Była sobota rano, siedziałem w swoim pokoju i grałem w popularną strategię komputerową o chwytliwym tytule „Cywilizacja”. Ustawiwszy bardzo wysoki poziom trudności, przegrywałem raz za razem i zaczynałem od początku, sprawdzając coraz to nowe pomysły i strategie. Ostatnio traciłem w ten sposób mnóstwo czasu, ale granie dawało mi wiele radości.
Przez okna wpadały promienie sierpniowego słońca. Była wspaniała pogoda, a termometr pokazywał dwadzieścia dwa stopnie. Wszystko wskazywało na to, że będzie to bardzo przyjemny dzień, jak większość sobót. Nagle komputer się wyłączył, sprawdziłem inne elektryczne urządzenia i zrozumiałem, że nie ma prądu. Chwilę później na zewnątrz się ściemniło.
Wstałem z krzesła i podszedłem do okna.
„Co to za tajemnicze zjawisko?” pomyślałem, gdyż wszystko teraz oświetlone było fioletowym światłem.
Kompletnie nie wiedziałem co o tym sądzić. Udałem się do kuchni, gdzie spodziewałem się znaleźć mamę. Natknąłem się na nią idąca do dużego pokoju.
– Co się dzieje? Dlaczego się ściemniło? – spytałem.
– Nie mam zielonego pojęcia – odparła mama i razem wyszliśmy na balkon.
Mieszkaliśmy na drugim piętrze czteropiętrowego bloku. Z balkonu widać było ogrodzony trawnik, w którym stał trzepak do dywanów i kilka drzewek, a także ulicę i blok mieszkalny identyczny jak nasz.
Mnóstwo osób, podobnie jak my wyszło na balkony. Wszyscy patrzyli w górę, gdzie teraz niebo i słońce zostały zasłonięte przez dziwną ciemnoniebieską platformę, posiadającą niezwykle mocne reflektory, dające owo fioletowe światło.
Chciałem zadzwonić do ojca, który pracował jako taksówkarz, ale tak jak nie było prądu, tak nie można też było się nigdzie dodzwonić. Sieć komórkowa padła.
Minęło niecałe pół godziny, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi, to był tata. Otworzyłem mu i od razu spytałem;
– Co się dzieje?
– Nie wiem. – odparł – Jeden z moich kolegów stwierdził, że to inwazja obcych. Przerażająca możliwość, ale patrząc na to coś nad nami, wydaje się bardzo realna.
Razem dołączyliśmy do mamy, która nie opuściła balkonu. Obserwowaliśmy, czekając co się dalej stanie.
Z tajemniczej platformy zaczęło się coś wysuwać. Były to jasne, znacznie oddalone od siebie słupy. Gdy dotknęły ziemi, w powietrzu pojawiły się setki kolorowych dronów, które uformowały pulsujące strzałki, wyraźnie wskazujące na białe słupy.
– Chyba zapraszają nas – powiedziałem – nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty skorzystać.
– Nigdzie się nie ruszamy synku. – odparła mama.
Dłuższą chwilę nic się nie działo. Nagle z platformy, w równych kilkudziesięciometrowych odstępach wysunęły się gigantyczne igły i zaczęła wydostawać się z nich biała mgła. Parę minut później odczuliśmy, że temperatura powietrza zaczęła spadać. Kwadrans potem poszedłem spojrzeć na termometr, było już zaledwie siedem stopni.
– Chcą nas zmusić do wejścia na statek – zauważyłem.
Mama poszła wyciągnąć z szafy ciepłe kurtki. Założyliśmy je i czekaliśmy co będzie dalej. Temperatura nadal spadała. Większość ludzi w końcu dała za wygraną. Nie było opcji pozostania w domu. Ruszyliśmy i my.
Szliśmy szybko, mimo ciepłej kurtki bardzo zmarzłem. Blisko jasnego słupa zrobiło się jednak dużo cieplej. Myślałem, że tak jak na filmach zostaniemy wciągnięci do statku obcych. Okazało się, że w środku były ruchome, kręte schody, które mnie zabrały do góry.
Wewnątrz statku, jak wielkiego, mogłem tylko zgadywać, temperatura okazała się być nawet nieco za wysoka. Znalazłem się w niedużym pomieszczeniu o białych ścianach.
Na środku stał srebrny robot, o kształcie człowieka, który wskazał mi, bym udał się lewym, od mojej strony patrząc, korytarzem. Zrozumiałem, że jesteśmy dzieleni na dwie grupy.
Przeszedłem parę kroków i korytarz się skończył potem zasunęły się za mną drzwi, byłem teraz w windzie. Wiozła mnie kilkanaście sekund, potem drzwi się otwarły i ujrzałem bardzo obszerną salę pełną łóżek.
Byli tu wyłącznie mężczyźni. Wypatrzyłem sąsiada, Bartka który miał dziewiętnaście lat, i był ode mnie starszy o rok. Zobaczył mnie i pomachał więc podszedłem do niego.
– Niezłe jaja – powiedział do mnie.
– W głowie się nie mieści – odparłem.
– Nie wygląda by mieli zrobić nam coś złego. Mam na myśli obcych.
– To prawda. Ale po co nas wysiedlają?
Rozmawiając ze sobą jednocześnie wypatrywaliśmy swoich bliskich. Zauważyłem tatę i zawołałem go. Zajęliśmy łóżka obok siebie. W pomieszczeniu było głośno od prowadzonych dyskusji, ktoś policzył miejsca do spania i zaczęła krążyć wiadomość, że jest ich trzysta dwanaście. Przez jakieś trzy kwadranse przybywali nowi mężczyźni. W końcu odczuliśmy, że statek startuje, wolnych pryczy zostało kilkanaście.
W sali znajdowało się kilkoro drzwi. Co bardziej ciekawscy, szybko je sprawdzili. Jedne były otwarte i okazało się, że prowadziły do obszernej toalety z wieloma kabinami.
&&&
W pewnym momencie, gdy od startu minęły dobre dwie godziny, jedne z zamkniętych drzwi otworzyły się na oścież. Ukazało się za nimi pomieszczenie, ze stołem pełnym przeróżnych potraw. Pachniały i z pewnością były świeże.
Ludzie nieśmiało podchodzili do wejścia i zaglądali. Zaczęto dyskutować. Trzy osoby weszły. Po chwili jedna z nich zakomunikowała:
– To normalne żarcie!
Ustawiła się kolejka, do której dołączyłem razem z tatą i Bartkiem. Posuwała się dość szybko i po chwili byłem już w pomieszczeniu z jedzeniem. Zauważyłem w kilku miejscach stojaki z tekturowymi talerzami i plastikowymi sztućcami. Pomieszczenie sąsiadowało z jadalnią. Wejścia tu pilnował identyczny jak wcześniej srebrny robot. Ci którzy zjedli, nie mogli wyjść tą samą drogą co weszli. Zamiast tego robot kierował ich do kolejnych drzwi a było ich tu kilka.
Nałożyłem sobie dość dużą porcję pierogów z jagodami polanymi śmietaną. I nalałem kubek maślanki, która okazała się być o smaku truskawkowym. Potem, gdy zjadłem udałem się tak jak mnie pokierowano.
Pokój był niewielki. Na środku znajdowało się łóżko, obok stała dziwna aparatura, a w powietrzu unosił się niezbyt przyjemny zapach. Robot o znajomym mi już wyglądzie wskazał na łóżko. Położyłem się więc. Gdy to zrobiłem coś zasyczało i pojawiła się zielonkawa mgiełka. Po chwili zasnąłem.
Obudziłem się z silnym bólem głowy. Wstałem i wyszedłem drzwiami, które wskazał mi robot. Po chwili znalazłem się z powrotem w pomieszczeniu z łóżkami.
Szukając ojca wzrokiem, badawczo dotknąłem bolącego miejsca na głowie. Znajdował się tam strup. Zauważyłem też na lewej ręce bliznę o kształcie koła.
Czas mijał, wielu ludzi prowadziło dyskusje, niektórzy położyli się na łóżkach, inni chodzili po pomieszczeniu dokładnie je badając. Gdy ostatnia osoba spożyła posiłek i została poddana tajemniczemu zabiegowi w sali rozległ się głos. Od razu pojąłem po co operowali mi głowę. Głos zwracał się w całkiem innym języku, jednak ja i wszyscy inni rozumieliśmy go.
„Witamy na statku kosmicznym WETIKSO! Proszę się niczego nie obawiać. Podróż potrwa cztery doby”.
I to było wszystko. Żadnych innych informacji.
Nikt nie mógł nic zrobić, los wszystkich zmuszonych do kosmicznej podróży, był w rękach obcych. Nie można było się w żaden sposób sprzeciwić, przekonaliśmy się o tym, gdy jeden ogolony na zero osiłek z całej siły trzasnął drzwiami od łazienki. Momentalnie poraził go prąd o tak dużym natężeniu, że padł bez życia na podłogę.
Gdy na moim zegarku było czternaście minut po północy, światła zaczęły się przyciemniać aż całkiem zgasły. Wszyscy zdążyli położyć się do łóżek. Rozmowy trwały jeszcze długo. Ostatecznie wszystkim udało się zasnąć.
&&&
Rano obudziły mnie lamenty. Gdy otwarłem oczy przeżyłem szok. Wszyscy, bez wyjątku mieli twarze obrośnięte sierścią. Dotknąłem swojego czoła i policzków, to było niewiarygodne, a jednak działo się naprawdę. Ręce, nogi, brzuch, całe moje ciało obrosło gęstym i twardym czarnym włosiem. Mój ojciec jeszcze spał. Patrzyłem na niego zrozpaczony, zastanawiając się dlaczego nam to robią. Nie wyglądał już jak człowiek, raczej jak jakaś małpa.
Ludzie się buntowali, niektórzy nawet płakali. Ktoś chwycił łóżko i cisnął nim o ścianę. Momentalnie został porażony prądem i rozległ się znajomy już głos:
„Uspokójcie się, jeśli chcecie jeszcze zobaczyć swoich bliskich”.
I tyle, nic więcej. Mogliśmy tylko czekać, co dalej się z nami stanie i rozmawiać o zaistniałej sytuacji.
&&&
Podróż zgodnie z obietnicą dobiegła końca po czterech dobach. Blisko trzystu mężczyzn, nie wyglądających już jak ludzie, stało na obcej planecie, z wielu względów bardzo podobnej do Ziemi. Grawitacja musiała być niemal identyczna. Oddychało się lepiej, może dlatego, że powietrze nie było tu zanieczyszczone.
Wszystko, jak okiem sięgnąć grubą warstwą pokrywał śnieg tak, że nogi zapadały się w nim do kolan. Temperatura mogła być niska, lecz dzięki grubej skórze, która obrosła nasze ciała nikt tego nie odczuwał. Nie wiedziałem czy jest noc, czy dzień, bo panował tu półmrok. To było pustkowie. Jedyną rzeczą nie stworzoną przez naturę, jaka się tu znajdowała, to zabudowanie w odległości jakieś pół kilometra umieszczone na wzniesieniu.
Statek odleciał a my staliśmy bezradni rozglądając się po tej zimowej planecie.
– Patrzcie! – ktoś krzyknął i wskazał ręką jakiś przedmiot, lecący w naszą stronę.
Był to duży, trójkątny dron, unoszący się na wysokości trzech metrów. Zbliżył się do nas i wtedy wystrzeliły z niego promienie tworząc holograficzny obraz.
Ujrzeliśmy szczupłego mężczyznę, w wieku około sześćdziesięciu lat. Miał na sobie szary garnitur. Jego siwe włosy były starannie przystrzyżone. Bardzo przystojna twarz została starannie ogolona.
– Witajcie – odezwał się w obcym języku, który rozumieliśmy dzięki operacji głowy wykonanej na statku. – Podążajcie za mną.
I trójkąt wyświetlający hologram zaczął lecieć tam skąd przybył. Natomiast wyświetlony mężczyzna zniknął, a zastąpił go kolorowy obrazek przedstawiający planetę Ziemię, coś jakby herb.
Gdy doszliśmy do celu okazało się, że budynek to olbrzymia winda, która zawiozła nas do właściwego kompleksu zbudowanego z ogromnym rozmachem. Później każdy z nas dostał swój własny niewielki pokoik. Teraz jednak zgromadzeni w wielkiej sali, w której można było usiąść na ławce, patrzyliśmy na człowieka wyświetlanego przez hologram.
On natomiast odczekał minutę i rozpoczął swoje przemówienie.
– Witajcie! Nie będę ukrywał, że jesteście kimś w rodzaju więźniów. Jednak nie musi tak być już zawsze, wszystko zależy od was. Weźmiecie udział w zawodach ligowych polegającym na walce na śmierć i życie. Będziecie mieli okazję zmierzyć się z mieszkańcami planet w całym odkrytym do tej pory kosmosie. Reprezentujecie Ziemię, a ja jestem waszym menedżerem. Możecie nazywać mnie Max. Powiem teraz jaka może czekać was przyszłość; po sześciu wygranych zobaczycie swoje matki, żony, oraz córki. Dwanaście wygranych, da wam możliwość spotkania się z nimi. Trzydzieści wygranych bitew sprawi, że będziecie traktowani dużo lepiej niż teraz. Dostaniecie luksusowe apartamenty i czeka was życie w bardzo komfortowych warunkach, pamiętajcie jednak, że będziecie musieli walczyć. Po piętnastu latach przechodzicie na emeryturę i to co czeka was dalej, jak będziecie żyć, zależy wyłącznie od tego na jakim miejscu uplasujecie się w tabeli ligowej. Teraz opowiem trochę o bitwach i zasadach jakie w nich obowiązują. Otóż będą toczyć się na przygotowanym terenie, z tuż przed walką losowo rozmieszczonymi przeszkodami. Trzydziestu na trzydziestu. Użytych będzie zawsze pięć rodzajów broni, każdej szóstce przypadnie jeden rodzaj. Te bronie to od najcięższych; topory, miecze ciężkie, miecze lekkie, noże i kastety. Mamy dokładnie sto waszych godzin na przygotowanie się do pierwszej bitwy. Proszę obejrzyjcie teraz film.
Mężczyzna o imieniu Max zniknął, a zamiast niego pojawił się obraz, jak się domyśliłem pola walki z lotu ptaka. Naprzeciwko siebie stały przygotowane do potyczki dwie grupy człekokształtnych istot.
Kamera zrobiła zbliżenie i ujrzałem wojowników bardzo podobnych do ludzi, z tym że mieli sierść tak jak teraz my. Dzierżyli w rękach wymienione przez naszego gospodarza bronie. Ubrani byli w białe kurtki z nadrukowanym swoim herbem. Kamera po kolei pokazała ich skupione twarze. Potem na ekranie pojawili się ich przeciwnicy, na ich kurtkach znajdował się inny herb.
Na tym pokrytym ubitym śniegiem ringu w kształcie prostokąta był niewielki lasek a także małe jeziorko i kilka wzniesień. Potem dało się słyszeć głośny huk i dwie drużyny rzuciły się na siebie.
Musiałem przyznać, że ten krwawy sport był niezwykle widowiskowy. Do złudzenia przypominał walki kibiców piłkarskich, które widziałem na youtube. Krew lała się strumieniami, wojownicy padali na śnieg z rozbitymi głowami. Nie trwało to długo, może kilka minut, i na polu bitwy zostało czterech stojących na nogach mężczyzn, którzy odrzucili swoje bronie i stali teraz pobrudzeni krwią. Obraz zniknął i ponownie ukazał się nasz menedżer.
&&&
Niezwłoczne rozpoczęły się przygotowania do pierwszej walki. Wcześniej jednak zostałem zbadany w celu określenia czym będę walczył. Miał to być ciężki miecz.
W podziemnej bazie, znajdowało się mnóstwo pomieszczeń, musiała być naprawdę olbrzymia. Obcy mieli prawdziwego bzika na punkcie tej całej ligi. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie na ścianie zawieszona była moja broń. Dalej przede mną stał sztuczny wojownik. Nigdy nie chodziłem na siłownię, lecz prowadziłem zdrowy tryb życia i przez ponad rok pomagałem ojcu w budowie domu. Można powiedzieć, że w porównaniu do większości moich rówieśników byłem silny i wysportowany.
Zdjąłem oręż, była średnio ciężka. Momentalnie wyświetlił się hologram pokazujący jak ciąć przeciwnika w szyję. Zamachnąłem się i… okazało się to bardzo niezdarne bo kukła zrobiła unik. Spróbowałem jeszcze raz. Potem kolejny. Za piątym razem cios został zaliczony przez program. Teraz miałem wykonać pchnięcie.
Trenowałem przez cztery godziny. Potem był odpoczynek, kiedy mogłem coś zjeść i się napić. Gdy wróciłem do swojej sali treningowej i ponownie zacząłem ćwiczyć, mogłem z pełną świadomością stwierdzić, że zrobiłem postępy.
Następnego dnia ciężko ćwiczyłem. Robiłem to, bo chciałem zobaczyć mamę, no i też dlatego, że chciałem po prostu przeżyć. Trzeciego dnia menedżer poinformował mnie, że wezmę udział w pierwszej bitwie.
Cała trzydziestoosobowa drużyna została zgromadzona w jednym z pomieszczeń bazy. Można było dobrze zjeść i się napić. Na stole stały dzbany z piwem, winem i sokami owocowymi. Kto chciał mógł zagrać w szachy albo w karty.
Gdy usiedliśmy wokół stołu wyświetlił się hologram z naszym menedżerem.
– Poznajcie się lepiej! – powiedział – Ja natomiast mogę odpowiedzieć na kilka krótkich, nie za bardzo dociekliwych pytań.
Momentalnie rękę podniósł chłopak, wyglądający na trzydzieści kilka lat, z charakterystycznie rozczochranymi ciemnymi włosami.
– Powiedz jak masz na imię i śmiało wal z pytaniem! – entuzjastycznie zakomunikował Max.
– Jestem Krystian. Moje pytanie to; ile drużyn rywalizuje w tej lidze?
– Dobre pytanie – pochwalił go menedżer żartobliwie wskazując na niego palcem – Wszystkich drużyn jest około dwóch setek. Natomiast walczących jednostek będzie ze dwadzieścia miliardów.
– Kim jesteście wy, co to wszystko organizujecie? – padło następne pytanie.
– Należymy do najbardziej rozwiniętej rasy, w całym zbadanym do tej pory kosmosie, której populacja zajmuje blisko sto planet w kilkudziesięciu układach słonecznych. Nieustannie przemierzamy wszechświat w celu szukania nowych drużyn do naszej gry. Ulubionej gry, której tradycje trwają już od kilkunastu tysięcy lat.
Kolejne pytanie dotyczyło życia po przejściu na emeryturę. Max odpowiedział:
– Jak już mówiłem po piętnastu latach kończycie karierę. W zależności od tego na jakim miejscu znajdować się będzie wasza drużyna, takie czeka was dalsze życie. Możecie trafić na planetę, gdzie będziecie w dostatku, szczęśliwie żyć razem z waszymi rodzinami lub na planetę, w której prawdopodobnie umrzecie z głodu do tego samotnie.
Nasz menedżer odpowiedział jeszcze na jedno pytanie.
– Ile średnio osób ponosi śmierć podczas bitwy?
– Tu jest różnie. Zasady są takie, że wygrana jest zaliczona tym, którzy będą trzymać się na nogach gdy wszyscy ich przeciwnicy RANNI będą leżeć na ziemi. Z czasem etyczne bariery by nie zabijać zanikają i wygrani dobijają jeszcze żyjących przeciwników. Do bitwy wystawiani są zawsze najlepsi więc, gdy zabije się ich to w teorii drużyna będzie nieodwracalnie słabsza. Pamiętajcie jednak, że po walce wszyscy trafiają do szpitala, gdzie robimy wszystko by wyleczyć poniesione rany.
Po tym ostatnim pytaniu Max wyłączył się. Długo jeszcze rozmawialiśmy ze sobą, rozważaliśmy to czego się dowiedzieliśmy. I faktycznie poznaliśmy się na tyle, by stworzyć w miarę zgraną drużynę wojowników.
&&&
– W tym sporcie piękne jest to, że nikt nie wie jaką taktykę przyjmie przeciwnik, do tego są jeszcze przeszkody losowo ustawiane na polu bitwy. – mówił nasz menedżer, gdy godzinę przed bitwą ustalaliśmy szyk w jakim będziemy się bić.
Moją pozycją było ostanie miejsce z lewej strony w drugim rzędzie.
– Gdy przypatrzę się waszym umiejętnościom, gdy bardziej was poznam, będę mógł lepiej porozstawiać – mówił i na końcu dodał – powodzenia!
Opuściliśmy podziemny kompleks, w którym mieszkaliśmy nieco ponad cztery doby. Na zewnątrz czekał na nas powietrzny pojazd, który przetransportował nas kilkanaście kilometrów dalej, na przygotowany do bitwy teren. Każdy z nas miał niewielkie elektroniczne urządzenie – ekranik, pomagający ustawić się na zaplanowanej pozycji.
Gdy wszyscy byli już gotowi, zabrzmiał głośny huk i rzuciliśmy się na przeciwników.
Dużo później dowiedziałem się, że w czasie operacji jeszcze na statku wstrzyknięto nam substancję wywołującą, może nie tyle agresję co zwiększoną chęć rywalizacji i walki. Ze mną dowcip polegał na tym, że nie posiadałem w organizmie naturalnych witamin, które miało 99,6 procent istot żywych. Sprawiło to, że substancja podziałała na mnie zdecydowanie mocniej.
Obcy wiedzieli o tym, ale nie mieli ochoty rozwiązywać tego problemu nawet byli zadowoleni.
Siekałem, rąbałem, kułem. Zanim się zorientowałem wyrżnęliśmy wszystkich wrogów. Z naszych poległo dwóch. Jakże słodki był smak zwycięstwa. Tak zaczęła się moja kariera gwiezdnego wojownika.
Potem wygraliśmy cztery kolejne walki z rzędu. Po ostatniej bitwie, jak zwykle ranni trafili do szpitala. Mnie zamiast w pokoju z innymi umieszczono w jednoosobowej sali. Gdy opatrzono mi rany, przyszedł do mnie bardzo elegancki gość. Był to mężczyzna o wzroście ponad metr osiemdziesiąt, ubrany w niebieski garnitur z ozdobnymi wzorkami. Bardzo zadbany, jego wiek szacowałem na pięćdziesiąt pięć lat albo więcej. Odezwał się do mnie tymi słowami;
– Witaj Michale.
– Witam pana – odparłem.
– Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość; Z uwagi na to, że jesteś niezwykle utalentowanym wojownikiem i głównie dzięki tobie drużyna z Ziemi odnosi zwycięstwa, mam propozycję. Możemy przenieść cię do zespołu złożonego z samych gwiazd. Wiąże się to dla ciebie z wieloma korzyściami. Dostaniesz wspaniały apartament, gdzie zamieszkasz ze swoją rodziną. Pieniądze i sławę. Czy wyrażasz na to zgodę?
Oczywiście wyraziłem.
Od tej pory mieszkałem razem z mamą i tatą na innej ekskluzywnej planecie, zarezerwowanej wyłącznie dla elity. Musiałem jednak dalej walczyć. I to była całkiem inna liga. W mojej drużynie nie było nikogo z Ziemi, ale szybko zawiązałem znajomości, a potem przyjaźnie. Bitwy w których uczestniczyłem odbywały się co dziesięć do czternastu dni.
Zawsze odnosiłem rany i przyzwyczaiłem się do tego, ale kilka razy prawie zginąłem. Natomiast muszę powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Głównie dlatego, że moi rodzice byli szczęśliwi.
Pewnego razu dostałem wiadomość, że zbliża się mecz na bardzo wysokim szczeblu. Miał odbyć się dopiero za trzy miesiące. I dostałem wolne na miesiąc. Pierwszy raz mogłem wyjechać z rodzicami na wakacje.
Wybraliśmy się do biura podróży. Oferta była absurdalnie różnorodnie bogata. Po blisko godzinie wybierania, konsultacji i rozmów zdecydowaliśmy się na egzotyczną planetę o ciepłym klimacie, na której było mnóstwo nieznanej nam fauny i flory. Następnego dnia spakowaliśmy się i ruszyliśmy na lotnisko, by potem wsiąść do statku kosmicznego.
&&&
Wylądowaliśmy na dachu budynku będącego naszym hotelem. A znajdował się on w samym środku dżungli. Wysoka technologia zapewniała takie rozwiązania, że wszystko było bardzo bezpieczne.
Niezwykle podekscytowani zjechaliśmy na swoje piętro i odszukaliśmy zarezerwowany apartament. Przygoda zapowiadała się znakomicie.
Rodzice zaczęli się wypakowywać a ja udałem się z potrzebą do łazienki. Zamknąłem drzwi i usiadłem na sedesie, wtedy nagle coś na mnie spadło. Był to długi na metr wąż posiadający kolorową skórę. Wrzasnąłem a on ugryzł mnie w ramię. Szybko odblokowałem drzwi i wybiegłem z łazienki jednocześnie strząsając go. Chwilę później straciłem przytomność.
Obudziłem się w szpitalu. Głowa pękała mi z bólu, było mi zimno i miałem dreszcze. Podszedł do mnie lekarz i powiedział:
– Nic wielkiego się panu nie stało, za kilka dni poczuje się pan dobrze.
– Ale ugryzł mnie wąż, czy nie był jadowity? – zapytałem.
– Nie był, ale z pewnością ma pan alergię na jego jad.
– A jak on dostał się do hotelowej łazienki?
– Nie dostał się tylko został podrzucony przez jakiegoś dowcipnisia.
Faktycznie przeszło mi po trzech dobach i nic nie stało na przeszkodzie byśmy kontynuowali nasz wypoczynek.
Było wspaniale, miałem pewność, że wrażenia z wypraw po dżungli zostaną mi na całe życie. Lecz niestety dobre się skończyło i musiałem wrócić do pracy, w której chodziło o to, by zabijać i samemu nie zostać zabitym.
Ja jednak od momentu ugryzienia przez węża czułem w moim organizmie jakąś zmianę. Nie potrafiłem tylko określić na czym ona polegała. Miałem się niedługo przekonać.
Nadszedł czas bitwy, na którą długo czekałem i do której się bardzo solidnie przygotowywałem. Jednak podczas niej stało się coś strasznego, opuściła mnie cała wola walki i waleczność do tego straciłem swoje umiejętności. Niemal dałem się zabić w pierwszych piętnastu sekundach potyczki.
Po następnej walce sytuacja się powtórzyła i wszystko było już jasne, straciłem swoje atuty i byłem bezużyteczny. Wyrzucono mnie z drużyny, menedżer napomknął mi, że wąż który mnie ugryzł jest powodem mojej niedyspozycji, i jest ona nieodwracalna. Natomiast zwierzę zostało podrzucone przez kogoś. Ale takie rzeczy się zdarzają. I nikt z tym nic nie będzie robić.
&&&
Porzucono mnie samego na jakąś planetę, gdzie wszyscy żyli w wielkiej biedzie. Nigdy już nie miałem zobaczyć ani mamy, ani taty.
Dwa dni spędziłem spacerując po brudnych uliczkach między opuszczonymi budynkami. Ta planeta kiedyś musiała być normalna, teraz mieszkali w niej wyłącznie głodujący, nieszczęśliwi ludzie.
Natrafiłem na grupę czterech osobników gdzieś zmierzających. Dołączyłem do nich. Doszliśmy do budynku, w którego ścianie była wielka dziura. Weszliśmy do środka. Grupa obdartusów siedziała na podłodze i pokrzykując głośno, wpatrywała się w telewizor.
Również usiadłem. Na ekranie toczyła się rywalizacja w sporcie, który tak dobrze znałem. Z oczu zaczęły płynąć mi łzy.