- Opowiadanie: Bukajp - Rozłam cz2

Rozłam cz2

2 fragment książki.

Oceny

Rozłam cz2

2

„Potem spojrzałem w górę i zobaczyłem, że zbliżają się dwie kobiety niesione przez wiatr, ze skrzydłami jak skrzydła bociana. I uniosły naczynie odmierzające efę między ziemię a niebo.

Zapytałem więc anioła, który ze mną rozmawiał: Dokąd one zabierają to naczynie?”. (Zach.5.9-10)

 

Michalina tej nocy długo nie mogła zasnąć. Tabletki nasenne popite lampką czerwonego wina nie za wiele pomogły. W końcu, około godziny pierwszej zapadła w sen, znów przyśnił jej się koszmar. Ten sam, który dręczył ją od jakiegoś czasu. Zaczynało się całkiem niewinnie, sen o lataniu…:

Wzbiła się w przestworza na swoich bocianich skrzydłach, z wysokości podziwiała okolicę. Pagórki, pola, lasy wszystko z tej perspektywy wydawało się takie maleńkie. Wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosach, kiedy poleciała wysoko, próbując dosięgnąć chmur. Szybki lot sprawiał, że adrenalina w jej żyłach przyjemnie pobudzała. Było cudownie! Tak można żyć! Wszystko jest takie piękne, błękitne niebo, ptaki lecące w kluczu, krajobraz widziany z wysokości. Tylko, gdyby nie ta myśl! Myśl, która nie dawała jej spokoju. Wiedziała, że zaraz coś się wydarzy, coś ważnego. Miała racje! Coś było nie tak! Przerwała lot i spojrzała w dół. Z maleńkich domów, stłoczonych w niewielką osadę unosił się gęsty, czarny dym. „Pożar” – pomyślała. Wtedy oślepił ją blask światła. Głos zwrócił się do niej imieniem, imieniem, które po obudzeniu nigdy nie mogła sobie przypomnieć – „Mam dla Ciebie ważne zadanie” – powiedział głos Pana – „Weź tą skrzynię i ukryj ją. Niewiele w niej zostało. Pieczęcie zostały złamane. Wszystko co złe jest już na tym świecie. Pozostało tylko jedno. Na razie musi pozostać w zamknięciu, ale gdy przyjdzie odpowiedni czas przyniesie temu światu nadzieję” – anielica wzięła skrzynie, która lewitowała tuż przed nią – „Masz też klucze, które pomogą złamać ostatnią pieczęć, ale musisz ich chronić, wielu będzie próbować je zdobyć i wykorzystać do swoich celów”. Głos zamilkł w momencie, w którym poczuła silny wiatr wiejący ze wschodu. Zza horyzontu nadciągały gęste ciemne chmury. „Nie zostało wiele czasu, muszę się spieszyć”. Ile sił pofrunęła, by wykonać zadanie. Nagle w jej stronę poleciała strzała, potem kolejna. Nie była w stanie uciec. Trafiona w skrzydła, przytłoczona ciężarem skrzyni poleciała w dół, prosto na spotkanie przeznaczenia. Usłyszała wrzawę tryumfu. Odgłosy przybierały na sile, aż zaczęły dobijać się do pogrążonej we śnie jaźni.”

Michalina przebudziła się, sygnał budzika, dawał znać, że czas do pracy. Zegarek wskazywał 6:30, ale na dworze, w ten listopadowy poranek wciąż było ciemno. Kobieta zapaliła lampkę nocną – Michalina weź się w garść, dzisiaj masz ważne spotkanie – powiedziała do siebie uruchamiając autokontrolę. Złapała oddech i zamknęła wszystkie mary nocne w bezpiecznym pudełku swojego umysłu. – Jesteś najlepsza. Dziś uda Ci się! – ubrała się w satynowy szlafrok i poszła do łazienki zmyć resztki mary nocnej. Była niską, atrakcyjną brunetką o kręconych włosach. Jej piwne oczy zalśniły w odbiciu lustrzanym, kiedy przetarła je chłodną wodą. „Pora na kawę”-pomyślała idąc do kuchni, by zaparzyć podwójne espresso.

 

Samolot z Brukseli z godzinnym opóźnieniem zaczął kołować na pasie lotniska. Podstawiono schody i ludzie zaczęli przepychać się w stronę wyjścia, żegnani przez uśmiechnięte twarze personelu. Wśród nich, z nutką lekkiego znudzenia na bladej twarzy, stał chudy mężczyzna o niskim wzroście. Ubrany był w elegancki, biznesowy garnitur, a w ręku trzymał niewielki czarny neseser. Patrzył z pogardą na tłoczących się ludzi, sam czekając aż będzie mógł swobodnie opuścić kabinę samolotu. Kiedy w końcu była taka możliwość, przeszedł w stronę drzwi wyjściowych. Pewnym siebie uśmiechem, pożegnał rudą stewardesse. Ta zaczerwieniła się, ale skrępowana odwróciła wzrok, nie odwzajemniając uśmiechu. W chudym jegomościu, mimo, trzeba mu to przyznać, surowej, nordyckiej urody było coś niebezpiecznego. Coś, co odstraszało ludzi od nadmiernego spoufalania się. Na lotnisku mężczyzna odebrał bagaż, czarną walizkę na ubrania i zaczął się rozglądać poirytowany. Jego transport powinien już na niego czekać. Nie minęła chwila, gdy podszedł do niego niski człowiek, o ciemnej karnacji.

– Czy Pan Hess?– zapytał łamaną polszczyzną, z wyraźnie wschodnim akcentem. Chudy mężczyzna nawet na niego nie spojrzał – Wezmę Pana walizkę – kontynuował jeszcze bardziej zestresowany człowiek – Zaparkowałem zaraz przed wejściem…

– To nie trać czasu i prowadź – powiedział pogardliwie chudy jegomość, ucinając wszelkie konwersacje. Szli w milczeniu aż do samochodu. Obcokrajowiec nawet nie próbował zagadywać swego towarzysza. Otworzył drzwi nowego mercedesa, wpuszczając go do wnętrza przystosowanego do przewozu ważnych osobistości, a sam zapakował walizkę do bagażnika. W pośpiechu ruszyli wyjeżdżając ze strefy lotniska.

– Czy zabezpieczyłeś połączenie? – zapytał w końcu milczący pasażer.

– Tak, proszę Pana – potwierdził, po czym zamknął przegrodę oddzielającą przód od tylnych siedzeń, tak by zapewnić swojemu pasażerowi maksymalną prywatność. Kierowca znał procedury, to nie pierwszy raz, gdy woził ważne persony Bractwa. W tej pracy nauczył się nie zadawać pytań. O pewnych sprawach lepiej nie wiedzieć. Wprawdzie z chudym jegomościem nie miał do tej pory okazji się spotkać. Liczył, jednak, że szybko zakończy dzisiejsze zlecenie. W oczach jego klienta było coś złowrogiego.

Pan Hess, otworzył neseser, wyciągnął z niego gazetę z nagłówkiem na pierwszej stronie: „Morderca z Malborka złapany”. Pod nią był tablet, który chudy jegomość podłączył do kabla modemu wystającego z tapicerki. Gdy upewnił się, że połączenie jest zabezpieczone nawiązał kontakt przez komunikator. Po chwili na monitorze pojawiła się przystojna twarz mężczyzny. Był około pięćdziesiątki, ale jego oczy było dużo starsze. Szpakowate włosy swobodnie opadały mu do ramion.

– Dobrze Cię widzieć Adamie. Cieszę się, że już wróciłeś. Jak było w Brukseli?– zapytała twarz z ekranu.

– Wszystko układa się po naszej myśli – powiedział obojętnie chudzielec.

– To dobrze, bo mamy coraz mniej czasu – postać z ekranu uśmiechnęła się.

– Moi ludzie już monitorują rynek. Uważamy, że skrzynia niedługo wypłynie, na którejś z aukcji. W środowisku mówi się o cennych znaleziskach w Egipcie z czasów predynastycznych.

– Jak zwykle mogę na Tobie polegać – powiedział szpakowaty mężczyzna, zrobił przy tym pauzę, jakby ważył dalsze słowa, co nie uszło uwadze Hessa – Niestety, pojawił się pewien problem. Będę musiał Cię prosić, byś się nim zajął.

„Co jest ważniejsze od skrzyni?” – chudzielec skrzywił się słysząc te słowa.

– Uważam, że tylko ty jesteś w stanie sobie z nim poradzić.

– Mam mnóstwo pracy… – zaczął protestować Adam– …

– Uważasz, że o tym nie wiem?– zirytowała się postać z ekranu – Nie prosiłbym Cię oto, gdyby to nie było ważne.

Hess nie podjął się dalszych protestów, nie był zadowolony z nowego zlecenia wiedział jednak, że głowie Bractwa– archaniołowi Urielowi się nie odmawia.

– Co to za zadanie?– zapytał wzdychając.

– Na Żuławach urwał się kontakt z jednym z naszych ludzi. Podejrzewamy, że za wszystkim stoją Złupieni. Nie wiemy gdzie go przetrzymują. Musimy go odbić, mamy mało ludzi, a on jest aniołem, jednym z nas.

– Obawiasz się, że zmuszą go do mówienia?

– Nie pójdzie im z nim tak łatwo, ale musimy się spieszyć – powiedział archanioł i zaraz dodał– Adam, wykorzystaj swoje kontakty, działaj dyskretnie. Nie chcemy zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. W załączniku wiadomości, którą ci wysłałem masz wszystkie szczegóły.

Chudzielec sprawdził skrzynkę mailową i zapoznał się z odebraną wiadomością.

– Czemu jest dla Ciebie aż tak ważny?

– Ponieważ on jako jedyny zachował tą samą powłokę. Ma ją cały czas od momentu złamania pieczęci.

– Przecież to niemożliwe– zdziwił się Hess – z powodu nałożonej na nas kary po śmierci odradzamy się, im częściej, tym coraz większy mamy problem z przypomnieniem sobie naszej prawdziwej natury.

– To prawda, natomiast Saliah, dzięki darowi regeneracji, nie doznał jeszcze fizycznej śmierci. Nadszedł czas pogardy, cały świat przestał czuć obecność Pana. Mamy mało czasu, by zdobyć i otworzyć skrzynię. Jego umiejętność, pomoże nam w rytuale.

– Do złamania ostatniej pieczęci…-zrozumiał chudzielec.

– Tylko Tobie mogę zaufać. Nie zawiedź mnie – skończył rozmowę archanioł.

Hess wyłączył tablet. Był wkurzony, rozumiał czemu Uriel powierzył mu to zadanie, ale nie lubił kiedy odrywa się go od tego, co zaczął i każe zajmować czymś innym. To osłabiało jego czujność. Z drugiej strony w każdej sytuacji umiał znaleźć coś, co mógł wykorzystać dla siebie. Tak, było i tym razem. Uśmiechnął się na pomysł, który przyszedł mu do głowy, ale najpierw musi, się czegoś dowiedzieć. Nacisnął guzik włączający kontakt z kierowcą – Zawieź mnie do Antykwariatu „Tezeusz” na ul. Tarnopolskiej – zakomenderował.

 

Po blisko pół godziny, przeciskając się przez tłok wielkiego miasta znaleźli się pod wyznaczonym adresem. Hess kazał kierowcy zaparkować w pobliżu, podczas gdy on poprawił marynarkę i skierował się w stronę oszklonych drzwi sklepu ze starymi książkami. Antykwariat „Tezeusz” nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zresztą w całym kraju można było znaleźć wiele takich sklepików o tej samej nazwie. Drzwi otworzyły się i dzwonek sygnalizujący nowego klienta cichutko zadzwonił. W środku pachniało kurzem osiadłym na dużej ilość wielkich drewnianych półek zapełnionych starymi wydaniami książek. Hess od razu minął te, które znajdowały się na widoku, przeznaczone dla klientów nie wiedzących co kupują, a myślących, że udało im się zakupić coś unikatowego, i skierował się do dwóch regałów stojących na końcu sklepu. Przy regałach stał przedwojenny stolik z nogami zdobionymi przy blacie paszczami lwów. Ułożone były na nim stare gry planszowe, w tym pierwsze wydanie „Hodowli zwierzątek” z 1943 roku, angielskie wydanie „Ludo” z 1897 roku. Na środku stołu rozłożona była szachownica z misternie zdobionymi figurkami szachowymi o postaciach zwierząt – „Szach Mat” – pomyślał Hess, patrząc na ustawienie.

– Czy szuka Pan czegoś konkretnego ?– zapytał stary sprzedawca, który wyłonił się zza jednego z rzędów półek. Był dość niskiego wzrostu, ale budowę miał grubokościstą. Ubrany był w kraciastą koszulę niedopinającą się na brzuchu z powodu braku jednego guzika.

– Szukam oryginalnego wydania Orwella z 1953 roku – powiedział bez cienia wątpliwości chudzielec.

Sprzedawca zaskoczył się tym żądaniem– Dla czego wybrał Pan akurat tą pozycję? Mamy tutaj wiele, innych białych kruków…

– Nie chrzań! – krzyknął zrzucając wszelką maskę kurtuazji Hess – Dobrze wiesz o co mi chodzi.

– Pan, wybaczy – szedł w zaparte starszy sprzedawca– ale Pana zachowanie jest mocno niestosowne, jestem zmuszony prosić o opuszczenie…

Nie czekając aż sklepikarz dokończy wypowiedź Adam Hess wyciągnął składaną brzytwę – Dobra, pora zmienić formę perswazji.

Z dużą szybkością znalazł się przy starszym mężczyźnie przystawiając mu ostrze do gardła – To gdzie jest ta książka? – zapytał przez zaciśnięte zęby.

Sprzedawca poczuł na szyi ukłucie wbijanego ostrza, na kołnierz jego koszuli skapnęły krople krwi – Regał, przy oknie drugi rząd od góry – wskazał lekko charcząc.

Chudzielec szelmowsko się uśmiechnął się i schował brzytwę. Sięgnął w miejsce wskazane przed chwilą i odnalazł różową książkę w miękkiej oprawie. Na okładce czerwonymi literami napisany był tytuł. Odłożył książkę na stół obok szachownicy i zajrzał w powstałe na regale puste miejsce. W głębi zobaczył mały podest z wyżłobieniem. Dotknął go, ale wyraźnie brakowało w nim jakiegoś elementu. Odwrócił się w stronę stołu z grami i podniósł z szachownicy figurkę małpy, która stała tak, że miała bić króla czarnych pionków – lwa z rozdziawioną paszczą. Hess przejechał po jej spodzie palcem, by się upewnić czy dobrze rozumuje. Już wiedział! Popatrzył z błyskiem w oku na starego sprzedawcę, który wciąż trzymał się za rozcięte gardło. Położył figurkę na podeście i ją wcisnął – pasowała! Następnie przekręcił ją w prawo, aż usłyszał cichutkie kliknięcie. Regał obok ze skrzypnięciem uchylił się otwierając tajne przejście.

– Skąd ty…? – zapytał zdziwiony sprzedawca. Adam szarpnął go za ramię i popchnął w stronę uchylonego regału – Przeczucie –powiedział ze spokojem w głosie.

Za regałem znajdowały się drzwi, kiedy je otworzyli zobaczyli niewielki pokój. Na jego środku była kanapa, na której siedział mężczyzna w średnim wieku. Wpatrzony był w ekran dużego telewizora, na którym w centralnej części widoczne byłą ręka trzymająca karabin. A obok co chwila pojawiały się różnego rodzaju wybuchy. W rękach trzymał pada, w który z zaangażowaniem naciskał. Ubrany był w czarny t– shirt z jakimś zespołem death metalowym, a na głowie miał dredy. Nie słyszał jak wchodzili, ponieważ dźwięku z gry słuchał na słuchawkach.

Hess zaśmiał się po cichu. Palnął w głowę starego sklepikarza tak, że ten upadł na ziemię. Następnie wyciągnął brzytwę i przeciął nią kabel telewizor. Ekran momentalnie zrobił się czarny.

– Co do diab…?!- krzyknął mężczyzna ściągając słuchawki, wtedy zobaczył chudego mężczyznę w stylowym garniturze. Z zaskoczenia podskoczył na kanapie, tak, że spadły mu okulary. Hess uśmiechnął się.

– Dosyć łatwo Cię znaleźć Nazarze – powiedział bawiąc się brzytwą. W jego oczach pojawił się złowrogi płomyk.

– Co ty tu robisz Azraelu? – zapytał mężczyzna w dredach podnosząc okulary.

– Ścigam piekielne ścierwa takie jak ty. Poza tym potrzebuje informacji – kiedy tak rozmawiali Hess zobaczył jak gruby sprzedawca wyjmuje spod kanapy strzelbę. Będąc jeszcze na kolanach próbował ją przeładować, by rozwalić łeb parszywemu niebianinowi, ale nie zdążył. Chudzielec lewą ręką błyskawicznie wyciągnął ostrze niewielkiego sztyletu z rękojeściom w kształcie krzyża i rzucił go w sklepikarza trafiając prosto w serce. Nim Nazar zdążył cokolwiek zrobić miał już brzytwę przystawioną do nosa.

– A teraz, jeśli nie chcesz stracić nosa, podasz mi adres siedziby złupionych na Żuławach. 

 

– To wypijmy zdrowie Michaliny! – krzyknęli siedzący na kanapie wznosząc szklanki z fikuśnymi drinkami na znak toastu – Gdyby nie jej prezentacja nie udałoby się nam zdobyć tego kontraktu.

Mieli wydzieloną lożę w jednej z popularnych knajp w centrum miasta. Ostatnio brakowało im czasu na takie spotkania, mimo że razem pracowali. Na co dzień każdy zajmował się swoimi sprawami. Dzisiejszy dzień, był jednak wyjątkowy. Właśnie udało im się podpisać umowę na realizację usług HRowych popularnej korporacji, która miała setki pracowników. Na szczęście potrzebowali firmy zewnętrznej. Mieli więc co świętować, a że był piątek to drinki lały się strumieniami. Michalina ubrana była w białą bluzkę z wyciętym dekoltem i obcisłe czarne spodnie. Cieszyła się, że dzisiejszy dzień ma już za sobą, przynajmniej jego oficjalną część. Pozyskanie tego klienta i przygotowanie dla niego oferty kosztowało ją wiele nerwów. Teraz będzie mogła odreagować. Wlała w siebie „Czarnego Jacka” tak, że aż zakręciło jej się w głowie. Potem poszła na parkiet, bo właśnie DJ puścił jej ulubiony kawałek. Światła reflektorów i poruszanie się w rytm pulsującej muzyki sprawiało, że zapominało się w moment o całym świecie. Spocone ciała wielkomiejskich yuppie podrygiwały niesione bitami elektronicznych dźwięków. Taki stan był niemal hipnotyczny…migające światła…bit…ultrafiolet…para…bit…i bicie własnego serca…bit…i setek serc ludzi kołyszących się obok… bit…przyspieszony oddech…bit…zapach potu…bit….kobieta odpłynęła w szale dzikiego tańca…Gdzie jest skrzynia? – w głowie nie wiedzieć czemu zrodziło się to pytanie…bit – ale jakby z oddali, zmieniony, nie „bit” lecz „bum” niczym dźwięk wojennego bębna…Gdzie jest skrzynia?…zapach potu, lecz nie potu, a krwi wydobywającego się z ust z powodu połamanych żeber strzaskanych upadkiem z wysokości…„Nie pamiętasz upadku?”…zamęt…wokół pełno ludzi pogrążonych, nie w tańcu, a w żądzy krwi… „Uciekaj!”– szybkie bicie serca, serca pompowanego adrenaliną…Michalinie zrobiło się niedobrze. Zaczęła przeciskać się przez tłum tańczących aż dotarła do łazienki. Prowadził do niej ciasny zakręcany korytarz. Przed wejściem do toalet całowała się jakaś para, ale do damskiej ubikacji nie było kolejki. Kobieta weszła do środka. Pomieszczenie utrzymane było we względnej czystości jak na takie miejsce. Brunetka podeszła do umywalki i zimną wodą przepłukała sobie twarz. Spojrzała w lustro na swoje odbicie, blada cera i zakrwawione oczy wyrażały zmęczenie. Na szczęście zimna woda powstrzymała nudności. W tym momencie do toalety weszła jakaś kobieta. Ubrana była w czerwoną, jaskrawą bluzkę. Podeszła do umywalki obok, jednak nie odkręciła wody, tylko oparła się ręką o jej krawędź i zaczęła się przyglądać Michalinie. Ta poczuła się nieswojo, zakręciła wodę i spojrzała ze zdziwieniem na kobietę. Miała krótkie, ciemne włosy, a z jej nosa wystawał kolczyk. Jej oczy były ciemne niczym węgle, cały czas natarczywie świdrujące spojrzeniem.

– Coś się stało? – zapytała w końcu Michalina.

Kobieta nic nie odpowiedziała tylko bezczelnie się uśmiechnęła. Milczenie było niezręczne i trwało chwilę. „Pewnie naćpana” – Michalina wzruszyła ramionami i udała się do wyjścia mijając nachalną kobietę. Ta nagle złapała ją za ramię.

– Wiemy kim jesteś – szepnęła przystawiając twarz do ucha Pani prezes. Pachniała drogimi perfumami, ale ich zapach był tak intensywny, że aż mdlił.

– Co robisz?! Puść mnie! – krzyknęła zdenerwowana, wyszarpując ramię i cofając się.

– Nie ukryjesz się przed nami. Znamy Twój sekret – powiedziała złowieszczo.

– Nie wiem o czym mówisz. Mylisz mnie z kimś innym.  

– Wkrótce będziesz wiedzieć – kobieta uśmiechnęła się, po czym nagle skończyła rozmowę i wyszła z toalety pozostawiając Michalinę przerażoną i zdezorientowaną.

 

3

„Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” (Mt, 5,5)

 

Kamienna rzeźba była już prawie na wykończeniu. Teraz przerwał pracę i przez chwilę trzymając uniesione dłuto przyglądał się swojemu dziełu. Została najważniejsza część – twarz i oczy. Każdy szczegół miał znaczenie. Zależało mu na tym, by ludzie oglądający jego rzeźbę mieli poczucie, że przedstawiona postać przypomina żywą. Przetarł szmatką pot z czoła i ponownie zabrał się do pracy. Po kilku godzinach mógł stwierdzić, że udało mu się uzyskać odpowiedni efekt. Strzepał z długiej blond brody pył i odłoży narzędzia. Rzeźba przedstawiała postać kobiety o delikatnych rysach, z rozpuszczonymi włosami. Jej oczy były pełne smutku, ale …jaka była piękna. Mężczyzna pogrążył się we wspomnieniach. Jego zamyślenie przerwał Janek, młody chłopak, czeladnik odbywający praktyki w jego warsztacie.

– Szefie! Jeden z klientów zostawił dla Pana wiadomość. Prosił, by przekazać ją Panu osobiście.

Mistrz wciąż pogrążony w zadumie, jakby nie słyszał tego co przed chwilą do niego powiedziano. Wziął złożoną kartkę i bez przeczytania odłożył ją na stole. Następnie poszedł do pokoju socjalnego wziąć prysznic i zmyć z siebie trudy całego dnia. Po kilkunastu minutach był gotowy do wyjścia. Pracownicy zdążyli już posprzątać warsztat, a że był niewielkich rozmiarów nie zajęło im to dużo czasu. Pozostało tylko wziąć klucze i go zamknąć. Bazyli w pośpiechu zaczął rozglądać się za kluczami z charakterystycznym bryloczkiem w kształcie podkowy. W końcu znalazł je na stole i wtedy przypomniał sobie o kartce. Z ciekawości rozłożył ją i zobaczył znajomy, ale dawno niewidziany kształt pieczęci zdobiącej wiadomość. Ze złości zrobił się cały czerwony. Podarł wiadomość i rzucił do śmietnika. W pośpiechu zamknął pracownię artystyczną i ruszył w stronę auta chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

 

Adam Hess był wściekły, wprawdzie nie spodziewał się, że dojdzie do spotkania, ale i tak poczucie zignorowania jego osoby wywoływało w nim oburzenie. Niewiele osób zdecydowałoby się na coś takiego, a Ci którzy spróbowali gorzko tego pożałowali. Dlatego chudzielec nie dał za wygraną. Zwłaszcza, że bardzo zależało mu na spotkaniu z dawnym towarzyszem. Wiedział, że byłby cennym sojusznikiem w nadchodzących trudnych czasach. Całkiem niedawno jego siatka informacyjna przekazała mu miejsce gdzie obecnie przebywa. Wykorzystał więc okazje, tego, że zlecono mu zadanie w okolicy, by złożyć nieoczekiwaną wizytę. Wprawdzie nie spodziewał się ciepłego przywitania ( o czym już się przekonał), ale chudzielec nie należał do osób, które się łatwo poddają. Zmierzchało, kiedy dotarł pod wskazany adres. Dom, na który patrzył znajdował się na końcu jednej z ulic podmiejskiego osiedla domków jednorodzinnych. Sam budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jednopiętrowy, podpiwniczony, niewielkich rozmiarów dom, który był pomalowany na biało, z dachem pokrytym czerwoną dachówką, zwieńczonym kominem, z którego teraz wydobywał się szary dym. Hess stał przed lekko podniszczoną drewnianą furtką znajdującą się z tyłu budynku. Wychodziła ona na ścieżkę prowadzącą na sąsiadującą z domem łąkę. Bramka była uchylona więc bez trudu mógł dostać się na teren posesji. Zanim to zrobił na chwilę zamknął oczy i nabrał powietrza. Spotkanie z dawnym towarzyszem wywołało zakopane w pamięci obrazy: „Usłyszał łopoczący nad głową biały sztandar z czerwonym krzyżem na środku. Sygnał trąbki do natarcia. Okrzyki ludzi biegnących obok niego. Gryzący dym wydobywający się płonącego miasta. Wrzawa towarzysząca bitwie, czy raczej rzezi. Potem był już tylko metaliczny smak krwi w ustach…” Adam Hess nie przejmował się takimi sentymentami. Powracające wspomnienia przypomniały mu, że nie będzie mile widziany. Co w żaden sposób nie zniechęcało go. Podszedł do tylnych drzwi garażowych, były zamknięte, ale chudy mężczyzna używając wytrycha bez większego trudu poradził sobie z zamkiem. Pomieszczenie było słabo oświetlone w dodatku, pełne różnego rodzaju skrzyń i innych gratów przykrytych jakimiś płachtami. Hess zaczął powoli przedzierać się przez ten „śmietnik”, z powodu słabego oświetlenia musiał iść powoli, by na coś nie wpaść. Kiedy był już na środku miał wrażenie, że z prawej strony jedna z płacht lekko się uniosła. „To tylko podmuch” – pomyślał i odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do domu. Nagle coś od tyłu mocno go popchnęło, tak że upadł z łoskotem do przodu, o mały włos nie rozbijając głowy o jedną ze skrzyń. Wciąż leżąc odwrócił głowę i wtedy zobaczył nad sobą wielką kamienną rzeźbę jakiegoś greckiego herosa, najprawdopodobniej Prometeusza. W lewej ręce postać trzymała ogień, w taki sposób jakby go komuś wręczała. Jednak teraz nie czas było zastanawiać się nad wizją artysty, kamienny stwór podniósł właśnie swoją nogą z zamiarem zgniecenia włamywacza. W tym momencie drzwi prowadzące do domu otworzyły się z impetem i do garażu wpadł obcięty na krótko blondyn, w okularach, i z długą blond brodą. Nie wiele się zastanawiając, chwycił za ramiona chudzielca i pociągnął do przodu, w ostatniej chwili ratując go przed zgnieceniem. Kamienna postać zmarszczyła ze złości swoje granitowe czoło i ruszyła na nich z zamiarem zmiażdżenia. Poruszała się wolno, więc mieli na tyle dużo czasu, by wycofać się do wnętrza domu i zatrzasnąć za sobą drzwi.

– Co to jest do chol…? – nie zdążył zadać pytania Hess, kiedy w jego stronę poleciały drewniane drzazgi. W drzwiach od garażu pojawiła się wielkich rozmiarów dziura, z której wystawała kamienna ręka.

Właściciel domu nic nie odpowiedział tylko pobiegł do salonu.

– Gdzie ty idziesz? Musimy walczyć z tym czymś! – krzyknął za nim chudzielec. W tym momencie w drzwiach pojawiła się kolejna dziura. Niebianin zwątpił i sam udał się za brodaczem.

Salon był niewielkich rozmiarów, pod oknami, przy ścianie stał wielki narożnik, obok był stół przykryty serwetką. Z prawej strony znajdowała się komoda nad którą wisiał portret pięknej kobiety o smutnych oczach. Właściciel domu klęczał na dywanie i mocno obejmował dziewczynkę – Już spokojnie Agnes – szeptał jej ducha, próbując uspokoić. Dziewczynka miała może z dziewięć lat, była blondynką o niebieskich oczach. Wyraźnie zdenerwowana, zatykała rękami uszy i z niemym krzykiem kiwała się wprzód i w tył. Adam Hess przyglądał się tej scenie. W oddali słychać było walenie w drzwi kamiennego stwora. Jednak z każdą sekundą coraz cichsze, aż w pewnym momencie zupełnie ustało. Zaciekawiony chudzielec zostawił domowników i sam udał się w stronę garażu. W domu panowała cisza. Niebianin zajrzał przez otwory w drzwiach. Przed nimi stała nieruchoma postać Prometeusza zachęcająca, by przyjął od niego cenny dar. Hess pewnym krokiem wrócił do salonu. Brodaty blondyn siedział wykończony na kanapie, podczas gdy dziewczynka teraz już zupełnie uśmiechnięta, bawiła się ciastoliną, rozkruszając ją na małe kawałeczki i wrzucając do miski. Kompletnie nie zwracała przy tym uwagi na intruza.

– To jej sprawka – bardziej stwierdził niż zapytał Hess – Ona jest…

– Wiem kim ona jest Azraelu, czy jak tam się teraz nazywasz. Wiem, że należy do Tronów…Poza tym to moja córka. Lepiej mi powiedz co robisz w moim domu i czemu się włamałeś? – zapytał wyraźnie zirytowany brodacz.

– Przyszedłem cię odwiedzić – zbył pytanie chudzielec – Jej moc jest ogromna. Kompletnie nie ma nad nią kontroli, mogę jej…

– Co? Pomóc?! Nie potrzebujemy twojej pomocy. Radzimy sobie bez ciebie i twojego bractwa.

– Mylisz się Bazyli! – zaprotestował Hess wyraźnie dotknięty odrzuceniem jego sugestii – Mamy specjalny program dla takich jak ona.

– Widziałem ten wasz „program” na własne oczy, zamykacie przedstawicieli Tronów, często własnych braci i siostry, w kapsułach i wykorzystujecie ich moc do własnych celów.

– Pomagamy im! Ich moc jest za silna. Ziemska powłoka tego nie wytrzymuje, mogą zrobić krzywdę sobie i innym. Poza tym teraz mamy inne metody, gdyby była tu Arianna…

Bazyli na dźwięk imienia swojej żony nie wytrzymał. Zrobił się cały czerwony na twarzy, w szybkim tempie wstał z kanapy i złapał chudzielca za poły płaszcza.

– Nie waż się wymawiać jej imienia! Arianna odrzuciła wasze dogmaty. Z pokorą przyjęła karę jaką na nas nałożono, i zaakceptowała życie pomiędzy śmiertelnymi.

– Co kosztowało ją istnienie! – Hess zręcznie chwycił za przeguby rzeźbiarza i wykręcił je, uwalniając się z uścisku – Nie rozumiesz Bazyli, nadchodzi czas rozliczenia, śmierć powłoki oznacza koniec! Twoja żona…

– Moja żona zmarła na raka – powiedział brodacz z żalem. Niechętnie poruszał ten temat – Nie jako anioł, ale jako zwykły człowiek. Ale wiesz co? – Bazyli skierował palec w jego kierunku – Była szczęśliwa, choć ty nigdy tego nie zrozumiesz. Wynoś się Azraelu! Nikt cię tu nie zapraszał!

Chudzielec poprawił swój płaszcz – Nie przyszedłbym, gdybym nie miał ważnego powodu – w jego głosie słychać było, że jest obrażony – Demony porwały jednego z naszych, potrzebuje twojej pomocy. Wiem, że nie darzysz mnie sympatią, ale nie tego od ciebie oczekuję. Zresztą naprawdę możemy pomóc twojej córce – popatrzył na dziewięciolatkę, która wzięła klocki i zaczęła segregować je według kolorów.

– Jej umysł…– jego głos na chwilę załamał się – Jej umysł jest przeciążony, przez co pozostaje zamknięta w swoich przeżyciach i swoich myślach. Nie, Azrael, nie potrzebujemy pomocy, potrzebujemy spokoju.

Adam Hess spojrzał na dawnego towarzysza. Wiedział, że nie przekona go dzisiaj, by zmienił zdanie – Dobrze Bazyli – powiedział po chwili milczenia – nie będę się naprzykrzał. Jeśli, jednak zmienisz zdanie tu jest moja wizytówka – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza niewielką plakietkę i położył ją na stole.

W tym momencie Agnes zostawiła klocki, chwyciła za wizytówkę, i z wyraźnym uśmiechem przedarła na pół. Po czym jak gdyby nic się nie stało wróciła do przyglądania się posegregowanym klockom.

Chudzielec skrzywił się zniesmaczony, ale nic nie mówiąc wyciągnął kolejną. Tym razem położył ją na wysokiej półce jednej z szafek, tak by dziewczynka do niej nie dosięgnęła. Następnie pożegnał się z Bazylim lekkim skinieniem głowy i udał się do wyjścia, wychodząc przez frontowe drzwi.

 

Dużo później, po tym jak w końcu udało się położyć Agnes spać, Bazyli siedział w garażu między skrzyniami i tworzył projekt nowej rzeźby. Prometeusz stał już na swoim miejscu przykryty płachtą. Mistrz rzemieślniczy musiał czymś zająć myśli. Najskuteczniejszym sposobem było pogrążenie się w procesie twórczym. Wizyta dawnego towarzysza kompletnie go rozbiła. Martwił się nie tyle nim, zwłaszcza, że szumowina taka jak Azrael nie zasługiwał, by o nim długo myśleć. Bazyli martwił się głównie stanem swojej córki, zwłaszcza, że ostatnio znowu nastąpił regres. Im była starsza, to jej moc stawała się coraz potężniejsza. Dzisiejszy incydent z Prometeuszem tylko to potwierdzał. Nie był jej w stanie dłużej kontrolować, a leki jakie przepisywali ziemscy lekarze nie działały. Bazyli obserwował jak powoli rozsadzało ją od środka, a ona sama pogrążała się w izolacji i dotarcie do niej było coraz trudniejsze. Propozycja udziału w programie bractwa z tej perspektywy nie wydawała się już taka zła. Jednak brodacz nie ufał im. Wiedział, że ich pomoc nie będzie bezinteresowna, a on sam nie miał zamiaru uczestniczyć w tej krucjacie. Postanowił tak jak jego żona przeżyć swoje życie jako ziemianin. Teraz kiedy Arianny nie było przy nim, ta decyzja nie była już taka oczywista. Zwłaszcza po dzisiejszej wizycie ogarnęły go wątpliwości. Nagle cały garaż zaczął się trząść, skrzynie i rzeźby zaczęły się przewracać, co niektóre poupadały na ziemię. Bazyli wiedział co się dzieje za nim jeszcze doleciał do niego krzyk Agnes. Zerwał się z krzesła i pobiegł do pokoju, gdzie spała. Kiedy wszedł do środka, zobaczył ją leżącą na podłodze, miotaną przez kolejny atak. Przedmioty w jej pokoju w większości pospadały na ziemię, wraz z tablicą korkową, na której wieszała narysowane rysunki. Mężczyzna złapał mocno swoją córkę, w uścisku pozwalając z jednej strony na docisk, z drugiej na ograniczenie ruchu, by nie zrobiła sobie krzywdy. Wprawdzie metoda holdingu była już dawno wycofana, ale w przypadku Agnes to był jedyny sposób, by ją uspokoić. Zanim w pełni udało mu się ją objąć parę razy został podrapany i skopany przez miotającą się bezwolnie dziewczynkę. Cierpliwie zniósł te niedogodności złapał ją delikatnie, ale stanowczo za ręce, na tyle ile było to możliwe.

– Już dobrze, tata jest obok ciebie. To był tylko zły sen – szeptał jej spokojnym tonem do ucha.

– Nieeeeee! – krzyczała Agnes – Oni ją znaleźli! Zostawcie ją! Znaleźli! Zrobią jej krzywdę! Idą po nią!

„Kolejna wizja” pomyślał Bazyli. Ostatnio zdarzały się coraz częściej.

Minęło około pół godziny nim dziewczynka wykończona atakiem, ponownie usnęła w ramionach taty. Jej różowa piżama z jednorożcem była cała mokra od potu. Mężczyzna położył ją na łóżku. Na szczęście udało mu się przebrać jej piżamę, nie budząc jej. Nie miał siły na posprzątanie całego bałaganu, stwierdził, że zrobi to jutra z samego rana. Cicho zamknął drzwi i poszedł na dół do salonu. Schodząc po schodach w głowie powziął decyzję. Na szczęście pozostawiona przez chudzielca wizytówka leżała na wysokiej półce, tam gdzie ją zostawił. Pierwsza już dawno była pognieciona i obciapana ciastoliną. Brodacz wziął telefon komórkowy i napisał SMS. Wiedział, że od tego momentu nie będzie już odwrotu.

 

Tej nocy Michalina nie mogła zasnąć, kiedy zamykała oczy znów miała przed sobą twarz kobiety, która zaczepiła ją poprzedniego wieczoru na dyskotece. Pani prezes czuła mieszaninę emocji. To dziwne spotkanie ruszyło w niej pokłady dawno nieodczuwanego niepokoju, ale nie to było najgorsze. Przede wszystkim wkurzała się na siebie, że tak łatwo dała się wyprowadzić z równowagi, i do tej pory nie może do niej powrócić. Ona, taka silna, niezależna, kobieta sukcesu. W mieszkaniu nie mogła znaleźć sobie miejsca. Skoro nie mogła zasnąć, spróbowała skupić się na lekturze ulubionego kryminału, ale nie była w stanie. W końcu postanowiła, że pójdzie pobiegać. Na szczęście tej listopadowej nocy nie padało. Ubrała się w ciepły dres, koniecznie z odblaskami, by być w nocy widocznym, wygodne buty, czapkę i rękawiczki. W tym zestawie była gotowa. Perspektywa nocnego joggingu na nowo wlała w nią pewność siebie, i pozwoliła na chwilę zapomnieć o nieprzyjemnych emocjach.

Biegła pogrążona w myślach, wysiłek fizyczny, połączony z kontrolowanym oddechem ostatecznie uspokoił rozchwiane nerwy. Znajoma trasa, teraz oświetlona przez rozłożone w równych odstępach latarnie ciągnęła się przez miejski bulwar około pięciu kilometrów. Po pół godziny Michalina stwierdziła, że pora wracać, akurat zbliżała się pierwsza w nocy. Droga powrotna prowadziła przez niewielki skwer położony tuż obok wałów przeciwpowodziowych. Obok znajdował się plac zabaw i siłownia na wolnym powietrzu. Nagle z ciemności, tam gdzie nie padało światło latarni coś zaszeleściło w krzakach. Po chwili wyłonił się z nich wielki wilczur. Na szczęście był to pies sąsiada, który poznał ją i od razu do niej podbiegł z wesołym szczekaniem. Zaraz za nim wyłoniła się lekko przygarbiona, postać samego sąsiada– starszego Pana po siedemdziesiątce, ubranego w cienki płaszcz oraz szalik. Na głowie miała czarny kaszkiecik, którym przykrywał łysinę i nieliczne siwe włosy.

– Dobry wieczór Pani Michalino – skłonił się nisko sąsiad, ściągając swój kaszkiet – Nie za późno na bieganie? Kato do nogi! – krzyknął na psa, który merdając przyjaźnie ogonem łasił się do kobiety.  

– Potrzebowałam pobiegać – wyjaśniła Michalina, drapiąc Kato za uchem, co wyraźnie sprawiało mu przyjemność – A Pana, panie Stefanie, też się dziwię, że widzę o tej porze, zazwyczaj wcześniej wyprowadza Pan psa – to powiedziawszy, spostrzegła, że mężczyzna trzyma jedną rękę w kieszeni płaszcza.

– Czy mogę być z Panią szczery Pani Michalino? – zapytał niewinnie staruszek – otóż czekaliśmy tu wraz z Kato na Panią – mówiąc te słowa zaczął wyraźnie ściskać przedmiot, który miał schowany w kieszeni. Pies jakby na komendę przestał merdać i przeszedł na cztery łapy, tak jakby czekał na coś w gotowości. 

– Nie rozumiem – zmieszała się Michalina. Nie podobał jej się wyraz twarzy mężczyzny, którego przecież znała przez tyle lat, ale nagle wydał jej się kimś dziwnie obcym.

– Nadszedł czas droga sąsiadko. Nawet takie „nic” jak ja i Kato w końcu mogą się do czegoś przydać. Okazuje się, że jest Pani dla nich bardzo cenna.

– Dla kogo cenna? Panie Stefanie czy Pan się dobrze czuje? – dziwność jego wypowiedzi zaczęła ją irytować. Pomyślała, że na stare lata zwariował.

– Czujemy się znakomicie! Prawda Kato? – pies oblizał się – Hihihi, nigdy nie czuliśmy się lepiej! Hihi…nie pamiętasz tego….jeszcze nie…jesteś nieuświadomiona…hihi, ale to się zmieni…wszystko sobie przypomnisz…

Kobieta nie miała ochoty dłużej wysłuchiwać tego bełkotu – Przepraszam, ale muszę już iść – próbowała go minąć, ale zastąpił jej drogę, a pies złowrogo zaszczekał.

– Ja…ja muszę to zrobić, prze…przepraszam, ale to dla mnie…to znaczy dla nas ważne…hihihi…– nagle zamilkł, a oczy zapłonęły dziwnym ogniem. Kato zaczął nagle groźnie szczekać i warczeć. Wtedy mężczyzna wyciągnął z kieszeni jakiś spray w puszce i psiknął jej prosto w twarz. Na szczęście kobieta w porę zdążyła się zasłonić ręką, tak że większość wypryskanego środka znalazła się na jej rękawie. Drugą ręką instynktownie wytrąciła staruszkowi puszkę z ręki.

– Co? ty…ty nie możesz! – krzyknął wyraźnie rozwścieczony jej próbą obrony. Kato zaczął szarpać ją za nogawkę. Wtedy mężczyzna znów krzyknął tym razem w języku, który brzmiał strasznie, niczym odgłos dzikiego zwierzęcia. Michalina słysząc słowa tajemniczej mowy wyraźnie znieruchomiała, coś w jej wnętrzu, jakaś zapomniana cząstka niej samej zaczęła przebijać się do świadomości. Owładnęła nią, zaczęła przepełniać, tak że można było ją tylko wypuścić na zewnątrz. Kobieta zamknęła oczy, kiedy je otworzyła, to już nie były oczy tylko dwa szafiry. Mieniące się odcieniami błękitu, kryły w sobie bezdenną otchłań. Wystarczyło w nie spojrzeć, by zanurzyć się i utonąć…

Mrugnięcie – i to co ją przepełniało zniknęło tak nagle jak się pojawiło; mrugnięcie – to była tylko sekunda, przynajmniej w poczuciu Michaliny; mrugnięcie i wtedy zobaczyła, że w miejscu, w którym stał mężczyzna unosiła się tylko dziwna poświata; mrugnięcie – to samo stało się z psem…

Kobieta próbowała sobie wmawiać, że jest inaczej, ale czuła, że właśnie ich zabiła, jeśli tak można było nazwać to co przed chwilą się stało. Właściwie, to co się przed chwilą stało? Dziwne zdarzenie, dziwne zachowanie sąsiada, napaść, to uczucie wewnątrz, zniknięcie – wszystkie te myśli krążyły w głowie kobiety, kiedy ta resztkami sił dotarła do domu. Obrazy z tego wydarzenia przesuwały się jak za jakąś kotarą wypierane przez pragmatyczny umysł… Wmawianie sobie, że nic się nie stało – to stres…to na pewno on…wystarczy odpocząć…położyć się i zasnąć…jutro idąc do pracy spotkamy pana Stefana i jego wiernego wilczura Kato, i na pewno będą cali i zdrowi.

Trochę trwało nim Michalina trafiła kluczem w otwór i przekręciła zamek dostając się do wnętrza domu. Powitał ją chłodny powiew przeciągu spowodowanego uchylonym oknem. Pogrążona w apatii kobieta, nie ściągając butów udała się do łazienki. Weszła do kabiny prysznicowej i wciąż ubrana odkręciła strumień wody. Dopiero teraz puściły wszystkie hamulce i zaczęła płakać. Później nie pamiętała ile ostatecznie tak siedziała, skulona w mokrym ubraniu, wylewając z siebie wszystkie nagromadzone przez ostatnie lata emocje.

Koniec

Komentarze

Bukajpie, prezentowanie fragmentów nie jest dobrym pomysłem – mało kto zechce rozpoczynać lekturę opowieści od drugiej części książki, nie mając przy tym żadnej pewności, że kiedykolwiek pozna całość. Fragmenty nie wchodzą do grafiku, więc dyżurni nie mają obowiązku ich czytać; fragmenty nie mogą też być nominowane do Biblioteki ani do Piórek.

edycja

Pragnę dodać, że zamieszczanie więcej niż jednego opowiadania dziennie także nie jest dobrym pomysłem i raczej nie przysporzy Ci czytelników.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka