Ciszę wieczoru rozdarło opętańcze wycie. Pochylone, człekokształtne postacie długimi susami gnały w dół zbocza prosto na oddział Reili. Zaciśnięta na rękojeści miecza dłoń dziewczyny zwilgotniała od potu, serce tłukło w piersi. Pomiędzy zaroślami migały zdeformowane, na wpół ludzkie twarze, błyszczały kły i pazury. Pokryte sierścią cielsko wypadło prosto na Reilę. Strażniczka zasłoniła się przed szarżującą bestią i rozłupała jej twarz ostrym rondem tarczy. Przeraźliwy skowyt zlał się z odgłosami uderzenia ciał o tarcze oraz szczękiem stali. Drugiego potwora cięła, gdy skoczył między konie. Krew prysnęła dziewczynie w twarz, na chwilę oślepiając. Reila ledwo zdążyła uchylić się przed szponami. Pchnęła przeciwnika w brzuch. Uderzała mieczem coraz szybciej i mocniej. Cuchnąca jucha bryzgała w powietrzu jak fale. Coś uderzyło ją w bok. Odwróciła się płynnie i zasłoniła przed ciosem wyszczerbionej siekiery. Zanim wyprowadziła cięcie, głowa potwora potoczyła się po ziemi. Reila nie zdążyła zauważyć, kto jej pomógł, bo tuż przed nią wyrosła kolejna bestia. Szpony wystrzeliły ku jej twarzy. Uchyliła się w ostantniej chwili i cieła.
Machała mieczem raz z prawej, raz z lewej strony, cofając się krok za krokiem. Poczuła, jak ktoś chwyta ją za ramię. Obróciła się błyskawicznie, ale nie zadała ciosu. Kapitan Aedwulf, z twarzą we krwi, patrzył na rozszerzonymi strachem oczami.
– Zatrzymamy ich tutaj. – Jego krzyk ginął w zgiełku bitwy. – Zabierz księżniczkę i uciekaj!
Reila przez chwilę stała w bezruchu, sparaliżowana tymi słowami.
Ashee…
Rzuciła się w stronę zatrzymanego powozu i szarpnięciem otworzyła drzwi. Zdyszana i obolała, spojrzała na kobietę w środku. Ta była bledsza niż księżyc, ale nawet w tej sytuacji zdawała się lśnić.
Raila bała się. Bała jak nigdy dotąd, lecz nie był to strach o własne życie.
– Pani! Trzeba ci uciekać.
– Ale…
– Już!
Ashee skinęła głową, wyskoczyła na zewnątrz. Reila uniosła tarczę, chroniąc ją i siebie jednocześnie. Odbiła cios siekiery i uskoczywszy w bok przed prymitywną włócznią, ścięła przeciwnikowi głowę. Druga bestia gdzieś zniknęła, tonąc w młynie ciał i mieczy. Liczebność najemników topniała w zastraszającym tempie. Było już więcej martwych niż żywych. Kapitan Aedwulf padł, zasypywany ciosami noży, jego zastępcę rozrywano na strzępy pod jednym z drzew. Reszta nie miała najmniejszych szans.
– Na Bóstwa! – Ashee przywarła do pleców dziewczyny.
Reila wyczuwała drżenie jej ciała.
– Tędy!
Niewiele myśląc pociągnęła ją w kierunku jedynego żywego konia. Wskakując na siodło, poczuła kłujący ból w boku. Zignorowała go i pomogła księżnej wdrapać się na grzbiet zwierzęcia. Machnęła na oślep mieczem; ostrze zagłębiło się w pysku bestii.
– Wio!
Koń wyrwał przed siebie. Staranował z tuzin bestii; uskakiwały skowycząć i warcząc. Reila obejrzała się, by ujrzeć, jak część z nich odrywa się od ofiar i rusza w pogoń. Mimo skocznych nóg i zabójczej siły nie byli zbyt chyży i zostali daleko w tyle. Drzewa migały po bokach, zlewając się w mozaikę plam i cieni. Księżniczka ściskała ją boleśnie w pasie i coś mówiła.
– …annna…
– Co?
– Esanna!
– Co?!
Ashee zbliżyła twarz do jej policzka i krzyknęła.
– Jesteś ranna!
Reila rozszerzyła oczy, spojrzała na swój bok. Ujrzała dziurę w zbroi i krew, która zabarwiła wszystko ciemną czerwienią. Dopiero teraz zrozumiała, jak była słaba.
– Tylko nie to – szepnęła.
Oderwała oczy od rany i spojrzała przed siebie. Jej wzrok padł prosto na dziurę w drodze, którą zauważyła wcześniej, niż koń.
Trzasnęła łamana kość. Reila poczuła, jak wypada z siodła i leci w powietrzu. Wydało jej się, że potężny młot trzasnął ją w plecy. Ciało dziewczyny zwiotczało, a rozpaczliwy krzyk Ashee był ostatnim, co usłyszała. Później była już tylko ciemność.
* * *
Najpierw dopadł ją ból, chwilę później wrócił słuch, aż w końcu ujrzała pochylającą się nad nią twarz oraz oczy; mądre, zatroskane, srebrne jak księżyc. Uniosła dłoń i dotknęła bladego policzka. Usta księżnej rozciągnęły się w uśmiechu.
Reila zorientowawszy się, co czyni, momentalnie wróciła do pełni świadomości. Tak długo ukrywała swoje uczucia, a teraz pozwoliła, by zdradził ją impuls.
Poderwała się w przestrachu. Rana w boku zakłuła dotkliwie, przypominając o minionych wydarzeniach. Dziewczyna obmacała pospiesznie żebra i nogi, lecz ku swojemu zdziwieniu, niczego nie złamała.
Ashee również podniosła się z ziemi. Jej jedwabna suknia, postrzępiona i ubrudzona błotem przypominała strzęp szmaty. Włosy, wcześniej ułożone w wymyślną fryzurę, potargane opadały na twarz.
– Żyjemy – westchnęła i patrzyła w niebo. – Na Upadłe Bóstwa, żyjemy!
– Wciąż mogą nas ścigać!
Reila zerknęła niespokojnie za siebie. Nikogo. Wycie umilkło w oddali, zapadająca noc spowiła wszystko martwą ciszą. Nie mogły ryzykować pozostania w tym miejscu. Zeszły z drogi, mijając truchło konia, i ruszyły przez las. Przeszły może z sześćset jardów, kiedy Reila usiadła ociężale, trzymając się za ranę w boku. Krew płynęła jej wąską strużką przez palce.
– Przepraszam – wyszeptała.
– Pokaż.
Głos zabrzmiał tuż przy uchu i dziewczyna zrozumiała, że przymknęła oczy. Otworzyła je powoli, z trudem.
– Ashee – szepnęła. – Nie teraz…
Księżniczka uśmiechnęła się łagodnie.
– Dawno nikt nie mówił mi po imieniu.
Reila rozszerzyła oczy, na jej policzki wystąpił rumieniec. Nie zdawała sobie sprawy, że wymówiła jej imię na głos.
Ashee delikatnie odsunęła dłoń dziewczyny i przyjrzała się ranie. Reila ledwie odważyła się podążyć za jej wzrokiem. Ostrze wżarło się w ciało na długość palca albo dalej. To cud, że jeszcze mogła chodzić, ale trudno było jej się tym pocieszać. Jeśli to pchnięcie jej nie zabiło, z pewnością zrobi to zakażenie.
– Już po mnie – szepnęła.
– Nie, dopóki ja tu jestem.
Reila pokręciła energicznie głową. Słyszała o zdolnościach księżniczki, lecz nie mogła dopuścić, żeby ich teraz użyła. Ashee umiała uzdrawiać, lecz dzieliła się przy tym własną witalnością i przejmowała na siebie cierpienie chorego.
– Nie rób tego. Uciekaj. Niedaleko stąd jest strumień, jeśli podążasz wzdłuż jego brzegu, opuścisz Przeklęty Bór i trafisz do wioski.
– Nie pozwolę ci zginąć.
– Nie pozwolę, byś za mnie cierpiała… pani.
– Wolałam, kiedy mówiłaś mi po imieniu.
– Ja… przepraszam, nie powinnam była.
– Ciii…
Ashee przylgnęła do niej, dłoń przycisnęła do rany, a głowę oparła na ramieniu. Reila czuła jej gorący oddech na szyi. Tyle samotnych nocy marzyła o tym, by były razem, lecz nie tak, nie w takim celu. Gorące łzy spłynęły jej po policzkach.
– Moje życie z twoim w jedno złączę – wyszeptała. Jej głos brzmiał jak szelest liści, oddech muskał szyję niczym letni wiatr. – Cierpienie zadane przez zatrute ostrze odbiorę.
Na Reilę spłynęła fala ciepła, a ból po prostu zniknął. Jednocześnie poczuła, jak ciało Ashee napręża się i wygina. Z ust księżnej wyrwał się przejmujący jęk. Dziewczyna, niewiele myśląc, przytuliła ją i zaczęła gładzić po włosach. Czuła, jak trzymane w ramionach ciało drży, lecz powoli, tak nieznośnie powoli zaczyna się rozluźniać. W końcu oddech uzdrowicielki stał się spokojniejszy, a głowa opadła. Ashee, Księżniczka Popiołów i jedyna córka Obłąkanego Króla, zasnęła w ramionach dziewczyny.
– Chciałabym móc być z tobą – wyszeptała Reila. – Na zawsze.
* * *
Strumień, którego śladem podróżowały przez kilka ostatnich dni, rozrósł się i płynął teraz wartko, prowadząc ku wsi wyrastającej ponad łanami zbóż.
– Wiedziałam, że znajdziesz drogę. – Ashee z uśmiechem położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.
Reila pokraśniała z dumy niczym podlotek, lecz w tej samej chwili poczuła ukłucie smutku. Ich wspólna wędrówka miała się wkrótce zakończyć. Dziewczyna odwróciła wzrok. Przez te wszystkie dni nie przestawała myśleć, czy gdyby ich losy splotły się inaczej, miałyby szansę na wzajemną miłość? Czy piękna, mądra księżniczka pokochałaby prostą dziewczynę z ludu umiejącą jedynie wymachiwać mieczem? Jednocześnie wiedziała, że podobne historie miały swój szczęśliwy finał jedynie w bajkach. Wiedziała, ale i tak nie przestawała marzyć. Tylko to jej zostało.
Ruszyły w stronę wsi i Reila zaczęła dostrzegać stłoczonych przed największym domem ludzi. Wyniesione na zewnątrz stoły uginały się od potraw, ktoś pobrzękiwał na lutni. Jeden z biesiadników – chłop z pajęczyną zmarszczek wokół oczu i wydatnym wąsem – zerwał się na nogi i rozłożył ramiona.
– Goście! – zawołał. – Niech Bóstwa was błogosławią! Zapraszamy do stołu!
Reila od dawna nie zaznała tak serdecznego przywitania. Nie w czasach, gdy światem rządził Obłąkany Król. Częściej można było napotkać oszalałe bestie niż życzliwych ludzi.
Ashee postąpiła krok do przodu i obdarzyła wszystkich czarującym uśmiechem.
– Witajcie! Niech Bóstwa mają was w opiece, zacni gospodarze! Z chęcią skorzystamy z zaproszenia.
Muzyka zagrała głośniej. Człowiek z wąsem posadził je przy stole i błyskawicznie przedstawił sąsiadów, których imion Reila nawet nie próbowała spamiętać.
– Częstujcie się, czym tylko zapragniecie! – powiedział. – Dzisiaj świętujemy.
– Z jakiej okazji? – zapytała Reila.
Ochoczo napełniała sobie talerz; głód nagle stał się silniejszy od dobrych manier.
– A toście nie słyszały, piękne panie? Koniec wojny! Koniec Obłędu!
Reila niemal zachłysnęła się winem, oderwała kubek od ust i odruchowo zerknęła w stronę Ashee. Księżniczka uśmiechała się nieprzerwanie, lecz w jej oczach pojawił się smutek.
Reila wróciła wzrokiem do gospodarza.
– Jak to „koniec”?
– Po prostu. W każdy zakątek świata wieść poszła, że Obłąkany Król w końcu zmysły odzyskuje, a jego ozdrowienie zapowiada powrót Bóstw i koniec plag! W końcu, po stu przeszło latach wojowania, pokój z Księżniczką Popiołów zawarł i małżeństwem go przypieczętują! Tedy cieszyć się trzeba!
Serce Reili skurczyło się na moment, by zaraz rozprężyć i uderzyć boleśnie w samą duszę. Rozpacz ścisnęła jej gardło.
Małżeństwo…
To musiała być jakaś okropna pomyłka!
Spojrzała na Achee, która uciekła wzrokiem. Reila wiedziała, że wiezie ją do Obłąkanego Króla w sprawie negocjacji, ale to? Wstrzymała oddech, dusząc w sobie ciężkie westchnienie bólu. Zagapiła się bezmyślnie w widelec i powtarzała w myślach tylko jedno słowo.
Małżeństwo…
Smukłe palce księżnej splotły się z jej własnymi.
– Zatańczymy? Proszę. Mamy jeszcze tę jedną noc.
Reila miała ochotę krzyczeć i płakać, przeklinać los. Wstała i dała się poprowadzić.
Przez moment obserwowała, jak inne kobiety podskakiwały i tupały w tańcu bosymi stopami. Wielobarwne spódnice wirowały, odsłaniając łydki a nieraz i uda. Wątpiła, czy tak potrafi.
Ashee zdawała się nie mieć podobnych rozterek. Wypięła pierś, zaklaskała w dłonie; pokazała w uśmiechu perełki zębów. Smutek znikał ze złotych oczu, które błyszczały jak iskry. Bez trudu odnalazła rytm. Włosy falowały przy każdym jej kroku, tupnięciu, obrocie, przywodząc na myśl dojrzałe łany zbóż.
Zakręciła biodrami, rozchyliła usta i przyciągnęła Railę do siebie. Smukłe dłonie znalazły się na plecach dziewczyny, spłynęły w dół przez kibić do pośladków. Wargi zbliżyły się do warg. Reila poczuła gorąc występujący na policzki, serce zatrzepotało w piersi jak spłoszony ptak.
Ashee zaśmiała się. Odskoczyła lekko i zwinnie, zakręciła się. Przemknęła obok, trącając biodrem o biodro. Zaklaskała. Znów splotły dłonie na krótki, szalony moment obrotu. Złote włosy księżnej zawirowały jak spadająca gwiazda.
Reila nie do końca wiedziała, co właściwie robi. Podskoczyła, zatupała, spróbowała złapać rytm. Obrót, krok i obrót. Jeszcze raz i znowu; coraz odważniej, coraz szybciej. Wirowała już nie w ciosach i zwodach, lecz w tanecznych figurach i podskokach. Muzyka rozbrzmiewała jej w uszach, szczęście rozpierało pierś, a zmęczenie podróżą ustępowało miejsca radości.
Noc mijała powoli, lecz nieubłaganie, aż melodia stała się wolna, melancholijna, tęskna. Ashee przywarła do ciała dziewczyny, oparła głowę o jej ramię. Płynęły tak przez jakiś czas w milczeniu, wsłuchując się w dźwięki muzyki i bicie własnych serc.
– Dziękuję, że ze mną byłaś – wyszeptała Ashee. – Że jesteś tu teraz ze mną.
Podniosła głowę i z powagą spojrzała Reili w oczy.
– Wszyscy zawsze czuli przede mną lęk, lub próbowali wykorzystać. Ty jako jedyna chciałaś mnie tylko chronić.
– Jutro…
– Nie rozmawiajmy o jutrze, proszę.
Reila zacisnęła powieki. Smutek nieubłaganie wzbierał w jej sercu.
– Całe życie spędziłam w pałacu mojego ojca – odezwała się znów Ashee. Mówiła szeptem słyszalnym jedynie dla Reili. – Później Bóstwa zniknęły, a on popadł w szaleństwo i zabił moich braci. Zostałam sama, przez… bardzo długi czas. Myślałam, że nigdy już nie znajdę nikogo, na kim mogłabym się oprzeć.
Reila zamknęła oczy, by nie uwolnić łez. Księżniczka odsunęła się niespodziewanie, chwytając ją za dłoń.
– Już wystarczy tańca, powinnyśmy odpocząć – powiedziała.
Te słowa sprawiły Reili niemal fizyczny ból. Skinęła jednak głową i nadal ściskając dłoń księżnej, poszła z nią ku wskazanej przez wieśniaków karczmie.
Gościnny gospodarz przygotował już dla nich pokój, jego żona nagrzała wodę na kąpiel. Kobiety ze wsi zdążyły nawet przynieść czyste ubrania.
– Zaczekam na zewnątrz – zaproponowała, gdy wniesiono balię i napełniono ją gorącą wodą. Odwróciła się w stronę drzwi, lecz Ashee złapała ją za rękę.
– Zostań.
Serce Raili zatrzymało się na moment, by zaraz ruszyć szalony galopem. Dziewczyna uniosła dłoń, dotykając delikatnie bladego policzka. Ashee przechyliła głowę, na moment oddając się tej pieszczocie, a później ich usta zwarły się w szybkim, gwałtownym pocałunku.
Księżniczka i jej strażniczka…
Reila pragnęła, by ta noc trwała wiecznie.
* * *
Reilę zbudził chłód. Chciała wtulić się w bok Ashee, lecz trafiła na pustkę. Podniosła się i przetarła oczy. Złe przeczucie wtargnęło w jej myśli nieproszone, zagnieździło się w nich na dobre.
Pospiesznie wciągnęła ubranie i zbiegła schodami do sali jadalnej. Popędziła do wyjścia. Karczmarz coś za nią krzyknął, ale zignorowała go. Słońce znajdowało się już w zenicie, ludzie kręcili się, zajęci codziennymi sprawami i… To wszystko. Ashee nigdzie nie było.
Nie… Nie mogła odejść. Nie mogła mnie zostawić! Nie teraz…
Ale czy faktycznie nie mogła? Reila przygryzła wargę niemal do krwi. Ashee była Księżniczką Popiołu, a ona jedynie strażniczką.
Dziewczyna zasłoniła usta dłonią, próbując zdławić w sobie jęk.
Jaka byłam naiwna. Jedna wspólna noc i uwierzyłam, że mogę dla niej cokolwiek znaczyć. Że to, co razem przeżyliśmy, było czymś pięknym, czymś prawdziwym nie tylko dla mnie.
Zawód i rozpacz szeptały w jej myślach gorzkie, raniące słowa.
Stąd prowadziła prosta droga do stolicy, a ona, głupia dziewucha, przygodna kochanka, stała się kimś niewygodnym. Niepotrzebnym.
Z trudem powstrzymywała napływające łzy. Wróciła pamięcią do dotyku Ashee, do miękkości jej ciała, smaku jej warg.
Nie. Ashee taka nie jest. Nie zrobiłaby tego, gdyby nie miała powodu.
A powód był oczywisty. Reila poczuła, jak górę bierze gniew, gdy przypomniała sobie wczorajsze toasty. „Niech żyją”!
– Pani Reilo – usłyszała za sobą.
Odwróciła się powoli. Ciężkim spojrzeniem chciała posłać karczmarza w diabły, ale on stał z liścikiem w ręce. Reila podejrzewała, jaka była jego treść.
– Kiedy? – zapytała, dziwiąc się, jak słabo zabrzmiał jej głos.
– Wyjechała z samego rana – odpowiedział. – Przyjechali po nią żołnierze. Prosiła, bym to przekazał.
Reila wzięła liścik i rozwinęła go. Treść była krótka i taka, jakiej się spodziewała.
„Reilo,
byłaś kilofem, który roztrzaskał mur wokół mego serca.
Są jednak rzeczy ważniejsze od miłości.
Na zawsze twoja,
Ashee”
Reila zgniotła liścisk w palcach. Wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić – na próżno. Gniew i żal, nadzieja i rozpacz. „Byłaś kilofem, który roztrzaskał mur”.
A więc tym dla ciebie byłam? Narzędziem, który miał cię pocieszyć w trudnej chwili? A co ze mną? Pomyślałaś o tym?!
Minęła chaty, przekroczyła złote pola, dotarła do lasu i tam załkała. Skuliła się pod drzewem, a szloch wstrząsał jej ciałem. Tak długo trwała u boku Ashee, kochając ją skrycie i chroniąc. Marząc o tym, czego dane jej było doświadczyć tej nocy. Nigdy jednak nie pomyślała, że mogło być aż tak cudownie i że potem mogło aż tak boleć. Jej życie w jednej chwili utraciło sens. Co powinna robić? Żyć dalej i zapomnieć? Jak mogłaby zapomnieć Ashee? Jak żyć bez miłości?
Tkwiła w rozpaczy, nie bacząc na upływ czasu. Nie zauważyła, kiedy minął dzień. A gdy wszedł księżyc, usłyszała szelest.
Obróciła się gwałtownie, sięgając do pasa, ale jej dłoń natrafiła na pustkę. Nie miała miecza. Uspokoiła się jednak, gdy zobaczyła, kto przed nią stał – starzec o lasce, z długą brodą i wyglądem przywodzącym na myśl czarownika z baśni. Otworzyła usta, widząc jego srebrne, zdradzające królewskie pochodzenie oczy.
– Wybacz, jeśli przeszkadzam – powiedział. – Jestem Galandhorth, syn Obłąkanego Króla.
– Król zamordował wszystkich swoich synów. Nie możesz…
– Nie wszystkich – przerwał jej. – Myśleć, że się kogoś zabiło, a zabić kogoś, to duża różnica, Reilo Znikąd.
– Jak…
– Obserwuję cię od dłuższego czasu. – Znów wszedł jej w słowo. – Wiem o twoim związku z moją drogą siostrą. I wiem, dlaczego ronisz łzy.
Westchnął i podniósł głowę, na moment zapatrzył się w gwiazdy.
Ashee też lubiła w nie spoglądać…
Starzec, jakby odczytując myśli dziewczyny, spuścił wzrok i uśmiechnął się smutno.
– Nasz ojciec ma to do siebie, że potrafi zniszczyć wszelkie dobro, jakie zrodzi się na świecie. Przepędził Bóstwa chcąc zagarnąć ich potęgę, zamordował mych braci, bo widział w nas zagrożenie dla swej władzy. Stworzył bestie i rozpoczął erę obłędu. A teraz zwiąże się z własną córką i ją również zniszczy. – Spojrzał prosto w oczy Reili; miała wrażenie, że potrafi przeczytać jej duszę. – Obłąkany Król pragnie jedynie uzdrawiających mocy Ashee. Posiądzie ją, skazując na wieczne cierpienie. Dlatego zostałaś porzucona, drogie dziecko. Abyś nie musiała patrzeć na jej ból i rozpacz. Jednak wciąż jeszcze możemy ją uratować.
– Jak?
W odpowiedzi stuknął laską o ziemię, a drewno pękło. Zmieniło się w pył, który zawirował wokół jego dłoni i uformował się w miecz o ostrzu czarnym jak najciemniejsza noc.
– Stworzyłem tę broń dawno temu, by powstrzymać mojego ojca. Zakląłem w niej duszę wszystkich mych braci, jak i część własnej. Odebrało mi to jednak nieśmiertelność. Stałem się zbyt stary, by móc używać jej o własnych siłach. Lecz ty możesz mnie zastąpić. Jedno pchnięcie w pierś Obłąkanego Króla i raz na zawsze zakończysz to szaleństwo. Co jednak ważniejsze, uratujesz Ahee od wiecznych męczarni. Sprawisz, że znów będziecie razem. Moja siostra zasługuje na szczęście. Ty na nie zasługujesz. Nie ma potężniejszego uczucia od miłości i nic nie powinno stanąć wam na drodze.
Spojrzał na nią z powagą.
– Jeśli rzeczywiście kochasz moją siostrę, wyrwij ją z łap Obłąkanego Króla. Zawalcz o swą miłość, Reilo Znikąd.
* * *
Stolica musiała być kiedyś naprawdę piękna. Reila ze smutkiem patrzyła na rozciągające się wokół miasto, na setki wież pnących się ku niebu i na wyrastający nad tym wszystkim pałac – kiedyś majestatyczny, dzisiaj na wpół zrujnowany. Część domów legła w gruzach, gdy fala królewskiego obłędu zmieniła niemal każdą żywą istotę w bestię, której jedynym celem było mordować i niszczyć.
Dłoń Reili mimowolnie spoczęła na rękojeści miecza dusz. Broń dawała jej niezwykłe moce, wzmacniała ciało, pozwalała wskoczyć na najwyższy mur i nie odczuwać przy tym zmęczenia. Dotarcie do króla zdawało się teraz dziecinną igraszką, zabawą w wyścig z własnymi ograniczeniami. Cena za to była jednak wysoka. Każde dobycie miecza sprawiało Reili ból. Dziewczyna czuła, jak broń wysysa z niej życie, jednak według słów Galadnhortha powinna mieć dostatecznie dużo czasu, aby wbić przeklęte ostrze w królewskie serce.
Skoczyła ponad tłumem zebranym na placu. Uczepiła się palcami wyżłobienia w kolejnej wieży i odbiła. Pobiegła w kierunku królewskich zabudowań.
Przesadziła kamienny mur i przez otwarte okno wkradła się do pałacu. W jego wnętrzu na próżno było szukać obrazów, popiersi, czy dywanów. Tylko puste, szare korytarze. Rozejrzała się w obie strony, nasłuchując kroków. Cisza. Jakby to miejsce zamieszkiwały tylko upiory.
Reila ruszyła przed siebie; prowadziły ją wściekłość i gniew dusz zaklętych w mieczu. Nie odda Ashy w łapy tego potwora, nie pozwoli, by ją zniszczył! Jeśli miała to przypłacić własnym życiem, niech tak będzie. Była gotowa.
Dla niej.
Dostrzegła czterech strażników na końcu korytarza. Stali przed drzwiami, za którymi krył się potwór. Wiecznie młody, wiecznie potężny, nieśmiertelny demon. Była u celu.
– Hej! – zawołał jeden ze strażników, dobywając broni. – Zatrzymaj się!
Reila szła przed siebie wolnym krokiem, oceniając zagrożenie. Świadomość miecza krzyczała w jej umyśle, wyła z rozkoszy i łaknęła krwi. Reila da mu ją. Teraz!
Uniosła ostrze. Przyskoczyła do przeciwnika i ścięła mu głowę, nim zdołał unieść broń do zasłony. Drugi rzucił się na nią z krzykiem. Odbiła stal, splunęła mu w twarz i cięła od dołu. Trzeci wpadł między nich, wywijając halabardą. Reila uchyliła się przed ciosem. Niczym żmija przeszła obok niego i ukąsiła w bok. Miecz wszedł gładko, za nic mając pancerz. Krew bryzgnęła na posadzkę. Dziewczyna odbiła atak ostatniego, kopnęła go w pierś i wywaliła na plecy. Nim się podniósł, przebiła mu szyję. Odetchnęła, oszołomiona łatwością starcia. Spojrzała na zakrwawione ostrze, które zaczęło już odbierać jej siły.
Muszę się pospieszyć.
Przeszła nad ciałem, ramieniem wyważając drzwi do komnaty króla. Był tam…
Na Odległe Bóstwa, był tam!
Siedział w fotelu, patrząc na nią niepokojącym wzrokiem szaleńca.
– Mała Myszka zapragnęła uchwycić słońce.
Głos króla przypominał zgrzyt zardzewiałych krat. W pierwszej chwili zamarła, lecz zaraz ruszyła w jego stronę, siląc się na pełen pogardy grymas.
– Mała Myszka wyciągnęła ręce, lecz te zaczęły się palić. Zanim zdążyła krzyknąć, zamieniły się w zwęglone kosteczki.
Zatrzymała się przed królem na długość ostrza. Patrzył na nią i przez nią strasznymi oczami pełnymi obłędu. Zrozumiała, że nie chciał się bronić. I nie będzie tego robił.
– Mała Myszka miała wielkie pragnienie, lecz przeznaczona była jej jedynie śmierć.
Przeklęty miecz zadrżał z okrutnej radości; w sercu Reili wezbrała nienawiść. Uniosła broń do pchnięcia. Jeden cios. Tyle wystarczy.
– Reila?
Wystarczył, by zabić niezabijalne.
– Reila…
Mogła zakończyć… wszystko!
– Reila!
Coś uderzyło ją w ramię. Miecz wypadł jej z dłoni, upadł na płytki i rozpłynął się w cienie. Dopadała ją obezwładniająca bezsilność. Ból ścisnął wnętrzności, zawładnął nią całą i po raz pierwszy od dawna wydała z siebie jęk rozpaczy.
Zaczęła się czołgać. Wyciągnęła rękę, pragnąc uchwycić rękojeść, której już nie było. Straciła ją. Straciła swoją szansę!
– Reila… Reila, ocknij się!
Ashee…
Otworzyła oczy i spojrzała na twarz księżnej. Ashee płakała.
– Moja kochana, dlaczego?
– Nie mogę ci na to pozwolić. – Reila mówiła z trudem; gardło bolało, jakby wypełniały je suche wióry. – U boku Obłąkanego Króla czeka cię wieczne cierpienie.
– Wiem. Ale taką podjęłam decyzję.
– Czemu nie pozwoliłaś mi go zabić?
– Bo to zniszczyłoby twoją duszę. Nie widzisz, co ten miecz z tobą zrobił?
– Nie dbam o to. Nie dbam o życie, jeśli mam je spędzić bez ciebie.
Po policzkach Ashee spływały łzy.
– Moja wojowniczko… Wiem, że posiadasz odwagę, która pozwoli ci stawić czoło samotnej codzienności. – Ashee pochyliła się i złożyła na ustach Reili długi pocałunek. – Mój ojciec nie jest człowiekiem. Widziałaś, co uczynił jego obłęd. Jego śmierć rozerwałaby świat. Ja mogę to naprawić.
– Ale…
Ashee uśmiechnęła się smutno i odgarnęła z czoła dziewczyny wilgotny od potu kosmyk włosów.
– Są rzeczy ważniejsze od miłości, Reilo. Ważniejsze od naszego osobistego szczęścia. Gdybym teraz zmieniła decyzję i wybrała życie u twojego boku, musiałabym patrzeć na zagładę świata oraz na rozpacz, której nie zapobiegłam. To by mnie zniszczyło i skalało naszą miłość, która z czasem zamieniłaby się we wzajemny żal, a może nawet nienawiść. Nie chcę tego.
– Nasze uczucie przetrwa wszystko, nic nie stanie mu na drodze! Jest jak najgwałtowniejszy sztorm, jak lawina schodząca z najwyższych gór, jak pożar pochłaniający naraz tysiąc lasów.
Ashee pokręciła głową, po czym schyliła się i pocałunkiem starła łzy z oczu Reili.
– Moja dzielna wojowniczko, przemawia przez ciebie młodość i żar. Też taka byłam, lecz teraz nie wierzę już w miłość za wszelką cenę. Każda z nas ma własne przeznaczenie, jednak wspomnienie tego, co nas łączyło, będzie dla mnie światłem w mroku. – Objęła dziewczynę i przytuliła. – Żegnaj ukochana.
Reila poczuła, jakby w jej pierś wbiły się naraz tysiące odłamków szkła. Zawsze myślała, że miłość była czymś najpiękniejszym. Myliła się. Była kilofem, który roztrzaskał jej serce.