- Opowiadanie: Rewrittenver2 - "Imidż"

"Imidż"

Horror psychologiczny o influencerce, która popada w szaleństwo...i dewocję. W filmowych referencjach: coś między “Wstrętem” a “Saint Maude”...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus

Oceny

"Imidż"

 

 

 Po raz pierwszy pomyślała, że może nie mieć duszy, gdy nie od razu zauważyła swoje odbicie w zdjęciu mamy na grobie, to w jej ukochanej jesionce. Mama Ani zawsze chowała się przed zdjęciami. Mówiła, że Indianie to może i bezbożne dzikusy, ale w jednym mieli rację: zdjęcia kradną duszę. Jak poznać, że już jej nie masz? Znikające odbicie, kochanie. Jak u wampirów.

Bo czymże innym jest człowiek, eks-człowiek, jak nie wampirem, który teraz błąka się po ziemi opanowanej przez powierzchowne ładne obrazki w poszukiwaniu czegoś – czegokolwiek – co zapełni wyrwę w sobie, której nawet nie potrafi zdefiniować? I czym najłatwiej zapchać brak duszy jak nie demonami?

Oczywiście mama nigdy nie ujęłaby tego w tak filozoficzny sposób. Nie, ona odmieniłaby „Boga” i kościół przez wszystkie przypadki, zrobiłaby z nich przecinek. Przecinek, który jest częścią zdania – podmiotem, orzeczeniem, przydawką – całym zdaniem i jedynym jego rozpoznawalnym słowem. A słowo stało się ciałem, i zamieszkało między…

Potem byłby niezręczny, śpieszny, agresywny pocałunek na pożegnanie – którym Ania wyprzedza i tłumi zaproszenie mamy na niedzielną mszę…a zwłaszcza jej pytanie, czy „wszystko dobrze” – i poczucie ulgi na klatce schodowej – jakby tą ucieczką doznała jakiegoś odpuszczenia win. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode…

Czy Ania zrobiła sobie z „powierzchownych ładnych obrazków" karierę na złość mamie i jej przecinkom? Do diabła, pewnie, że tak!

 

***

Kochane, naturalność sama się nie zrobi…a co może być bardziej naturalnego od chmur? Cloud skin to przyszłość…glass skin jest już passe. Bądźcie jak chmury, które zalotnie odsłaniają słońce – gdy ktoś na nie zasłuży – …bądźcie sobą. Najnowsza linia produktów Reflection Parfait wydobywa z was jeszcze więcej siebie…te pierwiastki was, których istnienia nawet nie podejrzewałyście…jeśli jesteście na moim profilu po raz pierwszy – nie zapomnijcie kliknąć suba. A teraz wybaczcie, czas na sesję…życie modelki-influencerki nie jest lekkie…

 

***

 

Pierwszy błysk flesza był jak smagnięcie lodowatego wiatru. Skrzywiła się. A kiedy to sobie uświadomiła: przeszedł ją dziwny, teraz już gorący dreszcz. Ona się nie krzywi. Nie podczas sesji. Flesz jest jej przyjacielem.

Spojrzała w obiektyw, wzięła rozluźniający wdech i z uśmiechem kiwnęła głową do Filipa, jej zdziwionego fotografa.

I przez najbliższe dziesięć minut, najdłuższych w jej życiu, utrzymała ten uśmiech. Bo była profesjonalistką, nie? Powtarzała to sobie, gdy wbijały się w nią kolejne flesze. Czuła jakby każdy bezpowrotnie urywał kawałek czegoś w środku, czegoś ważnego. Jestem profesjonalistką. Co się ze mną dzieje? Jestem…profesjonalistką.

 

– Wszystko dobrze?

– Jestem profe…co? No pewnie.

– Może zróbmy piątkę, okej? Wyglądasz jak duch.

 

Ania zerknęła w pobliskie lustro. Przez moment nic tam nie zobaczyła…a gdy jej odbicie w lustrze wróciło: zobaczyła, że całą twarz ma mokrą od łez. Ale wciąż się uśmiechała tym kurczowym uśmiechem. Przecież była profesjonalistką.

 

***

 

Szła ulicą czując na sobie natrętne spojrzenia: pełzające po niej jak robactwo po truchle. Ale gdy próbowała kogoś złapać – obracając się gwałtownie – łapała tylko udawane zdziwienie albo powietrze. To tylko w twojej głowie. Tylko w głowie. Przecież wiesz, czego tak naprawdę szukasz.

Ania przełknęła ślinę. Zmusiła się, by spojrzeć na mijaną witrynę. I kolejną. Robiła to przez całą drogę do domu. Był chłodny dzień, ale już po kilku minutach była cała mokra od potu.

Bo jej odbicie przed nią uciekało. Czasem pojawiało się po chwili – niechętnie wychodząc zza ślubnych sukni, promocji 50-calowych plazm, tygodniowych last minute na Bali – jakby zaspało do znienawidzonej pracy.

A czasem nie było go w ogóle…jakby nie było już nią zainteresowane.

Jakby była wampirem. Jakby nie miała już duszy. Jakby jej mama miała rację.

 

***

 

Rząd literek zajaśniał abstrakcyjną sekwencją, która miała znaczyć jej zdrowie psychiczne: jest zdrowa czy tylko ślepnie…Jej osobisty alfabet szaleństwa.

Okulistka, zmęczona życiem i faktem, że jeszcze godzinę musi pracować z NFZ obróciła się zniecierpliwiona.

– No?

Tyle, że to już nie była okulistka. Mama Ani, choć równie zmęczona, uśmiechnęła się smutno, tak po swojemu. Jakby chciała spytać, czy „wszystko dobrze”. Ale tym razem powiedziała coś innego:

– Teraz wszystko widzisz? – westchnęła boleściwie. – Nie byłyśmy dla niego wystarczająco dobre…wystarczająco dobre i ładne, więc nas zostawił. Tak, kochanie. Twój tatuś ma teraz nową, lepszą, ładniejszą rodzinę. Mężczyźni tacy już są. Ale wiesz co, nic się nie dzieje bez przyczyny, skarbie…bo gdy usunął się z mojego życia, zrobił przecież miejsce dla Boga. I wiesz co, skarbie? Ty też powinnaś zrobić trochę miejsca dla naszego pana.

– Niech czyta – powiedziała okulistka, która odzyskała swoją równie zmęczoną twarz i teraz stukała niecierpliwie kijkiem w rząd literek.

Po chwili przemówiła w tajemnym języku: A…S…kolejna literka O przez moment przyjęła kształt ust ojca, gdy widziała go po raz ostatni – gdy kłócił się z mamą…

– Ma pani idealny wzrok – wycedziła zirytowana okulistka.

Ania przeczekała kilka niespokojnych myśli i pokiwała powoli głową.

– A jednak czasem nie widzę swego odbicia. Myśli pani, że wariuję?

Okulistka znów westchnęła, fachowo potarła swoje własne oczy.

– Pani, a kto dziś jest normalny? I NFZ tego nie pokryje.

 

***

Łaskotanie robactwa spojrzeń doprowadzało ją już prawie do szaleństwa. Ale dała radę. Bo teraz skupiała się na szczęściu innych. A dokładnie: szczęściu ojca i jego nowej rodzinki. Córka i żona wyglądały na instagramowym zdjęciu jak wycięte z tego samego żurnala modowego (i przecież – jako modelka – potrafiła to ocenić jak mało kto). Tak, wyglądali jak ideał: za drugim podejściem jej ojcu naprawdę się udało. Co gorsza: to nie było jakieś tam instagramowe szczęście. Ania potrafiła w końcu je rozpoznać. Usta jej ojca też były dalekie od „o”…tutaj układały się w zrelaksowany, naturalny, szczęśliwy uśmiech. Tak, szczęśliwy, kurwa.

Myśląc o całym tym morzu szczęścia – na którego brzegu stała – coś kazało jej podnieść wzrok. I tym czymś była strzelista wieża pobliskiego kościoła ponad całym tym wszechświatem małostkowej komerchy emocjonalnej. Przeszedł ją dreszcz. To nie jej klimaty, to przecież jej mama-świruska…ale przez moment w zdumieniu stwierdziła, że ten cały dreszcz był całkiem przyjemny. Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i…prawie staranowała babcię, która wpatrywała się w nią z łagodnym, wszystko-rozumiejącym uśmiechem. Przez moment tylko tak patrzyły na siebie. Potem babcia – powłóczyście, jak jej mama – też oplotła wzrokiem wieżę kościoła. I wróciła do niej tym wszystkowiedzącym spojrzeniem, przełykając ślinę. Jej grdyka też była częścią tego tajemnego języka. Mówiła: nie jesteś w tym sama. Potem staruszka tylko kiwnęła głową i ruszyła dalej w swej krucjacie przeciw światu materii.

Ania zdała sobie sprawę, że wszyscy na ulicy na nią patrzą. Obok świadomości dreptania ich spojrzeń po jej zakończeniach nerwowych, dotarła do niej kolejna, leniwa myśl: może to dlatego, że wszystko mówiła na głos? Przez moment spuściła wstydliwie wzrok. Potem jednak coś kazało jej znów go podnieść. Jakiś młody koleś (szerokie dżinsy hip-hopowca, okulary hipstera, zero życiowej konsekwencji) nagrywał ją. Po prostu ją nagrywał. Za darmo. Poczuła szum wściekłej krwi w skroniach: topiła się w nim. Konsekwentnie. Bo konsekwencja jest, kurwa, cnotą.

Zgubiła gdzieś te kilka sekund, kiedy musiała do niego podejść. I tę, gdy wyrwała mu komórkę.

Świadomość wróciła dopiero, gdy rzucała tą komórką o chodnik. I tak naprawdę obudziła się w pełni dopiero gdy po niej skakała (najnowsze Iphony pękają tak łatwo jak te najwcześniejsze…) do akompaniamentu jego wściekłych krzyków.

– Powinnaś się z kimś umówić, pieprzona wariatko!

 

***

 

„I want love to roll me over slowly

Stick a knife inside me: and twist it all around.”

 

Jack White sączył się z cudnie drogich orzechowo-trendy kolumn Tonsil Altus 300: ocierając się jak kot o ich oddalone o centymetr kolana w snobistycznym lofcie Filipa na Pradze.

Ania umówiła się z Filipem. Bo lubiła Filipa. Lubiła jego ciało i to, co robiło z jej ciałem. A zwłaszcza to, że na chwilę mogła myśleć tylko o imidżu tychże zderzających się ciał. Wypierając wszystko inne: znikające odbicia, larwy ludzkich spojrzeń próbujące złożyć w niej swe jajeczka, nagrobek mamy. Teraz jednak – ku swej irytacji – pomyślała też o tym, że zastanawiająco często używała słowo „ciało”. Próbowała wrócić do punktu wyjścia: imidżu, ale…

 

– Wszystko dobrze? – spytał Filip.

 

Ania uśmiechnęła się do niego i wszystkiego, co teraz myślał. Na co liczył. Na jeszcze więcej ciała. Jeszcze więcej mięsa. Jak to sushi na ich talerzach. Oboje w tym samym momencie poruszyli swymi pałeczkami: jak patyczaki szukające bliskości w świecie, który akceptuje tylko krągłe kształty. Takie bezpieczne. Nieostre.

Był świetnym kochankiem i wiedział o tym. Ba, to było przecież ważniejsze niż sam seks: imidż samego siebie jako ideał w łóżku. Skomponował siebie jak kadr swego najlepszego zdjęcia. Jeśli Ania rozumiała coś o życiu to to, jak istotna była kompozycja.

Teraz wpatrywała się w niego nad talerzem sushi, dźgając jeden kawałek (40 kcal) – czekając na jej ulubiony moment: aż znów zacznie narastać napięcie seksualne. Tyle, że tym razem nic takiego się nie zaczęło. Ania zaczęła więc myśleć o tym, jak mama powtarzała, by nie bawiła się jedzeniem.

 

„I want love to murder my own mother and

Take her off to somewhere like hell or up above.”

 

– Już myślałem, że nigdy nie zadzwonisz. Prawie zapomniałem – wzruszył „nieśmiało” ramionami – jak…smakujesz.

Filip uśmiechnął się z tą jego urokliwą wyćwiczoną mieszanką udawanej nieśmiałości i prowokacji.

Ania tylko mu się przyglądała: zastanawiając się czemu dziś to na nią nie działa. Był jak ten kawałek łososia na talerzu. Zerknęła na ów kawałek. Czy on się poruszył? Czy powinniśmy pochłaniać tylko martwe rzeczy? Czy naprawdę ktoś może umrzeć tak do końca? Indianie, na przykład ci z plemienia Kwakwaka’wakw, wierzyli, że taki łosoś symbolizował odnowę duszy. Indianie i dusza to…

– Straciłaś apetyt? – Filip uśmiechnął się nieśmiało i jednocześnie męsko – Bawisz się jedzeniem…moja mamuśka zawsze mi mówiła bym się nie bawił jedzeniem.

– Moja też – zrewanżowała się „nieśmiałym” uśmiechem – I pytała wtedy, czy „wszystko dobrze.”

– Wszystko dobrze? – uśmiech Filipa był nieco mniej nieśmiały, gdy powtarzał swe słowa sprzed chwili.

Ania próbowała docenić ten żarcik suchym chichotem. Który opadł na ziemię jak nikomu niepotrzebny zeschły liść. Ania odruchowo zerknęła na podłogę.

– Myślisz, że jesteśmy tylko pierwszym wrażeniem?

Filip zakrztusił się.

– Co?

– No wiesz. Że nie ma żadnego drugiego. Że jest tylko…imidż. Tylko i wyłącznie on.

Tym razem udało mu się błysnąć uśmiechem tak, by znów poczuła mrowienie.

– Myślę, że…jesteś zbyt sexy, by mieć takie myśli.

 

Ania zmusiła się do uśmiechu. Czasoprzestrzeń skurczyła się nagle do jej obrzydzenia: do tego zionącego tanią powierzchownością dupka – ale głównie do niej samej. Jak mogła pomyśleć, że ktoś taki byłby w stanie zapchać w niej jakąkolwiek pustkę? Obrzydzenie to zaczęło żyć własnym życiem: pulsowało w niej jak alternatywne serce, jak guz, który jest na skraju pęknięcia.

Filip był Filipem, więc odczytał ten guz jako pożądanie. Nie tracąc czasu – w tym świecie nie powinno się go tracić – nakrył jej dłoń i zaczął ją powoli, sugestywnie, obrzydliwie ciągnąć w kierunku swego kolana, a potem…

Potem czasoprzestrzeń znów zamieniła się w dreszcz i Ania usłyszała niespodziewanie swój własny krzyk – a potem zagłuszył go ten Filipa, który nagle czołgał się po podłodze, byle dalej, dalej od niej. Ściskając dłoń, z której teraz sterczała pałeczka do sushi.

Kawałek czegoś podobnego do łososia zmartwychwstał i – wyrzucony na brzeg – zaznał znów życia dzięki przerażeniu. I zawołał Jezus donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: “Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić…”

Ania nie wiedziała skąd te wszystkie słowa pojawiły się na jej języku – bo powiedziała to na głos, prawda? – wiedziała tylko, że teraz stała nad nim, idąc powoli za tym jęczącym czymś, totalnie zakochana. Zakochana w uczuciu jakie nagle dała jej ta sytuacja: wyciskania całej sprawczości i poczucia władzy z faceta, który myślał, że ma wszystko.

– Proszę – wydusił z siebie – proszę…ja tylko…ja nie chciałem. Ja…nie wiedziałem…

„Proszę" – powtórzyła w myślach a może na głos – „On tylko, on nie chciał, on nie wiedział…”

Filip próbował coś dodać, ale stać go było tylko na żałosny jęk. Ale przecież nie musiał: w tle Jack dochodził do puenty, stylowo finiszując:

 

„Yeah, I won’t let love disrupt, corrupt or interrupt me”

 

Ania zmarszczyła brwi przetrawiając słowa barda wszystkich snobistycznie zakochanych. Jeszcze raz spojrzała na ten kawałek łososia bezradnie wyrzucony na brzeg. Pozwoliła orzeźwiającemu – odurzającemu – poczuciu władzy przetoczyć się przez nią jak wiosenna burza…I nagle głos mamy wykwitł jak jakiś niespodziewanie cudny kwiat z pęknięcia chodnika. „Jest dobrze?”. Głos wykwitł i zdusił ten Jacka White’a: „Ci którzy będą czcić Moje Święte Oblicze w duchu zadośćuczynienia…”. Zadośćuczynienie. Oblicze. Duch…dusza. Czas ją odzyskać, pomyślała, i teraz to jej głos wyparł wszystkie inne. Czas ją w końcu odzyskać. Tak jak Indianie znajdowali je w legowisku demonów.

Pokręciła głową do tego żałosnego kawałka mięsa wijącego się u jej stóp.

– Spokojnie…to nie o ciebie mi chodzi.

 

***

 

To był domek jak z bajki. Takiej uplecionej z polskich marzeń: z niedużym ogródkiem, ale przecież idealnym na grilla dla trójki. Idealne gniazdko dla idealnej rodzinki. Domek, o który modli się cała nadwiślańska klasa średnia. Z oknem od strony wspomnianego pięknego ogródka ufnie otwartym na ten piękny świat.

 

***

Ania przejrzała wszystkie albumy zdjęć. Lubiła ich coraz bardziej: dziś wszyscy trzymają takie rzeczy na smartfonie albo twardym dysku. Chciałaby mieć tak analogową rodzinę.

Zastanawiała się, czy wejdą szczebiocząc o najnowszym filmie – w końcu sądząc po zdjęciach była filmowa środa. Próbowała się domyśleć, czy poszli na francuski komediodramat czy dramat z największymi szansami na Oscara. Obstawiała to pierwsze. To nie była jakaś byle rodzinka kierująca się oczywistymi schematami. Pewnie coś o poczuciu winy klasy średniej. Coś o tym, że sami nieświadomie wykluczają. Ale w puencie przecież, tuż przed momentem, gdy wszystko się rozpadnie, doznają intelektualnego oczyszczenia. I świat znów znajdzie równowagę.

I przecież o tym będzie dzisiejszy film, ten mój, pomyślała Ania słysząc parkującą na zewnątrz Hondę CR-V, najbardziej rodzinny samochód świata.

 

***

Ułożyła ich jak w najlepszym zdjęciu z albumu. Zmiotła stłuczony wazon, starła czerwone plamy psujące kadr idealnej rodziny. Jej twarz też była podrapana, ale przecież nie o nią chodziło w tej kompozycji. No dobrze, chodziło o nią. Ale nie chciała przecież czuć się winna. Nie teraz, w tym świętym momencie wyzwolenia. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złe…

Odchrząknęła i uśmiechnęła się do komórki, którą ustawiła na pobliskim krześle.

 

„Kochani, to jest zupełnie specjalny live! Ostatni…bo nie potrzebuję was już. I tak naprawdę nigdy przecież nie byliście kochani. Jesteście rakiem wysysającym wszystko, co święte i dobre…jesteście diabłem…o twarzy aniołka. Jak on i wszystko, czego dotknął…”

 

Gdy komórką zawibrowała pierwszymi powiadomieniami, przyjrzała się ustom taty: rysy znów stężały w tym nieszczęsnym „o”. Próbowała naciągnąć kąciki ust. Bezskutecznie. To tylko twarz, pomyślała. Tylko imidż. Obejrzała się przez ramię na swój ustawiony na krześle smartphone nagrywający live’a.

Jej komórka już totalnie wyła powiadomieniami. Tylko…imidż.

Odruchowo otarła resztki krwi o narzutę. Wzięła głęboki wdech i zmusiła się, by wstać. I ruszyć – z telefonem w ręku i sercem demolującym klatkę piersiową – do wielkiego ozdobnego lustra. Powoli uśmiechnęła się. I jej odbicie zrobiło to samo.

Więc wszystko zadziałało: znów są razem. Znów ma duszę. Znów ma imidż. Znów jest…

…kim?

 

Do rytmu wysysających z niej życie powiadomień: poczuła jak jej uśmiech obumiera. Nie. Nie tak. Czegoś brakowało. Czegoś było za dużo.

 

Starła kroplę krwi tuż nad lewą brwią. Czegoś było za dużo. Kolejne piknięcie smartfona, kolejny entuzjastyczny fan/rozczarowany antyfan. Kolejny wampir wysysający z niej wszystko, co żywe.

 

Ktoś tu nie wziął leków! Żałosny fake. Pieprzona atencjuszka. Wpadła szajba i kilka kilogramów, co?;)) Świruska…Fake!!!

 

Jej pięść uderzyła w lustro, prosto w twarz skrzywionego kwaśno oblicza. Skóra i szkło efektownie pękły. Jeden sugestywnie ukształtowany kawałek lustra upadł na jej stopę. I nawet nie zarejestrowała momentu, gdy – wciąż trzymając lewą ręką telefon – prawą podniosła kawałek szkła i przyłożyła go do linii, gdzie jej twarz spotykała się z włosami. A potem pociągnęła w dół.

 

***

 

Ania po raz pierwszy pomyślała, że ma duszę, gdy uznała, że nie potrzebuje swojego odbicia. Nie potrzebuje imidżu. Nie potrzebuje twarzy na pokaz.

I tak naprawdę – teraz, stojąc przed zdjęciem mamy na jej nagrobku – i w jej jesionce – widziała tylko jej twarz. Jej uśmiech.

 

– Wszystko dobrze, wyszeptała. Uśmiechając się do mamy. Do siebie. Do Boga.

 

A słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami.

Koniec

Komentarze

Cześć, Rewrittenver2!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

 

Tytuł niepotrzebnie jest w cudzysłowie.

Jak poznać, że już jej nie masz?, pytała. Znikające odbicie, kochanie. Jak u wampirów.

Ten znak zapytania jest do wyrzucenia. W ogóle jest to fragment dialogu, więc warto rozważyć zapis w takiej formie.

tłumi zaproszenie mamy na niedzielną mszę…a zwłaszcza jej pytanie, czy „wszystko dobrze” – i poczucie ulgi na klatce schodowej – jakby tą ucieczką doznała jakiegoś odpuszczenia win.

brak spacji po wielokropku, choć czy on w ogóle jest potrzebny? Zamiast tego, zwykły przecinek zrobiłby świetną robotę.

W drugim fragmencie masz też dużo wielokropków bez spacji – wielokropek jest takim samym znakiem interpunkcyjnym, jak kropka, czy przecinek, więc stawiamy spację zaraz po nim. Druga sprawa, że kilka z nich mógłbyś wyrzucić – tekst nic by nie stracił, a nawet zyskał.

Czytając dalej – tak, zdecydowanie nadużywasz wielokropków.

promocji 50-calowych plazm

pięćdziesięciocalowych – liczebniki piszemy słownie.

– Ma pani idealny wzrok, wycedziła zirytowana okulistka.

– Ma pani idealny wzrok – wycedziła zirytowana okulistka.

(najnowsze I-phony pękają tak łatwo jak te najwcześniejsze…)

Nazwa to “Iphone” – bez dywizu.

mogła myśleć tylko o imidżu tychże zderzających się ciałach.

Coś tu nie poszło.

Próbowała wrócić do punktu wyjścia: imidżu, ale…

 

– Wszystko dobrze?, spytał Filip.

 

Ania uśmiechnęła się do niego i wszystkiego, co teraz myślał.

Te przerwy między linijkami są nadmiarowe – dzielisz tekst asteryskami na kolejne części i to jest spoko i dobrze wykonane, ale jeśli widzę pustą linijkę w tekście, to zazwyczaj znaczy, że jest tu też jakieś oddzielenie scen, może przeskok czasowy, czy coś w ten deseń – jeśli takich rzeczy w tym momencie nie ma, to nie wstawiaj pustej linii.

dźgając jeden kawałek (40 kcal)

liczebniki piszemy słownie, nie używamy skrótów, więc powinno być: (czterdzieści kilokalorii)

Ania tylko mu się przyglądała: zastanawiając się czemu dziś to na nią nie działa.

Dwukorpek wygląda tu dziwnie – lepszy byłby zwykły przecinek.

z której teraz sterczał pałeczka do sushi.

sterczała

 

Jak widać, od strony technicznej jest trochę pracy do wykonania. Te wielokropki irytowały szczególnie bez spacji, ale nie bój się – to nie była rzecz, która zdominowała odbiór tekstu.

Bo ten jest całkiem pozytywny. Ruszasz tu kilka ciekawych kwestii, bohatera budujesz całkiem fajnie i wiarygodnie. Całość mi się podobała – może nie jest jakaś odkrywcza, ani oryginalna, ale nie mogę powiedzieć, żeby to był jakiś odgrzewany kotlet.

Co do samej fantastyki, to jest trochę jakby na uboczu – jest istotna, ale też nie gra pierwszych skrzypiec. To nie zarzut – ot, uwaga.

Ogólnie całość mi się podobała.

Widzę natomiast, że jesteś na portalu nowy, więc zapraszam do czytania i komentowania tekstów innych użytkowników – w ten sposób zaistniejesz na portalu i zbudujesz swój imidż ;) a to dobra droga do tego, by inni czytali Twoje teksty i dawali wartościowy feedback.

Jeśli coś na portalu budzi Twoje wątpliwości, albo masz jakieś pytania, to pisz do mnie śmiało – postaram się wszystko wyjaśnić.

 

Pozdrówka i powodzenia w dalszej pracy twórczej!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Kwestie techniczne omówił już @Krokus, więc ograniczę się do sugestii zapoznania się z poradnikiem dotyczącym zapisu dialogów : https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 Dla znacznej części osób na forum niepoprawny zapis dialogów stanowi pierwszą czerwona flagę i mocno wybija z rytmu. Co do treści, nie urzekła mnie Twoja historia. Jest klimatyczna, ale do niczego nie prowadzi. Brak mi pointy, wyjaśnienia treści co i dlaczego dzieje się z Twoją bohaterką. I dwie uwagi typowego nerda: 1. Nie pisz o plazmach w kontekście telewizorów jeśli nie chcesz umieścić akcji w konkretnym przedziale czasowym. Ostatnim producentem takich urządzeń był Panasonic, który przestał je sprzedawać w 2014 roku. A ta data trochę sure kłóci z zajęciem jakim się para Ania :) niby nic, mikro detal, ale trzeba uważać, bo czasem takie detale miga zepsuć całość ( tutaj nie ma to znaczenia, ja tylko wskazuję ryzyko) I druga nerdowska uwaga: altusy 300 to nie jest snobistyczny sprzęt pasujący do kogoś takiego jak Filip ;)

Hej, hej…dzięki wielkie za uwagi! (poprawiłem te ewidentne babole) I obiecuję postarać się tu udzielać…;p Tylko jedna rzecz: zaznaczyłem kilkukrotnie, że to nie jest fantastyka (nawet w referencjach) – ba, nawet gatunkowo do wyboru był horror (tutaj psychologiczny).

You should listen to your heart and not the voices in your head...

Witaj.

Psychologiczne studium bohaterki to największy atut Twojego debiutanckiego opowiadania (w dodatku zamieszczonego już w dniu rejestracji). Jej gorzko-oskarżycielskie przemyślenia oraz niezwykle silne emocje, wciąż lawinowo napływające i wręcz rozsadzające głowę Ani, udzielają się stopniowo także czytelnikowi. Opisywane sceny, przeplatane fragmentami modlitwy czy też poradami zmarłej matki oraz urywkami z Pisma Świętego, robią niesamowite wrażenie. Wstrząsające, co może zrobić człowiek tak poważnie chory. I – ilu podobnych żyje obok nas.

Poruszony temat wielkiego poczucia niesprawiedliwości (traktowanego jako zdrada) po odejściu ojca i męża, to tragedia wielu rodzin. Są dzieci/współmałżonkowie, potrafiący bez problemu z tym żyć i nawet nawiązujący przyjazne kontakty z nowymi rodzinami mężczyzn, ale to rzadkość. Zadra w sercu zazwyczaj jest zbyt głęboka.

 

Z technicznych spraw wpadły mi w oko usterki interpunkcyjne, powtórzenia, brak też często kropek w wypowiedziach dialogowych.

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Pięknie dziękuję – i cieszę się, że zabiegi formalne i temat Ci podeszły…a przede wszystkim: że poczułaś to. Zamysłem było połączenie wszystkich elementów opowieści motywem imidżu/wizji (świata/rodziny/pracy/miłości), ale…to by przecież nie miało żadnego znaczenia bez poczucia bohaterki. Pozdrawiam!

You should listen to your heart and not the voices in your head...

Dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Popadanie w szaleństwo jest zawsze sexy. Polański umiał pokazać krok po kroku, jak to się odbywa. Oglądasz i czujesz. Wspaniały film.

Wiadomo co nas obciąża. Mama, tata, religia, a teraz i media społecznościowe podsuwające wzorce tego, jak wyglądać i się zachowywać.

Dobrze też skrytykować nadwiślańską klasę średnią. To wszyscy lubimy.

 

Gratuluję odwagi. Dużo wątków i poruszonych spraw. Momentami się wciągałem, momentami uciekałem myślami. Przekonywujące fragmenty, przeplatywały się z mniej przekonywującymi. Wulgaryzmy mi generalnie nie przeszkadzają. W dialogach są na miejscu. Gdzie indziej czasami też. Tu mi nie pasują. Nie jestem też fanem zdań typu:

Szła ulicą czując na sobie natrętne spojrzenia: pełzające po niej jak robactwo po truchle.

Łaskotanie robactwa spojrzeń doprowadzało ją już prawie do szaleństwa.

 

Pozdrawiam 

 

 

Dzięki! PS. A Saint Maude widziałeś? Szumna recenzja, ale…dla mnie ten sam poziom, a nawet momentami ciekawsze przez akcenty “religijne”.

You should listen to your heart and not the voices in your head...

Nie widziałem Saint Maud. Dzięki za rekomendację.

Hej 

Bohaterka najpierw wykreowała sobie koszmar, a na koniec również bliskim. Ciekawe opowiadanie :) Klimat opowiadania jest jego mocną stroną. Jak zauważył Nessekantos minusem jest, że dużo rzeczy jest nie jasnych, łącznie z motywacją bohaterki. Forma opowiadania ciekawa i mimo małej ilości dialogów czytało się dobrze :). 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki, Bardjaskier! Dokładnie – choć koszmary z reguły wybierają dla nas inni a – paradoksalnie – tutaj bohaterka sama się nim stała w próbie niezależności. I chyba nie trzeba wszystkiego po freudowsku dopowiadać?;)

You should listen to your heart and not the voices in your head...

Hej 

Jasne, że nie trzeba :) Ale dobrze jest też nie zostawiać czytelnika z zbyt dużą liczbą niewiadomych ;) 

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Przeczytałam historię, której wszystkie wątki są dość odległe od kręgu moich zainteresowań, skutkiem czego nie mogę powiedzieć, że Imidż przypadł mi do gustu, zwłaszcza że nie znalazłam tu choćby odrobiny fantastyki, a wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Mimo że w tekście jest sporo różnych usterek, nie zrobiłam łapanki, bo uznałam, że nie jest Ci potrzebna, skoro błędy palcem wskazane przez wcześniej czytających, nadal nie są poprawione.

 

za­pro­sze­nie mamy na nie­dziel­ną mszę…a zwłasz­cza… → W tym zdaniu wielokropek nie ma racji bytu. Ten błąd pojawia się wielokrotnie także w dalszej części tekstu.

Za SJP PWN: wielokropek «znak interpunkcyjny złożony z trzech kropek następujących po sobie, oznaczający przerwanie toku mowy lub niedomówienie»

 

Szła ulicą czu­jąc na sobie na­tręt­ne spoj­rze­nia: peł­za­ją­ce po niej jak ro­bac­two po tru­chle. → W tym zdaniu dwukropek nie ma racji bytu.

Za SJP PWN: dwukropek «znak interpunkcyjny (:) stawiany przed przytoczeniem czyichś słów lub przed wyliczeniem czegoś»

„I want love to roll me over slow­ly

Stick a knife in­si­de me: and twist it all aro­und.” ->Albo:

I want love to roll me over slow­ly

Stick a knife in­si­de me: and twist it all aro­und. → Albo:

„I want love to roll me over slow­ly

Stick a knife in­si­de me: and twist it all aro­und”.

Cytując używamy albo kursywy, albo cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Początek mnie zaintrygował, ale potem ciekawość jakoś się rozmyła. Ostatecznie nie wiem, czy to fantastyka, czy tylko szaleństwo.

Myśląc o całym tym morzu szczęścia – na którego brzegu stała – coś kazało jej podnieść wzrok.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzą bzdury.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka