Urodziny są wspaniałym czasem, zwłaszcza dla jednorocznych maluchów. Dostają całusy, miłe uściski i oczywiście tort z aż jedną świeczką. Nic wspanialszego nie może się zdarzyć. Potem palimy dziesięć płomyków, trzydzieści, siedemdziesiąt, a przy końcu… raczej stop – brak drobnych na świeczki.
Co innego moja ciotka Mary. Ona kocha urodziny, bo uwielbia ponad wszystko siebie i swoje – zgrubienia luźne, wałeczki tuczne i kilka innych cudnych wybrzuszeń. A potrafi o nich mówić godzinami.
W tym roku padło na mnie. Jako najstarszy ze średnio młodych, na czas przybyłem, z parteru nieomal ją zniosłem i zawiozłem do dobrej restauracji. A gdy usiedliśmy i poczęstowaliśmy się czerwonym winem (dwie flaszeczki, proszę – podpowiedziała), wiedziałem, co za moment się stanie. Jej usta przemówią. Na szczęście przeczucie mnie zawiodło. Po wypiciu odpowiedniej ilości czerwonej wspaniałości, ciotka Mary dobrodusznie uśmiechnięta, nie na zawsze – muśnięta, zasnęła w wygodnej klasy fotelu, „Gold Fine” hotelu. I śpi, walczykiem do taktu sennego pochrapując. Czas do przodu, ona lewituje, a ja spokojnie, bez utarczek słuchowych zjem smaczny posiłek.
Po jakimś czasie kelner w wielkopańskim ukłonie, postawił przede mną, polane aromatycznym sosem – delikatne mięsko jagnięcia. Przykryłem kolana białą serwetką, podniosłem srebrne sztućce…
– Przepraszam, pozwolisz, że coś powiem. – Usłyszałem.
– Oczywiście, słucham – odpowiedziałem, patrząc na Mary. A tam cisza, brak kontaktu.
– To ja do ciebie mówię – szepnęło blisko talerza, a nawet z… – dobrze patrzysz… młode jagnię.
Zdrętwiałem. Kilka kieliszków nigdy wcześniej nie dawało takich sensacji. Znam dobrego psychiatrę, owszem, ale, czy czas już nastał? Jestem młody, prowadzę firmę, czasem skrobię niezłe teksty. Jednak nie każdy średnio zdolny pisarz amator jest od razu paranoikiem. Więc?
– Wiesz, tydzień temu miałem pierwsze urodziny – ten sam głos pobudził moją uwagę. – Zabrakło tortu i jednej świeczki. Nie szkodzi. Mama i tata złożyli mi ważne życzenia: Najważniejsze synu, abyś długo żył, miał dobrą paszę, lubił braci i siostry. Polizali mnie po pysiu i lekko stuknęliśmy się głowami. Byłem szczęśliwy. Pierwsze w życiu urodziny i życzenia długiego życia. A następnego dnia, na pastwisku – Milli od sąsiada, pasie się z nami, a ona mi się raczej podoba – oświadczyłem się jej. Za rok, czyli, jak dorosnę, postaram się o jej rękę, no, raczej o kopytko – ma wyjątkowo zgrabne. Niemniej, czy nie jest dla ciebie dziwne, że ja… tutaj… z tobą…?
– Nie szkodzi, smaczne wino czyni cuda. Tak. Przypominam sobie. Byłem w zeszłym roku u ciotki w dniu, w którym się pojawiłeś na świecie. Ładne imię. Nazwali cię Maxi, bo byłeś dorodny i ostro brykający. Od razu stanąłeś prosto, choć potem – mocno się kiwając jak małe, roczne dziecko – bęc na kopytka. Podobna niepewność, a za chwilę stoisz. Wuj mi cię pokazywał. Był z ciebie dumny. Powiedział, że twoich rodziców sprowadził z Holandii i że to świetny interes, bo szybko łapiesz ciało i… A, nieważne.
– Że będę smaczny?
– Jasna cholera. Przestań. Nic nie kapujesz. Byłem tym wkurzony. A dwa dni temu, gdy przyjechałem po ciotkę, wuj powiedział, że zamówił transport, bo w pobliskim hotelu będzie wesele i ludzie chcą coś dobrego zjeść… Ja go pytam, co zamierza? A on z uśmiechem, że ma dla nowożeńców, ale oczywiście także dla klientów hotelowej restauracji, czyli dla mnie, coś wspaniałego, o wielkiej delikatności… Zakończyłem z nim rozmowę.
– Dla mnie, właśnie wtedy się zaczęło.
– Co takiego?
– No, że jestem teraz… tutaj…
Wczoraj, z samego rana, kochana mama podeszła do mnie i zaczęła pocierać moje czoło, lizać opiekuńczo ciepłym językiem i miło na mnie patrzeć. Byłem zadziwiony, bo jednoroczniak to już ktoś. A ona nic… liże i oczy ma jakieś dziwne, mokre. I tak mi mówi. – Pojedziesz dzisiaj w odwiedziny do kolegi naszego właściciela. Niedaleko. On pracuje w miejscu, gdzie…
– W jakim miejscu, mamo, mów mi zaraz.
– To wszystko, co mogę powiedzieć, bądź spokojny. Nie pozwolę, żeby cię to spotkało. Obiecuję. A teraz, muszę cię pożegnać. Do niedługiego zobaczenia synku…
A potem, nadzwyczajną mocą, na dwóch tylnych nogach uniosła się w górę i… jak mogła najmocniej, kopnęła mnie swoim twardym kopytem w głowę. Straciłem przytomność, a za chwilę… – po odejściu my także mamy kontakt z tymi, którzy pozostali – przekazała mi, że nie mogła pozwolić, żebym musiał przez to przejść. Bezwzględną, bezlitosną drogą na rzeź.
– Co się dzieje? Ja mam chyba straszny sen. Stop. Maxi… Wystarczy.
– Rozumiem cię. Więc nie zadam pytania, czy… zechcesz… mnie…