- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - After Hours

After Hours

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

After Hours

– Szanowni państwo, za piętnaście minut zamykamy. Prosimy o jak najszybsze, w miarę możliwości, udanie się do kas. Dziękujemy za wyrozumiałość! – rozbrzmiał przez głośniki głos ekspedientki.

– Stary, słyszałeś? Chodź już, wychodzimy – westchnąłem, patrząc, jak mój durnowaty kolega idzie w głąb alejki.

– Ogarnij się, Chlebu, przecież nas nie wyrzucą! A jak nie znajdę suszonych moreli to nici z mojej owsianki! – Usłyszałem w odpowiedzi.

W kwestii owoców i egzotycznych składników Hugo zawsze był trochę zbyt pobudzony.

– To chociaż szukaj ich szybciej! Przeszliśmy cały dział z bakaliami i co? I nie ma! Więc daj se spokój i chodźmy już!

Zupełnie jakby nie mógł kupić czegoś innego.

– Ale tu nie byliśmy! Zobacz! – zawołał nagle, skręcając między wąskimi regałami.

– Ej, gdzie ty…!

Stanąłem jak wryty i gapiłem się przez chwilę w milczeniu. Byłem tu już kilkadziesiąt razy i wydawało mi się, że znam ten sklep od dawna, ale tej alejki zupełnie nie kojarzyłem. Była odrobinę węższa niż pozostałe i jakby gorzej oświetlona. Na półkach leżały same dziwne produkty, z rodzaju tych, które zwykły Kowalski kupuje raz w życiu tylko z ciekawości. Wietnamski papier ryżowy, luksusowa czekolada za kilkadziesiąt złotych, panierka panko, zestaw do fondue, ostre sosy w meksykańskich kapeluszach, amerykańskie słodycze…

Było dziwnie, bardzo dziwnie.

– Ej, zobacz ile tu rzeczy! Niesamowite! Nie wiedziałem, że to tu sprzedają! – Brał do ręki kolejne produkty.

Wypełnił nimi pół koszyka. To się nazywa uległość wobec kapitalizmu.

– Zadowolony jesteś z siebie? – zapytałem, gdy zwrócił się w moją stronę.

– Bardzo! Może nie mają moreli, ale te suszone figi są jeszcze lepsze. I mam nasiona awokado! Z instrukcją i nawozem! – Pokazał mi pudełko.

– Zajebiście. Wracajmy już, co? Bo zaraz nas nie wypuszczą z tego… – Nie skończyłem, bo w tym samym momencie świetlówki nad nami przestały wesoło buczeć i zgasły.

Przez kilka sekund nie widzieliśmy nic, nawet siebie nawzajem.

– Co jest?! Przecież nie minęło jeszcze to piętnaście minut! Poza tym czemu nikt nas nie upomniał? – Hugo był wyraźnie poirytowany.

– Może to jest właśnie upomnienie. Chodźmy do wyjścia. To chyba gdzieś tam. – Wskazałem kierunek, choć sam ledwie widziałem swój palec.

Szliśmy jakąś minutę wspomagani światłem latarek z telefonu. Byliśmy daleko od wejścia, poza tym to był ogromny supermarket, więc nic dziwnego, że tyle nam zeszło.

Atmosfera nieczynnego sklepu jest zupełnie inna. Wszystko wydaje się takie martwe. Takie spokojne. Jak gdyby nigdy nie było tu ludzi, a cały sklep był dziełem natury. Odwiecznym labiryntem produktów, które rodzą się, żyją i umierają w tym ekosystemie. Znowu koloryzuję. Za dużo science fiction.

– Nareszcie! – Hugo podbiegł do szklanych drzwi i pomachał przed nimi ręką. – Ej, nie otwierają się!

Rozejrzałem się dookoła. W pobliżu kas nikogo nie było. Ciemno i pusto. Trochę strasznie.

– Zdaje się, że się spóźniliśmy.

– Jak to? Przecież jest… Co? Zegarek mi się rozładował? – Spojrzał na smartwatch ze zdziwieniem.

– Skoro nikogo już tu nie ma, to jak wyjdziemy? – zastanowiłem się.

– Zadzwoń do kogoś! Niech zadzwonią do managera czy coś! – denerwował się Hugo.

– Nie mam zasięgu. Dziwne, godziny też nie pokazuje. – Zacząłem grzebać w ustawieniach, ale bez skutku.

– U ciebie też?! – Z rezygnacją wsunął telefon do kieszeni.

Powiedliśmy wzrokiem w stronę mojego starego Mercedesa. Stał sobie spokojnie na parkingu i błyszczał w świetle ulicznych latarni. Gdzieś daleko ginęły ostatnie promienie słońca.

– Musimy stąd jakoś wyjść! Przecież to bez sensu!

– Może rozbijemy szybę? – zażartowałem.

– I chcesz potem za nią płacić?! – przeraził się Hugo. – Jeszcze nas o włam oskarżą.

– Spokojnie, na pewno jest jakieś inne wyjście. Ewakuacyjne są chyba zawsze otwarte, co nie?

Przemierzaliśmy dalej hipermarket, mijając kolejne alejki. Warzywa i owoce. Kasza, ryż, makaron. Chemia domowa. Napoje gazowane, soki.

Wydawało mi się, że robię się coraz słabszy. Światło z bezużytecznych w kwestii komunikacji telefonów oświetlało tylko skrawek przestrzeni.

Nagle mój kompan się zatrzymał i zaczął przyglądać jednej z półek.

– Chcesz? – Pokiwał w moją stronę jednym z batonów.

– Zwariowałeś? Przecież to kradzież! Tu na pewno są kamery!

– I na pewno mają noktowizję, podczerwień i umieją dzwonić na policję. Masz i nie świruj, Chlebu. To marzenie każdego dzieciaka: zostać zamkniętym na noc w sklepie i móc zjeść wszystko to, na co zawsze szkoda było pieniędzy twoim rodzicom – stwierdził roześmiany.

Nieprzekonany tą logiką chwyciłem batona. Jeden z tych prestiżowych, za ponad pięć złotych. W sumie zawsze chciałem go spróbować. Z jakiegoś powodu wyglądał naprawdę atrakcyjnie.

Otworzyłem go i ugryzłem solidny kawałek. Czekolada i orzechowy krem wypełniły mi usta. Smak uzasadniał cenę. Zauważyłem, że mój partner w zbrodni zjadł już swojego batona, a teraz sięgał po ogromną paczkę żelków. W drugiej dłoni trzymał karmelowe wafle.

– Przecież one są paskudne – zaprotestowałem.

– Pyszne są. Poza tym za darmo.

– Nawet za darmo bym nie chciał. Poza tym dalej twierdzę, że to kradzież.

– A kto nam to udowodni, co? – zapytał Hugo, wrzucając do ust żelkowego węża.

Jak na zawołanie po drugiej stronie sklepu zapaliło się światło. Głośny trzask i biały błysk jarzeniówki. Odwróciliśmy się jak porażeni. Kilka alejek dalej jasna łuna rozświetlała niewielką część hipermarketu.

– Stary, co jest? – Hugo wydawał się przestraszony. Nie on jeden zresztą.

– Może ktoś jednak zobaczył nas na monitoringu? – zastanowiłem się. – Jak tak to lepiej myśl nad wymówką czemu ukradliśmy żarcie.

Przez chwilę nasłuchiwaliśmy, jednak nikt nas nie zawołał. Nie słyszeliśmy też żadnych kroków. Po prostu szum jarzeniówki i tyle. Zupełnie jak gdyby włączyła się sama i świeciła bez celu.

Minęła chyba minuta, nim się otrząsnęliśmy. Gapiliśmy się bez celu na blade światło majaczące w oddali. Jednocześnie przyciągało i odstraszało. Być może to nocna aura pustego supermarketu, ale z jakiegoś powodu byliśmy naprawdę przerażeni.

– Idziemy tam? – zapytałem.

– Naprawdę chcesz? – odpowiedział niewyraźnie Hugo.

– Przecież mieliśmy znaleźć wyjście, nie pamiętasz? Tam przynajmniej będziemy widzieć coś więcej. Jak ktoś nas przyłapie to będziemy się martwić potem. Chcesz tu spędzić całą noc? – westchnąłem i zacząłem iść w stronę oświetlonej części sklepu.

– Nie miałbym nic przeciwko… – wymamrotał, jednak widząc, że mnie nie przekona, posłusznie poszedł za mną.

Szliśmy teraz główną aleją, mijając mniejsze po obu stronach. Lampa świeciła się praktycznie na drugim końcu sklepu. Panująca w większej części sklepu ciemność sprawiała, że wydawał się kilka razy większy niż normalnie. Sufit ginął gdzieś wysoko, zamieniając się w czarną otchłań, regały pięły się w górę niczym kamienne monolity, a dźwięk naszych kroków brutalnie rozrywał panującą tu ciszę. Hugo najwidoczniej postanowił ją skończyć, bo wykrzyknął nagle, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca.

– Ty! Coś jest przed nami! – zawołał, wskazując ręką na kształt na granicy zasięgu naszych latarek.

– Wózek do sprzątania? – rozpoznałem, gdy podeszliśmy trochę bliżej. – Ale jakiś taki…

– …za duży… Co nie? – dokończył równie zaniepokojony Hugo.

Gapiliśmy się przez chwilę na wózek, jakbyśmy zobaczyli statek kosmiczny. Nie wyróżniał się zbytnio: wiadro wody, kilka szmat, kilka płynów czyszczących… Problemem był jego rozmiar. Był ogromny. Wiadro sięgało nam do pasa, a koniec kija od mopa ginął w ciemnościach nad naszymi głowami. Hugo spojrzał na jego dolny koniec, spoczywający na podstawie wózka.

– Chlebu… – zaczął cicho, nieswoim głosem. – Widziałeś kiedyś, żeby mop tak wyglądał?

– N-nie… Chyba nie.

Patrzyliśmy na długie włosy spływające z końcówki mopa. Włosy. Tak, to na pewno były włosy. I wyglądały zdecydowanie zbyt naturalnie. Były w różnych kolorach i długościach, proste i kręcone. Mop był brudny od kurzu, okruchów i jakiejś brunatnej cieczy.

Jeszcze raz obejrzeliśmy cały wózek. Wciąż był za duży. O wiele za duży.

– Stary… – Hugo spojrzał na mnie w sposób, który zapamiętam chyba do końca życia. – Musimy wyjść z tego sklepu.

– …Tak. – Nie dałem rady wykrzesać z siebie więcej.

Oboje powiedliśmy wzrokiem ku białemu światłu. Za niedługo będziemy pod jarzeniówką. A potem… Co potem?

 

Dotarliśmy. Światło biło od lampy niedaleko działu z warzywami i owocami. W półmroku nawet górki pomarańczy i skrzynki ziemniaków wyglądały odrobinę złowieszczo.

– Stary, tu nie ma żadnego wyjścia – gorączkował się Hugo. – Co robimy?

– Może… – Próbowałem coś wymyślić, ale w głowie miałem zupełną pustkę.

Nigdy nie sądziłem, że noc w supermarkecie może być takim wyzwaniem.

Nagle naszą beznadziejną burzę mózgów przerwał szurający, metaliczny odgłos. W przeraźliwej ciszy pośrodku pustego sklepu zabrzmiało miałem wrażenie, jakby cały budynek miał się zaraz zawalić. Odgłos się powtórzył. Znowu i znowu, w końcu ustał.

Zamarliśmy. Nigdy nie sądziłem, że stwierdzenie, że kogoś „strach sparaliżował” jest prawdziwe, ale właśnie to się wtedy z nami stało. Zupełny bezład, niemożność ruszenia nawet palcem i jednoczesne pragnienie ucieczki jak najdalej. Obłęd.

Staliśmy tak przez kilka sekund albo lat. Nie umiem powiedzieć. Tym, co jednak przerwało ten marazm był trzask drugiej jarzeniówki kilka metrów dalej i padający niedaleko nas cień. Wychylał się powoli zza regału z konserwowanymi warzywami. Był ogromny, tajemniczy i nie przypominał niczego, co znałem. Ruszał się, ale nie był to człowiek. RUSZAŁ SIĘ I NIE BYŁ TO CIEŃ CZŁOWIEKA.

W końcu go zobaczyliśmy. W półmroku ciężko o szczegóły, ale może i dobrze, że nie zarejestrowałem wszystkiego. Mój umysł mógłby tego nie znieść.

Ogromne cielsko wytoczyło się zza regału kilkanaście metrów od nas. Stwór był nieco niekształtny, jak uformowana z błota figurka, ale jednocześnie masywny jak prawdziwy olbrzym. Poruszał się niezgrabnie i jakby leniwie. Jego ciało pokrywało wiele rzeczy, które pewnie były produktami tego sklepu. Głowa nie była dość dobrze oświetlona przez lampę ale również była ogromna. I z pewnością przerażająca.

Potwór rozejrzał się dookoła, ale zupełnie tępo, jakby od niechcenia i wrócił do wykonywanej czynności. Przeciągał on bowiem przez sklep sporą zamrażarkę. W jakim celu? Wtedy jakoś nie zadałem sobie tego pytania. Nie analizowałem nawet, co ja właściwie kurwa widzę. W takich chwilach człowiek myśli tylko o tym, co jest. Odzywa się pierwotny instynkt przetrwania, gadzi mózg, duchy przodków czy jakkolwiek to można nazwać. Człowiek chce przeżyć, a nie wiedzieć, jak nazwać zagrożenie.

– Nie widzi nas – stwierdziłem w myślach. – Może jest jak niektóre zwierzęta i reaguje na ruch albo po prostu jest za ciemno. Nieważne. Jeśli postoimy tutaj chwilę i poczekamy aż pójdzie…

W jednej chwili mój błyskotliwy plan szlag trafił. Być może jakoś zablokowałem u siebie instynkt samozachowawczy i pozostałem w miejscu. Instynkt ten jednak zadziałał zaskakująco dobrze u Hugo, który ułamki sekund po obmyśleniu przeze mnie strategii, postanowił odwrócić się na pięcie, wrzeszcząc jak nienormalny.

Monstrum pochyliło się w naszą stronę i przez chwilę nie ruszało. Potem zaś ryknęło przeraźliwie i zaczęło niepokojąco szybki bieg na czterech łapach, choć szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia ile ich było.

W tym momencie mój spryt ostatecznie się poddał i dołączyłem do mojego kolegi, biegnąc szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Jestem pewien, że pobiłem w tamtym momencie jakiś rekord. Przestałem myśleć o czymkolwiek innym. Liczyła się tylko ucieczka. Jak najszybciej i jak najskuteczniej. To była jedna z tych chwil, w których człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego co robi, bo adrenalina za bardzo przesłania mu wzrok.

Słyszałem za sobą wściekłe wycie, lecące na posadzkę produkty i niepokojący tupot nieludzkich stóp. Spojrzałem na Hugo, który biegł zaraz przy mnie, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Na twarzy zastygł mu grymas przerażenia. Szczęściarz ma lepszą kondycję niż ja. Jeśli utrzymamy to tempo…

Poślizgnąłem się. Chyba nauczka za myślenie przy bieganiu.

W chwili, gdy mieliśmy skręcić za regał z nabiałem, poślizgnąłem i wyłożyłem jak długi. Ból przeszył moje ciało. Lądowanie nie należało do przyjemnych. Podniosłem głowę i kątem oka zobaczyłem, jak Hugo na ułamek sekundy się odwraca.

To koniec – pomyślałem. – Nieważne co to jest, teraz mnie pożre, rozczłonkuje, utopi w oleju czy cokolwiek potwory z supermarketu robią z ludźmi.

Tak się jednak nie stało.

Zanim bestia zdążyła położyć na mnie swoje bezkształtne łapy, zostałem złapany i pociągnięty tak mocno, że myślałem, że stracę oba ramiona. Przez sekundę widziałem, jak sufit nade mną zamienia się najpierw w coś metalowego i bardzo brudnego kilka centymetrów nad moją twarzą, a potem w zieloną płachtę kilka metrów wyżej.

Zieloną płachtę? Jakim cudem widzę kolory?

Światło. Moje otoczenie było cudownie oświetlone przez złotą poświatę.

– Żyjesz, młody? – zapytał ktoś nagle.

– Żyje, co ma nie żyć! – zawołał inny.

– Wciągnąłeś go w ostatniej chwili, Marek.

– Odwal się! Lepiej późno niż wcale. Nie mogłem znaleźć tych jego chudych łap – tłumaczył się mężczyzna.

Podniosłem się, siedząc na podłodze i spojrzałem w stronę, z której dobiegały głosy. Dwójka mężczyzn uśmiechnęła się i pomogła mi wstać i otrzepać się z kurzu, który starłem prześlizgując się pod regałem.

– Jak się czujesz? – zapytał niższy facet. Marek, jak wnioskuję po głosie.

– Dobrze… – wybełkotałem. Nie wiem dlaczego było mi strasznie zimno.

– Weź sobie koc, młody. – Drugi z nieznajomych rzucił w moją stronę kawał materiału, którym z chęcią się otuliłem. – Nie chcesz, to nie musisz nic mówić. Wielu nie odzywa się przez parę godzin po tym jak po raz pierwszy zobaczą After Hours.

Delektując się przytulnością koca, spojrzałem bacznie na moich rozmówców.

– Co zobaczą?

 

Podeszliśmy do ogniska, palącego się mniej więcej pośrodku miejsca, w którym się znalazłem. Mówię miejsca, gdyż był to właściwie wydzielony prostokątny teren sklepu. Z czterech stron otaczały nas wysokie na kilka metrów regały, na których znajdowała się ogromna ilość produktów spożywczych, narzędzi i ubrań. Razem ze mną znajdowało się tu kilkunastu ludzi. Ktoś coś gotował w ogromnym garze postawionym na palniku turystycznym. Ktoś inny dokładał brykiet do ognia, niektórzy spali, inni prowadzili przytłumione rozmowy.

– Jak się nazywasz, młody? – zapytał starszy facet, który uratował mnie przed tym potworem. Marek.

– Chlebu… Znaczy się… Michał. Michał Chlebowicz. Dla przyjaciół Chlebu – dodałem automatycznie.

– Kochani, to jest Michał! – zawołał Marek. – Chłopak jest nowy, więc bądźcie mili i pokażcie mu wszystko, czego będzie potrzebować.

Część skinęła głowami, część się przywitała, niektórzy zupełnie zignorowali. Dziewczyna w piżamie i cienkim płaszczu spojrzała na mnie z uśmiechem i podała mi kubek herbaty. Pachniała cytrusowo i bardzo słodko.

– Cześć nowy – rzuciła. – Witaj w piekle. Jestem Gosia.

– Piekle? – zapytałem zdezorientowany.

– A na co ci to wygląda? – zaśmiał się stojący obok mężczyzna z bródką, który wcześniej rozmawiał z Markiem.

– Na pewno masz wiele pytań – stwierdził Marek. – Miejmy to już za sobą, chłopie. Musisz wiedzieć, na czym stoisz, jeśli chcesz tu przeżyć.

Wziąłem kubek od Gosi i upiłem trochę. Herbata w tajemniczy sposób uspokajała. No i smakowała świetnie. Pewnie jedna z tych droższych. Czemu o tym myślę?

– Co to jest to… After Hours?

Absurd sytuacji sprawił, że żadne inne pytanie nie wpadło mi do głowy.

– Właśnie mu uciekłeś – odparła Gosia, wciąż się uśmiechając. – Lepiej, żebyś nie myślał o nim za dużo. To tylko sprawia, że ci gorzej.

– N-nie rozumiem… Przed chwilą robiłem zakupy… A teraz… – Poczułem, że jeśli znowu się nie napiję to zwymiotuję z nerwów.

– Wszyscy wiemy, jak się czujesz. To minie, ale potrzebujesz czasu. Chodź, usiądziemy i wszystko ci wytłumaczymy.

– W porządku – powiedziałem, zupełnie jakby moje zdanie cokolwiek tu znaczyło.

Rozsiedliśmy się na jednym z grubych koców rozłożonych niedaleko ogniska. Pozostałe grupki zdawały się nas ignorować, jak gdyby wdzięczne Markowi i jego ekipie za wzięcie za siebie odpowiedzialności za nowego.

– Dobra, zacznijmy od początku – odezwał się mężczyzna z bródką. – Jesteśmy w sklepie, tym samym, do którego wszyscy kiedyś weszliśmy. Tak jakby. After Hours przeniósł cię do swojego wymiaru, sklepu po godzinach. Nie da się stąd wyjść, ani wejść bez pozwolenia tego czegoś. Zbudowaliśmy tę bazę i żyjemy tutaj, niektórzy nawet od kilku miesięcy. Jakoś dajemy sobie radę. Tak w ogóle to jestem Karol. – Podał mi rękę, którą machinalnie uścisnąłem.

Musiałem wyglądać jak po lobotomii, bo Marek pokręcił głową i spojrzał na Karola.

– Tak mu wytłumaczyłeś, że ma jeszcze większy mętlik w głowie.

– Tak? To wytłumacz mu lepiej, stary dziadzie – prychnął. Karol był prawdopodobnie z dwadzieścia lat młodszy od Marka.

– Nie ma problemu. Słuchaj, Michaś – zwrócił się do mnie.

Mówienie per Michaś do dwudziestotrzyletniego faceta niezbyt dodawało mi pewności siebie.

– Jak powiedział Lolek, jesteśmy w Auchan. Tym samym, do którego wszedłeś i w którym robiłeś zakupy – rozpoczął Marek.

– Ale jak…

– Poczekaj, wszystko ci wytłumaczę, ale chcę, żebyś zrozumiał każdy etap. Nie wszyscy byli na początku tak spokojni jak ty, a jak się dowiedzieli co i jak, to w ogóle. Nie raz, nie dwa musiałem kogoś związać taśmą. Ale taka już rola pierwszego. Tak że tego, wolę nie ryzykować. Kiwaj głową, jak dotrze, okej?

– Okej, znaczy… – Kiwnąłem.

Marek wziął głęboki wdech i zaczął.

– Jak robiłeś zakupy to nagle trafiłeś do alejki z dziwnymi produktami, prawda?

Znowu skinąłem głową.

– Potem zorientowałeś się, że światła zgasły, a wokół nikogo nie ma.

– Tak… – Stwierdziłem, że muszę coś powiedzieć.

– I dotarliście do drzwi, ale były zamknięte. Nikogo nie było, a telefony nie chciały działać – dokończył Marek.

Znowu kiwnąłem.

– Wtedy jeszcze myśleliśmy, że po prostu zamknęli nas na noc w sklepie – przyznała Gosia.

– Na początku było śmiesznie. W końcu mogłem napić się tej drogiej whisky, która zawsze mnie kusiła – rozmarzył się Karol.

– Wy też… – zacząłem zdziwiony.

– Tak, my też – prychnął Marek, najwidoczniej lekko rozdrażniony, że jego profesjonalny wywód został przerwany przez jego kompanów. – After Hours najwidoczniej jakoś zachęca ludzi do tego, żeby ukradli coś ze sklepu. Nawet dorośli nie mogą się temu oprzeć, a wtedy już nie możesz się wydostać.

– To znaczy, że gdybyśmy nic nie zjedli…

– Tak. Widzisz, ja też przyszedłem do tego sklepu z przyjacielem. Ja z jakiegoś powodu nie mogłem się opamiętać i wypiłem sobie kraftowe piwo, na które zawsze miałem ochotę. Aleksander był jednak trochę mądrzejszy i sam próbował mnie od tego odwieść, niestety nieskutecznie. Potem rozdzieliliśmy się i od tamtej pory już go nie widziałem. Ale to znaczy, że żyje i nie dał się wpędzić w pułapkę.

– Skąd ta pewność? – zapytałem.

– Sklep, jakkolwiek dziwny nie jest, jest skończony. Da się go obejść i wrócić w to samo miejsce, choć alejki mają tendencję do zmiany miejsc, a i sam After lubi robić przemeblowanie. A więc mój przyjaciel, jeśli do tej pory go nie znaleźliśmy, musi być poza sklepem. Bo nie wierzę, że mu się nie udało – powiedział jakby sam do siebie.

– Skoro mówicie, że nie da się stąd uciec…

– Tak, próbowaliśmy. Niemalże wszystkiego. Kilkukrotnie forsowaliśmy główne wejście, ale po rozbiciu szyby po prostu przechodziło się do innej części sklepu. Wejścia ewakuacyjne są zablokowane, a kiedy próbujemy je otworzyć, od razu pojawia się After i trzeba uciekać. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, dlaczego z nim nie walczymy.

Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, by stawić czoła temu… cokolwiek to jest.

– Skoro już tu jesteś, zostaniesz z nami. Nauczymy cię wszystkiego, co musisz wiedzieć, by tu przeżyć. I dołączysz do nas w walce o wolność!

Kilka osób wzniosło słabe okrzyki. Podniosłem zaciśniętą pięść w geście solidarności i uśmiechnąłem się. A potem poczułem, jak adrenalina opuszcza moje ciało. I zemdlałem.

 

Najtrudniejsze było chyba pogodzenie się z tym, że prawdopodobnie nigdy już nie zobaczę Hugo. Przez kilka pierwszych dni toczyłem otwartą walkę z pozostałą częścią grupy, jednak byli nieugięci. W końcu, gdy chciałem uciec i szukać go na własną rękę, związali mnie i kazali ochłonąć, mówiąc, że nie mam żadnych szans. I istotnie, nie miałem. Pokazali mi przy tym jedno nagranie mające uświadomić o skali zagrożenia. Pochodziło ono z kamer sklepowych; udało im się je zgrać, gdy pewnego razu włamali się do pokoju ochrony. Na nagraniu jeden z ich towarzyszy jest rzucany niczym szmaciana lalka i roztrzaskiwany o regały. Nigdy nie widziałem, jak umiera człowiek. I nie zdawałem sobie sprawy, jak kruche jest ludzkie ciało. Chciałem odwrócić wzrok, ale mi nie pozwolili.

– Mam nadzieję, że teraz rozumiesz. Wiemy co czujesz. Wszyscy chcielibyśmy tak zrobić, ale to niemożliwe. Po prostu zginiesz, Michaś. Możemy go tylko spowolnić albo zatrzymać na chwilę, ale nie mamy z nim szans – powiedział ponuro Marek.

– To, że do tej pory nikt go nie znalazł, nie znaczy, że nie żyje – pocieszała mnie Gosia. – Ten sklep ma wiele tajemnic. Twój przyjaciel mógł równie dobrze jakoś znaleźć wyjście i uciec. – Uśmiechnęła się.

Również się uśmiechnąłem, choć jej argument w obliczu ich długiej obecności tutaj był niezbyt wiarygodny.

Mijały kolejne dni, a ja coraz lepiej odnajdywałem się w otaczającej rzeczywistości. Marek i reszta pokazali mi jak robić zakupy, czyli bezpiecznie zabierać rzeczy z półek, gdzie lepiej nie chodzić, by nie trafić na Aftera i przede wszystkim jak nie oszaleć w tej rzeczywistości.

Wiele rzeczy, nawet jak na anomalię przypominającą dziwaczne internetowe historyjki, było ciężkich do wytłumaczenia. Jedną z nich było to, że muzyka, nieodłączny element dnia w sklepie, zależała od nastroju Aftera. Kiedy był spokojny mogliśmy usłyszeć z głośników cichego Chopina lub innego Grechutę, gdy był w coś zaangażowany leciało coś w stylu Guns N’ Roses czy Metallici, zaś kiedy ktoś z nas miał szczęście i natknął się na niego, pościgowi towarzyszyła psychodeliczna muzyka elektroniczna.

Pewnego dnia Lolek postanowił, że zabierze mnie na wyprawę na stoisko mięsne. Wyprawa ta była tą z tych najbardziej niebezpiecznych, gdyż After Hours najwidoczniej bardzo lubił to miejsce i często przesiadywał tam przerabiając mięso, które Bóg wie skąd się pojawiało, na relatywnie smaczne wędliny i kiełbasy. Nasz największy problem był jednocześnie naszym żywicielem.

Zebraliśmy ekipę pięciu osób, w tym ja, Lolek, Gosia i dwóch bliźniaków: Ryszarda i Rafała. Fakt, że w tak małej grupie znalazło się rodzeństwo, w dodatku bliźniaki, nie przestawał zaskakiwać. Wzięliśmy broń w postaci siekier i innych ostrych przedmiotów ze sklepu, także kilka petard, które uchowały się jakimś cudem z noworocznego stoiska i poszliśmy. Prowiant nie był nam potrzebny; wyprawa nie miała być długa, a w razie czego wystarczy sięgnąć po jedzenie na regałach.

Stoisko mięsne znajdowało się najdalej od naszej bazy, na przeciwległym końcu sklepu. Szliśmy szybko i pewnie, jednocześnie patrząc na wszystkie strony. Z tego, co zdążyłem się nauczyć, After zazwyczaj poruszał się bardzo ociężale i właściwie niemożliwe było go nie usłyszeć, choć przypadki, w których zaskakiwał on naszych, były paradoksalnie dość częste. Niektórzy mieli teorie dotyczące jego zdolności do teleportacji albo zmiany formy. Znalazł się nawet jeden, który twierdził, że Afterów może być dwóch, ale nikt nie chciał mu uwierzyć. Ciężko powiedzieć czy z racjonalnych powodów, czy po prostu taka myśl była już zbyt przytłaczająca.

Droga przebiegła bez problemu, co z jednej strony było budujące, z drugiej zaś, coraz bardziej wzmagało naszą czujność. W końcu zobaczyliśmy dział mięsny, jednak nie było z czego się cieszyć.

After Hours stał za ladą, ledwo się za nią mieszcząc i kroił coś komicznie małym w porównaniu do jego rozmiarów tasakiem. To był drugi raz, kiedy widziałem go w pełnej okazałości, przy świetle jarzeniówek i zdecydowanie nie było to nic przyjemnego. Miał kilka metrów wysokości i składał się jakby z szarej masy wyglądającej jak mieszanina kurzu, ziemi i mięsa, na której wisiało wiele przedmiotów sklepowych takich jak sprzęt ogrodniczy, kartony, elektronarzędzia, akcesoria domowe, a także pakowane jedzenie i nawet jeden wózek sklepowy, wystający zza pleców. Wyglądały jakby były do niego przyklejone. Sama jego twarz była bardzo niekształtna, jakby rozlana i nieregularna. Ogromne łuki brwiowe powodowały, że w miejscu oczu widać było jedynie czarne oczodoły, a pozostałą część „twarzy” stanowiły ogromne usta. Ostatecznie wyglądał dość pokracznie i może gdyby nie to, że był realnym potworem, a nie woskową figurą, byłby raczej śmieszny niż straszny.

Lolek dał znak, na który bliźniacy oddzieli się od nas i potruchtali na drugą stronę stoiska mięsnego. My zaś czekaliśmy schowani za stosem jabłek na stoisku owocowym. W końcu usłyszeliśmy sygnał.

Huk petardy rozerwał powietrze i dał nam zastrzyk adrenaliny. After natychmiast spojrzał w tamtym kierunku i warknął wściekle. Głośniki zaczęły nadawać agresywne techno, a on sam pognał w kierunku wyjścia ze stoiska. Usłyszeliśmy jeszcze śmiechy Ryśka i Roberta, którzy rzucili się do ucieczki. Najwidoczniej rola przynęty idealnie im odpowiadała.

– Ruchy, ruchy! – pogonił nas Lolek, samemu ruszając w kierunku lady.

Upewniwszy się, że After zniknął w jednej z alejek, przeskoczyliśmy do strefy dla pracowników i zaczęliśmy zbierać co ciekawsze kąski. Największy popyt, ze względu na możliwości przechowywania był na pakowane i wędzone mięso, takie jak kabanosy, parówki, wędliny i pieczenie. Surowe mięso było dopiero w drugiej kolejności, bo choć mogliśmy gotować dzięki cudownej ilości zapasów w sklepie, to nie mieliśmy lodówki czy zamrażarki by je przechowywać.

– Ile mamy czasu? – zapytałem, chwytając jeden z pasztetów.

– Pewnie jakieś dziesięć minut. Może jak chłopaki się postarają, z piętnaście – odparła Gosia, w pełni skupiona na pakowaniu kiełbasy wiejskiej.

– Te dzieciaki zrobią wszystko, żeby tylko jak najdłużej ich gonił. Po części im się nie dziwię. Gdybym sam miał dziewiętnaście lat, też szukałbym tu takich rozrywek. – Uśmiechnął się Lolek.

Gdy mój plecak był już praktycznie pełen, nie wiedzieć czemu odwróciłem się i zobaczyłem, że drzwi na zaplecze są lekko uchylone.

– Co tam jest? – zapytałem.

– Hm? Nie wiem, nigdy tam nie byłem. Pewnie chłodnia albo coś takiego. – Wzruszył ramionami Lolek.

Zasunąłem plecak i zbliżyłem się do drzwi. Istotnie czuć było bijący od nich chłód. Zdecydowałem się je pchnąć.

W środku było ciemno i śmierdziało czymś nieświeżym. Wszedłem głębiej i szukałem włącznika światła. Nagle usłyszałem za sobą trzask. Drzwi się zamknęły.

Uderzyłem w nie kilka razy i spojrzałem przez szybę na zdziwionego Lolka.

– Dasz radę otworzyć?! – zawołałem.

– Cholera, zatrzaśnięte! Gośka, mamy problem!

– Jak ty to zrobiłeś?! – zawołała Gosia.

– Nie wiem! Po prostu nagle się zamknęły! Nie macie tam klucza?! – Zaczynałem coraz bardziej panikować.

– Poczekaj, zaraz znajdę coś…

– After! – wykrzyknęła Gosia.

– Co?! Przecież… A żeby to… – Lolek zacisnął zęby. – Słuchaj, Michał! Wrócimy po ciebie! Dasz radę tam wytrzymać?!

– T-tak… Chyba tak… – powiedziałem, choć cały trząsłem się z zimna i coraz bardziej się bałem.

Usłyszałem jak dwójka moich przyjaciół zaczyna biec, a potem wszystko zagłuszył ryk i dudnienie kroków Aftera.

– Ja to mam szczęście… – rzuciłem sam do siebie, łapiąc się za ramiona.

Po raz kolejny próbowałem otworzyć drzwi, jednak bez skutku. Zrezygnowany zacząłem macać ściany w poszukiwaniu przełącznika. W końcu udało mi się go znaleźć, choć wolałbym chyba pozostać w ciemności.

Nie wiem, jak bardzo dźwiękoszczelne były ściany tej chłodni, ale miałem wrażenie, że mój krzyk słyszeli wszyscy w sklepie. Nie mogłem oderwać wzroku, a mimo to czułem, jak cały drętwieję z przerażenia. W końcu zwymiotowałem. Gdy podniosłem głowę, powoli zaczynałem odzyskiwać rozum.

Cała chłodnia była sporym pomieszczeniem, obrzydliwie oświetlonym przez białe światło. Ściany pokrywały niebieskie, a podłogę białe kafelki, które pamiętały jeszcze chyba dwudziesty wiek. Wśród tej nieciekawej scenerii tym, co wywołało u mnie taką reakcję, były ciała. Kilkanaście ciał lub samych torsów wisiało na hakach w pustej przestrzeni chłodni niczym tusze wołowe w rzeźni. Wyglądały jak makabryczne chochoły w piwnicy jakiegoś szaleńca. Ciekawość wzięła górę nad strachem i podszedłem do nich.

Ciała wydawały się zupełnie nierealistyczne i czułem się jakbym był w muzeum figur woskowych. I w ten sposób wolałem o tym myśleć. Większość była czegoś pozbawiona.

– …After im to zrobił…? – Czułem, jak krew zastyga mi żyłach. Po części ze strachu, po części z zimna, które coraz bardziej mnie ogarniało.

Nagle zobaczyłem coś, co sprawiło, że prawie zemdlałem. Na jednym z haków, zakrwawiony i pozbawiony nogi wisiał Hugo. Ledwo go poznałem, tak bardzo był wychudzony.

Podbiegłem do niego, krzycząc jakieś słowa, nawet nie miałem pojęcia co mówię. Otworzył oczy i spojrzał na mnie.

– Chlebu… Nie… Ucie… …tąd… – Jego usta ledwo się poruszały.

– Hugo! Nie umieraj, proszę! Zaraz sprowadzę pomoc! – powiedziałem i w tej samej chwili zamarłem.

Za moimi plecami rozległo się walenie do drzwi. Najpierw spokojne, jakby metodyczne. Potem coraz mocniejsze i bardziej wściekłe. W końcu oba skrzydła ustąpiły, wyłamując się do środka. After Hours jak gdyby wpłynął do środka, przeciskając się przez wejście.

Miałem ochotę się rozpłakać. Patrzyłem to na potwora, to na Hugo i desperacko szukałem rozwiązania. Żadnej broni. Nic, co mogłoby jakkolwiek go powstrzymać. Nie przemknę się obok niego. Lolek i Gosia na pewno za szybko nie wrócą. To koniec.

Drzwi dla personelu.

Były w jednej z bocznych ścian. Mogły prowadzić gdziekolwiek. Ale teraz to nie było ważne.

– Wrócę po ciebie! – krzyknąłem do Hugo. – Obiecuję, że wrócę!

Mój przyjaciel miał zamknięte oczy. Nie wiem dlaczego, ale chyba się uśmiechał.

Rzuciłem się do drzwi, a After pogonił za mną. Pchnąłem je z całej siły, jednocześnie dziękując, że nie otwierają się w drugą stronę. Za nimi był długi korytarz oświetlony białym światłem. Biegłem dalej, a plastyczne cielsko bestii wypełniało całą przestrzeń za mną. Porzuciłem plecak z mięsem, by biec szybciej. Zniknął gdzieś w ogromnej paszczy. Nagle zobaczyłem drugie drzwi z czerwonym napisem „WYJŚCIE”. Gdziekolwiek prowadzą i tak nie miałem wyboru. Przygotowałem się do uderzenia i niemalże zderzyłem się z nimi, wypychając je całą siłą. Odruchowo zamknąłem oczy.

Gdy je otworzyłem, nie mogłem uwierzyć. Znów byłem w sklepie, jednak coś się zmieniło. Zauważyłem kilku ludzi idących w stronę kas. Nie znałem ich, to nie byli Lolek, Gosia, Marek, ani nikt z naszego obozu. Nagle z głośników wybrzmiał komunikat.

– Szanowni państwo, za dziesięć minut zamykamy. Prosimy o jak najszybsze, w miarę możliwości, udanie się do wyjścia.

Spojrzałem na telefon i zobaczyłem datę i godzinę. Poczułem, że coś mnie ściska. Spojrzałem na drzwi za sobą. Otworzyłem je, ale za nimi był tylko składzik. A potem padłem na ziemię i zacząłem krzyczeć.

– Wrócę po ciebie! Słyszysz mnie, Hugo?! Na pewno wrócę!

– Zamknij się, i tak cię nie usłyszy – powiedział nagle ktoś obok mnie.

Spojrzałem na niego. Był dużo starszy. Twarz miał jakby udręczoną, a z oczu biła dziwna mądrość.

– Jeśli chcesz uratować tego swojego Hugo, to chodź za mną.

– Co? Ja… Mój przyjaciel, on…

– To co słyszysz – odparł, odwracając się do wyjścia ze sklepu. – Wiem wszystko. Nic nie mów. Chodź. Jeśli się sprężymy, damy radę go uratować.

– Ale… Kim pan jest? – Nie mogłem nic zrozumieć.

– Mam na imię Aleksander. I ja też obiecałem komuś, że wrócę.

Koniec

Komentarze

Nie jestem fanem horrorów, ale to opowiadanie podobało mi się. Pomysł dobry, trochę mnie raziły szczegóły opisane w chłodni, ale tak chyba się pisze horrory. Moim zdaniem powinieneś bardziej działać na wyobraźnię i przerażać czytelnika. A dzisiaj nikt nie boi się wilków, za to bardziej głuchych telefonów. To tak na marginesie.smiley

Znalazłem jeden błąd.

“ Lądowanie nie należało przyjemnych.”

Chyba powinno być:

“Lądowanie nie należało do przyjemnych”.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Ogarnij się(,) Chlebu

Przecinek się gdzieś zawieruszył.

pościg stawał się wzbogacony o jeżącą włosy na głowie psychodeliczną muzykę elektroniczną

Brzydkie. ,,Pościg wzbogacała (…) muzyka elektroniczna”? BTW, dlaczego elektronika zawsze musi ,,jeżyć włosy na głowie” i zwiastować kłopoty, hmm?

Abstrahując, to jest całkiem zręcznie napisana, śmieszno-straszna historia. Bohaterowie są niby dorośli, ale mam skojarzenia z dziecięcym koszmarem (nieznana okolica, nienaturalnie duże obiekty, potwór w ciemności). Trochę mi zgrzyta skracanie imienia stwora do ,,After” i mówienie ,,Aftera, Afterem…” – przypomina jeszcze gorsze koszmary o pewnej grafomańskiej książce dla młodzieży…

Nigdy więcej hipermarketów! A już na pewno nie po zmroku.

 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Witaj.

 

Z technicznych w pewnych momentach czułam przesadne ilościowo użycie zaimka „to”, w innych – „mnie”. Zdarzają się i inne powtórzenia.

Tutaj brak wyrazu: „Lądowanie nie należało przyjemnych”.

Nie ważne co to jest, teraz mnie pożre, rozczłonkuje, utopi w oleju czy cokolwiek potwory z supermarketu robią z ludźmi. – tutaj wkradł się ortografiak (razem)

Przez kilka pierwszych dni toczyłem otwartą walkę z pozostała częścią grupy, jednak byli nieugięci. – literówka

 

Znakomity horror, moje gratulacje. ;)

Klikam i pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Hej wszystkim!

Dziękuję za przeczytanie i cenne uwagi. Najwidoczniej moja spostrzegawczość dość mocno spadła, więc tym bardziej jestem wdzięczny za pomoc.

Cieszę się, że wam się podobało.

SNDWLKR

Czy chciałbyś podzielić się, jaka to książka, bo aż wzbudziłeś moją ciekawość XD

 

Pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Niewiedza jest błogosławieństwem. :P

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4878435/after-plomien-pod-moja-skora

Siedziałem u ciotki w bibliotece i z nudów zacząłem przeglądać randomowe książki na półkach. Ta jest z gatunku ,,bardzo chciałbym przestać czytać, ale nie mogę!” (i zawiera wszystkie grzechy Wattpada w pigułce). ;\

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Po samej okładce widzę, że to coś mocnego XD

Chyba nigdy nie będę przekonany do tego typu książek, zupełnie nie mój klimat.

Może to brak doświadczenia, ale romans i erotyka w moim umyśle mogą być jedynie wątkiem w całej historii, a nie czymś, co ma mnie zająć przez kilkaset stron. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Całkiem przyzwoity horror – intrygujący i napawający grozą z racji niemożliwej do wytłumaczenia sytuacji w jakiej nagle znaleźli się Michał i Hugo. Okazuje się, że hipermarkety potrafią żyć własnym, mocno skomplikowanym i osobliwym życiem, o czym zwyczajni klienci w ogóle nie mają pojęcia, a co może skończyć się dla nich w sposób wielce zaskakujący, by nie rzec tragiczny.

Trochę zdumiała mnie sytuacja, w której bohaterowie, młodzi, ale jak by nie było, dorośli mężczyźni, kradną batony za pięć złotych, jakby byli przedszkolakami, którym słodycze są wydzielane od wielkiego dzwonu.

Rozumiem, że Michał musiał się gdzieś natknąć na Hugo, ale ociekająca krwią scena w chłodni zupełnie mi się nie spodobała. Zastanawiam się też, czy Hugo, zawieszony na haku i z odciętą nogą nie powinien umrzeć, wykrwawiwszy się? Dobry horror, moim zdaniem, robi większe wrażenie, kiedy makabra nie jest tak namacalna; wolę, kiedy najgorsze jest niedopowiedziane i pozostaje w sferze domysłów.

Natomiast bardzo podoba mi się scena finałowa. ;)

Wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, pozostawia sporo do życzenia. :(

 

Prze­cież nie mi­nę­ło jesz­cze to pięt­na­ście minut! Prze­cież nie mi­nę­ło jesz­cze te pięt­na­ście minut!

Choć zdaję sobie sprawę, że Hugo nie musi mówić poprawnie.

 

Po­wie­dli­śmy wzro­kiem w stro­nę mo­je­go sta­re­go Mer­ce­de­sa. → A może zwyczajnie: Spojrzeliśmy w stro­nę mo­je­go sta­re­go mer­ce­de­sa.

https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=285:pisownia-marek-samochodow&catid=44&Itemid=58

 

Nagle mój kom­pan się za­trzy­mał i za­czął przy­glą­dać jed­nej z półek. → A może: Nagle mój kom­pan przystanął i za­czął przy­glą­dać się jed­nej z półek.

 

Otwo­rzy­łem go i ugry­złem so­lid­ny ka­wa­łek. → Czy baton był zamknięty, czy raczej opakowany?

Proponuję: Odpakowałem go i ugry­złem so­lid­ny ka­wa­łek.

 

na dru­gim końcu skle­pu. Pa­nu­ją­ca w więk­szej czę­ści skle­pu ciem­ność… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Sufit ginął gdzieś wy­so­ko, za­mie­nia­jąc się w czar­ną ot­chłań… → Otchłań jest głęboka i przepastna, więc sufit, będący gdzieś wysoko, chyba nie był otchłanią.

Proponuję: Sufit ginął gdzieś wy­so­ko, niknąć w czar­nej przestrzeni

 

re­ga­ły pięły się w górę ni­czym ka­mien­ne mo­no­li­ty… → Masło maślane – czy coś może piąć się w dół?

 

za­wo­łał, wska­zu­jąc ręką na kształt na gra­ni­cy za­się­gu na­szych la­ta­rek. → …za­wo­łał, wska­zu­jąc ręką kształt na gra­ni­cy za­się­gu na­szych la­ta­rek.

Ręką wskazujemy coś, nie na coś.

 

– …Tak. → Zbędny wielokropek – jeśli to nie jest kontynuacja wypowiedzi, nie rozpoczynamy jej wielokropkiem.

Za SJP PWN: wielokropek «znak interpunkcyjny złożony z trzech kropek następujących po sobie, oznaczający przerwanie toku mowy lub niedomówienie»

 

Oboje po­wie­dli­śmy wzro­kiem ku bia­łe­mu świa­tłu. → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Obaj po­wie­dli­śmy wzro­k ku bia­łe­mu świa­tłu.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

Za nie­dłu­go bę­dzie­my pod ja­rze­niów­ką.Niebawem/ Za chwilę bę­dzie­my pod ja­rze­niów­ką.

 

W pół­mro­ku cięż­ko o szcze­gó­ły… → W pół­mro­ku trudno dostrzec szcze­gó­ły

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Nie widzi nas – stwier­dzi­łem w my­ślach. – Może jest jak nie­któ­re zwie­rzę­ta i re­agu­je na ruch albo po pro­stu jest za ciem­no. Nie­waż­ne. Jeśli po­sto­imy tutaj chwi­lę i po­cze­ka­my aż pój­dzie… → A może: Nie widzi nas – stwier­dzi­łem w my­ślach. Może jest jak nie­któ­re zwie­rzę­ta i re­agu­je na ruch albo po pro­stu jest za ciem­no. Nie­waż­ne. Jeśli po­sto­imy tutaj chwi­lę i po­cze­ka­my aż pój­dzie

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Mon­strum po­chy­li­ło się w naszą stro­nę i przez chwi­lę nie ru­sza­ło. → Czego nie ruszało?

Proponuję: Mon­strum po­chy­li­ło się w naszą stro­nę i przez chwi­lę tkwiło nieruchomo.

 

po­śli­zgną­łem i wy­ło­ży­łem jak długi. → Pewnie miało być: …po­śli­zgną­łem się i wy­ło­ży­łem jak długi.

 

Lą­do­wa­nie nie na­le­ża­ło przy­jem­nych. → Pewnie miało być: Lą­do­wa­nie nie na­le­ża­ło do przy­jem­nych.

 

Nie ważne co to jest… → Nieważne co to jest

 

Zanim be­stia zdą­ży­ła po­ło­żyć na mnie swoje bez­kształt­ne łapy… → Zbędny zaimek – czy bestia kładłaby na nim cudze łapy?

 

na któ­rych znaj­do­wa­ła się ogrom­na ilość pro­duk­tów spo­żyw­czych, na­rzę­dzi i ubrań. Razem ze mną znaj­do­wa­ło się tu… → Czy to celowe powtórzenie?

 

wdzięcz­ne Mar­ko­wi i jego eki­pie za wzię­cie za sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za no­we­go. → …wdzięcz­ne Mar­ko­wi i jego eki­pie za wzię­cie na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za no­we­go.

 

Mó­wie­nie per Mi­chaś do dwu­dzie­sto­trzy­let­nie­go fa­ce­ta nie­zbyt do­da­wa­ło mi pew­no­ści sie­bie. → A może: Mó­wie­nie per Mi­chaś do dwu­dzie­sto­trzy­let­nie­go fa­ce­ta, nie­ do­da­wa­ło mi zbytniej pew­no­ści sie­bie.

 

lekko roz­draż­nio­ny, że jego pro­fe­sjo­nal­ny wywód zo­stał prze­rwa­ny przez jego kom­pa­nów. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

na­gra­nie, które miało mnie uświa­do­mić o skali za­gro­że­nia. → …na­gra­nie, które miało mi uświa­do­mić skalę za­gro­że­nia.

 

jak nie osza­leć w tej rze­czy­wi­sto­ści.

Wiele rze­czy, nawet jak na ano­ma­lię… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wiele rze­czy, nawet jak na ano­ma­lię przy­po­mi­na­ją­cą dzi­wacz­ne in­ter­ne­to­we hi­sto­ryj­ki, było cięż­kich do wy­tłu­ma­cze­nia. → A może: Wiele spraw, nawet jak na ano­ma­lię przy­po­mi­na­ją­cą dzi­wacz­ne in­ter­ne­to­we hi­sto­ryj­ki, było trudnych do wy­tłu­ma­cze­nia.

 

le­cia­ło coś w stylu Guns N’ Roses czy Me­tal­li­ci… → …le­cia­ło coś w stylu Guns N’ Roses czy Me­tal­li­ki

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Metallica;8675.html

 

Wy­pra­wa ta była tych naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych, gdyż After Hours naj­wi­docz­niej bar­dzo lubił to miej­sce i czę­sto prze­sia­dy­wał tam prze­ra­bia­jąc mięso… → Nadmiar zaimków.

 

Cięż­ko po­wie­dzieć czy z ra­cjo­nal­nych po­wo­dów… → Trudno po­wie­dzieć czy z ra­cjo­nal­nych po­wo­dów

 

Droga prze­bie­gła bez pro­ble­mu… → Raczej: Wyprawa/ Eskapada prze­bie­gła bez pro­ble­mu

 

na drugą stro­nę sto­iska mię­sne­go. My zaś cze­ka­li­śmy scho­wa­ni za sto­sem ja­błek na sto­isku owo­co­wym. → Czy to celowe powtórzenie?

 

spoj­rzał w tam­tym kie­run­ku i wark­nął wście­kle. Gło­śni­ki za­czę­ły nada­wać agre­syw­ne tech­no, a on sam po­gnał w kie­run­ku wyj­ścia… → Jak wyżej.

 

Kil­ka­na­ście ciał lub sa­mych tor­sów wi­sia­ło na ha­kach w pu­stej prze­strze­ni chłod­ni ni­czym tusze wo­ło­we w rzeź­ni. Wiele z nich ocie­ka­ło krwią. Wy­glą­da­ły jak ma­ka­brycz­ne cho­cho­ły w piw­ni­cy ja­kie­goś sza­leń­ca. → Dlaczego chochoły? Chochoł to słomiana osłona, używana do ochrony drzew i krzewów przed chłodem, i zupełnie nie rozumiem, jak może kojarzyć się z wiszącymi ciałami ociekającymi krwią.

A może w ostatnim zdaniu miało być: Wy­glą­da­ły jak ma­ka­brycz­ne manekiny w piw­ni­cy ja­kie­goś sza­leń­ca.

 

After im to zro­bił…? → Zbędny wielokropek na początku zdania.

 

wy­ła­mu­jąc się do środ­ka. After Hours jak gdyby wpły­nął do środ­ka… → Czy to celowe powtórzenie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre opowiadanie. Straszne jest to, co nie wzbudza podejrzeń, a hipermarket stał się już naturalnym  środowiskiem człowieka.

Nowa Fantastyka