- Opowiadanie: fanthomas - Gotyckie bajki

Gotyckie bajki

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Łosiot, Irka_Luz, Finkla

Oceny

Gotyckie bajki

Zawsze mieszkałam w wieży. Stanowiła moje więzienie, od kiedy pamiętam. Prawie nie opuszczałam swojej komnaty. Byłam najpiękniejszą kobietą, jaką znałam, gdyż nie widywałam innych. Miałam też najdłuższe włosy na świecie, bo nigdy mi ich nie obcinano. Wypuszczałam je przez okno w wieży, a posłaniec Markiza, Alphonse, przywiązywał do nich koszyk z jedzeniem. Był złym człowiekiem, podobnie jak Markiz. Nie chciał mnie uwolnić, choć jako jedyny posiadał klucze do wieży. Tłumaczył się obowiązkami wobec swojego pana i tym, że ściąłby mu głowę za nieposłuszeństwo. Twierdził, że nie jestem jedyna, a Markiz hoduje (dokładnie tego słowa użył) inne kobiety w innych wieżach i nie ma możliwości, by wszystkie uwolnić.

– Zrób dla mnie wyjątek – błagałam. – Pozostałe mnie nie obchodzą.

– Nie mogę – powtarzał.

– Jesteś okrutny i podły – krzyczałam do niego. – A co jeśli w drodze tutaj pożrą cię wilki i nie dostanę jedzenia? Umrę z głodu.

– Wtedy zastąpi mnie ktoś inny.

– W takim razie oby wilki ogryzły cię do kości – złorzeczyłam, ale on nic z tego sobie nie robił.

Raz w miesiącu zabierał mnie powozem do posiadłości Markiza, w której spędzałam cały dzień. Gdy wracałam, moje ciało było całe w fiolecie, a każde dotknięcie sprawiało ból. W budynku widziałam zjawy, które wydawały się mi współczuć, ponieważ przechodziły kiedyś przez to samo. Były to duchy kobiet, które Markiz zamęczył na śmierć. Opowiadały makabryczne historie, które stanowiły odbicie ich życia. Nie znały innych uczuć niż nienawiść i cierpienie. Nie bałam się ich, ale też nie przynosiły mi pociechy, bo wiedziałam, że skończę jak one. Jako kolejny duch w posiadłości. Nie mogły mi pomóc, bo nie były niczym więcej niż wspomnieniem, wyrzutem sumienia, który dręczył Markiza, choć nie wpływał na jego usposobienie. Najwyraźniej nic nie mogło go zmienić, chyba tylko śmierć.

W końcu w moim sercu pojawiła się nadzieja. Gdy siedziałam jak zwykle sama jak palec w wieży i spoglądałam przez jedyne okienko na mroczne lasy, zobaczyłam podróżnika, który jakimś cudem zapuścił się w tak niegościnne tereny. Zaczęłam krzyczeć. Mój wybawiciel usłyszał to i przybiegł pod wieżę, ale nie potrafił otworzyć drzwi. Klucze miał tylko Alphonse.

– Poczekaj do wieczora, proszę. Wtedy przybędzie posłaniec z jedzeniem, obezwładnisz go, bo to chuderlak, i zabierzesz mu klucz.

– Jak potem wrócę przez te ciemne lasy? Wilki mnie pożrą. Będę musiał spędzić z tobą noc w wieży.

– Będziemy się martwić, gdy już mnie uwolnisz.

Mężczyzna zgodził się i zniknął mi z widoku. Miałam nadzieję, że nie uciekł i mnie uratuje. Czas dłużył się jak nigdy, ale myślałam jedynie o tym, że już wkrótce będę wolna, a do tego zabierze mnie ze sobą najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałam, choć trzeba przyznać, że nie miał wielkiej konkurencji, bo zarówno posłaniec, Markiz, jak i inni służący mu ludzie byli odrażający. Ich ciała pokrywały liszaje, a twarze mieli poorane bliznami.

W końcu dostrzegłam nadchodzącego posłańca. Modliłam się w duchu, by mój wybawiciel podołał zadaniu. A co jeśli Alphonse okaże się silniejszy i zabije jedyną osobę, która może mi pomóc? Tak bardzo się wtedy bałam o pięknego oblubieńca. Niepotrzebnie. Alphonse nawet nie podejrzewał podstępu i kiedy zbliżył się do wieży, inny mężczyzna wyszedł z cienia z kamieniem w dłoni i z całych sił rąbnął posłańca w tył głowy. Ten legł bez życia na trawie, a mój wybawiciel go obszukał. Długo jednak nie mógł znaleźć klucza i już zaczęłam się obawiać, że nic z tego nie wyniknie, ale w końcu wyciągnął niewielki przedmiot i otworzył nim drzwi mojego więzienia. Byłam wolna. Zeszłam na dół i wpadłam w ramiona wybawcy, ale po chwili odsunęłam się gwałtownie. Dostrzegłam w jego oczach ten sam złowrogi błysk, co u Alphonse’a i Markiza, niczym spojrzenie wilka gotowego do ataku.

– Nie! – wrzasnęłam, lecz było już za późno. Mój towarzysz okazał się kolejnym oprawcą. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął zdzierać ze mnie ubranie, jednocześnie próbując wypuścić na światło dzienne kryjącego się w spodniach węża. Drapałam go po twarzy, ale nic to nie dało. Już prawie oślizgły gad wdarł się do mojego ciała, by zbrukać je doszczętnie.

Wtedy stała się rzecz niezwykła. Alphonse najwyraźniej odzyskał przytomność i zaatakował niedoszłego gwałciciela, odciągając go ode mnie. Zyskałam czas na ucieczkę. Biegłam przed siebie, próbując uciec jak najdalej od wieży, tak by mnie nigdy nie odszukano. Znalazłam się na nieznanym terytorium, wewnątrz przepastnych lasów otaczających moje więzienie. Śniłam koszmary, podczas których przemierzałam te prastare knieje i gubiłam się w nich, by już nigdy nie odnaleźć drogi powrotnej. A co jeśli ten las stanie się moim grobem? Szczególnie obawiałam się wilków, bo były jeszcze bardziej krwiożercze, niż ludzie, których znałam i nie dało się ich nijak przekonać, ani przebłagać. Przychodziły, atakowały i rozszarpywały ofiarę. Nie obchodziło ich nic więcej jak tylko napełnienie własnych żołądków.

W pewnym momencie spotkałam starszą kobietę. Nie owijała w bawełnę i powiedziała, że jest wiedźmą, a moje dni są policzone. Trzecim okiem dostrzegła, że ścigają mnie ludzie Markiza, a gdy dopadną, czeka mnie los gorszy od śmierci. Przeraziłam się na te słowa i poprosiłam o pomoc.

– Możemy zamienić się ciałami. Wtedy ja pójdę na stracenie, a ty będziesz mogła stąd uciec.

– Ale jak to? Mam utracić swoją młodość?

– Wybieraj. Nie masz wiele czasu. Wkrótce tu przybędą i cię zabiorą.

– Wszystko, byleby nie wrócić do Markiza.

Podała mi mały niebieski kamyk i powiedziała, bym wyszeptała swoje imię, a potem słówko: „nemesis”. Nie wiedziałam, co to znaczy, ale postąpiłam jak kazała. Zakręciło mi się w głowie i na chwilę dookoła zapadła ciemność. Gdy rozjaśniło mi się przed oczami, odkryłam, że nie mam już swojego młodego ciała, ani długich pięknych włosów, a jakieś przerzedzone siwe kosmyki oraz pomarszczone ręce pokryte plamami, a plecy wygięły mi się w pałąk.

– Coś ty zrobiła? – zakrzyknęłam, lecz czarownica tylko się zaśmiała. Dostała moje ciało i zamierzała zrobić z niego użytek. Szybko rzuciła się do ucieczki, a ja nie mogłam jej dogonić, bo moje kroki stały się niezgrabne i już po chwili dyszałam ze zmęczenia. Zdałam sobie sprawę, że pakt z wiedźmą to paskudnie zły pomysł, a jedyną szansę na ratunek stanowiło dogonienie jej i zmuszenie do ponownej zamiany. Na to jednak nie było szans. Zniknęła wraz z moim ciałem.

Na ziemi leżał niebieski kamyk. Podniosłam go, a wtedy otoczyli mnie ludzie Markiza. Był wśród nich Alphonse.

– Zostawcie ją – powiedział. – To tylko jakaś paskudna stara ropucha.

– Wiedźma – zakrzyknęli pozostali. – Spalmy ją na stosie.

– Idźcie szukać dziewczyny, ja się zajmę staruchą.

Zaśmiali się, gdyż myśleli, że zamierza mnie wychędożyć. Jemu jednak chodziło o coś zupełnie innego. Myślał, że potrafię czarować.

– Nie stanie ci się krzywda, ale musisz mi dać coś w zamian. Jeśli naprawdę jesteś czarownicą, spraw bym stał się najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Możesz tego dokonać?

Zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam w dłoni niebieski kamyk. Jeśli mogłam na cokolwiek liczyć, to na to, że nadal ma w sobie jakąś magię. Poprosiłam w myślach, by mój plan się powiódł.

– Dobrze. Weź ten kamyk, wypowiedz swoje imię oraz słowo „nemesis”, a żaden inny mężczyzna nie dorówna ci urodą.

– Pamiętaj, że jeśli mnie oszukasz, moi ludzie cię wypatroszą.

Podałam mu kamień. Nie wiedziałam, czy dłonie drżą mi ze strachu, czy ze starości. On wypowiedział swoje imię, a gdy dodał słowo „nemesis" okolicę zalały ciemności.

– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.

Gdy pojaśniało, nie stał przede mną Alphonse, gdyż to ja nim byłam, a stara pokraka, z której ciała dopiero co wyskoczyłam. Przy biodrze miałam krótki mieczyk. Nie myśląc wiele, wyszarpnęłam go z pochwy i pchnęłam nim wiedźmę w brzuch. Gdy upadała, z jej ręki wypadł kamień i potoczył się po ziemi. Podniosłam go. Wtedy nadbiegli ludzie Markiza, wlokąc ze sobą kobietę, która jeszcze niedawno była mną.

– Znaleźliśmy dziwkę. Kuliła się w norze, niedaleko stąd.

– Bardzo dobrze – odparłam. Ciężko było się przyzwyczaić nie tylko do nowego ciała, ale i męskiego głosu. Na szczęście wyprzedzili mnie i podążyłam za nimi, gdyż kompletnie nie znałam okolicy. Nie przejęli się wiedźmą, była im obojętna.

Wkrótce znalazłam się ponownie w posiadłości Markiza. Jakże ucieszył się na widok mojego ciała i na myśl o tym, że będzie mógł mnie dalej bić i poniżać.

– Alphonse, chcesz popatrzeć? – zapytał. Pokiwałam głową, gdyż zdałam sobie sprawę, że przecież mówi do mnie. Miałam przy sobie mieczyk i wiedziałam, że ponownie go użyję. Gdy znaleźliśmy się w odosobnionej komnacie, kazał związać moje dawne ciało, w którym teraz siedziała wiedźma. Szarpała się i wiła, lecz ja byłam silniejsza. Unieruchomiłam ją i postawiłam do pionu. Markiz oblizał się lubieżnie.

– Możesz już iść – powiedział.

– Miałem popatrzeć.

– Głupcze! Myślisz, że jesteś mną? Wynoś się!

Udałam, że odchodzę, ale gdy tylko Markiz odwrócił się do mnie plecami, wyjęłam nożyk i zaatakowałam go nim. Był niewiarygodnie szybki i jakimś cudem przewidział mój ruch. Odsunął się, a ja nie zdążyłam wyhamować ciosu. Mieczyk wbił się w ciało pięknej kobiety o długich włosach, którą niedawno byłam. Stałam zszokowana, niezdolna do żadnego ruchu. Nie tak się to miało skończyć. Chciałam zabić Markiza, a potem zmusić wiedźmę do ponownej zamiany.

– Daj mi kamień – wycharczała czarownica, obficie krwawiąc. – Jeszcze mogę to odwrócić.

Nie zdążyłam nawet o tym pomyśleć, bo Markiz złapał mnie za rękę i zmusił do pójścia z nim. Był niesamowicie silny. Wiedziałam, że żaden opór z mojej strony nic nie da. W rezydencji roiło się od jego sługusów. Zaprowadził mnie na najwyższe piętro, gdzie znajdowało się otwarte na oścież okno, z którego można było podziwiać okolicę. Nie do tego jednak służyło.

– Byłeś dobrym sługą, aż do teraz. Popełniłeś występek, a za to czeka cię kara.

Nagle usłyszałam szepty. Otaczały mnie duchy byłych męczennic. Śpiewały żałobną pieśń.

– Pomóżcie mi – wyszeptałam, lecz one przecząco pokręciły głowami.

– Do kogo mówisz? – zapytał Markiz.

– Są tutaj duchy kobiet, które zabiłeś. Zemszczą się na tobie za twoje złe czyny.

– Ty też je widzisz? – zdziwił się, po czym złapał za głowę, jakby dostał nagłego ataku migreny. Zauważyłam, że do grona zjaw dołączyła nowa. Była to piękna dziewczyna o długich włosach. Dawna ja. Biła od niej siła, której przeraził się nawet Markiz. Widziałam to w jego oczach.

– Za dużo was. Za dużo.

Próbował uciec, lecz duchy zagrodziły mu drogę, jakby pod nowym przywództwem dostały sił. Markiz zaczął się cofać, aż w końcu zdał sobie sprawę, że za nim już nic nie ma. Stał na krawędzi. Skoro one nie mogły tego zrobić, to ja podeszłam do niego i nie wahając się, mocno popchnęłam. Długo spadał, aż w końcu zniknął w odmętach rwącej rzeki. Taki był koniec tego tyrana.

Duchy jednak nie rozwiały się. Zrozumiałam, że mnie nie przepuszczą, dopóki także nie skoczę.

– Dlaczego? – zapytałam. I wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież siedzę w ciele Alphonse’a, którego tak bardzo nienawidziły. Nie mają pojęcia, że prawdziwy pomocnik Markiza zginął z mojej ręki. Jedynie wiedźma o tym wiedziała, ale ona wcale nie życzyła mi dobrze. Przejęła kontrolę nad pozostałymi zjawami. Poczułam silny podmuch, pchający mnie w kierunku przepaści. W końcu straciłam grunt pod nogami i zaczęłam spadać, mając nadzieję, że obudzę się w swoim dawnym ciele, a wszystko to okaże się jedynie snem, kolejnym koszmarem, w którym uciekam, lecz uciec nie mogę.

Koniec

Komentarze

Porwałeś mnie tą historią. Wystarczy co prawd odrobina dekoncentracji, a człowiek wypadnie z tego rollercoastera, trochę mdli, ale są emocje.

Trochę mi szkoda, że nie przewidziałeś happyendu, ale cóż Twoje prawo.

 

Gdy rozjaśniło mi się przed oczami, odkryłam, że nie mam już swojego młodego ciała, ani długich pięknych włosów, a jakieś przerzedzone siwe kosmyki oraz pomarszczone ręce pokryte plamami, a plecy wygięły mi się w pałąk.

Tu jest przedobrzone. Po pierwsze pomarszczone i pokryte plamami ręce, będzie brzmiało lepiej. Po drugie jak odkryła, że nie ma już tego i tamtego, to te plecy nie bardzo pasują.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Makabryczna opowieść, masa trupów, mord za mordem, gwałt za gwałtem, nikt nikogo nie żałuje ani nie oszczędza, zabija się nawet samego siebie, aby… przeżyć. Taki trochę przewrotny ten tytuł, ponieważ bajka kojarzy się zazwyczaj z opowieścią z happy endem i ma w sobie więcej pozytywnych wątków niźli tych przerażających. :)

Jakieś drobne sprawy techniczne wpadły mi w oko podczas czytania, ale czytałam dalej i dalej… 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

To jakaś bardzo czarna bajka, w dodatku zupełnie nie w moim guście. :(

 

Tak bar­dzo się wtedy bałam o pięk­ne­go ob­lu­bień­ca. → Oblubieniec to narzeczony, także pan młody, a tutaj to chyba jeszcze nie ten etap znajomości bohaterki i obcego mężczyzny.

 

Prze­wró­cił mnie na zie­mię i za­czął zdzie­rać ze mnie ubra­nie… → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: Prze­wró­cił mnie na zie­mię i za­czął zdzie­rać suknię

 

Zy­ska­łam czas na uciecz­kę. Bie­głam przed sie­bie, pró­bu­jąc uciec jak naj­da­lej… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­da­ła mi mały nie­bie­ski kamyk… → Zbędne dookreślenie – kamyk jest mały z definicji.

 

Cięż­ko było się przy­zwy­cza­ić… → Trudno było się przy­zwy­cza­ić

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tytuł może być mylący, tym tekstem nawiązuję do opowiadań Angeli Carter, a zwłaszcza "Krwawej komnaty", czyli reinterpretacji (dość okrutnej) baśni o Sinobrodym, ale także do różnych innych baśni oraz ogólnie gotyckich klimatów, więc nie może być kolorowo i przyjemnie ;) Dobrze, że choć Ambush się podobało.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Cóż, Fanthomasie, mogę tylko powtórzyć za Tobą – „Dobrze, że choć Ambush się podobało”.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aa… rozumiem… to takie makabryczne/przerażające/wstrząsające bajki po prostu. :)

Pomysł jest na pewno i dobrze go realizujesz. :)

Pecunia non olet

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dobry wieczór,

Zaskakujący tekst. Trochę tu okrucieństwa rodem z baśni braci Grimm, trochę oblechy, jest wartka akcja ze zwrotami – to jest fajnie napisana makabryczna historyjka. 

To, co Ci świetnie wyszło, to relacja między tempem a szczegółowością tej historii. Nie ma tu miejsca na zbędne detale, ozdobniki i opisy zachodzącego słoneczka – jest koncentracja na historii i bohaterce, a całą resztę dopowiada nam wyobraźnia. Tak powinno się opowiadać baśnie – nie ma miejsca na nudę, jest opowieść. Moim zdaniem bardzo fajnie Ci się to udało. 

 

Jeśli miałbym się czepnąć, to pierwszy akapit. Jest on jest serią krótkich zdań. Mają one podobną długość. Rytm tekstu na tym traci. Jest nieurozmaicony. Potem to zjawisko znika.

Zastanawiam się, czy to celowy zabieg? Mi trochę zepsuł odbiór. 

 

Dziękuję, serdecznie pozdrawiam, Łosiot

Nie wiem, czy bajka, bo morału nie ma ;) Podobało mi się, choć mam wrażenie, że mogłeś wycisnąć z tej historii nieco więcej.

PS Dorzuć tagi, bo się nie załapiesz na stronę główną.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sinobrody, powiadasz? Mnie się skojarzyło z Roszpunką. A potem z markizem de Sade. Nieźle się urządził.

Bajka wynaturzona, ale mi się podobała. Szkoda tylko, że piękne więźniarki mają przerąbane i żadnych szans na ratunek.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka