„Nie gwałć mnie więcej.
Kocham ciebie bez granic.
Nie widzę świata poza tobą.
Widzę, jak męczysz się raz w miesiącu.
Jestem człowiekiem, zupełnie jak ty.
Robię, co mogę, żebyś miała lepiej.
Szkoda, że przez to będę żył znacznie krócej”
Wyznanie anonimowego białego mężczyzny
Dzień I, w którym intryga się zawiązuje
Właśnie kończyłam ostatnią lekcję w piątek. Do dzwonka pozostało kilka minut, więc postanowiłam najważniejsze przypomnieć fakty z historii najnowszej:
– Podsumuję zmiany społeczne w Europie na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat. Pierwsze zdjęcie przedstawia białego ojca, pchającego wózek w gęstym tłumie. To doskonały przykład działania aspołecznego. Dziecko mogło zarażać i złapać paskudną chorobę, obcy ludzie naruszali jego strefę komfortu, a płacz potrafił być irytujący i stresujący dla wszystkich wokół. Takich problemów było znacznie więcej. Obywatele nie respektowali płci innych i łamali ich podstawowe prawa, blokując chociażby dostęp do internetu. Napięcia narastały. Zamknięcie youtube i onlyfans w trzydziestym czwartym wywołało masę samobójstw, rok potem zwolennicy Klausa Szaba doprowadzili do odcięcia Unii Europejskiej od ropy. Wielu obywateli straciło możliwość poruszania się, co spowodowało załamanie gospodarki i instytucji państwowych. Sparaliżowana została policja, straż pożarna i służba zdrowia. W wyniku starć państwa rozpadły się na mniejsze, a te cofnęły do najbardziej podstawowych metod działania. Odpowiedzią na niedobory okazało się wprowadzenie zasady jednego dziecka, a ponieważ w wielu miejscach zamieszkiwała ludność biała, straciła na znaczeniu, oddając pola głównie Hindusom. – Coraz bardziej się rozkręcałam, ale niestety mój wywód przerwał dzwonek. – Za tydzień klasówka. Poczytajcie podręcznik do HIT, strony sto dwa do sto dwadzieścia dwa.
Uczniowie jęknęli i zaczęli się pakować. Po kilku minutach zdałam klucz i ze szkoły ruszyłam rowerem na targ. Na drodze tuż przed mostem zobaczyłam policyjną blokadę. Zirytowałam się. Dziesiątki wirusowych terrorystów siedziało na samym środku przeprawy, trzymając się za ręce. Potrzeba było aż trzydziestu funkcjonariuszy w kombinezonach biologicznych, żeby ich podnieść i zapakować do karetek, którymi mieli zostać zabrani do obozu reedukacji. Czekałam na koniec tej szopki i byłam coraz bardziej zła. Straciłam całe piętnaście minut. W domu pojawiłam się godzinę później, i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, była kartka z kilkoma słowami.
„Eliza. Czekoladki”
To zabrzmiało jak wyrok. Widziałam, jak kilka razy łakomie patrzył na młode, niewinne kobiety. Sama miałam trzydziestkę na karku. Od dawna czułam, że go nie podniecam. Po ciąży straciłam wszystko, piersi i ciało też były mniej jędrne niż kiedyś.
To jasne jak słońce.
On miał kochankę, a ja, przy niedoborze facetów, marne szanse na kolejnego.
Cała drżąca włożyłam płaszcz i pobiegłam do szpitala, w którym mój mąż ostatnio ciągle urzędował.
– CO-TO-JEST!? – Przygotowana na najgorsze wykrzyczałam u niego w gabinecie, oczekując konkretnych wyjaśnień.
– Kochanie, jedna z koleżanek będzie mieć urodziny. Składamy się na prezent, do którego dojdą słodkości. – Tłumaczył się i zwijał jak piskorz, czerwieniąc się przy tym jak nastolatek.
– I ja mam uwierzyć, że ty, znany kobieciarz, zostałeś wybrany do tej roli?
– Kochanie – Wstał i przyssał się do mnie, podczas gdy w środku wszystko mi buzowało. – Tego, co było, nie zmienię. Teraz liczysz się tylko ty.
– Już mnie nie kochasz. – Zaczęłam płakać. – Czuję się gruba i pusta.
– Chodź ze mną do pokoju obok. Mam wygodną kozetkę. Usiądziemy. Porozmawiamy.
– Tobie tylko seksy w głowie! Napraw to! – Chciałam, żeby zawalczył o mnie, złapał i przytulił, ale on tylko ryknął, gdy dotknęłam jego głupich papierów na biurku:
– Nie ruszaj tego!
Wybiegłam, rycząc.
***
Stałem przed zaciemnionym, w większości pozbawionym prądu szpitalem na Bielanach i spokojnie paliłem, gdy podszedł do mnie Waldek, kolega, z którym pracowałem na dyżurze. Mężczyzna nic nie powiedział i wyciągnął drżącą rękę w geście znanym wszystkim palaczom. Poczęstowałem go papierosem. Przez chwilę zaciągaliśmy się nikotyną, potem ostrożnie zapytałem:
– Co jest, Waldi?
– Kurwa mać, to jest coraz bardziej pojebane. Trzydziesty ósmy dzisiaj.
– Poparzenie czy pokarmowe?
– I to i to. Facet zjadł baterię, ta się zapaliła. Ręce mi opadają, jak widzę, co robią ci idioci.
– A dziwisz się?
Zamilkliśmy na kilka minut. Po ostatnich podwyżkach izba przyjęć obsługiwała właściwie tylko dwa rodzaje przypadków. Obywatele rozbierali baterie i pili lub wdychali elektrolit albo ginęli od płonących ogniw. W obu wypadkach widok i smród nie był zbyt miły, ale rząd miał to w dupie, póki kasa się zgadzała, mnie zaś brało szczególnie wtedy, gdy ktoś się zapożyczał albo za ostatnie pieniądze ładował elektryka i rozbijał go na mieście, a potem płonął godzinami, robiąc problemy wszystkim wokół.
– A tamci się znowu bawią. – Zamyślony pokazałem głową na dzielnicę rządową, nad którą wznosiły się snopy światła, oświetlające Pałac Kultury. – Pewnie robią przygotowania do Sylwestra marzeń. Jak chcesz, wpiszę zwarcie przez słabą jakość.
– Możesz?
– Wpadnij do mnie, to wypełnimy papiery. Nie znoszę tego skurwysyństwa. – Wzruszyłem ramionami i przydeptałem peta.
Pracowałem od lat i wiedziałem, że nikt nie będzie podważał opinii biegłego. System prawny był w rozsypce, sprawy przetwarzano po łebkach, a chińską Izerę i jej produkty, od aut po telefony, popularnie nazywano zerem, bo dokładnie taką jakość prezentowały.
Waldi pokiwał ze zrozumieniem głową. Zmuszanie rodzin do oddawania organów za ich bliskich nie było popierane przez nikogo, kto miał namiastkę sumienia. Uczciwi lekarze nie chcieli mieć nic z tym wspólnego i na wszelkie sposoby próbowali sypać piasek w tryby bezdusznej maszyny, co czasem udawało się, a czasem niestety nie.
– To na razie. – Uśmiechnąłem się.
– Serwus stary.
Przeszedłem do gabinetu na drugim piętrze, patrząc po drodze na obraz nędzy i rozpaczy. Byłem nauczycielem akademickim. Musiałem dorabiać w komercyjnych firmach, a ten tydzień był podwójnie ciężki. Ilość niskopłatnych zleceń powodowała, że ledwo żyłem. I właśnie kończyłem jeden z raportów, gdy nagle otworzyły się drzwi gabinetu.
– CO-TO-JEST!? – Moja ukochana żona wparowała do środka i rzuciła zmiętą kartkę na biurko, a ja nawet nie musiałem jej czytać, żeby wiedzieć, o co może chodzić.
Skarciłem się w duchu, że byłem tak nieostrożny. Wynikało to z mojego zapracowania i przemęczenia, ale błyskawicznie ogarnąłem wszystkie możliwe opcje i przyjąłem najbardziej rozsądne wyjaśnienie:
– Kochanie, jedna z koleżanek będzie mieć urodziny. Składamy się na prezent, do którego dojdą słodkości.
– I ja mam uwierzyć, że ty, znany kobieciarz, zostałeś wybrany do tej roli?
– Kochanie – Wstałem i przytuliłem moją ukochaną. – Tego, co było, nie zmienię. Teraz liczysz się tylko ty.
– Już mnie nie kochasz. – Rozkleiła się i zaczęła płakać. – Czuję się gruba i pusta.
– Chodź ze mną do pokoju obok. Mam wygodną kozetkę. Usiądziemy. Porozmawiamy.
– Tobie tylko seksy w głowie! – Doskoczyła do mojego biurka i zaczęła zrzucać papiery. – Napraw to!
– Nie ruszaj ich! – ryknąłem, chroniąc cenne dokumenty, a ona wybiegła bucząc.
Dzień II, w którym widzimy samo gęste
Byłam zła cały wczorajszy dzień, a jeszcze bardziej wkurwiona w nocy. Postanowiłam, że jakoś sobie to odbiję. Dzień zaczęłam od ulubionej cukierni, w której kupiłam bezy. Postanowiłam, że pojadę do centrum, gdzie popatrzę na wyprzedaże. I chyba jakaś opatrzność nade mną czuwała, bo w jednym ze sklepów wpadłam na Elizę, moją najlepszą przyjaciółkę.
– Co jest? – Znała mnie od lat i dokładnie wiedziała, gdy coś mnie trapi.
– Eeeeee – jęknęłam i machnęłam ręką. – Stara bida.
– Dobrze. To ja teraz mówię. Pójdziemy na kawę i tam wyrzucisz wszystkie żale. Bez sprzeciwów. – Złapała mnie za rękę i pociągnęła ze sobą, a w knajpie naprzeciwko przejęła inicjatywę, cudem znajdując wolny stolik.
Po chwili siedziałam i piłam kawę, którą nierozgarnięta pryszczata gówniara robiła ze trzy razy, nie mogąc trafić z temperaturą i konsystencją pianki.
– No dobrze, panie bobrze. Co jest Elwiś? Tylko mów jak na świętej spowiedzi.
– Misiek coś przede mną ukrywa. Czuję to, a jeszcze wczoraj znalazłam kartkę „Eliza. Czekoladki”.
– Grubo.
– On już mnie nie kocha. Myśli tylko o seksie, a do tego dzisiaj poszedł spać na kanapę. Nawet nie zawalczył, żeby spać tuż obok mnie.
– I dobrze mu tak. Niech wie, co traci. – Eliza uśmiechnęła się złośliwie. – Kojarzysz może, co to za baba?
– Nie mam pojęcia. W jego papierach nic nie znalazłam – rzuciłam, patrząc z zazdrością na kobietę przy sąsiednim stoliku, która znalazła śliczny materiał na zieloną sukienkę.
– Fiu, fiu, to sprawa jest bardziej poważna niż myślisz. A może to nie kochanka, tylko dziewczynka z domu dziecka? Dziecko, które przed tobą ukrywa?
– Myślisz, że dlatego ciągle jest poza domem? I ściemnia, że to tylko praca?
– To możliwe. Zboczeńców pełno na świecie. Ty go najlepiej przypilnuj. Przetrzep mu maila i komórkę.
– Nie no, co ty?
– Nie bądź naiwna. Oni są albo bardzo leniwi albo bardzo sprytni. Zawsze myślą fiutem i robią nas w konia, a my musimy być ponad to i jakoś kleić ten świat.
– Myślisz?
– Ja nie myślę, jak to wiem. – Uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę. – Ja rozumiem, że ty nie chcesz przygód. Ale na litość boską, zacznij o siebie dbać.
– A jak ojciec Mateusza? – Próbowałam zmienić temat.
– Klecha? Już o nim zapomniałam. – Wzruszyła ramionami. – Teraz to się spotykam z Matim, jakimś bubkiem z rządu.
– Wiesz co? Ja to ciebie nawet czasem podziwiam. Nowy facet co miesiąc.
– Jakie co miesiąc? Jakie co miesiąc? – Eliza wygięła usta w udawanym oburzeniu. – Co dwa tygodnie, moja kochana. A najlepsze są czarne kutasy, nie małe zapyziałe hetmańskie pyrdki.
– Mówisz?
– Ja nie mówię, ja to wiem. To wiadomość z pierwszej ręki, że tak powiem. Cały czas trzymam ją na pulsie… – zaśmiała się – interesie czy jak to zwał, a czasem na kilku na raz.
***
Spałem na kanapie. Nie wiedziałem, co mogę zrobić, ale w nocy wyrzuciła mnie z łóżka. Nie chciałem się kłócić. Zagryzłem zęby, stłumiłem wszystko w sobie i położyłem się skulony, a rano niewyspany i wściekły poszedłem do szpitala.
– Co jest? – Waldek od razu domyślił się, że coś jest nie tak.
– Elwira – jęknąłem.
– Zostaw ją, to tępa dzida.
– Ale ja ją naprawdę kocham.
– Ty jej nie kochasz, tobie tylko tak się wydaje. Twój mózg się uzależnił. To syndrom sztokholmski.
– To coś więcej. Jesteśmy sobie przeznaczeni.
– Nie, nie i jeszcze raz nie. Pamiętasz, co było rok temu na nowy rok? Stary, szanuj się w końcu.
Pamiętałem, a Waldi nie musiał mi tego przypominać. Pierwszego stycznia przeglądałem z Elwirą nowe rachunki, a ona, słodka idiotka, zaczęła się ślinić, że nie podnieśli opłaty klimatycznej za oddychanie. Wiedziałem, że rząd dawno powinien ją znieść, ale tego nie robił, bo, cytując rzecznika Kochasia, obywatele mogliby poczuć się niepewnie i mieć zbyt dobrze. Próbowałem to spokojnie wyjaśnić, ale moja ukochana żona zrobiła dziką awanturę, wmawiając mi, że jestem idiotą, bo wszędzie widzę podwyżki, a do tego sugeruję, że rząd nie wydaje pieniędzy na zbożny cel. Nie uderzyła mnie ani ja jej, ale na koniec musiałem wzywać chłopaków, bo pikawa odmówiła mi posłuszeństwa.
– Szkoda, że Polacy są tak podzieleni – mruknąłem sam do siebie i strapiony ruszyłem do gabinetu.
Przekładałem właśnie dokumenty z lewej na prawą, gdy wszedł Waldek, który usiadł i rzucił jakieś papiery na biurko.
– Nowa sprawa. Asparoformalina trzy.
– I co to ma do mnie? – Wzruszyłem ramionami.
– To dobry kolega mojego kolegi był. Facet przedawkował polokoktę i zasłabł za kierownicą. W zamian za kilka słów rodzina może się zrzec na naszą rzecz wielu kartonów marlboro.
– Prawdziwych?
– Najprawdziwszych.
– Ty wiesz, co dobre – mruknąłem. – I ciekawe, kiedy wreszcie przestaną szukać kolejnych zastępników cukru.
– Pewnie nigdy.
– To co wpisujemy?
– A bo ja wiem? – Podrapał się po głowie. – Może uszkodzenie układu kierowniczego?
– Załatwione. Przynajmniej miał słodką śmierć.
– Tak. I jeszcze jedno.
– Nie za dużo grzybków na jeden barszcz? – Spojrzałem pytająco.
– Musisz dzisiaj zostać na nockę.
– Jak to?
– To już dla mnie. Odwdzięczę się. Mam szansę na seks i może nawet będzie z tego dziecko. – Uśmiechnął się.
– A, chyba, że tak. To co innego. Nie ma sprawy. My, faceci, musimy trzymać się razem.
– Dzięęęęęki stary. Przybij żółwika.
Dzień III, gdzie wszystkie pionki są rozstawione
– Dzień dobry. – Spojrzałam na policjanta, stojącego przy biurku przy wejściu na komendzie. – Chciałabym rozmawiać z kobietą.
– Rozumiem. – Spojrzał na mnie i napisał coś na klawiaturze, a po chwili podeszła do mnie funkcjonariuszka w mundurze. – Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– Czy możemy porozmawiać, że tak powiem… – rozglądałam się nerwowo po holu, w którym były dziesiątki ludzi.
– …na osobności? – dokończyła i pokazała kierunek ręką. – Zapraszam.
Korytarzem przeszłyśmy do windy, potem przejechałyśmy na drugie piętro, a tam usiadłyśmy same w małym pokoju.
– Przemoc domowa – wyszeptałam dwa słowa.
– Przemoc domowa? – Spojrzała z błyskiem w oku.
– Tak. Psychiczna. Mieszkam z nim pod jednym dachem, ale zupełnie go nie znam. Jest całymi dniami poza domem.
– Pracuje?
– Tak, ale co to za praca? Nie potrafi rodziny na poziomie utrzymać – westchnęłam.
– Czyli pieniądze może wydawać na coś innego?
– Jak najbardziej. – Zdobyłam się na uśmiech niewiniątka.
– Czyli mamy uzasadnione podejrzenie, że mąż nie dopełnia obowiązków. – Policjantka zapisała w protokole. – Czy macie wspólne konto?
– Nie. To on na mnie wymusił.
– Czy zgadza się pani, żeby przejrzeć jego aktywa?
– Jak najbardziej.
– Żona udzieliła zgody na prześwietlenie historii finansowej podejrzanego. – Kobieta zanotowała. – Doskonale. Spójrzmy. – Odwróciła na chwilę w moją stronę ekran. – Tutaj widać dosyć regularne wydatki. Czy kojarzy pani słowa PICSA BEJI?
– To jakiś szyfr? – zdębiałam.
– Nie mam pojęcia. Przekażę sprawę do koleżanek, a na razie założymy niebieską kartę. Coś jeszcze?
– Podejrzewam, że ukrywa przede mną dziecko.
– Sprawdzam, czy coś w systemie. – Stukała coraz szybciej na klawiaturze. – Nie, nie ma Elizy.
– A mógł kogoś kiedyś zaadoptować?
– Już szukam. W Elce brak informacji, w Hetmanie ani skrzynce pocztowej też żadnej wzmianki.
– I co teraz?
– Czy mąż może stosować przemoc fizyczną?
– Chyba nie.
– To dobrze. Jutro jest poniedziałek. Umówimy na wieczór psychologa. Przyjdzie i porozmawia z państwem na miejscu.
– A nie można jakoś inaczej?
– Takie są procedury. Proszę wytrzymać jeszcze chwilę.
– To będzie kobieta?
– Oczywiście.
– No to chyba że tak. – Jakoś nagle straciłam przekonanie, że dobrze robię.
– Ja powiem pani jedno. – Spojrzała na mnie badawczo. – Widziałam wiele kobiet, które były niezdecydowane, ale potem dziękowały nam za pomoc. Wszystko dla ludzi. Jeżeli nie pasujecie do siebie, to rozwiążemy problem raz dwa i wyjdziecie na plus.
***
Ten dzień był bardzo ciężki. Całą ostatnią noc przesiedziałem w szpitalu, a rano nie dane było mi się nawet wyspać. Kolejny dyżur zaczynał się od siódmej i sztuczna kawa z syntetykami wywołała kołatanie serca, zaś ja miałem ochotę zaliczyć zgon.
Takie były uroki nowoczesnego życia, potocznie zwane kulturą zapierdolu. Na przemian siedziałem w gabinecie i izbie przyjęć, podpisując kolejne dokumenty. Nie patrzyłem na szczegóły, marząc tylko o chwili spokoju i snu. Najgorsze, że nadal nie wiedziałem, co mam zrobić. Chciałem ją udobruchać, równocześnie nie pokazując, że wygrała. Myślałem o prezencie, i to był ciężki orzech do zgryzienia. Miała wszystko, a ja na szybko nie potrafiłem wymyślić czegoś sensownego. Co chwila odpływałem, nie wiedząc nawet, jak się nazywam, i nie zareagowałem nawet wtedy, gdy tuż obok siebie usłyszałem:
– Stary, to było nieziemskie. Obudź się. – Myślałem, że śnię, ale ktoś szturchnął mnie w ramię.
– Aa, to ty. – Podniosłem głowę i ziewnąłem, patrząc przekrwionym wzrokiem na Waldka, który nie wiadomo jak znalazł się w gabinecie.
– Kiepsko wyglądasz. Ciężka nocka, co?
– A nic mi nie mów. – Machnąłem ręką i zacząłem jeszcze mocniej ziewać.
– Ale to chyba coś więcej. – Znał mnie na wylot.
– Chcę jakoś zaskoczyć Elwirę. Pogodzić się z nią.
– Zabrać ją gdzieś?
– Nie. Nie wiem. Chyba bardziej coś kupić. – Zacisnąłem pięść. – Chcę ją zszokować. Żeby piała z zachwytu.
– Dobra. Siedź tu. Stary Waldi załatwi jakąś popitkę i zaraz coś wymyśli. – Poszedł sobie, a ja znowu oparłem głowę na rękach i zacząłem przysypiać.
– Pobudka. – Wydawało mi się, że nie upłynęła nawet sekunda, ale rzut oka na zegarek pokazał, że minęło pół godziny, a zapach z kubka w ręku przyjaciela sugerował, że przyniósł prawdziwy rarytas. – Masz.
– Jak ja dawno nie piłem takiej kawy. – Rozmarzyłem się, kosztując łyk za łykiem. – Chyba ze dwa miesiące.
– Znajomy znajomego zostawił na wycieraczce. Wiesz, jak to jest.
– Kiedyś cię za dupę złapią. Zobaczysz.
– Ale przedtem posmakuję trochę życia. Myślałem o twoim problemie. Po tym, co dla mnie zrobiłeś, to ja myślę, że trzeba jej dać na dobrą kosmetyczkę.
– Odpada. Chodzi regularnie. – Pokręciłem głową.
– To weź ją do teatru. Mogę bilety skołować.
– Nie ten typ.
– Można by wymyślić jakiś wyjazd do sanatorium. Ale to z pół roku zajmie.
– To musi być tu i teraz. Przecież jej czekolady nie kupię.
– Pali? A nie, mówiłeś, że nie. – Znów szturchnął mnie w ramię. – Ty, a może jakieś dobre winko?
– Zapomnij.
– Ciuchy też pewnie sama kupuje?
– Obowiązkowo.
– Wiem! Wiem! Wiem! – Podniósł palec. – Kwiaty.
– Jakie kwiaty?
– Normalne. Załatwimy piękne świeże kwiaty z dostawą do domu.
– Ale kwiaciarni od lat nigdzie nie ma w okolicy – jęknąłem, wywracając oczy. – A ja nie mam na wyjazd poza strefę.
– Wiem, wiem i jeszcze raz wiem, ale podzwonię i popatrzę, co da się zrobić. Stryjeczny wuj szwagra powinien mieć sąsiada, którzy jest badylarzem.
– No nie wiem. – Zacząłem pocierać ręką podróbek.
– Dobrze będzie. Sam zobaczysz. – Uśmiechnął się. – No to załatwione. Kwiaty z poniedziałku dla szanownego pana raz.
Dzień IV, gdzie emocje sięgają zenitu
Tego dnia po pracy siedziałam w domu jak na szpilkach i aż podskoczyłam, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Dzień dobry, pani Elwira? – Młody przystojny dostawca stał w progu naszego mieszkania i patrzył na mnie błękitnymi oczami, a ja gapiłam się na niego jak jakaś nastolatka.
– Tak.
– Proszę podpisać. – Podsunął tablet, a potem wręczył bukiet róż.
Zamknęłam drzwi, wciągnęłam aromat kwiatów, rozmarzyłam i wściekłam, bo mój mąż cały czas uśmiechał się drwiąco. Był winny, i to winny jak cholera, i nawet się z tym nie krył. Nie rozumiałam, jak mógł ze mnie zażartować, do tego czułam ciągnięcie na dole brzucha. Miałam ochotę płakać i wiedziałam, że czeka mnie ciężka noc.
– Nawet się nie odzywaj – ostrzegłam go cicho, nie do końca wiedząc i czując, co powinnam zrobić.
– Ale kochanie? Kwiaty ci się nie podobają? Przecież takie róże ci kiedyś kupiłem. Chodź, przytulę cię. – Zbliżył się do mnie.
– Nie dotykaj mnie. – Nie wiedziałam, jak mogło przejść mu to przez gardło, i spokojnie ruszyłam do kuchni, żeby znaleźć słoik na kwiaty.
– Ale o co ci teraz chodzi? Chodzisz jak struta od kilku dni. Masz okres czy jak? – Zbliżył się jeszcze bardziej, naruszając moją strefę komfortu.
Tego było już za dużo. Rzuciłam cholerne badyle na stół i porwałam za nóż, a potem doskoczyłam do torebki, w której leżał telefon, jedną ręką wykręciłam numer alarmowy i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
– Co ty, u diabła, robisz? – Chciał mnie chyba przycisnąć do ściany, ale ruszyłam na niego, kierując ostrze w jego stronę.
– Sto dwanaście, słucham – usłyszałam w telefonie.
– Policja, przyjeżdżajcie, ten potwór chce mnie zabić.
– Już jedziemy.
Stałam trzymając nóż i komórkę, a on powoli podniósł ręce.
– Zmieniłaś się. To zaszło za daleko i dzisiaj musi się skończyć – wycedził. – Kochanie, to nie tak jak myślisz.
– Zamknij się matole. – Rzygać mi się chciało. Miałam go dosyć, a do tego ból w środku powodował, że chciałam zwinąć się w kłębek i poleżeć w spokoju.
Policjanci na szczęście pojawili się już po kilku minutach.
– Policja, na ziemię! Ręce za głowę! – Mierzyli do niego, a ja poczułam ogromną ulgę. Zrozumiałam, że w końcu pozbyłam się ciężaru i mogę odpocząć.
***
– Nawet się nie odzywaj – warknęła, a ja zupełnie nie rozumiałem, co zrobiłem źle.
– Ale kochanie? Kwiaty ci się nie podobają? Przecież takie róże ci kiedyś kupiłem. – Zagryzłem zęby, bo te cholerne badyle kosztowały mnie więcej niż obiecywał Waldi. – Chodź, to cię przytulę.
– Nie dotykaj mnie.
– Ale o co ci teraz chodzi? Chodzisz jak struta od kilku dni. Masz okres czy jak? Co ty, u diabła, robisz? – Chciałem ją przytulić, ale ona złapała za nóż i telefon i zadzwoniła chyba na sto dwanaście, bo do słuchawki rzuciła tylko jedno zdanie:
– Policja, przyjeżdżajcie, ten potwór chce mnie zabić.
– Zmieniłaś się. To zaszło za daleko i dzisiaj musi się skończyć – wycedziłem. – Kochanie, to nie tak jak myślisz.
– Zamknij się matole.
Stała przede mną z nożem, a ja zupełnie nie wiedziałem, co zrobić.
– Policja, na ziemię! Ręce za głowę! – Dwóch rosłych facetów sprowadziło mnie kilka minut później do parteru, a potem do radiowozu.
– No to żeś pan se nagrabił. – Jeden z nich patrzył na ekran. – Przemoc domowa, a teraz to.
– Jaka przemoc domowa?
– Jest niebieska karta w systemie.
Zdębiałem i umilkłem.
– I co? Wyszło szydło z worka? – Policjant uśmiechnął się drwiąco.
Zawieźli mnie na komisariat, gdzie z marszu rozpoczęło się przesłuchanie, prowadzone przez jakąś herod babę:
– Co pan tam robił?
– To moje mieszkanie.
– Kto to jest Eliza? I dlaczego miała dostać czekoladki?
– Możecie mi dać komórkę?
– Po co?
– Żona źle reagowała po stracie dziecka. Córka zginęła w wypadku. Nazywała się też Eliza. Opieka społeczna przysłała zastępstwo. Dziewczynka była z rozbitej rodziny i miała dobrze usuniętą pamięć. Początkowo wszystko się układało, ale musieliśmy ją odesłać, bo Elwira, czyli żona, zaczęła wpadać w furię. Wtedy zacząłem szukać odpowiednich ludzi, którzy mają środki i jakoś mogą pomóc.
– Ale kto to jest Eliza z kartki? Dlaczego unika pan odpowiedzi?
– To wspaniała kobieta, którą poznałem dawno temu na studiach, utytułowany cybernetyk i naukowiec. Uczestniczyłem w jej projekcie. Ostatnio miała przełom w badaniach i w końcu zbudowała sztucznego człowieka, który wygląda i zachowuje się jak nasza córka.
– To niemożliwe.
– A jednak.
– W takie bajki nikt panu nie uwierzy.
– Pojedźmy i wszystko pokażę. Czekoladki miały być podziękowaniem za jej trud.
– Ale rozumie pan, że pan właśnie przyznał się do romansu?
– Nie, nie, to nie tak. Proszę znaleźć jej zdjęcie w internecie.
– No widzę. – Policjantka pokazała po chwili zdjęcie w komórce. – Siedzi na wózku.
– Ona funkcjonuje jak Stephen Hawkins. To osoba publiczna, która ma trójkę dzieci i męża.
– Różne są gusta.
Dokładnie w tym momencie do pokoju przesłuchań wszedł funkcjonariusz, który szepnął policjantce coś do ucha, ta przez chwilę umilkła, coś rozważała, a potem zapytała ze zdziwieniem:
– Na dole jest dziecko, która wygląda jak dziewczynka z dokumentów i podaje się za pana córkę. To jakiś żart?
– A nie mówiłem?
– Jak to się stało, że pojawiła się akurat tu i teraz?
– W komórce mam aplikację do śledzenia położenia. Jeżeli nie kliknę co jakiś czas albo pojawię się na którejś komendzie, to ona ma tam przyjechać. Tak wygląda moja polisa bezpieczeństwa. I chyba właśnie zadziałała. – Zdobyłem się na szeroki uśmiech, bo właśnie zrobiłem wszystkich w balona.
„Największą tragedią świata są aplikacje randkowe.
Kobiety przebierają w kandydatach, a mężczyźni nie mogą
liczyć na odpowiedź. Niektórzy uważają, że popularność tych rozwiązań łączona
z ogłupieniem przez platformy społecznościowe to sposób
na wygranie wojny gospodarczo-demograficznej”
Jedna z wielu stron w internecie
„Gdzie są polscy mężczyźni?
Dawno temu zginęli od ciosu w plecy.
Zabiły ich wasze babcie”
Z cyklu „mury mówią”
„Babom nigdy nie dogodzisz.
Wolały czadów, a teraz są w czarnej dupie.
Dosłownie i w przenośni”
Autor nieznany