- Opowiadanie: mcraptorking - Kwestia życia lub powieści

Kwestia życia lub powieści

Wreszcie udało mi się doprowadzić coś do końca. A miałem już spore wątpliwości, o czym właściwie piszę i czy by znów nie zacząć od początku. Ale czy ostatecznie wszystko wyszło przejrzyście i w stu procentach spójnie? Czy tekst satysfakcjonuje, a może nawet wzrusza lub wstrząsa? Sprawdźcie sami!

Szczególne podziękowania dla Ambush za redakcję, w tym doradztwo w sprawie szlacheckich konwenansów.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Kwestia życia lub powieści

Wczesnojesienne liście, skąpo oświetlone przez parkową latarnię, trzepotały na wietrze, przypominając chmarę ogromnych ciem. Victor nie potrafił oderwać od nich wzroku. Jakże inspirująca jest jesień, jej mrok i chłód! O wiele bardziej niż ciepłe, rozleniwiające lato i jego długie dni. Nie czuł tego zewu od dawna, chyba od jakiegoś roku. Znów chciał patrzeć, dostrzegać, przetwarzać. Naprawdę zapominał o troskach – o tym, co w klinice i w domu. W ostatnim czasie na nowo odkrywał w sobie naturę twórcy.

Przemierzał park, rozglądając się na boki i wdychając mroźne, ożywcze powietrze. W głowie roztrząsał wątki nowego opowiadania. Zaczął je pisać raptem kilka dni temu. Miała to być historia kryminalna, rozgrywająca się w starym pałacu. Opisy wychodziły świetnie, jednak ułożenie sensownej fabuły jak zwykle okazywało się problematyczne.

Skręcił w ścieżkę, na której końcu, tuż pod latarnią, stał czarny po. Jej tajemniczość poruszyła Victora do głębi. Z podekscytowaniem stawiał kolejne kroki. Kozioł był pusty, drzwiczki zamknięte, a okna pozasłaniano. Konie parsknęły niespokojnie. Wtem z wnętrza powozu dobiegło ciche skrzypnięcie. W środku ktoś się poruszył!

Victor wytężał słuch. Prócz szelestu liści nie słyszał już nic, a jednak wyraźnie wyczuwał czyjąś obecność. Aż zrobiło mu się nieswojo, w gardle urosła olbrzymia gula. Mimo to nie przestawał wpatrywać się w czarne zasłony jakby w oczekiwaniu na ich ruch i odsłonięcie tego, co się za nimi skrywa. Gdzieś blisko rozległ się trzask łamanej gałązki. Mężczyzna spojrzał przez ramię. Oczywiście w mroku nocy nie dostrzegł niczego. Skierował wzrok z powrotem na okna dorożki i drgnął. Zasłonka w jednym z nich zafalowała! Czy może to było przywidzenie? Victor cofnął się, po czym zdecydował, że mimo wszystko chyba nic tu po nim. 

Zdążył postawić dwa kroki, gdy usłyszał skrzekliwe:

– Młodzieńcze, zaczekaj! 

Stanął jak wryty. Tymczasem drzwiczki dorożki się otwarły.

– Bądź tak łaskawy i podejdź tu. – Ponownie usłyszał zachrypnięty głos, tym razem wyraźniej i już był pewien, że skądś go zna.

Stanął naprzeciw uchylonych drzwiczek. Wewnątrz pojazdu siedziała niewielka postać. Jej twarz pozostawała skryta w cieniu, jednak Victor skojarzył głos z sylwetką i pojął z kim ma do czynienia.

– Pani hrabina? – zapytał.

– Dobry wieczór, Victorze – odparła Maria Aldona Benning. – Wsiądź, proszę. Chciałabym z tobą pomówić.

– Och, dobrze… – wydusił z siebie. – Więc przyjechała pani w odwiedziny? Pola nic nie wspominała…

– Nie informowałam jej. Chodzi o ciebie, chłopcze.

Victor usłyszał kroki. Ktoś zachodził go od tyłu! W krąg światła latarni wszedł brodaty mężczyzna w brązowej marynarce, z melonikiem na głowie. Wychudłą twarz szpeciły liczne poospowe blizny. Spod ściągniętych, krzaczastych brwi wyzierało ponure spojrzenie.

Podszedł szybko i stanął przy Victorze, wypinając pierś. Zdezorientowany młodzieniec wymamrotał:

– Dobry wieczór.

– Dobry wieczór – odburknął brodacz tonem człowieka znużonego do granic.

Z tak bliska Victor dostrzegł naderwane lewe ucho jegomościa.

– Hrabino, czy zna pani tego pana?

– Owszem, to mój stangret, Izydor – odrzekła Maria Aldona.

– Och… – westchnął Victor. – Ale czemu?…

– Wsiądź – hrabina weszła mu w słowo – wszystko wyjaśnię po drodze.

– Ale dokąd?… – zaczął Victor, lecz ponury stangret naparł na niego.

Zbity z tropu dał wepchnąć się do powozu. Niemal wpadł na hrabinę, lecz niespodziewanie wielka graba chwyciła jego ramię, odciągnęła i usadowiła na ławce. Prócz kobiety, w pojeździe znajdował się jeszcze jeden osobnik. Victor przylegał do jego szerokiego, tłustego ramienia. Słyszał i czuł na policzku ciężki, męski oddech zalatujący cebulą i tytoniem.

Stangret wskoczył na kozła, strzelił z bata. Zaprzęg ruszył chwiejnie.

– Pani Mario, nie rozumiem…

Kobieta milczała, a osobnik siedzący obok Victora wydał z siebie jedynie pomruk. Powóz nie zatrzymywał się przez jakieś kilkanaście minut. Victor nawet nie wyjrzał przez okno, zanadto odrętwiały. Nie miał pojęcia, dokąd go wiozą. 

Wreszcie stangret zagwizdał i konie stanęły.

Rosły osobnik uruchomił lampkę gazową, ukazując Victorowi pyzate lico ozdobione cienkim wąsikiem. Światło padło też na Marię Aldonę. W ciemnych oczach błyszczała duma, zaciśnięte usta zawierały w sobie więcej surowości niż setki reprymend. W tych sinych żyłach krążyła szlachecka krew, bez dwóch zdań.

– Już ci wszystko wykładam, mój drogi – przemówiła, patrząc wprost na Victora. – Bardzo mnie rozczarowałeś. Okazałaś się fałszywy oraz ob-łu-dny! Nie wytrzeszczaj oczu! Znam twoje tajemne sprawki.

– Nie rozumiem…

– Poczekaj – pokiwała palcem. – Odwiedziliście mnie z Polą na początku lata. Wówczas wywarłeś na mnie jak najlepsze wrażenie. Przystojny, wykształcony, z mieszczaństwa co prawda, ale świat idzie do przodu, każdy robi sobie grubą nieprzyzwoitość z rodowodów. Ponadto Pola zapewniała, że masz cele na przyszłość, twardo stąpasz po ziemi, żaden z ciebie niedołęga. Zabawiliście u mnie przeszło tydzień. Spodobało ci się w pałacu, czyż nie, Victorze?

W rzeczy samej Benning wywarło na nim ogromne wrażenie. Rezydencja skryta pośrodku starej puszczy, niewskazana na mapach regionu budziła skojarzenia z gotyckimi powieściami – siedzibami wampirzych lordów bądź czarnoksiężników. Ściany porastał bluszcz, wszelkie ubytki i pęknięcia jedynie potęgowały atmosferę zapomnienia, odrębności od świata zewnętrznego. Innymi słowy, było to tajemnicze miejsce poruszające wyobraźnię.

Victor z chęcią trwoniłby czas przechadzając się po skrzypiącej podłodze sal albo ścieżkami skrytymi wśród drzew pałacowego parku, jednakże Polę to nużyło. Wolała porozmawiać z ciotką, zagrać w karty, a najlepiej pojechać do miasteczka nieopodal, zamówić jedzenie w restauracji, albo posłuchać występu jakiejś kapeli. Victor jako dżentelmen dostosowywał się do wyborów swej lubej i tak na tym dostosowywaniu zleciało półtora tygodnia. Z chęcią wróciłby do Benning sam, by swobodnie nacieszyć się jego urokami. Stwierdził, że podejmie starania w tym kierunku, dopiero gdy zostanie częścią rodziny. W życiu nie pomyślałby, że to Maria Aldona pierwsza nawiąże kontakt. I to w jaki sposób!

– Spodobało ci się, to jasne! Tak bardzo, że postanowiłeś wykorzystać Benning do własnych celów. Jak wszyscy ludzie twojego rodzaju jesteś zwykłym pasożytem! Żerujesz na tym, czego wzniesienie i utrzymanie, inni okupywali nieludzkim wysiłkiem i krwią! W zamian nie oczekiwali oklasków, a ty tylko po to żyjesz. Dla cudzego uznania! Co dzień marzysz o nim, żebrzesz o nie od losu, jak każdy… artysta – ostatnie słowo wyrzekła z niekrytym obrzydzeniem.

– Skąd…? – jęknął Victor. – Rozmawiałaś z Polą? – Jedynie takie rozwiązanie przychodziło mu do głowy. Pola odkryła manuskrypty i poinformowała ciotkę.

Ale żeby zwykłe opowiadania wzbudziły aż taką reakcję? Porywać człowieka z pomocą zakapiorów, bo napisał historię rozgrywającą się w miejscu wzorowanym na twoim domostwie? Wystarczyło poprosić, a Victor pozmieniałby szczegóły i po sprawie.

– Korespondowałyśmy, zgadza się – podjęła hrabina – ale nie o twoich fanaberiach. Ona wciąż o nich nie wie, Victorze, i wolałabym, by tak zostało. Jak mniemam, ty również, skoro dotąd trzymałeś pisarstwo w tajemnicy.

– Tajemnicy? Nie powiedziałbym, że jakoś specjalnie się z tym kryłem. Tak to wyszło po prostu… znaczy… Nie wiem, czy ją by to w ogóle interesowało…

– I tu się z tobą zgodzę, młodzieńcze. Twoje prace nie interesują nikogo, prócz podobnych tobie. A ja nie zamierzam wystawiać rodzinnej siedziby na pożarcie przez tę szarańczę! Załóżmy, że osiągniesz sukces, wówczas wieść o Benning się rozniesie i do pałacu zaczną przybywać tabuny, pożal się Boże, twórców. Przez lata utrzymywałam to miejsce daleko od publicznego oka, chociaż z łatwością mogłabym przemienić je w atrakcję turystyczną. Jednak nie zrobiłam tego, by mury wzniesione przez moich przodków nie zainspirowały bandy próżniaków!

– Ależ pani Mario, w powieści ani razu nie pada nazwa Benning! Wszystko pozmieniałem. Nikt się o niczym nie dowie, zapewniam. Powiem, że wszystko zmyśliłem i tyle…

– Widzisz, Florianie? – Maria Aldona zwróciła się do rosłego osobnika. – Sobie chce przypisać wymyślenie Benning, a wszystko ukradł! – Podniosła głos. – Jakim prawem, zagrabiasz rzeczywistość, a potem krzyczysz: to moje, to ja stworzyłem! Portret mojego ojca wspominasz co wieczór, zapewne tworząc jednego z bohaterów na jego modłę. Kto ci pozwolił, wykorzystywać jego wizerunek w ten sposób?

Victor wytrzeszczał oczy. Hrabina dopowiedziała jeszcze:

– Uprzedzę pytania: portret to nie twór artystyczny, tylko użytkowy! Mistrz utrwalił ojca, dostał zapłatę i na tym koniec, żadnego poklasku, ani dorabiania zbędnej głębi do płótna umazanego farbą. Tak to wyglądało niegdyś, nim rozpoczął się festiwal próżności: organizowanie wystaw, kult narastający wokół nieudaczników, bo podobno ładniej sklecają zdania, malują, szarpią struny.

Przyjrzała się Victorowi, chyba by mieć pewność, że zrozumiał. Czy udało jej się to wyczytać ze skonsternowania, wymalowanego na twarzy młodzieńca. Nie wiadomo, ale w końcu rzekła:

– Przejdźmy się. – Wyszła z powozu.

Florian posłał Victorowi wymowne spojrzenie. Ten od razu się zerwał i przecisnął do drzwiczek. Na zewnątrz zastał wszechobecną plątaninę nagich gałęzi drzew. Oklapłe, poskręcane i spróchniałe szybko wytyczały tor biegu myśli w stronę spraw ostatecznych. W stronę przemijania, śmierci…

Wywieźli go za miasto. Tyle dobrze, że znał te okolice – nieraz przechadzał się tam za czasów studenckich. I tak przeraził się nie na żarty, nie mając pojęcia czego spodziewać się po hrabinie i jej sługusach. To jakaś całkiem niedorzeczna sytuacja. Przede wszystkim skąd ta baba tyle wie? O tym, że Victor pisze i to na dodatek o czym. Rzeczywiście wzorował ofiarę morderstwa na Hansie Baptysie Benningu. Podobizna hrabiego w generalskim mundurze z orderami, akselbantami z miejsca przykuła uwagę pisarza amatora. Victor potrzebował oparcia dla postaci reprezentującej ulotność potęgi, a wydatna pierś oraz gęste bokobrody Benninga idealnie wpasowywały się w wyobrażenie o wielkiej figurze. Wystarczyło jedno celne pchnięcie, by zgładzić weterana wielu bitew – cytat z dzieła, o które tyle hałasu dzisiejszego wieczora.

 I wtedy, pach o ziemię! Victor się wzdrygnął. To Izydor wylądował tuż za jego plecami, zeskoczywszy z kozła. Mina woźnicy wyrażała przemożne znudzenie. Florian także do nich dołączył. Powóz przechylił się na bok, gdy zstępował ze schodka.

– Panowie, dalej w las! – zakomenderowała Maria Aldona.

Na przedzie szedł Florian, z tyłu Izydor, między nimi Victor i hrabina. Po bokach ścieżki wił się gąszcz, więc nie było dokąd uciec. Victor łypał na kobietę dotrzymującą mu kroku. Szła wyprostowana, w ciemnozielonej sukni zapiętej pod szyję. Ileż to siły może się skrywać w tej mikrej istocie? Lada moment pani Benning zmiażdży go jak gigantka, którą jest.

– Jak ci się tu podoba, maestro? – spytała kąśliwie. – Jest się czym napawać, czyż nie?

Victor tylko spuścił głowę. Utracił resztki rezonu, po części ze strachu, po części ze zmieszania.

– Rozejrzyj się i powiedz mi, jaką scenę umiejscowiłbyś w takim otoczeniu. Co ci pierwsze przychodzi na myśl, gdy spoglądasz na te konary.

Lina – Victor odpowiedział w duchu i o mało nie potknął się o własne nogi. Na twarzy hrabiny, obserwującej go bacznie, zagościł lekki uśmiech. Podjęła:

– Wyznaj, tak szczerze, czy osiągnąłeś coś, jeśli idzie o pisanie? Czy jakiś znawca po przeczytaniu uznał, że znakomite, albo chociaż wyczuł potencjał?

– Zdobyłem drugie miejsce w konkursie… – przełknął ślinę – organizowanym przez miasto. Kilka moich prac wydrukowano w czasopiśmie „Fantaści”. Opinie na ich temat w większości były raczej… powiedziałbym… motywujące… Znaczy, zachęcały do dalszych starań, bo istnieje spora szansa, że wyjdzie z tego coś więcej.

– Hmm… – Maria Aldona podumała przez chwilę. – W takim razie trwasz gdzieś pośrodku. Wciąż żywisz nadzieję, lecz ostatecznego potwierdzenia brak. Czy odrobinę cię to nie frustruje, Victorze? Nie wywołuje myśli o posępnej treści? Że jednak nic z tego nie będzie albo żeś za mało wart? Że przyjdzie moment, w którym los zmusi cię do wybrania ścieżki: kontynuować starania, licząc na coś więcej, czy skupić się na karierze, na rodzinie. Trudno to pogodzić, chyba przyznasz. Pola wspominała w liście, że pojawiły się jakieś komplikacje w klinice. Ślub za trzy miesiące, a ty po powrocie z pracy jesteś nieobecny. Dokoła dzieje się życie, tymczasem ty trwonisz godziny na bzdurach! – wybuchnęła po raz kolejny.

– To nie do końca… – chciał zaprzeczyć, wytłumaczyć się, lecz nie zdołał przerwać pani Benning:

– Jeśli sobie nie darujesz, problemy nie przestaną narastać. Wreszcie przytłoczą cię i popadniesz w melancholię. A potem mogłoby się stać nieszczęście. Wiesz jaki koniec spotyka wielu niedocenionych artystów.

Victor lustrował hrabinę wytrzeszczonymi oczyma, podczas gdy ona groziła mu śmiercią. Rzecz jasna wypowiadała te zdania z nonszalancją, jakby to były luźne spostrzeżenia i nic poza tym. Zaraz potem spytała Floriana o godzinę. Ten, zerknąwszy na zegarek kieszonkowy, odpowiedział, że dochodzi kwadrans po dziewiątej.

– Czas na nas – stwierdziła Maria Aldona. – Weź pod rozwagę, to o czym dziś rozmawialiśmy, chłopcze. Zdecyduj, co jest dla ciebie ważniejsze – dodała.

Wszyscy wrócili do powozu. W drodze powrotnej nie zamienili słowa. Victora odwieziono na miejsce, z którego został porwany. Florian zatrzasnął za nim drzwiczki, Izydor strzelił z bata. Gdy powóz zniknął za zakrętem i nie pozostał żaden namacalny dowód na rzeczywistość wypadków z ostatniej godziny, można by swobodnie wziąć je za senny koszmar. Twarz mężczyzny, samotnie stojącego na parkowej ścieżce, była blada niczym płótno. Nogi mu drżały. Sterczał tak dłuższą chwilę, aż ruszył w swoją stronę.

 

***

Blask księżyca oświetlał wielkie pałacowe sale. Srebrne promienie padały na posadzki z granitu ozdobione różnokolorowymi wzorami, na masywne meble z mahoniu lub dębu, na gobeliny, przedstawiające sceny polowań i bitew. Dzieła pochodziły z wieków średnich, stworzono je według ścisłych reguł, nie pozostawiających miejsca na własną inwencję. Na kompozycjach próżno było szukać podpisu mistrzów.

Jedna z podtrzymujących strop kolumn, rzucała cień na otoczony pozłacaną ramą, portret potężnego i dumnego Hansa Baptysa Benninga.

W rezydencji nie było słychać nic z wyjątkiem tykania nakręcanych zegarów. Co do jednego wskazywały pięć minut po pierwszej. W rogu, obok drzwi hrabiowskiej sypialni ustawiono piękną dwuwagową „babę”. Pomalowana na biało, mierzyła blisko dwa metry. Tarcza zegarowa tkwiła za szybką ozdobioną witrażami przedstawiającymi czarne róże. Mechanizm tykał nieprzerwanie, lecz wtem zagłuszyły go okrzyki:

 – Wynoś się stąd, pasożycie! Pieczeniarzu przeklęty, wynocha z mego domu! Janie! Janie! On wrócił. Ten pisarczyk wszystkiego dotyka, ociera się. Janie!

Skrzekliwe wrzaski niosły się po rezydencji. Odźwierny Jan van Veth pędził po schodach, klapiąc podeszwami kapci o płyty granitu. Był to mężczyzna całkiem już posiwiały. Nagle wybudzony ze snu, jedynie narzucił szlafrok na piżamę.

Wpadł do sypialni, gdzie zastał Marię Aldonę Benning, ostatnią z rodu, leżącą na otomanie w koszuli nocnej. Młoda służka sterczała nad nią, nie bardzo wiedząc, co poradzić. Van Veth odprawił dziewkę machnięciem dłoni, po czym podszedł do hrabiny i zapytał:

– Pisze? Ten sam? Powinienem dzwonić, pani?

Kobieta uniosła na niego wytrzeszczone oczy.

– Nie! On jest tutaj, czuję… czuję wyraźnie. Tuż, tuż!

Po tych słowach hrabina ucichła, jakby całe cierpienie minęło. Sama wydawała się być zdziwiona tym faktem – rozglądała się zdezorientowana. Zaskrzypiały drzwi komnaty. Odźwierny łypnął przez ramię. To wróciła służka, lecz nie sama. Za nią stał młody mężczyzna w ciemnoszarym płaszczu.

– Pani Mario – rzekł – znów się spotykamy.

– Jak śmiesz?!

– Gdzie twoi pomagierzy? – mówiąc to, Victor wymownie spojrzał na prawą kieszeń, w której trzymał dłoń. Pod materiałem wyraźnie odznaczał się kształt rewolweru. – Duży i Ponury, nie ukrywają się tu gdzieś?

– Tak, są tu! Uciekaj, jeśli ci życie miłe! – krzyczała hrabina.

– Niezgorszy blef – Victor wyszczerzył zęby. – Jednak mniemam, że tamci dwaj czatują w mieście w oczekiwaniu na telefon od pana odźwiernego.

– Jak się tu dostałeś? – wtrącił się Van Veth.

– Obiecuję, że wszystko wyjawię, lecz najpierw sam chciałbym rozjaśnić kilka kwestii. Nie mam złych zamiarów, przyrzekam.

Służka pierzchła przywołana przez odźwiernego i schowała się za nim. Victor kontynuował:

– Pani Mario, przyznam, że napędziła mi pani niemałego stracha. Żeby uderzać tak bezpośrednio trzeba mieć w sobie wielką dumę, za co podziwiam arystokratów. Jednakże właśnie przez tę wyniosłość nie dopuściła pani do świadomości, że postanowię walczyć. Uważa pani artystów za jednostki słabe, za pieczeniarzy i pasożyty. Może i znajdzie się wielu takich. Ja także nie należę do najbardziej heroicznych, lecz sztuka wpoiła mi potrzebę przezwyciężania własnych słabości oraz stawiania czoła nieznanemu.

Trójka mieszkańców rezydencji patrzyła na niego, marszcząc czoła. Victora to nie zraziło. Powiedział tonem pełnym powagi:

– Chcę poznać naturę klątwy, która spoczywa na Benning oraz na tobie, hrabino, a następnie, jeśli okaże się to możliwe, zdjąć ów urok.

– Że co, proszę? – wydusiła z siebie hrabina.

– Rozmawiałem z Polą. Wszystko jej wyjawiłem i zareagowała zupełnie normalnie. Obiecała, że przeczyta moje dziełka, choć nie przepada za fantastyką. W takim razie zacząłem dopytywać, czemu jej ciotka darzy artystów niechęcią, delikatnie rzecz ujmując. Powiedziała, że nie ma pojęcia, ale zauważyła, że owszem Maria Aldona stroni od muzeów, nie czytuje książek, nie słucha występów grajków. Podobno jesteście ze sobą blisko, moja narzeczona to twoja ulubiona siostrzenica, hrabino i tak naprawdę najbliższa osoba, jaka ci pozostała. Nie masz dzieci, rodzeństwo pomarło, więc komu przypadnie majątek, gdy przyjdzie na ciebie pora? Podejrzewam, że właśnie Poli. Jednak czy odziedziczy ona tylko dobra materialne, czy może coś jeszcze? Pewną przypadłość…

– Skąd…? – zaczęła pani Benning, lecz zaraz urwała.

– Skąd to wszystko wiem? – Victor uśmiechnął się szerzej. – Przeczytałem w życiu kilka książek i mam bujną wyobraźnię, pani Mario. To tyle. Rzecz jasna, w pierwszej kolejności wziąłem pod uwagę racjonalne wyjaśnienia, ale wydawały mi się grubymi nićmi szyte. Dysponując otwartym umysłem, nie wykluczyłem bardziej nieprawdopodobnych rozwiązań i ostatecznie postawiłem na klątwę. Klątwę rodową. Nie omyliłem się zbytnio, jak mniemam?

Maria Aldona zacisnęła usta i milczała jak grób.

– Dobrze, więc. – Victor wyciągnął dłoń z kieszeni, następnie sięgnął za pazuchę. Dobył czarny notes. Między stronami tkwił ołówek.

– Sklećmy coś na szybko – rzekł pisarczyk, lecz nim zdążył przyłożyć rysik do papieru, rozległ się okrzyk:

– Janie, powstrzymaj go!

Na rozkaz swej pani odźwierny drgnął i nic więcej. Nie zapomniał o broni palnej na podorędziu przeciwnika. Victor, któremu nikt nie przerwał, zaczął skrobać ołówkiem po papierze. Hrabina zadygotała, potem chwyciła się za skronie i jęknęła przeciągle:

– Nie!

Van Veth poruszony kobiecym zawodzeniem, mimo oporów ruszył na pisarczyka. Chwycił ramię młodszego mężczyzny. Wywiązała się przepychanka.

– Niech pan się opamięta – Victor próbował przemówić do rozsądku starcowi, uparcie szarpiącego rękaw płaszcza.

– Dość tego – odezwał się dźwięczny kobiecy głos.

Odźwierny oniemiał. W progu sypialni stała rudowłosa Pola. Podeszła do pisarczyka. Z czułością popatrzyli sobie w oczy.

– Och… – Hrabina poderwała się na równe nogi. – Moje drogie dziecko…

– Ciociu – rzekła tamta – co to ma znaczyć? Czemu nie raczyłaś powiedzieć mi o klątwie?

– Dziecko… a uwierzyłabyś? Nie wzięłabyś mnie za starą wariatkę?

– Niełatwo by mi to przyszło, lecz wiesz, że nigdy bym się od ciebie nie odwróciła.

– Więc co teraz robisz? Pokazujesz obcemu tajne przejścia, bo tak właśnie tu wtargnęliście, czyż nie?

– Chcemy ci pomóc.

– Ale ja nie potrzebuję żadnej pomocy! Proszę, oto historia tej całej klątwy, jak wy to zwiecie. – Usiadła i odchrząknęła. – Dziad mojego dziada wyjechał na wojnę, zostawiając małżonkę w pałacu. Ta niemalże natychmiast sprowadziła do Benning czterech ulubionych trubadurów. Po występach, przechadzkach w poszukiwaniu natchnienia i sytych kolacjach artyści, hrabina oraz liczne damy: żony, siostry i córki żołnierzy, wszyscy razem szli do sypialni. Dobrze słyszycie! Ówczesny odźwierny pomagał utrzymywać zdrady w tajemnicy, przyjmując łapówki w różnych formach… Praprababka nosiła zacne nazwisko, także dysponowała niemałymi środkami, a i tak sprzedawała siebie samą, bo taka już była jej nieczysta natura.

Zegary wybiły wpół do drugiej. Maria Aldona kontynuowała opowiadanie:

– Odźwierny zastraszył resztę służących albo, jeśli to nie skutkowało, używał przekupstwa. Jednak młody stajenny, przodek stojącego tutaj Jana, wystąpił przeciw bezeceństwu! Doniósł o wszystkim Benningowi, gdy ten wrócił z wojny. Hrabia oczywiście wściekł się nie na żarty. Rozkazał schwytać grajków, a starego odźwiernego oraz kobiety, w tym własną małżonkę, z miejsca wrzucił do lochu. Resztę służby skazał na chłostę, potem wygnał za bezczynność. Żołnierze sprowadzili bardów, śpiewaków, wierszokletów, ale więcej niż tych czterech, słowem łapali każdego, kto im się nawinął. Benning nie oszczędził nikogo, zawisło co najmniej kilkunastu. Taki sam los spotkał odźwiernego. Hrabinę porządnie przećwiczył i trzymał pod kluczem do końca jej dni. Kobiety wydał mężom, ojcom, braciom, pozostawiając im swobodę w wymierzeniu kary.

Pola westchnęła cicho. Hrabina jeszcze nie skończyła:

– Mój antenat przeklął próżniacze plemię i albo na górze w niebiosach, albo na dole w czeluściach, ktoś go usłyszał. Od tamtej pory jakiekolwiek opisanie naszej siedziby w utworze artystycznym odczuwamy bardzo dotkliwie, ale nie jestem skora do uznawania tego za przekleństwo. Myślicie, że jeśli ból zniknie, przestanę pogardzać? Teraz przynajmniej wiem, gdy ktoś żeruje na majestacie mojego domostwa. Wyczuwam też przybliżoną odległość od artysty oraz to jakiej jest płci, ile ma lat. Mam kontrolę nad sytuacją, mogę działać…

– Czyli stosować groźby karalne? – wciął się Victor. – A potem może przechodzić od słów do czynów?

Hrabina nic mu nie odrzekła, tylko skierowała wzrok na Polę. Oczekiwała na reakcję siostrzenicy.

– Mój Boże, ciociu… – podjęła zmieszana dziewczyna. – To brzmi okropnie i strasznie.

– Twój luby dobrze wykoncypował. – Maria Aldona starała się utrzymać pozór niewzruszenia, lecz głos zaczynał jej delikatnie drżeć, do oczu napływały łzy. – Jeśli odziedziczysz rezydencję, moja przypadłość również na ciebie spłynie. Rozumiesz, z czym to się wiąże?

Zapadła cisza. Van Veth przeskakiwał wzrokiem z hrabiny na parę, z pary na hrabinę.

– Wobec tego, ja się zrzekam – oznajmiła Pola, podchodząc bliżej Victora.

Narzeczony spojrzał na nią, ona na niego. Ich oblicza zajaśniały szczęściem. Po policzku pani Benning spłynęła słona kropla.

 

***

Wypił ostatni łyk porannej kawy. Pożegnał się z, czytającą gazetę, Polą i ruszył do wyjścia. Gdy w przedpokoju wkładał buty, ktoś zapukał do drzwi. Zerknąwszy przez wizjer, zobaczył znajomą, starczą twarz. Po drugiej stronie stał nie kto inny, a Jan van Veth, odźwierny w pałacu Benning. Victor zastanowił się, nim nacisnął na klamkę.

– Słucham? – zapytał, uchyliwszy drzwi.

Za plecami odźwiernego, przy krawężniku, stał powóz. Ten sam, którym uprowadzono Victora. Na koźle siedział ten sam stangret, co wówczas, ponury Izydor. Młodzieniec głośno przełknął ślinę. Tymczasem Van Veth wysunął w jego stronę kopertę z podpisem „P & V”.  Victor, odebrawszy przesyłkę, z ciekawością obrócił ją w dłoni. Na usta cisnęło mu się pytanie, czy nie można było tego wysłać pocztą.

– Zaczekam – rzekł Van Veth, odstępując od drzwi.

Victor kiwnął głową. Co prawda nieco śpieszyło mu się do kliniki, lecz ciekawość zwyciężyła. Wrócił do kuchni i pokazał kopertę Poli.

– To od ciotki – stwierdziła, ujrzawszy zawartość.

Na białej kartce, strzelistym pismem, zawarto co następuje:

 

Moi drodzy,

minął ponad miesiąc od naszego ostatniego spotkania. Przeżyłam w tym czasie wiele nieprzespanych nocy, a, jako że mam już swoje lata nie odbiło się to najlepiej na moim zdrowiu. Dlatego też wysyłam posła z listem – podróż mogłaby mnie doszczętnie wyczerpać.

A o sen trudno u mnie z powodu myśli. Tak jest, chyba pierwszy raz w życiu dręczą mnie wątpliwości. Jednakże dzielnie znoszę trudne pytania, bo intuicyjnie czuję, że do czegoś mnie zaprowadzą.

Długo nie potrafiłam pogodzić się z Twoim wyborem Polu. W zasadzie to nadal ciężko mi na sercu z powodu Twego odrzucenia Benning. Jednak zawsze Cię szanowałam i wiem, że nie podjęłabyś lekkomyślnej decyzji. W tym pisarczyku musi coś być, innymi słowy. Żywię nadzieję, że nie odwróciłaś się ode mnie, a jedynie od dziedzictwa jakie Ci zaproponowałam. Uświadomiłam sobie, że może niekoniecznie zechcesz spędzić życie na odludziu, wśród sypiących się murów.

Co do klątwy – doprawdy nie mam pojęcia jak można by ją odczynić. Przejrzałam stare dzienniki i nie znalazłam żadnej wzmianki. Benningowie do tej pory traktowali tę dolegliwość raczej jako część własnej natury. Domyślam się jednakże, że tak jak powstała z gniewu i nienawiści, tak uleczyć ją może wybaczenie oraz miłość. Bynajmniej nie zamierzam sprowadzać grajków w me progi! Po prostu próbuję przekonać się do różnego rodzaju działalności artystycznej. Zakupiłam kilka klasycznych powieści, odwiedziłam teatr i operę. Jeśli mam być szczera to wciąż przewracam oczami na podniosłe słowa napisane przez byle kogo, jednak nie jest aż tak źle, jak się spodziewałam. Niektórzy z tych twórców zdają się być całkiem świadomi otaczającego ich świata.

Tu zwracam się do Ciebie, Victorze. Jeśliś w stanie oddaj Janowi swoje prace. Z chęcią po nie sięgnę. Postaram się zbytnie nie emocjonować. Gdybym znalazła mniej trafny opis, zasugeruję poprawki.

Poza tym powodzenia w życiu prywatnym i zawodowym. Zakładam, że zobaczymy się na ślubie, o ile nie skreśliliście mnie z listy gości.

 

Maria Aldona Benning

 

Victor odczuwał usilną potrzebę przecierania oczu, albo nawet uszczypnięcia się. Cóż za obrót spraw! Po paru sekundach pędził już do swojego gabinetu. Z szuflady biurka wyciągnął starsze oraz nowsze manuskrypty. Wybiegł przed dom i oddał je Janowi. Van Veth podziękował, pożegnał się, po czym wsiadł do powozu. Izydor strzelił z bata. 

Victor patrzył, jak odjeżdżają. Gdy skręciwszy na skrzyżowaniu, zniknęli za budynkami, mógłby uznać, że ten poranek mu się przyśnił. Lecz nie było czasu tego roztrząsać – jeszcze chwila zwłoki i spóźni się do pracy.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Wspaniały, klimatyczny tekst. Jestem pełna uznania.

W kilku miejscach przecinki wydały mi się zbędne, czy wyrazy napisane razem/osobno, ale to sprawy marginalne.

Polecam i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Sprawy marginalne świadczące o niedbalstwie!

Tak całkiem serio to bardzo mnie cieszy, że się podobało.

 

Łączę najlepsze myśli.

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Wzajemnie, dziękuję bardzo. 

Gdyby tylko tyle usterek znalazło się w moich tekstach, byłabym dumna, naprawdę. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Klimatyczna opowieść świadcząca o wyobraźni autora.

Powtórzę za betą, że nie podoba mi się pejoratywny, w moim odczuciu, pisarczyk.

Natomiast cała opowieść jest barwna i rozwinięta fabularnie. Wszystko tam jest miłość, zdrada, szantaż, klątwy i wspaniała rezydencja.

Lożanka bezprenumeratowa

Spodobał mi się pomysł na osobliwą przypadłość hrabiny Marii Aldony, będącą następstwem dawnych bezeceństw z udziałem praprzodkiń, a także jej późniejszy zwrot w sprawie twórczości Victora. ;)

Natomiast ze smutkiem konstatuję, że wykonanie do najlepszych nie należy. :(

 

W gło­wie roz­trzą­sał wątki swo­je­go no­we­go opo­wia­da­nia. → Zbędny zaimek, wszak w kolejnym zdaniu mówisz, kto zaczyna je pisać.

 

tuż pod la­tar­nią, stała czar­na do­roż­ka. […] Ko­zioł był pusty, drzwicz­ki za­mknię­te, a okna po­za­sła­nia­no. → Okna nie mogły być pozasłaniane, bo dorożki nie mają okien.

Proponuję pierwsze zdanie: …tuż pod la­tar­nią, stał czar­ny powóz.

 

Wtem z wnę­trza do­roż­ki do­bie­gło… → Wtem z wnę­trza powozu do­bie­gło

 

Czy może to było prze­wi­dze­nie?Czy może to było przy­wi­dze­nie?

Sprawdź znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

– Bądź tak ła­ska­wy i po­dejdź tu – po­now­nie usły­szał za­chryp­nię­ty głos… → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą.

Winno być: – Bądź tak ła­ska­wy i po­dejdź tu.Po­now­nie usły­szał za­chryp­nię­ty głos

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Ow­szem, to mój woź­ni­ca, Izy­dor – od­rze­kła Maria Al­do­na.– Ow­szem, to mój stangret, Izy­dor – od­rze­kła Maria Al­do­na.

Woźnica kieruje wozem konnym, a powozem stangret.

 

Zbity z tropu dał we­pchnąć się do do­roż­ki.Zbity z tropu, dał we­pchnąć się do powozu.

 

Woź­ni­ca wsko­czył na kozła, strze­lił batem. Woź­ni­ca wsko­czył na kozła, strze­lił z bata.

 

Z chę­cią wró­cił­by do Ben­ning sa­me­mu… → Z chę­cią wró­cił­by do Ben­ning sa­m

 

Czy udało jej się to wy­czy­tać ze skon­ster­no­wa­nej twa­rzy mło­dzień­ca. → Skonsternowany może być człowiek, nie jego twarz.

Proponuję: Czy udało jej się to wy­czy­tać ze skon­ster­no­wa­nia, malującego się na twa­rzy mło­dzień­ca.

 

Wy­szła z do­roż­ki.Wy­szła z powozu.

 

nie raz prze­cha­dzał się tam… →…nieraz prze­cha­dzał się tam

 

Do­roż­ka prze­chy­li­ła się na bok… → Powóz prze­chy­li­ł się na bok

 

Na prze­dzie szedł Flo­rian, na tyle Izy­Dor… → Na prze­dzie szedł Flo­rian, z tyłu Izy­dor

 

Cięż­ko to po­go­dzić, chyba przy­znasz.Trudno to po­go­dzić, chyba przy­znasz.

 

A potem mo­gła­by się stać nie­szczę­ście. → Literówka.

 

Flo­rian za­trza­snął za nim drzwicz­ki, Izy­dor strze­lił batem.Flo­rian za­trza­snął za nim drzwicz­ki, Izy­dor strze­lił z bata.

 

Gdy do­roż­ka znik­nę­ła za za­krę­tem… → Gdy powóz zniknął za za­krę­tem

 

Nie łatwo by mi to przy­szło… → Niełatwo by mi to przy­szło

 

Vic­tor za­sta­no­wił się, nim po­cią­gnął za klam­kę.Vic­tor za­sta­no­wił się, nim nacisnął klam­kę.

 

Za ple­ca­mi odźwier­ne­go, przy ulicy, stała do­roż­ka. Ta sama, którą upro­wa­dzo­no Vic­to­ra. Za ple­ca­mi odźwier­ne­go, przy krawężniku, stał powóz. Ten sam, którym upro­wa­dzo­no Vic­to­ra.

 

Na koźle sie­dział ten sam woź­ni­ca… → Na koźle sie­dział ten sam stangret

 

Co do klą­twy – do praw­dy nie mam po­ję­cia→  Co do klą­twy – dopraw­dy nie mam po­ję­cia…

 

do tej pory trak­to­wa­li do­le­gli­wość …do tej pory trak­to­wa­li do­le­gli­wość…

 

wciąż ob­ra­cam ocza­mi na pod­nio­słe słowa na­pi­sa­ne przez byle kogo… → …wciąż przewracam ocza­mi na pod­nio­słe słowa na­pi­sa­ne przez byle kogo…

 

po czym wsiadł do do­roż­ki. → …po czym wsiadł do powozu.

 

Izy­dor strze­lił batem. → Izy­dor strze­lił z bata

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za garść celnych uwag, które całkowicie zdruzgotały moje poczucie własnej wartości. Niech o moim niebywałym warsztacie świadczy, że nie wiedziałem o istnieniu słowa przywidzenia.

Pozdrawiam serdecznie! :-)

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Bardzo proszę, Mcraptorkingu. To miłe, że uznałeś uwagi za celne, a jednocześnie bardzo mi przykro z powodu Twojego zdruzgotania. Jednocześnie jestem przekonana, że niebawem otrząśniesz się, zbierzesz do kupy, może poznasz jeszcze kilka fajnych słów, a warsztat będzie stawał się coraz lepszy.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powóz nie zatrzymywała się przez jakieś kilkanaście minut. ← czyżbyś użył “znajdź, zamień” dorożka na powóz?

Powóz przechyliła się na bok, gdy zstępował ze schodka. ← j.w.

Rzecz jasna wypowiadała te zdania z nonszalancją, jakby to były luźne spostrzeżenie i nic poza tym.

jednak nie jest aż tak źle PRZECINEK jak się spodziewałam.

Interesujące. Po zrobieniu poprawek warto przeczytać tekst i gdy nie zobaczysz już usterek, poszukaj jeszcze raz. Pisz, pomysł był lepszy od wykonania, to się może wyrównać. :)

Fajny pomysł na klątwę. Mam nadzieję, że uda się ją jakoś zdjąć. Co by to było, gdyby antenatka puściła się z ogrodnikiem, klasycznie… ;-)

Przyjemnie się czytało.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka