- Opowiadanie: Ramshiri - Skrzydlaty potwór

Skrzydlaty potwór

Horror i trochę krwi.

Dziewczyna próbuje zrozumieć co się z nią dzieje. Luki pamięci, choroba, opiekuńcza matka i wielka ponura posiadłość.

 

Serdeczne podziękowania dla betujących za ich tytaniczną pracę.

Miłego czytania :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89, Użytkownicy II, Użytkownicy III

Oceny

Skrzydlaty potwór

Płynę w przestworzach, chłonąc wiatr.

Stoję na szczycie, tonąc we krwi.

Odchodzę a jestem,

umieram a żyję.

 

Śniła o wielkim świecie stojącym przed nią otworem. Płynęła, okrążała korony drzew i wzlatywała ku ciemnym obłokom, otulonym światłem księżyca. Piękny obraz namalowany przez samą Boginię Stworzycielkę otaczał ją ze wszystkich stron. Zatrzepotała skrzydłami i zwróciła się ku ziemi. Mrok spowijał drzewa, drogi i niewielkie budynki, z kominów których unosił się dym – makieta ludzkich problemów wydawała się tak odległa.

Szkarłatna ciecz otoczyła jej dłonie. Krew błyszczała, mieniąc się w świetle księżyca. Spadała. Skrzydła zawiodły ją, po raz kolejny.

Audrey obudziła się, a jej myśli od razu powędrowały do dziennika, w którym zapisywała wszystkie sny; głównie koszmary. Czasem dołączała do nich różne notatki i wiersze. Strzępki myśli wylane na papier zaraz po przebudzeniu, niedostępne i ukryte przed ukochaną matką pod ciężkim materacem. Czy była kimś więcej niż tylko zwyczajną dziewczyną?

Sny wydawały się tak realne, jakby rzeczywiście miała skrzydła i mogła latać. Często leżała w łóżku i wyobrażała sobie, że są to wspomnienia poprzedniego życia, że ktoś wkrótce ją odnajdzie i poprosi, aby ponownie uniosła się nad ziemią.

Mrok wciąż spowijał pokój, odchyliła baldachim i zapaliła knot świecy stojącej tuż obok łóżka. Matka przyszła jak zwykle w nocy, zostawiając jej wodę i medykamenty od doktora Richarda. Szybko wzięła lekarstwa.

Ostatnio czuła się lepiej. Wiedziała, gdzie się znajduje, kim jest, a napady szału ustały. Może to dziś będzie ten dzień?

Ubrana w długą czarną suknię z koronkami, która podkreślała jej, dopiero co ukazujące się kobiece kształty, zeszła na dół w poszukiwaniu matki. Jak zawsze, po drodze zatrzymywała się w długim korytarzu, aby popatrzeć na przepiękne portrety i rzeźby z podobiznami przodków. Zaskoczona, odkryła jednak, że korytarz ozdobiony został teraz rzeźbami gargulców i obrazami pokazującymi rezydencję z lotu ptaka – mroczną, pokrytą brudem i martwymi liśćmi. Tyle rzeczy wydarzyło się od czasu, gdy zaniemogła.

Otworzyła szerzej oczy, gdy znalazła obraz ze swoją podobizną. Nie pamiętała, kiedy do niego pozowała. Namalowana dziewczyna wydawała uśmiechać się do niej spod kruczoczarnych, prostych włosów. Oliwkowa cera sprawiała, że obraz przypominał bardziej porcelankę niż podobiznę zdrowej osoby. Najwidoczniej tak teraz wyglądała; brak słońca i ruchu pozbawiał życia. Czyżby matka zleciła obraz, aby móc wspominać swoje umierające dziecko? Szybko odrzuciła tę myśl.

– Matko, jestem – oświadczyła, wchodząc do kuchni.

– Audrey. – Kobieta podniosła wzrok znad czarno-białej gazety. – Śniadanie czeka.

Zapach świeżych ziół i przypraw roznosił się po całym pomieszczeniu. Dziewczyna podeszła do pieca, gdzie na otwartym ogniu podgrzewał się posiłek. Nałożyła sobie świeżego pieczywa i trochę dodatków, po czym usiadła przy blacie. Od jakiegoś czasu jadała w kuchni; wcześniej stanowiło to nietakt i było wręcz niedozwolone, teraz nie pamiętała nawet, jak wyglądał salon.

Jedząc, obserwowała wystające znad gazety blond włosy matki.

– Czy będę mogła dziś wyjść na zewnątrz? – zapytała dziewczyna z nadzieją.

– Młoda damo, doskonale wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić. Jak się dziś czujesz? – Ton jej głosu był pełen troski, lecz zza gazety trudno było dostrzec wyraz twarzy.

– Jestem zdrowa. Nie miałam ataku od czerwca! – Pochyliła się z zapałem nad stołem, chcąc przekonać matkę o swoim doskonałym stanie. – Chciałabym zobaczyć drzewa, zanim opadną z nich liście.

– Twoja forma co prawda napawa nadzieją – przemówiła matka – lecz nigdzie nie wyjdziesz i to jeszcze przez długi czas. Obawiam się, że liście w tym roku obserwować będziesz jedynie przez okno swojej sypialni.

– Nie zgadzam się! – Audrey zupełnie straciła apetyt. Obserwowała czubek głowy wystający znad gazety. – Chcę wyjść. Muszę wyjść.

Kobieta odezwała się dopiero po dłuższej chwili:

– Gdy dostaniesz ataku, komuś może stać się krzywda. Tu nie chodzi tylko o twoje zdrowie, dziecko, ale i bezpieczeństwo innych. – Opuściła gazetę, ukazując surową minę i twarz okaleczoną głębokimi zadrapaniami. – Co do śniadania, skończysz je w swojej sypialni.

Audrey w szoku patrzyła na poharataną twarz matki. Czy ja to zrobiłam? Prawie wydrapałam matce oczy w napadzie szału.

 

 

***

 

 

Mijały kolejne dni i tygodnie, a Audrey czuła, że choroba odeszła na dobre. Rozmowy z matką ograniczała do minimum. Codziennie słyszała odmowę. W pewnym momencie stwierdziła, że jej stan zaczął się pogarszać ze względu na brak świeżego powietrza. Matka miała jednak swoje argumenty. Coraz częściej wypytywała Audrey o jej koszmary. W pewnym momencie na szafce nocnej pojawiło się jeszcze więcej lekarstw – podobno miały pomóc na sny, ale dziewczyna uznała, że po nich czuje się tylko gorzej.

Audrey wstawała codziennie rano, chowała tabletki pod materac i wypijała samą wodę. Po śniadaniu matka zazwyczaj odsyłała ją do pokoju. Z czasem myślała coraz jaśniej i utrwaliło się w niej przekonanie, że może rzeczywiście jest wyjątkowa, a matka trzyma ją w pokoju, aby ukryć to przed światem. Sny po odstawieniu leków bardziej przypominały wspomnienia, nie marzenia.

Nie pragnęła sprawić przykrości matce, jedynej osobie, która chciała dla niej dobrze, nie mogła jednak spędzić wieczności w murach. Postanowiła, że gdy tylko światło ustąpi miejsca mrokowi, wymknie się z domu wbrew zakazom i pójdzie do ogrodu. Chociaż na kilka chwil.

W nocy nie natknie się na nikogo – potencjalny atak nie wyrządzi żadnej krzywdy, a może powiew powietrza na jej bladej skórze pomoże w leczeniu? Tak właśnie tłumaczyła sobie tę nocną przygodę.

Pierwsze wątpliwości pojawiły się już w progu sypialni. Audrey nie dała się jednak im zatrzymać. Zamknęła za sobą grube, dębowe drzwi najciszej, jak potrafiła i z wyciągniętym przed siebie świecznikiem ruszyła powoli.

Wielkie drewniane komody z ozdobami z całego świata rzucały niepokojące cienie. Mroczne kształty tańczyły złowrogo na ciemnych, zakurzonych ścianach i boazerii, tworząc mroczny spektakl. Podłoga, przykryta nieczyszczonym od lat dywanem, skrzypiała z każdym krokiem.

Dziewczynę coraz bardziej przerażały nocne spacery po rezydencji. Szczególnie korytarz rzeźb i obrazów, który po niedawnej zmianie stał się niepokojący. Chciała przejść ten odcinek drogi jak najszybciej, lecz właśnie tu znajdowała się sypialnia matki. Audrey kroczyła powoli, starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. Kolejny krok. I kolejny.

Kątem oka dostrzegła swój portret. Oliwkowa cera, karmazynowa sukienka i czarne skrzydła.

Skrzydła?

Obróciła się natychmiast w stronę obrazu. Wszystko się zgadzało i wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętała. Żadnych skrzydeł. Tylko mi się zdawało, pomyślała. Pewnie to przemęczenie spowodowane chorobą… i brakiem świeżego powietrza, stwierdziła, dodając sobie otuchy.

Audrey dotarła do okrągłych drewnianych schodów, które spływały z dwóch stron głównego holu, aby połączyć się we wspólną falę tuż przed drzwiami wejściowymi. Opuściła lampę, aby oświetlić dokładnie każdy swój krok. Skrzypienie schodów przypominało szepty demonów, o których w dzieciństwie opowiadała jej matka. Uwielbiała te historie, teraz jednak wydały się one rozmazane i nierealne.

Dotarła na sam dół, stanęła przed wrotami wejściowymi i już trzymała klucz znajdujący się w drzwiach. Wtedy usłyszała skrzypienie. Obróciła się szybko, zakładając, że zobaczy na schodach matkę. Cisza, mrok, skrzypienie ustało. Matka na pewno nie wyszłaby z sypialni bez świecy.

Audrey, wciąż zaniepokojona, zbliżyła się o krok do schodów i uniosła świecznik. Widziała tylko kilka najbliższych stopni, reszta niknęła w ciemności. Hol był na tyle duży, że dziewczynie wydawało się, jakby stała w środku mrocznej pustki.

Zbliżyła się jeszcze o krok. Kolejne stopnie wyłoniły się z mroku, a razem z nimi sylwetka nagiej kobiety. Jej skóra miała szary kolor i sprawiała wrażenie, że żyje własnym życiem, tak jakby tuż pod tą cienką warstwą wiły się tysiące robaków. Potwór posiadał wielkie rozłożyste skrzydła, których ostre krawędzie bez problemu mogłyby przeciąć człowieka na pół.

Audrey odskoczyła gwałtownie, upuszczając świecznik. Świeca zgasła, uderzając o podłogę. Mrok wdarł się do holu, a wraz z nim nieprzenikniona, przyprawiona strachem cisza.

Skrzypienie schodów. Krok… krok… krok.

Postać z koszmarów zbliżała się do dziewczyny, która stała oparta o drzwi wejściowe i nie mogła nawet złapać oddechu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że może uciec. Obróciła się szybko i próbowała wymacać klucz w zamku.

Poczuła pieczenie na dłoni. Skaleczyła się.

Usłyszała gardłowy warkot tuż obok.

Podniosła barki, tak jakby chciała przejść do pozycji embrionalnej i ukryć się w ten sposób przed istotą z mroku. Otworzyła drzwi, słysząc równocześnie ciężkie dyszenie potwora, tuż za sobą. Wybiegła na zewnątrz z ramionami zasłaniającymi twarz.

Dopiero po chwili rozejrzała się wokoło i zatrzymała niepewnie. Otaczała ją zupełna ciemność, która skręcała się i kotłowała, tworząc nową rzeczywistość. Z chaosu powoli zaczęły wyłaniać się kształty. Znów trzymała w dłoni świecznik, znów była w rezydencji – na końcu długiego korytarza z rzeźbami i obrazami, których z całego serca nienawidziła. Stała pod drzwiami sypialni matki, patrząc to na korytarz, to na schody niknące w mroku, z których dopiero co przecież schodziła.

Obróciła się gwałtownie, czując czyjś wzrok na plecach.

To tylko pusty, ciemny korytarz, pomyślała. Umysł płata mi figle. Podświadomie czuła, że to coś więcej. Ruszyła szybko, tym razem nie zważając na hałas, jaki zrobi – najwyżej zbudzi matkę. Czym prędzej chciała wrócić do sypialni i zasnąć. Może wymknie się na zewnątrz jutro, gdy słońce będzie jeszcze wysoko.

Zatrzymała się gwałtownie przy obrazie ze swoją podobizną. Tym razem wyglądał inaczej. Postać płakała, leżąc w kącie. Deski pokryte były krwią.

Audrey ruszyła biegiem, mijając kolejne drzwi. Podłoga trzeszczała z każdym krokiem. Jeszcze tylko kawałek, już prawie. Wpadła z impetem do sypialni i odetchnęła z ulgą.

Odgłos na korytarzu sprawił, że odskoczyła od drzwi. Obróciła się w ich stronę. Tuż obok stało duże lustro z drewnianą, ręcznie zdobioną ramą. W odbiciu dostrzegła siebie – przerażoną, drobną dziewczynę, zasłaniającą dłonią twarz. Zobaczyła coś jeszcze. Niemożliwe! Jej odbicie miało skrzydła. Były tak realne, że mogłaby ich dotknąć.

Obróciła głowę, lecz skrzydła zniknęły. Gdy znów spojrzała na swoje odbicie, zorientowała się, że zniknęły również i w lustrze. Zmienił się jeszcze jeden szczegół, jej dłonie. Całe pokryte krwią, która ściekała na ziemię pojedynczymi kroplami. Spojrzała na nie z myślą, że pewnie to tylko odbicie w lustrze, refleks światła – tak jak wcześniej przywidziały jej się skrzydła. Gdy jednak jej wzrok powędrował na dłonie, zorientowała się, że całe zbrukane są szkarłatną cieczą. Upuściła trzymany w nich świecznik i upadła na kolana.

Lustro odkryło przed nią jeszcze jeden szczegół, miejsca z których przed chwilą wystawały skrzydła, krwawiły teraz obficie. Krew ściekała obficie.

– Nie!!! – krzyknęła zrozpaczona dziewczyna. Klęczała tak na zimnej podłodze i krzyczała. – Moje skrzydła! Moje…

Drzwi pokoju otworzyły się. Do środka wpadła matka i widząc, co się dzieje, otoczyła dziewczynę ramieniem.

– To tylko zły sen.

– Nie! Moje skrzydła. Gdzie moje skrzydła?

Chwilę później Audrey znów krzyczała. Krzyczała aż do momentu, w którym stojące nieopodal lustro rozpadło się na tysiące kawałków. Dźwięk, który z siebie wydała, nie był jej głosem, wydawał się inny, bardziej zwierzęcy.

Straciła przytomność.

 

 

***

 

 

Gdy obudziła się rankiem, nie znalazła leków na szafce nocnej. Od tej pory matka przynosiła je prosto do Audrey i pilnowała, żeby zostały wzięte. Kolejną zmianą było to, że dziewczyna nie wychodziła z łóżka. Rano próbowała sięgnąć po dziennik snów, wtedy zorientowała się, że matka przykuła ją łańcuchami za nadgarstki. Mówiła, że ten atak mógł ją zabić. Kierowana miłością zawsze potrafiła podjąć trudne decyzje.

Dziewczyna udawała, że jej wierzy, lecz nie mogła pozbyć się uczucia, że coś zostało jej zabrane, że jest kimś więcej.

Matka wciąż przychodziła do jej pokoju i wypytywała o sny. Wcześniej delikatnie, ale teraz zaczęło wyglądać to jak przesłuchanie. Za każdym razem, gdy przychodziła do sypialni, wyglądała, jakby bardzo jej się spieszyło. Któregoś razu powiedziała:

– Oni nadchodzą. Nawet nie wiesz, co uczyniłaś, głupia dziewucho. Trzeba było siedzieć cicho.

Audrey walczyła z łańcuchami, walczyła tak mocno, że nadgarstki zaczęły jej krwawić. Rdza z łańcuchów mieszała się z krwią i wsiąkała w pościel. Dziewczyna całymi dniami obserwowała baldachim swego łóżka, patrzyła na miejsce, gdzie do niedawna stało lustro, które rozbiła na kawałki własnym krzykiem. Czy to tylko sen? Nie, nie była człowiekiem. Kim w takim razie? Czego jej matka się aż tak bała?

Miała dużo czasu na rozmyślanie. Wtedy uderzyła ją myśl: a co, jeżeli ja jestem skrzydlatym potworem z moich snów?

 

 

***

 

 

Śniła o tym, że znów może wzbić się w przestworza, że lata wysoko nad domostwami. Jest wolna.

Gdy tak szybowała nad pobliskim lasem, nad nią pojawił się, wielki stwór z ciałem kobiety. Jego skóra przypominała wężową. Wydawał jej się podobny do tego, którego spotkała w śnie na schodach, kiedy próbowała zażyć świeżego powietrza.

Próbowała uciekać, zniżyła lot. Przelatywała między konarami drzew, chcąc go zgubić. W pewnym momencie była pewna, że jej się udało. Spojrzała za siebie, upewniając się, że jest bezpieczna. Kiedy jednak spojrzała do przodu, on już tam czekał. Unosił się majestatycznie kilka metrów nad ziemią.

Wleciała prosto w ramiona potwora, a on wielkimi szponami złapał ją za skrzydła i wyrwał z dziką nienawiścią w oczach. Usłyszała trzask łamanych kości. Upadła na ziemię, niezdolna do poruszenia się, a co dopiero do dalszej ucieczki. Straciła skrzydła. Płakała, ból był nie do zniesienia. Próbowała krzyczeć.

– Oni nadchodzą – przemówił potwór gardłowym głosem. – Coś uczyniła?

 

 

***

 

 

Audrey leżała na twardej powierzchni, może stole. Głowę miała skierowaną w dół i unieruchomioną pasami, tak samo jak ręce i nogi. W jej ustach znajdowała się brudna szmata. Zbierało jej się na wymioty.

Otworzyła oczy i zobaczyła kamienną posadzkę. Czyżby znajdowała się w podziemiach rezydencji? Nie, to na pewno sen.

– Coś uczyniła, głupia ty. – Usłyszała szept z drugiego końca pokoju i szczęk metalu. – Dlaczego?

Miała wrażenie, że matka nie kierowała tych słów w jej stronę.

Audrey zobaczyła na posadzce stopy kobiety, która teraz stała tuż nad nią. Zimny metal dotknął delikatnie jej pleców, lecz chwilę później, mocno zacisnął się na skórze. Ból rozchodził się po ciele i dochodził do każdej kończyny. Był nie do wytrzymania.

Dziewczyna próbowała krzyczeć lecz nie mogła, przez knebel.

– Milcz. – Matka zostawiła ją na chwilę, aby zaraz wrócić z igłą, którą wbiła jej prosto w szyję.

Audrey wciąż próbowała krzyczeć, mimo knebla, miała wrażenie, że jej głos przebija się przez otoczenie niczym miecz, tak jak ostatnio, gdy rozbiła lustro.

Świat zaczął wirować, najwidoczniej dostała jakiś środek, który miał za zadanie ją uśpić. Tym bardziej próbowała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Słyszała pękające flakoniki i butelki.

Wtedy matka uderzyła ją po raz pierwszy. Tępym narzędziem w tył głowy.

 

 

***

 

Ruth czuła, że nadchodzą.

Kiedy ta durna dziewczyna wreszcie przestanie? Miała z nią same problemy. Gdy z gardła Audrey wydobył się drugi Śpiew, była pewna, że tamci zapukają do drzwi. I zapukali. Trwało to jednak trochę dłużej, niż się tego spodziewała.

Zza okna na piętrze Ruth obserwowała szczupłą kobietę w czarnym kapeluszu i sukni w tym samym kolorze. Szła pewnie, jakby rezydencja należała do niej. Tylko słyszała o takich jak ona, z opowieści, gdy jeszcze należała do Zgromadzenia. Poczuła nagłe ukłucie bólu, jak za każdym razem, gdy o nich myślała. Zastanawiała się, co w tym momencie robił jej Oblubieniec. Czy on też czuł ten potworny ból rozdzielenia?

Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Potem kolejne, i kolejne.

Przykuta łańcuchami Audrey nie mogła się ruszyć i otworzyć drzwi, nawet gdyby chciała. Ruth liczyła na to, że niechciany gość wreszcie odejdzie. Było ciemno, a ubrana na czarno kobieta wciąż stała pod drzwiami. Przestała pukać, czekała tam teraz bez ruchu niczym zjawa.

Ruth uznała, że musi przepędzić gościa.

– Zabieram ją. – Usłyszała od nieznajomej, gdy tylko otworzyła ciężkie, dębowe drzwi.

Ruth spojrzała na nią z nienawiścią. Stała tak, niewzruszona przed jej rezydencją i odzywała się do niej tym pretensjonalnym tonem. Jak śmiała!?

– Nikogo nie zabierzesz – oświadczyła, zapierając barkiem drzwi w razie, gdyby nieproszony gość chciał użyć siły. – Nie wejdziesz do środka lub nie wyjdziesz stąd żywa. Twój wybór.

– Słuchaj. – Podniosła głowę, jej oczy były lśniąco białe, zupełnie jakby obróciły się na drugą stronę. – Mamy u siebie dziesiątki kobiet, które chętnie rozszarpałyby cię na strzępy, ja jestem tą, która może ci okazać łaskę. Porozmawiamy, to nie jest prośba.

Ruth była tak zaskoczona słowami i bezczelnością kobiety, że nawet nie zaprotestowała, kiedy tamta z zadziwiającą siłą pchnęła drzwi i weszła.

Gospodyni nie zagotowała wody, nie zaproponowała jedzenia.

Usiadły w gigantycznym salonie na dwóch wygodnych fotelach, po przeciwległych stronach pomieszczenia. Nowo przybyła obserwowała salon z zaciekawieniem. Tyle obrazów i ozdób z minionych epok, tyle historii. Wszystko pokryte kurzem i brudem spowodowanym brakiem służby.

– Czy to robota dziewczyny? – Wskazała palcem policzek. Jej oczy nagle wróciły na swoje miejsce, były niebieskie, przenikliwe.

Ruth dotknęła policzka, na którym wciąż miała zadrapania po którymś z napadów wściekłości Audrey.

– Nie, wypadek przy polowaniu – odpowiedziała z godnością. – Potrafię sobie poradzić z dzieckiem.

– Nie wątpię, że z dzieckiem tak – zgodziła się kobieta. – Tyle że nie z Audrey, której zresztą, udało się użyć Śpiewu aż dwa razy, mimo twoich usilnych prób uciszenia jej.

Znała imię dziewczyny – bezpośrednio zaangażowała się w tę sprawę. Co do Śpiewu, również się nie myliła, Audrey była silniejsza, niż jej się to wydawało.

– Jeżeli spróbujesz… – odezwała się Ruth, lecz zaraz przerwała jej druga kobieta.

– Jestem lady Beatrice Cadogan. Przedstaw się, zanim zaczniesz kierować groźby w moim kierunku. Tego wymaga etykieta. Zakładam, że wiesz, czym jest etykieta? – Uniosła lekko brew i ściągnęła z głowy szeroki kapelusz. Burza czarnych, prostych włosów opadła jej na ramiona.

Ruth zacisnęła pięści. Czuła, że powinna tę sprawę załatwić pokojowo. Nie chciała rozpętać wojny z całym rodem Cadogan. A to suka, pomyślała. Przedstawiła się wyłącznie, aby nastraszyć ją swymi koneksjami. Ruth wiedziała, co to oznacza. Widziała to też po oliwkowej cerze i czarnych włosach Beatrice.

Wyglądało na to, że jej gość przypomniał sobie również o salonowej kurtuazji. Ruth postanowiła zastosować się do tej gry pozorów.

– Jestem Ruth, mój dom nie jest częścią tej dysputy, aczkolwiek został wprowadzony w temat. Na razie ta informacja musi ci wystarczyć, lady Beatrice – odpowiedziała z udawaną grzecznością. – Wracając jednak do meritum, nikt nie odbierze mi dziecka. Jeżeli chociażby spróbuje…

– Droga pani, próbować to można czegoś, czego nigdy wcześniej się nie robiło i nie ma się w tym doświadczenia. Ja z kolei wezmę co moje. – Spojrzała wymownie na Ruth i uśmiechnęła się delikatnie. – Zauważyłam również, że specjalnie ominęła pani swoje pochodzenie. Czyżby dom naszej drogiej gospodyni nie chciał angażować się tę sprawę mimo zapewnień?

Ruth zacisnęła mocno zęby, próbowała nie dać się sprowokować. Gdy zerknęła na Beatrice, odkryła, że jej oczy znów powędrowały w górę, tak że widać było jedynie białka. Co ona wyrabiała? Takie same oczy miała Audrey w czasie, gdy śniła czy dostawała napadu.

– Ruth Berkeley – szepnęła kobieta, gdy jej oczy wróciły na swoje miejsce.

Skąd ona to wiedziała? Ruth otworzyła usta ze zdziwienia, lecz zaraz je ścisnęła i odzyskała fason.

– Zgadza się. Dom Berkeleyów będzie bardzo zainteresowany tym niespodziewanym przybyciem milady.

– Wie pani, co sądzę?

– Nic mnie to nie obchodzi, proszę natychmiast opuścić… – Ruth wstała z fotela, chcąc wygonić niechcianego gościa, lecz lady Beatrice znów weszła jej w słowo.

– Sądzę, że zataiła pani swoje pochodzenie, ponieważ nie ma pani już domu. Zaskoczenie wywołane moim Odpłynięciem – nawiązała do uciekających oczu – wygląda na brak obeznania w jakichkolwiek tematach związanych z Przymierzem czy Zgromadzeniami. Ile żniw przeżyłaś, dziecko?

– Wypraszam to sobie – powiedziała zbulwersowana Ruth, lecz usiadła z powrotem na fotelu. – Nie jestem dzieckiem, a mój wiek…

– Prawdopodobnie wygnali cię, jak byłaś dzieckiem – kontynuowała lady Cadogan niespeszona, zapominając zupełnie o tytułach czy etykiecie. – Albo nie pamiętasz nauk, albo zapomniałaś o nich przez dziesięciolecia. Nawet nie masz pojęcia, w jakim położeniu się znalazłaś, porywając moją córkę.

Zapadła cisza. Ruth domyślała się, że Audrey może być z domu Cadogan – taka sama cera i te brzydkie, kruczoczarne włosy. Ale to, że jej własna matka przyszła ubiegać się o zgubę, nie wróżyło dobrze.

Wciąż jednak była przecież silniejsza, mogła pozbyć się paniusi Cadogan i uciec z jej córką. Musi tylko pamiętać, aby odciąć młodej język, żeby nie krzyczała. Powie jej, że sama go sobie odgryzła w napadzie szału. Beatrice nie mogła sobie pozwolić na dalsze błędy. Nie teraz, w momencie, gdy swego Oblubieńca miała już na wyciągnięcie ręki.

– Ty naprawdę nic nie wiesz? – zapytała ze zdziwieniem lady Beatrice. – Ale dlaczego porwałaś moją córkę? Jedyną sensowną odpowiedzią, dlaczego miałabyś trzymać tak niebezpieczne dziecko pod swoją opieką, jest poznanie jej snów. Ale po co? Przecież twój dom cię przepędził. Dlaczego miałabyś wracać… A, no tak. Już wszystko rozumiem.

– Nic nie rozumiesz! Jestem silniejsza, mogłabym rozerwać cię na strzępy w ciągu jednej krótkiej chwili, dlatego opuścisz moją rezydencję albo zginiesz. – Ruth poderwała się z fotela. Opanowała ją wściekłość. Wyglądała, jakby jej skóra falowała, jakby pod nią wiły się tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy robaków.

Druga kobieta zdawała się tego nie zauważyć. Siedziała spokojnie i kontynuowała:

– Ależ oczywiście, że rozumiem. Mimo że wy, ohydne kreatury, jesteście zgniłe od środka, to jakimś cudem wiążecie się na całe życie z drugim, równie zgniłym osobnikiem. To wprawdzie romantyczne, acz niepraktyczne. Wracasz do Zgromadzenia, które cię wygnało. Robisz to dla męskiego osobnika, który jest zakodowany genetycznie, aby kochał cię wiecznie.

Ruth nie wytrzymała. Jej skóra pękła i przerwała się na dwie części. Wyglądało, jakby zrzuciła odzież wierzchnią. Pod spodem znajdowała się wysoka na osiem stóp, pełna nienawiści szara istota o nagim ciele, wciąż pokryta resztkami ludzkiej skóry. Gardłowy warkot wydobył się z jej ust. Ostre jak brzytwa zęby były wręcz stworzone do rozrywania. Potwór rozprostował gigantyczne skrzydła, zasłaniając pół salonu i natarł na przeciwniczkę.

Beatrice nie ustąpiła nawet na cal. Uniosła tylko głowę i spojrzała pełnym politowania wzrokiem na potwora.

Błysk światła. Huk.

Potwór leżał na podłodze uderzony niewidzialną siłą.

– Czasy, gdy byliście drapieżnikami i żerowaliście na nas, skończyły się lata temu. Może gdybyś wciąż przynależała do Zgromadzenia, wiedziałbyś o zmianach. Skuteczne porwanie mojej córki nazwijmy ślepym trafem. Proponuję, żeby usiąść i wysłuchać, co mam do powiedzenia.

Potwór, w którego przeistoczyła się Ruth, nie zamierzał siadać. Miał ochotę zabijać, przegryzać kości i wgryzać się w mięso.

Ruth patrzyła na drobną kobietę z góry. Po przemianie mogła rozszarpać prawie każde stworzenie na strzępy, a jednak Beatrice skontrowała jej atak za pomocą jakiejś niewidzialnej siły. Jak to możliwe? Czyżby przez ostatnie lata rzeczywiście aż tak dużo zmieniło się w Zgromadzeniach? Przecież tacy jak Beatrice byli dla nich tylko źródłem proroczych snów oraz wykwintniejszym pożywieniem. Lepszym niż mięso człowieka.

– Oto moja propozycja. – Beatrice westchnęła, jakby całe to przedstawienie zdążyło ją zmęczyć. – Zostawiasz moją córkę w spokoju i opuszczasz tę rezydencję.

Potwór znów zawarczał, jakby chciał powiedzieć: nic z tego.

– W przeciwnym razie rodzina Cadogan będzie zmuszona rozpocząć polowanie na Berkeley’ich. Zaczniemy oczywiście od wybicia wszystkich męskich osobników, którzy są już Związani.

Spokój, z jakim siedziała kobieta, był zaskakujący. Ludzie zawsze uciekali z przerażeniem i krzykiem na ustach przed drugim obliczem Ruth. A ta oto drobna kobieta śmie jej grozić, stojąc oko w oko z bestią. Utrata Oblubieńca wiązała się z bólem gorszym niż śmierć, niewyobrażalnym wręcz. Ruth nie wiedziała, czy dom Cadogan rzeczywiście mógłby się do tego posunąć. Czy powinna ryzykować?

Rozłożyła skrzydła. Ugięła nogi i odbiła się mocno od podłoża. Wyskoczyła przez wielkie okno salonu, mknąc w stronę lasu, gdzie miała nadzieję ukryć siebie oraz hańbę, jaką się okryła.

 

 

***

 

 

Dojście do zdrowia zajęło Audrey kilka tygodni. W międzyczasie często wychodziła z rezydencji. Z biegiem dni przypomniała sobie wszystko: uprowadzenie, przetrzymywanie, przesłuchiwania, fałszywe wspomnienia rezydencji i twarz prawdziwej matki. Wiedziała również, dlaczego nie może wrócić do swoich. Oderwane skrzydła nie odrastały tak po prostu. Wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.

Przez ostatnie miesiące spędzone z porywaczką marzyła, aby być inna niż wszyscy ludzie, wyjątkowa. I teraz gdy wyszło na jaw, że nie jest człowiekiem, okazało się również, że tej wyjątkowości została pozbawiona. Wiedziała, jaki stał przed nią wybór.

Matka, tym razem ta prawdziwa, spędzała z nią dużo czasu, pomagała jej odzyskać wspomnienia. A one wracały falami. Najpierw była szczęśliwa, gdy uświadomiła sobie, że ma skrzydła, by zaraz wpaść w rozpacz z powodu ich utraty. Wtedy opiekuńcza kobieta przypomniała jej wolę Aldawy, co jeszcze bardziej skomplikowało życie dziewczyny.

Tego wieczora, gdy decyzja miała zostać podjęta, Audrey siedziała na miękkim łożu z dziennikiem w dłoni.

 

Płonąc w lesie, umieram.

Wychodząc z ciemności, cofam się.

Płynę w przestworzach, jestem.

 

Odłożyła sfatygowany dziennik, słysząc, że matka nadchodzi. Weszła do pokoju z dwiema innymi kobietami – kapłankami. Szła w środku, na rękach niosąc niewielką skrzynię. Po jej prawej i lewej stronie szły kapłanki z rozpostartymi skrzydłami i ciemnymi szatami z kapturami zasłaniającymi twarze. Audrey zaniemówiła. Skrzydła kapłanek były przepiękne, wielokolorowe i mieniły się pod wpływem promieni słońca, które wpadały do pokoju przez okno.

– Dziecko, przed tobą stawiam skrzynkę naszej Pani – przemówiła uroczyście. – Zostawiamy ci decyzję o dalszym losie istnienia. Niech Pani w twym sercu zagości.

Postacie w kapturach powtórzyły ostatnie zdanie.

Audrey odebrała od matki skrzynkę, chwaląc równocześnie miłościwą Panią. Zanim zdążyła zajrzeć do środka, wszystkie kobiety opuściły jej sypialnię.

Dokładnie wiedziała, co znajduje się w środku, mimo to obawiała się spojrzeć. Czas dłużył się, a dziewczyna, mimo że podjęła już dawno temu decyzję, wciąż wpatrywała się w drewniane pudełeczko z mosiężnym okuciem.

Postanowiła, że to zrobi. Otworzyła podarunek Pani, by w środku dostrzec duży żelazny klucz, z którego drugiej strony znajdowało się ostrze. Symbolizował dwie drogi, które mogła obrać. Prostą, lecz pozbawioną wyjątkowości, oraz trudną, lecz zgodną z odwieczną ścieżką, przewidzianą dla wyznawców Aldawy. Życie między ludźmi i bez skrzydeł, czy może śmierć i odrodzenie jako przyjaciółka Pani?

Wybór wydawał się oczywisty, chwyciła klucz za ostrze, kalecząc sobie dłonie. Tak wiele razy widziała ten obraz w proroczych snach.

Audrey przyłożyła ostrze do szyi i tak jak nauczyła ją tego matka, mocno przycisnęła. Wykonała szybki ruch i pościel spłynęła krwią.

 

 

***

 

 

Beatrice Cadogan obserwowała rezydencję z góry. Wzniosła się wysoko, nie chcą być blisko umierającej córki. Jeszcze próbowałaby ją powstrzymać, odbierając tym samym prawo do powrotu na łono miłościwej Pani i Bogini. Ból był nieodłączną częścią narodzin.

Gdy kapłanki poinformowały ją o śmierci Audrey, poprosiła tylko, aby przeniosły ciało do spalenia. Ona nie mogła uczestniczyć w ceremonii, musiała udać się do samotni, gdzie zamknęła się przed światem za pomocą magicznej pieczęci Stworzycielki. Tam opłakiwała utracone dziecko i czekała na jego ponowne przyjście.

Gdy pięć lat później przerwała pieczęć, z wnętrza wyleciała nie jedna skrzydlata postać, a dwie. Małe kolorowe skrzydełka ponownie trzepotały na wietrze, a małą Audrey czekały długie lata niewiedzy. Jeszcze przez ponad dekadę miała być wolna od wspomnień i bólu, które, gdy powrócą, zniszczą jej wizję pięknego i bezpiecznego świata.

Koniec

Komentarze

Witaj, dziękuję raz jeszcze za betę.

Brawa za interesujący pomysł oraz tajemnicze wątki i wnikliwe charakterystyki bohaterek. 

Zasłużony klik. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej, bruce :)

Dziękuję Ci serdecznie za pomoc z tym opowiadaniem. Cieszę się, że Ci się podoba i dziękuję serdecznie za klik!

 

Pozdrawiam :)

Pozmieniałam poprzedni wpis, bo już był po publikacji. To ja bardzo dziękuję. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Dziękuję serdecznie, bruce! :)

» […]czując równocześnie czyjś oddech, na którym poruszały się jej kruczoczarne włosy. « ---> włosy poruszały się na oddechu? Od razu podpowiadam, że pod oddechem też nie…

» Wznosił się majestatycznie kilka metrów nad ziemią. « ---> chyba raczej unosił…

<>

Co prawda nie dowiedziałem się za wiele o tej sekcie potworów, ale mniejsza z nimi. Istotne, że opowiadanie czytało się bez trudności, bez zacięć. Prawie od początku zaczęła się zagęszczać mroczna atmosfera (która na mnie nie działa, ale którą dostrzegałem), aż do niespodziewanie tragicznego końca – bo nie spodziewałem się, by prawdziwa matka pozwoliła córce na samobójstwo. Wyrachowane, potem bowiem ma się niejako odrodzić w nieco zmienionej postaci i roli, jak przypuszczam, też.

Dobrze to interpretuję?

Aha – jako całość dobre, uważam.

Hej, AdamKB.

Dziękuję, że przybyłeś z komentarzem :)

 

» Wznosił się majestatycznie kilka metrów nad ziemią. « ---> chyba raczej unosił…

Tak, już zmieniłem.

 

Oddech też zmieniłem trochę. Nie do końca wiedziałem, jak to opisać :) Ale zmieniłem na takie:

Otworzyła drzwi, słysząc równocześnie ciężkie dyszenie potwora, tuż za sobą.

Co prawda nie dowiedziałem się za wiele o tej sekcie potworów, ale mniejsza z nimi. Istotne, że opowiadanie czytało się bez trudności, bez zacięć.

Takie było moje założenie. Pytanie, czy czujesz, że tekst był “nieskończony” i “niewyjaśniony”? Czy może jednak było to “na granicy akceptowalnej tajemnicy”? :)

 

mroczna atmosfera (która na mnie nie działa, ale którą dostrzegałem), aż do niespodziewanie tragicznego końca – bo nie spodziewałem się, by prawdziwa matka pozwoliła córce na samobójstwo.

Mroczna atmosfera z reguły na Ciebie nie działa? Cóż, dobrze że ją dostrzegłeś.

To dobrze, że była to niespodzianka :)

 

Wyrachowane, potem bowiem ma się niejako odrodzić w nieco zmienionej postaci i roli, jak przypuszczam, też.

Dobrze to interpretuję?

Jeszcze przez ponad dekadę miała być wolna od wspomnień i bólu, które, gdy powrócą, zniszczą jej wizję pięknego i bezpiecznego świata.

Generalnie interpretacja bardzo dobra :) Chciałem zasugerować trochę tą pieczęcią i ostatnim zdaniem, że być może do tego dziecka wspomnienia wrócą same, do kolejnego dziecka, które nazwane zostanie tak samo… i jest to niepokalane poczęcie. Nie wiem, czy tak to odczytałeś?

 

Aha – jako całość dobre, uważam.

W takim razie dziękuję Ci serdecznie :) Cieszę się, że się podobało.

Pozdrawiam

Chyba za bardzo to poszło w dark fantasy, początkowo fajny klimacik skręcający w oniryczno-psychologiczno-surrealne rejony, ale potem się trochę pogubiłem, kto jest człowiekiem, kto potworem i o co w tym wszystkim chodzi.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej, fanthomas.

 

Chyba za bardzo to poszło w dark fantasy…

Rozumiem. Muszę nabrać do tego tekstu trochę dystansu… może za bardzo wszystko pokomplikowałem. Szkoda, że Ci się nie podobało. Może następnym razem pójdzie mi lepiej.

Dzięki za komentarz.

Pozdrawiam :)

Cześć! Na początek uwagi:

 

Audrey obudziła się, a jej myśli od razu powędrowały do dziennika, w którym zapisywała wszystkie sny; głównie koszmary. Czasem dołączała do nich różne notatki i wiersze. Strzępki myśli wylane na papier zaraz po przebudzeniu, niedostępne i ukryte przed ukochaną matką pod ciężkim materacem. Czy była kimś więcej niż tylko zwyczajną dziewczyną?

Bardzo randomowa myśl tak z samego rana. W dodatku nieszczególnie wynika z poprzednich.

 

Oliwkowa cera sprawiała, że obraz przypominał bardziej porcelankę niż podobiznę zdrowej osoby.

Cera oliwkowa jest charakterystyczna dla osób o tzw. śródziemnomorskim typie urody, więc raczej niekoniecznie będzie kojarzyć się z porcelaną i kimś, komu brakuje słońca.

 

Ton jej głosu był pełen troski, lecz zza gazety ciężko było dostrzec wyraz twarzy.

Trudno.

 

Wychyliła się z zapałem znad stołu, chcąc przekonać o swoim doskonałym stanie.

Zabrakło mi tu czegoś? Przekonać matkę?

 

Tu nie chodzi o twoje zdrowie dziecko, ale i bezpieczeństwo innych.

Albo: Tu nie chodzi tylko o twoje zdrowie, dziecko, ale i bezpieczeństwo innych, albo: Tu nie chodzi o twoje zdrowie dziecko, ale o bezpieczeństwo innych.

 

Z czasem myślała coraz jaśniej i utrwaliło się w niej przekonanie, że może rzeczywiście jest wyjątkowa, a to matka trzyma ją w pokoju, aby ukryć przed światem.

Zdanie sugeruje, że dopiero teraz Audrey zaczyna rozumieć, że to matka trzyma ją w pokoju, a nie ktoś inny. Może: Z czasem myślała coraz jaśniej i utrwaliło się w niej przekonanie, że może rzeczywiście jest wyjątkowa, a matka trzyma ją w pokoju, aby ukryć to przed światem.

 

Podniosła barki, tak jakby chciała przejść do pozycji embrionalnej, chcąc się ukryć przed istotą z mroku.

Powtórzenie.

 

Gdy tak szybowała nad pobliskim lasem, nad nią pojawił się szary, wielki stwór z ciałem kobiety, które wyglądało jak cielsko ogromnego węża.

To czyje ciało w końcu miał?

 

Dom Berkeley’ich będzie bardzo zainteresowany tym niespodziewanym przybyciem milady.

Raczej Berkeleyów.

 

Czytało się w zasadzie przyjemnie, pomijając powyższe potknięcia. Podobała mi się gęsta, plastycznie oddana atmosfera starej rezydencji wypełnionej dziwnymi obrazami i rzeźbami. Zaciekawił wątek matki więżącej córkę.

Tylko że rozwiązanie całej zagadki jest bardzo niejasne, a przez to niesatysfakcjonujące. Ostatecznie nie mam pojęcia kim/czym były te stwory, o co chodziło w tym Śpiewie, ani dlaczego Audrey się zabiła. Niby wyjaśniasz to trochę w komentarzu, ale moim zdaniem tak istotne informacje powinny znaleźć się w tekście, bardziej wyeksponowane.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ramshiri zapytał: Takie było moje założenie. Pytanie, czy czujesz, że tekst był “nieskończony” i “niewyjaśniony”? Czy może jednak było to “na granicy akceptowalnej tajemnicy”? :)

Na pierwsze pytanie mogę odpowiedzieć, że tak pół na pół. W pierwszym odruchu: no co to ma być? Namotał Autor, zaciekawił, i bez zaspokojenia ciekawości zostawił? Po chwili jednak pojawia się refleksja, że to nierzadki zabieg, zostawiający czytelnikowi swobodę w wyszukiwaniu własnych objaśnień, ale do tegoż szukania nie zmuszający. W związku z tym na drugie pytanie mogę odpowiedzieć, że opowiadanie przekroczyło interesującą Ciebie granicę jako skończone, chociaż nie w pełni wyjaśnione, i znalazło się po stronie tekstów wolnych od “czepiania się” fabuły, postaci, głównych wydarzeń.

Pozdrawiam – Adam

Opowiadanie przeczytałam, pomimo wymuszonych przerw, szybko i z dużą przyjemnością. Świetnie budowałeś nastrój grozy, a opisy były bardzo dobre. Podobało mi się, że długo nie wiedziałam, co jest snem, a co koszmarem. Wszystko było idealnie do momentu nocnej ucieczki dziewczyny przed potworem. To w tym momencie poczułam, jak bardzo zdystansowany jest narrator i nie potrafiłam wczuć się w emocje bohaterki. Całość ogromnie by zyskała, gdybyś był bliżej POV. 

Zaraz po tej scenie pojawił się przeskok narracji do perspektywy porywaczki, potem do córki i na koniec do matki. NIE! Za dużo tego w tak krótkim opowiadaniu. Straciłam zaangażowanie w postać, ale nadal czytałam z przyjemnością, żeby poznać rozwiązanie zagadki. Niestety przez te zmiany perspektyw rozwiązanie nie było tak emocjonujące, jakby mogło być. Do tego miałam silne wrażenie, że zmieniasz je jedynie dlatego, żeby łatwiej ci było pokazać rozwiązanie zagadki. Szkoda, że nie poznałam jej wraz z Aurey, że nie poczułam targających nią wtedy emocji, że nie poznałam jej myśli. 

Drugi duży zarzut, który mam do tego opowiadania, to te emocje właśnie. Widać, że skupiłeś się na grozie i to wyszło świetnie. Ale jednocześnie masz tutaj młodą dziewczynę, która straciła wszystko i wybrała samobójstwo, matkę, która straciła dziecko i kobietę, która straciła szansę na odnalezienie ukochanego. W tekście powinno wręcz wibrować od emocji, a miałam wrażenie, że bardziej sucho już się nie dało tego pokazać. Szczególnie rozczarowała mnie scena, kiedy porywaczka się poddała i odeszła. Liczyłam na jakieś porządne starcie, a tutaj nic. 

Ponarzekałam, ale to dlatego, że początkowo tak mi się podobało, że rozważałam nominacją do piórka. ;) Klik do biblioteki dostaniesz bez żadnego wahania.

Bardzo podobał mi się nastrój opowieści oraz uniwersum, które stworzyłeś i mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze o tych istotach. 

Hej, gravel, AdamKB i ośmiornica :)

Dziękuję serdecznie za te komentarze! Wymagają one trochę więcej uwagi, więc odpowiem już innego dnia, jako że chciałbym równocześnie dodać poprawki i rozpisać się nieco więcej.

 

gravel – tygrys zarąbisty :) Zapisuję go na dysku i również będę rozpowszechniał :)

Pozdrawiam, dziękuję

 

Wychyliła się z zapałem znad stołu, chcąc przekonać o swoim doskonałym stanie

Nie wiadomo kogo przekonać.

 

– Gdy dostaniesz ataku, komuś może stać się krzywda. Tu nie chodzi o twoje zdrowie dziecko, ale i bezpieczeństwo innych.

Raczej nie tylko o twoje zdrowie, bo jak nie chodzi o jej zdrowie, to troszkę brutalnie brzmi;)

 

Audrey w szoku patrzyła na poharataną twarz matki. Czy ja to zrobiłam? – zadawała sobie pytanie. Prawie wydrapałam matce oczy w napadzie szału.

Ostatnia myśl jest nie oddzielona od zadawała sobie pytanie.

 

Bardzo mocno stroną opowiadania jest groza i jak dla mnie głęboka gotyckość.

Natomiast w środku nieco mnie te niesamowitości znużyły.

Historia przerażająca i smutna.

Lożanka bezprenumeratowa

Wracam z komentarzem jak obiecałem :)

 

Hej, gravel.

Dziękuję za łapankę. Nieliczne rzeczy zostawiłem niepoprawione. Muszę się jeszcze zastanowić.

Dziękuję za zdjęcie tygrysa, cieszę się, że przyjemnie się czytało i były wątki interesujące. Szkoda, rozwiązanie było dla Ciebie niesatysfakcjonujące.

 

Niby wyjaśniasz to trochę w komentarzu,

W komentarzu chciałem upewnić się, czy jest to jasne… wygląda na to, że jednak namotałem i nie wszystko wyszło tak jak powinno :( No, ale też nie chciałem wyjaśniać wszystkiego w tym opowiadaniu. Zgromadzenia, pakty, śpiew/krzyk – nie chciałem nawet częściowo rozwiewać tej tajemnicy.

No nic, muszę przemyśleć to opowiadanie, ale dopiero po zakończeniu konkursu. Chyba nie wypada już robić większych zmian po publikacji.

Dziękuję! :)

 

Hej, AdamKB.

Dziękuję za wyjaśnienie. Cieszy mnie ta interpretacja :) Teraz widzę, że mogłem pewne rzeczy zrobić inaczej/lepiej.

Po chwili jednak pojawia się refleksja, że to nierzadki zabieg, zostawiający czytelnikowi swobodę w wyszukiwaniu własnych objaśnień, ale do tegoż szukania nie zmuszający.

Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję!

 

Hej, ośmiornica.

Wszystko było idealnie do momentu nocnej ucieczki dziewczyny przed potworem.

No, cóż… raz na wozie, raz pod wozem :) W pełni rozumiem oba zarzuty z Twojego komentarza.

 

Szczególnie rozczarowała mnie scena, kiedy porywaczka się poddała i odeszła. Liczyłam na jakieś porządne starcie, a tutaj nic. 

Hmmm, to uświadomiło mi, że jestem zbyt uparty. Od pomysłu tej sceny, zaczęło się całe opowiadanie. Nie chciałem odpuścić… cóż :)

 

Ponarzekałam, ale to dlatego, że początkowo tak mi się podobało, że rozważałam nominacją do piórka. ;) Klik do biblioteki dostaniesz bez żadnego wahania.

Oj, tak blisko! Dziękuję za klik. Mam jeszcze tyle historii do opowiedzenia… może kiedyś. Na pewno mam na czym szlifować pisanie :)

 

Bardzo podobał mi się nastrój opowieści oraz uniwersum, które stworzyłeś i mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze o tych istotach. 

Nie miałem takiego zamiaru, lecz kto wie…

Dziękuję! :)

 

Hej, Ambush.

Zrobiłem zmiany w tekście. Dziękuję za łapankę :)

 

Bardzo mocno stroną opowiadania jest groza i jak dla mnie głęboka gotyckość.

Natomiast w środku nieco mnie te niesamowitości znużyły.

Historia przerażająca i smutna.

Słodko-gorzkie podsumowanie. Cieszę się, że podobała Ci się groza i gotyckość. Miało być smutno, więc udało się! :) Szkoda tylko, że tekst Cię znużył. Dostałem tyle komentarzy, że zaczynam zdawać sobie z błędów jakie tu popełniłem.

Dziękuję serdecznie :)

 

Pozdrawiam!

Przeczytałem, mimo że horror, bo opowiadanie konkursowe.

Witam!

Początek opowiadania był całkiem intrygujący. Chociaż sporo tam chodzenia po domu, przyglądania się ciągle obrazom, miało to swój urok i było czuć atmosferę grozy. Problem pojawił się w momencie, gdy na scenę wkroczyła Ruth, bo niestety, ale wtedy klimat mocno się rozjechał i z horroru dostaliśmy bardziej typowe fantasy. Postać Audrey nagle zniknęła, a to jej historię powinniśmy od początku do końca śledzić, przynajmniej taki zdawał się być początkowy zamiar. Gdy powraca, jest zdecydowanie za późno. Zakończenie, chociaż całkiem interesujące (tragiczny wybór), nie zadziałało w tej formie. Nie było czasu, by zżyć się z Audrey, lepiej poznać jej myśli. 

Zdecydowanie za mało atmosfery grozy, niepewności i szaleństwa. Zepchnięcie Audrey na drugi plan to strzał w kolano.

 

Przeczytawszy.

Opowiadanie miało to coś, co wciągnęło mnie w historię od początku. Niestety w miarę rozwoju historia z zagadkowej, nieoczywistej grozy staje się dark fantasy. To, co muszę pochwalić, to fajne pokazanie związków między Audrey a jej porywaczką (niezły syndrom sztokholmski) i potem matką. Zdecydowanie przeskoczenie z perspektywy dziewczynki na tę jej prawdziwej matki nie wyszło tu na dobre. W dłuższym tekście byłoby więcej czasu na rozwinięcie tej realcji i taki przeskok wyszedłby bardziej naturalnie. Pochwalę jednak język i klimat, bo są imho bardzo dobre.

Hej, Koala75.

Dziękuję za Twój komentarz. Cieszę się, że przeczytałeś mój tekst!

Pozdrawiam :)

 

Hej, WyrmKiller

Początek opowiadania był całkiem intrygujący. Chociaż sporo tam chodzenia po domu, przyglądania się ciągle obrazom, miało to swój urok i było czuć atmosferę grozy.

Okej, komentarz zaczyna się dobrze…

Problem pojawił się w momencie, gdy na scenę wkroczyła Ruth, bo niestety, ale wtedy klimat mocno się rozjechał i z horroru dostaliśmy bardziej typowe fantasy.

Aj! Trochę się już tego spodziewałem. Dziękuję Ci za przeczytanie tekstu i wskazanie jego problemów. Cieszę się, że dostrzegłeś również pozytywy. Co co zauważyłeś, powtarza się w wielu komentarzach – to bardzo dobrze. Dzięki temu dokładnie wiem, co nie zagrało. Szkoda. Może następnym razem będzie lepiej.

Zdecydowanie za mało atmosfery grozy, niepewności i szaleństwa. Zepchnięcie Audrey na drugi plan to strzał w kolano.

Biję się w pierś. Dziękuję Ci serdecznie za szczerą opinię.

Pozdrawiam

 

Hej, oidrin

Dziękuję Ci za komentarz. Widzę, że początek tekstu był dobry. Niestety za bardzo zjechałem z torów.

 

To, co muszę pochwalić, to fajne pokazanie związków między Audrey a jej porywaczką (niezły syndrom sztokholmski) i potem matką. Zdecydowanie przeskoczenie z perspektywy dziewczynki na tę jej prawdziwej matki nie wyszło tu na dobre.

Stanowczo ta część nie zadziałała, a szkoda.

Dobrze, kolejne doświadczenie zdobyte, kolejne wnioski wyciągnięte:)

Pochwalę jednak język i klimat, bo są imho bardzo dobre.

Dziękuję serdecznie za miłe słowa :)

Pozdrawiam serdecznie!

Cześć,

 

Opowiadanie jest sprawnie napisane, fajnym językiem, włączając w to “poetyckie” wstawki. Szczególnie podobała mi się pierwsza, typowo “gotycka”, ale też trochę surrealistyczna część. Mamy dużą posiadłość, jakąś tajemnicę/chorobę, poczucie zagrożenia, bardzo fajny pomysł z obrazem, zmieniającym się w zależności od tego, jakie emocje targają bohaterką. W sumie nie wiemy do końca, czy to dzieje się naprawdę, czy to wymysł “chorego” umysłu.

Potem jednak opowiadanie staje się już bardziej “Fantasy”, mamy skrzydlate potwory, jakieś stowarzyszenie i konflikt o nie do końca wyjaśnionej genezie. Osobiście to już nie mój klimat. Minimalnie też pogubiłem się w tej końcówce, już mi się trochę myliło, kto jest jakim potworem i jakie ma intencje.

 

Pozdrawiam

Hej, JPolsky

Dziękuję za miłe słowa i zwrócenie uwagi na poetyckie wstawki – to było moje pierwsze podejście do czegoś takiego :) Cieszę się, że wypunktowałeś sporo rzeczy, które podobały Ci się w tekście.

 

Potem jednak opowiadanie staje się już…

Aj, no tak. Dziękuję Ci serdecznie. Niestety od sceny z “matkami” wszystko poszło w las :) Po zastanowieniu, powinienem napisać to inaczej… ale samą końcówkę zmienić tylko minimalnie.

 

Dziękuję przeczytanie i komentarz :)

Pozdrawiam.

Hmmm. Jak dla mnie – wyszło trochę zbyt onirycznie, niejasno. Może to skutek budowania nastroju, który do mnie prawie nigdy nie trafia, może scenki nie dostały wystarczająco wiele znaków, żeby porządnie wybrzmieć… Nie potrafię orzec.

Efekt jest taki, że nie rozumiem tego świata, gubię się w nim, a i postępowania postaci nie rozumiem.

Babska logika rządzi!

Hej, Finkla.

Dziękuję za szczery komentarz :) Niestety tym razem nie udało mi się przelać swoich myśli na wirtualny papier. Będę zastanawiał się nad planem naprawy tego tekstu, ale już po zakończeniu konkursu.

Dziękuję, pozdrawiam :)

Wiesz, całkiem możliwe, że przelać się udało, tylko mój kształt naczynia jest niekompatybilny z Twoim. Jednostkową opinią nie ma się co przejmować.

Babska logika rządzi!

Cześć

Opowiadanie ma dwie części, które napisane są w odmiennej stylistyce. Gotycka część pierwsza bardzo intrygująca i tajemnicza, przykuwa uwagę czytelnika. Och, gdybyś decydował się pozostać w tym klimacie i pisać tak dalej! Część druga natomiast przenosi nas do większego świata, gdzie mamy jakieś rasy potworów, zgromadzenia, kapłanki etc. etc. i narracja się zmienia na obojętny opis wydarzeń. Wydaje mi się, że opowiadanie byłoby o wiele lepsze, gdybyś został przy jednym sposobie pisania.

Warsztat można dopracować.

Strzępki myśli wylane na papier zaraz po przebudzeniu, niedostępne i ukryte przed ukochaną matką pod ciężkim materacem.

Czasami nie wiadomo, czy matka jest pod materacem, czy nie. Chyba lepiej:

Strzępki myśli wylane na papier zaraz po przebudzeniu, niedostępne i przed ukochaną matką ukryte pod ciężkim materacem.

Mamy tu dwie matki – i to nie wpływa na jasność przekazu. Aby odróżnić matkę 1. od matki 2. można byłoby użyć triku: córka do pierwszej mówi ‘Matko’, a do drugiej po imieniu albo ‘Mateczko’, albo…

 

Ogólnie, fajna część pierwsza, gorsza druga. Ale nie nudzi :)

Pozdrawiam!

 

Finkla, dziękuję. Opinii jest więcej, wiem już co nie zagrało :)

 

chalbarczyk

Dzięki za komentarz.

 

Opowiadanie ma dwie części, które napisane są w odmiennej stylistyce. Gotycka część pierwsza bardzo intrygująca i tajemnicza, przykuwa uwagę czytelnika. Och, gdybyś decydował się pozostać w tym klimacie i pisać tak dalej!

 

Wydaje mi się, że opowiadanie byłoby o wiele lepsze, gdybyś został przy jednym sposobie pisania.

Oj, żałuję że nie zostałem przy jednym :) No nic. Wyciągnąłem wnioski do kolejnego opowiadania grozy. Zobaczymy czy będzie lepiej. Na chwilę obecną lepiej mi idzie z pisaniem humoru :)

 

Czasami nie wiadomo, czy matka jest pod materacem, czy nie.

hehe :) Jak tylko będę mógł, to usiądę do tego zdania. Chwilowo nie mam jak tego edytować.

 

Mamy tu dwie matki – i to nie wpływa na jasność przekazu. Aby odróżnić matkę 1. od matki 2. można byłoby użyć triku: córka do pierwszej mówi ‘Matko’, a do drugiej po imieniu albo ‘Mateczko’, albo…

To jest ciekawa propozycja. Pomyślę nad tym. Tekst już trochę odleżał, może uda mi się do niego podejść na chłodno.

 

Ogólnie, fajna część pierwsza, gorsza druga. Ale nie nudzi :)

O, jak nie nudzi to bardzo dobrze. Szkoda tylko, że tak to podzielone jest. Dziękuję za opinię.

Pozdrawiam :)

 

Mam mieszane uczucia. Chyba zbyt mrocznie jak dla mnie. Choć motyw zamykanej i wiązanej dziewczyny przez matkę – mocny. Potem poszło to w stronę, którą przestałem z akapitu ma akapit rozumieć. Czasami chyba tak jest, że coś podchodzi a coś nie. W sumie komentarze masz przychylne, więc to może ze mną coś nie tak:) pozdrawiam.

Początek wydał mi się dość obiecujący, więc miałam nadzieję, że dowiem się, co dolega Audrey i dlaczego matka tak bardzo ją pilnuje, nie pozwalając nawet na krok wyjść z domu. A choć zadbałeś, aby klimat opowieści był należycie gęsty i mroczny, pełen tajemnic i osobliwych potworów, to mam wrażenie, że w pewnej chwili przesadziłeś z nagromadzenie niezwykłości tudzież osobliwych wypadków, skutkiem czego powoli zaczynałam głupieć, a przeczytawszy Skrzydlatego potwora do końca byłam całkiem pogubiona i nie wiem, dlaczego Ruth porwała Audrey, czym było Przymierze, a czym Zgromadzenie, kim była Aldawa i jej wyznawcy, że o samobójstwie Audrey i jej odrodzeniu nie wspomnę?

Mnóstwo tu niejasności i żadnego sensownego ich wytłumaczenia. Szkoda. :(

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Mrok wciąż spo­wi­jał jej pokój… → Zbędny zaimek.

 

aby po­pa­trzeć na prze­pięk­ne por­tre­ty i rzeź­by z po­do­bi­zna­mi swo­ich przod­ków. → Jak wyżej.

 

Dziew­czy­na po­de­szła do ścia­ny z czer­wo­nej cegły, gdzie na ogniu pod­grze­wał się po­si­łek. → Czy dobrze rozumiem, że podgrzewanie posiłku odbywało się na płonącej ścianie?

 

Wy­chy­li­ła się z za­pa­łem znad stołu, chcąc prze­ko­nać matkę… → By móc wychylić się znad stołu, wcześniej Audrey musiałaby być pod stołem.

 

Opu­ści­ła ga­ze­tę, uka­zu­jąc swoją su­ro­wą minę i twarz… → Zbędny zaimek.

 

Wiel­kie drew­nia­ne ko­mo­dy z ozdo­ba­mi z ca­łe­go świa­ta rzu­ca­ły nie­po­ko­ją­ce kształ­ty. → W jaki sposób komody rzucały kształty?

 

Jej skóra miała szary kolor i zda­wa­ła się żyć wła­snym ży­ciem, tak jakby zaraz pod tą cien­ką war­stwą znaj­do­wa­ło się ty­sią­ce wi­ją­cych się ro­ba­ków. → Lekka siękoza.

Proponuję: Jej skóra miała szary kolor i sprawiała wrażenie, że żyje wła­snym ży­ciem, tak jakby tuż pod tą cien­ką war­stwą wiły się tysiące ro­ba­ków.

 

Świe­ca zga­sła, ude­rza­jąc o zie­mię. → Rzecz dzieje się w holu, więc: Świe­ca zga­sła, ude­rza­jąc o podłogę/ posadzkę.

 

Drew­nia­ne deski po­kry­te były krwią. → Zbędne dookreślenie – deski są drewniane a definicji.

 

Krew ście­ka­ła gęsto. → Krew może być gęsta, ale czy może gęsto ściekać?

Proponuję: Krew ście­ka­ła obficie.

 

NIE! – krzyk­nę­ła zroz­pa­czo­na dziew­czy­na. → Umiała krzyczeć wielkimi literami?

A może wystarczą wykrzykniki: Nie!!! – krzyk­nę­ła zroz­pa­czo­na dziew­czy­na.

 

Gdy obu­dzi­ła się na­stęp­ne­go ranka… → Następny to mający miejsca po poprzednim. Czy to znaczy, że po opisanych zajściach przespała resztę nocy, ranek, cały dzień, potem kolejną noc i obudziła się następnego ranka?

A może miało być: Gdy obu­dzi­ła się rankiem

 

nie zna­la­zła leków przy szaf­ce noc­nej. → Raczej: …nie zna­la­zła leków na szaf­ce noc­nej.

Gdy tak tak szy­bo­wa­ła nad po­bli­skim lasem… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Obej­rza­ła się za sie­bie, upew­nia­jąc, że jest bez­piecz­na. → Zbędne dookreślenie – czy mogła obejrzeć przed siebie?

Proponuję: Spojrzała za sie­bie, upew­nia­jąc się, że jest bez­piecz­na.

 

a on swo­imi wiel­ki­mi szpo­na­mi zła­pał ją za skrzy­dła… → Zbędny zaimek.

 

Stra­ci­ła swoje skrzy­dła. -> Jak wyżej.

 

– Oni nad­cho­dzą. – Gar­dło­wym gło­sem prze­mó­wił po­twór. – Oni nad­cho­dzą – prze­mó­wił po­twór gardłowym głosem.

 

Ból roz­cho­dził się w po ciele… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Go­spo­dy­ni nie za­pa­rzy­ła wody… → Wodę można zagotować, ale nie można jej zaparzyć.

 

Wska­za­ła pal­cem na po­li­czek.Wska­za­ła pal­cem po­li­czek.

Palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Tego na­ka­zu­je ety­kie­ta.Tak na­ka­zu­je ety­kie­ta. Lub: Tego wymaga ety­kie­ta.

 

pró­bo­wać to można coś, czego nigdy wcze­śniej się nie ro­bi­ło… → …pró­bo­wać to można czegoś, czego nigdy wcze­śniej się nie ro­bi­ło

 

jakby pod nią wiło się ty­sią­ce, a nawet dzie­siąt­ki ty­się­cy ro­ba­ków. → …jakby pod nią wiły się ty­sią­ce, a nawet dzie­siąt­ki ty­się­cy ro­ba­ków.

 

Po­twór leżał na ziemi ude­rzo­ny nie­wi­dzial­ną siłą. → Opisujesz zajście w salonie, więc: Po­twór leżał na podłodze/ na dywanie, ude­rzo­ny nie­wi­dzial­ną siłą.

 

skom­pli­ko­wa­ło życie mło­dej dziew­czy­ny. → Zbędne dookreślenie – dziewczyna jest młoda z definicji.

 

Sym­bo­li­zo­wał dwie drogi, jakie mogła obrać.Sym­bo­li­zo­wał dwie drogi, które mogła obrać.

 

zgod­ną z od­wiecz­ną ścież­ką, jaka jest prze­wi­dzia­na… → A może: …zgod­ną z od­wiecz­ną ścież­ką, prze­wi­dzia­ną

 

Jesz­cze pró­bo­wa­ła­by po­wstrzy­mać, od­bie­ra­jąc jej tym samym… → Drugi zaimek zbędny.

 

przed małą Au­drey cze­ka­ły dłu­gie lata nie­wie­dzy. → …a małą Au­drey cze­ka­ły dłu­gie lata nie­wie­dzy. Lub: …a przed małą Au­drey były dłu­gie lata nie­wie­dzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, vrchamps.

Mam wrażenie, że większość komentujących ma mieszane uczucia :) Niestety, tekst można podzielić na dwie odrębne części – zbyt oderwane od siebie :(

Cóż, dzięki za komentarz i przeczytanie :) Może następnym razem pójdzie mi lepiej.

 

Hej, regulatorzy.

Początek wydał mi się dość obiecujący

Niestety wpłynąłem na zupełnie inne wody niż powinienem. Obietnica dana czytelnikowi na początku, była zupełnie inne niż dalsza część tekstu.

Odnosząc się do dalszej części Twojego komentarza, dziękuję że doceniłaś mroczny, gęsty klimat. Co do przesadzeniem z niezwykłościami i nie wyjaśnieniem wszystkiego, to chciałem właśnie “nawrzucać” jakimiś słowami pisanym z dużej litery Przymierze, Zgromadzenie, itp… i nie wytłumaczyć za wiele. Miało być tajemniczo, mrocznie… no nic. Tym razem się nie udało. Wyciągnę wnioski. Dziękuję Ci za wnikliwy komentarz i łapankę.

Co do samej łapanki. Błędy już poprawione. Co zaskoczyło mnie najbardziej:

NIE! – krzyknęła zrozpaczona dziewczyna. → Umiała krzyczeć wielkimi literami?

Byłem przekonany o tym, że tak można :)

 

Dwa grzybki w barszczyku. → Piękne! :)

Dziękuję i pozdrawiam :)

No cóż, Ramshiri, bywa i tak, że jesteś przekonany, iż historia którą wymyśliłeś ma wszystkie ręce i nogi, jest spójna i jasna. Ty miałeś i masz wszystko w głowie, ale do opowiadania trafia tylko to, co zechciałeś napisać i pewnie dlatego cała historia jest dla odbiorcy mało czytelna.

 

Byłem przekonany o tym, że tak można :)

Bo można, tylko uważam, że nie wygląda to najlepiej i wolę kiedy krzyk kończą trzy wykrzykniki.

 

Dwa grzybki w barszczyku. → Piękne! :)

Dziękuję za docenienie urody nadmiaru grzybków w barszczyku. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej, regulatorzy

Przegapiłem Twój komentarz. Dziękuję jeszcze raz. :)

Ty miałeś i masz wszystko w głowie, ale do opowiadania trafia tylko to, co zechciałeś napisać i pewnie dlatego cała historia jest dla odbiorcy mało czytelna.

Winny :)

 

Dziękuję, Anet

Cieszę się, że tekst podobał Ci się :)

Winny :)

Ramshiri, nie bawmy się w sąd. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ufff, kamień z serca ;) Dzięki!

Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka