- Opowiadanie: ManeTekelFares - Pensjonat

Pensjonat

Zapraszam do lektury. Miłośników gotyku z góry przepraszam, jeśli nie odnajdą go tyle, ile mogli się spodziewać po konkursowych wytycznych.

Serdeczne podziękowania za betę dla niestrudzonej Ambush,  oraz Gruszel i NaN, którzy podobnie, jak pierwsza z wymienionych wnikliwie rozbierają treść opowiadania na czynniki pierwsze, czyniąc go lepszym... od pierwotnej wersji. :-)

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pensjonat

…poprzysiągłem, że odnajdę prawdę i choć cierpieniom nie sposób już zadośćuczynić, to niech przynajmniej pamięć zostanie oczyszczona z niesprawiedliwości. Jednakowoż zamknięty w tym, jak to ładnie o nim mówią, pensjonacie, nie mogę kontynuować zadania. Szukam zatem człowieka o czułym sercu, by wypełnić to, co zacząłem.

Ale najlepiej będzie, mój przyjacielu, jak opowiem wszystko od początku.

Zaczęło się…

 

…szesnastego listopada wieczór przyszedł wcześniej. Przekora spojrzał w niebo – z ołowianych chmur sączyła się gęsta mżawka. Uniósł przedramię, podświetlona tarcza zegarka wskazywała kwadrans do siedemnastej.

– Nic nie poradzę. – Kierowca przekręcił kluczyk w drzwiach autobusu. – Wbiłem już pauzę na tacho. Proszę iść wzdłuż tej drogi. Może ktoś pana podrzuci. Ja nie mogę. – Rozłożył ręce w geście „przykro mi” i ruszył przed siebie.

Przekora odprowadził go wzrokiem, zaglądając w ciemne okna budynków z rzadka rozrzuconych wzdłuż drogi szerokiej zaledwie na trzy metry. Drogi zapewne donikąd, o czym świadczył znak „ślepa ulica” i zamykające horyzont wzgórza. Podświetlił telefonem miejsce, gdzie na słupku zwieńczonym firmową tarczą PKS powinien znajdować się rozkład jazdy. Jedyne co potrafił odczytać z wyblakłej kartki to: Wierchomla Mała – stacja narciarska. „Do której pies z kulawą nogą nie zajrzy”, pomyślał. Ale mógł być wściekły tylko na siebie. Gdyby nie pomylił autobusów, siedziałby teraz w hotelowym pokoju w oczekiwaniu na kolację integracyjną sponsorowaną przez wytwórnię wód, gospodarza konferencji naukowej.

Szybko też wyjaśniło się, dlaczego nikt z koleżanek i kolegów nie martwi się o niego – sieć telefonii komórkowej nie miała zasięgu.

Ponownie rozejrzał się wokół, lecz nie potrafił przekonać się do myśli, by pukać w drzwi domów wyglądających na opuszczone. „A nawet, jeśli ktoś mi otworzy, to o co zapytam? Dobry wieczór, podrzuci mnie ktoś do Muszyny? Macie tu zasięg telefonu?”.

Bezradnie oparł się o autobus i już dojrzewała w nim myśl, by skorzystać z rady kierowcy, gdy kilkadziesiąt metrów w dół drogi czarna sylwetka przecięła światło latarni i zniknęła na poboczu. Bez namysłu, rzucił się do biegu i kilkanaście sekund później stał w miejscu, gdzie najprawdopodobniej postać skręciła. A był to wyłożony betonowymi płytami podjazd, bardzo stromy, bo już po kilkunastu krokach poczuł ucisk w łydkach i oddech wyraźnie przyspieszył. Jednak nagroda czekała tuż za zakrętem. Na tle zbocza odcinały się kontury zabudowań, w oknie pierwszego z nich paliło się światło.

Podjazd ustąpił kamiennym schodom wijącym się niemal pionowo. Gdzieś w połowie drogi Przekora przysiadł na stopniu ciężko dysząc. „Sporą chatę ktoś sobie postawił, ale jakbym miał tak codziennie włazić po tych schodach…” i dotarło do niego, że to nie dom jednorodzinny, tylko coś w rodzaju ośrodka wypoczynkowego, a światło w oknie oznaczało turystów, albo gospodarza obiektu. Postanowił, że wejdzie i zapyta o nocleg. To zdawało się najlepszym rozwiązaniem, bo ortalionowa kurtka wcale nie była taka przeciwdeszczowa, jak zapewniał sprzedawca. Przekora czuł na ramionach wilgoć i zwyczajnie było mu zimno.

Cierpliwie znosząc tnący ból mięśni, pokonał resztę drogi.

Zastukał do drzwi. Odczekał chwilę. Potem zastukał jeszcze raz i jeszcze raz. Nikt nie odpowiadał, nie słyszał też skrzypienia desek i stukotu obcasów.

Nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły.

Wślizgnął się do środka i zdał sobie sprawę, że znajduje się w korytarzu. Obmacał dłonią ściany przy futrynie w poszukiwaniu włącznika światła. Rzeczywiście był tam, jak zwykle, po stronie klamki na wysokości mniej więcej piersi dorosłego człowieka. Przestrzeń rozświetliły kinkiety. Na równoległych ścianach wzdłuż korytarza dwoje drzwi, przez środek pięły się schody na piętro, gdzie najpewniej też wydzielono cztery mieszkania – pokój, albo dwa, plus łazienka i coś w rodzaju aneksu kuchennego – typowy pensjonat dla klasy średniej.

Zrobił krok do przodu i deska pod stopą skrzypnęła tak głośno, że w jego uszach brzmiało to, jak trzask konaru trafionego piorunem. W odpowiedzi zatrzeszczała podłoga za drzwiami po prawej. „To tam paliło się światło”, w wyobraźni zobaczył, że ktoś po drugiej stronie przyłożył ucho do dzielącej ich drewnianej przegrody. Chciał powiedzieć “przepraszam”, ale tylko bezgłośnie poruszył ustami. Zamiast tego przesunął się bliżej, co wywołało kolejne skrzypnięcia.

– Przepraszam – udało mu się wydobyć głos z gardła, ale odpowiedziała cisza.

Powtórzył i znów nic. Stał jeszcze kilka sekund wytężając słuch. Wreszcie zdecydował się podejść i zastukał kłykciami w drzwi.

– Dobry wieczór, chciałbym zapytać o nocleg.

Cisza.

– Było otwarte, dlatego pozwoliłem sobie wejść.

Usłyszał tylko własny oddech.

Czuł wzbierającą irytację i zmęczenie. Podniósł ramię, by oprzeć się o futrynę, ale zahaczył o ustawioną pionowo pod ścianą nartę. Ta osunęła się na następną i na podłogę runęła z łoskotem lawina sprzętu zjazdowego.

– Szlag! – krzyknął.

W tym momencie zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

– Nic się panu nie stało?

– Przepraszam, to niechcący. Zaraz posprzątam. – Przekora przykucnął i uniósł pierwszą nartę z brzegu sterty. Ale nie odrywał wzroku od kobiety.

– Nic nie szkodzi – powiedziała. Mogła mieć około trzydziestu lat, ale raczej nie mniej. Ciemne długie włosy okalały pociągłą twarz, na której zaznaczały się delikatne zmarszczki. Szczególnie w kącikach oczu o stalowoniebieskich tęczówkach. – Jak pan tu trafił?

– Prawdę mówiąc, jestem tu przypadkiem. Przyszedłem za panią, bo…

– Za mną? – weszła mu w słowo.

– To nie tak, jak pani myśli. – Przekora uciekł wzrokiem w podłogę. – To wygląda idiotycznie, ale proszę mi wierzyć, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazłem się w tej miejscowości i nie mam się jak stąd wydostać. Nazywam się Mirosław Przekora, jestem nauczycielem akademickim. Jechałem na konferencję naukową. Pomyliłem autobusy. Kierowca zostawił mnie tutaj. Zobaczyłem, że ktoś idzie i poszedłem za tym kimś.

– Szedł pan za nim aż tutaj?

Chwilę zwlekał z odpowiedzią, bo przeszło mu przez myśl pytanie, dlaczego kobietę interesują takie szczegóły. Jednak postanowił być spolegliwy i udzielać wyjaśnień na tyle, na ile to będzie potrzebne.

– Niezupełnie. Stałem na przystanku i widziałem człowieka na drodze, potem skręcił w bok. Odnalazłem to miejsce i zobaczyłem światło w oknie. Myślałem, że to pani.

– Widział pan kogoś wchodzącego do tego budynku?

– Nie.

Kobieta przymknęła oczy i Przekora mógłby przysiąc, że słyszy westchnienie, którego nie sposób pomylić z fizycznym wyrażeniem duchowej ulgi. W tej samej chwili z głębi pokoju dobiegł dźwięk przypominający kwilenie przebudzonego dziecka. Kobieta cofnęła się. W zamku drzwi rozległ się szczęk przekręcanego klucza.

Przekora chwilę stał nieruchomo zdezorientowany. Wreszcie wzruszył ramionami – najwyraźniej wystraszył kobietę, ale nic nie mógł zrobić w tej sytuacji. Zrzucił na podłogę plecak i wyszedł przed budynek. W kieszeni kurtki namacał paczkę chesterfieldów, w spodniach znalazł zapalniczkę.

Zaciągnął się głęboko. W sumie sytuacja nie wyglądała beznadziejnie. Dostrzegł nowe możliwości. Wślizgnie się do korytarza, i o ile nie narobi hałasu, schowa się pod schodami i przeczeka noc. Gdyby właściciel pensjonatu niespodziewanie się pojawił, zapłaci mu i tyle. A jeśli on albo ta kobieta wezwą policję? Też dobrze. Przynajmniej zabiorą go z tej cholernej dziury. „Wystarczy mówić prawdę”, pocieszał się.

Powiało chłodem. Zdusił niedopałek butem i spojrzał w górę. Chmury wciąż zasłaniały niebo, ale sypały teraz drobnymi białymi płatkami.

 

Dopiero później zdałem sobie sprawę, że już wtedy w moim umyśle toczyła się walka. Świadomość szukała sposobu na przetrwanie nocy i dotarcia na konferencję, natomiast podświadomość próbowała odczytać znaki z twarzy i zachowania tej kobiety. Intuicja, instynkt, przyjacielu. Niepotrzebnie je zagłuszałem.

 

Przekora wypalił kolejnego papierosa i ledwo rozgniótł go na deskach werandy, śnieżnego puchu przybyło na tyle, że rozjaśnił okolice pensjonatu. Z nagiego zbocza wystrzeliwały cienie słupów wyciągu, poniżej majaczył podłużny, drewniany budynek ze skośnym dachem. Z komina unosiła się smużka dymu.

Otwartą dłonią dotknął czoła. „Teraz rozumiem”, pomyślał. To tam wszedł człowiek, którego widział na ulicy, a kobieta była zdziwiona, bo pewnie całe popołudnie siedziała w pokoju. Albo nawet cały dzień z powodu deszczu. Pomyślał jeszcze, że tam na dole zapyta o nocleg – może będzie miał więcej szczęścia. Mimo wszystko, nie chciał być wzięty za bezdomnego, albo włamywacza.

Ponoć bardziej męczące dla nóg jest schodzenie ze zbocza, niż wchodzenie.

Nic bardziej mylnego. Przekora sto dwadzieścia stopni schodów pokonał w niespełna dwie minuty i kiedy przysunął twarz do pierwszego z napotkanych okien, w ogóle nie czuł zmęczenia. Pomieszczenie zajmowało całą szerokość budynku. Przez przeciwległe okno wlewało się światło ulicznej latarni, zatrzymując się na konturach umeblowania – regałów i stołów z połyskującymi metalicznie blatami, na których rozpoznał typowe wyposażenie kuchenne. Tyle tylko, że było tego dużo, jak w restauracji. Budynek zapewne w sezonie narciarskim pełnił funkcję lokalu gastronomicznego.

Przesunął się wzdłuż ściany w stronę kolejnego okna, które zdawało się przepuszczać silniejsze światło. Spojrzał przez szybę, po czym jak rażony prądem rzucił się w tył. Plecami uderzył o barierkę podcienia i zatoczył się na drewnianą podłogę. Tętno dwieście, serce waliło jakby chciało uwolnić się z klatki.

Wciągnął powietrze i wypuścił przez przymknięte usta. Spojrzał w okno – spodziewał się tam człowieka, ale nie twarzy centymetr od szyby.

Puls wracał do normy. Świadomość potłuczonych mięśni pleców docierała do mózgu. Kilka metrów dalej pisnęły drzwi, a sekundę później męski głos.

– Nic się panu nie stało?

Przekora oparł dłoń o podłogę, wyprostował się w łokciu, podparł kolanami i wstał.

– Przepraszam – odpowiedział.

– Kim pan jest? – dopytywał głos przypominający winylową płytę odtwarzaną ze staroświeckiego gramofonu. Przekora dałby głowę, że należał do staruszka z rakiem krtani. Ale w świetle otwartych drzwi stał facet, wysoki na dwa metry, o ciemnych włosach i twarzy nie pierwszej młodości, lecz jeszcze nie starca. Co oczywiście wcale nie musiało oznaczać, że nie był chory na raka krtani.

– Nazywam się Mirosław Przekora… – i powiedział dokładnie to samo, co kobiecie w domu na zboczu wzgórza.

– Niech pan wejdzie. – Mężczyzna wsunął się do środka pierwszy. Kiedy Przekora również znalazł się w pomieszczeniu przypominającym stołówkę, dodał: – Herbaty? Kawy nie ma.

– Poproszę.

Mężczyzna pchnął wahadłowe skrzydła drzwi na jedynej kamiennej ścianie, która, jak Przekora się domyślił, była główną osią konstrukcyjną budynku, pełniącą również funkcje kanałów spalinowych i wentylacyjnych. Z jednej strony dla kuchni, a z drugiej dla kominka w sali jadalnej.

Na herbatę czekał pięć minut. Objął dłońmi ciepły kubek i podążył wzrokiem za gestem dłoni gospodarza. W kominku trzaskał ogień trawiąc brzozowe polana. Prostopadle po obu stronach stały ławy zasłane owczymi skórami.

– Niestety nie ma tu pokoi noclegowych. Musi to panu wystarczyć.

– Dziękuję, w mojej sytuacji to bardzo dużo. Oczywiście zapłacę.

– Nie trzeba. – Mężczyzna zajął miejsce na ławie i przykrył kolana jedną ze skór.

Przekora podszedł do okna. Gwiazdy wciąż były schowane za chmurami, a i tak śnieżna pokrywa sprawiała, że widoczność wynosiła dobre dwieście metrów.

– Piękny jest świat w śniegu – powiedział, bo czuł, że musi jakoś podtrzymać rozmowę. Uśmiechając się, odwrócił głowę w stronę swojego wybawcy. Ten zdążył kolejną skórą przykryć pierś i wpatrywał się w ogień. Milczał. – Jeszcze raz panu dziękuję i jeśli mogę się jakoś odwdzięczyć…

Mężczyzna nie odwracał twarzy od kominka.

Przekora doszedł do wniosku, że najwyraźniej gospodarz wolałby zostać sam, więc nie będzie nadużywać gościnności i zwyczajnie się zamknie, wypije herbatę i spróbuje się przespać. „O czwartej rano pójdę na przystanek i poczekam”, postanowił. Wzrokiem podążył za szybę. Chmury przestały dosypywać śniegu, a on poczuł senność. Jeszcze tylko na jedno uderzenie serca, uwagę odwróciła błyskawica rozświetlająca niebo i zarys ludzkiej sylwetki w połowie drogi między pensjonatem a ścianą lasu na zboczu.

Otwierał oczy z coraz większym trudem. Potrzeba snu plątała w umyśle zwidy z rzeczywistością. Odpływał.

Ułożył się na ławie, przykrył skórami i zanim brakło sił, by unieść powieki, zapamiętał twarz mężczyzny, na której tańczyły refleksy płomieni – wyblakłe, jakby porażone jaskrą oczy, poniżej usta poruszały się w słowach: nie zdążyłem.

Mówi się, że sny są odbiciem wydarzeń zakończonego dnia wymieszanym z lękami zalegającymi w podświadomości. W dzień spóźniamy się na autobus, a we śnie jesteśmy w środku sztormu na nabierającym wody statku. Czasem podświadomość ratuje nasz przemęczony umysł i podsuwa marzenia. Kobieta, która zamyka drzwi i w niby jawie pojawia się na tle światła błyskawicy, w sennym marzeniu biegnie z uśmiechem przez usłaną kwiatami łąkę. Dłonie splatają się, czuć zapach i ciepło ciała. Oddech na szyi.

Jednak tym razem Przekora usłyszał jej krzyk.

Zerwał się z posłania i przez kilka nierównych oddechów próbował zrozumieć, co się stało. Spojrzał na zegarek. Podświetlona tarcza wskazywała dziesięć po trzeciej. Wokół panowała ciemność. Wytężył wzrok. W środku kominka czarna otchłań, ława naprzeciw zdawała się pusta. Wyciągnął ramię i przesuwał się przed siebie, aż poczuł chłód desek.

„Gdzie on jest?”, zapytał w myślach.

Wstał i ruszył w stronę okna. Ale w połowie drogi zmienił zdanie i podszedł do drzwi wejściowych. Obmacał okolice futryny i bez wahania wcisnął przycisk kontaktu – światło nie zapaliło się.

Używając ramion jak lasek ślepca obadał pomieszczenie i pchnął drzwi do kuchni. Bez trudu znalazł włącznik światła, jednak i tym razem żarówki nie rozbłysły. Przycisnął plecy do regału i zbierał myśli.

„W porządku”, układał w głowie możliwie logiczne wytłumaczenia, „ludzie pracują o różnych porach. Ten facet pewnie gdzieś w gospodarstwie rolnym, a wiadomo zwierzęta trzeba karmić wcześnie. Światło nie działa, bo z przyzwyczajenia wyłączył główny bezpiecznik”.

Jednak mózg nie dał się oszukać. „To dlaczego spał na ławie przy kominku w stołówce nieczynnego baru?”.

W tym momencie poczuł strach – nie chwilowe przerażenie się twarzy w oknie – tylko lęk, który podstępnie wdzierał się do myśli i sprawiał, że człowiek ma problem z poruszaniem się, a co gorsze, z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Dlatego też ściskał w dłoni telefon, ale bał się użyć funkcji latarki.

Minęło kilka minut absolutnej ciszy. Dotarło do niego, że musi coś zrobić. Korzystając ze światła ulicznej latarni wpadającego do środka lustrował pomieszczenie na tyle, na ile się dało. Skupił się na przedmiotach, które mogłyby posłużyć do ewentualnej obrony.

Wybrał nóż. Długie na trzydzieści centymetrów ostrze dodawało odwagi.

Wrócił do sali jadalnej. Nasłuchując, ponownie odczekał kilka minut. Gdy przez ten czas panowała cisza, uspokoił się całkiem. Podszedł do okna, z którego widać było dom na zboczu. Na parapecie leżała koperta. Zwyczajna biała koperta rozmiar C6. Obrócił ją w palcach. Brakowało znaczka, adresata, nadawcy i była zamknięta. W trakcie podważania paznokciem papieru w miejscu klejenia, kątem oka dostrzegł, że od lasu w stronę budynku biegnie postać. Był pewien, że to kobieta – choć kierowało nim bardziej przeczucie, niż znajomość różnicy w sposobie poruszania się mężczyzn i kobiet. Doskoczył do drzwi wejściowych i wyszedł na zewnątrz wpatrując się w ruch postaci, która była już na werandzie, a po chwili zniknęła w budynku. Kilka sekund później ciszę rozerwał krzyk, dobywający się z gardła ze wszystkich sił, tłumiony tylko na czas potrzebny do zaczerpnięcia powietrza. Dziesięć sekund, dwadzieścia, w ciągu których Przekora czuł ciarki pędzące po skórze i podrywające do pionu wszystkie włosy. Po czym krzyk zamarł, jeszcze tylko zaledwie chwilę odbijając się echem od wzgórz.

Paraliż ustąpił, gdy nadnercza wyrzuciły do krwi potężną dawkę adrenaliny – uciekaj albo walcz. Wydobył z kieszeni telefon. Wybrał numer sto dwanaście. Przyłożył aparat do ucha. Brak sygnału oczekiwania na połączenie. „Nie ma zasięgu”, przypomniał sobie.

Zerwał się z miejsca i popędził po betonowych płytach na główną ulicę. Dopadł do ogrodzenia pierwszego domu. Przy zamkniętej furtce brakowało dzwonka. Już miał przeskoczyć ogrodzenie, gdy zamiar ostudziło warczenie psa – nie mniejszego od owczarka niemieckiego. Przy drugim domu było podobnie. Trzeci też bez domofonu, ale przed bramą stał zaparkowany samochód. Pomyślał, że włączy alarm. Kopnął w koło, w zderzak. Wreszcie chwycił reling dachowy i z całych sił na zmianę pociągał i odpychał auto. Amortyzatory trzeszczały, alarm się nie włączył.

Brakło mu odwagi, żeby wybić szybę i nacisnąć klakson. Podobnie, jak brakło odwagi, żeby wołać o pomoc. Wtedy dotarło do niego, że w garści wciąż ściska potężny nóż do mięsa. Ostrze połyskiwało odbijając światło latarni. „Jezu”, pomyślał i cisnął narzędzie na pobocze.

Przeszedł jeszcze prawie kilometr i pozostałe pięć domów również tonęło w głębokim śnie. Był sam i ogarniało go zmęczenie. Nie wiedział, co ma robić. Wyrzucał sobie, że nie pobiegł do pensjonatu na ratunek. Rozum podpowiadał jednak, że jeśli doszło do zbrodni, on też mógłby zginąć. Mieć nóż to jedno, a umieć nim walczyć to drugie, najpewniej decydujące o życiu. Przypomniał sobie spojrzenie mężczyzny przy kominku i poczuł suchość w gardle – to był pusty wzrok mordercy.

 

Jakże się myliłem, przyjacielu. Jakże się myliłem. To co widzą oczy jest często złudzeniem. To nie oczy widzą, tylko nasz umysł.

Teraz, kiedy przed oczyma staje mi obraz twarzy tego mężczyzny, rozumiem co mówiła. To było spojrzenie człowieka przepełnionego bólem, bólem wywołanym niesprawiedliwym i niezasłużonym cierpieniem, takim, którego człowiek nie jest w stanie unieść. Jedyne co mógł w takiej chwili zrobić, to krzyczeć do utraty tchu.

 

Zdecydował.

Jedyna szansa, to uciec z tego miejsca jak najdalej i kiedy telefon wejdzie w zasięg, powiadomi policję. Zegarek wskazywał czwartą dwadzieścia.

Do drogi wojewódzkiej łączącej Piwniczną z Muszyną miał siedem kilometrów, czyli półtorej godziny marszu. Ale nawet gdyby o tym wiedział i tak by szedł, jeśli zajdzie potrzeba, całą noc.

Na szczęście już niespełna po dwóch kwadransach usłyszał za sobą warkot silnika. Obrócił się i rzeczywiście zbliżały się światła pojazdu. Wyszedł na środek drogi i machał rękoma.

Pojazd zatrzymał się. To był autobus – znajomy autobus ze znajomym kierowcą.

Gdy tylko otworzyły się drzwi, Przekora krzyknął wskazując ręką w kierunku przeciwnym do jazdy.

– Tam się wydarzyło coś strasznego. Musimy wezwać policję. Ma pan zasięg w telefonie, albo radio cb?

Kierowca przymknął powieki i zacisnął usta.

– Po coś tam polazł – powiedział do siebie pod nosem.

– Musimy zadzwonić na policję. – Przekora nie ustępował. – Albo jedźmy na posterunek. – Wskoczył do środka i zajął pierwsze miejsce przy drzwiach. – Szybko.

Kierowca pchnął lewarek skrzyni biegów do przodu, ale zmienił plany. Zaciągnął hamulec ręczny i obrócił się w poprzek fotela.

– Tak, stało się coś strasznego.

– To na co czekamy? Jedzie pan na policję?

– Nie. Jadę do Muszyny, a potem do Piwnicznej.

Przekora poczuł się, jakby został spoliczkowany. Krew uderzyła do głowy. Ale nic nie odpowiedział.

– Niech pan siedzi i słucha – kierowca kontynuował. Mówił powoli i bardzo wyraźnie. – Lata temu w domu na górce wydarzyła się tragedia. To jedna z tych historii miłosnych, które kończą się bardzo źle.

– Ale dzisiaj…

– Słuchaj pan, będę się streszczał. Piętnaście lat temu jakaś kobieta z Torunia, czy Bydgoszczy, nie pamiętam dokładnie skąd, uciekła od męża. Ukrywała się po kraju, a on ją ścigał. Znalazł ją tutaj, właśnie szesnastego listopada i zabił.

Przekora milczał, całkowicie skołowany.

– Powiesił ją na poręczy schodów – ciągnął kierowca – a sam pchnął się nożem. Tak ustaliła policja.

– Krzyczał ktoś…

– Tak, krzyczał. I to nie raz.

Twarz Przekory czytelnie wyrażała „nie rozumiem”.

– Sam tego nie rozumiem. – Wzrok kierowcy podążył daleko za przednią szybę pojazdu. – I nie chcę rozumieć. – Po chwili wypełnionej ciszą, kontynuował – Przez kilka lat pensjonat próbował funkcjonować normalnie, jednak dokładnie każdej nocy z szesnastego na siedemnastego listopada goście słyszeli krzyki, odgłosy walki. Uciekali. Raz za razem przyjeżdżała policja i nigdy niczego nie znaleziono. Pensjonat ostatecznie zamknięto. Potem, co jakiś czas, we wsi pojawiali się ludzie, którzy biegali z łopatami po wzgórzu i lesie. Miejscowi znajdywali takiego typa wyczerpanego, mamroczącego, jak koronkę różańca, „musi tu być”. Zabierało go pogotowie. A za rok pojawiał się następny ze szpadlem. Co roku to samo. Dlatego też wszystkie pensjonaty w listopadzie są zamknięte, życie po zmroku zamiera, a mieszkańcy na tę noc zamykają się w domach, wkładają zatyczki do uszu i pod żadnym pozorem nie wychodzą.

Znów milczeli ponad minutę.

– A dziecko? – Przekora przypomniał sobie moment, zanim kobieta zatrzasnęła przed nim drzwi.

Kierowca zmarszczył czoło.

– Nie było tam żadnego dziecka. Zazdrosny facet zabił kobitę i popieprzył życie mieszkańcom wsi. Ot, wszystko.

Gdyby Przekora miał teraz odpowiedzieć, co czuje, odparłby bez namysłu i zgodnie z prawdą: nie wiem. Za to głęboko wierzył, że logiczne wytłumaczenie tego wszystkiego istnieje.

– Proszę otworzyć. Wysiadam.

Świtało.

 

Dzień zapowiadał się równie przygnębiająco, jak poprzedni. Temperatura wzrosła, z chmur znów sączyła się mżawka. Śnieg zamieniał się w błoto.

Przekora wbiegł po betonowych płytach, wskoczył na drewniany podest i pchnął drzwi do stołówki. Zatrzymał się.

W dziennym świetle wszystko wyglądało inaczej. Przestronne, widne pomieszczenie wypełnione było smugami kurzu wzbitymi przez impet otwieranych drzwi. Podszedł do kominka. Odruchowo wyciągnął dłoń, by sprawdzić, czy jest jeszcze ciepły, ale szybko ją cofnął. Przykucnął, żeby się przyjrzeć. Kilka nadpalonych szczap pokrywała warstwa pyłu, gdzieniegdzie dostrzegł pajęcze sieci. Było pewne, że nikt tu nie rozpalał od tygodni, a może nawet miesięcy – z całą pewnością, nie ostatniej nocy.

Zajrzał do kuchni.

Wyglądała jak opuszczona w pośpiechu. Zabrudzone tłuszczem naczynia spiętrzone w zlewie i porozrzucane na metalowych blatach, wpół otwarte szafki, przewrócone krzesło.

Podszedł do kuchenki gazowej. Palniki zaszły rdzawym nalotem. Ostatnim sensownym wytłumaczeniem dla wieczornej herbaty był stojący na parapecie czajnik elektryczny. Wcisnął przycisk otwierający wieko. Kurz wzbił się chmurą. Zajrzał do środka. Wapienny osad to nic, ale na plastykowych ściankach wykwitał brudnozielony nalot.

Ze wszystkich sił próbował objąć rozumem, co widział, zarówno teraz, jak i kilka godzin temu. „Jestem naukowcem, do cholery”, pomyślał.

– Nie zwariowałem – dodał na głos. – Nie zwariowałem.

Za oknem zobaczył schody prowadzące do pensjonatu.

Biegł, pokonując po dwa stopnie. Zaczęło mu brakować tchu, gdy dopadł werandy. Zebrał się w sobie, naparł na drzwi wejściowe. Ustąpiły od razu i znalazł się wewnątrz. Znów podmuch otwieranych drzwi wzbił w powietrze drobinki kurzu.

Pod ścianą po lewej stały równo ułożone narty. Przeciągnął dłonią po jednej z nich. Kurz. Dużo kurzu.

– Nie zwariowałem.

Nacisnął klamkę drzwi pomieszczenia, jak sądził, jeszcze w nocy zajmowanego przez nieznajomą kobietę. Oczom ukazał się pusty pokój. Nie licząc mebli – zasłanego podwójnego łóżka, stołu z obrusem, pary krzeseł, kredensu, szafy.

„A może się przesłyszałem”, świadomość walczyła, gdy do umysłu wdarło się wspomnienie kwilenia dziecka.

Intuicja.

Podświadomość nigdy cię nie okłamie, przyjacielu. Możesz jej zaufać. Ale niestety światu, a właściwie ludziom, potrzebne są dowody.

 

Przekora wrócił na korytarz. Po lewej stronie otwartych drzwi wejściowych leżał plecak.

– Nie zwariowałem.

Wyszedł na werandę. Sięgnął do kieszeni po pudełko z papierosami i zapalniczkę. Niestety paczka była pusta. Obmacał resztę kurtki w nadziei, że ma jeszcze jedno opakowanie. Jedyne co znalazł to portfel, bilet autobusowy i kopertę.

Oparł się o barierkę, otworzył list i czytał.

Ostatnie skreślone słowa: „znajdź grób dziecka” wbiły mu się w umysł na zawsze.

Spojrzał na las. „To stamtąd wracała”.

Zrozumiał, nie spocznie dopóki nie znajdzie odpowiedzi.

 

Szukałem wiele razy. I niestety niczego nie znalazłem. Ale jestem pewien, że to nie tak, jak mówią ludzie we wsi, jak to opisali w raportach śledczy. Powiedziały mi to jej oczy. Oczy, które kryją nicość w sercu. Gdzie nie ma już ani bólu, ani strachu. Oczy, w których umarła nadzieja.

 

* * *

Marek Ostrowski, stażysta z Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia w Pruszkowie* złożył kartkę papieru i włożył do koperty. Całość wsunął do kieszeni kurtki. W pośpiechu, bo do zatoczki wjeżdżał autobus. Drzwi otworzyły się.

– Jedzie pan do Wierchomli? – zapytał.

– Na tabliczce przecież widać – odpowiedział kierowca i wskazał ręką przednią szybę.

– Przepraszam, nie zauważyłem. – Ostrowski uśmiechnął się i postawił nogę na pierwszym stopniu.

– Nie ty pierwszy – mruknął kierowca.

Ostrowski nie usłyszał tego. Podobnie jak nie dostrzegł, że gdy wsiadał, koperta wypadła z kieszeni na jezdnię.

I nie mógł już widzieć, że kiedy autobus wyjeżdżał z zatoczki, po kopertę schylił się młody chłopak.

 

Przyjacielu, który czytasz ten list, nie wiem kim jesteś. Ale zaklinam cię na wszystko, odnajdź grób dziecka, niech świat pozna prawdę, a utrudzone dusze opuszczą Ziemię.

Zrób to, bo nie zaznasz już spokoju, jak i ja nie mogę zaznać.

 

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------

*inaczej: Pałac Tworkowski, lub jak kto woli, Tworki. :-)

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Bardzo dobry horror, ma klimat, mroczną opowieść o morderstwie, ma tajemnicę, zagadkowe zakończenie, fajnych bohaterów.

 

Z technicznych:

Macie tu zasięg telefonu?” – brak kropki

„To dlaczego spał na ławie przy kominku w stołówce nieczynnego baru?” – i tu

 

Dopiero później zdałem sobie sprawę (przecinek) że już wtedy w moim umyśle toczyła się walka.

 

… i z całych sił na zamianę pociągał i odpychał… – literówka

… a mieszkańcy na noc zamykają się w domach,… – literówka

 

Pozdrawiam i klikam. :)

Pecunia non olet

Hej hej. Na początek uwagi:

Podjazd ustąpił kamiennym schodom wijącym się niemal pionowo. Gdzieś w połowie drogi przysiadł na stopniu ciężko dysząc.

Biedny zdyszany podjazd.

 

Przestrzeń rozświetliły kinkiety na bocznych ścianach. Na każdej z nich para drzwi

Na kinkietach, jak rozumiem? ;)

 

– Przepraszam – chciał powiedzieć, ale tylko bezgłośnie poruszył ustami.

Skoro ostatecznie głosu nie dobył, to skąd zapis jak w dialogu? Zamieniłabym na cudzysłów.

 

Podniósł ramię, by podeprzeć się o futrynę, ale zahaczył o nartę podpartą o ścianę.

Powtórzenie.

 

Kobieta przymknęła oczy i Przekora mógłby przysiąc, że słyszy westchnienie, którego nie sposób pomylić z objawem poczucia ulgi.

Objaw poczucia ulgi brzmi imo zbyt klinicznie i sztywno.

 

Ale w świetle otwartych drzwi stał facet, wysoki na dwa metry o ciemnych włosach i twarzy, której nie sposób pomylić ze starczą.

Dwa metry o ciemnych włosach ;) Przecinek by się przydał.

 

Mężczyzna wsunął się do wewnątrz pierwszy.

Może do środka? Chyba że miał skorupkę jak żółwik.

To stwarza niejaki problem z kolejnym zdaniem:

 

Kiedy Przekora stanął na środku pomieszczenia przypominającego stołówkę, dodał: – herbaty? Kawy nie ma.

Ale można to trochę przerobić, na przykład: Kiedy Przekora znalazł się w pomieszczeniu przypominającym stołówkę, dodał: – herbaty? Kawy nie ma.

I “herbata” wielką literą.

 

Gwiazdy wciąż był schowane za chmurami

Były.

 

Jeszcze raz panu dziękuję i jeśli mogę się jakoś odwdzięczyć.

Trzykropek na końcu?

 

Przekora doszedł do wniosku, że najwyraźniej gospodarz bardziej wolałby zostać sam

Zbędne, raczej nie można woleć mniej.

 

Chmury przestały dosypywać śniegu, a on poczuł senność. Jeszcze tylko na kilka uderzeń serca, uwagę odwrócił błysk rozświetlający niebo i zarys ludzkiej sylwetki w połowie drogi między pensjonatem a ścianą lasu na zboczu.

Do czego się to odnosi? Do senności? Czy do błysku rozświetlającego niebo? Bo jeśli do tego drugiego, to zakładam, że była to błyskawica, co tworzy kilka problemów. Po pierwsze – błyskawica przy padającym śniegu? Po drugie – błyskawica to ułamek sekundy, nie kilka uderzeń serca. A jeśli owym błyskiem było coś innego, to warto by wyklarować, co takiego.

 

Mówi się, że sny są odbiciem wydarzeń zakończonego dnia wymieszane z lękami zalegającymi w podświadomości.

Wymieszanym, jeśli odbiciem. Ewentualnie odbiciami wydarzeń zakończonego dnia wymieszanymi z lękami…

 

Używając ramion jak lasek ślepca przemierzył pomieszczenie i pchnął drzwi do kuchni.

Czyli, jak rozumiem, macał nimi podłogę? Jeśli tak, to na czworakach trudno cokolwiek przemierzać, więc może warto by zmienić na “obadał”?

 

W tym momencie poczuł strach – nie chwilowe przestraszenie się twarzy w oknie – tylko lęk, który podstępnie wdzierał się do myśli i sprawiał, że człowiek ma problem z poruszaniem się, a co gorsze, z podjęciem jakiejkolwiek decyzji.

To też mi nie brzmi. Wypróbujmy to w stosunku do czasownika “poczuł”: poczuł przestraszenie się? Zmieniłabym na chwilową panikę/nagłe przerażenie.

 

Korzystając ze światła wpadającego od ulicznej latarni

Tu też się coś zepsuło. Korzystając ze światła ulicznej latarni wpadającego do środka?

 

– Powiesił ją na poręczy schodów – ciągnął kierowca, – a sam pchnął się nożem.

Uwaga na zabłąkane przecinki, o tej porze roku bywają agresywne.

 

Namacał resztę kurtki w nadziei, że ma gdzieś jeszcze jedno opakowanie.

Obmacał. Namacanie sugeruje akcję zakończoną sukcesem.

 

Masz momentami taką dziwną manierę, by podawać bardzo dokładne informacje, zwłaszcza jeśli chodzi o przedziały czasu, odległości, wzrost. Piszesz, że Przekora czekał na herbatę dokładnie pięć minut, do drogi miał dokładnie siedem kilometrów, facet miał dokładnie dwa metry wzrostu. Taka luźna obserwacja.

Początek mi się podobał. Dobrze zbudowałeś nastrój, czytelnikowi udziela się rosnące skołowanie Przekory. Niestety, rozwiązanie zagadki trochę zawodzi, jest mało oryginalne. Czytało się dobrze, ale nie jestem w pełni usatysfakcjonowana, zwłaszcza, że chyba zagubiłam się w końcówce i nie do końca zrozumiałam, o co w niej chodziło.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo dziękuję za spostrzeżenia. Zastosowałem się do uwag, zmiany wprowadzone.

 

bruce, dziękuję za klika.

 

gravel,

 

Masz momentami taką dziwną manierę, by podawać bardzo dokładne informacje, zwłaszcza jeśli chodzi o przedziały czasu, odległości, wzrost. Piszesz, że Przekora czekał na herbatę dokładnie pięć minut, do drogi miał dokładnie siedem kilometrów, facet miał dokładnie dwa metry wzrostu. Taka luźna obserwacja.

To może dlatego, że bardzo nie lubię używać przysłówków. Określenie, że jest coś wysokie, głębokie, odległe, dla każdego może oznaczać coś innego. Głęboka studnia to taka, która ma 5 metrów, dziesięć, piętnaście? Daleko to i sto kilometrów, ale też i tysiąc. Albo ile trwa chwila? Po prośbie o wyniesienie śmieci, to może być nawet cały dzień.

Oczywiście lepiej by pewnie warsztatowo wyglądało, gdyby używać porównań, typu wysoki jak kredens, ale ja jakoś upodobałem sobie surowość liczb.

Początek mi się podobał. Dobrze zbudowałeś nastrój, czytelnikowi udziela się rosnące skołowanie Przekory. Niestety, rozwiązanie zagadki trochę zawodzi, jest mało oryginalne. Czytało się dobrze, ale nie jestem w pełni usatysfakcjonowana, zwłaszcza, że chyba zagubiłam się w końcówce i nie do końca zrozumiałam, o co w niej chodziło.

Nie raz zdarzyło mi się to nieprzyjemne odczucie złości na autora, że mnie zawiódł zakończeniem (ostatnie strony Pana Lodowego Ogrodu wyryły mi się ogromną raną, a tak pięknie Grzędowicz prowadził mnie przez cztery tomiszcza).

Niestety mogę jedynie przeprosić, że nie udało mi się wypełnić przyjętej zasady „nie rób drugiemu, co tobie…

 

To ja bardzo dziękuję za tak dobre opowiadanie grozy i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Aż muszę poszukać, co piszesz pod naprawdę dobrymi. :-)

Hahaha. :D

Pecunia non olet

Przeczytawszy.

Początek niby zapowiadał, co tu się zdarzy, ale w toku akcji udało Ci się zakręcić czytelnikiem tak, że dalsza część nie była całkiem oczywista. To dobrze, bo rzeczy powinny wynikać z ciągu wydarzeń, ale nie walić łopatą w twarz. Językowo solidnie, chociaż w kwestii interpunkcji chyba mamy inny ulubiony zapis wtrąceń.XD Kompozycja w porządku, ale pochyliłabym się nad nieco jaśniejszym zakończeniem. Nagła zmiana perspektywy w narracji trzecioosobowej to niby nie problem, ale zabrakło mi odpowiedniej przygrywki na wejście, więc trochę się zgubiłam. Gotyk oczywiście występuje na całej długości tekstu czyli ogółem jest na plus.

Już na wstępie masz u mnie plusa za akcję osadzoną w znanych mi okolicach. Tak się tylko zastanawiam, czy ten nawiedzony pensjonat istnieje naprawdę albo inspirowałeś się prawdziwymi wydarzeniami z okolic Piwnicznej, bo akurat nie kojarzę nic takiego. Bardzo dobry klimat, trochę z Gabińskim mi się skojarzyło. Historia może nie jest jakaś mocno zaskakująca, ale i tak wciąga i zaciekawia, umiejętnie się pobawiłeś znanymi schematami.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Ja powiem tylko krótko: bardzo satysfakcjonujące opowiadanie.

Przyłączam się do pytania fanthomasa o lokalizację. Byłam w Wierchomli w zeszłym roku i pamiętam dokładnie taki pensjonat, jaki opisujesz… Na szczęście byłam tam w lecie, więc żadnych udręczonych duchów nie spotkałam ;)

 

Na każdej z nich para drzwi

Niby nie błąd (chyba?), ale napisałabym raczej “dwoje drzwi”.

Korzystając ze światła ulicznej latarni wpadającego do środka lustrował pomieszczenie i na tyle, na ile się dało.

Coś tu się nie zgadza. To “i” zostało po jakichś przeróbkach?

Jedyna szansa, to uciec z tego miejsca jak najdalej i kiedy telefon wejdzie w zasięg, powiadomi policję.

Chyba literówka, powinno być: powiadomić?

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej, hej, komentujący. Miło Was czytać.

oidrin,

chociaż w kwestii interpunkcji chyba mamy inny ulubiony zapis wtrąceń.XD

Jestem już na tyle stary, że chyba pogodziłem się z tym, że interpunkcja mnie pokonała. Starałem się i staram nadal, jednak ona wciąż jest górą.

ale pochyliłabym się nad nieco jaśniejszym zakończeniem.

Ręka mi drżała, a umysł nadal nie wie, czy tak, czy nie.

Mam jedno zdanie, które tuż pod koniec wiele wyjaśnia. Ale :-) Podświadomość mówi mi: ufaj inteligencji czytelnika. I klops, mam dylemat. 

Jeśli to nie problem, możemy się umówić, że jeśli to opowiadanie będzie miało jakiekolwiek znaczenie w konkursie, to uzgodnimy, czy to zdanie dopisać. 

 

mindenamifaj, fanthomasie,

spieszę z wyjaśnieniami.

Prawda, że piękny? :-)

Byłem tam w parę lat temu, właśnie w listopadzie. Ciut wcześniej, niż w opku, przed naszym Independence Day. Przez kilka dni byliśmy (ja, żona, dwójka dzieci) absolutnie sami w tej chacie. Ciemno, głucho. Fajnie. :-)

Dopiero na przedłużony weekend ludzie zaczęli się zjeżdzać.

 

Tam smoliłem wieczorem browarka. Gdyby nie latarka w telefonie, pewnie byłbym połamany. 

Zaglądałem w okna, a jakże. Od razu zwróciłem uwagę na kuchnię. Rzeczywiście wyglądała, jak opuszczona w pośpiechu. 

Ale to nie koniec literackiej przygody z Wierchomlą i tymi budynkami.

Kiedy siedziałem sobie na piwku pod tym daszkiem na dole, gdzieś wewnątrz budynku pojawiał się dźwięk przypominający starą maszynę parową w piwnicy szalonego naukowca.

EDIT

Poważne przeoczenie.

Zdjęcia: google maps.

O, jakie genialne fotki! Super pasują do opka! 

Pecunia non olet

ManeTekelFares, tak, dokładnie to miejsce miałam na myśli :D

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej.

Zatrzymał mnie pierwszy akapit, a właściwie fragment napisany kursywą. Nie wiem, jak do tego podejdziesz, ale to najlepsza część opowiadania. Można więc pogratulować, bo początek jest ważny, albo zatrzyma czytelnika albo zniechęci. Twój buduje klimat i jest idealnie skrojony.

Samo opowiadanie nie utrzymało mnie już w takiej ciekawości, jak wstęp. Przyczynę upatruję w dwóch, może trzech elementach. Pierwszy z nich to odwieczny problem gdzie Autor widzi wszystko w głowie, ale nie wszystko przedstawia czytelnikowi. Bo opowiadanie zaczyna się zwyczajnie, obyczajowo i trochę nie pasują mi reakcje bohatera, który reaguje na wyrost, a ja nie do końca wiem dlaczego. Dam przykład:

Bezradnie oparł się o autobus i już dojrzewała w nim myśl, by skorzystać z rady kierowcy, gdy kilkadziesiąt metrów w dół drogi czarna sylwetka przecięła światło latarni i zniknęła na poboczu. Bez namysłu, rzucił się do biegu i kilkanaście sekund później stał w miejscu, gdzie najprawdopodobniej postać skręciła.

Tak reaguje ktoś, kto błądzi od kilku godzin, kto jest już przestraszony, pewnie zmęczony i zirytowany, ale raczej nikt, kto przed chwilą wysiadł z autobusu i rozmawiał z kierowcą. Bo dlaczego miałby się rzucić bez namysłu?

Albo coś takiego:

Przypomniał sobie spojrzenie mężczyzny przy kominku i poczuł suchość w gardle – to był pusty wzrok mordercy.

Jaki to jest pusty wzrok mordercy? Wydaje mi się, że to specyficzna sytuacja powoduje, że tak myślimy, ale tutaj takiej nie znalazłem. Bohater pogadał z mężczyzną przy kominku i właśnie, dlaczego tak później pomyślał? Coś mi umknęło lub czegoś nie opisałeś.

Po tym łatwiej będzie mi przejść do drugiego elementu. Zabrakło mi w narracji budowania klimatu dziwności, która tłumaczyłaby zachowanie bohatera. Bo wszystko wokół wydaje się dosyć normalne, nawet zachowanie osób, które spotyka. Być może coś przeoczyłem, jeśli możesz wskazać takie miejsca w tekście, chętnie do nich ponownie zajrzę.

Trzeci element to zachowanie bohatera na jakiś skutek, który poznajmy po czasie, na końcu:

Przesunął się wzdłuż ściany w stronę kolejnego okna, które zdawało się przepuszczać silniejsze światło. Spojrzał przez szybę, po czym jak rażony prądem rzucił się w tył. Plecami uderzył o barierkę podcienia i zatoczył się na drewnianą podłogę. Tętno dwieście, serce waliło jakby chciało uwolnić się z klatki.

Wciągnął powietrze i wypuścił przez przymknięte usta. Spojrzał w okno – spodziewał się tam człowieka, ale nie twarzy centymetr od szyby.

Czytam, myśląc o co chodzi, i owszem dowiaduję się, ale jak już jestem trochę zirytowany i zakręcony. Ok. Może tylko mnie nie pasuje taka narracja, ale pomyślałem, że wspomnę Ci o tym.

Na koniec drobna uwaga, unikaj sformułowań:

W tym momencie zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

Zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

 

Czy:

Jednak tym razem Przekora usłyszał jej krzyk.

Przekora usłyszał jej krzyk.

Po co pisać ciąg słów, który nic nie wnosi.

 

Podsumowując, zabrakło mi dziwności w narracji, która pozwoliłaby mi lepiej poczuć klimat i zagłębić się w sytuację wraz z bohaterem. Chyba, że wskażesz mi takie fragmenty. Może coś przeoczyłem, późno już jest i mogło się zdarzyć. ;) Ale to dobry warsztatowo tekst, przemyślany, z płyną akcją i wyraźnie zarysowanym bohaterem.

Pozdrawiam.

 

Cześć,

 

Nieźle to sobie wymyśliłeś i dobrze się czytało. Zgrabna fabuła, dobrze rozwinąłeś akcję, jest też momentami dowcipnie i to duży plus. Inny to umiejscowienie akcji w górach, na dodatek na “naszej ziemi”. Mam ogólną słabość do takich opowiadań/powieści, prawdopodobnie przez to, że jestem miłośnikiem górskich wycieczek:)

Oczywiście jest to dość tradycyjna, żeby nie powiedzieć schematyczna konstrukcja, tzn. główny bohater orientuje się, że coś do końca gra, zaczyna wątpić, potem wierzy w to co zobaczył, ucieka, wyjaśnienia kierowcy i obłęd bohatera. W momencie, w którym łopata pojawia się po raz pierwszy, można domyślić się, że nasz protagonista również będzie “kopał”. Ale to nie jest minus, delikatnie próbujesz mylić tropy, stąd też te “zabawne” wstawki.

Natomiast końcówkę rzeczywiście chyba nie do końca zrozumiałem, tą zmianę perspektywy narracji, nie wiem nawet czy do końca jest potrzebna.

 

Pozdrawiam

Do pewnego momentu wracało do mnie pytanie: gdzie się schował ten gotyk i dreszcz przerażenia? Bohater łazi sobie, chwilami biega, to tu, to tam, spotyka kobietę, ściga tajemniczą postać… Ale jednak, i to jak dla mnie dość niespodziewanie, skądś wychynęła groza, do tej pory jak gdyby zamaskowana dość w sumie racjonalnymi czynami bohatera. Zrobiło mi się szkoda faceta lądującego w dobrze zamkniętej placówce lecznictwa otwartego, bo tak mu się ten ciąg niewyjaśnionych zdarzeń wrył w psychikę.

Czyli, w trzech słowach podsumowując, przeczytałem niekiepski horrorek.

Klimatyczny horror. Dobrze dawkujesz napięcie – podnosisz je stopniowo, przeplatając opisami. Tylko że, tak jak już ktoś zauważył, niektóre są zbyt dokładne moim zdaniem. Pokazanie górskiego miasteczka wypadło bardzo dobrze – pozornie wszystko jest normalnie, ale pod tą normalnością kryje się straszna tajemnica. Spotkania z ludźmi-duchami też przebiegały ciekawie, bo z początku zachowują się normalnie, ale z każdym kolejnym zdaniem ich zachowania stają się coraz bardziej creepy. Dobra robota, daję klika :) 

O, matulu! :-) Człowieka dobę nie ma, a tu ruch, jak na ekspresówce.

Dzięki za wizyty, dzięki po stokroć za kliki.

Dajcie mi moment na przemyślenie odpowiedzi na komentarze.

 

Ładnie zamotany horrorek. Zaczyna się niby niewinnie, pomyłeczką co do autobusu… A później stawki rosną.

Ale że wszyscy mieszkańcy tak udają, że ich nie ma? Dzieci też? Psy nie szczekają?

Babska logika rządzi!

Darconie,

 

Zatrzymał mnie pierwszy akapit, a właściwie fragment napisany kursywą. Nie wiem, jak do tego podejdziesz, ale to najlepsza część opowiadania.

Z wdzięcznością, choć sugeruje, że dalej jest tylko gorzej. :-) Natomiast przyznaję, że początek ma ogromne znaczenie. Ileż to tekstów porzuciłem po pierwszych zdaniach…

 

Samo opowiadanie nie utrzymało mnie już w takiej ciekawości, jak wstęp. Przyczynę upatruję w dwóch, może trzech elementach. Pierwszy z nich to odwieczny problem gdzie Autor widzi wszystko w głowie, ale nie wszystko przedstawia czytelnikowi.

Taaaak. Balans między „podawaniem na łopacie”, a podawaniem sugestii, licząc na wyobraźnię czytelnika, to duża sztuka i jestem zafascynowany autorami, którym się to udaje. Cały czas nad tym pracuję, pewnie niemało czasu mi to zajmie.

 

Bo opowiadanie zaczyna się zwyczajnie, obyczajowo i trochę nie pasują mi reakcje bohatera, który reaguje na wyrost, a ja nie do końca wiem dlaczego. Dam przykład:

Bezradnie oparł się o autobus i już dojrzewała w nim myśl, by skorzystać z rady kierowcy, gdy kilkadziesiąt metrów w dół drogi czarna sylwetka przecięła światło latarni i zniknęła na poboczu. Bez namysłu, rzucił się do biegu i kilkanaście sekund później stał w miejscu, gdzie najprawdopodobniej postać skręciła.

Tak reaguje ktoś, kto błądzi od kilku godzin, kto jest już przestraszony, pewnie zmęczony i zirytowany, ale raczej nikt, kto przed chwilą wysiadł z autobusu i rozmawiał z kierowcą. Bo dlaczego miałby się rzucić bez namysłu?

 

A tutaj troszkę będę się bronił.

To w dużym uproszczeniu wynik pierwszego wskazanego przez Ciebie elementu w połączeniu z doświadczeniami i osobistym nastawieniem do sytuacji.

Znam takich, którzy dostają ataku paniki sekundę po powrocie na parking galerii handlowej, bo weszli innym wyjściem i zapomnieli, czy zaparkowali w sektorze C7, czy K 21.

 

Albo coś takiego:

Przypomniał sobie spojrzenie mężczyzny przy kominku i poczuł suchość w gardle – to był pusty wzrok mordercy.

Jaki to jest pusty wzrok mordercy? Wydaje mi się, że to specyficzna sytuacja powoduje, że tak myślimy, ale tutaj takiej nie znalazłem. Bohater pogadał z mężczyzną przy kominku i właśnie, dlaczego tak później pomyślał? Coś mi umknęło lub czegoś nie opisałeś.

 

I znów prawdopodobnie mamy do czynienia z niewystarczającą sugestią.

Ułożył się na ławie, przykrył skórami i zanim brakło sił, by unieść powieki, zapamiętał twarz mężczyzny, na której tańczyły refleksy płomieni – wyblakłe, jakby porażone jaskrą oczy, poniżej usta poruszały w słowach: nie zdążyłem.

Spojrzenie zapamiętał tuż przed zaśnięciem. Późniejsze wydarzenia miały wpływ na ukształtowanie interpretacji bohatera. Zapamiętał „gdzieś z tyłu głowy” (całkiem sporo wspominam w tekście o podświadomości), zniknięcie, krzyk (zinterpretowane jako morderstwo) i klik w mózgu – obraz gotowy.

 

Po tym łatwiej będzie mi przejść do drugiego elementu. Zabrakło mi w narracji budowania klimatu dziwności, która tłumaczyłaby zachowanie bohatera. Bo wszystko wokół wydaje się dosyć normalne, nawet zachowanie osób, które spotyka. Być może coś przeoczyłem, jeśli możesz wskazać takie miejsca w tekście, chętnie do nich ponownie zajrzę.

Bo wszystko było normalne, dlatego bohater miał ogromny problem z połapaniem co się dzieje.

 

Trzeci element to zachowanie bohatera na jakiś skutek, który poznajmy po czasie, na końcu:

Przesunął się wzdłuż ściany w stronę kolejnego okna, które zdawało się przepuszczać silniejsze światło. Spojrzał przez szybę, po czym jak rażony prądem rzucił się w tył. Plecami uderzył o barierkę podcienia i zatoczył się na drewnianą podłogę. Tętno dwieście, serce waliło jakby chciało uwolnić się z klatki.
Wciągnął powietrze i wypuścił przez przymknięte usta. Spojrzał w okno – spodziewał się tam człowieka, ale nie twarzy centymetr od szyby.

Czytam, myśląc o co chodzi, i owszem dowiaduję się, ale jak już jestem trochę zirytowany i zakręcony. Ok. Może tylko mnie nie pasuje taka narracja, ale pomyślałem, że wspomnę Ci o tym.

Myślałem o tym (schemat „akcja – reakcja”) Tym razem, proszę, zrzućmy to na karb niewydolności warsztatowej. Sporo myślałem o tym ustępie. Gdym odwrócił schemat na właściwy, podałbym sytuację na przysłowiowej łopacie. Nie potrafiłem wymyślić trzeciego wyjścia.

 

Na koniec drobna uwaga, unikaj sformułowań:

W tym momencie zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

Zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

 

Tak. Do poważnego przemyślenia.

 

Czy:

Jednak tym razem Przekora usłyszał jej krzyk.

Przekora usłyszał jej krzyk.

 

A to już celowe (nie twierdzę, że wyszło). To miał być swego rodzaju ciąg. We śnie widzi ją biegnącą z uśmiechem… jednak tym razem usłyszał jej krzyk.

 

Po co pisać ciąg słów, który nic nie wnosi.

Pełna zgoda.

 

Podsumowując, zabrakło mi dziwności w narracji, która pozwoliłaby mi lepiej poczuć klimat i zagłębić się w sytuację wraz z bohaterem. Chyba, że wskażesz mi takie fragmenty. Może coś przeoczyłem, późno już jest i mogło się zdarzyć. ;)

Myślę że doskonale wiesz, że to tak nie działa i mnie podpuszczasz. :-)

Albo czytelnik w tekście otrzyma to, czego oczekiwał i niejako „wejdzie” to w niego, albo tego „czegoś” w tekście nie ma.

 

Ale to dobry warsztatowo tekst, przemyślany, z płyną akcją i wyraźnie zarysowanym bohaterem.

Spąsowiałem.

Pozdrawiam.

Ja również, licząc na częstsze rozmowy.

 

Jpolsky,

 

Nieźle to sobie wymyśliłeś i dobrze się czytało. Zgrabna fabuła, dobrze rozwinąłeś akcję, jest też momentami dowcipnie i to duży plus. Inny to umiejscowienie akcji w górach, na dodatek na “naszej ziemi”. 

Bardzo to miłe.

Mam ogólną słabość do takich opowiadań/powieści, prawdopodobnie przez to, że jestem miłośnikiem górskich wycieczek:)

Zdarza mi się w odwiedzinach mówić gospodarzom: piękną macie okolicę, choć ma jedną istotną wadę – płasko tu.

 

Oczywiście jest to dość tradycyjna, żeby nie powiedzieć schematyczna konstrukcja, tzn. główny bohater orientuje się, że coś do końca gra, zaczyna wątpić, potem wierzy w to co zobaczył, ucieka, wyjaśnienia kierowcy i obłęd bohatera. W momencie, w którym łopata pojawia się po raz pierwszy, można domyślić się, że nasz protagonista również będzie “kopał”. Ale to nie jest minus, delikatnie próbujesz mylić tropy, stąd też te “zabawne” wstawki.

:-)

Natomiast końcówkę rzeczywiście chyba nie do końca zrozumiałem, tą zmianę perspektywy narracji, nie wiem nawet czy do końca jest potrzebna.

O tym wspomniano wyżej i ma to zapewne związek z odwiecznym problemem wspomnianym przez Darcona – ile słów pozostało w głowie autora.

Przy komentarzu oidrin też się na ten temat wypowiadałem. Mam jedno dodatkowe zdanie, ale boję się, że zbyt szybko, wszystko wyjaśni. I tak tkwię w dylemacie.

 

AdamKB,

Czyli, w trzech słowach podsumowując, przeczytałem niekiepski horrorek.

Przyniosłeś mi radość.

 

Sonato,

 

Dobra robota, daję klika :) 

Uff. :-) Też się wybieram do Ciebie, bo komentarze pod Twoim tekstem bardzo zachęcają. Szukam tylko tylko nastrojowej angielskiej muzyczki.

 

Cześć, Finklo :-)

 

To miło, że dotarłaś.

 

Psy nie szczekają?

Dzieci przywiązane do kaloryfera i zakneblowane :p A psy, jak to podgórskie, leniwe trochę.

Już miał przeskoczyć ogrodzenie, gdy zamiar ostudziło warczenie psa – nie mniejszego od owczarka niemieckiego. Przy drugim domu było podobnie.

 

 

Myślę że doskonale wiesz, że to tak nie działa i mnie podpuszczasz. :-)

Albo czytelnik w tekście otrzyma to, czego oczekiwał i niejako „wejdzie” to w niego, albo tego „czegoś” w tekście nie ma.

Nie, nie podpuszczam. Zdarzało mi się przegapić w tekście istotne elementy, dwa, trzy zdania, które później autor wskazywał mi palcem. :)

 

Zdarzało mi się przegapić w tekście istotne elementy, dwa, trzy zdania, które później autor wskazywał mi palcem. :)

Dotknąłeś bardzo delikatnej materii. :-) , w której najlepiej jest nie winić, ani czytelnika, ani autora.

Tak zwyczajnie wyszło, zdarza się. :-)

 

Hej!

Chyba nie powiem nic nowego :) Sympatyczne opowiadanie, które bardzo ciekawie się zaczynało (m.in. dzięki fragmentom listu). Ciąg dalszy też interesował, ale zakończenie dla mnie zwyczajnie niejasne. Pomyślałam, że bohater rzeczywiście zwariował, ale nie rozumiem, czemu tam jest ‘młody chłopak’ – brzmi to tak, jakby to była jakaś ważna postać/wskazówka, a nic wcześniej nie było o tym wspomniane. Akcja była 15 lat temu, więc się nawet zastanawiałam, czy ten młody chłopak to nie syn, ale szczerze mówiąc takie rozwiązanie wydaje się bez sensu. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Mimo to podobała mi się atmosfera tekstu.

Ze szczegółów – również zauważyłam dziwne rozwiązanie w opisie twarzy w oknie – najpierw reakcja, a potem wytłumaczenie. Zgadzam się, że to nie zadziałało, zamiast grozy/intrygi jest irytacja.

Pozdrawiam!

Przeczytałem. Od razu skojarzyłem autobus z The Shadow over Innsmouth (Widmo nad Innsmouth) Lovecrafta. Tutaj doszło do pomylenia pojazdu i bohater niekoniecznie chciał dojechać tam, gdzie dojechał. Trochę po drodze się zagubiłem. Po wstępie dość szybko trafiamy na moment niejako pościgowy, gdy bohater przemieszcza się, głównie pokonując drzwi i ponosi porażkę w walce z własnym nałogiem (przy tym nie niknie mu z oczu mrok sytuacji). Te potyczki z przestrzenią przypomniały mi znów sceny z opowiadania Widmo nad Innsmouth, gdzie bohater krył się po krzakach i wciąż wyszukiwał jakichś postaci, palących się świateł. To może nużyć czytelnika, ale też tak wygląda podobne pisanie.

 

Zakładam, że ten motyw przemieszczania się jak w filmie sensacyjnym, ale jednak zupełnie inaczej jest jakąś stałą gatunku. Więc dlaczego mamy nie widzieć gotyku? ;) Uważam jednak, ze warto by czymś przykuć czytelnika nieco bardziej od czasu do czasu. 

 

Co zgrzytało w tekście? Wydaje mi się, że głównie problemy techniczne, które można wyeliminować nawet samodzielną redakcją. Czasem coś z interpunkcją lub budową zdania.

Podczas lektury zwróciłem uwagę na trzy zdania przykładowe:

 

Ponownie rozejrzał się wokół, lecz nie potrafił przekonać się do myśli, by pukać w drzwi domów wyglądających na opuszczone.

Wydaje mi się, że pogrubione sformułowania mogłyby zostać zastąpione krótszymi i zgrabniejszymi. Myślę, że to opisanie dookoła wytworzyło u mnie wrażenie karkołomności. Rzecz do rozważenia.

 

Zastukał do drzwi. Odczekał chwilę. Potem zastukał jeszcze raz i jeszcze raz. Nikt nie odpowiadał, nie słyszał też skrzypienia desek i stukotu obcasów.

 

To jest uwaga z cyklu nie 0-1. Z mojej perspektywy istnieje duża szansa, że tego skrzypienia desek i stukotu obcasów formalnie bardziej nie słyszał ten nieodpowiadający. Rozumiem, ze intencją było przypisanie niesłyszenia bohaterowi, ale na jakieś 60% pojawia się z tyłu głowy nić wiążąca zdanie nieco odmiennie.

Nikt nie odpowiadał, deski nie skrzypiały, żaden stukot obcasa nie wybrzmiał z korytarza..

To nie jest do końca zgrabne co napisałem, ale może wyjaśnia w czym rzecz.

 

 

Zaciągnął się głęboko. W sumie sytuacja nie wyglądała beznadziejnie. Dostrzegł nowe możliwości. Wślizgnie się do korytarza, i o ile nie narobi hałasu, schowa się pod schodami i przeczeka noc.

 

Nie wiem jak to odbierają inni, ale zacząłem zwracać od jakiegoś czasu uwagę na się. Mogę polecić próby tworzenia tekstów z mniejszą ilością siękania. Czy to walka z wiatrakami? Może tak, może nie :)

 

 

To tyle z mojej strony. Tekst trzyma klimat (lub przynajmniej go obiecuje), pensjonaty, autobusy i ucieczko-śledztwa są częścią literatury, o którą nam chodzi. Można popracować nad jego czytelnością (doszlifować). Czy to wystarczy? Dowiemy się wkrótce.

Witaj avei,

bardzo dziękuję za odwiedziny i żałuję, że nie potrafiłem tekstem sprawić Ci pełnej czytelniczej satysfakcji. Popracuję nad tym, o ile już się nie zniechęciłaś.

nie rozumiem, czemu tam jest ‘młody chłopak’ – brzmi to tak, jakby to była jakaś ważna postać/wskazówka, a nic wcześniej nie było o tym wspomniane

To pętla. Podpowiedzią jest list i wypowiedź kierowcy o pojawiających się co roku ludziach szukających czegoś w lesie. 

 

Dziękuję, Vacterze.

Zacznę od tego, że jestem z siebie dumny, bo po półtorarocznej prokrastynacji udało mi się wreszcie coś napisać nowego bez szperania w szufladzie. Nie twierdzę, że wcześniej byłem wybitnym autorem :-), ale diament trzeba szlifować niemal od początku. 

Tym bardziej zatem cieszy mnie Twój komentarz. Zakładam, że nie chciałeś być tylko miły, by taktownie nie zniechęcić autora. Upomnienie o dopracowanie tekstu jest zdecydowanie lepsze od sugestii nauki podstaw.

Czy to walka z wiatrakami? Może tak, może nie :)

Też mnie to wkurza, ale często nie potrafię sobie z tym jeszcze poradzić. Różnicowanie końcówek to jeden z punktów warsztatowego elementarza. 

W kwestii przykładowych zdań. Zgadzam się, że te i wiele innych można uczynić zgrabniejszymi. To wymaga jednak większych zdolności warsztatowych (jeśli znów nie wpadnę w pisarską pauzę, to powinno być coraz lepiej) oraz stosownego procesu leżakowania, by nabrać dystansu.

 

Cześć. Fajne opowiadanie. Podobało mi się. Fragmenty listu przeplatają fabułę, bardzo zgrabny zabieg potęgujący napięcie. 

Dzięki i pozdrawiam

Przeczytałem, bo tekst konkursowy. Niestety to nie moje klimaty.

nartrofie, dziękuję.

Koalo, :-(

oraz… jestem wdzięczny za upór.

Zasadniczo pomieściłeś tu wszystko, aby czytający mógł poczuć grozę osobliwego miejsca, do którego w listopadową noc przypadkiem trafił podróżny. Jest wyludniony pensjonat i opuszczona restauracja, pojawia się dziwna kobieta, no i jest zmęczony bohater poszukujący noclegu. Mamy także dramatyczne zdarzenie sprzed lat, kładące się cieniem na życiu okolicznych mieszkańców. Szkoda tylko, że nie wszystkie sprawy zostały należycie wyjaśnione, a zakończenie jakby rozmyło się w niezbyt jasnym finale.

 

… szes­na­ste­go li­sto­pa­da wie­czór przy­szedł wcze­śniej. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Prze­strzeń roz­świe­tli­ły kin­kie­ty na bocz­nych ścia­nach. → Zbędne dookreślenia – kinkiety są zawsze mocowane na ścianach (lampy zainstalowane w innym miejscu nie są kinkietami), a ściany w korytarzu to zazwyczaj boczne ściany.

Proponuję: Prze­strzeń roz­świe­tli­ły kin­kie­ty.

 

Pod­niósł ramię, by po­de­przeć się o fu­try­nę… → Pod­niósł ramię, by oprzeć się o fu­try­nę

Podpieramy się czymś, nie o coś.

 

– Szlag – krzyk­nął. → Skoro krzyknął, przydałby się wykrzyknik: – Szlag! – krzyk­nął.

 

Szcze­gól­nie w ką­ci­kach oczu o sta­lo­wo nie­bie­skich tę­czów­kach.Szcze­gól­nie w ką­ci­kach oczu o sta­lo­wonie­bie­skich tę­czów­kach.

 

po­ni­żej usta po­ru­sza­ły w sło­wach: nie zdą­ży­łem. → Chyba miało być: …po­ni­żej usta po­ru­sza­ły się w sło­wach: nie zdą­ży­łem.

 

W dzień spóź­nia­my się na au­to­bus, a we śnie znaj­du­je­my w środ­ku sztor­mu na na­bie­ra­ją­cym wody stat­ku. → Co znajdujemy w środku sztormu na statku?

Proponuję: W dzień spóź­nia­my się na au­to­bus, a we śnie jesteśmy w środ­ku sztor­mu na na­bie­ra­ją­cym wody stat­ku.

 

lu­stro­wał po­miesz­cze­nie na tyle, na ile się dało. → Literówka.

 

i ci­snął na­rzę­dziem na po­bo­cze. → …i ci­snął na­rzę­dzie na po­bo­cze.

 

za­sła­ne­go po­dwój­ne­go łózka… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, reg i przepraszam, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią. 

Przyczyn było kilka.

Niemniej dobrze się złożyło, bo wyniki konkursu się ukazały, więc mogę zapytać wprost.

Czy nie wybrzmiała w tekście taka oto historia.

We wsi panuje przekonanie (potwierdzone przez prowadzących dochodzenie), że lat temu piętnaście zazdrosny jakiś facet zabił kobietę a potem siebie. Tyle tylko, że prawda wyglądała zupełnie inaczej. Z jakiegoś powodu kobieta zabiła własne dziecko (motyw nie istotny) Facet szukał ją, znalazł, ale nie zdążył uratować dziecka. 

Dalej można się domyślać (nie jest istotne również), czy ona go dźgnęła nożem, a potem się powiesiła (bardziej prawdopodobne), albo on się wściekł i dokonał egzekucji (nie postawiłbym jednak na to za dużo pieniędzy).

Teraz ich dusze błąkają się po okolicy odgrywając w nieskończoność ich ostatnią scenę życia. 

Hmmm. Nic takiego nie przyszło mi do głowy.

Babska logika rządzi!

Cóż, MTF, i ja nie domyśliłabym się takiego obrotu sprawy.

Obawiam się, że mając pełną jasność tego, co działo się we wsi, przyjąłeś że czytelnik też w mig pojmie Twój pomysł. Niestety, tak się nie stało. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No to klops. 

Darcon ładnie wspomniał o odwiecznym problemie z tym co siedzi w głowie, a co z niej wychodzi.

Byłem (!byłem) przekonany, że porozrzucałem odpowiednie tropy. Nawet w przedostatniej części “listu” wyrzuciłem zdanie: zabiła dziecko. 

No nic. Trzeba walczyć dalej.

MTF, jestem pewna, że tej walki nie przegrasz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg,  jesteś bardzo miła i taktowna. :-)

Pewnie tak, bo przecież mogłam napisać: Nie pozwól żeby w tej walce skopano Ci dupę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja poszłam w tym kierunku, że każdy, kto przypadkiem wplącze się w te rozgrywki, potem sam lata po lesie, zmuszony do wykonywania niezrozumiałych rytuałów. A karteczka trafia do następnej ofiary…

Babska logika rządzi!

surprise

Czy można w przedmowie uprzedzić, ze w komentarzach zdarzają się wulgaryzmy? 

(Żart. laugh

Pecunia non olet

Powiadasz Bruce, że to żart… No popatrz, nigdy bym się nie domyśliła. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hahaha. laugh

Pozdrawiam serdecznie, Regulatorzy. :))

Pecunia non olet

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finklo, dobry trop. 

 

reg, bruce, dupa to raptem kolokwializm, obecnie znaczeniowo obojętny.

 

reg.

Czy wygram walkę? Nie o wygraną chodzi. rzecz w w tym, czy ją podejmę… tak na serio, od i z serduchem.

surpriselaugh

Pecunia non olet

MTF, sam mówisz: „No nic. Trzeba walczyć dalej”. – więc rozumiem, że masz zamiar toczyć już podjętą walkę. A skoro tak, to zakładam, że nie zamierzasz w rzeczonej walce polec. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A skoro tak, to zakładam, że nie zamierzasz w rzeczonej walce polec. ;)

Dobra, dobra. Jestem trochę jak karaluch. Kapciem nie ubijesz.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :-)

Nowa Fantastyka