- Opowiadanie: Tulipanowka - Niepełnosprawność ociekająca seksem

Niepełnosprawność ociekająca seksem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niepełnosprawność ociekająca seksem

Franciszka jeszcze zanim nadano jej to imię, czyli przebywając w łonie swojej matki – nieszczęśliwie zaplątała się w pępowinę. Normalny nienarodzony noworodek jakoś by sobie poradził i odplątał się, ale Franciszka nie. Zauważyła, że ma okręcony sznurek (pępowinę) wokół szyi i bezradnie rozłożyła ręce. „Nic nie można zrobić. Jak zacznę się szamotać tylko pogorszę swoją sytuację; uduszę się. A tak mam jakąś szansę: mogę liczyć na cud" – pomyślała, a jej wiara przyniosła owoce.

 

Mamie Franciszki zrobiono stosowne badania (żeby rozwiać wrażenie, że lekarze stosują wyłącznie zasadę „na chybił trafił"), po czym zakwalifikowano do porodu metodą cesarskiego cięcia.

 

I właśnie w ten sposób Franciszka przyszła na świat. Obiektywnie patrząc „stosunkowo przyjemnie i stosunkowo bezboleśnie" (w porównaniu z noworodkami, które muszą zgodnie z odwieczną tradycją przeciskać się przez klaustrofobicznie ciasny tunel dróg rodnych, od czego między innymi strasznie boli głowa, co zasadniczo nikogo to nie obchodzi, oprócz samych cierpiących noworodków rzecz jasna). Jednak jak to z malkontentami bywa i z tymi, którzy nie zdają sobie sprawy, że los innych jest jeszcze gorszy niż ich samych, Franciszce niezbyt na świecie spodobało. „Za zimno; za sucho" – kwękała z dezaprobatą, a tak jej rozkosznie przyjemnie się żyło w ciepłych wodach płodowych. Zapewnie z tych okoliczności należy wywodzić jej umiłowanie do kąpieli w wannie z ciepłą wodą (co przedkładała ponad wszelkie możliwe luksusy, aż po kres swoich dni).

 

 

 

Rozwój medycyny i uznanie praw człowieka od chwili poczęcia (a w szczególności prawa do życia), spowodował fizyczne osłabienie gatunku Homo sapiens. Niestety takie są skutki braku naturalnej selekcji (która zdaniem teologów, przyklaskującym świętym wojnom i krwawemu zdobywaniu ziemi obiecanej, jest niezgodna z bożym planem).

 

Na świat przychodziły osobniki niedorozwinięte, chore, krzywe, z dużymi wadami. Jednak pod sztandarami humanitarnych zasad ratowano każde ludzkie życie (w sensie każdą zygotę, czy kilka komórek, które szumnie zwano człowiekiem). Ponadto osiągnięcia nauki umożliwiały sporą pomoc w rozmnażaniu, czyli także jednostki niepredysponowane przez naturę do rozrodu, miały możliwość posiadania potomstwa. Słabe rodzi słabe, albo jeszcze słabsze, a słabości się kumulują.

 

 

 

Franciszka również była słaba w sensie sprawności organizmu. Pułapka polegała na tym, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Rówieśnicy przechodzili różnorakie operacje i zabiegi, a ona nawet zębów nie musiała prostować. Żyła sobie swobodnie, a nawet uprawiała sporty, jak gdyby nic ją nie ograniczało.

 

 

 

Jednak pewnego razu, w wielu lat dwudziestu sześciu, pojechała na narty w Dolomity i tak nieszczęśliwie upadła, że doznała urazu rdzenia kręgowego. W ten sposób stała się osobą niepełnosprawną, poruszającą się na wózku inwalidzkim. W złości wyklinała narty, kijki, góry, śnieg, kombinezon, ale właściwa przyczyna tkwiła we wrodzonej słabości organizmu, który od początku nie nadawał się do uprawiania sportów z ryzykiem upadku.

 

Kobieta była wstrząśnięta własnym kalectwem, wydawało się jej, że przestała być cokolwiek warta, że jej krzywda jest najgorszą ze wszelkich możliwych, czuła przeogromny żal do losu/Boga (jak zwał, tak zwał, grunt, że wiadomo o co chodzi).

 

W sumie w życiu najdotkliwiej przeżywa się stratę czegoś, co się posiadało, a wcześniej nie doceniało, ba nawet nie uświadamiało. Człowiek pełnosprawny cierpi z różnych powodów, troska się o wiele spraw, czuje niemoc, bezsilność, bezradność, ale nigdy nie raduje się tylko z powodu własnej pełnosprawności. (Szlachetne zdrowie, ten tylko docenić potrafi, który je stracił).

 

 

 

Pomijając inne aspekty nowej życiowej sytuacji, Franciszka jako niepełnosprawny człowiek stała się równocześnie osobą aseksualną. Świadoma własnej nieatrakcyjności nie miała czelności, żeby dopraszać się uwagi ze strony mężczyzn, nawet w sytuacjach zwyczajnych, codziennych, jak spotkanie kolegi na spacerze, rozmowa z konsultantem sieci komórkowej, czy zwrócenie uwagi kierowcy kosiarki na fakt ścianania kwiatów.

 

Franciszka czuła się wyobcowana, gorsza niż ludzie chodzący, więc zamknęła się w sobie, we własnym nieszczęściu.

 

 

 

Jednak po kilku latach, gdy oswoiła się z własnymi niedoskonałościami, doszła do przekonania, że życie przecieka jej przez palce, w związku z czym powinna spróbować je zmienić. Zapisała się do organizacji zrzeszającej niepełnosprawnych, a właściwie zalogowała, gdyż ta organizacja (jak każda inna organizacja) posiadała swoją stronę internetową. Na tej witrynie między innymi znajdowała się zakładka ogłoszeń dla osób szukających towarzystwa.

 

 

 

Niepełnosprawni ludzie nie łudzili się, że spotkają miłość swojego życia, osobę, która będzie ich fascynować, intrygować, która ich zauroczy, atrakcyjnego partnera o podobnym charakterze, czy niezwykłej osobowość. Dla niepełnosprawnych, a w szczególności niepełnosprawnych kobiet jak Franciszka, liczyło się, żeby znaleźć kogokolwiek, kto chciałby z nimi spędzać czas, uprawiać seks, czy być rodzicem dla ich wspólnego dziecka. Osoby na wózkach inwalidzkich doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że dla ludzi chodzących są istotami jakościowo gorszymi, a przez to aseksualnymi. Jeżeli pragną zaznać szczęścia, a nie współczucia, litości, czy pogardy, ze swoimi wyborami muszą ograniczyć się do ludzi równie kalekich jak oni sami, znajdujących się w podobnej sytuacji.

 

 

 

W ocenie Franciszki niepełnosprawni mężczyźni byli w lepszej sytuacji niż kobiety ze względu na sporą podaż usług seksualnych dla panów. Oni mogli płacić za seks chodzącej kobiecie i czuć się komfortowo, jak klient, odbiorca usługi, a nie jak proszący żebrak, czy student na egzaminie komisowym.

 

W czasach, gdzie antykoncepcja jest rzeczą powszechną i na co dzień słyszy się dialogi:

 

– Czego musiałbym dokonać, żebyś się ze mną przespała? – pyta mąż.

 

– Niczego wielkiego, wystarczy, że poprosisz – odpowiada żona, tyle że innego męża.

 

Klientami prostytutek są przede wszystkim mężczyźni niepełnosprawni.

 

Natomiast o potrzebach towarzyskich upośledzonych ruchowo kobiet świat niejako zapomniał.

 

A nieliczne oferty profesjonalnych żigolaków były zdecydowanie zbyt drogie w stosunku do wysokości renty inwalidzkiej Franciszki. Ponadto panowie do towarzystwa zawsze podkreślali, że partnerka musi im się choć trochę fizycznie podobać, być szczupła, zadbana… „Gdyby zobaczyli mnie na wózku, z pewnością by zrezygnowali" – myślała kobieta.

 

 

 

Franciszka wysłała swój anons i czekała, czekała, aż po pół roku dostała odpowiedź od dwóch panów jednocześnie.

 

Pierwszy był głuchy, słabo widzący i poruszał się na wózku, ale Franciszka zwróciła uwagę przede wszystkim na jego wiek (ledwo co stał się pełnoletni). „Jest na etapie poznawania świata, szukania przygód, zbyt młody, by można go było posądzać o życiową dojrzałość i długoterminowe deklaracje. Poza tym lata różnicy między nami wcześniej, czy później zauważy na mojej twarzy i ciele. Wbrew pozorom nawet niedowidzący faceci takie rzeczy zauważają. Po co mam się narażać na przykrości?" – pomyślała Franciszka i odpisała „bardzo dziękuje za zainteresowanie, ale masz szansę poznać kogoś młodszego". On odpisał „wiek jest bez znaczenia", co ona pozostawiła bez odpowiedzi, gdyż wiedziała (bo gdzieś coś takiego przeczytała), że mężczyźni często są nieświadomi własnych kłamstw, a koniec końców okazuje się że dla nich atrakcyjny, młody wygląd kobiety jest najważniejszy.

 

Natomiast drugi mężczyzna Ryszard był o trzy lata starszy od Franciszki i napisał, że jego marzeniem jest posiadanie dziecka.

 

„Będę mamą. Jakaż to cudowna perspektywa. Medycyna mi dopomoże. Najważniejsze, że znalazł się chętny na ojca" – cieszyła się Franciszka. – „Moje życie zyska bezcenną wartość".

 

Na spotkanie Ryszard przyjechał na wózku inwalidzkim z butelką szampana. Był miły, czarujący, opowiadał o swoim życiu, o problemach z kobietami. Wprowadził intymną atmosferę, a Franciszce, która mężczyzny nie miała od czasu wypadku na nartach, niewiele było trzeba. Dała się rozebrać, a potem przerzuciła swoje bezwładne nogi z wózka na łóżko, na którym po chwili znalazł się również Ryszard. Było jej tak dobrze, że w ogóle przestała myśleć (co jest wyznacznikiem szczytu uniesienia).

 

Przed wyjściem Ryszard obiecał kolejne spotkania i poprosił o trzydzieści złotych na taksówkę. Franciszka spełniła finansową prośbę. Po seksualnym zbliżeniu była już na tyle zakochana, że zatraciła trzeźwość myślenia i gotowa była zrobić wszystko, czego mężczyzna by sobie zażyczył.

 

Na następnych dwóch randkach Ryszard nie był już ani miły, ani czarujący, a na taksówkę potrzebował po sto złotych. Jednak siłą rozpędu pierwszego spotkania, Franciszka nie dopuszczała do swojej świadomości obiektywnych faktów. Znalazła się w zaawansowanym stadium „ślepej, bezkrytycznej miłości", która we wszystko wierzy i wszystkiemu ufa.

 

 

 

Dwa dni po trzeciej randce Franciszka wybrała się na spacer i do sklepu. Jechała chodnikiem (na wózku inwalidzkim) i zobaczyła ukochanego. Przeżyła momentalny szok. Ryszard trzymał za rękę inną kobietę. Ale to jeszcze nic. Franciszkę zamurowało, ponieważ mężczyzna szedł na własnych nogach.

 

– Ty chodzisz na nogach? Nie jesteś niepełnosprawny? – naiwnie spytała zaskoczona Franciszka.

 

– Nie, to najnowsza technologia kosmiczna – odpowiedział Ryszard i wraz ze swoją chodząca przyjaciółką zaśmiał się szyderczo. – Marsjańska. – Potem mężczyzna szeptał coś do ucha towarzyszącej mu kobiecie, która nie mogła powstrzymać się od chichotu.

 

Franciszce zrobiło się straszliwie przykro, ale powstrzymała łzy. Zastygła w bezruchu i milczała. „Jestem beznadziejną, głupią i żałosną kaleką" – pomyślała.

 

Kiedy mężczyzna chciał odejść, Franciszka złapała go za rękę.

 

– Dlaczego? – szepnęła Franciszka.

 

Ryszard wyszarpnął z uścisku swoją dłoń i nic nie odpowiedział.

 

– Dlaczego mi to zrobiłeś? – jęknęła ponownie Franciszka.

 

– Spadaj – warknął Ryszard.

 

– Proszę. Dlaczego?

 

– Chciał zobaczyć, jak to jest z kaleką – wyjaśniła rozbawiona towarzyszka Ryszarda.

 

– Ale dlaczego? Po co?

 

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Chodząca para odeszła.

 

Franciszka nie śmiała jechać za nimi. Czuła się potwornie upokorzona i ośmieszona. Wiedziała, że jest niepełnosprawna, że nie wszystko jest dla niej osiągalne, że nie jest tak atrakcyjna jak kobiety chodzące na własnych nogach, ale nawet do głowy jej nie przyszło, że niektórzy ludzie potrafią być tak bezinteresownie podli, amoralni i nikczemni i że bawi ich wykorzystanie człowieka chorego, niepełnosprawnego.

 

 

 

Kobieta wróciła do domu i zapłakała nad swoim losem. Nie dość, że jest upośledzona ruchowo, to jeszcze okazało się, że również umysłowo. Dała się ponieść własnej naiwności, łatwowierności i bezpodstawnemu przekonaniu, że oszuści mają skrupuły względem inwalidów. Najbardziej wypominała sobie samej te chwile wielkiej radości oczekiwania na ukochanego i te złudzenia, które sama sobie wymyśliła, podczas gdy obiekt jej namiętności tylko udawał, że ma niesprawne kończyny. „Durna byłam jak najdurniejszy z durniów" – myślała. Stan przykrości przerodził się w depresję.

 

 

 

A depresja wbrew powszechnym przekonaniom, ma swoje plusy (które zasadniczo giną w tłumie minusów, co nie znaczy, że plusów nie ma). Człowiek zaczyna dużo myśleć, rozważać, przeżywać wielokrotnie to samo zdarzenie, uzmysławiać sobie własne wady i niedoskonałości, co bywa że (o ile człowiek wcześniej się nie zabije) doprowadzi do konstruktywnych i kreatywnych rozwiązań (na które przy normalnym stanie umysłu prawdopodobnie by się nie wpadło).

 

 

 

Z analizy swojego romansu Franciszka wysnuła wniosek, że w czasach gdy pełnosprawni seks mogą dostać za „poproszenie", to być może Ryszard oprócz „spróbowania jak to jest z kaleką" miał jeszcze jakiś cel. Cel, który być może go usprawiedliwia lub umniejsza jego winę. Kobieta rozpoczęła swoje prywatne śledztwo.

 

Dowiedziała się między innymi, że Ryszard jest rzeczoznawcą zajmującym się wyceną nieruchomości, nieźle mu się powodzi, a partnerki seksualne traktuje jak pączki z cukierni, których z zasady nikt nie liczy. Z tych (i kilku pomniejszych) faktów Franciszka wyciągnęła wniosek, że jednak chodziło wyłącznie o „seks z kaleką".

 

To ją jakoś dziwnie tak zmotywowało, że postanowiła poddać się nowatorskiej metodzie operacyjnej, obarczonej sporym ryzykiem zwiększenia obszaru niepełnosprawności lub nawet śmierci, byle by znów zacząć chodzić na własnych nogach. Kobieta wymyśliła sobie, że podda się wszelkim najstraszliwszym zabiegom, byleby stać się tak atrakcyjna, żeby Ryszard się nią poważnie zainteresował, zakochał, a wtedy ona w ramach zemsty będzie go mogła rzucić.

 

 

 

I nie ma się z czego śmiać, bo przecież w czasach równouprawnienia kobiety, także i te niepełnosprawne, mogą nachodzić „chłopackie" (w sensie odnoszące się do rywalizacji i współzawodnictwa) pomysły w stylu „zobaczymy, kto będzie górą", „a ja wam wszystkim pokażę", „jeszcze mnie popamiętasz", „nie będzie Niemiec pluł mi w twarz", a nawet „zemsta jest rozkoszą bogów".

 

 

 

Nie obeszło się bez bólu, ale udało się. Franciszka znowu stała się osobą pełnosprawną ruchowo. Tyle, że zażywane leki (plus czekoladkowa metoda poprawy nastroju) spowodowały, że przytyła ponad dziesięć kilogramów. „Coś za coś" – jak to powiadają mądre człowieki. Jak bajkowa syrenka straciła głos za nogi, tak Franciszka zyskała wałki podskórnego tłuszczu. Ale mogła chodzić.

 

 

 

Z taką nadwagą nie mogła się łudzić, żeby Ryszarda sobą zainteresować. A jednak – zawziętość bywa silniejsza niż zdrowy rozsądek.

 

– Daj już sobie spokój z tym wredziochą, Rysiorakiem. Odpuść sobie. Ciesz się, że możesz chodzić – radziła przyjaciółka Luiza (poruszająca się na wózku inwalidzkim).

 

– Nie mogę – wzdychała Franciszka z wyraźnym poczuciem misji. – Takich ludzi trzeba eliminować ze społeczeństwa, unieszkodliwić, bo inaczej będą krzywdzić innych, aż do kresu swoich dni.

 

– Całego świata nie zbawisz. Dasz nauczkę jednemu oszustowi i co to zmieni? Pojawią się następni.

 

– Gdyby wszyscy ludzie przeciwstawiali się złu… Ale to jest męczące, ryzykowne, wymagające fatygi i zachodu… Lenistwo, ignorancja i pragnienie świętego spokoju przez zwyczajnych, dobrych ludzi już nie raz doprowadziło do nieszczęść, wojen i śmierci. Boga nie ma, więc konsekwencje powinny być wyciągane tu, na ziemi. Ja chodzę, ale ty, Luizo, nie. Przyjdzie taki i dla zabawy przewróci cię razem z wózkiem. Będzie ci miło?

 

– Nie.

 

– A widzisz! Tobie nie będzie miło, a ta pierdoła pójdzie dalej, zadowolona z siebie, pójdzie. Nie! Ja tego nie mogę tak zostawić. Brak kary powoduje rozbestwienie oszustów, a ponadto wzrost ich liczebności. W imieniu innych kalek postanowiłam Rysioraka zabić.

 

– Och! Nie! Teraz ty przegięłaś. Nie wolno zabijać.

 

– E tam wolno – zaśmiała się Franciszka.

 

– Zmieniłaś się – zauważyła Luiza. – Stałaś się taka jak on. Nawet gorsza. Rysiorak pewnie, jak większość facetów, postępuje nie licząc się z uczuciami innych. Nie dlatego, że jest złym człowiekiem. Odtwarza tylko wzorce po swoich rodzicach, albo wzorce, które obejrzał w filmach, albo o których przeczytał. Jest produktem mediów, eee kultury.

 

– Przestań, Luizo. Nie jestem siostrą miłosierdzia. Ja nigdy nie wybaczam krzywd. Kobiety, czy niepełnosprawne kobiety mają wszystko w pokorze znosić, wszystko wybaczać, a zapewniam cię, że tacy prymitywni panowie jak Rysiorak w ogóle tego nie dostrzegą, a tym bardziej nie docenią. Ich to nie obchodzi. Oni mają to gdzieś, w dupie po prostu. Jak mu gówno rozsmaruję na drzwiach mieszkania, to wtedy się zainteresuje.

 

 

 

I właśnie od pomysłu z odchodami Franciszka zaczęła. Urzekła ją prostota koncepcji, a zarazem dosadność, przy sporej dozie obciachu. „Do Rysioraka to idealnie pasuje" – pomyślała ze złośliwą satysfakcją. Podrzucała śmierdzące kupy przed wejście do domu Ryszarda, rozcierała je na szybach jego samochodów i na innych ewentualnie dostępnych miejscach, przedmiotach (jak rower, motor, czy hulajnoga).

 

Rzecz jasna takich ataków mężczyzna nie mógł zignorować. Niewiele myśląc zgłosił sprawę do straży miejskiej, a następnie na policję. Później zgłosił skargi na bezczynność służb, a jeszcze później doszedł do przekonania, że jedynym sposobem pozbycia się obrzydliwych niespodzianek jest osobiste wytropienie sprawcy (jego dedukcja, a przede wszystkim jej szybkość, świadczy, że Ryszard to nie był głupi chłop).

 

Już pierwszej nocy mężczyźnie udało się zarówno wytropienie (wyglądał przez okno), jak i schwytanie winowajczyni (po prostu podszedł do niej, a ona nie uciekała). Żeby od czegoś zacząć równocześnie wyrażając głębię targających nim emocji, wyzwał Franciszkę od psycholek (pamiętając zasadę, że „szalone" bywają tylko „akuratnie pożądane kobiety", pozostałe to wariatki), zwyczajowo (jak ojczysta, wywodząca się z religijnych dogmatów, tradycja nakazuje) od kurew, a także (chociaż nieszczególnie logicznie powiązane z poprzednim epitetem, ale też modne) od lesb, a nawet (z rozpędu) od chujów. Kobieta to wytrzymała z kupą w zarękawiczonej dłoni. To prawdziwa bohaterka o nerwach ze stali – każdy inny na jej miejscu rzuciłby gównem w twarz postaci, która nie potrafi prowadzić kulturalnej konwersacji, a Franciszka nie. Ona miała szacunek dla wolności słowa i odmiennych sposobów odbioru rzeczywistości.

 

 

 

Po raczej dłuższym niż krótszym czasie, Ryszard zoorientował się, że się powtarza, dlatego zadał sobie intelektualny trud zmiany tematu.

 

– Po co to robisz, kretynko? – zapytał Ryszard.

 

– Och – przeciągle, jakby miała orgazm, westchnęła Franciszka. – Niezwykle mi zaimponowałaś zadając pytanie w specyficznym, ambiwalentnym stylu. Jednocześnie pragniesz poznać odpowiedź oraz wręcz przeciwnie, o czym bezsprzecznie zaświadcza pejoratywny zwrot w kierunku mojej osoby.

 

– Eeee… zamknij się, tylko się błaźnisz – burknął po męsku, jak prawdziwy twardziel.

 

– Dla takiego nieprzeciętnego gentelmena mogę się błaźnić, co dnia. To rozkosz wręcz niebiańska czuć tak blisko twoje uczucia i…

 

– Czego, kurwa, chcesz?

 

– Chciałam właśnie rozsmarować gówno na drzwiach i elewacji twego domostwa, ale zechciałeś mi przeszkodzić. Oczywiście nie gniewam się wcale, a wręcz jestem zaszczycona. W końcu gówno to nie zając, nie ucieknie…, a ty tak.

 

– Powinnaś się leczyć – odparł przy okazji podkreślając, że zna się na medycynie, a na psychiatrii w szczególności.

 

– Twoja troska o me zdrowie niezwykle mnie wzrusza i raduje aż do głębi duchowego jestestwa. A wiesz, że my się znamy?

 

– Niemożliwe?

 

– Naprawdę. A nawet powiem więcej. Byliśmy kochankami.

 

– Eee tam, bredzisz.

 

– Jutro przedstawię cię twoim dzieciom. Urocze bliźniaczki. Na pewno je pokochasz, Ryszardzie Długonosie urodzony w Toruniu.

 

Nim osłupiały mężczyzna zdążył wykrztusić z siebie „co?", Franciszka rzuciła mu kupę pod nogi i uciekła w ciemność nocy, skręcając w najbliższą uliczkę.

 

 

 

Okazało się, że Ryszard jest typem człowieka lubiącego przygody, zagadki, tajemnice i ukryte skarby, dlatego zaciekawiony informacją o bliźniaczkach, przy następnym spotkaniu z Franciszką pokazał się od innej, zdecydowanie bardziej przyjacielskiej strony. I tak dalej, i tak dalej, gadki szmatki, nieprzypadkowe spotkania, śledzenia, podsłuchy, aż…

 

– To jednak nie jestem ojcem bliźniaczek? – zapytał Ryszard jakby nieco rozczarowany.

 

– No, nie. To był akurat blef – odparła Franciszka.

 

– Jak mogłaś! Wiesz ile mnie nerwów takie info kosztowało! To było nawet gorsze niż gówno na klamce. Po co to zrobiłaś? Chyba możesz mi wyjaśnić?

 

– Pamiętasz seks z kaleką na wózku inwalidzkim, od której wyłudziłeś dwieście trzydzieści złotych na taksówkę? To byłam ja.

 

– Niepodobna.

 

– Przytyłam, ale co tam. Najważniejsze, że chodzę i mogę ci dokuczać.

 

– Zoperowałaś sobie nogi?

 

– Ślepy traf – zaśmiała się głośno Franciszka. – Czasem tak bywa, że operacje się udają.

 

– Przepraszam cię za tamto. Nie chciałem cię zranić, po prostu szukałem kobiety swojego życia.

 

– Na portalu dla niepełnosprawnych?

 

– Też.

 

– Dziwne.

 

– Jestem mężczyzną tolerancyjnym, bez uprzedzeń.

 

– Daj spokój z takimi tekstami. Kosmiczne kity z marsjańskiej satelity.

 

– Chciałem odnaleźć kobietę niezwykłą, oryginalną, z zasadami… Naprawdę.

 

– Bogini i zołza w jednej osobie. Niedostępna, niezależna, samodzielna, tajemnicza, żeby trzeba ci było ją żmudnie i długo zdobywać, żeby trzaskała cię po mordzie z byle powodu, a z seksem kazała czekać do ślubu i tym podobne… W takim razie powinieneś szukać aktorki, która będzie dla ciebie odgrywać przedstawienia. A potem twoja cud wybranka urodzi dziecko i będzie potrzebować pomocy, a wtedy ty zniesmaczony odejdziesz… Bo przecież twój ideał nie może okazać się słaby i przyziemny. Jak by to mogło być, żeby ona zmuszała cię do czynności, których akurat nie masz ochoty robić.

 

– Wcale tak by nie było.

 

– Poza i wizerunek przede wszystkim. To są twoje wartości. Kobieta ma być skrzynią ze złotem, zdobytą po wielu trudach, trofeum, nagrodą w jakiś zawodach ala sportowych. A potem cudowne małżeństwo „na wynos". Takie, żeby wam wszyscy szczęścia zazdrościli. Ona będzie udawać przed tobą, ty przed nią, a wy obydwoje przed ludźmi.

 

– Dlaczego zakładasz, że wszystko musielibyśmy udawać?

 

– Jeżeli szowinistycznie uprzedmiotawiasz kobietę do pucharu sportowego i do tego estetyka ponad wszystko. Zapewniam cię, że wiele kobiet mogłoby zachowywać się w pożądany przez ciebie sposób, nie jest to trudne, ale nie o to w miłości chodzi. Takie gierki mogły być dobre w przeszłości, gdy kobiety były finansowo, egzystencjonalnie zależne od mężczyzn, a w związku z tym celem ich życia było, musiało być dobre zamążpójście. Bez niego byłyby nikim. Działając racjonalnie, żeby nie mówić w sposób wyrachowany, one zmuszone były do realizacji strategii „wszystko, albo nic", gdzie „wszystko" oznacza ślub. Normalny człowiek potrzebuje akceptacji takim jakim jest naprawdę, bez udawania, że się jest kimś lepszym i sztucznego wywyższania się. Normalna kobieta cieszy się z zainteresowania okazywanego przez mężczyznę. Jeżeli trzyma dystans to znaczy, że facet jej się nie podoba lub że z kimś innym jest związana. Oczywiście, jeżeli oziębłość i lekceważenie adoratorów jest dla ciebie miarą cnoty i ogólnie lubisz teatr, to rzecz jasna masz do tego prawo. Nie mniej jednak udawanie niepełnosprawnego…

 

– Każdy może popełniać błędy.

 

– Albo jesteś idiotą, co w sumie jest prawdopodobne, albo dla zabawy bałamuciłeć kaleki, co jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne. Dla mnie to szczyt podłości. Seks z niewidomą, z głuchą, z dziewczyną bez rąk, z pewnością może być odmianą dla znudzonego erotomana. Może nawet ciekawszy niż z czarnoskórą, albo Azjatką?

 

– Nienawidzisz mnie?

 

– Przechodzi mi.

 

– Źle mnie osądzasz, ale wszystkiego o mnie nie wiesz. Wstydzę się tego, ale ci powiem. Byłem gwiazdą filmów porno. Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc… tylko jebanie, jebanie i jeszcze raz to samo. I tak przez dziesięć lat. Jestem atrakcyjny i zawsze mi staje, więc ciągle miałem filmowe propozycje. Wielkie pieniądze stosunkowo małym i do tego przyjemnym kosztem; najseksowniejsze, młode i chętne dziewczyny, więc nie potrafiłem z tym zerwać. – Ryszard zamyślił się. – Coś we mnie w środku umierało. Bolało. Cierpiałem. Zacząłem palić i zażywać różne prochy. Chciałem przestać być postrzegany tylko jako apetyczne ciało. Chciałem znaleźć kobietę, która zechce poznać mnie naprawdę, jaki jestem, co myślę i czuję, żeby chciała mnie zrozumieć. Sądziłem, że niepełnosprawna kobieta z racji ograniczeń fizycznych będzie chciała poznać choć trochę faceta, zanim pójdzie z nim do łóżka. Myliłem się. W geście rozpaczy prosiłem o pieniądze, a ty mi je dawałaś. Nawet wówczas nie chciało ci się ze mną porozmawiać. Potraktowałaś mnie jak męską kurwę. Czy myślisz, że dobrze się wtedy czułem? Ale nie! Przecież tylko ty, tylko kobiety, tylko inwalidki mogą czuć się skrzywdzone, prawda?

 

– Kłamiesz, ale perfekcyjnie – szepnęła Franciszka, choć w rzeczywistości myślała inaczej.

 

– Mam się rozpłakać, żebyś uwierzyła? To ja cię nienawidzić powinienem – powiedział Ryszard, a Franciszka skupiła uwagę na jego twarzy. – Nie bój się przedstawienia nie będzie. Faceci nie płaczą, ale też ich boli.

 

 

 

Od tej dyskusji wiele się zmieniło. Franciszka zaczęła mieć wyrzuty sumienia, aż takie, że zrzuciła kilka kilogramów (nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło). Postanowiła naprawić błąd. Przeprowadziła dyskretną, uświadamiającą rozmowę ze swoją niepełnosprawną przyjaciółką Luizą, a następnie przedstawiła ją Ryszardowi.

 

I to był strzał w dziesiątkę. Mężczyźnie spodobała się Luiza, więc się z nią ożenił. Potem przyszedł na świat ich syn, który po tacie odziedziczył ujmującą aparycję i intelekt, a po mamie niepełnosprawność kończyn dolnych. Najważniejsze jednak, że był dzieckiem oczekiwanym i kochanym.

 

 

 

Franciszka natomiast doszła do przekonania, że właściwie to nie zna się na mężczyznach. W związku z czym postanowiła poddać się procedurze zmiany płci (takiej z wycięciem macicy, piersi i zmuszeniem organizmu do przeobrażenia łechtaczki w prącie). Niestety operacja się nie udała i Franciszka zmarła (i nie ma co się specjalnie litować, ponieważ wcześniej, czy później i tak by ją to czekało; a poza tym tylko głupiec idzie pod nóż, gdy tego robić nie musi).

 

 

Luiza i Ryszard poczuli smutek z powodu śmierci Franciszki, dzięki której mogli się poznać, zakochać i ożenić, dlatego na jej pamiątkę nadali swojemu drugiemu synowi imię Franciszek. Chłopiec był dzieckiem autystycznym i z rzadka się odzywał. Najważniejsze jednak, że był dzieckiem oczekiwanym i kochanym.

Koniec

Komentarze

Boże co to jest? 
Tak na serio... Ocieka ironią...
I nie wiem co jeszcze dodać...

Muszę wrócić :)

"Boże co to jest?"
- to miłe, że tak mnie cenisz ;-), ale bez przesady, jestem Tulipanowka

"I nie wiem co jeszcze dodać..."
- do kompotu może być agrest (a on obiecał, że wróci)

Świetne:P.

Pokręcone i wciąga. Tylko czy to fantastyka?

Kilka luźnych uwag:

"Normalny nienarodzony noworodek jakoś by sobie poradził i odplątał się, ale Franciszka nie." -- chodziło o płód, prawda?

"W czasach, gdzie antykoncepcja jest rzeczą powszechną i na co dzień słyszy się dialogi:
- Czego musiałbym dokonać, żebyś się ze mną przespała? - pyta mąż.
- Niczego wielkiego, wystarczy, że poprosisz - odpowiada żona, tyle że innego męża." -- na co dzień? Jejq. Chyba Franciszka trochę jednak przesadza ;-)

"W imieniu innych kalek postanowiłam Rysioraka zabić.
- Och! Nie! Teraz ty przegięłaś. Nie wolno zabijać.
- E tam wolno - zaśmiała się Franciszka." -- mnie na przykład zabił ten tekst :D Na banalne stwierdzenie, lapidarna odpowiedź, która ucina całą pseudofilozoficzną dyskusję. Po prostu uwielbiam takie zagrania. Serio, nie wiem czy to specjalnie, czy tylko tak Ci wyszło, ale ten dialog jest super.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Nowa Fantastyka