Margerine stanęła przed Terminusem. Wstrzymała oddech, opanowała drżenie rąk, resztkami sił walczyła z kołatającym sercem.
Szczyt budynku krył się w chmurach na tyle wysoko, że Margerine nie potrafiła dojrzeć dachu ani najwyższych pięter. Jakby Terminus był filarem powstrzymującym niebiosa przed runięciem ludzkości na głowę. Stworzony z nieznanego jej materiału, przypominającego bladą, ludzką skórę, łączył się poprzez pionowe balkony z wyższymi kondygnacjami. Wysunięte, hebanowe drabiny zwisały niczym trujący bluszcz z pozłacanych obramowań okien. Tam, gdzie kończyły się jedne, a zaczynały drugie piętra, ogień buchał z pokrytych sadzą dysz.
Gdyby tylko mogła, ominęłaby Terminusa szerokim łukiem. Budynek napawał ją grozą, sprawiał, że z trudem łączyła myśli w sensowne idee. Przekroczyła próg, a po chwili ściany zatrzasnęły się za nią, zamykając Margerine w pułapce bez wyjścia.
– Nieznana istota wewnątrz Terminusa. Czym prędzej zidentyfikuj się!
Mechaniczny, skrzypliwy głos płynął z wysuniętego niczym kaczy dziób głośnika. Margerine dojrzała go na suficie, tuż na głową, skąd wypluwał kolejne hasła.
– Terminus jest jednostką pod ścisłym nadzorem. Jedynie upoważnieni mają wstęp. Jeżeli oczekujesz na wizytę, skontaktuj się z głównym dyrektorem.
– Nikogo tu nie będzie, ludzkość upadła – rzekła Margerine, spodziewając się, że głośnik pozostanie głuchy na jej słowa.
– Ludzkość istnieje. Jesteś jej przykładem, istoto – odparł nieoczekiwanie mechaniczny głos.
– Nie na długo.
– Zawróć czym prędzej. Jedynie autoryzowany personel może dostać się na wyższe piętra.
– Nawet gdybym chciała, nie mogę tego zrobić. Jesteś tu ze mną uwięziony, głosie z puszki.
– Nazywają mnie Trev. Jestem obiektem obserwacyjno-informacyjnym. Nie sprawuję żadnej władzy w Terminusie.
Szczerość maszyny zadziwiła Margerine. Mogłaby z łatwością wyciągnąć z niej ściśle tajne informacje.
– Jak najszybciej dostanę się na szczyt?
– Najwyższe piętro należy w całości do głównego dyrektora. Absolutny zakaz wejścia.
– Dobrze, więc, jak mogę zobaczyć się z głównym dyrektorem?
Minęła chwila nim maszyna zdołała pozyskać informacje. W tym czasie Margerine rozejrzała się po wnętrzu Terminusa. Chłodne, nieprzystępne metalowe ściany pokrywała przypominająca ikrę tkanka. Rozszerzała się co kilka sekund, a następnie malała, zupełnie jak płuca próbujące złapać oddech.
– Główny dyrektor jest nieobecny, proszę wrócić jutro.
Margarine wtargnęła na klatkę schodową. Nie czekała na kolejne słowa maszyny. Musiała dostać się na szczyt Terminusa, nawet jeżeli miałoby to oznaczać zgubę. Przyrzekła, że uratuje ludzkość, inaczej jej dusza nigdy nie zazna spokoju.
*
Często wracała wspomnieniami do chwil, gdy życie ukochanych osób nie zostało jej odebrane. Mieszkała nieopodal Terminusa, była świadkiem jego budowy. Początkowo przypominał szkielet, bez mięśni, tłuszczu i skóry. W takim stanie nie przerażał Margerine. Mogła godzinami się w niego wpatrywać (miała ku temu dobrą okazję, okno jej pokoju wychodziło wprost na plan budowy), podziwiając potęgę ludzkich rąk.
– Przyjęli mnie w administracji – rzekł Khan, starszy brat o pociągłej i trupio bladej twarzy.
– Nie masz żadnego doświadczenia – skwitowała Margerine.
– Nie cieszysz się, że braciszek dostał w końcu porządną fuchę?
– Starzy ci pewnie załatwili.
– Tak, zdecydowanie. Jako robole mają dużo do powiedzenia.
– Ty też kiedyś tam trafisz – oświadczył proroczo Khan.
– Może. – Wyjrzała przez okno. Robotnicy uwijali się niczym mrówki, by zdążyć z wykończeniem drogi wjazdowej. – Czemu miałabym nie chcieć trafić do Terminusa? Każdego tam ciągnie.
– Fakt. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu? Bujda. Wszystkie drogi prowadzą do Terminusa.
Khan dołączył do Margerine przy oknie.
– Nikt nie wie, co ma się w nim znajdować.
– I?
– Tak tylko mówię. Nie poznałem żadnych szczegółów co do roboty. Jedynie, że ma to związek z administracją. Podejrzane.
– Jesteśmy tylko nic nieznaczącym planktonem. Lepiej nie zadawaj zbędnych pytań i skup się na forsie.
– Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham.
Margerine przyjrzała się Khanowi, jakby ten przed chwilą uderzył się w głowę.
– W sensie jak brat siostrę. Żebyś tylko niczego sobie nie pomyślała w tej pomylonej główce.
– Skąd taka ochota na zwierzenia? Nie żeby mi to nie schlebiało. Można powiedzieć, że ciebie też nieco toleruję.
Uśmiechnęła się szyderczo.
Khan przerzucił nogi przez okno i usiadł na parapecie.
– Co byś zrobiła, gdybyś miała okazję spotkać się z bogiem?
– Ale jesteś dzisiaj męczący, stary.
– Nie, nie, posłuchaj, to bardzo istotne, jakby wszystko od tego zależy. Dobra? Proste pytanie, prosta odpowiedź. Bóg, jeden, z jakiejkolwiek religii, najpotężniejsza istota na świecie mogąca jedną myślą zmieść świat z powierzchni ziemi. Co robisz?
Miała ochotę powiedzieć, że sprawia, aby Khan już nigdy w życiu się nie odezwał, ale zastanowiła się chwilę. Niekończąca się moc. Gdyby tylko istota boska mogłaby spełnić jej jedną zachciankę. Człowiek nie powinien mierzyć się z taką potęgą. Nie jest ku temu stworzony. Łamliwe ciało, umysł podatny na manipulację. Ludzkość została stworzona, by przegrać walkę ze wszechświatem. Ale żeby tak stać się bogiem…
– Deser lodowy na każde śniadanie – odparła.
Khan rzucił w nią poduszką.
– Okropna jesteś, wiesz o tym? Ja bym sprawił, żeby świat stał się sprawiedliwym miejscem. Dlaczego jedni, jak nasi starzy, mają zapierdzielać rękoma uwalonymi błotem, a inni popijają radośnie kawkę na rajskich wyspach i trzepią za to hajs? Z tym światem jest coś nie tak, mówię ci, mordo.
Margerine wracała wspomnieniami właśnie do tych słów. Do rozmyślań o naturze ludzkiej. Do momentu, gdy miała jeszcze Khana przy sobie, a nie pochowanego w zbiorowej mogile.
*
– Nieautoryzowanemu personelowi wstęp wzbroniony! – grzmiał Trev.
Tylko tyle mógł uczynić. Wyrzucać z siebie komunikaty bez żadnej mocy sprawczej.
– Nie należę do personelu – oznajmiła Margerine. – Zamierzam dostać się na sam szczyt Terminusa i nic nie możesz z tym zrobić!
Przekrzykiwali się tak jeszcze długo. Mechaniczny Trev zawiadamiał o zakazie wstępu, a organiczna Margerine się z nim przekomarzała. Ostatecznie stanęło na tym, że kobieta przycupnęła zmęczona wspinaczką i zapytała:
– Dlaczego skonstruowali ciebie tak bezużytecznego?
– Zostałem stworzony z wiarą, iż pozbawiona duszy istota nie może sprawować władzy absolutnej.
– Jakoś posiadanie duszy nie przeszkodziło ludzkości wybijać się co paręnaście lat.
– Panno Margerine?
– Zapamiętałeś moje imię? Jak uroczo.
– Jestem wyposażony w moduł uczenia się. Dlaczego wspominałaś o upadku… ludzkości?
Ostatnie słowa wymawiał z trudem, jakby buntował się przeciw oprogramowaniu.
– Poza Terminusem nie ma niczego. Ziemia to pusta skorupa wyssana z wszelkich energii witalnych. A ludzkość? Zmieciona przez wojny, głód i choroby.
– W mojej bazie danych istnieje wzmianka o epidemii.
– Tak, ludzie zaczęli umierać.
– Co się stało z Khanem, panienki bratem?
– Słucham?
Margerine zerwała się na równe nogi.
– Ty kupo złomu, skąd wiesz o nim cokolwiek?
– Posiadam dane rodzin wszystkich pracowników. Khan miał objąć stanowisko w administracji, ale po szkoleniu zmarł…
– Przestań. Na litość boską, przestań!
– Miał niespełna dwadzieścia sześć lat, o rok starszy od panienki. Całkiem utalentowany, skończył szkołę muzyczną, ale nigdy nie wiązał kariery z muzyką.
– Powiedziałam, żebyś zamilkł!
– Odszedł dokładnie rok po śmierci rodziców. Zginęli w tragicznym wypadku w podziemiach. Ciała zostały tak zmasakrowane przez gruzy, że z trudem je rozpoznano.
Margerine rzuciła się na najbliższą rozdzielnię. Wyrywała kable, wykręcała przyciski, uderzała w skrzynkę, że aż rozcięła dłoń, a krew spłynęła na pokryte tkanką ściany, gdzie po chwili została pożarta. Trev przemawiał dalej, wymieniając rodzinne tragedie, zupełnie jakby czerpał z tego sadystyczną radość.
– Jestem Trev, jednostka obserwacyjno-informacyjna, stróż Terminusa.
*
– Napotkasz na swej drodze stróża – rzekła Bellona, gdy Margerine wracała z pogrzebu Khana.
Kobieta, owinięta purpurowym płaszczem, z chustą w kwiaty na głowie i toną korali na szyi, stała w bramie wjazdowej. Bellonę znał każdy, choć nikt nie wiedział, skąd pochodziła. Pojawiła się w Alkaz, rodzinnej mieścinie Margerine, przeszło dwadzieścia lat przed rozpoczęciem budowy Terminusa. Przyniosła ze sobą przesądy, przepowiednie i opowieści, o których nikt nie słyszał. Skarby zakopane w odległych krainach pełnych potworów, wymarłe ludy parające się magią, cywilizacje potrafiące wzbijać się w przestworza i dotykać gwiazd. Opowiadała o tym, jakby sama wszystkiego doświadczyła. Grupki dzieci zbierały się wokół jej domu, starej przyczepy obwieszonej migającymi lampkami, wysłuchiwały długich historyjek i czekały na tajemne wróżby. Z czasem dzieci dorastały, a ona pozostawała niezmienna, jakby zaklęta w czasie.
– Długa droga przed tobą, droga Margerine – mówiła, głaszcząc bezdomnego kota, który przylgnął do jej nogi. – Przed każdym z nas. Nie widzę wiele dobrego.
– Proszę, zostaw mnie samą.
– Powiadają, że cierpienie uszlachetnia. – Ujęła dłoń Margerine z matczyną czułością. – Ale nie ma w nim nic pięknego. Jest częścią człowieczeństwa, a jedynym pocieszeniem jest to, że nie podążasz tą ścieżką sama.
– Jeżeli już musisz, wywróż mi coś dobrego! Niech chociaż jedna rzecz wniesie do mojego życia radość.
Bellona spuściła wzrok. Korale zagrały przygnębiającą melodię.
– Nadeszły czasy końca. Ludzkość odejdzie w ciszy, tuląc się do piersi ponurej kostuchy. – Spojrzała na Terminusa wzrokiem pełnym rozpaczy. – Największa kreacja człowieka. Monument trwalszy niż ze spiżu. Przetrwa wszystko, nawet każdego z nas. Odnajdziesz w nim ukojenie duszy, droga Margerine, ale nic więcej.
– Jeżeli to największy ludzki cud, dlaczego nie zdoła zbawić ludzkości? Na diabła go budowano?
– Odpowiedź na te pytania nie istnieje. Terminus nie jest człowiekiem, nie ma mocy sprawczej, jedynie poddaje się naszej woli i przybiera wobec niej swój kształt. Jeżeli tak się stanie, a stać tak się musi, na szczycie odnajdziesz to, czego będziesz pragnęła.
Bellona przytuliła Margerine, której oczy zalały się łzami.
– Pomodlę się za Khana, by odnalazł w zaświatach właściwą drogę. Ale ciebie nie będę mogła ochronić. Już się więcej nie spotkamy.
Margerine nie uwierzyła w jej słowa. Bellona istniała wiecznie, zapewne od czasów, gdy świat powstał w Wielkim Wybuchu. Nie mogła od tak odejść.
Świat wymierał. Nieznana ludzkości choroba zbierała żniwo. Zupełnie jakby kostucha przychodziła po każdą duszę z osobna i prowadziła w ostatnią drogę. Nie oszczędzała nikogo, czy to starych, czy też młodych, schorowanych, w pełni sił, władających państwami i tych, którzy nic nie mieli. Nie było żadnych symptomów ani lekarstwa. Człowiek padał w jednej chwili na ziemię, jakby wyrwano z niego duszę. Nie jęknął przy tym, nie wył z bólu, nie ronił łzy, odchodził w spokoju. Kres ludzkości nadszedł, tak jak mówiła Bellona, w ciszy.
Ona również odeszła. Nie spotkały się już więcej z Margerine, chociaż dziewczyna dojrzała przez uchylone okno, jak ciało wróżbitki unosiło się do niebios na anielskich skrzydłach.
*
Margerine leżała przy kadziach wypełnionych pomarańczowym płynem, w których pływały zdeformowane ludzkie ciała. Nie miała sił, by się podnieść. Po policzkach spływały jej łzy, a ściany Terminusa połykały je niczym najsmaczniejszą potrawę. Za popękaną szybką dostrzegła twarz przypominającą oblicze Khana, uwiecznioną w grymasie, jakby ktoś nadepnął mu przed chwilą na stopę. Znała ten widok z lat dzieciństwa, gdy bawili się, a jemu coś nie wychodziło. Nienawidził przegrywać i zawsze było to po nim widać. Tym razem przegrał walkę z życiem.
– Dlaczego go tu widzę? Powinien być w grobie. Powinien odpoczywać snem wiecznym.
– Nie wykrywam obecności ludzkiego ciała wewnątrz kadzi – oznajmił wszechobecny Trev. – Cokolwiek widzisz, musi być tworem twojego umysłu, panienko Margerine.
– Przestań się ze mną drażnić! Zawsze rozpoznam twarz brata.
– W przypadku omamów zaleca się zażycie…
– Zamknij się w końcu! Nie, poczekaj, chcę wiedzieć jedno. – Podniosła się resztkami sił. – Jaki jest cel Terminusa? Po co został zbudowany?
– Terminus powstał z zamysłem stworzenia najpotężniejszej ludzkiej kreacji, mogącej złamać zasady panujące w otaczającej nas rzeczywistości.
– Powiedz mi, maszyno, czy jeżeli Terminus jest tak potężny, zdoła przywrócić ludzkość?
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
– Okłamujesz mnie, wiem o tym.
Margerine złamała bez problemu rurkę wychodzącą ze ściany.
– Jeśli nie wyjawisz mi wszystkich sekretów, rozbiję ten cyrk w drobny mak.
– Terminus nie ma sekretów. Jest miejscem…
Uderzyła w kadź. Ciało wewnątrz zatrzęsło się, jakby miało za chwilę ożyć.
– Jest miejscem tortur! Przez to przeklęte gówno straciłam rodziców i brata. Śmierć mogła wedrzeć się do naszego świata tylko przez obrzydlistwo przeczące wszelkim zasadom. Marzenie ludzkości o boskości. – Splunęła. – A mogliśmy żyć jak krety, zupełnie ślepi, ale szczęśliwi.
Wlepiła wzrok w twarz Khana. Uwierzyła, że jedynie śpi, oczekując na to, że za chwilę zostanie zbudzony przez ukochaną siostrę. Pomieszczenie z kadziami nie kończyło się. Gdyby poświęciła na to czas, dojrzałaby każdą istotę ludzką, którą spotkała kiedykolwiek za życia.
Wznowiła wędrówkę.
– Obwiniasz siebie za śmierć brata – stwierdził Trev, gdy Margerine mijała pokoje biurowe.
– Skąd możesz to wiedzieć, maszyno?
Przenikliwy umysł Treva przestał już ją dziwić. Potrafił wyczytać z niej wszystko.
– Wierzysz, że jakimś cudem mogłaś go ochronić. Byłaś jego stróżem, obrońcą wyciągającym ze wszystkich tarapatów. Jedynie przed śmiercią nie zdołałaś go uchronić.
– Wszystko naprostuję. Takie jest moje przeznaczenie.
– Przeznaczenie, w które nawet nie wierzysz.
Trev objawił się w postaci stworzonej z błękitnego, rozmywającego się hologramu.
– Czym dokładnie jesteś, maszyno?
– Już ci o tym mówiłem. Jestem stróżem tego miejsca. Również i twoim. Zaszłaś daleko, dalej niż mogłabyś sądzić. Spojrzałaś koszmarom prosto w oczy i się nie zlękłaś.
– Testowałeś mnie – stwierdziła. – Jesteś obrzydliwy, tak samo jak cały Terminus.
– Terminus złączył się nierozerwalnie z ludzkością. I nie mówię tutaj o strukturze, gdzie nabył cielesnej formy. Otóż połączył się z najpotężniejszym ludzkim doświadczeniem, odczuwaniem śmierci.
Trev starał się ująć dłoń Margerine, lecz hologramowa postać przeniknęła ciało.
– Musisz wybaczyć moją początkową grę. Nie byłem pewien, czy twój umysł nastawi się na dalszą wędrówkę w odmęty Terminusa.
– Niczego nie jestem ci winna. – Odrzuciła dłoń Treva. – Ze wszystkim musiałam się zmierzyć sama.
– Doświadczenie to jest doświadczeniem samotniczym, prawda. Ale jako stróż Terminusa mogę cię wspomóc.
– Mieszając mi w głowie.
Roześmiała się. Miała już tego dosyć. Ileż czasu zmarnowała błądząc we wspomnieniach? Wszystko zdawało się tak nierealne, jakby ciało zostawiła pod nogami Terminusa i pozostała wędrującym po pustkowiach duchem.
– Zaprowadź mnie na szczyt. Pora to zakończyć – rozkazała.
Trev zmierzył ją wzrokiem pozbawionym oczu. Po chwili pstryknął w palce.
Ściany Terminusa rozstąpiły się, ukazując windę.
– Tym dotrzemy na sam szczyt.
– Dotrę tam sama. Nigdzie się stąd nie ruszasz.
– Nieważne, gdzie się udasz, zawsze będę obok.
– W takim wypadku zamilcz i zniknij mi z oczu.
Trev spełnił jej życzenie, rozmył hologramową postać, głośniki wsunął w ściany i pożegnał się z Margerine, zostawiając na podłodze wisiorek z koralami.
*
Zdawało się, że droga na szczyt zajęła całą wieczność.
Gdy dostała się do sali tronowej, całej skąpanej w bieli, straciła ludzką postać. Przypominała teraz Treva – niebiańskiego ducha.
Rozsiadła się wygodnie na tronie. Nie czekała na nic innego. Nie rozmyślała nad kolejnością działań. Wiedziała, czego pragnie.
– Niech ludzkość ożyje i wejdzie pod moje panowanie – rozkazała Terminusowi.
Światłość pochłonęła molocha pokrytego ludzką tkanką.
Margerine znalazła się na rajskiej łące, porośniętej skąpanymi w porannej rosie kwiatami, z marmurową świątynią w samym centrum. Ujrzała tam Khana, całego w bieli, witającego siostrę uśmiechem na twarzy.
Czym prędzej pobiegła w jego stronę.
Przewróciła się na stopniach świątyni i na kolanach podążyła przed oblicze brata.
– Wiedziałam, że znów cię ujrzę.
Khan zbliżył dłoń do jej policzka.
– Niczego innego nie pragnęłam. Pokonałam śmierć, byle tylko jeszcze raz ciebie ujrzeć.
Podłoga świątyni załamała się. Runęli oboje w głąb czeluści, trzymając się za dłonie.
Margerine ocknęła się w sali tronowej. Ustawione w szeregu nagie ciała wpatrywały się we władczynię Terminusa twarzami pozbawionymi oczu. Rozpoznała wśród nich rodziców, Khana, sąsiadów, dalszych bliskich, brakowało tam jedynie Bellony.
Pragnęła do nich podbiec, uściskać, opowiedzieć, jak bardzo się za nimi stęskniła, lecz nie mogła tego uczynić. Przytwierdzona do tronu przez moc Terminusa potrafiła jedynie wydawać rozkazy podwładnym.
– Radujmy się! Oto trafiliśmy do świata, gdzie ponura kostucha nie może się dostać.
Terminus zawrzał. Piętra zatrzęsły się, płomienie buchnęły z dysz, ożywione ciała schroniły się w kątach nie rozumiejąc, z czym mają do czynienia.
Jedynie Margerine pozostała spokojna. Odnalazła miejsce pełne harmonii. Zdołała przekształcić potworność Terminusa w coś pięknego – ostatni bastion ludzkości.
*
Ludzkość od wieków pragnęła jednego – wygrać nierówną walkę ze śmiercią. Terminus im to umożliwił. Największy twór ludzkich rąk, olbrzym, którego szczyt mieścił się głęboko w chmurach tam, gdzie boskie istoty władały niepojętymi siłami. Dla jednych niebo, dla innych piekło, Terminus pochłaniał dusze zmarłych, pozwalając przeżyć poza niszczącą świadomość pustką.
Margerine nigdy nie przeżyła epidemii cichej śmierci. Zmarła tak jak Khan, sąsiedzi i reszta świata. Jej ciało spoczęło przed wejściem do Terminusa. Ale na swój sposób przeżyła, modulując pośmiertnie bestię według własnych upodobań.
Wierzyła, że prowadzi odrodzoną ludzkość ku światłu. Pragnęła, by jej los w końcu miał znaczenie. I chociaż za życia nie potrafiła tego uczynić, po śmierci odnalazła złudne ukojenie.
Ludzkość przetrwała, pokonując śmierć i zawierzając całe nieistnienie pozbawionej duszy istocie. Wygrana, której nikt nie mógł sobie wyobrazić. Złączona w jedność z Terminusem, zastanawiała się momentami, czy też wszystko nie jest iluzją. Czy bliscy, którzych odzyskała nie byli jedynie tworem jej umysłu. Nie zastanawiała się nad tym długo. Prawda nie była tym, czego pragnęła. Stała się boską istotą, końcem i nowym początkiem.
Nawet za tysiąc lat, gdy ściany Terminusa runęły na pustkowia, dusze ludzkie przetrwały, tańcząc i radując się w królewskich salach Margerine.