- Opowiadanie: Nikolzollern - Świniobicie

Świniobicie

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy IV

Oceny

Świniobicie

 

Wielki czerwony abażur burdelowego salonu utworzył krąg światła, w którym mieściły się zastawiony butelkami stół i dwie półkoliste kanapy. Reszta sporego pomieszczenia tonęła w cieniu. Tu i ówdzie pobłyskiwały złoceniami pucołowate amorki, które robiły niegdyś za anioły w barokowych kościołach na Wcieleniu. Po podboju, przy lamencie tamtejszych konserwatorów zabytków, zostały bezlitośnie wywalone jako heretyckie i gorszące.

Zazwyczaj po wypiciu kilku kolejek, goście zabierali wybrane dziewczyny go „gabinetów” na piętrze. Dziś było inaczej. Ku zadowoleniu burdelmamy popijawa na dole się przedłużyła, znacznie zwiększając dochód ze sprzedaży trunków, o połowę droższych, niż w zwykłej karczmie.

Zamtuz „Wolność i Swoboda” w wesołym miasteczku na obrzeżach podziemnej stolicy beztlenowca Grauenstein należał do kategorii lepszych spośród gorszych i był odwiedzany przez odpowiedni kontyngent. Nie zaglądali tu znudzeni oczekiwaniem na przesiadkę szlachetni panowie i bogaci kupcy, podróżujący na drugi koniec Imperium. Ci woleli ekskluzywny „Przybytek Sztuk Wszelakich”, gdzie wyszkolone tormansjańskie kisen raczyły gości nie tylko uciechami cielesnymi, lecz również muzyką, tańcem, a nawet wykwintną rozmową. Miłośnicy zaś perwersji udawali się wąskim, dyskretnym korytarzem do owianej mrocznymi tajemnicami „Inkluzyjności”. Krążyły pogłoski, że są tam nawet sprowadzone z Wcielenia, ocalałe z pogromu androginy, osobniki niepojętej płci, wypaczone diabelską chirurgią i hormonalnym trucicielstwem.

Nie należy jednak myśleć, że „Wolność i Swoboda” była mordownią w rodzaju położonej w kwartale od niej „Przystani Fiuta”, gdzie można było z łatwością nabawić się francy od podstarzałych lafirynd, zatruć się nieświeżym piwem, czy też zostać okradzionym, lub dostać nożem od kręcących się tam typów spod ciemnej gwiazdy. Co to, to nie! Takie dziury były dla zrozpaczonych biedaków, tyrających w kopalni za kęs chleba i haust powietrza. Straciwszy nadzieję na zarobienie dość, aby wydostać się z przeklętego beztlenowca[1], wydawali z trudem uciułane szelągi na tanie uciechy .

„Wolnością” cieszyli się głównie  załoganci statków niewysokiej rangi, czeladnicy rzemieślników, kosmoludy średniej zasobności oraz studenci akademii kosmicznej. Tego dnia było nie inaczej. Pięciu załogantów „Rdzawej Langusty”, statku rozbiórkowego z mnóstwem specjalistycznych odnóży, hulało, świętując udaną transakcję z używanymi częściami. Obsiedli ze swoją „eskortą” półtorej kanapy, zostawiając niewiele miejsca dla trzech młodych kosmoludów i ich wybranek. Młodzieńcy byli do siebie podobni, mieli charakterystyczne kacze nosy i kręcone złociste włosy. Na policzku jednego widniał świeży tatuaż klanowy w kształcie stylizowanej komety.

„Starsi bracia przyprowadzili chłopaka, by dopełnić inicjacji” – pomyślał dziewiąty gość, barczysty rudy młodzieniec. Był studentem, choć wyglądał bardziej na rekruta zaciężnego regimentu, niż na adepta nauki. Zabrakło dlań miejsca na kanapach, więc siedział okrakiem na zydlu poza kręgiem światła. W ręku trzymał do połowy opróżnioną szklankę piwa, z której oszczędnie pociągał co jakiś czas. Najwyraźniej długa biesiada w salonie nie wchodziła w jego plany.

– Więc było tak! – Wytatuowany, ostrzyżony na jeża załogant z “Langusty” pociągnął wzmacnianego wina i z głośnym stuknięciem postawił szklankę na stole, jednocześnie klepiąc mięsiste biodro swojej wybranki. – Zdarzyło mi się po jednej bójce odpoczywać w hotelu burgrabiego. Dali mi trzy tygodnie, tego urlopu znaczy się, no rozumiecie chyba?

Siedzący na przeciwległej kanapie młodzi kosmoludowie niepewnie pokiwali głowami.

– Przykuli nas parami do wielkich żaren, mąkę ekologiczną wyrabiać. – Gaduła cmoknął, wysysając resztki solonej ryby spomiędzy zębów i efektownie błyskając przy tym złotym kłem. – Ciężkie cholerstwo! Ale jak ktoś za wolno kręcił, to strażnik zaraz kijem po żebrach zdzielił. Przykuli ze mną gościa po czterdziestce, też za bójkę siedział. Patrzę: nie wygląda mi na takiego, co to w knajpach po pyskach się leją, i ubrany za dobrze. Przy żarnach się nie pogada, oddech łatwo stracić, więc usiadłem naprzeciwko, kiedy żreć dawali i pytam: „Wuju, a wuju, jakim cudem tu wylądowałeś?”. A on tak popatrzył na mnie, uśmiechnął się krzywo i najpierw nic nie powiedział. Potem, wieczorem on na pryczy leżał, ja obok przechodzę, widzę, a on zadowolony taki, gdy wszyscy wokoło klną tylko i jęczą. Pytam: „Wuju, a wuju, czemuś taki zadowolony?”. A on do mnie: „A ty się domyśl!”

Kompani gawędziarza, którzy zapewne słyszeli tę historię niejeden raz, wiercili się niecierpliwie, próbując macać siedzące pomiędzy nimi dziewczęta, na ile pozwalała zbyt ciasna do tego kanapa.

– Poczesałem trochę rzepę i tak gadam: „Cosik mi się zdaje, wuju, czy abyś nie przed czym gorszym w tym pierdlu się chował?”. A on na to „Domyślny z ciebie chłopak. Lepiej tutaj turnus odchudzający z darmową siłownią zaliczyć, niż w katowni z jajami w imadle z zapomnianych grzechów się spowiadać”. – Gawędziarz złapał dużą butelkę i jął dolewać siedzącym przy stole.

Rudy młodzian, dla którego zabrakło miejsca na kanapach, podziękował mu gestem.

– A potem gość pyta: „Czym na życie zarabiasz?” – „W doku złomowym – mówię – statki rozbieram”. – “Dobry fach – mówi – ile płacą?” – Powiedziałem. – U mnie za podobną robotę pięć razy tyle dostaniesz”. Mi tu szczęka opadła! Ależ mam fuksa! „Pewnie wuju!” – Już chciałem go wycałować, ale on palec podniósł i mówi: „Ale musisz się wpisać!”. Ja na to – Wszystko zrobię, szefie! A potem…

Jeden z towarzyszy narratora, zwalisty gość o grubym karku, zwieńczonym zaskakująco małą głową, wykonał dłonią kolisty ruch, który ten odczytał jako zachętę do streszczania się.

– No to przybyliśmy na „Langustę”. Chłopaki nas powitali. – Gawędziarz popatrzył na swoich towarzyszy. – Szef mnie przedstawił i mówi: „Oto wasz nowy towarzysz”. A tu radocha wielka! Myślę, że niby z czego? Nowy człek na pokładzie, część pracy na się weźmie. To dobre jest, ale żeby tak wiwatować? Grabę uścisnęli, po ramionach wyklepali. „Chodź – mówią – zrobimy tę, kurwa… inicjatywę!”.

– Inicjację – poprawił narratora siedzący w cieniu rudzielec.

– No właśnie! Inicjację. Prowadzą mnie gdzieś. Pytam, co mam zrobić? Czuję, że coś się święci. Oczko gra, więc dupę pod kontrolą trzymam. Mówią, że nic takiego, świniaka zabić. Świniaka dotąd nie biłem, ale słyszałem, że wpierw trzeba unieruchomić, potem w łeb czymś ciężkim walnąć i wtedy dorżnąć. Myślę, poradzę sobie, ale w czym tu jest ta, jak ją tam…?

– Inicjacja – podpowiedział student.

– No właśnie, inicjacja. Uspokoiłem się nieco. Podprowadzili mnie pod żelazne drzwi z okienkiem w środku. Koło drzwi – wajcha. Dają nóż, nie nóż nawet, a bojowy kindżał! Samo ostrze ze trzydzieści centów. Kiedy się nań gapiłem, otworzyli drzwi. Widzę świnia, wielgachna, ze dwieście kilo taka, brązowa. Stoi do mnie bokiem, żuje coś. Pytam: „A młot?” Mówią: „Nie przyda ci się”. Popchnęli mnie. Drzwi za plecami – trzask! Rozglądam się. Komora gdzieś trzy na pięć i na dwa i pół wysoka. Ściany żelazne i ani boksu, żeby tam świniaka zapędzić, ani czym mu w łeb przywalić. No myślę, czeka mnie przeprawa, a chłopaków ubaw, jak będę świnię z nożem ganiał.

Chłopaki z „Langusty” wyszczerzyli zęby, wydając oszczędne śmieszki.

– No i przeprawa się zaczęła. Za drzwiami szczęknęła wajcha i my – ja i świnia – zaczęliśmy się unosić.

Student znał to uczucie. Zaraz po przyjęciu na studia pierwszaków załadowali na statek szkoleniowy i zafundowali „lot z atrakcjami”, wśród których nagłe wyłączenie grawitacji podczas obiadu było jedną z zabawniejszych. Jedni łapali ustami drgające kulki uciekającego z kubków wina, drudzy polowali na unoszące się między łańcuchami żyrandola pieczone kurczaki i gorące kartofle. Dziewczęta miały gorzej – zamiast uganiać się za fruwającą strawą, walczyły o utrzymanie spódnic we właściwym miejscu lub uciekały przed bąblami tłustego sosu.

Wyobraził sobie jak potężna locha nerwowo chrząka, przebierając w powietrzu racicami, i łypie małymi oczkami na wytatuowanego gościa z nożem.

– Zawisam, a tu świnia się do mnie w powietrzu obraca i tak: Chrrr! Widzę, że u niej przez pysk blizna leci, aż za ucho. No, myślę, nie jestem u niej pierwszy.

Ewelina, brunetka o pysznych kształtach, prychnęła śmiechem. Narrator się skrzywił, zły, że dał powód dla niewłaściwego skojarzenia i niechcący zrobił pauzę, która pozwoliła wszystkim zauważyć pikantną niezręczność. Towarzystwo, nie wyłączając kosmoludzkich młodzików, zarechotało, a student parsknął tak, że piwo poszło mu nosem.

Rozzłoszczony narrator chciał przerwać opowieść, ale Ewelina, która czuła się winna ośmieszenia klienta, pogłaskała go po ramieniu swą pulchną dłonią.

– Misiu, nie! Nie w najciekawszym momencie!

Gawędziarz nieco odzyskał rezon, choć w głosie jeszcze słychać było rozdrażnienie.

– Widzę, kurna, że ta świnia już kogoś zinicjowała. No, myślę, będzie jatka, co się zowie! A tu ona tylnymi nogami w przeciwległą ścianę kopła i na mnie leci!

Oczami wyobraźni rudzielec ujrzał potężne zwierzę, z rozwartą paszczą lecące na wroga, i poczuł, że kibicuje odważnej losze, choć wnosząc z tego, że to jej przeciwnik opowiada o starciu, nie wyszła z niego cało.

– Co mi zostało? Odepchnąłem się od drzwi i poleciałem jej na spotkanie. Pomyślałem, że ryj odepchnę i wsadzę jej nóż w żebra. Obróciłem się, to tak, kiedy nadleciała, a i tak ledwo nie chwyciła mnie za rękę. Pchnąłem jej łeb w bok i już chciałem ją dźgnąć, ale zapomniałem, że w nieważkości i odpychający, i odepchnięty lecą w różne strony. Więc tylko drasnąłem w poprzek żeber.

Student wyobraził sobie paciorki krwi rozlatujące się i rozbijające na powierzchniach pomieszczenia, które nagle przestały być sufitem, ścianami i podłogą.

Inicjowany opowiadał bez żadnego kunsztu, co rusz zastępując brakujące słowa przekleństwami i naśladowaniem dźwięków towarzyszących batalii. Energicznie wymachując rękami, przewrócił kilka butelek, które dzwoniąc o szklanki dodały opowieści barwności.

Pchnięta świnia obróciła się i uderzyła rozciętym bokiem o drzwi, brudząc posoką iluminator, za którym rozległy się przekleństwa kibiców. Wydając kwik pełen wściekłości i bólu, locha wierzgnęła, wprawiwszy się w chaotyczny lot, odbijając się od ścian różnymi częściami ciała.

Rzucony impetem własnego pchnięcia, człowiek odleciał do bocznej ściany, waląc w nią plecami i głową, a ponieważ uderzył w nią ukośnie, poleciał dalej wzdłuż pomieszczenia w tanecznych piruetach, póki nie zatrzymał się przy tylnej ścianie przodem do drzwi. Zatrzymał się w samą porę, by poczuć na twarzy zionięcie rozwartego świńskiego pyska. Wystawił przed siebie wyciągnięte ręce i przyjął na nie impet nadlatującego wroga. Szczęki lochy klapnęły cal od nosa, ale upuszczony kindżał pokoziołkował w stronę umownej podłogi. Wykorzystując pozycję przy ścianie, inicjowany z całej siły odepchnął zwierzę, które, bezskutecznie przebierając kończynami, poleciało z w stronę drzwi, żeby plasnąć spasionymi pośladkami w iluminator.

Człowiek w tym czasie zanurkował po swoją bronią, licząc na to, że uda mu się zaatakować „wracającą” świnię od “dołu”. Broń zadzwoniła o metal podłogi i odskoczyła, omijając usiłujące ją chwycić palce. Skupiony na łapaniu klingi, człowiek nagle poczuł szarpnięcie i ból w łydce. Nadlatująca locha zaskoczyła go wiszącym głową w dół i zacisnęła szczęki na jego nodze. Dziękował sobie, że włożył tego dnia wysokie, sznurowane glany i zęby zwierzęcia wpiły się w ciało tylko z jednej strony szczęk. Poczuwszy krew świnia wydała tryumfalny kwik i zaczęła szarpać nogę, rzucając łbem na boki. W trakcie szarpania musiała zmienić chwyt i wszystkie zębiska ściskały teraz skórę buta. Kilka energicznych ruchów głową i glan został zdarty z nogi, wskutek czego jego dotychczasowy posiadacz i zdobywczyni znowu polecieli w przeciwległe kąty. Teraz człowiek również zostawiał po sobie szlaczek krwawych paciorków.

W czasie, gdy locha zapamiętale gryzła nieszczęsne dzieło szewca, jej przeciwnik zdołał odzyskać broń. Nie zdążył wprawdzie zaatakować, póki była zajęta, więc kiedy ruszył w jej stronę, już płynęła mu na spotkanie, ciągnąc za sobą zharatany but uczepiony kła sznurowadłem.

– No to myślę: wierzchem ją ominę, paszczę, znaczy się, a potem na grzbiet siędę – nadawał rozochocony narrator – wybiłem się więc w górę, nogi rozstawiłem na boki. Ryzyk-fizyk – mało brakowało, a za jaja by mnie złapała…

„Szkoda, że nie złapała” – pomyślał rudzielec ze złością – “nie musiałbym oglądać tu twojej paskudnej gęby”.

Przepuściwszy świnię pod sobą inicjowany nie zdołał jej dosiąść, ale w ostatniej chwili złapał za ogon. Locha wierzgała i wyginała się, wprawiając siebie i napastnika w chaotyczny ruch, tłukąc ich oboje o żelazne ściany komory. Wreszcie inicjowanemu udało się podciągnąć się na ogonie, czy też podciągnąć do siebie, drącą się wściekle świnię i ścisnąć ją kolanami. Przed tym jak walczący walnęli w zbliżającą się ścianę, inicjowany, prawie mdlejąc z bólu w nodze, zdołał wbić świni kindżał pod łopatkę. Dzięki długości broni cios był śmiertelny. Żywy człowiek i martwa świnia razem uderzyli o ścianę i razem zjechali po niej pod wpływem włączonej na dziesięć procent grawitacji.

Dziewczyny zaklaskały w udawanym zachwycie. Wytatuowany gość pławił się w promieniach chwały. Pryszczaci kosmoludowie byli pod wrażeniem. Rudy student krzywił się zniesmaczony. Humor mu się popsuł. Miał nawet ochotę sobie pójść, ale zapłacił z góry, bo tak wychodziło nieco taniej, a dwa szelągi to nie bagatelka dla biednego bursza!

Podchmieleni goście i ich towarzyszki zaczęli wstawać i kierować się ku kręconym schodom, prowadzącym do „gabinetów”. Student szedł za Eweliną, mając przed oczyma jej obciągnięte obcisłymi spodniami pyszne pośladki, które zawsze poruszały pokłady jego chuci, teraz jednak wyobraźnia dopełniała ten wspaniały tyłek spiralnie zakręconym świńskim ogonkiem.

„Dlaczego skurwiel, kupczący kradzionymi częściami, cieszy się życiem, a tato, dobry, niewinny człowiek, padł na bruk własnej ulicy pod ciosem jakiegoś żołdaka?” – pytanie o niesprawiedliwości życia, nawiedzało studenta co jakiś czas pod wpływem rozmaitych bodźców, ale on konsekwentnie je tłamsił. Przecież zadawać je Bogu, byłoby rażącą… niesubordynacją. Takie grzechy są najgorsze: obalają porządek świata i sprowadzają ogień gniewu Bożego. Są gorsze od zabijania. Zabijanie jest niewątpliwie grzechem wielkim, dyskutować z tym byłoby znowuż jawną niesubordynacją. Dostrzegał jednak w tej kwestii znaczącą gradację, gdyż na jednym końcu była to wina śmiertelna, a na drugim prawie żadna. Grzech, który zamierzał popełnić nie miał żadnych gradacji i usprawiedliwień, odnosił do kategorii popełnianych ze słabości. Teraz nie był nawet w nastroju do chędożenia, ale żałował zapłaconych pieniędzy. „Więc grzeszę skąpstwem? Czy jednak rozpustą? Czy rozpustą ze względu na skąpstwo? Tfu!”

Te nietypowe rozmyślania przydały fizjonomii rudzielca ponury i zły wyraz.

– Hansie, co ci jest? – spytała Ewelina z troską, gdy spojrzała na niego, wchodzącego za nią do gabinetu. Znała jego imię, bo już bywał tu wcześniej.

Nie umiał jej odpowiedzieć. Przecież nie będzie się dzielił z lafiryndą refleksjami na temat grzechu i niesprawiedliwości losu! Lepiej przyznać się do kibicowania dzielnej świni.

– Ta świnia… – zaczął młodzian.

– Ach – podchwyciła dziewczyna, widząc w tym sugestię do scenariusza dalszej gry – jestem twoją świnką! Zerżnij mnie! Ui-ui!

Uklękła na tapczanie, wypinając w jego stronę tyłek.

Student przewrócił oczami. Głupia locha! Myślał już, że ją uderzy. Czuł żądzę mordu, ale wraz ze złością przyszła chuć. Nerwowo szarpnął pasek spodni. Uwolniony członek był twardy, niczym jesionowe drzewce halabardy. Dopadł dziewczyny. Wdarł się w nią na oślep, brutalne, aż krzyknęła.

Robił swoje, nie zwracając na nią uwagi. Nie ma go tu. Przed oczami migocą wspomnienia z dawnej walki. Zapada zmrok. Starcie toczy się w ciasnej uliczce, słychać stukot i trzask, dzwon i zgrzyt, charkot i wrzaski, odgłosy drewna, stali i ludzi. Przez tę kakofonię jęki Eweliny ledwo się przebijają. Buty ślizgają się na mokrym od krwi bruku, ale halabarda w rękach szesnastolatka bezbłędnie trafia żołdaka w nasadę szyi. Jednocześnie w nieważkości wśród żelaznych ścian brązowa świnia łapie wytatuowanego zbira za gębę. Ten drze się w głąb świńskiej gardzieli, chaotycznie dźga i chlasta lochę nożem. Ta nie puszcza, szarpie głową na boki. Chrupnięcie kręgosłupa i upuszczony kindżał, wirując, leci do tylnej ściany, a ciało inicjowanego telepie się jak wielka szmaciana lalka. Walka skończona.

Delikatnie włączona grawitacja opuszcza zwycięską lochę i jej pokonanego wroga na podłogę. Drzwi nikt nie otwiera. Brzęczą monety, wsypywane do sakiewek kibiców, obstawiających świnię. Kapitan nie jest zadowolony. Obstawił nowego załoganta i stracił trzy szelągi.

– Cóż, inicjacja się nie udała. Powiedzcie kukowi, niech weźmie mięso z chłodni – rzucił kapitan z rezygnacją. Machnął ręką i poszedł do siebie. Za nim, żywo omawiając widowisko, ruszyła reszta.

Za drzwiami rozległo się chrupanie, to zgłodniała locha zaczęła posiłek od palców z wytatuowanymi sygnetami.

 

Ewelina z jękiem spełzła z mięknącego członka klienta.

– Ależ świniobicie mi tu urządziłeś! – powiedziała ni to z wyrzutem, ni to z podziwem.

– To nie było świniobicie – odrzekł rudzielec, wracając do rzeczywistości.

– A co?

– Człekobicie. – Głos miał zmęczony i ponury.

– Też coś! Chcesz jeszcze?

– Nie, dzięki. Starczy na dziś. – Student odwrócił się od nieszczerze nadąsanej dziewczyny i poszedł pod prysznic. Odpracował zapłacone pieniądze.

 

Wieczny tunelowy przeciąg nieprzyjemnie chłodził niedosuszoną głowę, w której znowu podnosiły się nieciekawe myśli o grzechach. Do pierwotnej kombinacji rozpusty i skąpstwa doszły jeszcze mordercze fantazje podszyte na dodatek niesubordynacją. Pustka w duszy, pustka w głowie, taka niebezpieczna przed sesją, pustka w kieszeni.

Nie tak żyć trzeba! Pałętam się tu, jak ta świnia w nieważkości, bez składu i ładu! – powiedział sobie Hans i twardo pomaszerował w stronę kampusu.

 

 

 

[1] Beztlenowiec – potoczna nazwa planety pozbawionej atmosfery.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Dało się wyczuć atmosferę „Przypadków…”, a jakże. :)

 

Z uwag technicznych – przykładowe sugestie oraz wątpliwości – do przemyślenia:

Wielki czerwony abażur burdelowego salonu utworzył krąg światła (przecinek?) w którym mieściły się zastawiony butelkami stół i dwie półkuliste kanapy rozdzielone przejściami.

Zamtuz „Wolność i swoboda” w wesołym miasteczku na obrzeżach podziemnej stolicy beztlenowca Grauenstein należał do kategorii lepszych spośród gorszych i był odwiedzany przez odpowiedni kontyngent. – nieco zgrzyta stylistycznie, może dać w cudzysłów lub kursywą?

Miłośnicy zaś perwersji udawali się wąskim, dyskretnym korytarzem do owianej mroczą tajemniczością „Inkluzyjności”. – literówka; czy celowo potem jest „tajemniczość” zamiast „tajemnicy”?

Straciwszy nadzieję (czy tu brakuje przecinka i wyrazu „by”?) zarobić dość dla wydostania się z przeklętego beztlenowca[1], wydawali z trudem uciułane szelągi na tanie uciechy .

„Wolnością” cieszyli się głównie  załoganci statków niewysokiej rangi, czeladnicy rzemieślników, niebogaci kosmoludy i studenci akademii kosmicznej. – nieco zgrzyta styl

„Starsi bracia przyprowadzili chłopaka (przecinek?) by dopełnić inicjacji” – pomyślał dziewiąty gość, barczysty rudy młodzieniec.

Patrzę: nie wygląda mi na takiego (przecinek?) co w knajpach po pyskach się leją, i ubrany za dobrze.

Przy żarnach się nie pogada, oddech łatwo stracić, więc usiadłem naprzeciwko, kiedy żreć dawali i pytam: „Wuju, a wuju, jakim cudem tu wylądowałeś?” (brak kropki)

Pytam: „Wuju, a wuju, czemuś taki zadowolony?” A on do mnie: „A ty się domyśl!” – tutaj podobnie – brak kropek na końcach zdań (i w wielu zdaniach podobnych w dalszej części)

Jeden z towarzyszy narratora, zwalisty gość o grubym karku, zwieńczonym zaskakująco małą głową (przecinek?) wykonał dłonią kolisty ruch, który ten odczytał jako zachętę do streszczania się.

Oczami wyobraźni rudzielec ujrzał potężne zwierze (przecinek tu, jeśli leciało z rozwartą paszczą… ) z rozwartą paszczą (… albo przecinek tu, jeśli było to zwierzę z rozwartą paszczą) lecące na wroga i poczuł, że kibicuje odważnej losze, choć wnosząc z tego, że to jej przeciwnik opowiada o starciu, nie wyszła z niego cało. – literówka?

Inicjowany opowiadał bez żadnego kunsztu, co rusz zamieszczając brakujące słowa przekleństwami i naśladowaniem dźwięków towarzyszących batalii. – czemu „zamieszczając słowa przekleństwami”?

Pchnięta świnia obróciła się i uderzyła rozciętym bokiem o drzwi, brudząc posoką iluminator (przecinek?) za którym rozległy się przekleństwa kibiców.

Szczęki lochy klapnęły w calu od nosa, ale upuszczony kindżał, (zbędny przecinek?) pokoziołkował w stronę umownej podłogi.

Wykorzystując pozycję przy ścianie, inicjowany z całej siły odepchnął zwierze, które bezskutecznie przebierać kończynami poleciało z w stronę drzwi, żeby plasnąć spasionymi pośladkami w iluminator. – literówka, a potem posypała się składnia całego zdania

„Nie tak żyć trzeba! – powiedział sobie Hans i twardo pomaszerował w stronę kampusu. – odnoszę wrażenie, że brakuje części zdania, słowa Hansa są niejasne, a cudzysłów nie ma zakończenia.

 

Zaznaczyłeś erotykę, lecz niestety brak oznaczenia wulgaryzmów.

Dużo humoru, interesująca strona fantastyczna, dobre dialogi. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, dzięki. Jesteś niezawodna. Biorę się za poprawki.

I ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Witam Nikolzollern

 

Moja ocena nie będzie pozytywna. Niestety, ale nic ciekawego tu nie było i chciałem już tylko do końca doczytać. Wiele lepszych tekstów czytałem tutaj.

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Sprawnie i z humorem, choć gorzkim, opisałeś kawałek wstrętnego świata. Rasowe SF. Podobało mi się. 

Pozdrawiam

AP, dzięki za odwiedziny i uznanie. Opisałem wstrętny kawałek pięknego świata. Świat bez gówna, jak powiedział ktoś mądry, jest niewiarygodny. Wszystkie moje teksty odnoszą się do jednego uniwersum Wielkiej Rzeszy. Jestem ciekaw, czy opisany w nich świat, też uznasz za wstrętny. Zapraszam.

 

Dawidiq, podziwiam twój upór. Dotarłeś do końca, choć Ci się nie podobało. Ja, przyznam się, porzucałem takie teksty po kilku akapitach.

Nikolzollern 

 

Mam nadzieję, że nie przejmujesz się moją oceną, wiele osób dało ci opinię pozytywną. Ja mam tak, że to co mi się podoba nie podoba się innym a to co podoba się innym mi się nie podoba… A może pozazdrościłem ci dobrych dialogów. Bo ja nie potrafię pisać ich. A twoje dialogi są nic do zarzucenia. Weź też pod uwagę, że jestem chory. :)

 

Pozdr. :)

 

PS.

Ja na początku gdy wrzucałem swoje pierwsze teksty miałem taką krytykę, że mam do dziś traumę, jak widzę komentarz to nim go przeczytam fajdam się w majtki…

 

I jeszcze dodam, że początek twojego opowiadani bardzo mi się spodobał!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dawidiq, Ja się zbytnio nie przejmuję tym, że to co piszę, komuś się nie podoba, bo się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Negatywne oceny też są pożyteczne, bo pokazują jaki jest odbiór tych czy innych idei i wątków, jakie poruszam. Interesuje mnie, co konkretnie ludzi irytuje, z czym się nie zgadzają. Będę wdzięczny, jeśli się podzielisz.

Nikolzollern, dzięki za zaproszenie. Może skorzystam.

Dawidzie, jak widzę, chyba każdy tu miał trudne początki, ja np. – załamana poziomem własnych tekstów (nadal zresztą jestem) – próbowałam je usunąć i z częścią się udało, z innymi – wcale, bo nawet tego nie potrafiłam zrobić poprawnie, a przy konkursach robiłam ciągle falstarty. :))

Klimat Twoich opowiadań, Nikolzollernie, jest specyficzny, wiadomo zatem, że nie każdego zadowoli. :) Ja je znam dość dobrze, czytałam ich sporo, więc było mi miło powrócić do tamtych, podobnych zdarzeń oraz bohaterów. :)

Pozdrawiam Was. :) 

Pecunia non olet

Dawno temu czytałam początki Przypadków, więc nie ukrywam, że nic z tamtej lektury nie pamiętam, a tam samym z niczym i z nikim nie kojarzę Świniobicia.

Historii usiłowania zabicia świni w stanie nieważkości nie uważam za zbyt zajmującą, miejsce jej opowiedzenia nieco mnie zdumiało, a rozważania Hansa, pozbawione kontekstu, okazały się dla mnie niezbyt zrozumiałe.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

stół i dwie pół­ku­li­ste ka­na­py roz­dzie­lo­ne przej­ścia­mi. → Pewnie miało być: …stół i dwie pół­ko­li­ste ka­na­py roz­dzie­lo­ne przej­ścia­mi.

Choć nie wykluczam, że kanapy mogły mieć kształt półkul.

 

Za­mtuz „Wol­ność i swo­bo­da→ Za­mtuz „Wol­ność i Swo­bo­da

https://sjp.pwn.pl/zasady/83-Jedno-i-wielowyrazowe-nazwy-wlasne-przedsiebiorstw-i-lokali;629402

 

Ci wo­le­li eks­klu­zyw­ny „Przy­by­tek sztuk wsze­la­kich… → Ci wo­le­li eks­klu­zyw­ny „Przy­by­tek Sztuk Wsze­la­kich

 

a nawet wy­kwit­ną roz­mo­wą. → Pewnie miało być: …a nawet wy­kwintną roz­mo­wą.

 

Nie na­le­ży jed­nak my­śleć, że „Wol­ność i swo­bo­da” była… → Nie na­le­ży jed­nak my­śleć, że „Wol­ność i Swo­bo­da” była

 

po­ło­żo­nej w kwar­ta­le od niej „Przy­sta­ni fiuta… → …po­ło­żo­nej w kwar­ta­le od niej „Przy­sta­ni Fiuta

 

Stra­ciw­szy na­dzie­ję za­ro­bić dość dla wy­do­sta­nia się… → Raczej: Stra­ciw­szy na­dzie­ję na za­ro­bienie dość, aby wydostać się

 

uciu­ła­ne sze­lą­gi na tanie ucie­chy . → Zbędna spacja przed kropką.

 

głów­nie  za­ło­gan­ci… → Jedna spacja wystarczy.

 

Pię­ciu za­ło­gan­tów „Rdza­wej lan­gu­sty… → Pię­ciu za­ło­gan­tów „Rdza­wej Lan­gu­sty

 

świę­tu­jąc udaną trans­ak­cję uży­wa­ny­mi czę­ścia­mi. → Nie bardzo wiem czy załoganci świętowali z używanymi częściami, czy używane części były partnerem transakcji.

A może miało być: …świę­tu­jąc udaną trans­ak­cję uży­wa­ny­mi czę­ścia­mi.

 

za­ło­gant z “Lan­gu­sty” zro­bił spory łyk wzmac­nia­ne­go wina… → …za­ło­gant z “Lan­gu­sty” wypił spory łyk wzmac­nia­ne­go wina… Lub: …za­ło­gant z “Lan­gu­sty” przełknął spory haust wzmac­nia­ne­go wina

Łyków się nie robi.

 

Sie­dzą­cy na prze­ciw­le­głej ka­na­pie mło­dzi ko­smo­lu­dy… → Sie­dzą­cy na prze­ciw­le­głej ka­na­pie mło­dzi kosmoludowie… Lub: Sie­dzą­ce na prze­ciw­le­głej ka­na­pie mło­de ko­smo­lu­dy

 

z za­po­mnia­nych grze­chów się spo­wia­dać.” → …z za­po­mnia­nych grze­chów się spo­wia­dać”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– „W doku zło­mo­wym – mówię – stat­ki roz­bie­ram.” → Jedna spacja po drugiej półpauzie wystarczy. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– U mnie za po­dob­ną ro­bo­tę pięć razy tyle do­sta­niesz.” → – U mnie za po­dob­ną ro­bo­tę pięć razy tyle do­sta­niesz”.

 

„Pew­nie wuju!” – już chcia­łem go wy­ca­ło­wać… → „Pew­nie wuju!” – Już chcia­łem go wy­ca­ło­wać

 

„Chodź – mówią – zro­bi­my tę, kurwa,… ini­cja­ty­wę!”. → Przed wielokropkiem nie stawia się przecinka.

 

Uspo­ko­iłem się nieco Pod­pro­wa­dzi­li… → Brak kropki po pierwszym zdaniu.

 

Póki się nań ga­pi­łem, otwo­rzy­li drzwi.Kiedy się nań ga­pi­łem, otwo­rzy­li drzwi.

 

Mówią: „nie przy­da ci się”.Mówią: „Nie przy­da ci się”.

 

Ścia­ny że­la­zne i ani boksa, żeby tam świ­nia­ka za­pę­dzić… → Ścia­ny że­la­zne i ani boksu, żeby tam świ­nia­ka za­pę­dzić

 

bru­dząc po­so­ką ilu­mi­na­tor,za któ­rym… → Brak spacji po przecinku.

 

Szczę­ki lochy klap­nę­ły w calu od nosa… → Szczę­ki lochy klap­nę­ły cal od nosa

 

ode­pchnął zwie­rzę, które, bez­sku­tecz­nie prze­bie­rać koń­czy­na­mi, po­le­cia­ło z w stro­nę drzwi… → …ode­pchnął zwie­rzę, które, bez­sku­tecz­nie przebierając koń­czy­na­mi, po­le­cia­ło w stro­nę drzwi

 

Czło­wiek w tym cza­sie za­nur­ko­wał za swoją bro­nią… → Czło­wiek w tym cza­sie za­nur­ko­wał po swoją broń

 

świ­nia wy­da­ła try­um­fu­ją­cy kwik… → …świ­nia wy­da­ła tryumfalny kwik

 

prze­ciw­nik zdą­żył od­zy­skać broń. Nie zdą­żył wpraw­dzie za­ata­ko­wać… → A może: …prze­ciw­nik zdołał od­zy­skać broń. Nie zdą­żył wpraw­dzie za­ata­ko­wać

 

Ryzyk – fizyk – mało bra­ko­wa­ło… → Ryzyk-fizyk – mało bra­ko­wa­ło

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy, bez spacji.

 

„Szko­da, że nie zła­pa­ła – po­my­ślał ru­dzie­lec ze zło­ścią – nie mu­siał­bym oglą­dać tu two­jej pa­skud­nej gęby.” → „Szko­da, że nie zła­pa­ła – po­my­ślał ru­dzie­lec ze zło­ścią. „Nie mu­siał­bym oglą­dać tu two­jej pa­skud­nej gęby”.

Didaskalia po myśleniu nie są myśleniem, więc nie ujmujemy ich w cudzysłów. Przed myśleniem nie stawiamy półpauzy.

 

Prysz­cza­ci ko­smo­lu­dy byli pod wra­że­niem. → Prysz­cza­ci ko­smo­lu­dowie byli pod wra­że­niem. Lub: Pryszczate ko­smo­lu­dy były pod wra­że­niem.

 

za­czę­li wsta­wać i kie­ro­wać się ku za­bie­go­wym scho­dom… → Co to są zabiegowe schody?

 

kup­czą­cy kra­dzio­ny­mi czę­ścia­mi, cie­szy ży­ciem… → Pewnie miało być: …kup­czą­cy kra­dzio­ny­mi czę­ścia­mi, cie­szy się ży­ciem

 

Le­piej przy­znać się w sym­pa­tii do dziel­nej świni.Le­piej przy­znać się do sym­pa­tii do dziel­nej świni. Lub: Le­piej wyznać sympatię do dziel­nej świni.

 

Ach – pod­chwy­ci­ła dziew­czy­na, wi­dząc w tym su­ge­stię do sce­na­riu­sza dal­szej gry – je­stem twoją świn­ką! → Brak półpauzy rozpoczynającej wypowiedź.

 

-To nie było świ­nio­bi­cie – od­rzekł ru­dzie­lec… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za czesanie. Teraz świnia będzie przystojniejsza.

Bardzo proszę, Nikolzollernie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za czesanie. Teraz świnia będzie przystojniejsza.

 

Zabiegowymi w budownictwie fachowo nazywają się kręcone schody. Zmieniłem.

Nikolzollernie, dziękuję za wyjaśnienie. Do tej pory znałam chyba tylko gabinet zabiegowy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nikolzollernie – chciałeś, masz!

Oczywiście to, jak ja widzę Twój tekst, jest czysto subiektywnym odczuciem i możesz (a może nawet powinieneś) mieć to w… nosie.

Przeczytałem i w przeciwieństwie do forumowicza, którego już obaj wspomnieliśmy, nie mam tak jednoznacznie krytycznej opinii o tym opowiadaniu.

Bardzo rubaszne, choć plastyczne i ciekawe opisy. Jest tak trochę… barokowo. Podoba mi się sposób budowania przez Ciebie świata przedstawionego – ale sam świat już zdecydowanie mniej. To oczywiście rzecz upodobania do innego stylu światotwórstwa (nie, nie mojego, bo to ostatnie jest słabawe). I to nie dlatego, że stworzony przez Ciebie świat jest brudny i niebezpieczny – jak słusznie zauważyłeś, taki jest prawdziwszy – ale przez brak spójności jako takiej (świat-treść).

Co my tutaj mamy: burdele oraz knajpy – ich przegląd pod kątem “ilości gwiazdek”. To wypełnia znaczną część tekstu a IMO niewiele wnosi. Ponadto dziwny rytuał inicjacji, który jak widziałem zazwyczaj kończy się śmiercią (wytresowanej?) świni lub przyjmowanego załoganta. Taki “obrządek” chyba powinien być mniej drastyczny.

 

I tu ktoś lub więcej “ktosiów” sugerowało że jest to scenka wyrwana i nie skończona. I ja, niestety, muszę się z tym zgodzić. Brak otwarcia i zamknięcia. Jest tylko środek. Dobrze dobrałeś tytuł. Dlaczego? Bo on określa to, co widzimy, a może na czym skupiamy uwagę. Jedną, pełną scenę, która się zaczyna, trwa i kończy. Cała reszta to “doklejki”. Tak naprawdę mógłby to być szort. Natomiast mnie osobiście (a przeczytałem, że zdecydowanie nie wszystkim) walka ze świnią się BARDZO podobała. Genialny pomysł na brak grawitacji podczas całego wydarzenia i całkiem zgrabne opisy walki. Częściowe włączenie pola grawitacyjnego i powolne “spływanie” przeciwników po walce – też na plus. Jedyne, co mi zgrzytało w tym fragmencie, to brak konsekwencji narracyjnej. Część jest w cudzysłowie (myśli?), część w formie dialogowej… spory nieporządek, który przeszkadzał w czytaniu.

 

Ta scena seksu pod koniec – IMO nic nie wniosła – chyba, że byłaby kontynuacja z jej powiązaniem.

 

Jest fantastyka i trochę humoru podczas ganiania świni – ot, takie drobne uciechy. Ale chyba czytelnicy chcą nieco więcej – więc może jak dodasz wstęp tej opowieści i jej zwieńczenie, to… Ale wtedy trzeba będzie zmienić tytuł. ;)

 

Co do technikaliów, to ani nie jestem w tym dobry, a te kilka przecinków i spacji (braków i podwójnych), które znalazłem, już wypunktowali Wielcy Regulatorzy.

 

„Nie tak żyć trzeba! Pałętam się tu, jak ta świnia w nieważkości, bez składu i ładu”. – powiedział sobie Hans i twardo pomaszerował w stronę kampusu. / No, właśnie, to powiedział, czy pomyślał? Bo jak pomyślał, to zmień na “Pomyślał”. A jak powiedział, to w formie dialogowej i bez kropki po wypowiedzi.

[tego nie jestem na 100% pewny ale coś tu nie sztimuje]

 

W kilku miejscach przymiotniki nie były rozdzielone przecinkami.

 

wysysając reszki solonej ryby / wysysając resztki solonej ryby

 

nie wygląda mi na takiego, co w knajpach po pyskach się leją, / nie wygląda mi na jednego z tych, co to w knajpach po pyskach się leją, (propozycja, bo jakaś tu taka niezgrabność?)

 

Misiu, nie! Na najciekawszym miejscu! / czy aby tak miało być? A może… / Misiu, nie! Nie w najciekawszym miejscu! / lub “…najciekawszym momencie!

 

Ogólnie – proponuję korzystać z BETY. Ja zacząłem i nie żałuję ;) I nie będę się powtarzał, bo już pomarudziłem.

 

Pozdrawiam – P.B.

Bartonie, serdeczne dzięki! W tym co piszesz, jest sporo racji. Jak zwykle zostałem przyłapany na tym, że czegoś jest za dużo lub za mało. Wynika to z tego, że pod postacią opowiadań przemycam kawałki powieści. Nie oznaczam tego jako fragmentów, bo nie są częścią zasadniczej narracji, tylko historiami wstawionymi (opowieściami lub wspomnieniami). Tutaj masz wspomnienia Krallego do powstającego II tomu Przypadków. Już pewnie nie pamiętasz o jego pochodach do burdelu i przygodach na Grauenstein i wcześniej (historia pierwszej walki i śmierci ojca). W kontekście oddzielnie wziętego opowiadania doklejki o burdelach z gwiazdkami i scena z seksem na końcu może faktycznie nie są wystarczająco uzasadnione, ale w kontekście końcowego przeznaczenia są potrzebne.

Drastyczna inicjacja ma miejsce w odpowiednio zakapiorskich załogach. Nie jest regułą.

Twoje komentarze uważam za bardzo wartościowe. Szkoda, że nie ma ich przy Kabestanie i Robokoniu. Nie żebym się narzucał ;)

Spoko, zatem zajrzę też do robokonia, przytroczonego do kabestanu.

Lepiej zacznij od Kabestanu. Wszystko będzie bardziej zrozumiałe.

dwie półkoliste kanapy rozdzielone przejściami

psuje czytelność to przejście

 

Miejscami nadużywasz “a on”

 

Cudowny nastrój gawędy. Dodatkowo zmieniasz style i opowieść bywa rubaszna, pisana prymitywnym językiem, lub rzeczowa. Nastrój burdelu świetny.

Pięknie wplotłeś kosmitów, beztlenowca i młodzieńca z kaczym dzióbkiem.

Zakończenia nie zrozumiałam do końca. Nie wiem, czy młodzieniec wymyślił alternatywne zakończenie, czy ono jednak miało miejsce.

 

Aha i opis walki w nieważkości powalający.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, dzięki za odwiedziny i uwagi. Cieszę się z dobrego wrażenia. Alternatywne zakończenie walki jest oczywiście wymyślone przez Hansa. Przecież inicjowany sam mu wszystko opowiedział, ale on kibicował świni. Jednocześnie wspomina swoją pierwszą walkę, o której jest mowa w pierwszym rozdziale Przypadków.

Hej,

 

jak pozostałym czytaczom i czytaczkom – historia nie złożyla mi się w logiczną całość. Nie wiem, po co Hans wymyślał alternatywne zakończenie historii ze świnią, tym bardziej, że jak zrozumiałem, na świni mu zbytnio nie zależało i była to tylko wymówka, żeby nie dzielić się bardziej osobistymi przemyśleniami:

 

Nie umiał jej odpowiedzieć. Przecież nie będzie się dzielił z lafiryndą refleksjami na temat grzechu i niesprawiedliwości losu! Lepiej przyznać się do kibicowania dzielnej świni.

Jeżeli chodzi o techniczną stronę – to czytało się gładko, klimat zamtuzu i społeczne rozwarstwienie oddane bardzo dobrze.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey , dzięki za przeczytanie i uwagi. Przegrana świni, która uważał za bardziej godną życia, niż jej wytatuowanego przeciwnika, obudziła w nim refleksję o niesprawiedliwości życia i wspomnienia o śmierci ojca. Rozumiem, że osobom nie znającym go z Przypadków to może wydawać się niewystarczająco czytelnym.

Dzięki za wyjaśnienia. Faktycznie teraz to się układa w całość, ciekawy zabieg, taki metaforyczny – mnie pokonał ;) Kibicuję jednak dalszemu rozwojowi przygód młodego Hansa i dalszym publikacjom!

 

Powodzenia!

Che mi sento di morir

BasementKey, Cały tom dalszych przygód Hansa u boku rycerza Fredegara jest już wydany. Dla tutejszych forumowiczów w atrakcyjnej cenie ;) Jeśli to Cię zainteresuje, napisz prywatnie.

Może to i nieźle napisane. Ale po co ?

SPW, kiedy uczyłem się w podstawówce, na takie pytania zwykle odpowiadano: “po to, byś zapytał”.

Hmmm… Tak właśnie mi się zdawało, że nie miałeś czytelnikowi nic do powiedzenia. No cóż – Lem by się skrzywił. Ja Lemem nie jestem, więc przyjmujéę do wiadomości.

Nie podeszło mi. Sorry.

Koalo, moje kondolencje z powodu straconego na czytanie czasu.

Nowa Fantastyka