- Opowiadanie: exturio - Alice

Alice

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Alice

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że Konfederacja zmobilizowała wszystkich członków i zobowiązała ich do znalezienia i zabicia cię?

– Zdaję sobie sprawę – odpowiedział około czterdziestoletni, szpakowaty człowiek. Potarł dłonią policzek poczerniony kilkudniowym zarostem.

 

– Konfederacja jest teraz mało ważna – stwierdził. – Najważniejsze jest zabicie Bertiego. Później mogę zająć się pierdoloną Konfederacją, Parkerem, Notkinsonem i wszystkimi innymi dupkami. Ale Berti ma priorytet.

 

Hologram zafalował gniewnie, zmarszczył brwi. Nie odezwał się jednak, widział bezcelowość wszystkich słów, które przychodziły mu do głowy. Upartość z jaką działał Tuck była szeroko znana w kręgach najemników i płatnych zabójców. Ta cecha czyniła z niego świetnego psa wojny, jednak równocześnie sprawiała, że obcowanie z nim na co dzień stawało się całkowicie nieznośne.

 

Na stole zapiszczał i zawibrował komunikator. Tuck, wciągając wojskowe spodnie, kilkoma niezgrabnymi podskokami dostał się do stołu, podniósł urządzenie, jedną dłonią zapinając szeroki, skórzany pas.

 

– Zawsze byłem pełen podziwu dla twojego frajersko bezkrytycznego podejścia do dawnych osiągnięć militarnych. Nie unoś się, Tuck. Prostota, skuteczność, niezawodność!

 

– Pieprz się, D-A.

 

Hologram uśmiechnął się zawadiacko, zmrużył oczy. Zabójca załadował świeżo nasmarowaną Berettę do kabury pod ramieniem, przeciągnął palce po pasie noży do rzucania. Sprawdził czy stary nóż BW dobrze chodzi w pochwie. Działał perfekcyjnie, jak zawsze.

 

– Słuchaj, Tuck. – Hologram nie dawał za wygraną. – Daj sobie powiedzieć, cholera. Cały Echonet cię szuka, Konfederacja rozesłała wszystkich pierwszorzędnych zabójców, a Berti może nawet nie ukrywać się w Starbase. Dodatkowo zdajesz sobie, oczywiście, sprawę z faktu, że do Starbase się nie dostaniesz ot tak, zwyczajnie. To nie jest kawiarnia.

 

– D-A, pracowałem w Starbase, współpracowałem z Konfederacją, używam Echonetu. Wiem czym ryzykuję. Zbieraj się, idziemy.

 

Narzucił kurtkę urban camo, złapał kartę wysłużonego speedflyera 4217 i wyszedł z ciasnego mieszkania.

 

 

 

Miasto było niezależnym organizmem. Nieprzerwane żyły transporterów osobistych sunęły we wszystkich kierunkach, wykorzystując wolne przestrzenie między kolosalnymi biurowcami i osiedlowcami. Samojezdne linie chodnikowe sunęły, niosąc niezliczoną ilość ludzi spieszących do pracy lub do domów.

 

Tuck z korytarza wyszedł na taras, umieszczony prawie czterysta metrów nad powierzchnią ziemi. Nie parkował swojej siedemnastki na parkingu. Znajdowały się one na najniższych piętrach i żeby dostać się do mieszkania trzeba było przejechać kilkaset pięter szybką windą. Tuck nie znosił wind, nawet tych zwykłych, za to szybkie odmiany wywoływały w nim nieuzasadniony lęk.

 

Wskoczył do speedflyera. Zamykana z góry kabina trzasnęła. Trzy przełączniki później deska rozdzielcza świeciła błękitnym światłem kontrolek i ekranów.

 

 

 

Północno – wschodnia część Miasta była domeną bankierów, przedsiębiorców i biznesmenów. Było to widać na pierwszy rzut oka; podświetlane tarasy, drogie restauracje ze szklanymi ścianami, elitarne sklepy, luksusowe transportowce. Z wysokości trasy PX203, biegnącej nad dachami budynków, trudno było dostrzec ziemię. Wysokościowce odcinały dostęp słońca, dlatego cały czas musiały się tam, w dole, palić latarnie dające światło oparte na syntetycznych tworach niemal perfekcyjnie udających naturalne, termojądrowe źródła światła. W budynkach problem ten rozwiązano dzięki światłowodom.

 

Tuck wybrał zjazd z PX203. Ścieżka wiodła na sam dół, do poziomu gruntu. Zaparkował na środku zniszczonego pasa asfaltu, niegdyś używanego jako droga. W pogoni za chmurami ludzie zapomnieli o najniższych poziomach Miasta, pięknych zielonych parkach, ulicach pamiętających jeszcze czasy rycerzy w lśniących zbrojach. Dziś ulice metropolii częściej oglądały kloszardów i ćpunów, niż prominentnych obywateli.

 

– Tuck, opanuj się. I przemyśl swoje zachowanie.

 

– Mówisz jak moja matka, D-A. Nie po to cię kupiłem, żebyś mi matkował. Masz być moim osobistym doradcą, asystentem i czymś, do czego mogę gadać, żeby nie zwariować.

 

– Znalazłbyś sobie jakąś przyzwoitą pannę, wyszedłbyś z kolegami na piwo…

 

– Nie matkuj mi, powiedziałem. Lepiej sprawdź w Echonecie czy Sabian jest w budynku.

 

Chwilę trwało zanim hologram cokolwiek odpowiedział. Gdyby był człowiekiem, Tuck mógłby przysiąc, że D-A się obraził. Na szczęście nie był człowiekiem, choć jego właściciel zdawał się o tym coraz częściej zapominać.

 

– Sabian przed chwilą wrócił z przerwy obiadowej, dosłownie trzy minuty temu. Jest w swoim gabinecie na osiemdziesiątym szóstym piętrze. Wysłałem plan do twojego nanoekranu.

 

Tuck wyświetlił plan, kilkoma, wykonanymi w powietrzu, ruchami palców, przeszedł do interesującej go części. Zaburczał coś pod nosem. D-A dosłyszał, ale nie skomentował.

 

 

 

Osiemdziesiąte szóste piętro wysokościowca C048 było ogólnodostępne. Znajdowały się na nim kluby fitness, solaria, salony masażu. Tutaj również mieściło się biuro Sabiana – technoszpiega do wynajęcia oraz profesjonalnego negocjatora, przyjmującego każde zlecenie.

 

Zimne, biało – błękitne korytarze podświetlone od góry mrugającym światłem jarzeniówek, roiły się od kobiet wymalowanych i ubranych jak dziwki i mięśniaków w butach z długim czubem i złotymi łańcuchami na przypakowanych klatach. Czasami można było przyuważyć człowieka w szarym lub granatowym garniturze szeregowego pracownika biurowego, przemykającego cichcem między stałymi rezydentami piętra. "Szaraki" starali się pozostawać niezauważonymi, najczęściej szybko umykali pod wzrokiem innych ludzi. To oni generowali większość przychodów tutejszych przybytków.

 

Drzwi do biura Sabiana usilnie próbowały udawać, że nie są zrobione z polimerów, tylko z wysokogatunkowego drewna. Z kolei tabliczka na drzwiach chciała uchodzić za mosiężną. I drzwi, i tabliczkę zdradzał plastikowy poblask, którego nie można było przypisać żadnego naturalnemu materiałowi. Drzwi rozsunęły się z sykiem kilka sekund po naciśnięciu przycisku "dla petenta". W środku panował półmrok, który najprawdopodobniej miał zapewnić klientom komfort nierozpoznania. Po prawej stronie, niemal przy samym wejściu, znajdowało się biurko sekretarki.

 

– W czym mogę pom… – Nie dokończyła, trafiona w szyję pociskiem usypiającym. Tuck był pewien, że trafił prosto w tętnicę szyjną. Zawsze trafiał.

 

Drzwi do gabinetu nie miały przycisku, nie miały też czujki zbliżeniowej. Były najbardziej klasyczne, jak to tylko możliwe, na zawiasach. Takich modeli nie stosował już prawie nikt, prócz paranoików i koneserów. Ci pierwsi uważali, że dzięki całkowitej analogowości drzwi zawiasowe są najbezpieczniejsze ze wszystkich. Mniejsza o to, co uważali ci drudzy.

 

Tuck w trzech susach wskoczył na szerokie, masywne biurko, kopnął siedzącego przy nim człowieka pod brodę. Niezbyt mocno, nie chciał go przecież uszkodzić, przynajmniej na razie. Człowiek zwalił się na podłogę, stękał i chyba pluł krwią. Najemnik zeskoczył z biurka jednocześnie wyciągając niezawodną Berettę, kolanem przygwoździł szpiega do podłogi, wylot lufy skierował w stronę jego głowy.

 

– Dzień dobry panie Sabian – powiedział cicho, ale całkowicie wyraźnie. – Proponuję pan małe negocjacje.

 

Sabian charknął krwią, opluł sobie podbródek.

 

– Idź pan do diabła, panie Tuck.

 

Tuck uśmiechnął się. Jego sława go wyprzedzała, to mile łechtało ego. Jednak jeśli tak dalej pójdzie to nie będzie mógł pracować, bo wszystkie kamery ochrony będą ustawione na jego twarz.

 

– Nie będę tego traktował jako formułowania żądań, pozwoli pan. Chciałbym wiedzieć, gdzie mogę znaleźć Bertiego. Tego – zaakcentował słowo – Bertiego. Czy to informacja warta pana życie?

 

Szpieg – negocjator milczał zaciskając krwawiące usta.

 

– Rozumiem. Zacznijmy więc nieco inaczej. D-A, przeskanuj mi jego portfel.

 

Po chwili na nanoekranie zaczęły wyświetlać się rzędy liter i cyfr przedstawiających wszystkie informacje możliwe do wyciągnięcia z publicznego portfela. Tuck zamruczał z zadowoleniem.

 

– No no, kto by się spodziewał? Żona, dwójka dzieci, ładne mieszkanko w B2A380227C1. A biuro w tak marnej okolicy… Ciekawe.

 

W oczach przygwożdżonego do podłogi człowieka pojawiła się panika.

 

– Umówmy się tak – kontynuował najemnik. – Dajesz mi miejsce pobytu Bertiego, ja zapominam o twojej rodzince. W przeciwnym wypadku oni umierają. Boleśnie i długo.

 

– F1D0063G6 – wypalił bez zastanowienia.

 

– Świetnie. Teraz mały aneksik: przed wyjściem stąd uśpię cię. Solidnie. Jeśli powiedziałeś mi prawdę wrócę i zabiję cię szybko. Jeśli kłamiesz, też wrócę, ale będę cię zabijał bardzo powoli. Potem zaś tak samo zabiję twoją żonę i obie córki.

 

Sabian głośno przełknął ślinę.

 

– Czemu ty go tak nienawidzisz? – spytał czując, że skoro i tak ma zginąć, to warto zaryzykować.

 

– Kiedyś dla niego pracowałem. Zabijałem ludzi. Kiedy przestałem mu być potrzebny wynajął zbirów z Konfederacji, żeby mnie sprzątnęli. Porwali i zabili moją kobietę. Alice była całym moim życiem.

 

Sabian zrezygnował z pomysłu odciągania uwagi Tucka. Coś w oczach zabójcy mówiło mu, że tak będzie lepiej. Przeraził się tego niezdrowego błysku.

 

Pocisk usypiający zadziałał szybko. Jak zwykle. Dawka dawała mu dwanaście godzin, jeśli szpieg go oszukał. Jeśli mówił prawdę to niech sobie pożyje jeszcze trochę.

 

 

 

Budynek, który Sabian podał Tuckowi jako miejsce przebywania Bertiego, leżał w naprawdę podłej dzielnicy Miasta. Tutaj nie było wysokościowców, tylko stare, rozpadające się wieżowce z dwudziestego wieku. Złodzieje, dziwki, ćpuny – cała gama wyrzutków społeczeństwa jednoczyła się tutaj, aby prowadzić wspólną walkę z moralnością, trzeźwością i pracą.

 

Krople deszczu zaszumiały w powietrzu. Większość ludzi pospiesznie skierowała się pod najbliższe dachy, brudne markizy. Szkoda – pomyślał Tuck. – Przydałaby się im mała kąpiel.

 

Dwunastopiętrowy wieżowiec, w którym miał znajdować się aktualnie Berti, z pewnością należał do Starbase. Nie tylko wyglądał znacznie lepiej od budynków wokoło. Nie chodziło o fakt, że na parkingu stały czarne, pancerne transportery. Nawet nie o to, że budynek był chroniony przez mundurowych wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Obecność Starbase po prostu się czuło.

 

D-A szedł obok Tucka, pogwizdywał radośnie. Najemnik nie rozpoznawał melodii, jednak całkowicie nie pasowała mu do sytuacji. Do miejsca. Asystent jednak zdawał się nic sobie nie robić ani z sytuacji, ani z miejsca. Przemieszczał swoje półprzeźroczyste, błękitne ciało hologramu tak wesołym i radosnym, że aż denerwującym krokiem. Tuck starał się nie zwracać na niego uwagi, szczególnie że przykuła ją właśnie lokata blondyneczka stojąca nie dalej niż sto metrów od niego.

 

Blondyneczka przypatrywała mu się z lekko przechyloną głową. Dałby sobie rękę uciąć, że przygryzała delikatnie dolną wargę. Woda spływała po jej przemoczonych włosach na ramiona, na zieloną sukienkę sięgającą kolan. Z opuszczonych rąk spadała strumieniami do szybko rosnącej kałuży obok niemodnych trzewiczków. Najemnik zatrzymał się.

 

– D-A…

 

– Tak?

 

– Nieważne.

 

Ruszył w stronę dziewczyny. Z początku nieco niepewnie, zaraz jednak nabrał pewności, zachęcony niemym skinieniem blondynki. Figlarnie bawiła się mokrym kosmykiem włosów, zwisającym obok policzka. Zupełnie jak…

 

– Alice – wyszeptał najemnik. – Alice! – krzyknął do kobiety, a ta uśmiechnęła się. Ciepło, jasno. Nie widział takiego uśmiechu u żadnej innej kobiety.

 

Był już w połowie drogi, kiedy wycelowała w niego i pociągnęła za spust. Kula przeszła przez prawe płuco. Kolejna w mostek, trzecia w serce. Najemnik potknął się, z biegu padł na kolana. Twarzą runął w wielką kałużę, brudna woda wtargnęła do nosa, ust. Tuck tego nie czuł.

 

Alice schowała niewielki, trzystrzałowy pistolet do skórzanej torebki. Chwilę jeszcze przyglądała się opustoszałej ulicy, zalewanej strugami deszczu. Przyglądała się kałuży zachodzącej karminem. Po dłuższej chwili odwróciła się i zniknęła w jednym z wielu zaułków.

 

D-A podszedł do ciała swojego właściciela. Przyglądał mu się z wysokości, kilka razy obszedł wokoło. Chciał kopnąć, ale holograficzna noga mu na to nie pozwalała.

 

– No… – powiedział wesoło. – Teraz przynajmniej będę mógł sobie sprawić prawdziwe, robotyczne ciało.

Koniec

Komentarze

Zapis dialogów! Zły. Zabijał mi radość z czytania tekstu... http://www.fantastyka.pl/10,2112.html (poradnik)
Bo tekst dobry, sprawnie napisany i ciekawy, moim zdaniem :)

Dziękuję za zwrócenie uwagi. Jakoś nigdy nie przywiązywałem do tego większej wagi. 

Z dialogami może i ok, ale z resztą rzeczy troszki gorzej. Sporo powtórzeń. Bardzo sporo. Jak jeszcze masz czas, to pasowałoby wyłapac i poprawic. Wielu naprawdę dało się w tym tekście uniknać bez zbytniego wysiłku. Styl tez niezbyt powalający, choc nie powiem, tragicznie nie jest. Tylko nie wiem skąd ta babeczka się wzięła na końcu i czemu go zabiła? Że to jakaś bodyguardka gościa, którego chciał zabić? Chyba, że mi coś umknęło w tekście.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Błędów sporo, fakt, ale styl masz dobry, pomysł jest ciekawy. Czuję, że z czasem będzie naprawdę dobrze :)

Dziękuję.
Normalnie piszę tak, że "odstawiam" napisany tekst na jakiś czas (dwa-trzy tygodnie), dopiero poprawiam i publikuję w różnych miejscach... Ten dodałem zaraz po napisaniu. Obiecuję, że nie powtórzę już tego błędu. :)

Podzielam zdanie przedmówców. Podobało mi się, choć jest trochę błędów. Czytało się przyjemnie.

Nie przypadły mi do gustu jedynie momenty, gdzie Tuck zachowuje się jak przerysowany supertwardziel ze średniej klasy filmu sensacyjnego (przykładowo: "Tuck w trzech susach wskoczył na szerokie, masywne biurko, kopnął siedzącego przy nim człowieka pod brodę. Niezbyt mocno, nie chciał go przecież uszkodzić, przynajmniej na razie." - a nie mógł po prostu wejść, celując w gościa z pistoletu? ;)

Zabieram się za drugą część.
Pozdrawiam.

@Eferelin Rand
Nie mógł, wszak był supertwardzielem. :)
A tak bardziej poważnie:
Tworząc tę postać założyłem, że facet jest byłym wojskowym + płatnym zabójcą na przymusowej emeryturze, dlatego też będzie bardziej sprawny i brutalny, niż przeciętny człowiek. Do tego dochodzi efekt psychologiczny, jaki wywrze na ofierze kopniak w podbródek. Łatwiej przyjąć, że Sabian zacznie mówić po takim wejściu, niż przy zwyczajnym wzięciu go na muszkę.

Pozdrawiam 

Jak dla mnie, mógłbyś zastąpić wulgaryzmy czymś mniej... wulgarnym.

Jak dla mnie, mógłbyś zastąpić wulgaryzmy czymś mniej... wulgarnym.

Nowa Fantastyka