W nocy przyjaciele spali niezwykle twardo. Chata Arnolda miała pokój gościnny, gdzie były dwa duże dwuosobowe łóżka. Jedno zajął golem, a drugie Agatka. Dwubarwny natomiast przemienił się w motyla i w takiej pozycji usiadłszy na stole zasnął.
Rano gospodarz pozwolił pospać swoim gościom ile tylko chcieli. Na śniadanie przygotował tak jak na wczorajszy obiad wiele różnych potraw. W czasie porannej rozmowy wyszło na jaw, że lubi gotować i jest to również jego pasja.
– Bierzmy się do pracy – powiedział, gdy Dwubarwny i Agatka najedli się do syta.
Arnold wiedział dokładnie co ma robić i w jakiej kolejności. Wcześniej wiele razy uważnie przeglądnął znalezioną w podziemiach księgę z instrukcją budowy wehikułu. A, że był zdolny i inteligentny dobrze wszystko zrozumiał i przyswoił.
Najpierw, za pomocą lin powiązali kosze na pranie i w jednym z nich umieszczono maszynę zbudowaną przez podziemnych inżynierów. Potem przyszedł czas na zamontowanie śmigieł, dzięki którym powietrzny pojazd miał poruszać się do przodu a także skręcać w pożądanym kierunku.
Mechanizmy śmigieł naukowiec miał już wcześniej skonstruowane. Należało je tylko zamontować w tylnym koszu i po bokach pierwszego. Działały one na prostej zasadzie; poruszało się je dużą korbą, połączoną z przekładnią. Ta mechanika znana była od lat.
Pracowali przez cztery godziny bez odpoczynku. Gdy skończyli gospodarz powiedział:
– Odwaliliśmy kawał roboty. Pozostało nam jedynie napompować balon. Zrobimy sobie teraz długą przerwę.
&&&
Gdy odpoczęli Arnold włączył maszynę, następnie kosze przykryli płótnem. Teraz pozostało już tylko przyglądać się jak balon nabiera powietrza i pęcznieje.
Trwało to długo. Cała czwórka usiadła na kamieniach i z niecierpliwością czekali rozmawiając o różnych sprawach. A balon z czasem zaczął przybierać swój pełny kształt.
W końcu napełnił się cały. Wszyscy byli uradowani, zdawali sobie bowiem sprawę, że dokonali czegoś naprawdę wielkiego i wspaniałego.
Powietrzny statek zaczął już odrywać się do ziemi, wtedy naukowiec wyłączył silnik produkujący fioletowy dym.
– No dobrze ale jak sterować, żeby pojazd wznosił się i opadał? – słusznie zainteresowała się Agatka.
– Otóż – zaczął tłumaczyć gospodarz – służą do tego te liny!
Wskazał na dwie liny, jedna przymocowana była do balonu z przodu a druga z tyłu.
– Gdy je pociągnę podniosą się klapki i fioletowe powietrze zacznie uciekać. Proste a jednocześnie genialne.
Pociągnął jedną z lin i wypuścił trochę wyprodukowanego przez silnik powietrza.
– Tak to właśnie działa. – powiedział i dodał podekscytowany – Kto pisze się na pierwszy rejs?
Chętni byli wszyscy. Lot miał odbyć się dopiero po obiedzie, ale Agatka bardzo chciała by to zrobić już teraz. Wsiedli więc do koszy, golem zajął cały pierwszy, Agatka z Dwubarwnym trzeci, a Arnold środkowy tam gdzie był silnik wehikułu.
– Gotowi? – zapytał naukowiec. Następnie ponownie włączył maszynerię. Nie trzeba było długo czekać, po chwili powietrzny statek oderwał się od ziemi.
Gdy się wznosił i oddalał od ziemi bohaterowie byli ogromnie podekscytowani. W całym swoim życiu nie czuli takiego podniecenia. Machina wzleciała bardzo wysoko, aż wszystko pod nimi zrobiło się dużo mniejsze. Widok jaki się tu rozpościerał zapierał dech w piersiach.
– Sprawdźmy teraz jak działają śmigła. – powiedział Arnold.
Dwubarwny chwycił korbę i zaczął nią kręcić. Śmigło ruszyło. Przekładnia działała prawidłowo. W tym czasie naukowiec zmniejszył pracę silnika tak by produkował minimalną ilość fioletowego dymu, by już nie wznosić się wyżej.
Wszystko świetnie działało. Zrobili duże kółko. Gdy byli z powrotem mniej więcej nad domem Arnolda używając lin wypuścili trochę gazu z balonu, tak że zaczął opadać.
Chwilę później osiedli na ziemi. Arnold powiedział:
– Dokonaliśmy czegoś wielkiego. Należą wam się obiecane pieniądze. A jutro lecimy do Bubbolant.
&&&
W nocy Agatka nie mogła zasnąć. Nie mogła przestać myśleć o jutrzejszej podróży. Tak naprawdę pierwszy raz, od czterech dni pomyślała, że nie jest bardzo źle. Los ukarał ją za oszukanie kochającej matki, ale nie jest najgorzej. Nigdy by nie przypuszczała, że będzie mogła latać powietrzną machiną i że będzie miała przy sobie tak serdecznych towarzyszy.
Rano, gdy trójka podróżników wstała i wyszła na zewnątrz, Arnold od dawna był już na nogach.
– Wszystko już przygotowane – powiedział – dokonałem też obliczeń, w pięć dni powinniśmy dotrzeć do Bubbolant, zrobimy jeden postój na uzupełnienie zapasów.
– A co z pana psem? – zatroskała się Agatka.
– Zostawiłem go u znajomych w wiosce, będą dobrze o niego dbać, jestem o tym przekonany.
Potem wszyscy zajęli miejsca w koszach, tak jak przy dziewiczym locie. Alojzy miał za zadanie obsługę śmigieł odpowiadających za zmianę kierunku, w środkowym koszu Arnold obsługiwał silnik i liny potrzebne do upuszczania gazu z balonu, a Dwubarwny i Agatka zajmowali trzeci kosz i musieli kręcić korbą wprawiającą w ruch tylne śmigło.
Niski naukowiec włączył silnik i zaczęli się unosić.
Chwilę później lecieli i to z prędkością, która wydawała się zawrotna.
– Agatka zaczęła prosić „wyżej”, „jeszcze wyżej”.
Więc konstruktor maszyny ustawił moc silnika na maksimum. Wznosili się, aż wiejskie gospodarstwa stały się maleńkimi punkcikami. Także ptaki, które wcześniej siadały czasem na koszach, na tej wysokości już nie latały.
– Może przystopujemy – zaproponował nieco zaniepokojony Alojzy.
Arnold tylko się zaśmiał i odparł:
– Wątpię czy coś nam grozi. Spróbujemy wzlecieć najwyżej, jak tylko się da. Szczerze mówiąc bardzo mnie to korci.
Do chmur dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów. Wtedy nagle stało się coś niespodziewanego, co wprawiło wszystkich w zdumienie. Z góry nadleciała skrzydlata postać. Niemal od razu rozpoznali, że to anioł. Oczywiście nigdy nie widzieli prawdziwego anioła, ale znali rzeźby i rysunki. Ten miał olbrzymie śnieżnobiałe skrzydła, którymi szybko poruszał, poza tym był to piękny młodzieniec w srebrnej zbroi i mieczem przy pasie. Charakterystyczne były też jego długie kręcone złote włosy.
– Nie lećcie już wyżej, bo umrzecie – odezwał się silnym, dźwięcznym głosem jakiego nie posiada żaden śmiertelnik.
Wszyscy patrzyli na niego zdumieni i zafascynowani. Arnold pierwszy doszedł do siebie.
– Dlaczego tak się stanie? – zapytał, jednocześnie zmniejszając moc silnika do minimum. Potem pociągnął za liny, by zacząć obniżać lot.
– Bo nad chmurami znajduje się inny wymiar, do którego trafiają jedynie wybrani, którzy wcześniej są osądzani za swoje życie. Mogę wam jedynie jeszcze powiedzieć to, że to kraina szczęścia. Nie ma w niej takich rzeczy jak ból, zarówno cielesny jak i uczuciowy. Moim i moich braci zadaniem jest by nikt niepożądany się tam nie dostał. Ja rozumiem, że jesteście niegroźni, dlatego was ostrzegam. Ale jeśli nie posłuchacie będę musiał was zabić.
– Oczywiście już obniżamy lot. Bardzo przepraszamy! – prędko powiedział Arnold a reszta pasażerów również zaczęła przepraszać.
– To już się nie powtórzy! – pospiesznie krzyknął Alojzy
– Proszę się nie gniewać! – dodała Agatka.
Niski naukowiec maksymalnie zaciągnął sznury otwierające klapy w balonie. Tak więc prędko na powrót zaczęli zmniejszać odległość do ziemi i już po chwili rozróżniać domy, drogi a także wszystko inne.
Anioł, którego spotkali był czymś doprawdy niezwykłym, dlatego długo o tym rozmawiali. Później zaczęli zastanawiać się jak długą drogę przebyli. Arnold był już pewny, że poruszają się dużo, dużo szybciej niż karawana.
I tak oto będąc w bardzo dobrych humorach w oddali ujrzeli wielkie miasto. Gdyby nie wiatr, który od kilkunastu minut dość mocno wiał oglądnęliby mapę.
– Nie mogę uwierzyć, że to już Walerna – zastanawiał się niski naukowiec.
Nie potrzeba było już wprawiać w ruch tylnego śmigła. Latającą machinę pchał wiatr. Znosiło ich trochę na prawo z pożądanego kursu.
Lecieli jeszcze przez około pół godziny, zostawili za sobą miasto, ale pogoda całkiem się zepsuła. Zaczął padać gęsty deszcz.
– Lądujemy – zdecydował Arnold. – przeczekamy złą pogodę, zjemy posiłek i wtedy zobaczymy co dalej.
Latający wehikuł osiadł na łące, niedaleko niewielkiego zagajnika. Gdy zaczęli wyjmować jedzenie Dwubarwny nagle z niedowierzaniem głośno powiedział:
– A niech mnie, te rosnące drzewa to przecież nic innego jak „Nektarniki”.
Nikt z towarzyszy nie wiedział co to są „Nektarniki” i czym się charakteryzują. Więc magiczny motyl przybierając swoją naturalną formę wytłumaczył:
– Te drzewa na swoich włosowatych liściach mają cudowny w smaku nektar. To najsmaczniejsza rzecz na świecie. Przynajmniej dla motyla.
Faktycznie Nektarniki wyglądały inaczej niż zwykłe drzewa; miały białą korę jak brzozy, ale ich liście, których było tak mało, że właściwie można by je policzyć miały ogromne rozmiary. Dwubarwny usiadł na jednym z nich.
Natomiast pogoda strasznie się pogorszyła, teraz lało jak z cebra i zaczęły trzaskać pioruny. Arnold krzyknął do magicznego motyla:
– Prędko wracaj tutaj, nie możesz siedzieć na drzewie, gdy walą pioruny!
Lecz ten go nie usłyszał, gdyż głos został zagłuszony przez burzę. Niski naukowiec ruszył biegiem. I wtedy stało się to czego karzeł się obawiał; na niebie błysnęło i piorun uderzył w drzewo, na którym siedział Dwubarwny. Motyl został porażony prądem o tak dużej mocy, że nie miał szans tego przeżyć.
Wszystko to działo się na oczach golema i Agatki. Gdy zrozumieli co się stało, zaczęli szlochać, a ich łzy zmieszały się z kroplami deszczu.
Gdy tylko burza ustała pobiegli tam gdzie poległ ich przyjaciel. Zostało po nim tylko truchło i wielkie zwęglone skrzydła.
– Był tak serdecznym przyjacielem – powiedział Alojzy który ani na chwilę nie przestał ronić łez.
– Na pewno jest już w wymiarze do którego nie pozwolił nam dostać się anioł. – powiedziała Agatka i przytuliła się do golema.
Potem pochowali wiernego kompana w ziemi w tym miejscu gdzie zmarł. Następnie zjedli przygotowany wcześniej posiłek, doczekali do zmroku i położyli się spać.