żadna z naszych łaskawych istot. Czarna Jaworowa… chyba wiem. Wam się objawił duch księcia Christiana, ponury upiór junkierskiej Hakaty.

– I co można z tym zrobić?

– Gdyby tak ją dogonić i zatrzymać w ucieczce, to może zdjęłoby klątwę. Mam spróbować?

– Bardzo proszę.

Pożegnanie przed gankiem wydawało się spokojne, ukochani wtuleni w siebie, mówiący o następnym spotkaniu, Hawrań patronowała im teraz czystą bielą, z Płaczliwej Skały jakby błysnęła łza. Gdy tylko jednak toprowiec ukazał się w drzwiach, nimfa znikła jak porwany wiatrem cień.

A Paweł pędził tuż za nią, odbijając się potężnymi susami.

Pokonali dwumetrowy parkan na tyłach ogrodu – ona płynną figurą gwiazdy, oparłszy dłonie na najwyższej desce, on tylko chwilę później, wspaniałym skokiem nożycowym. Gdy chłopak tam dotarł, zobaczył już tylko w oddali, jak przelatują przez szosę i wpadają biegiem w głąb Doliny Małej Łąki.

Potem stracił ich zupełnie z oczu, pomimo wielkiego pośpiechu nie mogąc nawet marzyć o nadążeniu. Po jakimś czasie, ponad dwa kilometry w górę doliny, na skraju wielkiej polany, zastał ratownika Pawła leżącego w przydrożnych zaroślach z oznakami skrajnego wyczerpania.

– Nic się nie przejmuj, młody – wyrzęził tamten, opierając się na łokciu i obficie spluwając żółcią. – Za szybka dla mnie, bestia, ale to nic. Za rok poprosimy o pomoc Jędrka Bachledę.

– A on?…

– Gdyby mu się chciało bawić w zawody, samemu Jornetowi dałby sto metrów pierwszeństwa na starcie. Dognałby kozicę w galopie. Pierwsza lepsza wychowanka upiora nie ma z nim szans.

Koniec

Komentarze

entropia nigdy nie maleje

Anonim bardzo dziękuje za wizytę jurorską i zdumiewająco adekwatną ilustrację!

Oj znaki się chyba troszkę rozjechały w ilości… Ale czytało się całkiem ciekawie :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Znaki są w porządku, 6969 to limit górny, nie musi być dokładnie tyle. Cieszę się, że czytało się całkiem ciekawie, dziękuję za lekturę i komentarz!

Wybacz, Anonimie, chyba czytałam za późno i mi się coś poprzestawiało xD

Spodziewaj się niespodziewanego

Witaj.

Hahaha, niezły żart! :) Całość wymieszana umiejętnie i trafnie z humorem, erotyką, miłością do gór, poezją i zagadkami. :) 

Na początku, przy opowieści o górskiej wycieczce młodych ludzi, miałam pewne straszne skojarzenia z zaginionymi przed laty studentami i obawiałam się nawiązania do tej makabrycznej historii, lecz fabuła poszła na szczęście w innym kierunku.

Nie kumam, czemu według Ciebie limit jest w porządku (czyżbyś go celowo przekroczył?), natomiast kumam, że jednym z ukrytych cytatów są oczywiście słowa Mickiewicza. :) 

Pozdrawiam i klikam za dowcip oraz świetny pomysł. Powodzenia. :) 

Pecunia non olet

NaNa, oczywiście nic nie szkodzi – dziękuję za chęć zwrócenia uwagi na ewentualny problem!

 

Witaj, Bruce!

Cudownie, że udaje Ci się dostrzec w tekście wszystkie te elementy. Nie było dla mnie pewne, czy erotyka podana w otoczce metaforyki przyrodniczo-geologicznej da się w ogóle strawić, ale mam nadzieję, że taki eksperyment wpasowuje się jakoś w założenia konkursu.

Sprawa Narożnika – okropna. Nie wiem, czy to tylko Twoje skojarzenie, czy rzeczywiście coś w opowiadaniu ją wyraźnie podsuwa, zobaczymy po reakcjach innych czytelników.

Jeśli chodzi o limit, wydaje mi się, że jest dobrze. Przecież 6788 to mniej niż 6969. Skoro jednak już dwie osoby zwracają uwagę, może to ja o czymś nie wiem – może mam jakąś karę do limitu za tematykę, może należy użyć jakiegoś innego licznika znaków?

Dziękuję za kliknięcie i pozdrawiam!

Hej No właśnie te metafory geologiczno – przyrodnicze, mnie nie porwały, ale wpasowały się w całość tekstu, który jest napisany z pomysłem :). Generalnie same opowiadanie nie jest w moich klimatach, a jednak muszę przyznać, że ma coś w sobie :), jest erotyka i czuć w szorcie przyrodę i piękno gór. Więc klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej, Bardzie!

Cieszę się, że doceniasz pomysł, nawet jeżeli konwencja nie całkiem przypada Ci do gustu. Skoro udało się oddać “przyrodę i piękno gór”, to także już jakiś postęp.

Dziękuję za lekturę, komentarz i kliknięcie, pozdrawiam!

Tak, niewyjaśniona do dziś, makabryczna “zbrodnia pod Narożnikiem” mimowolnie się tu nasuwa… Jednak Twój tekst pędzi wspaniale w innym kierunku i pozwala zapomnieć o tamtym temacie, by delektować się sobą samym. :)

Anonimie, wybacz, przysięgłabym, że widziałam u Ciebie 6988, coś mi na oczy padło najwyraźniej od tego upału…heartblush

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Naturalnie, 6988 to pewnie po prostu bardziej narzucający się układ cyfr, doskonale rozumiem pomyłkę. A Mickiewicza oczywiście celnie wytropiłaś!

heartkiss

Pecunia non olet

Krótkie:-)

Jak wszystko w tym konkursie, Kazimierzu XII. W każdym razie miło mi, że przeczytałeś i skomentowałeś.

Hej!

Początek ze streszczeniem trochę wybija z rytmu. Nie wiadomo, po co kobieta chciała zostać nimfą, brakuje umotywowania.

Za to językowo czyta się płynnie, ładnie, jest tak słodko i łagodnie.

Ale znowu: anegdota wybija z rytmu. Mamy taki sielski nastrój, zbliżenie, a tu nagle historia zwyczajna o bibliotece, zepsuło mi to klimat.

Dalej już trochę za mocno naszły te metafory. Te odczucia geologiczne to chyba za dużo jak na mnie.

No i jak na tak krótki tekst to szkoda, że dalej mamy inne perspektywy, bo przez to trudniej wczuć się i uchwycić zakochanych.

Poza tym – lekko, przyjemnie się czytało. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Hej, Ananke!

Dziękuję za lekturę i ciekawe uwagi.

Początek: po co chciała zostać – ktoś z grupy musiał… Na ile podobała jej się ta wizja, a na ile raczej chciała pomóc kolegom, pozostaje niedopowiedziane. Wydawało mi się to dosyć czytelne.

Anegdota, a także inna perspektywa w końcówce: na pewno coś w tym jest, że tak krótki tekst traci na wyrazistości od takich pobocznych elementów. Do przemyślenia na przyszłość.

Metafory geologiczne: eksperyment w związku z założeniami konkursu, liczę się z tym, że części odbiorców (oby nie wszystkim) wyda się mało strawny.

Cieszę się, że językowo płynnie i ładnie.

 

Pozdrawiam anonimowo!…

Ale w tekście jest, że zgodziła się łatwo, jakby to było jej marzeniem i tak trochę brakuje mi tu czegoś więcej, takiego pokazania, że to takie jej marzenie. No ale właśnie dlatego streszczenia dla mnie są niekoniecznie dobre, bo nie mamy tej sytuacji i można się domyślić tylko ze słów narratora, poza tym – była z chłopakiem, więc tak ją puścił? Dla mnie to mnożenie pytań na początku (na które i tak nie będzie odpowiedzi) trochę mija się z celem. :) Ale wiesz, to tylko moje luźne przemyślenia, ja wolę więcej tekstu "tu i teraz" niż streszczeń "wcześniej to i to", bo dla mnie równie dobrze mogłaby być tą nimfą (a wcześniej człowiekiem) i nie musielibyśmy wiedzieć, jak do tego doszło. ;) 

 

Dla mnie te wcześniejsze opisy były bardzo zgrabne, a te geologiczne już mniej, ale rozumiem potrzebę eksperymentowania, na pewno był to ciekawy zabieg. :) Poza tym cały tekst czytało się naprawdę przyjemnie. :) 

Oko skała

Lożanka bezprenumeratowa

Lubię góry, legendy i metafory, ale jakoś ten tekst do mnie nie trafił. Nie wiem, co się wydarzyło, bo nawet po zastanowieniu nie potrafię wskazać. Z jednej strony podziwiam geologiczne podejście do tematu, a z drugiej sam opis nacierających na siebie płyt tektonicznych był suchy(?), nie wiem. Właśnie nie wiem…

Wrócę tu jeszcze, bo może muszę jeszcze raz zagłębić się w Twoją opowieść. Coś mi umknęło najwyraźniej.

Ananke, widzę, na czym polega problem. Zamysł był taki, że ona nie bardzo chciała zostać tą nimfą, ale symulowała entuzjazm, bo i tak ktoś musiał (stąd użycie słów “twierdząc, jakoby”). Inaczej właśnie chłopak nie chciałby jej puścić. A ten przymus przygotowuje grunt pod końcowy twist, w którym rzekomy Duch Gór okazuje się elementem obcym i wrogim. Rozumiem w każdym razie, że mogło z tego wyjść niezbyt czytelne streszczenie i nawet trudno tu się zasłaniać limitem.

 

Ambush, bardzo dziękuję za wizytę jurorską! Trochę na mnie krajobraz patrzy…

 

M. G. Zanadro, Tobie również dziękuję za przeczytanie i komentarz! Szkoda, że nie do końca trafiło. Płyty geologiczne może i były suche, ale mógłby kto myśleć, że lodowiec posuwisto-zwrotny podgrzeje nastrój. Następnym razem postaram się lepiej, a jeżeli wrócisz tu jeszcze z przemyśleniami, na pewno to bardzo docenię!

Płyty geologiczne może i były suche, ale mógłby kto myśleć, że lodowiec posuwisto-zwrotny podgrzeje nastrój.

laugh

 

Wróciłam! Z innym nastawieniem, energią i wolną od innych tekstów głową. Czytałam wolniej i wnikliwiej i szczerze przyznam, że tekst mi się spodobał. Sam moment szczytowania (tak, tak → pasuje do tematyki) nadal pozostał dla mnie niezręczny, ale jak każdy w erotykach, dlatego ich unikam. Za to reszta opowiadania i ta anegdotka… super! Podobało mi się bardzo. Zakochanie w górach do tego stopnia, że bez zastanowienia dziewczyna decyduje się zostać nimfą (a może demon już wtedy ją wybrał i na nią wpłynął?) świetnie współgra z resztą opisywanych odczuć, bo przecież geologiczne metafory tak bardzo pasują do jej postaci. Będę trzymać kciuki za uratowanie dziewczyny za rok! Tymczasem klik ;)

Bardzo miło słyszeć, że wróciłaś i spodobało Ci się nieco bardziej! W każdym razie widzę już na pewno, że pierwotna decyzja dziewczyny została ukazana zbyt niewyraźnie, streszczeniowo, nie jest dobrze czytelna. Idea była taka, że ona zdecydowała się zostać, bo ktoś z ekipy musiał – a rzeczywiście ta przemiana może była dla niej najmniej przykra – ale entuzjazm to raczej udawała, aby pozostali jej nie zatrzymywali czy nie mieli potem wyrzutów sumienia. Momenty szczytowania (tak jest, bardzo trafione wyrażenie!) dla mnie też niezręczne, ale stąd właśnie chęć podjęcia konkursowej rękawicy odnośnie poszukiwania świeżych metafor.

Będę trzymać kciuki za uratowanie dziewczyny za rok!

A to już zabrzmiało prawie jak żądanie sequelu… I dziękuję za klika!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Naprawdę się cieszę! Dzięki za wizytę, Anet.

Cześć, Anonimie!

 

Po pierwszej, całkiem dobrej części, ta z toprowcem jakoś do mnie nie trafiła – trochę się też pogubiłem w postaciach, kto jest kim. Tam skacze też miejsce – z sielskiej miejscówki z widokami na góry, na miękkiej trawce, lądujemy w pensjonacie, całkiem możliwe, że ładnie położonym, ale nie wiem, na ile te miejsca ze sobą współgrają.

Sam metaforyczny opis zbliżenia jest hm… z jednej strony ciekawy i odważny, ale z drugiej, nie wiem, czy do mnie trafia. Natomiast językowo bardzo fajnie.

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokusie!

 

Dziękuję za ciekawe uwagi. W kwestii dopasowania miejsc, na samym początku mamy opis “w ustronnym ogrodzie, przed gankiem pensjonatu”, co może trochę rozjaśnia sprawę (miejsce jest częściowo modelowane na realnie istniejącym, położonym jednak nieco dalej od ujścia doliny). Rozumiem, że kłopot z rozróżnieniem postaci mógł dotyczyć przede wszystkim bezimiennego protagonisty i ratownika Pawła (a bliżej nieznany Jaworski też pewnie nie poprawił sytuacji). Może limit był trochę za krótki, aby decydować się na ekspozycję dwóch pełnych scen.

Owszem, opis zbliżenia absolutnie eksperymentalny i oparty przede wszystkim o zabawę językiem. (Nie, nie w tym sensie!)

 

Pozdrawiam nawzajem!

Pójście w góry to była odważna decyzja…

Powiedziałabym nawet, że nawet brawurowa bo ani pustyni, ani Islamu tak jakby autor chciał pokazać jurkom, że ma w nosie ich pragnienia i wytyczne. Z początku pomyślałam, że ktoś pomylił opowiadanie, ale jest erotyka, klimat takiego niewypowiedzianego drżenia i gry, które w przedziwny sposób komponują się z konkursem. 

Lożanka bezprenumeratowa

Pod nawisłym obłokiem bez deszczu

-Runo wspólny nam smutek ozłaca

I ta noc bez księżyca być musi.

 

Przed przeczytaniem, gdyby mnie ktoś spytał, czy istnieje erotyka ekologiczno-geologiczna – zaprzeczyłbym. Jednak zaraz po lekturze – właśnie takie określenie przyszło mi do głowy.

Dodam, że erotyka ta – choć tak odmienna od tej serwowanej przez inne utwory (a może właśnie dlatego?), świetnie wpisuje się w ramy konkursu.

Pióro autor ma zacne. A może to nie pióro, tylko pędzel? Bo pędzlem tym odmalowuje Tatry czarowne, Tatry magiczne.

Podobał mi się też humor – dozowany, melancholia – wszechobecna i poetyckość – nieprzesadna.

Konstrukcja utworu – podobnie jak erotyka – jest tu nietypowa. Dwudzielna.

Pierwsza, dłuższa część, to spotkanie z nimfą i retrospekcje – które wyjaśniają nam całość sytuacji, budują wcześniej wspomnianą melancholię i pewnego rodzaju napięcie.

Druga część to jakby powrót ze snu do jawy – by zaraz potem na powrót wskoczyć w sen.

I dać nadzieję.

Kunsztownie zrobione.

Czegoś nieuchwynnego mi zabrakło, ale trudno mi wprost nazwać – czego.

Może tego, by upewnić mnie bardziej, że nimfa rzeczywiście pragnie zostać uratowana?

A może to by wszystko popsuło?

Nie wiem. I zostałem z tą niewiedzą – i teraz myśl mi gdzieś leci w górskie doliny i szuka tej nimfy, by jej zapytać.

entropia nigdy nie maleje

Od zachodu słońca do bardzo wczesnego świtu czytało mi się pięknie. Ociupina baśni – Duch Gór – jak się później okazało paskudny „element obcy”, zalatujący  Rumpelstiltskinem! (Gdyby był produkcji krajowej, nie byłby taką wywłoką!  Nasze rodzime diabelstwo jest mimo wszystko o wiele poczciwsze). I dużo pięknego realizmu magicznego. Z powodu tego ostatniego nie brakowało mi np. wytłumaczenia  postępowania dziewczyny, która dziwnie łatwo zgodziła się zostać nimfą ani nie zdziwiła oczywista wiara toprowca w prawdziwość relacji chłopaka. Tak miało być i było – magia to magia, przyjmuje się ją bez dyskusji i z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Scena miłosna – dla mnie – przepiękna w treści i formie, nie mająca w sobie nic z erotycznego banału, imponująca zaskakującą i nieoczywistą koncepcją. A przenikanie nałożonych na siebie obrazów szaleńczych, miłosnych doznań i niemożliwego do okiełznania  „życia osobistego” przyrody – chapeau bas!

A jednak tu i ówdzie się zawiesiłam. Po raz pierwszy przy anegdocie (nota bene zabawnej i brzmiącej tak, jakby znana była autorowi z autopsji laugh). Zazgrzytała mi trywialnie i „wyskoczyła” z kontekstu. Szybko się jednak odwiesiłam, bo  przypomniałam sobie, że  dziewczyna  „śmiała się, ale uśmiech nie sięgał oczu”. (Pięknie. Lapidarnie. Celnie). I ta anegdota na chwilę wycofała wydarzenia ze świata magii, przywracając je światu ludzkiemu – nimfa mogła poczuć się dawną, żartującą ze swoim chłopakiem, rozbawioną dziewczyną. OK. Miłe i w zasadzie sensowne.

 

Większe wątpliwości dopadły mnie „po świcie”.  To z pewnością moja nadinterpretacja, ale odniosłam wrażenie, że Anonim poczuł się nieco skonfundowany  własną delikatnością i poetyckością, więc zdecydował się zakończyć sprawę w sposób sugerujący, że tak naprawdę to specjalizuje się w twardej postapokalipsie, a w erotykę magiczną wdepnął chwilowo i dla jaj.  I rozpoczęła się demolka. Najpierw siusiająca w krzakach nimfa. Mogła się kochać, to mogła i siusiać – najwyraźniej nie znimfiała do końca. Poza tym na chwilę należało ją zdjąć ze sceny. OK. Dalej – pojawia się toprowiec . Wchodzi do schroniska – mógł, bo nimfa w krzakach nadal tkwiła. Ale po co chłopiec piękny i młody także ładuje się do chałupy, skoro ukochana mogła w każdej chwili wrócić, aby się pożegnać? Na krótką pogaduchę? A potem ni stąd ni zowąd gość pojawia się znowu przed gankiem! A jeszcze bardziej potem Toprowiec Dobry na Wszystko  rusza galopem  z odsieczą, lecz „rączym wybiegom nie sprostał’, legł w kosodrzewinie i zaczął dowcipkować.

 Rozumiem trudność w znalezieniu stosownego epilogu dla tak magicznych, subtelnie opowiedzianych wydarzeń.  Nie mam pojęcia, jaki on mógłby być, żeby  całość nie została „przepiękniona”, ale ten, który jest, budzi we mnie coś w rodzaju rozgoryczenia – jakbyś mi piwem z sokiem malinowym pochlapał obraz Maigrette’a w oryginale. Co nie zmienia faktu, że chciałabym zagłosować na twój tekst w plebiscycie Jima, ale, kurczę, nie rozgryzłam metody. Się wczytam raz jeszcze w zasady. Pzdr. KT

 

Serdecznie dziękuję za kolejne fantastyczne komentarze! Naprawdę jestem pod wrażeniem.

 

Ambush, autor(ka) stanowczo dementuje, jakoby miał(a) w nosie (albo i jeszcze gorzej) wytyczne i pragnienia członków jury. To raczej dawny już pomysł na krótkie opowiadanie, który tutaj wydał się nieźle pasować. Była nawet próba dostosowania do wytycznych poprzez wprowadzenie dżina, ale okazał się pasować klimatycznie jak pięść do nosa, a za każde życzenie kazał sobie płacić w twardej walucie limitu znaków. Tak czy inaczej – przyjemnie, że doceniasz ten trudno uchwytny klimat gry erotycznej!

 

Jimie, przede wszystkim wyrazy uznania! Trudno było się spodziewać, że ktokolwiek rozpozna ten tytułowy cytat – może odrobina nadziei w Ninedin, gdyby zajrzała – a tu taka niespodzianka! Został ukryty w tekście jeszcze jeden, trudniejszy; z nim raczej trzeba by liczyć na historyka literatury górskiej.

To, co trafnie określasz jako “erotykę ekologiczno-geologiczną”, jest w zasadzie samodzielnym eksperymentem, ale jako najbliższą inspirację wypada mi wskazać Andreja Sládkoviča:

A potem sfrunę lotem skrzydlatym

Ponad liliowych jej piersi światem

Ku dolinie śnieżnobiałej

I spojrzę znów ku niebieskim dalom,

Gdzie w gwiazdach ciemnych źrenic się palą

Promiennozłote kryształy.

Naprawdę się cieszę, że dostrzegasz kunszt i umiejętnie wyliczasz tegoż kunsztu aspekty, może tylko przeczuwane w procesie twórczym, a zawsze właśnie podlegające ostatecznej ocenie czytelników. Ów brak “czegoś nieuchwytnego” jest, obawiam się, wspólnym mianownikiem solidnej technicznie, ale nie arcydzielnej literatury – przekroczyć ten próg nader trudno.

 

w_baskerville, szczerze doceniam obszerne i zajmujące uwagi! Nieczęsto widuję Twoje komentarze, ale gdy już się pojawiają, zawsze warto się w nie wczytać, a pod własnym tekstem – to dopiero przyjemność! Spróbuję odnieść się do nich możliwie rzetelnie…

(Gdyby był produkcji krajowej, nie byłby taką wywłoką! Nasze rodzime diabelstwo jest mimo wszystko o wiele poczciwsze).

Na pewno trochę tak jest, nie widzę w tym zresztą żadnego podkładu do dumy narodowej, zwykła różnica kultur. Chociaż jest w tym motywie kulturowym jakoś zakodowana opozycja “swój – obcy”, naszego diabełka zwykły chłopek-roztropek może oszwabić (!), a obcy diabeł to prawdziwy Nieprzyjaciel…

wytłumaczenia postępowania dziewczyny, która dziwnie łatwo zgodziła się zostać nimfą

Idea była taka, że udawała łatwość, aby już się reszta drużyny nie ofiarowała jeden przez drugiego, ale inni odbiorcy już zwracali uwagę, widocznie to zbyt słabo wybrzmiało.

oczywista wiara toprowca w prawdziwość relacji chłopaka.

To raczej zwykłe tertuliańskie credo quia absurdum (w prawidłowym znaczeniu, nie tym wypaczonym): wierzę, bo jakże coś takiego zmyślić. Zresztą – w najgorszym razie dogoniłby zwykłą turystkę i usłyszał, że owszem, niestety zerwała właśnie z niestabilnym psychicznie chłopakiem, pomocy nie potrzebuje…

A jednak tu i ówdzie się zawiesiłam. Po raz pierwszy przy anegdocie (…) Miłe i w zasadzie sensowne.

Cudownie, że widzisz zamierzony sens, ale jeżeli wpierw wyrywa z zanurzenia w świecie przedstawionym – to chyba jednak należało to jakoś lepiej napisać.

nota bene zabawnej i brzmiącej tak, jakby znana była autorowi z autopsji

A jednak wymyślona.

Większe wątpliwości dopadły mnie „po świcie”.  To z pewnością moja nadinterpretacja

Potwierdzam nadinterpretację, wydawało mi się po prostu – może mylnie – że tekst powinien zyskać na osadzeniu tego magicznego obrazu w szerszym kontekście rzeczywistości, na klamrze dającej jakieś nadzieje na przyszłość. Niemniej: trudno dyskutować z wrażeniami czytelnika.

I rozpoczęła się demolka.

Opisujesz ją tak, iż nawet gdyby dało się bronić tego czy innego rozwiązania, pod kątem rozwoju literackiego właściwie nie ma to sensu. Wolę przyjrzeć się uważnie, dlaczego w Twoim odczuciu rujnuje to klimat tekstu – co wyjaśniasz bardzo dokładnie – i postarać się uniknąć takich kłopotów na przyszłość.

jakbyś mi piwem z sokiem malinowym pochlapał obraz Maigrette’a w oryginale.

Brr, okropne wyobrażenie!

Co nie zmienia faktu, że chciałabym zagłosować na twój tekst w plebiscycie Jima, ale, kurczę, nie rozgryzłam metody. Się wczytam raz jeszcze w zasady.

Zauważam, że się udało. Dziękuję – i za głos, i przede wszystkim za wartościowy komentarz.

 

Pozdrawiam anonimowo Czytelników!

Wróciłem pod tekst raz jeszcze, tym razem by poczytać komentarze.

Jakże zacne komentarze!

Brawa dla wszystkich komentujących, choć chyba komentarz w_baskerville podobał mi się najbardziej :)

Anonimowi gratuluję siódmego miejsca i cieszę się, że erotyka ekologiczno-geologiczna znalazła swoje – nomen omen – miejsce w konkursie :)

Pamiętam, że przy pierwszym czytaniu utwór mi pobrzękiwał gdzieś wpół-zapomnianymi skojarzeniami mistrzów – nie tylko jak zauważyła bruce – Mickiewiczem, ale również Tetmajerem – znać, że twórca oczytany i chętnie z braćmi po piórze porozmawia.

Jeszcze raz gratulacje i brawa!

 

PS.

 

Przypominam, że w poście o wynikach, prosiłem o kontakt wszystkich z pierwszej czternastki, którzy się nie odanonimizowali.

entropia nigdy nie maleje

Z radością przyłączam się do braw dla wszystkich komentujących – i zarazem dziękuję za powrót z gratulacjami, Jimie!

Tetmajer, owszem, na pewno pobrzmiewa gdzieś w poetyce, chociaż pozostały jeszcze ukryty cytat jest dużo trudniejszy, autor zapomniany nie na wpół, lecz co najmniej w 99%…

A co do przypomnienia, słusznie, wychylę się już ze skorupy. Wreszcie nie będę musiał stawać na czułkach, aby uniknąć form rodzajowych pierwszej osoby.

I teraz mogę już naprawdę, ślimaczo pozdrowić Czytelników!

Ślimak Zagłady

Twoja znajomość poezji i literatury różnorakiej (jak się okazuje również tej mającej góry w sercu, lub serce w górach) mi bardzo imponuje.

Pozdrawiam i cieszę się widząc Cię wśród wędrowców, którzy wyruszyli nieprzetartym, górskim szlakiem, jakim jawi mi się nie tylko ten konkurs, ale i Księga Miliona jako taka :)

 

A co do poetów, którzy mi do głowy przyszli to jeszcze mam na myśli Jana Kasprowicza, ale on nie zapomniany przecież całkowicie, więc pewnie znów błądzę :)

 

Ale podrzucę tu odrobinę z Księgi ubogich – bo mimo wszystko – klimatem bliskie:

 

Wi­taj­cie, ko­cha­ne góry,

O, wi­taj dro­ga ma rze­ko!

I oto znów je­stem z wami,

A by­łem tak da­le­ko!

Dzie­li­li mnie od was lu­dzie,

Wrza­skli­wy roz­gwar mia­sta,

I owa śmiesz­na cier­pli­wość,

Co z wy­rze­cze­nia wy­ra­sta

 

Od­dal­ne to są prze­strze­nie,

Pust­ko­wia, bez­płod­ne głu­sze,

Prze­ry­wa je tyl­ko tę­sk­no­ta,

Co ku wam pę­dzi du­szę.

 

I ona mnie wresz­cie przy­gna­ła,

Że wi­dzę was oko w oko,

Że sły­szę, jak szu­misz, ty wodo,

Sze­ro­ko i głę­bo­ko.

 

Tak! Cho­dzę i pa­trzę, i słu­cham -

O jak­żeż tu miło! jak miło! -

I śle­dzę, czy coś się tu może

Od kie­dyś nie zmie­ni­ło?

 

Nic, jeno w cha­cie przy­droż­nej

Zmarł mój przy­ja­ciel le­ci­wy

I uschły dwie wierz­by nad ro­wem,

Straż­nicz­ki wio­sen­nej niwy.

 

A za to świe­żym się li­ściem

Po­kry­ły na­sze je­sio­ny

I ja­skry się zło­cą w tra­wie

Zie­lo­nej, nie po­ko­szo­nej.

 

A za to pły­ną od pola

Twór­cze po­dmu­chy wiecz­no­ści,

Co śmierć na ży­cie prze­twa­rza

I ścież­ki my­śli mych pro­ści.

 

Wi­taj­cie, ko­cha­ne góry,

O, wi­taj, dro­ga ma rze­ko!

I oto znów je­stem z wami,

A by­łem tak da­le­ko!

entropia nigdy nie maleje

Ogólnie typowanie w tym konkursie wyszło mi słabo, ale Ciebie podejrzewałam o bycie autorką.

Choć teraz zabawa konwencją wydaje się bardzo Twoja;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ślimaku, ja nie zgadłam, że tekst Twój, ale jeszcze raz gratuluję. :) 

A tak właśnie myślałam, że o górach to tylko Ty, Ślimaku Zagłady! :) Gratulacje. :)

Pecunia non olet

Bardzo ładny utworek. Erotyka miłości do gór? Interesujący pomysł. Kiedy następnym razem będę w Tatrach, poszukam tych uniesień.

Metafora IMO genialna. W ogóle sprawnie posługujesz się językiem.

Babska logika rządzi!

Jak miło widzieć tyle kolejnych komentarzy! Bardzo Wam dziękuję.

 

Jimie, to dość niszowa działka, a przecież wiem, że w literaturze fantastycznej wielu bywalców Portalu jest nieporównanie bardziej oczytanych ode mnie. Dziękuję za przytoczenie Kasprowicza, nie myślałem o nim, ale chętnie przyznaję, że pasuje tu klimatem Księga ubogich. Opis uczuć na tle przyrody, również górskiej, czy też przyroda jako dodatek do uczuć, nie jest rzadkością w poezji – na pewno Tetmajer, a choćby i Słowackiego W Szwajcarii. Wydaje mi się, że dużo trudniej znaleźć przykłady, gdzie te wątki rzeczywiście stapiają się metaforą w jedno.

 

Ambush, Ananke, Bruce, zdawałem sobie sprawę, że kreacja górsko-poetycka oraz zabawa językiem mogą mocno sugerować autorstwo, jakkolwiek na pewno mamy paru innych użytkowników zdolnych do napisania czegoś podobnego stylem i nawet lepszego. Jeszcze raz dziękuję za lekturę i komentarze!

 

Finklo, czekałem tu na Ciebie! Cieszę się bardzo, że doceniasz metaforę, a opanowanie języka istotnie nie jest polem, na którym najpilniej potrzebuję dalszego rozwoju literackiego. I dziękuję za punkcik do Biblioteki, naturalnie. A rozejrzałaś się za nawiązaniem wspomnianym w przedmowie?

Ślimaku, jestem prostą prozaiczką, rozpoznałam tylko Mickiewicza. ;-/

Babska logika rządzi!

Finklo, nawiązania poetyckie swoją drogą, a Jędrek Bachleda z niczym Ci się nie kojarzy?

Ach, więc jesteś Ślimakiem Zagłady! Rzeczywiście z apokalipsą raczej ci nie po drodze. No, może poza nickiem, który wieszczy nieszczęście, ale – dzięki Bogu – lezące pomalutku.

 

Na pewno trochę tak jest, nie widzę w tym zresztą żadnego podkładu do dumy narodowej, zwykła różnica kultur.

 

To nie duma narodowa, tylko pozostały z dzieciństwa sentyment do Rokity, Boruty, płanetników, południc, utopców etc. I ilustracji Jana Marcina Szancera! I klechd Leśmiana. Tak mi zostało, po prostu.

 

wytłumaczenia postępowania dziewczyny, która dziwnie łatwo zgodziła się zostać nimfą

 

Idea była taka, że udawała łatwość, aby już się reszta drużyny nie ofiarowała jeden przez drugiego, ale inni odbiorcy już zwracali uwagę, widocznie to zbyt słabo wybrzmiało.

 

Ależ, Ślimaku, ja  napisałam, że postępowanie dziewczyny mnie NIE dziwi.  I że nie trzeba się doszukiwać motywacji, tylko zaakceptować fakt takim, jaki jest. Magia! Poza tym na początku opowiadania czytamy wymianę zdań między chłopakiem a nimfą, która chętnym daje wystarczające pole do snucia domysłów:

 

– I cóż – pytał niby obojętnie – warto było zostać nimfą?

– Dla was zawsze.

 

Było miło. 

Pzdr. KT

 

 

Wspaniale, że wróciłaś z dodatkowym komentarzem! Może i w końcu spróbuję coś napisać w konwencji apokaliptycznej, pseudonim zobowiązuje, a inspiracji nie brak…

To nie duma narodowa, tylko pozostały z dzieciństwa sentyment (…) Tak mi zostało, po prostu.

Nie przypisywałem Ci tutaj żadnych motywacji, tylko raczej sam chciałem wyjaśnić, że zaczerpnąłem podobne wzorce kulturowe z łagodnymi rodzimymi stworkami i niemiecki książę-duch nie jest tutaj prymitywnym komentarzem politycznym.

I że nie trzeba się doszukiwać motywacji, tylko zaakceptować fakt takim, jaki jest. Magia!

Rozumiem – kilkoro wcześniejszych komentatorów właśnie wskazywało, że trochę im przeszkadza ten brak motywacji (czy może jej nie dość jasne przedstawienie), ale w takim razie dobrze wiedzieć, że Tobie nie.

 

Pozdrawiam ponownie!

Finklo, nawiązania poetyckie swoją drogą, a Jędrek Bachleda z niczym Ci się nie kojarzy?

Och. Zaszczyconam. I aż mi głupio, że nie rozpoznałam o własnych siłach. Normalnie rzuciłeś przede mnie perły.

Jasne, że wyglądało znajomo, ale to dlatego, że sama wzięłam jedne z najpopularniejszych w regionie imion i nazwisk.

Babska logika rządzi!

Skromny wyraz uznania dla bodaj najlepszego opowiadania o tematyce tatrzańskiej, które znalazłem na Portalu.

Popularność regionalna imienia i nazwiska pozwoliła je tutaj naturalnie wstawić do tekstu, ale też domyślam się, że mogła utrudnić wypatrzenie nawiązania.

Przyciągał mnie tytuł wcześniej, ale konsekwentnie nie czytam anonimów. Już mogłem. Nie zawiodłem się, licząc na tekst, kogoś, kto musi kochać góry. Ładne to. Zajrzałem też do komentarzy. Bardzo spodobał mi się zamieszczony przez Ciebie wiersz. Nie ma, jak góry. :)

Cześć, Koalo! Domyślam się, że nieczytanie anonimów musi być poważnym utrudnieniem w odbiorze czytelniczym zanonimizowanego konkursu. Przyjemnie słyszeć, że Ci się podobało, góry również uważam za wyjątkowo wdzięczny temat w kreacji literackiej. A utwór Kasprowicza w komentarzu zamieścił Jim. Pozdrawiam!

Sorry. Jestem gapa. Może wynikło to stąd, że na ogół nie patrzę na komentarze, żeby się nimi nie sugerować i jeszcze rzadziej na autorów (chyba, że dotyczy to moich tekstów). Zamieszczenie wiersza pasowało mi do Ciebie.

Nie ma żadnego problemu. Cieszę się, że mogłem uściślić i oddać jurorowi należne uznanie za komentarz.

Czołem, Ślimaku!

Na początek dwa zgrzyty:

Przyszła pod wieczór od strony gór, z rozwianymi włosami, boso, w lekkiej sukience barwy trawy.

Może: koloru trawy, żeby uniknąć rymowanki?

 

szukając wilgotnymi ustami – dywan mchu płożący się po mocnym pniu – ogródek był zaciszny.

Rozważyłabym lekkie przekonstruowanie tego zdania, bo moim zdaniem wkradł się tu chaos. Wtrącenie dla mnie oznacza dopowiedzenie poprzedzającej je kwestii, a kolejny człon zdania (w tym wypadku: ogródek był zaciszny) stanowi kontynuację głównej myśli. Wyrzuciwszy wtrącenie, otrzymamy coś takiego: szukając wilgotnymi ustami, ogródek był zaciszny. Nie skleja mi się to w logiczną całość, w której jedno wynika z drugiego. A porównanie ust do mchu wydało mi się niestety nieco komiczne.

Z tego miejsca możemy płynnie przejść do kolejnej kwestii, która psuła mi odbiór tego skądinąd przyjemnego tekstu. Porównania. W moim odczuciu niektóre z nich psują nastrój i wprowadzają dysonans. Z jednej strony opisujesz miłosne uniesienia kochanków, a z drugiej nakierowujesz czytelnika na myślenie o kozich raciczkach czy niedźwiedziu buszującym w krzakach. Rozumiem, że miało to wzmacniać budowany od początku klimat gór i dzikiej natury, ale wydaje mi się, że natura sama w sobie oferuję masę innych porównań, które niekoniecznie będą sprawiać, że czytelnik zgrzyta zębami. A to właśnie robiłam, kiedy pomiędzy pocałunki i pieszczoty wkradały się języki śniegu albo czubki jodeł i turniczek.

Poza tym jednak opowiadanie bardzo spokojne, eleganckie i obrazowe. Może nie przesadnie erotyczne, ale opisy na pewno działały na wyobraźnię (chociaż nie zawsze w sposób, który Autor miał na myśli ;P).

Pozdrawiam serdecznie!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Czułkiem, Gravel!

Zaczynając od zgrzytów, tę barwę na kolor i z powrotem to przerabiałem parę razy. Rozważałem nawet, czy nie pojechać całkowicie Leśmianem: strój koloru murawego, a odcienia złocistego, murawego – dla murawy, złocistego – dla zabawy. Drugie wskazane zdanie przekonstruuję minimalnie, bo masz rację, że przy tym zapisie środkowa fraza wygląda na wtrącenie, a nie powinna nim być. Do mchu na pniu porównuję raczej całą sylwetkę obojga niż tylko usta.

Przechodząc płynnie do porównań, rozumiem, że cała eksperymentalna konwencja opowiadania budzi Twoje wątpliwości, ponieważ siła odmalowania obrazów górskich przytłacza właściwą treść przekazywaną w tych metaforach. Jest to dość głęboka uwaga konstrukcyjna, raczej nie do naprawienia bez zupełnej przeróbki nie tylko tekstu, ale nawet pomysłu na niego. Niemniej myślę, że warto było spróbować go napisać w tej postaci. Ciekaw jestem zresztą, jakie porównania do zjawisk przyrodniczych uznałabyś za trafniejsze i bardziej erotyczne.

I wreszcie kwestia zakończenia – najpierw wydawało mi się dość udane, ale teraz już nie jestem pewien, czy podział tak krótkiego opowiadania na dwie rozłączne części i wzięcie tej nocnej sceny w nawias względnego realizmu był trafną decyzją.

Nawzajem serdecznie pozdrawiam!

Ciekaw jestem zresztą, jakie porównania do zjawisk przyrodniczych uznałabyś za trafniejsze i bardziej erotyczne.

Tu mnie masz… Ogólnie wydaje mi się, że w tekście erotycznym porównania zawierające odniesienia do zwierząt (z przyczyn oczywistych) oraz rzeczy oślizgłych, takich jak mech (z przyczyn estetycznych), po prostu średnio się sprawdzają. Mech i kozice to nie jest to, o czym czytelnik ma ochotę myśleć, czytając zbiorek opowieści erotycznych, które mają go, hm, wprawić w odpowiedni nastrój ;)

Przyszło mi do głowy, że jakimś rozwiązaniem byłoby pójście w opisywanie wrażeń, porównywanie ich do zjawisk naturalnych. Dla przykładu: dotyk partnerki był ciepły jak słoneczny promień muskający o poranku delikatne liście paproci; szept kochanka jak szmer spokojnego potoku itd. To tylko sugestie, oczywiście, zresztą rozumiem, że gruntowany remont tekstu nie tylko byłby dokładaniem sobie pracy, ale w dodatku mógłby pozbawić go tej górskiej magii, która stanowi główną jego siłę ;) Moimi uwagami, jak zwykle, absolutnie nie musisz się więc przejmować.

 

I wreszcie kwestia zakończenia – najpierw wydawało mi się dość udane, ale teraz już nie jestem pewien, czy podział tak krótkiego opowiadania na dwie rozłączne części i wzięcie tej nocnej sceny w nawias względnego realizmu był trafną decyzją.

Jest dość spora rozbieżność w klimacie pomiędzy początkiem a końcówką, która rzeczywiście nieco razi. Początek podobał mi się bardziej, bo był niedopowiedziany, metaforyczny wręcz, podczas gdy końcówka, osadzona w konkretnych realiach i pozbawiona tej początkowej “magii” odstaje od niego nastrojem.

W dodatku – zapomniałam o tym wspomnieć w pierwszym komentarzu – w tym fragmencie nieco się pogubiłam:

Gdy tylko jednak toprowiec ukazał się w drzwiach, nimfa znikła jak porwany wiatrem cień.

A Paweł pędził tuż za nią, odbijając się potężnymi susami.

Pokonali oboje dwumetrowy parkan na tyłach ogrodu – ona płynną figurą gwiazdy, oparłszy dłonie na najwyższej desce, on wspaniałym skokiem nożycowym. Gdy chłopak tam dotarł, zobaczył już tylko w oddali, jak przelatują przez szosę i wpadają biegiem w głąb Doliny Małej Łąki.

Jak rozumiem toprowcem z pierwszego zdania jest Paweł? Kim więc są ci podkreśleni “oboje”? Z konstrukcji poprzednich zdań wynika, że to nimfa i Paweł, ale nie zgadza mi się to z kontekstem – w końcu Paweł ją gonił. I kim jest “chłopak”, który dotarł “tam” (czyli gdzie?). Zamęt nieco.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dziękuję za dodatkowe cenne uwagi! Opisywanie wrażeń w taki sposób, przynajmniej w tej przykładowej formie, wydawałoby mi się dosyć sztampowe, a w każdym razie trudno byłoby na tym oprzeć całą konstrukcję tekstu. Słusznie rzecz jasna zauważasz, że w obecnej formie to jest zabawa metaforami, która większości odbiorców z pewnością nie podnieci, może co najwyżej wprawić w stan łagodnego rozmarzenia.

Jak rozumiem toprowcem z pierwszego zdania jest Paweł? Kim więc są ci podkreśleni “oboje”? Z konstrukcji poprzednich zdań wynika, że to nimfa i Paweł, ale nie zgadza mi się to z kontekstem – w końcu Paweł ją gonił. I kim jest “chłopak”, który dotarł “tam” (czyli gdzie?). Zamęt nieco.

Prawda – wyrzucę “oboje”, bo niczemu nie służy, i dodam “później”, aby było widać, że nadal ją goni. “Chłopak” to główny bohater, nie bardzo jest jak go inaczej nazwać w tym miejscu, ale miałem nadzieję, że to dostatecznie jasne.

Wybaczcie, że się w Waszą, jakże uroczą dyskusję z moimi trzema grosikami wtrącę, ale…

 

Słusznie rzecz jasna zauważasz, że w obecnej formie to jest zabawa metaforami, która większości odbiorców z pewnością nie podnieci, może co najwyżej wprawić w stan łagodnego rozmarzenia.

 

ale, ale, ale! Ten tekst metaforami właśnie stoi.

Rozumiem, że dobór niektórych z nich mógłby być inny, ale bardzo się obawiam w razie kompletnej rekonstrukcji tekstu utracenia tego górskiego klimatu, tej rzeźkiej woni gór, która tu dociera z praktycznie każdego wersu.

Przy czym zgadzam się oczywiście, z tym co zauważyła gravel, że raciczki czy niedźwiedź mogą wprowadzać dysonans, ale czy zawsze i u każdego (a przede wszystkim – u każdej)?

Popatrzmy na ten problematyczny fragment:

 

Chmury otulające wierzchołki szczytów, roztrącające się o krawędzie, odchodzące strzępami i znów schodzące w całość – niedźwiedź w kosodrzewinie, gdy potężnymi łapami gnie i łamie elastyczne, kolące gałęzie, mocniejsze niż w równikowym buszu. Staccato serc, raciczki kozicy skaczącej po pionowym upadzie turni.

 

Nie wiem tego, raczej zgaduję, ale czyż niektóre odbiorczynie tekstu nie mogłyby uznać tych określeń jako erotyzujących? Niedźwiedź się przecież kojarzy z siłą, wzmocnione to jest jeszcze przez potężne łapy, którymi “gnie i łamie” – odbierać można jako pierwiastek męski, z całą jego zachłannością a z kolei kosodrzewina mocniejsza “niż w równikowym buszu” – może wprost, wybaczcie, że tak piękne słowa zwulgaryzuję – kojarzyć się z nimfą, jej kobiecym łonem, pokrytym naturalnym (a jakże, w końcu to nimfa) buszem.

Także raciczki – mają prawo kojarzyć się z miłosną grą – lekkie uderzenia palców, paznokci, skaczące po miejscach z pozoru nieerotycznych, ale przecież gdy osiągnie pewien pułap, całe ciało staje się klawiaturą miłosnego fortepianu i czasem szuka się przedłużenia, pogłębienia rozkoszy z dala od oczywistych dróg.

Oczywiście – podkreślę – tylko zgaduję. Nie wiem, jak naprawdę kobieta odbiera taki zapis, podobnie jak nie wiem, jak naprawdę kobieta odbiera tę miłosną grę – bo przecież zawsze jestem względem tego z zewnątrz. Pod tym względem, gravel, będąc kobietą, na pewno ma większy wgląd – ale zastanawiam się jedynie (i podkreślam to “zastanawiam” – to nie jest żaden zarzut, a jedynie prawdziwe, mocne “nie wiem”, z którym również nie wiem co zrobić), czy odbiór ten można generalizować?

Twierdzi się nieraz, że mężczyźni są prości i do siebie podobni, za to kobiety skomplikowane i różnorodne. Nie negując jakiejś prawdy w tym stereotypie (kiedyś naczytałem się nawet artykułów dlaczego właściwie tak) – ciekaw jestem tych różnych odbiorów. Czy ten fragment i w ogóle cały utwór może erotyzować, czy nie? A może jednak kobiety są bardziej do siebie podobne niż się uważa i można ten odbiór zgeneralizować?

I pozostawiam te pytania bez odpowiedzi – bo jak zaznaczyłem – wielokrotnie – jedynie zgaduję. I jedynie szukam.

 

entropia nigdy nie maleje

Dziękuję za ciekawy dodatek do dyskusji, Jimie!

Wahałem się, czy odpisywać, bo wyraźnie nie jest skierowany głównie do mnie, przynajmniej w zakresie zadanych pytań, ale cieszę się, że je postawiłeś. Sam nieraz się zastanawiam, na ile potrafię zobiektywizować swoje uwagi do tekstów, w jakim stopniu wynikają tylko z moich preferencji, a nie z wiedzy literackiej. Staram się to różnicować, pisać, czego jestem pewien, a co mi się tylko wydaje, ale zawsze pozostaje jakieś miejsce na wątpliwości. Zdarza się przecież, iż coś jest w mojej opinii splątaniem warstw abstrakcji i wywołuje okropny dysonans, a ktoś inny zachwyci się metaforą.

Najciekawszym dla mnie fragmentem były metafory kochania się z nimfą, przemienioną członkinią zagubionej grupy, która pozostała z Duchem Gór, aby inni powrócili. Poświęciła się z entuzjazmem, ponieważ – domniemuję – marzyła o czymś podobnym, o stopieniu się z przyrodą, górami. Przyglądamy się spełnionej obietnicy jednej nocy z byłym chłopakiem. Wspominają relacje ze zdobycia Kunyang Chhish, wielogłos uczestników wyprawy. Przepiękna wyprawa, jeszcze sprzed znanego polskiego himalaizmu, udana, niemniej silnie dla mnie naznaczona utratą najmłodszego uczestnika ekspedycji, Jana Franczuka.

Zgubiłam się w scenie schroniskowej (kim jest młody, a kim Paweł) i wróciłam na ścieżkę gdy Pawła znalazł młody. Konstrukcyjnie jest dla mnie ok, miejscami wydawało mi się za mało potoczyście.

 

Zatrzymanka:

Rozpiął koszulę, zsunął plecak z ramion.

– I cóż – pytał niby obojętnie – warto było zostać nimfą?

– Dla was zawsze. – Śmiała się, ale uśmiech nie sięgał oczu.

Wybór był rzeczywiście niewielki.

Zerknij, bo tutaj chyba coś delikatnie haczy? Mamy generalnie sytuację "tu i teraz" oraz przekomarzanie się z nimfą (wielokrotne: pytał, śmiała się) i konkluzję o nie sięganiu uśmiechu do oczu, a potem przechodzisz do wyjaśnienia (dalszy ciąg). Trochę prosiłoby się o czynność skończoną z tym uśmiechem, żeby zakończyć (sięgnął, nigdy nie dotarł do oczu, odbił się w oczach lub inaczej). Chyba, że celujesz w dwuznaczność i powtarzalność spotkań – "wybór był niewielki", lecz wtedy wybór staje się niezrozumiały. 

Wędrowałam po Bielskich Tatrach, nie na Hawraniu, oczywista, lecz kole niego i Płaczliwej Skały. ;-)

Klikałabym biblio za takie ujęcie tematu. :))

srd

a

Miniedytka: musiałam powróć bo nie dawał mi spokoju Hawrań, będzie poprawka, gdyż on, bywa nią. Mówiono mi że Hawrań jest kobietą. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj, Asylum! Jak zawsze miło Cię widzieć, a komentarz niezawodnie zajmujący.

Najciekawszym dla mnie fragmentem były metafory kochania się z nimfą, przemienioną członkinią zagubionej grupy, która pozostała z Duchem Gór, aby inni powrócili.

Istotnie, właśnie eksperyment z budową takich metafor był tym, co popchnęło mnie do napisania tekstu.

Poświęciła się z entuzjazmem, ponieważ – domniemuję – marzyła o czymś podobnym, o stopieniu się z przyrodą, górami.

Na pewno można tak to interpretować – a przynajmniej – nie była jej taka myśl całkiem przykra.

Wspominają relacje ze zdobycia Kunyang Chhish, wielogłos uczestników wyprawy. Przepiękna wyprawa, jeszcze sprzed znanego polskiego himalaizmu, udana, niemniej silnie dla mnie naznaczona utratą najmłodszego uczestnika ekspedycji, Jana Franczuka.

Przemyślałaś to do większej głębi ode mnie, wrzuciłem to w tekst tylko jako ulotną anegdotę, ale oczywiście się z Tobą zgadzam.

Zgubiłam się w scenie schroniskowej (kim jest młody, a kim Paweł)

Tu miałem trochę problemu, bo wcześniej nie nazwałem głównego bohatera i trzeba go było teraz jakoś określać, to wymyśliłem, że ratownik będzie do niego mówił per “młody”.

Zerknij, bo tutaj chyba coś delikatnie haczy? Mamy generalnie sytuację “tu i teraz”, (…) a potem przechodzisz do wyjaśnienia (dalszy ciąg).

Może na razie dodam “wówczas” dla czytelnego odcięcia wyjaśnienia, a ewentualnie jeszcze to przemyślę.

Wędrowałam po Bielskich Tatrach, nie na Hawraniu, oczywista, lecz kole niego i Płaczliwej Skały.

Na Hawraniu też nie byłem. Reszta… to może raczej temat na priv, nie żebym się czegoś obawiał, ale nie chciałbym tym epatować i dawać złego przykładu.

Miniedytka: musiałam powrócić, bo nie dawał mi spokoju Hawrań, będzie poprawka, gdyż on, bywa nią. Mówiono mi, że Hawrań jest kobietą.

Nawet najwięksi znawcy różnią się opiniami, bo etymologia nazwy jest tutaj niepewna: o ile się nie mylę, słowacki havran “gawron”, ale rusińska havran “granica”. Osobiście zwykłem mówić w rodzaju męskim o “Hawraniu i Muraniu”, w żeńskim o “Hawrani i Płaczliwej Skale”, a gdy pojawia się samodzielnie, to różnie.

Klikałabym biblio za takie ujęcie tematu.

Bardzo mi przyjemnie!

srd

a

srd

ś

Hej, Ślimaku

Jak zwykle jestem pod wrażeniem Twojego panowania słowem. Może nie wszystkie metafory do mnie trafiły (ale nie ma takich, które trafiają do wszystkich), natomiast nie sposób nie docenić erotyki wymieszanej z górami – właściwie widoczna w tekście miłość do gór może być tą główną warstwą erotyki, a zbliżenie z nimfą jedynie pretekstem, fasadą.

Dołączę do głosów, dla których druga część, ta z ratownikiem, nieco nie pasuje do całości. Pogubiłem się, nie widziałem zbytnio związku i myślę, że gdyby test kończył się na tektonicznym zbliżeniu, nic by nie stracił.

Streszczenie na początku jest rzeczywiście streszczeniem, ale sam bym tak zrobił, bo inaczej miałbyś zupełnie inne opowiadanie. Nie zawsze trzeba pokazywać, czasem wystarczy opowiedzieć.

Trochę zastanawia mnie chłopak – wciąż wraca w góry dla jednego dnia, by spotkać się z ukochaną? 

Tekst jest inny, bardzo ciekawy i napisany Twoim niepowtarzalnym stylem. Mimo średniej końcówki, klikałbym.

Hej, Zanaisie!

Dziękuję za wpadnięcie z wizytą i ciekawą wypowiedź o tekście. Na pewno postaram się skorzystać na Twoich uwagach.

właściwie widoczna w tekście miłość do gór może być tą główną warstwą erotyki, a zbliżenie z nimfą jedynie pretekstem, fasadą.

Interesujące podejście. Raczej nie myślałem o tym w ten sposób, bo tak zwana “miłość do gór” na ogół jednak nie miewa komponentu erotycznego. Próbowałem może naszkicować kontekst, w którym te warstwy uczuciowości mogłyby się przenikać, zlewać jedna z drugą.

Dołączę do głosów, dla których druga część, ta z ratownikiem, nieco nie pasuje do całości. Pogubiłem się, nie widziałem zbytnio związku i myślę, że gdyby tekst kończył się na tektonicznym zbliżeniu, nic by nie stracił.

Może nawet by zyskał, na przykład znalazłoby się trochę miejsca na pełniejsze opowiedzenie początku historii, nie trzeba by streszczać. Chciałem trochę domknąć tekst, wziąć noc w wyraźną klamrę i dać perspektywę na przyszłość, bo często miewałem uwagi, że moje historie kończą się zbyt nagle i przez to sprawiają zawód.

Trochę zastanawia mnie chłopak – wciąż wraca w góry dla jednego dnia, by spotkać się z ukochaną?

Może nie tylko po to. Może poprzedniego dnia był na Świnicy, a nazajutrz wybiera się na Rohacze. Zresztą od tamtych wydarzeń minęły dopiero dwa lata.

Tekst jest inny, bardzo ciekawy i napisany Twoim niepowtarzalnym stylem. Mimo średniej końcówki, klikałbym.

Dziękuję!

 

Szanowny Ślimaku,

Mariaż geologii z erotyką w poetyckim wydaniu to coś czego się nie spodziewałem, ale czego potrzebowałem :) Bardzo to piękne, tak, że ani początku, ani humorystycznej końcówki nie traktuję jako niepasujących dodatków – spinają całość w opowiadanie, tło dla kunsztu literackiego Autora. 

Pozdrawiam!

Szanowny Helmucie!

Miło słyszeć, że w jakimś zakresie zaspokoiłem Twoje nieuświadomione potrzeby. Niewątpliwie jest to jedna z cennych funkcji literatury. Swój kunszt literacki na pewno będę się starał dalej rozwijać, aby spójność tekstów nie budziła żadnych zastrzeżeń, a i przekaz był jaśniejszy.

Pozdrawiam ślimaczo!

Interwencja toprowca nieco zburzyła mi nastrój opowieści, ale nie zniszczyła go całkiem. Cieszę się, że namówiona przez Jima i Ananke, przeczytałam tę zacnie napisaną historię. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W takim razie dziękuję Tobie za przybycie i komentarz, a Jimowi i Ananke za polecenie Ci tekstu! Rzeczywiście wielu czytelników zgadzało się z Tobą co do tego, że ostatnia scena przynajmniej naruszyła nastrój opowieści zamiast ją elegancko domknąć – i na pewno jest to dla mnie użyteczna nauka literacka. Oprócz tego cieszy mnie Twoja korzystna opinia!

Ślimaku, to wielce budujące, że nawet takie marudzonko wyzwala w Tobie chęć lepszego pisania! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cała przyjemność po mojej stronie – cieszę się, że poleciłem tekst i utrafiłem w to, czego lektura sprawi Reg przyjemność (a przy okazji Ślimaku zyskałeś czytelniczkę i merytoryczny komentarz, który wcale nie jest “marudzonkiem”).

entropia nigdy nie maleje

Też nijak nie uważam, aby ten trafny komentarz był marudzonkiem, natomiast z pewnością zapamiętam to miłe słówko jako potencjalnego kandydata na tytuł jakiegoś opowiadania, wiersza lub eseju.

Panowie, marudzonkiem nazwałam wzmiankę o pojawieniu się toprowca, nie odbiór całego opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ślimaku Zagłady

 

Pracuję właśnie nad Słowniczkiem na koniec Księgi i uznałem, że warto do pojęć, które się tam znajdą dodać i Twój “Ostatni atak na Kunyang Chhish”.

 

Napisałem to tak:

Ostatni atak na Kunyang Chhish – sprawozdanie z pierwszego w historii zdobycia jednego z najtrudniejszych wspinaczkowo szczytów Ziemi, Khunyang Chhish (dokonanego przez polską wyprawę).

 

Jeśli chciałbyś to jakoś zmienić, coś dodać, albo widziałbyś (albo ktokolwiek z komentujących widziałby) potrzebę wyjaśnienia jeszcze jakiegokolwiek wyrazu czy sformuowania (może warto te odniesienia poetyckie?) – napisz proszę tutaj albo na mejla Księgi.

 

Pozdrawiam :) 

entropia nigdy nie maleje

Bardzo dziękuję, przydatne i zręcznie sformułowane! W takim razie mogę zaproponować kilka objaśnień (w tym do tych cytatów) – nie nalegam oczywiście na wykorzystanie, pozostawiam na wypadek, gdybyś Ty uznał za stosowne je umieścić lub ktoś inny dostrzegł taką potrzebę.

…duch księcia Christiana, ponury upiór junkierskiej Hakaty – odniesienie do księcia Christiana Hohenlohego, właściciela znacznej części Tatr w późnym okresie zaborów, przeciwnika ruchu turystycznego, wandala ekologicznego, polakożercy.

Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi – Adam Mickiewicz, Dziady III, opis narodu polskiego poprzez porównanie do lawy.

Niepożyta wiekami królowa-dziewica – tak Łomnicę opisywał Maciej Bogusz Stęczyński, późny romantyk krajowy, współcześnie niemal zapomniany.

Runo wspólny nam smutek ozłaca i ta noc bez księżyca być musi – Robert Graves, Herkules z mojej załogi, naśladowanie z misteriów orfickich, tłum. Andrzej Nowicki, Halina Sibera-Breitkopf.

Samemu Jornetowi dałby sto metrów pierwszeństwa – Killian Jornet należy do najbardziej utytułowanych biegaczy górskich w historii.

 

Również świątecznie pozdrawiam!

Nowa Fantastyka