„(…)
podnoszę oczy i ręce
podnoszę śpiew
i wiem że dym ofiarny
dążący w zimne niebo
zaplata warkocz bóstwu
bez głowy”
~Zbigniew Herbert
Pierwsze były muchy. Zawładnęły ciałem w akacjowym cieniu.
Kolejna żyrafa. Starannie zrywała niedostępne liście.
Trzeci przybył starzec. Zwierząt nie wzruszyło jego pojawienie. Stanął nad ciałem, wsparł się na kosturze, wysuszonymi palcami objął gładkie drewno. Żółty okrąg słońca obrysowywał czaszkę złotem, nie odznaczył sylwetki starca na trawie. Tylko śmiertelnym dane było odbijać się w świecie, choćby cieniem. Tylko im dano dusze.
– Tak więc jestem, Mingati. – Starzec głos miał czysty, kojący, przywykły do negocjacji. Ale teraz coraz rzadziej proszony był o jego użycie. Odpowiedziało mu jednostajne brzęczenie much.
Starzec westchnął. Niegdyś wciąż słyszał modlitwy. Bywało, że prośby nakładały się na siebie, mnogością podobne trzepotowi skrzydeł roju. Ale to było dawno temu, tak dawno, że zaczynał wątpić w prawdziwość wspomnienia.
– Mieliśmy być wszyscy, ale jestem tylko ja. Oni… się zgubili. – Pogładził palcami kostur.
Nie widział ich od lat.
Czy Enkai, ogłuszony brzęczącą ciszą, spojrzał na słońce i uwierzył, że jest obojętną kulą wodoru i helu, tak odległą od jego kruchych kości i słonej krwi? Czy Olapa, przecierając pomarszczoną dłonią pusty oczodół, tworzyła w pamięci wspomnienia wypadku, ani myśląc szukać oka wśród mroku nocnego nieba?
Tylko on pozostał. Neiterkob, orędownik. Wzywany przyzwyczajeniem i desperacją, choć brakowało już tych, którym zanosił modlitwy.
Usiadł na kamieniu, poddał się żądaniom opuchniętych kolan. Popatrzył na ciało, ruchliwe szybkimi drganiami owadów.
– Miałeś dobre życie, Mingati. – Uśmiechnął się do swoich myśli. – Nazwano cię szybkim, ale nie było ci spieszno z odejściem. Zdążyłeś spłodzić synów, ujrzeć ich synów… Nie złożą ci ofiar, ale będziesz żyć w nich jeszcze długie lata.
Żyrafa skończyła. Odeszła, wznieciła obłok kurzu. Brzęczenie powoli zlewało się z ciszą, jednostajnym tłem.
– Kwestia warunków środowiska? Byle głupiec potrafiłby wygrzebać dołek w piasku. – Starzec prychnął. Podrapał się po głowie i popatrzył w dal. Plamy złota i brązu zlewały się ze sobą. Biała mgła na oczach odbierała wzrok. Pewnego dnia zostanie więźniem ciemności własnej głowy, zmuszony do czerpania kołysania się trawy czy złota lwiej sierści z wybrakowanych wspomnień.
Jeśli czas nie zabierze mu i tych.
– To była umowa, Mingati. Enkai dbał o równowagę. Nie można czerpać, nie oddając nic w zamian. Żyjecie, gromadzicie wszystko, czego potrzebujecie. W końcu płacicie, całymi sobą. Dlatego pozostawiacie ciała zwierzętom. I zmartwychwstajecie. Jak świat od początku czasu, zamknięty w tańcu życia i śmierci.
Starzec rozejrzał się. Byle dopasować rozedrgane kształty do dawnych obrazów. W końcu się uśmiechnął.
– Ładne miejsce. Kiedyś byłoby niewłaściwe… ale nie wiedziałeś o tym, prawda? Twój ojciec wiedziałby… – Pokiwał głową w stronę ciała. – Nie do mnie ten żal, Mingati, jego wyborem zostawienie tego niepamięci. Wiesz, żaden z twoich synów nigdy mnie nie wezwał. Byłem przy nich, jak prosiłeś. Ale oni nie chcieli mojej pomocy.
Ptak usiadł na gałęzi w trzepocie błękitnych piór. Kilka much oderwało się od zwłok.
– Sprzedają to, co dla twoich dziadów było święte. Sprzedają taniec i tajemnice. Sprzedają mnie, razem z Enkai i Olapą. Słońce, księżyc i orędownika. Kto z nich chciałby dzisiaj nam zawierzyć, gdy można zaufać szelestowi banknotów?
Starzec roześmiał się. Zalśniły białe zęby. Rozgrzana akacja tuliła zapachem.
– Nie wyklinaj ich, Mingati, dzieci jedynie kontynuują życia ojców. Czy ty sam naprawdę nam wierzyłeś? Czy czując na skórze pierwsze krople deszczu, wielbiłeś sercem Enkaiego za jego łaskę? Czy spoglądając nocą w niebo, odwzajemniałeś spojrzenie wyłupionego oka Olapy? Czy byliśmy dla ciebie tylko słowami, nierozumianym obrzędem, który przyzwyczajenie nakazuje dopełnić?
Przy ruchu kręgosłup szarpnął nagłym bólem. Wbił paznokcie w kostur, poczekał, aż minie. Ciała już nie widział, skryły je mrok i owady. Noc rozbrzmiała śmiechem hieny.
– Żegnaj, Mingati. Mimo wszystko, to było dobre życie. Pozwalam ci odejść, gdzie twoje miejsce.
Chichot ścierwojadów.
Kiedyś go nie słyszał, zbyt wiele pożegnań zbiegało się w czasie.
Synowie Mingatiego będą grzebani w skrzyniach. Samotni pod piaskiem, nie połączą się z życiem. Nie pozwoli im odejść, nie złoży im hołdu. Może sam zaśnie wcześniej. Nie ujrzy śmierci ich wybranego ludu.
Tylko tu nie będzie zmartwychwstania.