- Opowiadanie: michalus - Bal u Michała

Bal u Michała

Kto nie czy­tał Ter­re­go, ten cie­nias.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Bal u Michała

Bal u Mi­cha­ła

 

Hi­sto­ria tu opi­sa­na wy­da­rzy­ła się w pio­sen­ce, nie­jed­nym tanim fil­mie i na­praw­dę.

 

Zanim jed­nak zo­sta­nie opo­wie­dzia­na i by zro­zu­mia­łe stały się pod­tek­sty, po­trzeb­ne jest się­gnię­cie do od­le­głej prze­szło­ści. Lata 90. Dziś już nie­ste­ty czę­ścio­wo przy­kry­te mgłą nie­pa­mię­ci o de­ta­lach. Li­ce­al­ne czasy wol­no­ści, bez­tro­ski, za­ba­wy, pierw­szych mi­ło­ści.

 

Na­wią­zu­jąc do tej ostat­niej tzn. tej pierw­szej – gdyż to o ten źró­dło­wy i za­ra­zem klu­czo­wy kon­tekst cho­dzi – po­czą­tek tej hi­sto­rii był trud­ny i mało sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy.

 

W tam­tych cza­sach, pe­wien mło­dzian, smo­lił cho­lew­ki do ów­cze­snej ko­le­żan­ki z klasy, którą na­zwij­my w za­no­ni­mi­zo­wa­ny, zgod­ny z RODO spo­sób jako M. Dzia­ło się to w oczy­wi­stej sprzecz­no­ści z po­nie­kąd roz­sąd­ną za­sa­dą, by nie brać dupy z wła­snej grupy. Do­świad­cze­nie to przy­szło jed­nak z cza­sem. Jego ów­cze­sna uro­cza po­nie­kąd ab­sen­cja – uro­dzi­ła owoce. Da­le­ko im było jed­nak do uda­nych i smacz­nych. Nie­ste­ty bo­wiem, wiecz­ne­mu szczę­ściu i ko­smicz­nym wirom mi­ło­ści prze­szko­dził detal. Otóż On chciał być z nią bar­dzo – zaś Ona nie bar­dzo.

 

Stara to hi­sto­ria i po­wta­rzal­na. Jej nudna i prze­wi­dy­wal­na ża­łość z pew­no­ścią nie by­ła­by warta ab­so­lut­nie żad­nej uwagi, a tym bar­dziej choć li­nij­ki tek­stu, gdyby nie to, że mło­dzian ów,  nie­ste­ty dra­ma­tycz­nie nie przyj­mo­wał do wia­do­mo­ści, że nie jest mu pi­sa­ny zwią­zek z umi­ło­wa­ną mu M.

 

Po­czą­tek zde­fi­nio­wał ko­niec. Pierw­sze jego wyj­ście z mroku i próba zbu­do­wa­nia re­la­cji spa­li­ła na pa­new­ce ni­czym proch w gład­ko­lu­fo­wym pi­sto­le­cie uprzed­nio za­mo­czo­nym w pi­su­arze. Mimo tej nie­zbyt hi­gie­nicz­nej ką­pie­li, ja­kimś cudem po­cią­gnię­cie spu­stu wy­wo­ła­ło jed­nak iskrę. Proch za­puff­fał, a z lufy bąk po­dmu­chu wy­pełzł kulę, która z po­wo­dów praw fi­zy­ki nawet nie do­le­cia­ła do płotu. Na­stą­pi­ło to przy tym w opa­rach wsty­du, roz­cza­ro­wa­nia i znacz­ne­go za­kło­po­ta­nia.

 

Plan był wów­czas taki pro­sty… Otóż nie było go wcale. Spon­ta­nicz­nie za­ini­cjo­wa­na przez mło­dzia­na, nie­skład­na, wy­ko­na­na bez po­lo­tu i stra­te­gicz­ne­go po­my­ślun­ku te­le­fo­nicz­na roz­mo­wa, ukie­run­ko­wa­na zo­sta­ła na za­pro­sze­nie M. na wiel­ce ory­gi­nal­ną rand­kę do kina.

 

Nie­ste­ty, ku­szą­ca ta ofer­ta, nie zna­la­zła zro­zu­mie­nia u ad­re­sat­ki. Zwłasz­cza, że w roz­mo­wie oka­za­ło się, że nikt nie zna re­per­tu­aru. Co wię­cej, wy­szło na to, że ze­stre­so­wa­ny mło­dzian, nie­wie­le wię­cej miał do po­wie­dze­nia, poza za­da­niem M. py­ta­nia, czy ta po­szła­by z nim do kina, na nie wia­do­mo w sumie co. Próba ta, he­ro­icz­na za­pew­ne w wy­obra­że­niach jej wy­ko­naw­cy, skoń­czy­ła się dla niego zatem bo­le­snym roz­cza­ro­wa­niem. Głu­chą ciszę, nagle bo­wiem prze­rwa­ła M., gwał­tow­nie roz­łą­cza­jąc się, ot tak. Oka­za­ło się, że ko­lej­ne de­spe­rac­kie próby te­le­fo­nicz­ne­go po­łą­cze­nia, były gorz­ko igno­ro­wa­ne. Po­raż­ka ta spo­wo­do­wa­ła zmia­nę ukła­du gwiazd na nie­bie. Odtąd mojry po­sta­no­wi­ły, że szan­sa na to, że mło­dzian bę­dzie z M., po­mniej­szy­ła się ty­siąc­krot­nie. Prze­szłość, za­wsze bo­wiem wpły­wa na przy­szłość – cza­sa­mi bar­dzo okrut­nie i de­fi­ni­tyw­nie. Wszy­scy wiemy i pa­mię­taj­my, jak ważne jest, by do­brze za­cząć. Ten po­czą­tek był zaś fa­tal­ny i nie wró­żył ni­cze­go do­bre­go.

 

Nie­ste­ty, astro­lo­gicz­ne znaki te, nie dla wszyst­kich były jasne i zro­zu­mia­łe. Dla­te­go skoń­czyć mogło się to wy­łącz­nie w jeden spo­sób. Mło­dzian po­ka­zał wszech­świa­tu i moj­rom środ­ko­wy palec i spon­ta­nicz­nie od razu udał się pod drzwi wy­bran­ki. Tamże, sto­jąc dur­nie i dum­nie z kwiat­kiem w ręku, skom­pro­mi­to­wał się już do­szczęt­nie, non­sen­sow­nie dzie­ląc się z M. od­czu­wa­nym wów­czas uczu­ciem mi­ło­ści. Uczy­nił to dziel­nie i wręcz he­ro­icz­nie – osta­tecz­nie jed­nak, bo­ha­ter­stwo to, przy­nio­sło jeno smak po­raż­ki, zwa­żyw­szy na ko­niecz­ność ry­chłe­go od­wro­tu z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Mojry płyn­nym ru­chem prze­su­nę­ły suwak z szan­sa­mi mło­dzia­na u M., o sto ki­lo­me­trów w lewo. To już nie miało prawa się zda­rzyć. Nien­te. Zero. Null. Przyj­ście z kwiat­kiem, prze­kształ­ci­ło się w po­wrót z kwit­kiem. Nie­ekwi­wa­lent­na i gorz­ka była to dla niego wy­mia­na. Ale co by tu dużo nie mówić – za­słu­żo­na była to za­pła­ta.

 

Re­ak­cja M. była bo­wiem zro­zu­mia­ła. Co wię­cej – była ona w pełni prze­wi­dy­wal­na. M. dała do zro­zu­mie­nia, że nie jest za­in­te­re­so­wa­na – co obiek­tyw­nie ja­wi­ło się w tych oko­licz­no­ściach za oczy­wi­ste.  Nie­ste­ty jed­nak, nie było to kla­row­ne dla mło­dzia­na. No cóż, he­ro­izm nie szedł w parze z mą­dro­ścią – w za­sa­dzie, nie był to żaden wy­ją­tek, lecz czę­sta re­gu­ła ta­kiej kom­pa­nii.

 

Drążąc dalej wątek rze­czy oczy­wi­stych – stra­te­gia tego pod­ry­wu, była co naj­mniej eg­zo­tycz­na. Zła­ma­no pod­sta­wo­wą za­sa­dę – ta­jem­ni­czo­ści. Flirt, to dy­plo­ma­tycz­na gra szpie­gow­ska, w któ­rej obo­wią­zu­ją za­sa­dy: po­dejdź, skuś, uwiedź i nie daj się wy­kryć. Nie­któ­rzy do­da­ją jesz­cze wy­dupcz, użyj, wy­rzuć, wy­pluj – ale tak po­stę­pu­ją tylko świn­tusz­ki. I bad boys.

 

Druga za­sa­da – po­znaj swo­je­go wroga i jego ocze­ki­wa­nia. Tak – mło­dzian był w typie ro­man­tycz­ne­go Wer­te­ra, M. pre­fe­ro­wa­ła zaś zu­peł­nie nie nie, ab­so­lut­nie nie to, tfu. Na­le­ża­ło przy­wdziać ka­mu­flaż. Ma­ska­ra­da – mo­żesz być kim ze­chcesz, jeśli tylko ze­chcesz i po­tra­fisz. Trze­cia za­sa­da – to oczy­wi­ście za­sa­da trzech dni – jest na trze­cim miej­scu, żeby za­pa­mię­tać, bo jest tak ważna. Ale do­ty­czy ona nieco dal­sze­go etapu sztu­ki ko­cha­nia. Nigdy. Prze­nig­dy. Po otrzy­ma­niu od dziew­czy­ny nu­me­ru / ko­mu­ni­ka­to­ra / email / cze­go-kur­wa-kol­wiek – nie pisz, nie dzwoń, przez pierw­sze trzy dni. To je wkur­wi i spra­wi, że będą bar­dziej wil­got­ne i go­to­we. Będą tam gdzie po­win­ny i gdzie chce­my by były. Ale wróć­my do te­ma­tu – czwar­ta za­sa­da – mierz wy­so­ko, ale bierz po­praw­kę. Za­mia­ry trze­ba mie­rzyć na siły, acz za­wsze można się tro­chę bar­dziej wy­si­lić. Mło­dzian nie­ste­ty mą­dro­ści tych lu­do­wych jesz­cze wów­czas nie znał. Nie mó­wiąc o po­zo­sta­łych, bar­dziej za­awan­so­wa­nych tech­ni­kach. Był on taki… na­tu­ral­ny, nie­ska­żo­ny w swej na­iw­no­ści. Z tego wzglę­du, mimo wy­ko­nu za­słu­gu­ją­ce­go na ocenę nie­do­sta­tecz­ną, re­tro­spek­cja tych zda­rzeń po­wo­du­je, że trud­no po­raż­ki tej nie współ­czuć. Zresz­tą, kto nie po­peł­nia błę­dów, ten niech pierw­szy rzuci ka­mie­niem.

 

– Auć! Który to siwy skur­wy­syn rzu­cił?

 

– HE HE HE.

 

* * *

 

 

Ów­cze­sne ocze­ki­wa­nia czy może i rosz­cze­nia mło­dzia­na – rów­nież trud­no z per­spek­ty­wy czasu oce­nić po­zy­tyw­nie. Jego pra­gnie­nia, były bo­wiem stric­te ego­istycz­ne. Prze­cież za­ko­chał się, co nie, więc chciał M. mieć dla sie­bie. Się na­le­ża­ło mu to, bo się za­ko­chał, co nie. Takie po­dej­ście, choć słabe, można jed­nak zro­zu­mieć i to nawet na po­zio­mie ma­te­ma­tycz­nym. Mło­dość plus mi­łość, czę­sto bo­wiem daje wynik w po­sta­ci głu­pot­ki po­sie­ka­nej na ka­wa­łecz­ki i po­la­nej so­si­kiem z żenua. Nie­mniej, taka causa do dzia­ła­nia, ma jedną za­sad­ni­czą wadę – acz tu kła­nia się znowu do­świad­cze­nie vel jego brak. Otóż po pro­stu jest cał­ko­wi­cie zła i nie­sku­tecz­na. Za­miast bo­wiem czy­nić i dzia­łać tak, by zre­ali­zo­wać cel pt: ja chcę – trze­ba dzia­łać tak, by zre­ali­zo­wać cel waż­niej­szy i osta­tecz­ny, tj. by to druga stro­na ze­chcia­ła chcieć. Ocze­ki­wa­nia mło­dzia­na, nie uwzględ­nia­ły przy tym obiek­tyw­nych uwa­run­ko­wań. Tymi były zaś choć­by pod­sta­wo­we oko­licz­no­ści, jak brak ab­so­lut­nie żad­nych sy­gna­łów ze stro­ny M., by choć w naj­mniej­szym stop­niu mogła się nim in­te­re­so­wać. Chyba je­dy­ne co hi­po­te­tycz­nie mogło spo­wo­do­wać, że to nie­re­al­ne, ab­sur­dal­ne wręcz zda­rze­nie prze­kształ­ci­ło­by się w coś po­ten­cjal­nie re­al­ne­go, to ele­ment za­sko­cze­nia po­łą­czo­ny z od­po­wied­nią elo­kwen­cją bez­czel­ne­go i pew­ne­go sie­bie łach­my­ty. Nie­ste­ty byłby to, wy­pisz wy­ma­luj – nie ów­cze­sny mło­dzian. Trud­no zatem dzi­wić, że ze szpie­gow­skie­go tego po­je­dyn­ku, wró­cił on na tar­czy, a ra­czej nawet i bez tar­czy, bez spodni, na do­da­tek z majt­ka­mi na gło­wie i to co gor­sza – swo­imi.

 

Zda­rze­nie to, tłu­ma­czy i uspra­wie­dli­wia jed­nak per­spek­ty­wa bez­ro­zum­ne­go zwie­rzę­cia – tj. na­sto­lat­ka, oraz jego ów­cze­snej burzy uczuć. To było dla niego Pierw­sze Zing. Ta ogrom­na siła spra­wi­ła, że nie ist­niał żaden lo­gicz­ny ar­gu­ment, który mógł­by skło­nić mło­dzia­na do przed­się­wzię­cia in­nych czy­nów, nie mó­wiąc o ich po­nie­cha­niu. Re­zy­gna­cja z nich, z po­wo­du Zing była bo­wiem do­słow­nie fi­zycz­nie wręcz nie­moż­li­wa. To co się stało, było nie­unik­nio­ne jak ŚMIERĆ – mu­sia­ło się wy­da­rzyć i już. W owym cza­sie, nie­skoń­czo­na, nie­wy­czer­pa­na moc Zing po­wo­do­wa­ła bo­wiem tylko jedno – bez­wład­ne spa­da­nie i przy­cią­ga­nie w jed­nym je­dy­nym kie­run­ku. De­sti­na­tion M. Tak wiel­ka moc, nie­sie za sobą i inne, cza­sem nie­prze­wi­dzia­ne kon­se­kwen­cje.

 

– TO NA­PRAW­DĘ BYŁO NIE­UNIK­NIO­NE. PO­TWIER­DZAM – po­wie­dzia­ła Śmierć.

 

GPS po­ka­zy­wał M. Tak wy­raź­nie. Tak ku­szą­co świe­ci­ła ta strzał­ka. Nie­ste­ty jed­nak, po­dróż skoń­czy­ła się w innej de­sty­na­cji: Po­raż­ce Wiel­kiej. Kom­pro­mi­tu­ją­ce oko­licz­no­ści, M. życz­li­wie bo­wiem opi­sa­ła wszyst­kim swym ko­le­żan­kom. Na­stęp­ne­go dnia w szko­le – wszyst­kie śmia­ły się z mło­dzia­na. Po­raż­ka Wiel­ka boli bar­dziej, gdy kom­pro­mi­tu­ją­ca wie­dza o niej staje się po­wszech­na. Zwłasz­cza wśród ko­le­ża­nek osoby ad­o­ro­wa­nej.

 

Dalej było już z górki. Skoro mło­dzian wy­wo­łał la­wi­nę, nie pla­no­wał na tym po­prze­stać. Niech świat się wali dalej, skoro już i tak wszyst­kie bu­dyn­ki ru­nę­ły. Jebać to. Wciąż pró­bo­wał swych sił. Upar­cie. M. re­ago­wa­ła aler­gicz­nie na pod­cho­dy mło­dzia­na. Rów­nie upar­cie. Oczy­wi­ście mając do tego świę­te prawo i obiek­tyw­ne po­wo­dy. Mło­dzian nie po­tra­fił przy­jąć do wia­do­mo­ści ta­kie­go sta­no­wi­ska. Upar­cie jak osioł do po­tę­gi czwar­tej.

Wszak prze­cież czuł Zing! A skoro tak – to czuł się uspra­wie­dli­wio­ny. Trwa­ło to długo. Za długo. Z per­spek­ty­wy mło­dzia­na, wią­za­ło się to z kla­sycz­nym po­czu­ciem ro­man­tycz­nie zła­ma­ne­go serca. Czy miał po­trze­bę by w ten spo­sób cier­pieć, czy też po­sta­no­wił od­waż­nie wal­czyć ze świa­tem o to, kto ope­ru­je jego ste­rem? A może po­lu­bił ten po­etyc­ko in­spi­ru­ją­cy stan? Trud­no po­wie­dzieć. Tylko nie­licz­ni są­dzi­li, że cho­dzi­ło o ce­lo­we zwięk­sze­nie trud­no­ści tej gry, dla pod­bi­cia jej staw­ki.

 

– NIE­PRAW­DA, NIKT TAK NIE MY­ŚLAŁ.

 

– Ekhem – kon­ty­nu­ował nar­ra­tor – fi­nal­nie, mło­dzian po­sta­no­wił za na­mo­wą przy­ja­cie­la jed­nak zmie­nić stra­te­gię. Dla oczysz­cze­nia at­mos­fe­ry, po­wie­dział M., że to wszyst­ko już jest prze­szło­ścią, uczu­cie wy­ga­sło, prze­pra­szam, zo­stań­my przy­ja­ciół­mi itd. W rze­czy­wi­sto­ści po­my­ślał wów­czas:

 

– He­he­he. Te­re­fe­re­ku­ku. Pi­pi­pi­pi­pi. Zinga Zinga Zing!

 

 

* * *

 

W efek­cie, spra­wi­ło to wej­ście mło­dzia­na w kla­sycz­ny Frien­dzo­ne z M. Dla nie­wta­jem­ni­czo­nych – to naj­gor­sze miej­sce na Ziemi, zaraz po obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym i oko­pach fron­tu.

 

De­cy­zja ta była jed­nak słusz­na. M. nieco ła­ska­wiej pa­trzy­ła i od­no­si­ła się do mło­dzia­na, uczest­ni­czy­ła w z po­zo­ru neu­tral­nych z nim roz­mo­wach. Po ja­kimś cza­sie, było nawet cał­kiem miło. Przy­jaźń? Lub jej na­miast­ka? Był to dla niego etap wielu Na­dziei, Ma­rzeń i Pra­gnień. Że to co wów­czas ist­nia­ło, prze­kształ­ci się w coś wię­cej. Kla­sy­ka frien­dzo­ne.

 

– BIED­NY GŁU­PIEC – po­wie­dzia­ła pod nosem Śmierć, ostrząc oseł­ką kosę.

 

 

* * *

 

 

Był to jed­nak na szczę­ście rów­nież czas in­ten­syw­nej nauki i ewo­lu­cji mło­dzia­na. Czas, po­wo­du­je do­ra­sta­nie. Do­ra­sta­nie, po­wo­du­je, że głu­po­ta ula­tu­je. Ula­ty­wa­nie głu­po­ty, po­wo­du­je, że czło­wiek po­peł­nia mniej głupstw. Po­peł­nia­nie mniej głupstw po­wo­du­je, że jest le­piej niż go­rzej. Jak jest le­piej niż go­rzej – to znak, że wresz­cie idzie­my w do­brym kie­run­ku, brawo! Po­nad­to wspól­ne, cza­sem wie­lo­go­dzin­ne roz­mo­wy z M. po­wo­do­wa­ły, że mło­dzian sta­wał się mniej drew­nia­ny w re­la­cjach dam­sko mę­skich. Nagle od­krył, że w wielu spra­wach de­cy­du­ją… niu­an­se.

Ma­ska­ra­da ta była jed­nak licha. M. z pew­no­ścią do­my­śla­ła się, że mło­dzian wciąż skry­wa do niej uczu­cia – praw­dzi­we Zing nie zgasi byle desz­czyk pomyj – pożar ten, pali się bo­wiem znacz­nie le­piej niż Tesla.

 

– Ale… to przy­jem­nie jest, gdy ma się ad­o­ra­to­ra, praw­da? ;) buźka uśmiech­nię­ta

 

 

* * *

 

 

Hi­sto­ria ta trwa­ła długo. Za długo. Na szczę­ście na końcu mło­dzian umarł. Wresz­cie! To było tego dnia, gdy zo­ba­czył M. ca­łu­ją­cą się z innym. Na dys­ko­te­ce! Serce eks­plo­do­wa­ło we­wnątrz, zo­sta­wia­jąc bo­le­sną, wy­rwa­ną pust­kę. Zing za­mie­ni­ło się w Ka­bo­om. Flaki nie wy­le­cia­ły na ze­wnątrz tylko dla­te­go, że ła­du­nek był bar­dzo kie­run­ko­wy – ude­rzył tylko tam gdzie miał ude­rzyć. To the bot­tom of a pre­scio­us, lit­tle heart. Marsz ża­łob­ny gra, ta­da­da­da­da. W rze­czy­wi­sto­ści były to czasy in­nych pio­se­nek – ów­cze­snym hitem była ta: I’m blue da­ba­di­ba diba, diba di da da, diba di, diba diba di da da.

 

– UFF WRESZ­CIE MOŻNA ZA­CZĄĆ TEN BAL U MI­CHA­ŁA! – za­śmia­ła się pod nosem mała Ś. :) uśmiech­nię­ta buźka

 

 

* * *

 

 

Jebać to

 

Motto to, na długo po tym zda­rze­niu za­go­ści­ło u mło­dzia­na – zna­czy u Mi­cha­ła. Był to naj­pięk­niej­szy czas. Ehhh wresz­cie spo­kój. Rów­no­wa­ga. Ba­lans. Feng, shuj i chuj. Żniwa życia i spo­ży­cia, od­kry­wa­nia i ru­cha­nia. Pięk­ne czasy.

 

– Jebać to!

 

– I TO JA RO­ZU­MIEM BRO!

 

 

* * *

 

(sto lat póź­niej)

 

– To nie było takie słabe, jak myślę, co nie? To nie było, aż tak, żenua, jak są­dzisz? W sumie, wiesz, tak serio to się tego w ogóle nie wsty­dzę. Może i nie szczy­cę – ale wiesz, po pro­stu byłem to­tal­nie sobą. Wiesz, nie byłem wtedy może i ja­kimś Ca­sa­no­vą, ale z dru­giej stro­ny, nie byłem ja­kimś kom­plet­nym zerem, jak nie wiem, np. Karol J. No i może to było wszyst­ko de­bil­ne, ro­zu­mu i tech­ni­ki w tym nie było, ale z dru­giej stro­ny, miało się te bal­l­sy żeby ot tak przy­je­chać z tym kwiat­kiem. Na­to­miast cie­ka­wi mnie jedno. Czy mo­głem to zro­bić le­piej? I jaki byłby efekt? Po­baw­my się w al­ter­na­tyw­ny świat: taki, w któ­rym hi­sto­ria toczy się ina­czej. Jak po­wi­nie­nem przejść tą pierw­szą roz­mo­wę, byś po­szła wtedy ze mną do kina?

 

– Czemu py­tasz?

 

– Nawet nie wiesz przez co i ile razy mu­sia­łem przejść by zadać Ci to py­ta­nie w ta­kich oko­licz­no­ściach. Ale to tak na mar­gi­ne­sie. A po pro­stu… Może chcę Ci zadać to py­ta­nie, by na­stęp­nym razem po­szło mi ła­twiej?

 

– Jak to na­stęp­nym razem? (…) Bie­rzesz te pi­guł­ki?

 

– Ehhh Ś znowu spa­li­łem… mo­żesz?

 

– NIE MA SPRA­WY. ZAWAŁ JAK OSTAT­NIO?

 

– Dawaj. Jebać to.

 

* * *

 

(sto lat póź­niej)

 

– To nie było cał­kiem słabe, co nie? Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je. Może i tro­chę było to że­nu­ją­ce, ale z dru­giej stro­ny… Wiesz, nie byłem wtedy z pew­no­ścią he­ro­sem z okład­ki, ale z dru­giej stro­ny, nie byłem ja­kimś kom­plet­nym zerem, jak nie wiem, np. Darek C. Na­to­miast cie­ka­wi mnie jedno. Czy mo­głem to zro­bić le­piej? Za­łóż­my że ist­nie­je al­ter­na­tyw­ny świat, w któ­rym hi­sto­ria po­to­czy­ła się ina­czej. Jak po­wi­nie­nem przejść tą pierw­szą roz­mo­wę, byś po­szła wtedy ze mną na rand­kę?

 

– Czemu py­tasz?

 

– Dla za­ba­wy, ale po­wiedz­my że i dla nauki i po­tom­nych.

 

– Wiesz co, myślę że jak­byś był nieco bar­dziej ta­jem­ni­czy, to by­ło­by ci ła­twiej. Mó­wie­nie od razu o mi­ło­ści, to tro­chę crazy, co nie?

 

– Czy ja wiem? Oczy­wi­ście z jed­nej stro­ny masz rację – pa­trząc od stro­ny efek­tyw­no­ści. Ale… wiem co wtedy czu­łem. I za­pew­niam, nie ko­cha­łem Cię wtedy ego­istycz­nie, jak to prze­śmiew­czo przed­sta­wi­łem. Lecz tak, jak wtedy po­tra­fi­łem. I to było praw­dzi­we Zing. I wcale nie cho­dzi­ło mi o to, by Cię nie wiem, wtedy jakoś po­siąść czy coś. To była jakaś taka po­trze­ba, nie wiem, bli­sko­ści? Pew­nie mia­łem wtedy jakiś jej de­fi­cyt, ale to chyba słabo o tym gadać?

 

– JAK COŚ TO WIESZ, ŻE JE­STEM OBOK.

 

– Spier­da­laj.

 

– Co? Mó­wi­łeś coś do mnie?

 

– Kurwa, wy­psnę­ło mi się, sorry, znowu zje­ba­łem, Ś?

 

– (…)

 

– No nie wkur­wiaj mnie, dawaj Ś.

 

– (…)

 

– Mi­chał, do kogo ty mó­wisz, prze­ra­żasz mnie.

 

– PO­WIEDZ PRO­SZĘ.

 

– Spier­da­laj. (…) To nie do Cie­bie M.

 

– Muszę już iść.

 

– Ja też muszę już iść. Pro­szę! Pro­szę… zabij mnie Ś. Uprzej­mie kurwa pro­szę!

 

 

* * *

 

 

(sto lat póź­niej)

 

– To nie było takie słabe, co nie? Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je. Wiesz, nie byłem wtedy może bra­dem pit­tem, ale z dru­giej stro­ny… Na­to­miast po tylu la­tach cie­ka­wi mnie jedno. Czy mo­głem to zro­bić le­piej? (…) Po­baw­my się w grę. W al­ter­na­tyw­ny świat i rze­czy­wi­stość. Za­łóż­my hi­po­te­tycz­nie, że w rów­no­le­głym świe­cie hi­sto­ria toczy się ina­czej. By tak się stało, mu­sia­ła­by się zu­peł­nie ina­czej za­cząć. Za­sta­na­wia mnie, jak mu­siał­bym przejść tą pierw­szą roz­mo­wę z Tobą, byś po­szła wtedy ze mną do kina, albo nie wiem gdzie­kol­wiek na rand­kę?

 

– Heh, za­sta­na­wia cię to dla­cze­go?

 

– Czy­sta cie­ka­wość.

 

– Cie­ka­wość to pierw­szy sto­pień do pie­kła. Le­piej za­sta­nów się, jak wtedy czu­łam się ja?

 

– Ale odłóż­my tą pe­sy­mi­stycz­ną prze­szłość, w któ­rej wy­szło jak wy­szło i dla żartu, za­baw­my się w hi­po­te­tycz­ny świat, w któ­rym rze­czy po­to­czy­ły się ina­czej. Zdradź mi swój ów­cze­sny klucz do Two­je­go serca.

 

– Wiesz co. Myślę, że na pewno błę­dem była ta otwar­tość? Jak­byś był wtedy ta­jem­ni­czy. Ko­bie­ty to lubią, wiesz? Na pewno by to nie prze­szko­dzi­ło. Mó­wie­nie od razu o mi­ło­ści? Niby od­waż­nie, ale ko­bie­ty wolą do­my­ślać się i nie­po­ko­ić o to, co czuje facet, czy się mu po­do­ba­ją.

 

– Słu­cham dalej.

 

– Ale tak serio, to muszę cię zmar­twić. Wiesz, chyba wtedy nie bar­dzo byłeś w moim typie i to ra­czej były nie­wiel­kie szan­se.

 

– Nie­wiel­kie to coś co mi wy­star­cza w zu­peł­no­ści.

 

– Nie ro­zu­miem?

 

– Mam na myśli, że praw­do­po­do­bień­stwo jest nauką smut­ną jeśli pa­trzyć na nią z per­spek­ty­wy nie­po­wo­dzeń. Na­to­miast można też na nią pa­trzyć z dru­giej stro­ny, że nawet pra­wie nie­moż­li­we ma szan­sę za­ist­nieć.

 

– No ale to prze­cież prze­szłość. Za­mknię­ta. Do czego zmie­rzasz?

 

– Do nie­moż­li­we­go szczę­ścia za pierw­szym razem, a nie po tylu zmar­no­wa­nych la­tach.

 

– JAKBY CO, TO WIESZ, ŻE JE­STEM OBOK.

 

 

* * *

 

 

Koniec

Komentarze

Michalusie, blisko siedemnaście tysięcy znaków to już nie szort. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Na tym portalu szorty mają do dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dla Ciebie wszystko. Mówisz i masz. :)

Witaj.

 

Kto nie czytał Terrego, ten cienias.

No to jestem jednym z nich. :)

 

Z technicznych:

Jego ówczesna urocza poniekąd absencja – (czemu tu myślnik?) urodziła owoce.

 

Otóż On chciał być z nią bardzo – zaś Ona nie bardzo. – czasem „on” jest napisane wielką literą, czasem nie, podobnie „ona” – należy pisać konsekwentnie

 

Proch zapufffał, a z lufy bąk podmuchu wypełzł kulę, która z powodów praw fizyki nawet nie doleciała do płotu. - nie umiem sobie tego wyobrazić…

 

Porażka ta, (zbędny przecinek) spowodowała zmianę układu gwiazd na niebie.

 

Niestety, astrologiczne znaki te, nie dla wszystkich były jasne i zrozumiałe. – tutaj całkiem posypała się składnia zdania

 

Przyjście z kwiatkiem, (zbędny przecinek) przekształciło się w powrót z kwitkiem.

 

Dążąc dalej wątek rzeczy oczywistych – strategia tego podrywu, (zbędny przecinek) była co najmniej egzotyczna. – literówka

 

Tak – młodzian był w typie romantycznego Wertera, M. preferowała zaś zupełnie nie nie, absolutnie nie to, tfu. – tego zdania nie umiem rozgryźć, składnię trzeba poprawić

 

Będą tam gdzie powinny i gdzie chcemy (przecinek) by były.

 

Się należało mu to, bo się zakochał, co nie. – tutaj podobnie, składnia do poprawy

– Nie rozumiem? – czemu tu znak zapytania? 

 

 

 

A zatem pod kątem językowym trzeba jeszcze sporo popoprawiać.

 

Poniższe fragmenty świadczą moim zdaniem o dążeniu do stworzenia tekstu, będącego żartobliwym, narracyjnym przedstawieniem jakiegoś filmu, dokumentu czy reportażu:

Zresztą, kto nie popełnia błędów, ten niech pierwszy rzuci kamieniem.

– Auć! Który to siwy skurwysyn rzucił?

– HE HE HE. (…)

Młodość plus miłość, często bowiem daje wynik w postaci głupotki posiekanej na kawałeczki i polanej sosikiem z żenua. (…)

– NIEPRAWDA, NIKT TAK NIE MYŚLAŁ.

– Ekhem – kontynuował narrator – finalnie, młodzian postanowił za namową przyjaciela jednak zmienić strategię. Dla oczyszczenia atmosfery, powiedział M., że to wszystko już jest przeszłością, uczucie wygasło, przepraszam, zostańmy przyjaciółmi itd. W rzeczywistości pomyślał wówczas:

– Hehehe. Tereferekuku. Pipipipipi. Zinga Zinga Zing!. (…)

– Ale… to przyjemnie jest, gdy ma się adoratora, prawda? ;) buźka uśmiechnięta (…)

Jebać to

Motto to, na długo po tym zdarzeniu zagościło u młodziana – znaczy u Michała. Był to najpiękniejszy czas. Ehhh wreszcie spokój. Równowaga. Balans. Feng, shuj i chuj. Żniwa życia i spożycia, odkrywania i ruchania. Piękne czasy.

– Jebać to!

– I TO JA ROZUMIEM BRO!

 

 

Przyznam, że dość trudno mi odnaleźć się w takim tekście.

 

 

Warto zaznaczyć wulgaryzmy.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Dziękuję, Michalusie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bruce, dzięki za lekturę. 

 

Dałem myślnik w zaznaczonym przez Ciebie zdaniu, gdyż wyjątkowo mi tam pasował. Nie wydaje mi się, by był to błąd – choć nie będę się w tej kwestii upierał.

 

On i Ona w tym zdaniu napisałem wielką literą podkreślając podmiotowość – może nie ma w tym konsekwencji, ale również uznaję to za uzasadnione wyróżnienie.

 

IMHO nie wydaje mi się, by astrologiczna składnia była zła – jest nietypowa, ale nie dostrzegam w niej błędu gramatycznego czy stylistycznego. 

 

Poprawiam porażkowy przecinek – dziękuję.

 

Oczywiście miało być dRążąc a nie dążąc. Poprawiam – dzięki.

 

Odnośnie reportażu / filmu / dokumentu jak to nazwałeś – nie taki był zamysł; W tym miejscu może konieczne jest nawiązanie do Terrego – w jego książkach i uniwersum, Śmierć często wtrąca się w koleje losu, czasem komentując toczącą się akcję, zawsze wypowiadając się WIELKIMI LITERAMI :) 

 

Miłej niedzieli!

 

 

 

Dziękuję, wzajemnie.

Wskazane kwestie to zawsze tylko propozycje, to Ty jesteś Autorem. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Przebrnęłam przez ponad połowę Balu u Michała i z przykrością stwierdzam, że w przeczytanym fragmencie nie znalazłam nic, co zaciekawiłoby mnie choć trochę. Sama się sobie dziwię, że męczyłam się z tekstem tak długo, zwłaszcza że opowiadanie od początku nie zapowiada niczego ciekawego, a w dodatku jest napisane, delikatnie mówiąc, nie najlepiej – wiele w nim błędów, usterek i nie zawsze poprawnie złożonych zdań, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, Michalusie, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Lata 90.Lata dziewięćdziesiąte.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Na­wią­zu­jąc do tej ostat­niej tzn. tej pierw­szej… → Na­wią­zu­jąc do tej ostat­niej, to znaczy tej pierw­szej

Nie używamy skrótów.

 

W tam­tych cza­sach, pe­wien mło­dzian, smo­lił cho­lew­ki… → W tam­tych cza­sach pe­wien mło­dzian sma­lił cho­lew­ki

Smalić cholewki to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Jego ów­cze­sna uro­cza po­nie­kąd ab­sen­cja – uro­dzi­ła owoce. → Na czym polega urok poniekąd absencji i jakie ona rodzi owoce?

 

Stara to hi­sto­ria i po­wta­rzal­na. Jej nudna i prze­wi­dy­wal­na… → Czy to celowy rym?

 

nie jest mu pi­sa­ny zwią­zek z umi­ło­wa­ną mu M. → …nie jest mu pi­sa­ny zwią­zek z umi­ło­wa­ną przez niego M.

 

Po­czą­tek zde­fi­nio­wał ko­niec. Pierw­sze jego wyj­ście z mroku i próba zbu­do­wa­nia re­la­cji spa­li­ła na pa­new­ce… → Na panewce spaliło pierwsze wyjście z mroku początku czy końca?

 

a z lufy bąk po­dmu­chu wy­pełzł kulę… → Obawiam się, że żaden bąk nie może niczego wypełznąć.

 

ja­wi­ło się w tych oko­licz­no­ściach za oczy­wi­ste. → …ja­wi­ło się w tych oko­licz­no­ściach jako oczy­wi­ste.

 

nie był to żaden wy­ją­tek, lecz czę­sta re­gu­ła ta­kiej kom­pa­nii. → Przypuszczam, że chodzi tu o przedsięwzięcie, nie grono znajomych, więc: …nie był to żaden wy­ją­tek, lecz czę­sta re­gu­ła ta­kiej kam­pa­nii.

Sprawdź znaczenie słów kompaniakampania.

 

M. pre­fe­ro­wa­ła zaś zu­peł­nie nie nie, ab­so­lut­nie nie to, tfu., tfu. → Czy tu miało być: M. pre­fe­ro­wa­ła zaś zupełnie nie to, ab­so­lut­nie nie to, tfu.

 

 Na­le­ża­ło przy­wdziać ka­mu­flaż. → Obawiam się, że kamuflażu się nie przywdziewa.

 

Po otrzy­ma­niu od dziew­czy­ny nu­me­ru / ko­mu­ni­ka­to­ra / email… – Po otrzy­ma­niu od dziew­czy­ny nu­me­ru / ko­mu­ni­ka­to­ra / emaila

 

że trud­no po­raż­ki tej nie współ­czuć. → Można współczuć komuś, ale nie wydaje mi się, aby można współczuć coś.

Proponuję: …że trud­no mu z powodu po­raż­ki tej nie współ­czuć.

 

– HE HE HE. → Dlaczeg ktoś tam hechał wielkimi literami?

 

by zre­ali­zo­wać cel pt: ja chcę→ …by zre­ali­zo­wać cel pod tytułem: ja chcę…

 

tj. by to druga stro­na→ …to jest, by to druga stro­na…

 

jak brak ab­so­lut­nie żad­nych sy­gna­łów ze stro­ny M. → …jak ab­so­lut­ny brak wszelkich sy­gna­łów ze stro­ny M.

 

stop­niu mogła się nim in­te­re­so­wać. Chyba je­dy­ne co hi­po­te­tycz­nie mogło spo­wo­do­wać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Trud­no zatem dzi­wić… → Pewnie miało być: Trud­no się zatem dzi­wić

 

tj. na­sto­lat­ka… → …to jest na­sto­lat­ka

 

było nie­unik­nio­ne jak ŚMIERĆ… → Dlaczego wielkie litery?

 

pożar ten, pali się bo­wiem… → Pożar nie pali się, pożar to płonięcie czegoś – zabudowań, lasów, traw.

 

Marsz ża­łob­ny gra, ta­da­da­da­da. → Można grać marsza, ale marsz niczego nie gra.

 

Po tym zdaniu zakończyłam lekturę. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za lekturę i surową ocenę. Szkoda że ją przerwałaś, sens opowiadania zawarty jest (tu wielkie zaskoczenie) na końcu :) Wielkie litery ŚMIERCI i jej HEHESZKI to nawiązanie do pratcheta. Całe to opowiadanie to taki quasi fan fiction w nawiązaniu właśnie do niej. Pozdrawiam serdecznie,

Regulatorzy, dziękuję za lekturę i surową ocenę. Szkoda że ją przerwałaś, sens opowiadania zawarty jest (tu wielkie zaskoczenie) na końcu :)

Michalusie, skoro przeczytałam ponad połowę nie najlepiej napisanego tekstu i, jak już powiedziałam, nie znalazłam w nim nic zajmującego, straciłam ochotę na dalszą lekturę, albowiem nie widzę sensu w brnięciu przez coś, co mi się nie podoba i tylko dlatego, że na końcu być może znajdę fajne zdanie.

 

Wielkie litery ŚMIERCI i jej HEHESZKI to nawiązanie do pratcheta.

Pratchettowi wolno tak pisać, bo tak tę rzecz wymyślił. Ty, Michalusie, powielasz pomysł Mistrza, co pewnie nie jest zabronione, ale mnie w czytaniu przeszkadza.

 

Całe to opowiadanie to taki quasi fan fiction w nawiązaniu właśnie do niej.

Wybacz, Michalusie, ale nie lubię fanfików, zwłaszcza że czytający nie zawsze ma pojęcie, o czym pisze autor.

Nie wykluczam, że jestem, jak to ładnie ująłeś, cieniasem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za odpowiedź. Oczywiście rozumiem Twoje podejście – na portalu jest wiele świetnych tekstów, czas na ich lekturę zawsze jest zaś walutą deficytową. Tradycyjnie dziękuję, że zechciałaś poświęcić go choć trochę i na moje opowiadanie. Żałuję, że uznałaś jego początek za nieciekawy – następnym razem postaram się bardziej.

Z drugiej jednak strony, nie wiem czy się ze mną zgodzisz – nawet i nudnawa gra wstępna, może zaskoczyć satysfakcjonującym finałem. Wątpię by w takiej konfiguracji, ktokolwiek przejmował się nieidealnym początkiem. Może zaprzeczysz, ale moim skromnym zdaniem, zdecydowanie gorszym jawiłaby się odwrotność powyższego, tj. intensywnie zacząć z przytupem, by na finiszu przeżyć wyłącznie bolesne rozczarowanie.

Oczywiście nie zakładam, że lektura zakończenia mojego opowiadania wywoła u Ciebie spazmy ekstazy. Trudny początek, bywa raczej zwiastunem porażki niż sukcesu. I… właśnie o tym jest moje opowiadanie. Bohater powiastki, bowiem finalnie… przekonał M. do związku – mimo nikłego tego prawdopodobieństwa. Co prawda trwało to lat sto i po drodze musiał dosłownie dziesiątki tysięcy razy umrzeć, by metodą prób i błędów dotrzeć do szczęśliwego końca – ale to już taki romantyczny detal.

Niemniej, jeśli zakończenie, jakimś statystycznie niemal niemożliwym cudem wywoła u Ciebie oczekiwane przez autora przyjemne doznanie – błagam powstrzymaj jego szczegółowe opisy – na portalu publikują też i małoletni! 

…nawet i nudnawa gra wstępna, może zaskoczyć satysfakcjonującym finałem.

Michalusie, w grze wstępnej zazwyczaj biorą udział osoby znające się i wiedzące, czego mogą się po sobie spodziewać, choć nie jest to regułą.

Natomiast kiedy siadam do lektury opowiadania, nie mam pojęcia, z czym mogę się zetknąć i jeśli ta gra wstępna raczej marnie rokuje, przerywam ją.

 

Niemniej, jeśli zakończenie, jakimś statystycznie niemal niemożliwym cudem wywoła u Ciebie oczekiwane przez autora przyjemne doznanie – błagam powstrzymaj jego szczegółowe opisy – na portalu publikują też i małoletni! 

Bez obaw, Michalusie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, "Bez obaw, Michalusie." – ubawiłaś mnie :) W każdym razie, jako gentleman, całą winę za brak Twej satysfakcji, oczywiście biorę wyłącznie na siebie. :) miłego

Regulatorzy, "Bez obaw, Michalusie." – ubawiłaś mnie :)

Staram się jak mogę. ;)

 

…jako gentleman, całą winę za brak Twej satysfakcji, oczywiście biorę wyłącznie na siebie. :)

Michalusie, to bardzo szlachetnie z Twojej strony. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dyżurna opinia, Michalusie :-)

 

O, a mnie się spodobało. Jasne, byków językowych nie brakuje, ale napisane jest ze swadą, barwnym językiem i z ciekawymi nawiązaniami.

Byłoby pewnie zabawniej, gdyby nie to, że jak przynajmniej kilkadziesiąt procent mężczyzn na tej planecie, na pewno tylko i wyłącznie ja pomyślałem “OMG, ta historia jest totalnie o mnie!” :-P Cały proces przedstawiłeś boleśnie rzetelnie i szczegółowo. Może jedynie w środkowej części robi się nieco wtórnie, gdy na wiele różnych sposobów opisujesz, jak bardzo zbłaźnił się nasz bohater :-) Osobiście, wciąż czekam na odpowiedź, co trzeba było zrobić inaczej, a już nie pamiętam ile razy łykałem te piguły…

 

Opowiadanie ze specyficznym targetem, pewnie ilość fantastyki w fantastyce również nie każdego zadowoli, ale dla mnie warte umieszczenia w bibliotece, dla wszystkich Werterów tego świata. A negatywne opinie to pewnie od tych, co nie chciały się umówić do kina ;-) Pozdrawiam!

krzkot1988 → dziękuję za lekturę i komentarz; absolutnie historia w pełni fikcyjna, podobieństwa do żyjących całkiem przypadkowe :P Pozdrawiam! 

Nie porwało, zwłaszcza od połowy, mniej więcej, zaczęło się dłużyć.

Hmmm. Terry robił to o wiele lepiej.

Obyczajowa szczenięca miłość rozpisana bardzo szczegółowo. Nie porwało i nie mogło mnie porwać. Dziwne, że bohater rozpamiętuje to bez końca.

Babska logika rządzi!

Koala75 & Finkla – dziękuję za lekturę. Terry wiadomka że lepiej, nie śmiałbym się porównywać, jedynie nawiązywałem fanowsko. Oj od razu dziwne, że rozpamiętuje – a może to była miłość, dla której warto pokonać Śmierć i czekać sto lat, jak w tej piosence Podsiadły pt Millenium? :) Takiej Wam życzę, oraz by porwała :P 

Nowa Fantastyka