- Opowiadanie: Kaplan - Odrażająca konkluzja

Odrażająca konkluzja

Ilu­stra­cja stwo­rzo­na przez sztucz­ną in­te­li­gen­cję, mia­no­wi­cie Ni­ght­Ca­fe Stu­dio

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odrażająca konkluzja

Za­czę­ło się od dziw­ne­go snu, w któ­rym czu­łam nie­po­kój zmie­sza­ny z nie­do­zna­wa­ną nigdy na jawie ra­do­ścią. Zna­łam skądś to miej­sce, jed­nak nie mo­głam po­wie­dzieć, co to było, jakby na chwi­lę pa­mięć de­li­kat­nie mu­snę­ła naj­prze­daw­niej­sze ob­ra­zy sprzed moich na­ro­dzin.

Sen się po­wta­rzał, do­kład­nie w tym samym miej­scu, w któ­rym ostat­nio się skoń­czył, jakby na moich oczach od­gry­wa­ła się praw­dzi­wa hi­sto­ria, jak­bym w tych krót­kich mo­men­tach peł­nych eu­fo­rii żyła w ciele nie­zna­jo­mej ta­jem­ni­czej isto­ty.

Długo nie wie­dzia­łam, co to zna­czy­ło.

 

***

Przy­szłam tego dnia do Ka­mi­li niby w zwy­czaj­ne od­wie­dzi­ny. Był so­bot­ni sło­necz­ny po­ra­nek, wcze­sna je­sień. Przy­ja­ciół­ka ucie­szy­ła się na mój widok. Przez jakiś czas nie za­uwa­ży­ła nie­by­wa­łe­go smut­ku na mojej twa­rzy.

– Boże, Iguś, jak do­brze cię wi­dzieć – rzu­ci­ła, przy­tu­liw­szy mnie czule. Ja nie od­wza­jem­ni­łam uści­sku. Nie dla­te­go, że nie chcia­łam oka­zy­wać ser­decz­no­ści. Po pro­stu nie mia­łam siły. Byłam zbyt za­my­ślo­na. – Nie wi­dzia­łam cię całe wa­ka­cje, na roz­po­czę­ciu roku cię nie było. Schu­dłaś strasz­nie – rzu­ci­ła na poły ra­do­sna, na poły zmar­twio­na. Nie wie­dzia­łam, czy to nie­szcze­ry kom­ple­ment, czy istot­nie wy­ra­zy zmar­twie­nia. Wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły na­stęp­ne słowa: – I wiesz, nie wy­glą­dasz do­brze, po­wiem ci szcze­rze.

– Mogę z tobą po­ga­dać? – zapytałam cicho i ła­god­nie.

– Jasne, wejdź. Chcesz się napić cze­goś?

Gdy tylko we­szłam, oto­czy­ły mnie ze­wsząd dro­gie ozdo­by z da­le­kich kra­jów, złote po­sąż­ki, rzad­kie eg­zo­tycz­ne ro­śli­ny, cenne ob­ra­zy.

– Nie wiem – po­wie­dzia­łam, idąc do kuch­ni i zo­sta­wia­jąc Ka­mi­lę z tyłu.

– Jak to „nie wiem”? Iguś, nie­po­ko­isz mnie, na­praw­dę. Słu­chaj, dam ci może kawy, co, oży­wisz się?

– Nie, i tak nie spa­łam już całą noc. To zna­czy, spa­łam, krót­ko, i mia­łam dziw­ny sen. Nie­waż­ne.

Usia­dłam przy stole w kuch­ni. Ka­mi­la za­czę­ła przy­go­to­wy­wać białą her­ba­tę. Skrzy­żo­wa­łam nogi i pa­trzy­łam na pod­ło­gę. Pokój oświe­tla­ło słoń­ce po­ran­ka, które wraz z cie­nia­mi sto­ją­cych przy oknie ro­ślin two­rzy­ło na pod­ło­dze i ścia­nach przy­jem­ną mo­zai­kę. Cała ta sce­ne­ria, wraz z obec­no­ścią naj­bliż­szej przy­ja­ciół­ki, na­pa­wa­ła mnie spo­ko­jem. To było to, czego po­trze­bo­wa­łam.

– To co u cie­bie sły­chać? – za­py­ta­ła.

– Mam cały czas ten sam sen. To zna­czy, sen inny, ale jakby wy­da­rze­nia w nim na­stę­po­wa­ły po sobie.

Ka­mi­la spoj­rza­ła mi pro­sto w oczy. Uśmiech­nę­ła się nie­śmia­ło.

– Iguś, i co, przy­cho­dzisz tak tylko po to, by opo­wie­dzieć mi o swoim śnie?

Tu ro­ze­śmia­ła się lekko i ser­decz­nie, pró­bu­jąc za­pew­ne su­ge­ro­wać, że nie na­igry­wa się ze mnie.

Przez mo­ment mil­cza­łam. Nagle za­czę­łam pła­kać.

– Boże, co ci jest?!

Po­de­szła do mnie szyb­ko i do­tknę­ła czule mo­je­go ra­mie­nia. Uspo­ko­iłam się nieco.

– Wiesz, to nic ta­kie­go – mó­wi­łam, le­d­wie po­wstrzy­mu­jąc płacz. – Nie chcia­łam wcze­śniej o tym wspominać, bo to tak jakoś głu­pio z tym nagle wy­ska­ki­wać. Z mie­siąc temu zmarł mi oj­ciec.

Ka­mi­la na­tych­miast się prze­ra­zi­ła, choć nie wie­dzia­ła jesz­cze, że w tym przy­pad­ku „zmarł” to nie­traf­ny eu­fe­mizm.

– Pan Piotr? – wes­tchnę­ła, przy­ło­żyw­szy dłoń do klat­ki pier­sio­wej.

Przy­tak­nę­łam nie­śmia­ło.

– Nie za bar­dzo mo­głam sobie z tym po­ra­dzić. Wiesz, on nas utrzy­my­wał, mnie i mamę. A ona jest, jaka jest, nie za bar­dzo ma kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Za chwi­lę do tego wrócę i wy­ja­śnię.

– A co mu się stało? – za­py­ta­ła, wy­raź­nie wąt­piąc, czy takie py­ta­nie jest na miej­scu.

Długo mil­cza­łam.

– Po­peł­nił sa­mo­bój­stwo.

Otwo­rzy­ła sze­ro­ko usta i roz­war­ły jej się oczy.

– Strze­lił sobie w głowę z wła­sne­go pi­sto­le­tu – mó­wi­łam. – Miał li­cen­cję spor­to­wą.

Ewi­dent­nie chcia­ła do­py­tać o po­wo­dy sa­mo­bój­stwa, lecz nie miała od­wa­gi. Toteż po­wie­dzia­łam z wła­snej woli:

– Nie wiem do tej pory do końca, dla­cze­go tak zro­bił. Ale pew­nie cho­dzi o moją mamę. Wiesz, w ogóle się z nią nie do­ga­dy­wał. Zanim się uro­dzi­łam, za­gi­nął mój wujek, brat mamy, Paweł. Ponoć za­czął w mło­dym wieku za­da­wać się z ćpu­na­mi, me­ne­la­mi, ogól­nie, jak to się mówi, zszedł na drogę prze­stęp­czo­ści. Po­dob­no było to dla niego je­dy­ne to­wa­rzy­stwo, jakie go to­le­ro­wa­ło. Bo ani na nor­mal­nych przy­ja­ciół, ani tym bar­dziej na uwagę ko­biet nie mógł li­czyć. Ponoć był dość nie­ład­ny. Nie wi­dzia­łam jego zdjęć, ale ro­dzi­na tak su­ge­ro­wa­ła. Sorry, dobra, od­bie­gam już od te­ma­tu. Tak więc pew­ne­go dnia uciekł z domu moich dziad­ków i nigdy już nie wró­cił.

– No do­brze, ale… – Naj­wy­raź­niej sta­ra­ła się do­bie­rać moż­li­wie grzecz­nych sfor­mu­ło­wań. – Ale jaki to ma zwią­zek z twoim tatą?

– Chwil­kę – po­wie­dzia­łam ła­god­nie. – Mama była przed uciecz­ką Pawła bar­dzo mocno z nim zwią­za­na. Nie miała in­ne­go ro­dzeń­stwa. Nigdy się nie po­go­dzi­ła z jego za­gi­nię­ciem. Wła­ści­wie wszy­scy w jej ro­dzi­nie stwier­dzi­li, że Paweł dawno już nie żyje. Ale mama nigdy nie prze­sta­ła ob­se­syj­nie in­te­re­so­wać się jego spra­wą. Jakby sama pró­bo­wa­ła kon­ty­nu­ować to śledz­two. A oj­ciec… Wła­ści­wie słusz­nie, no chyba miał rację. Kazał jej dać sobie spo­kój. Nie zaj­mo­wać się tym. Bo to tylko od­bie­ra­ło jej ra­dość życia, da­wa­ło złud­ną na­dzie­ję. Przez tę spra­wę nie in­te­re­so­wa­ła się ani mną, ani tatą. Nie­raz wsz­czy­nał z tego po­wo­du awan­tu­rę. Krzy­czał na nią, że żyje w świe­cie fan­ta­zji, ona potem pła­ka­ła, ka­za­ła sie­bie zo­sta­wić w spo­ko­ju, gro­zi­ła roz­wo­dem, potem on wy­cho­dził z domu na cały dzień, wra­cał pi­ja­ny. Raz go nawet sama spo­tka­łam w środ­ku dnia, jak wra­ca­łam ze szko­ły. My­śla­łam, że był w pracy. Idę w jego stro­nę, a on ode mnie ucie­ka. Nie chciał, by jego córka wi­dzia­ła go pi­ja­ne­go i po­ni­ża­ją­ce­go sa­me­go sie­bie.

Raz się nawet wdał w bójkę w barze, i wró­cił z ko­szu­lą we krwi. Po­gry­zio­ny. Ale dobra, bo znowu od­bie­gam.

W końcu chyba do­pa­dły go wy­rzu­ty su­mie­nia za to, jak trak­to­wał matkę. Nie twier­dzę, że nie miał racji, może tro­chę był nie­czu­ły, ale to wszyst­ko. Bo matka na­praw­dę nie my­śla­ła trzeź­wo. Mimo to sta­ra­łam się ją wspie­rać, ale były to wszyst­ko tylko pięk­nie brzmią­ce kłam­stwa. Po ja­kimś cza­sie osta­tecz­nie stra­ci­ła na­dzie­ję i tylko ponoć co­dzien­nie mo­dli­ła się, by Bóg dał nam znak, co się dzie­je z wuj­kiem.

Potem to tacie od­bi­ła szaj­ba. Wła­ści­wie za­wsze był dość prze­sąd­ny. Raz pod­czas spa­ce­ru wiatr za­wiał w stro­nę ko­ścio­ła, a tato uznał to za wska­zów­kę od Boga. Wtedy wy­da­wa­ło się to uro­cze i nie­win­ne. Ale potem… Coraz rza­dziej go wi­dzia­łam, cho­dził nie wia­do­mo dokąd, po mie­ście, wra­cał późno. Raz po­kłó­cił się z mamą. Sta­ra­li się ukryć temat tej kłót­ni, ale ja się chyba do­my­śla­łam. Cho­dzi­ło chyba po pro­stu o to, że mama była ozię­bła, no wiesz… Jaka mia­ła­by być, pa­trząc na tę jej roz­pacz spo­wo­do­wa­ną utra­tą Pawła. Myślę, że oj­ciec w ostat­nich dniach mógł ją zdra­dzać. Choć też nie sądzę, by kogoś sobie zna­lazł, ko­niec koń­ców był niski i ły­sa­wy.

Tak czy siak, mama tak bar­dzo się ob­ra­zi­ła. Mu­siał po­wie­dzieć coś strasz­ne­go. Wtedy aku­rat tato spał przez pra­wie całą noc. Tylko wstał nie­mal z sa­me­go rana i przy­szedł tam, gdzie ja spa­łam. Sie­dział w moim po­ko­ju i pa­trzył na mnie. Gdy się obu­dzi­łam, za­py­tał, czy może mnie przy­tu­lić. A nigdy nie był szcze­gól­nie czuły. Po­wie­dzia­łam, w po­rząd­ku, ale za­py­ta­łam, czy aby na pewno wszyst­ko jest okej. Nie za­re­ago­wał. Roz­pła­kał się i oznaj­mił, że skrzyw­dził ko­bie­tę ze swo­ich snów i nie może sobie tego wy­ba­czyć. Za­su­ge­ro­wa­łam, by po pro­stu prze­pro­sił mamę, i wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Nie było.

Z ty­go­dnia na ty­dzień ro­bi­ło się coraz go­rzej. A potem tak to się skoń­czy­ło.

– Prze­pra­szam cię, Iga – mó­wi­ła ła­god­nym i me­lo­dyj­nym gło­sem – na­praw­dę nie wiem, jak ci pomóc w tej sy­tu­acji. Boję się po­wie­dzieć coś głu­pie­go, nie chcę bawić się w ja­kieś mą­dro­ści i ży­cio­we rady. Jeśli bę­dziesz chcia­ła, to za­wsze mo­żesz do mnie przyjść i się wy­ża­lić. Ale jak będę mil­cza­ła, to nie dla­te­go, że cię igno­ru­ję.

– Jasne – uśmiech­nę­łam się nie­chęt­nie, ale przy­jaź­nie. – Wiesz, tak głu­pio jest mi o to pro­sić, wiem, w ja­kiej sy­tu­acji może cię to po­sta­wić. Po­wie­dze­nie „nie” może być w tej sy­tu­acji słusz­ne, ale bę­dzie źle brzmia­ło i nikt nie bę­dzie chciał go wy­po­wie­dzieć, ale…

– Tak?

– Wiesz, tato utrzy­my­wał ro­dzi­nę. Zo­sta­ły jesz­cze oszczęd­no­ści, ale nie wiem, czy sobie po­ra­dzę. Jasne, po­sta­ram się, ale w razie czego mogę na cie­bie li­czyć? Wiem, wła­ści­wie to py­ta­nie do two­ich ro­dzi­ców, ale…

– Chyba nie by­li­by na tyle okrut­ni, żeby ci teraz od­mó­wić?

– Nie no wiesz, mo­gli­by po­my­śleć, że wy­ko­rzy­stu­ję wła­sną tra­ge­dię do że­bra­ni­ny. Ale ja nic szcze­gól­ne­go nie chcę. Tylko pomoc w razie czego. Może bym od czasu do czasu wpa­dła do was coś zjeść, ale to wszyst­ko. Mo­gła­bym nawet dla was pra­co­wać, nie wiem, po­sprzą­tać coś, pomóc wam w czymś, za­opie­ko­wać się ro­dzeń­stwem…

Gdy wy­po­wie­dzia­łam ostat­nie słowo, Ka­mi­la uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Co ty, prze­cież je­ste­śmy so­ju­szem je­dy­na­czek – po­wie­dzia­ła, uści­snąw­szy czule mój nad­gar­stek. – Nic nam nie mu­sisz po­ma­gać, wpa­daj, kiedy chcesz. A o resz­tę to już mu­sisz za­py­tać ro­dzi­ców, ale ja znam ich do­brze i wiem, że cię lubią.

Jak na jej we­zwa­nie we­szła do domu mama Ka­mi­li, Kry­sty­na. Miała mnó­stwo za­ku­pów. Była za­sko­czo­na na mój widok. Spoj­rza­łam na Ka­mi­lę po­ro­zu­mie­waw­czo. Po­sta­no­wi­ły­śmy na razie nie mówić, co się u mnie wy­da­rzy­ło. Nie chcie­li­śmy jej nie­po­trzeb­nie za­smu­cać. Kry­sty­nie wy­ja­śni­łam tylko, że chcia­łam od­wie­dzić jej córkę.

– Chcia­łam po­wie­dzieć – do­da­łam dla roz­luź­nie­nia at­mos­fe­ry – że po­do­ba­ją mi się te ro­śli­ny. Ma pani eg­zo­tycz­ny gust, jak widzę.

Ka­mi­la i jej mama wy­mie­ni­ły dziw­ne spojrzenia.

– Można tak po­wie­dzieć – po­wie­dzia­ły, uśmie­cha­jąc się nie­po­ko­ją­co.

Przez chwi­lę jesz­cze roz­ma­wia­łam z nimi obie­ma o róż­nych try­wial­nych rze­czach. Było bar­dzo przy­jem­nie.

W pew­nym mo­men­cie zo­ba­czy­łam le­żą­cą gdzieś na półce Ka­mi­li książ­kę o re­in­kar­na­cji. Za­py­ta­łam o nią z cie­ka­wo­ści.

– Ach, to – po­wie­dzia­ła. – Wiesz, za­głę­bi­łam się ostat­nio w praw­dzi­wą kró­li­czą norę. Za­czę­ło się od tego: chło­pak nie mógł się po­go­dzić z tym, że mamy od­mien­ne po­glą­dy po­li­tycz­ne. Kazał… wróć… „Sil­nie su­ge­ro­wał” mi prze­czy­tać „Pro­blem wła­dzy po­li­tycz­nej” Mi­cha­ela Hu­eme­ra. Nawet mi to kupił w ra­mach „pre­zen­tu”. Stwier­dzi­łam: „Okej”, choć nie li­czy­łam na to, że mnie to jak­kol­wiek prze­ko­na do zmia­ny zda­nia. Nie prze­ko­na­ło, ale uzna­łam tego ca­łe­go Hu­eme­ra za cie­ka­we­go go­ścia. Po­czy­ta­łam jego ka­wał­ki o obiek­tyw­nej mo­ral­no­ści i wła­śnie re­in­kar­na­cji. Cał­kiem prze­ko­nu­ją­ce, żeby nie było. Dalej je­stem scep­tycz­na co do tego, ale chętnie poznam ko­lej­ne ar­gu­men­ty. Wiesz, bar­dzo moż­li­we, że ży­li­śmy nie­skoń­cze­nie wiele żyć i bę­dzie­my tak przez wieki.

O dziwo, gdy to mó­wi­ła, ani razu nie zda­wa­ła się na­wią­zy­wać do śmier­ci mo­je­go ojca.

 

***

 

Przez kilka na­stęp­nych dni nie mia­łam żad­nych snów. Seria owych wi­dzeń, pod­czas któ­rych znaj­do­wa­łam się jakby w obcym ciele, po­wró­ci­ła w dniu, gdy zda­rzy­ło się coś wy­jąt­ko­wo dziw­ne­go. Wra­ca­łam jak zwy­kle ze szko­ły do domu, ale tym razem mama nie cze­ka­ła na mnie w miesz­ka­niu, lecz stała i roz­ma­wia­ła z kimś na ze­wnątrz.

Ową roz­mów­czy­nią była prze­pięk­na ko­bie­ta, o wy­jąt­ko­wo czar­nych wło­sach (w tym też ko­lo­rze było jej ubra­nie i ma­ki­jaż), trzy­ma­ją­ca za rękę zna­jo­mo wy­glą­da­ją­ca dziew­czyn­kę, która odzie­dzi­czy­ła po niej kru­czo­czar­ne włosy i nie­zwy­kle uro­czą twarz (ta przez mo­ment zda­wa­ła się nieco przy­po­mi­nać moją wła­sną, potem jed­nak zda­łam sobie spra­wę, że twarz ta wy­glą­da zna­jo­mo dla­te­go, iż ta dziew­czyn­ka cho­dzi do pod­sta­wów­ki obok mo­je­go li­ceum). Dziew­czyn­ka jed­nak, w prze­ci­wień­stwie do matki, miała włosy nie pro­ste, lecz mocno krę­co­ne.

Ko­bie­ta spo­glą­da­ła na moją matkę jakby z wy­rzu­tem i smut­kiem.

Wszyst­kie trzy zer­k­nę­ły na mnie zdziwione, a mama po­wie­dzia­ła, bym po­szła do miesz­ka­nia. Nie chcia­ła kon­ty­nu­ować roz­mo­wy z ko­bie­tą przy mnie.

We­szłam do miesz­ka­nia i przez mo­ment oglą­da­łam tę roz­mo­wę przez okno, ale rzecz jasna nic nie sły­sza­łam. Wi­dzia­łam tylko dalej smut­ną twarz ko­bie­ty i za­kło­po­ta­nie mamy.

Dziew­czyn­ka doj­rza­ła mnie w oknie. Chcąc roz­ła­do­wać na­pię­cie, po­ma­cha­łam w jej stro­nę i uśmiech­nę­łam się przy­jaź­nie.

Po chwi­li ko­bie­ta ode­szła z córką szyb­kim, za­pew­ne wście­kłym kro­kiem.

Kir ta­jem­ni­cy po­krył moją duszę. Chcia­łam za­gad­nąć matkę, kim była ta ko­bie­ta, lecz dziw­ne po­szep­ty prze­czu­cia ka­za­ły mi mil­czeć, gdy zaś po­sta­no­wi­łam jed­nak o to za­py­tać, ona nie chcia­ła nic mówić, zby­wa­jąc tę kwe­stię jako coś rze­ko­mo try­wial­ne­go, nie­war­te­go nawet wspo­mi­na­nia. Wi­dzia­łam w jej oczach strach, który za wszel­ką cenę chcia­ła ukryć.

 

***

 

Tej nocy mia­łam po raz ko­lej­ny sen. Za­czął się, jak zwy­kle, w tym samym mo­men­cie, w któ­rym ostat­nio się skoń­czył.

Zna­la­złam się w zna­jo­mym miej­scu. Mu­sia­łam być tam kie­dyś na jawie. Był za­chód słoń­ca. Po­czu­łam ogrom­ną eu­fo­rię. Zu­peł­nie jak­bym za­ży­ła jakiś nar­ko­tyk. Na pewno śni­łam. Wie­dzia­łam o tym już wtedy. Po­sta­no­wi­łam zatem wy­ko­rzy­stać tę chwi­lę na bez­tro­ską za­ba­wę. Na coś ta­kie­go nie mo­głam sobie po­zwo­lić na jawie. Nie mia­łam zwy­kle na to czasu, a lu­dzie pew­nie dziw­nie by pa­trzy­li. Za­czę­łam bie­gać, tań­czyć i śpie­wać.

Jesz­cze nigdy nie czu­łam się tak do­brze.

Po­dob­ne sny po­wta­rza­ły się jesz­cze przez kilka dni. W jed­nym z nich wi­dzia­łam rzecz szcze­gól­nie oso­bli­wą. Kry­sty­na, mama Ka­mi­li, szła, trzy­ma­jąc za rękę czar­ne­go męż­czy­znę. Osta­tecz­nie znacz­nie bar­dziej oso­bli­we i zu­peł­nie przy­pad­ko­we ob­ra­zy na­wie­dza­ją nas w snach, więc nie przy­wią­zy­wa­łam do tego szcze­gól­nej wagi.

 

***

 

Przez na­stęp­nych kilka dni nie dzia­ło się nic szcze­gól­ne­go. W pew­nym jed­nak mo­men­cie, prze­cho­dząc gdzieś po­śród nie­zna­nych mi wcze­śniej da­le­kich czę­ści mia­sta, pod­czas jed­ne­go z moich licz­nych po­po­łu­dnio­wych bez­tro­skich spa­ce­rów, po­czu­łam dziw­ny nie­po­kój – nie wie­dzieć czemu zmie­sza­ny z ra­do­ścią – który na­ra­stał stop­nio­wo, aż osią­gnął apo­geum w chwi­li, gdy spo­strze­głam, że znaj­du­ję się w wy­śnio­nym prze­ze mnie kilka dni wcze­śniej miej­scu. Roz­glą­da­łam się jesz­cze chwi­lę, chcąc się upew­nić, czy cze­goś sobie nie wma­wiam, czy tylko w wy­obraź­ni nie­świa­do­mie prze­le­pi­łam oko­licz­ną ar­chi­tek­tu­rę, drze­wa i po­go­dę na do­kład­nie ten sam obraz, który zna­łam ze snu. Osta­tecz­nie jed­nak po­zby­łam się co do tego wąt­pli­wo­ści.

Z po­cząt­ku przez moją głowę prze­le­cia­ły nie­roz­sąd­ne wy­ja­śnie­nia na­tu­ry mi­stycz­nej, póź­niej jed­nak do­szłam do wnio­sku, że ten rejon mia­sta mu­sia­łam wi­dzieć kie­dyś na jawie, może jesz­cze jako dziec­ko – stąd też nie­pa­mięć – i jego obraz prze­bił się w końcu tam­tej nocy przez taflę pod­świa­do­mo­ści.

Przez długi czas nie przej­mo­wa­łam się tym zda­rze­niem.

 

***

 

Coraz czę­ściej przy­cho­dzi­łam do Ka­mi­li. Wła­ści­wie tylko przy niej prze­sta­wa­łam czuć nie­po­kój. Roz­ma­wia­ły­śmy o rze­czach try­wial­nych, za­baw­nych i in­try­gu­ją­cych. Kry­sty­na także się nie­raz przy­łą­cza­ła. Dzie­li­ła się cho­ciaż­by aneg­do­ta­mi o spo­tka­niu brud­ne­go ku­dła­te­go bez­dom­ne­go, który tań­czył i śpie­wał w eu­fo­rii, naj­praw­do­po­dob­niej pod wpły­wem nar­ko­ty­ków. Choć by­wa­ła nie­tak­tow­na, to nie dało się od­mó­wić jej po­czu­cia hu­mo­ru czy ta­len­tu do opo­wia­da­nia po­zor­nie nie­in­te­re­su­ją­cych hi­sto­rii w an­ga­żu­ją­cy spo­sób. Nie wspo­mi­na­jąc o jej ży­cio­wych ra­dach. Z po­cząt­ku uwa­ża­łam je za pseu­do­fi­lo­zo­ficz­ne epi­to­my efek­tu ocze­ki­wań spo­łecz­nych. Póź­niej uzna­łam, że jakaś rze­czy­wi­sta mą­drość jed­nak się w nich kryła. Raz ni stąd, ni zowąd po­wie­dzia­ła, że “Bóg nie zrobi wszyst­kie­go za mnie”. Miał on dawać wska­zów­ki, ale ro­biąc to, czę­sto ponoć nie po­ka­zu­je ich wprost jako to, czym są. Trze­ba ich szu­kać sa­me­mu.

Sta­ra­łam się nie po­ru­szać kwe­stii, które mnie mar­twi­ły. Na pewno nie mia­łam za­mia­ru roz­ma­wiać ani o ojcu, ani o sta­nie psy­chicz­nym matki. Jed­nak zro­bi­łam jeden mały wy­ją­tek. Wspo­mnia­łam, niby jako ot taką cie­ka­wost­kę przy her­bat­ce, ma­ją­cą na celu prze­rwa­nie nie­zręcz­nej ciszy, o ostat­nich snach.

– Już o nich mó­wi­łam, praw­da? – za­py­ta­łam, uśmie­cha­jąc się. – Nie prze­szły. Nie żebym na­rze­ka­ła, są dość in­te­re­su­ją­ce, ale… kur­czę, nie wiem, o co cho­dzi. To dziw­ne, praw­da? Jak­bym we śnie żyła dru­gim ży­ciem.

– Może tak jest – po­wie­dzia­ła Ka­mi­la, dziw­nie zmar­twio­na. Nie spo­dzie­wa­łam się znik­nię­cia jej po­god­nej miny w mo­men­cie, gdy o tym wspo­mnę. – A może ży­jesz cu­dzym ży­ciem?

– Ty tak serio? – po­wie­dzia­łam nie­mal pi­skli­wym gło­sem, po­chy­la­jąc się, uśmie­cha­jąc i uno­sząc brwi.

Ka­mi­la zdała się przez mo­ment za­smu­co­na. Chyba su­ge­stia co do nie­do­rzecz­no­ści tej hi­po­te­zy ura­zi­ła ją.

– Słu­chaj – po­wie­dzia­ła sta­now­czym tonem – co ci szko­dzi spraw­dzić? Jak bę­dziesz w tym samym śnie, spró­buj po­pa­trzeć w lu­stro.

– I co mi to da?

– Do­ko­nasz lu­do­bój­stwa na bo­śniac­kich przed­szko­la­kach – po­wie­dzia­ła, krzy­żu­jąc mocno ręce na brzu­chu i spo­glą­da­jąc na mnie spode łba. – Cho­dzi mi oczy­wi­ście o to, byś spraw­dzi­ła, czy masz swoją twarz.

Po­ki­wa­łam głową na boki, unio­słam po­now­nie brwi i spu­ści­łam wzrok z Ka­mi­li.

– Okej – mruk­nę­łam, bio­rąc do ust ko­lej­ny łyk her­ba­ty.

Wo­la­łam nie dawać znać, że trak­tu­ję po­waż­nie jej rady, w głębi serca jed­nak po­sta­no­wi­łam zro­bić tak, jak mi po­wie­dzia­ła.

 

***

 

Nie mia­łam w ogóle snów przez kilka na­stęp­nych dni.

Wspo­mnia­łam matce o moich roz­mo­wach z Ka­mi­lą. Nie ko­men­to­wa­ła tego w żaden spo­sób. Zwró­ci­ła tylko uwagę na moje słowa o re­in­kar­na­cji. Nie mó­wi­łam, że sama w nią wie­rzę, tylko że per­spek­ty­wa Ka­mi­li jest dość cie­ka­wa. Mama jed­nak, po kilku dniach od mo­men­tu, kiedy o tym po raz pierw­szy usły­sza­ła, po­wie­dzia­ła:

– Nie po­do­ba­ją mi się po­glą­dy two­jej ko­le­żan­ki o re­in­kar­na­cji. Czło­wiek idzie albo do nieba, albo do pie­kła.

Już wcze­śniej wie­dzia­łam, że matka była re­li­gij­na, jed­nak te słowa, choć oczy­wi­ste, po­twier­dzi­ły to, czego się oba­wia­łam, boż zda­łam sobie spra­wę, dla­cze­go śmierć ojca wstrzą­snę­ła nią nawet bar­dziej niż mną – nie dla­te­go, by go bar­dziej ko­cha­ła niż ja (bo tak nie było), lecz ze wzglę­du na osja­nicz­ny kon­tekst tego zda­rze­nia. „Do nieba albo do pie­kła”? A my prze­cież obie wie­dzia­ły­śmy, co było jed­nym z nie­od­wra­cal­nych spo­so­bów na tra­fie­nie do tego dru­gie­go miej­sca.

– Do nieba albo do pie­kła – mruk­nę­łam do sie­bie pod nosem, gdy matka nie mogła mnie usły­szeć. – A więc co z ojcem?

Ze wzglę­du na sa­mo­po­czu­cie matki dałam sobie spo­kój z re­in­kar­na­cją, jak­kol­wiek bar­dzo byłam cie­ka­wa ar­gu­men­tu tego ca­łe­go Hu­eme­ra. Jakby w ra­mach za­stęp­stwa po­sta­no­wi­łam prze­czy­tać jego inne prace. Spo­śród nich naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się obro­na tak zwa­nej „od­ra­ża­ją­cej kon­klu­zji”, czyli re­pu­gnant conc­lu­sion, w „In de­fen­se of re­pu­gnan­ce”. Ar­gu­men­ty tam przed­sta­wio­ne wy­da­ły mi się za­sad­ne. Osta­tecz­nie je­dy­ną rze­czą, do któ­rej czu­łam od­ra­zę, było przed­sta­wie­nie Enyi jako mar­ne­go (bądź je­dy­nie tylko lekko po­nad­prze­cięt­ne­go?) mu­zy­ka.

Jesz­cze nie po­dej­rze­wa­łam, jak owa “od­ra­ża­ją­ca” kon­klu­zja wpły­nie na mój po­gląd na nad­cho­dzą­ce wy­da­rze­nia.

 

***

 

Po­czuw­szy, że nieco wy­ko­rzy­stu­ję do­broć Ka­mi­li i jej ro­dzi­ców, za czę­sto od­wie­dza­jąc ich w miesz­ka­niu, po­sta­no­wi­łam za­pro­sić ją do sie­bie. Bałam się re­ak­cji po­kro­ju nie­śmia­łe­go wy­mu­szo­ne­go uśmie­chu na myśl o pro­po­zy­cji od­wie­dzin w sta­rym pe­ere­low­skim bloku i tym samym bra­ta­nia się z „niż­szą klasą”. Ka­mi­la była jed­nak – zdaje się, szcze­rze – za­chwy­co­na. Przy­szła do nas w naj­bliż­szy week­end.

Mama wy­jąt­ko­wo także się ucie­szy­ła. Po raz pierw­szy od dłu­gie­go czasu po­sprzą­ta­ła w miesz­ka­niu.

Ka­mi­la przy­szła nie wie­dzieć czemu z ple­ca­kiem i parę razy we­szła sama do po­ko­ju ojca. Jed­nak poza tym wi­zy­ta mi­nę­ła bar­dzo przy­jem­nie. Dawno nie wi­dzia­łam mamy uśmie­cha­ją­cej się. Ab­sur­dal­ne i mo­men­ta­mi spro­śne dow­ci­py Ka­mi­li spra­wia­ły, że mama ry­cza­ła ze śmie­chu. Jej strasz­ny psy­chicz­ny stan nie był zatem spo­wo­do­wa­ny tylko śmier­cią męża, lecz bra­kiem ja­kich­kol­wiek kon­tak­tów spo­łecz­nych. A może jedno po­wo­do­wa­ło dru­gie?

W tam­tym mo­men­cie do­szłam do jed­ne­go z waż­niej­szych wnio­sków w moim życiu. Wszyst­kie trzy po­trze­bu­je­my sie­bie.

 

***

 

Sny po­wró­ci­ły. Miej­sce po raz ko­lej­ny zda­wa­ło się zna­jo­me. Od­lud­na cześć mia­sta, pełna sta­rych opusz­czo­nych blo­ków. Pró­bo­wa­łam spoj­rzeć w lu­stro. Coś mnie jed­nak po­wstrzy­my­wa­ło. Nie­sa­mo­wi­ty stres i od­ra­za. Jak­bym miała uj­rzeć tam coś pa­skud­ne­go i prze­ra­ża­ją­ce­go.

Na mo­ment przed zer­k­nię­ciem w od­bi­cie zbu­dzi­łam się.

 

***

 

Po ja­kimś cza­sie po­now­nie za­in­te­re­so­wa­łam się spra­wą śmier­ci taty. Nie są­dzi­łam, bym pro­wa­dzi­ła nie­ja­ko „sa­mo­dziel­ne śledz­two” na wzór mamy szu­ka­ją­cej nie­ustan­nie wie­ści o dawno za­gi­nio­nym bra­cie, jed­nak chcia­łam mieć po pro­stu kom­plet­ny obraz tej strasz­nej i dziw­nej sy­tu­acji. Za­py­ta­łam mamę, czy wie, dokąd tato wła­ści­wie cho­dził w ostat­nich dniach.

– Zna­le­zio­no go raz na ulicy Irzy­kow­skie­go – rze­kła zdzi­wio­na moim py­ta­niem.

Po­sta­no­wi­łam udać się w to samo miej­sce.

Gdy tam szłam, od razu po­czu­łam tę strasz­li­wą rzecz, przez którą wszyst­kie ele­men­ty tej ukła­dan­ki za­czę­ły ukła­dać się w jeden pa­skud­ny, choć tłu­mio­ny przez lęk, wnio­sek. Do­zna­łam deja vu. Wi­dzia­łam to wszyst­ko we śnie. To było to samo miej­sce. Szłam w tę samą stro­nę. Wy­ko­ny­wa­łam te same ruchy. Jakby coś mnie do tego pcha­ło.

Czy ja mam coś zro­bić?

Wró­ci­łam szyb­ko do domu, wy­stra­szo­na przez widmo ukła­da­ją­cej się w mojej gło­wie kon­klu­zji; udało mi się zdu­sić ją w za­rod­ku, ta mgli­sta okrop­ność nie wy­klu­ła się jesz­cze, nie przy­bra­ła formy jasno sfor­mu­ło­wa­nej myśli. Ale wszyst­ko prze­czu­wa­łam…

 

***

 

Na­stęp­ne­go dnia we­szłam do po­ko­ju ojca. Nie wiem, co wła­ści­wie chcia­łam tam zna­leźć. Na wierz­chu le­ża­ła jedna książ­ka o re­in­kar­na­cji oraz druga o zna­cze­niu snów. Obok był też zbiór opo­wia­dań grozy. Kilka stron było szcze­gól­nie brud­nych i wy­nisz­czo­nych; komuś szcze­gól­nie spodo­ba­ło się jedno opo­wia­da­nie.

Uzna­łam to za uro­czy, choć nieco dziw­ny gest przy­jaź­ni ze stro­ny Ka­mi­li. Nie chcia­łam od­da­wać tych ksią­żek, lecz nie mia­łam za­mia­ru ich czy­tać. Po­sta­no­wi­łam mimo wszyst­ko po­dzię­ko­wać, ale jed­no­cze­śnie za­py­tać, dla­cze­go pod­rzu­ci­ła mi je ta­jem­nie, za­miast po pro­stu dać.

 

***

 

Pod­czas ko­lej­ne­go snu zda­rzy­ło się coś strasz­li­we­go. Długo nie chcia­łam nawet wra­cać do tego myślą, a co do­pie­ro pisać o tym.

Od sa­me­go po­cząt­ku, śniąc, czu­łam nie­po­kój. Była noc. Obok mnie prze­cho­dzi­ła ko­bie­ta. Było ciem­no, le­d­wie ją wi­dzia­łam. Za­czę­łam za nią iść. Nie wiem dla­cze­go. Jakaś obca siła mnie pcha­ła. Ko­bie­ta oglą­da­ła się za sie­bie. Przy­śpie­szy­ła kroku. Za­czę­łam mimo woli biec w jej stro­nę. Chwy­ci­łam ją za nad­gar­stek. Szar­pa­ła się, krzy­cza­ła. Za­czę­łam pró­bo­wać ją roz­bie­rać. Za­tka­łam jej usta ręką. Wtedy nagle się obu­dzi­łam.

Byłam cała zlana potem. Słoń­ce jesz­cze nie wze­szło. Tego dnia nie za­snę­łam po­now­nie.

 

***

 

W szko­le nie od­zy­wa­łam się do Ka­mi­li. Ona wi­dzia­ła, że coś się dzie­je ze mną nie tak. Po­de­szła do mnie i za­py­ta­ła, o co chodzi. Rzecz jasna nie mia­łam za­mia­ru ni­cze­go wy­ja­wiać. Po­dzię­ko­wa­łam jed­nak za miły gest.

– Jaki miły gest? – za­py­ta­ła zdzi­wio­na.

– Książ­ka o re­in­kar­na­cji i zna­cze­niu snów. Dałaś mi ją praw­da? Zo­sta­wi­łaś w po­ko­ju?

Spoj­rza­ła na mnie zdzi­wio­na.

– Jaka książ­ka?

Nie tłu­ma­czy­łam dalej. Za­sła­błam. Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie i mu­sia­łam usiąść na mo­ment.

Nie chcia­łam pró­bo­wać się do­my­ślać, co to wszyst­ko zna­czy.

 

***

 

Coraz czę­ściej kie­ro­wa­łam się w miej­sca ze snów. Po­now­nie, mia­łam wie­lo­krot­ne deja vu. Jakby ze­wnętrz­na siła pcha­ła mnie w okre­ślo­ne miej­sca.

Spe­cjal­nie z tego po­wo­du wra­ca­łam za każ­dym razem przed zmro­kiem. Nawet kilka go­dzin wcze­śniej, na wszel­ki wy­pa­dek. Nie chcia­łam, by po­wtó­rzy­ło się tamto zda­rze­nie. Nie chcia­łam, by ta ze­wnętrz­na siła, pchnę­ła mnie do tego.

 

***

 

Ko­lej­ny sen. Tym razem był dzień. Krą­ży­łam bez celu. Byłam na cał­ko­wi­tym od­lu­dziu. Czu­łam strasz­li­wy smu­tek i nie­po­kój. W ręku trzy­mam pi­sto­let. Po co mi on?

A gdy­bym przy­ło­ży­ła go sobie do ust? Obu­dzę się?

Ła­du­ję go. Pcha mnie do tego ze­wnętrz­na siła. Już na­ci­skam spust. Sły­szę krzyk mło­dej dziew­czy­ny.

W ostat­niej chwi­li budzę się. Nie zdą­ży­łam strze­lić we śnie.

 

***

 

Na jawie ta­jem­na siła nie prze­sta­ła kie­ro­wać mnie w miej­sca ze snów. Do głowy przy­szedł mi ko­lej­ny po­mysł.

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie, które zo­ba­czy­łam w po­ko­ju ojca. „Po stycz­nej”. Czyż­by ze mną było po­dob­nie? Czyż­by los pchał mnie w od­po­wied­nie miej­sca i kazał…

Mam do­koń­czyć to, co za­czę­ło się we śnie?

Dla­cze­go mia­ła­bym tego nie zro­bić? Skoro re­in­kar­na­cja ist­nie­je i śmierć nie jest koń­cem wszyst­kie­go?…

Zna­la­złam się w tym samym miej­scu, w któ­rym we śnie trzy­ma­łam pi­sto­let. Nie wiem, co się stało z bro­nią ojca. A jeśli dalej jest w domu?

Ta myśl je­dy­nie prze­le­cia­ła mi przez głowę. Po­my­śla­łam o matce. Zwłasz­cza o sło­wach o losie czło­wie­ka po śmier­ci. Ja w to nie wie­rzy­łam, ale gdy po­my­śla­łam, że skoro wie­rzy w to matka… „Co z ojcem?” Py­ta­nie po­win­no brzmieć: „Co ze mną?”

A potem po­my­śla­łam o Ka­mi­li i sło­wach o “so­ju­szu je­dy­na­czek”. Nie miała ni­ko­go poza mną.

Nie, co­kol­wiek ma się oka­zać, nie zro­bię tego.

 

***

 

Ko­lej­ny sen. Tym razem wy­da­rzy­ła się rzecz jesz­cze bar­dziej nad­zwy­czaj­na niż co­kol­wiek do tej pory. Po­now­nie szłam po mie­ście, pełna smut­ku i nie­po­ko­ju. Nagle widzę samą sie­bie. Nie w lu­strze – po pro­stu sto­ją­cą kil­ka­na­ście me­trów ode mnie.

Osoba wy­glą­da­ją­ca iden­tycz­nie jak ja za­czy­na biec w moją stro­nę. Ja ucie­kam. Wbrew wła­snej woli.

Wtedy się budzę.

 

***

 

Po­sta­no­wi­łam wresz­cie opo­wie­dzieć Ka­mi­li o tych wszyst­kich snach. Nie li­czy­łam na żadną rze­czo­wą radę, po pro­stu chcia­łam się komuś wy­ża­lić. Nie zdą­ży­łam jed­nak dojść nawet do po­ło­wy wła­snej hi­sto­rii, gdy prze­ra­żo­na Ka­mi­la mi prze­rwa­ła. Naj­dziw­niej­szy był jej szok na in­for­ma­cje po­zor­nie try­wial­ną

– Cze­kaj, cze­kaj, cze­kaj… – po­wie­dzia­ła. – Mó­wisz, że śniło ci się, jak moja mama trzy­ma­ła za rękę Mu­rzy­na.

Nieco mnie jej re­ak­cja roz­ba­wi­ła i wy­stra­szy­ła. Skoro obu­rzy­ła ją ta in­for­ma­cja, to jak za­re­agu­je na sen o pró­bie sa­mo­bój­stwa i o tej ko­bie­cie?…

– Tak – od­par­łam zdzi­wio­na.

– A jak ten ktoś wy­glą­dał?

– No nie wiem, oprócz tego, że był czar­ny. No, wy­so­ki i szczu­pły. Nawet bar­dzo chudy. Nie był cał­ko­wi­cie czar­ny, był Mu­la­tem. Łysy nie był, tylko miał krę­co­ne krót­kie włosy, oczy­wi­ście czar­ne. A w ogóle, po co o to py­tasz?

– A sły­sza­łaś kie­dy­kol­wiek, że zanim się uro­dzi­łam, moja mama miała czar­no­skó­re­go chło­pa­ka?

Sta­nę­łam w osłu­pie­niu.

– Żar­tu­jesz sobie? – po­wie­dzia­łam.

– Po­słu­chaj, jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że ot tak po pro­stu tra­fi­łaś? Zro­zum to, wi­dzia­łaś ocza­mi snu prze­szłość.

– Daj spo­kój – rze­kłam, mach­nąw­szy ręką.

W tam­tym mo­men­cie zre­zy­gno­wa­łam z opo­wia­da­nia resz­ty hi­sto­rii. Uda­wa­łam, że cał­ko­wi­cie nie wie­rzę w wy­ja­śnie­nia Ka­mi­li i uzna­ję je za na­cią­ga­ne i pa­ra­no­icz­ne.

Cał­ko­wi­cie porzuciłam pomysł „do­kań­cza­nia” na jawie tego, co “los” rze­ko­mo pod­su­wał mi w snach. Nie mia­łam czego do­kań­czać. To nie był rów­no­le­gły świat. Los mnie do­ni­kąd nie pchał.

W tych snach wi­dzia­łam, nie wła­sną przy­szłość, lecz cudzą hi­sto­rię.

 

***

 

Pew­ne­go dnia przy­po­mnia­łam sobie ta­jem­ni­czą wi­zy­tę ko­bie­ty w czer­ni, o któ­rej matka tak bar­dzo nie chcia­ła opo­wia­dać. Zda­łam sobie spra­wę, że kogoś przy­po­mi­na­ła mi nie tylko jej córka, ale także sama ko­bie­ta.

Wir ele­men­tów tej ukła­dan­ki krą­żył w mojej gło­wie, lecz nawet na mo­ment nie dało się ich uło­żyć w ca­łość. A prze­cież nie było to takie trud­ne. Po pro­stu bałam się jej roz­wią­za­nia.

Idąc po raz ko­lej­ny drogą snu, tra­fi­łam do miej­sca, w któ­rym pra­co­wał mój oj­ciec. To mu­siał być przy­pa­dek.

Po­sta­no­wi­łam wresz­cie za­py­tać matkę, kim była ta ko­bie­ta. Ona dalej od­ma­wia­ła udzie­le­nia od­po­wie­dzi. Po­zo­stał mi więc tylko jeden je­dy­ny, ostat­ni spo­sób na to, by zmu­sić ją do wy­ja­wie­nia praw­dy. Gdyby nie za­dzia­ła­ło nawet to, to chyba na dobre da­ła­bym sobie spo­kój.

– Czy ona miała zwią­zek z tatą? – zapytałam.

Matka otwar­ła usta z szoku i nagle usia­dła w fo­te­lu.

– Skąd o tym wiesz? – powiedziała.

– Nie wiem. Ale czy na­praw­dę są­dzi­łaś, że się nie do­my­ślę? Roz­pad wa­sze­go mał­żeń­stwa, jego dłu­gie wy­pa­dy, po­wro­ty późną nocą… I nagle przy­cho­dzi ona. Z tą dziew­czyn­ką.

Matka spusz­cza głowę. Parę łez leci po jej po­licz­ku.

– Co ona mó­wi­ła? – za­py­ta­łam.

– Nic ta­kie­go. Przy­szła tylko po­wie­dzieć, że znała mo­je­go męża. Ponoć przy­cho­dził do niej. Śle­dził ją. Za­cze­piał. Mówił, że jest „ko­bie­tą jego ma­rzeń”. Po­da­wał swój adres. Ponoć ka­za­ła mu odejść i wtedy… Jak to mó­wi­ła, prze­rwa­ła, roz­pła­ka­ła się i ode­szła. Nie wiem, po co mi to mó­wi­ła. Chyba chcia­ła, bym wie­dzia­ła, że w ostat­nich dniach Pio­trek osza­lał i że co­kol­wiek zro­bił, nie było jego winą, bo nie miał nad tym kon­tro­li. Ale tak do końca sama nie wiem.

„Za­cze­piał ją”, „śle­dził”… Usły­szaw­szy te słowa, nagle zda­łam sobie z wszyst­kie­go spra­wę. Zro­zu­mia­łam, dokąd pcha­ły mnie wi­dze­nia ze snu. Miej­sce pracy ojca? Zro­zu­mia­łam także do­sko­na­le, kogo tak na­praw­dę przy­po­mi­na­ła twarz ko­bie­ty w czer­ni. Zro­zu­mia­łam, gdzie ją zo­ba­czy­łam. Roz­pła­ka­ła się? A córka? Jej kil­ku­let­nia córka ze wszyst­kich moż­li­wych ludzi przy­po­mi­na­ła aku­rat mnie? Tak, moje sny były wi­dze­niem prze­szło­ści. Szar­pa­łam swoją „ko­bie­tę ma­rzeń”, a potem ce­lo­wa­łam do sie­bie z pi­sto­le­tu. Pró­bo­wa­łam strze­lić sobie w głowę, tak samo jak…

– Iguś, co ci jest? – za­py­ta­ła zmar­twio­na matka, pa­trząc, jak się czer­wie­nię.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łam, po czym szyb­ko wy­bie­głam do to­a­le­ty. Gdy na dobre do­tar­ła do mnie ta od­ra­ża­ją­ca kon­klu­zja, zwy­mio­to­wa­łam.

Klę­cząc przed se­de­sem z po­chy­lo­ną głową, za­sta­na­wia­łam się, co po­win­nam z tym wszyst­kim zro­bić. Czy wy­ja­wić matce, jaka jest praw­da? Prze­cież to ją jesz­cze bar­dziej za­ła­mie. Zresz­tą, jak by mi uwie­rzy­ła? W mi­stycz­ne sny ra­czej by nie dała wiary.

Bo ona sama ra­czej się nie do­my­śla. A jeśli wie, ale nie chcia­ła mi po­wie­dzieć, bym sama się nie za­ła­ma­ła? Dla­cze­go tamta ko­bie­ta mia­ła­by jej nie po­wie­dzieć? W ostat­niej chwi­li roz­pła­ka­ła się i ode­szła. Może z po­cząt­ku chcia­ła wy­ja­wić praw­dę, kim był mąż mamy, dać na­ucz­kę cho­ciaż naj­bliż­szym opraw­cy, który zdą­żył uciec przed spra­wie­dli­wo­ścią, ale w ostat­niej chwi­li zro­zu­mia­ła, że by to zła­ma­ło serce oso­bie ko­niec koń­ców cał­ko­wi­cie nie­win­nej?

Nie wie­dzia­łam, jaka jest praw­da, i nie chcia­łam wra­cać do tego my­śla­mi.

 

***

 

Mi­nę­ło pół roku od mo­men­tu, w któ­rym zro­zu­mia­łam, co mogło się wy­da­rzyć. Ni­ko­mu nie wy­ja­wi­łam, do ja­kie­go do­szłam wnio­sku. Tak czę­sto czu­łam się strasz­nie. Tylko przy­jaźń z Ka­mi­lą i tro­ska o matkę jakoś uła­twia­ły mi wy­trzy­ma­nie tego wszyst­kie­go.

Spo­tka­łam tamtą ko­bie­tę tylko raz. Była na placu zabaw z córką. Ona chyba też mnie roz­po­zna­ła, lecz omi­ja­ła mnie wzro­kiem, czemu zresz­tą się nie dziwę. Chcia­łam tylko po­dejść do niej i choć chwi­lę po­roz­ma­wiać. Oczy­wi­ście, było to nie na miej­scu, ale to mogła być je­dy­na taka oka­zja. Uśmiech­nę­łam się w jej stro­nę i po­de­szłam do jej córki. Uda­wa­łam, że po pro­stu ot tak pa­trzę na uro­cze za­baw­ne dziec­ko, tak jak wiele dziew­czyn zresz­tą by zro­bi­ło. Ko­bie­ta chyba nie miała nic prze­ciw­ko temu, bym po pro­stu chwi­lę się po­uśmie­cha­ła w stro­nę jej có­recz­ki, bo zresz­tą sama obdarowała nas życzliwym wyrazem twarzy.

Gdy widziałam tę radośnie bawiącą się uroczą istotkę, przez moją głowę przeleciała jedna z najbardziej odrażających i, zaskakująco, jednocześnie najbardziej podnoszących na duchu myśli.

– Dobrze, że jesteś – mruknęłam cicho i nieśmiało.

Pró­bo­wa­łam się po­wstrzy­mać przed po­wie­dze­niem tego, co chcia­łam po­wie­dzieć, jed­nak po­now­nie – mogła być to ostat­nia szan­sa, a nie chcia­łam, by dziew­czyn­ka umar­ła, nie dowiedziawszy się o tym wszystkim.

– Wiesz – za­czę­łam mówić cicho. – Jasne, pew­nie i tak tego nie zro­zu­miesz, a nawet jeśli zro­zu­miesz, to za­po­mnisz. Nie wiem, co masz zro­bić z tą in­for­ma­cją, ale na­praw­dę chcę, żebyś to wie­dzia­ła. Otóż jest bar­dzo duża szan­sa, że je­ste­śmy ze sobą spo­krew­nio­ne. Miło cię było po­znać.

Po­da­łam jej rękę. Dziew­czyn­ka uści­snę­ła ją i rozradowała się. Nagle przy­tu­li­ła mnie. Ko­bie­ta wi­dzia­ła to i ro­ze­śmia­ła się w moją stro­nę. Po chwi­li za­wo­ła­ła córkę po imie­niu i po­wie­dzia­ła, by nie przy­tu­la­ła ludzi bez py­ta­nia.

– Nie ma pro­ble­mu – rze­kłam i po­że­gna­łam się ze szcze­rym uśmie­chem.

 

***

 

Mi­nę­ło kilka ty­go­dni. Spa­ce­ro­wa­łam. Był jasny je­sien­ny po­ra­nek. Po ja­kimś cza­sie zdaję sobie spra­wę, że idę drogą ze snu. Mimo woli za­czę­łam kie­ro­wać się w znaną mi stro­nę. Po chwi­li zna­la­złam się na nie­mal­że pust­ko­wiu. W pew­nym mo­men­cie uj­rza­łam zna­jo­mą twarz. Był to dość brzyd­ki bro­da­ty męż­czy­zna z mocno krę­co­ny­mi wło­sa­mi, nie­mal cał­ko­wi­cie po­kry­ty bru­dem. Spoj­rzał na mnie wy­stra­szo­ny. Za­czę­łam iść w jego stro­nę.

Męż­czy­zna za­czął przede mną ucie­kać. Ja za nim po­bie­głam.

Na mo­ment go zgu­bi­łam. Znik­nął za jed­nym z wielu opusz­czo­nych wa­lą­cych się bu­dyn­ków w tam­tych stro­nach. Pa­trza­łam przez chwi­lę wokół.

Nie wie­dzia­łam, dla­cze­go go śle­dzę. Coś mi ka­za­ło to robić.

W końcu do­strze­głam go sto­ją­ce­go we­wnątrz owego opusz­czo­ne­go bu­dyn­ku. Wy­cią­gnął pi­sto­let. Za­czął ce­lo­wać sobie w twarz.

– Nie!!! – krzyk­nę­łam, wy­cią­ga­jąc w jego stro­nę ręce.

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie wście­kły.

– Czego chcesz, ty głu­pia kurwo? – krzy­czał, le­d­wie po­wstrzy­mu­jąc się od pła­czu. – O chuj ci cho­dzi, ty po­je­ba­na suko?!

– Nie rób tego, bła­gam…

– Dla­cze­go?! – krzyk­nął, prze­staw­szy ce­lo­wać we wła­sną twarz, lecz cały czas trzy­ma­jąc pi­sto­let. Całe szczę­ście kie­ro­wał lufę w pod­ło­gę.

– Jak to dla­cze­go? Prze­cież życie jest tylko jedno!

Wy­po­wie­dzia­łam te słowa cał­ko­wi­cie nie­świa­do­ma tego, że nie do końca uwa­żam to za praw­dę.

– Tak? A na chuj mi takie życie!?

Tu z jego oczu spły­nę­ło kilka łez.

– No, na chuj mi takie życie?

– Słu­chaj, wiem, że nie mo­żesz sobie wy­ba­czyć – mó­wi­łam, po­wo­li łą­cząc ze sobą wszyst­kie fakty.

– Tak, a co ty mo­żesz wie­dzieć, pier­do­lo­na szcze­nia­ro?

– Wiem, że skrzyw­dzi­łeś ko­bie­tę. I to w naj­gor­szy moż­li­wy spo­sób.

Na dobrą spra­wę do tej pory po­dzi­wiam się za to, że po­wie­dzia­łam tak ostre słowa po­tę­pie­nia praw­do­po­dob­nie nie­zrów­no­wa­żo­ne­mu męż­czyź­nie trzy­ma­ją­ce­mu broń palną.

– Jak ty…? – mówił, nie do­wie­rza­jąc. – Skąd…

– To teraz nie­waż­ne. Wiem, znam twoje uczu­cie. Wiem, jak wiel­kie czu­jesz wy­rzu­ty su­mie­nia. Ale wierz mi, nie ma czynu tak złego, że nie może wy­nik­nąć z niego żadne dobro. Jeśli tylko bę­dziesz chciał, bę­dziesz mógł wszyst­ko na­pra­wić.

– Jakie dobro? Co niby z tego wy­pły­nę­ło?

– Nie do­wiesz się, jeśli zro­bisz to, co chcesz zro­bić.

– Dla­cze­go mam tego nie zro­bić?

Tu na dobre się roz­pła­kał.

– Nie mam dla kogo żyć. Nie kocha mnie nikt. Nikt nigdy nie ko­chał. Spójrz na mnie. Jak można ko­chać kogoś ta­kie­go?!

– Masz dla kogo żyć.

– Dla kogo? – po­wie­dział, choć naj­pew­niej wcale nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi.

– A co z twoją córką?

– Jaką córką?

Wes­tchnę­łam głę­bo­ko.

– A więc nie wiesz?

– O kim?

Chwy­ci­łam się za klat­kę pier­sio­wą.

– Słu­chaj! – krzyk­nął.

Tu za­czął wy­ma­chi­wać nie­ostroż­nie pi­sto­le­tem.

– Nie wiem, skąd ty o tym wszyst­kim wiesz, ale… Kurwa, skąd ty mia­ła­byś to niby wie­dzieć? Kto ci po­wie­dział? Ona komuś po­wie­dzia­ła, praw­da? Ale dla­cze­go aku­rat tobie?

– Przy­znaj się do winy i zgłoś się na po­li­cję. Tylko tak mo­żesz to na­pra­wić. Śmierć ni­cze­go nie zmie­ni. Zło, które spo­wo­do­wa­łeś, dalej bę­dzie ist­nia­ło. Ale nie po­wsta­nie już żadne dobro, które był­byś w sta­nie stwo­rzyć. Pro­szę, odłóż tę broń.

Nagle męż­czy­zna za­sło­nił oczy; po­la­ły się z nich łzy. Kuc­nął na pod­ło­dze, odło­żyw­szy pi­sto­let obok.

Wzię­łam broń do ręki i roz­ła­do­wa­łam ją.

– Przy­rzek­niesz mi? – za­py­ta­łam.

– Je­steś anio­łem? – rzu­cił nagle.

– Może – od­par­łam żar­to­bli­wie, jed­nak ze śmier­tel­nie po­waż­nym wyrazem twarzy.

Nie wie­dząc, co mam do­kład­nie zro­bić (dzwo­nić na po­li­cję i opo­wia­dać o ob­ja­wie­niach w snach na temat zbrod­ni tego czło­wie­ka ra­czej nie było warto, a nie wia­do­mo, czy czło­wiek ten na miej­scu przy­znał­by się do winy, o zo­sta­wia­niu go zaś sa­me­go nie było mowy), za­dzwo­ni­łam do mamy o pomoc. Opo­wie­dzia­łam jej wszyst­ko. Nie za bar­dzo była w sta­nie wszyst­ko zro­zu­mieć i we wszyst­ko uwie­rzyć, ale osta­tecz­nie ka­za­ła mi po­wie­dzieć, gdzie je­stem. Ona miała przy­je­chać, a mnie ka­za­ła za­dzwo­nić w tym cza­sie po służ­by. Tak też zro­bi­łam.

Męż­czy­zna sie­dział przez cały ten czas za­ła­ma­ny na pod­ło­dze.

– Na razie wezmą mnie tylko za nie­le­gal­ne po­sia­da­nie broni – rzekł. – Nie wiem, czy będę miał od­wa­gę o wszyst­kim im po­wie­dzieć. Wiesz… Jak wró­cisz do Boga i po­wiesz, że speł­ni­łaś misję, po­proś go, by wy­ba­czył moje winy.

Nie wie­dząc, czy męż­czy­zna mówi na po­waż­nie, uśmiech­nę­łam się i po­wie­dzia­łam:

– Nie ma pro­ble­mu.

– Dzię­ku­ję ci za wszyst­ko – rzekł, pa­trząc na pod­ło­gę, gar­biąc się i ma­su­jąc po­ty­li­cę.

Zro­zu­mia­łam, że strasz­li­wa kon­klu­zja nie była praw­dzi­wa. Zro­zu­mia­łam wszyst­ko, zwłasz­cza isto­tę znaj­du­ją­cej się w po­ko­ju ojca książ­ki o zna­cze­niu snów. Jego wy­pa­dy nie wia­do­mo dokąd w środ­ku dnia. Mowa o ko­bie­cie w czer­ni, bę­dą­cej „ko­bie­tą jego ma­rzeń”. Tak przy­naj­mniej po­wie­dzia­ła matka. Tak na­praw­dę twier­dził, że jest „ko­bie­tą z jego snów”, nie ma­rzeń. A dla­cze­go się za­strze­lił? On do­szedł do tego sa­me­go wnio­sku co ja z po­cząt­ku. Też czy­tał o re­in­kar­na­cji. Ale on nie miał ko­cha­ją­cej matki, ani tak bli­skiej przy­ja­ciół­ki.

O dziwo matka zja­wi­ła się wcze­śniej.

Uj­rzaw­szy ku­dła­te­go bro­da­te­go męż­czy­znę, otwo­rzy­ła usta ze zdu­mie­nia. Pod­cho­dzi­ła doń po­wo­li, przy­glą­da­jąc się uważ­nie.

– Ania – po­wie­dział męż­czy­zna.

– Mój Boże – krzyk­nę­ła matka. Ani razu nawet na mnie nie spoj­rza­ła. Łzy po­le­cia­ły jej z oczu. – To nie mo­żesz być ty. Jak byś niby miał…?

– Ktoś powie, o co cho­dzi?! – krzyk­nę­łam nie­mal wy­stra­szo­na.

– Paweł – po­wie­dzia­ła le­d­wie zro­zu­mia­łym pół­szep­tem matka.

Wtem roz­legł się głos ja­dą­cych sa­mo­cho­dów.

 

 

 



 

 

 

 

Dzie­sięć lat póź­niej

 

Na roz­mo­wy do wię­zie­nia przy­by­ła dziew­czy­na o kru­czo­czar­nych wło­sach. Była prze­pięk­na. Paweł spoj­rzał na nią przerażony.f Usia­dła przy szy­bie i się­gnę­ła po słu­chaw­kę.

– Tak bar­dzo cię prze­pra­szam. Prze­pra­szam cię za wszyst­ko.

– Nie mnie – od­par­ła dziew­czy­na. – Aku­rat mnie nie masz za co prze­pra­szać.

Zer­k­nę­ła do tyłu. W ich stro­nę szła jej matka.

Koniec

Komentarze

“– Boże, Iguś, jak dobrze cię widzieć – rzuciła, przytuliwszy mnie czule. Ja nie odwzajemniłam uścisku, lecz nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Po prostu nie miałam siły. Byłam zbyt zamyślona.” 

Myślę, że to “przytuliwszy” trochę się wyróżnia i jest niepotrzebne. Co do reszty, to można by to skrócić. Wydaje mi się, że pisząc z perspektywy osoby zmęczonej, lepiej brzmiałyby krótsze zdania. Na przykład “Nie odwzajemniłam uścisku. Nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Nie miałam siły.” Myślę, że zabrzmiałoby lepiej. 

“– Jak to „nie wiem”.” Chyba zjadłeś znak zapytania 

“– Nie, i tak nie spałam już całą noc.” Powinno chyba być “Nie. I tak…”

“Przez moment milczałam. Nagle zaczęłam płakać.” Taki zwrot brzmiałby ok gdybyś użył perspektywy trzecioosobowej. Ale w tym przypadku lepiej byłoby opisać co dokładnie czuje Iga w danym momencie. 

“Nie widziałam jego zdjęć, ale rodzina tak sugerowała. Sorry, dobra, odbiegam już od tematu.” Przydałaby się tu wstawka o tym, że Iga zdaje sobie sprawę, że zbacza na niepoważny temat, w poważnej sytuacji. Ewentualnie zauważa reakcję Kamili i wraca do tematu. Stylistycznie wyglądałoby to lepiej.

“Mama jednak powiedziała po kilku dniach od momentu, kiedy o tym po raz pierwszy usłyszała:” Składnia trochę tu nie gra. Może lepiej byłoby “Po kilku dniach od usłyszenia tego, powiedziała:”

Ogólnie, opowiadanie jest bardzo fajne. Napisane solidnie. Nie nudzi. No i trudno się domyślić zakończenia, co jest sporym plusem.

Przykro mi to pisać, Kaplanie, ale opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Po prostu nie trawię historii, w których istotną rolę grają sny, a sprawy zahaczają o wiarę w reinkarnację i pewne nadprzyrodzone cechy bohaterów.

Odrażająca konkluzja zdała mi się opowiadaniem szalenie chaotycznym i mało zrozumiałym – do końca nie zorientowałam się jaki był związek między różnymi wydarzeniami, nie dostrzegłam zależności między zaginięciem wuja bohaterki i śmiercią jej ojca. Nie pojęłam roli kobiety w czerni i jej latorośli. Zdumiało mnie też, że Iga i Kamila przyjaźniły się, i uczyły w tym samym liceum, a Iga dopiero po miesiącu informuje Kamilę o śmierci ojca. Innymi słowy, Kaplanie, obawiam się, że nie zrozumiałam Twojego opowiadania.

Nie wykluczam, że do nie najlepszego odbioru tej historii przyczyniło się także wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.

 

Przy­szłam tego dnia do Ka­mi­li niby w zwy­czaj­nych od­wie­dzi­nach.Przy­szłam tego dnia do Ka­mi­li niby w zwy­czaj­ne od­wie­dzi­ny.

 

– Boże, Iguś, jak do­brze cię wi­dzieć – rzu­ci­ła, przy­tu­liw­szy mnie czule. Ja nie od­wza­jem­ni­łam uści­sku, lecz nie dla­te­go, że nie chcia­łam oka­zy­wać ser­decz­no­ści. Po pro­stu nie mia­łam siły. Byłam zbyt za­my­ślo­na. – Nie wi­dzia­łam cię całe wa­ka­cje, na roz­po­czę­ciu roku cię nie było. Schu­dłaś strasz­nie – rzu­ci­ła na poły ra­do­sna, na poły zmar­twio­na. Nie wie­dzia­łam, czy to nie­szcze­ry kom­ple­ment, czy istot­nie wy­ra­zy zmar­twie­nia. Wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły na­stęp­ne słowa: – I wiesz, nie wy­glą­dasz do­brze, po­wiem ci szcze­rze. → Do zapisu dialogu nie włączamy narracji. Winno być:

– Boże, Iguś, jak do­brze cię wi­dzieć – rzu­ci­ła, przy­tu­liw­szy mnie czule.

Ja nie od­wza­jem­ni­łam uści­sku, lecz nie dla­te­go, że nie chcia­łam oka­zy­wać ser­decz­no­ści. Po pro­stu nie mia­łam siły. Byłam zbyt za­my­ślo­na.

– Nie wi­dzia­łam cię całe wa­ka­cje, na roz­po­czę­ciu roku cię nie było. Schu­dłaś strasz­nie – rzu­ci­ła na poły ra­do­sna, na poły zmar­twio­na.

Nie wie­dzia­łam, czy to nie­szcze­ry kom­ple­ment, czy istot­nie wy­ra­zy zmar­twie­nia. Wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły na­stęp­ne słowa:

– I wiesz, nie wy­glą­dasz do­brze, po­wiem ci szcze­rze.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Mogę z tobą po­ga­dać? – po­wie­dzia­łam cicho i ła­god­nie. → Postawiłeś pytajnik, więc:

– Mogę z tobą po­ga­dać? – zapytałam cicho i ła­god­nie.

 

– Wiesz, to nic ta­kie­go – mó­wi­łam, le­d­wie po­wstrzy­mu­jąc płacz. – Nie chcia­łam wcze­śniej o tym mówić, bo… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Naj­wy­raź­niej sta­ra­ła się do­bie­rać moż­li­wie grzecz­nych sfor­mu­ło­wań. → Naj­wy­raź­niej sta­ra­ła się do­bie­rać moż­li­wie grzecz­ne sfor­mu­ło­wania

 

Ka­mi­la i jej mama wy­mie­ni­ły się dziw­ny­mi spoj­rze­nia­mi.Ka­mi­la i jej mama wy­mie­ni­ły dziw­ne spoj­rze­nia­.

 

Sil­nie su­ge­ro­wał” → Dlaczego wielka litera?

 

Dalej je­stem scep­tycz­na co do tego, ale je­stem chęt­na… → Czy to celowe powtórzenie?

 

bar­dzo moż­li­we, że ży­li­śmy nie­skoń­cze­nie wiele żyć… → …bar­dzo moż­li­we, że ży­li­śmy nie­skoń­cze­nie wiele razy

Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

(w tym też ko­lo­rze były jej ubra­nia i ma­ki­jaż)(w tym też ko­lo­rze było jej ubra­nie i ma­ki­jaż)

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Wszyst­kie trzy zer­k­nę­ły na mnie w zdzi­wie­niu… → Wszyst­kie trzy zer­k­nę­ły na mnie zdziwione

 

– Okej – mruk­nę­łam, bio­rąc do ust ko­lej­ny łyk her­ba­ty. → Obawiam się, że wlewając herbatę do ust nie mogłaby nic powiedzieć. Łyków się nie bierze.

Proponuję: – Okej – mruk­nę­łam i wypiłam ko­lej­ny łyk her­ba­ty.

 

Wo­la­łam nie dawać znać, że trak­tu­ję na po­waż­nie jej rady… → Wo­la­łam nie dawać znać, że trak­tu­ję po­waż­nie jej rady

 

boż zda­łam sobie spra­wę… → …bo zda­łam sobie spra­wę

 

od­wie­dzin u sta­rym pe­ere­low­skim bloku… → Literówka.

 

Wszyst­kie trzy po­trze­bu­je­my sie­bie bar­dziej niż kto­kol­wiek. → Nie bardzo rozumiem to zdanie.

A może miało być: Wszyst­kie trzy po­trze­bu­je­my sie­bie bar­dziej niż czegokolwiek innego.

 

Ona wi­dzia­ła, że coś się dzie­je ze mną nie tak. Po­de­szła do mnie i za­py­ta­ła, co mnie trapi. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

chwi­lę się po­uśmie­cha­ła w stro­nę jej có­recz­ki… → …chwi­lę się po­uśmie­cha­ła do jej có­recz­ki

Można uśmiechać się do kogoś, ale nie w czyjąś stronę.

 

by dziew­czyn­ka umar­ła w nie­wie­dzy na ten temat. → Na czym polega śmierć w niewiedzy na temat?

Proponuję: …by dziew­czyn­ka umar­ła w nie­wie­dzy o tej sprawie.

 

Ko­bie­ta wi­dzia­ła to i ro­ze­śmia­ła się w moją stro­nę.Ko­bie­ta wi­dzia­ła to i ro­ze­śmia­ła się do mnie.

Śmiejemy się do kogoś lub z czegoś, ale nie w czyjąś stronę.

 

Mi­nę­ło ko­lej­nych kilka ty­go­dni. → Zbędne dookreślenie – czy tygodnie mogły mijać nie po kolei?

 

Spoj­rzał na mnie wy­stra­szo­ny. Za­czę­łam iść w jego stro­nę.

Męż­czy­zna za­czął przede mną ucie­kać. Ja za nim po­bie­głam.

Na mo­ment go zgu­bi­łam. → Nadmiar zaimków.

 

Paweł spoj­rzał na nią w prze­ra­że­niu.Paweł spoj­rzał na nią przerażony.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pierwsza uwaga jest dość arbitralna i wydaje mi się przypominać "krytyki" pokroju "nie podobał mi się ten film, ponieważ nie lubię czarno białych". I nie wiem, w jaki sposób "zahaczanie" o problem reinkarnacji miałoby stanowić tu jakaś przeszkodę, zwłaszcza gdy w żaden sposób kwestia ta nie wpływała na fabułę, a była jedynie fałszywym tropem. Sam fakt pojawienia się słowa "reinkarnacja" zabiera przyjemność z lektury, nawet jeśli jest to czysta dygresja? No, ale cóż, trzeba wiedzieć, że w ostatecznym rozrachunku kwestia reinkarnacji okazała się fałszywym tropem, a tego raczej nie można wymagać od osoby, która sama przyznała się do niezrozumienia fabuły. Podobnie że snami, rozumiem, że ktoś może nie lubić ranndomowych opisów snu, niemających wpływu na fabułę, stanowiących wymówkę dla pretensjonalnego symbolizmu (problem 95 procent podobnych motywów), ale w przypadku gdy sny są kluczowe dla zrozumienia fabuły, takie uzasadnienie wydaje mi się krytyką w stylu "film był o II wojnie światowej, a takie mi się nie podobają". Na ale by wiedzieć, że sny byli kluczowe dla fabuły, to takową trzeba zrozumieć. I tu właśnie przechodzimy do najważniejszej kwestii. Bo nie rozumiem przykładowo, jak ktokolwiek mógłby powiedzieć np. o Władcy Pierścieni "Nie rozumiem, kim są te hobbity? Po co wzięli te obrączkę? I ten Sarłon to w końcu dobry jest czy zły? No dobra, a teraz powody, dla których te książki były źle…" Zaskakująco, wśród powodów braku przyjemności z lektury nie znalazło się niezrozumienie fabuły, lecz tak istotne rzeczy jak pojawienie się słowa "boż". Proszę powiedzieć szczerze, czy uwaga dotycząca tego słowa wynika z tego, że rzekomo użyłem tego słowa w złym kontekście? Czy z nieznajomości tego słowa. W obu przypadkach jest to dziwne, zwłaszcza na portalu, na którym używającego tego słowa nagminnie Stanisława Lema uważa się za Boga fantastyki, ale okej. Co do innych uwag związanych z "wykonaniem" odniosę się później, ponieważ piszę z komórki i trochę mi niewygodnie. Edit: No i kwestia niespotykania się z przyjaciółką też chyba była wyjaśniona psychicznym załamaniem protagonistka, która nie rozmawiała z nikim i nie zjawiła się nawet w szkole, choć mogłem coś źle zapamiętać. Wciąż możliwa jest uwaga odnośnie psychologicznej wiarygodności, jednak pod tym względem nie będę się kłócić, bo dzięki Bogu nie znam nikogo, kogo by spotkała tak duża tragedia w tak młodym wieku i nie wiem, jak ktoś taki by zareagował. Wiem jednak, że ludzie reagują na życiowe tragedie przeróżnie, dlatego też pozwoliłem sobie na swobodę pod tym względem podczas pisania.

Kaplanie, nic nie poradzę na to, że, jak już wspomniałam w pierwszym komentarzu, Twoje opowiadanie traktuje o sprawach, które mnie zupełnie nie interesują. Gdyby to była książka, pewnie odłożyłabym ja po kilku stronach. Odrażającą konkluzję doczytałam do końca, bo opowiadanie do bardzo długich nie należy, a skoro zaczęłam robić łapankę, uznałam że ją dokończę. Miałam też nadzieję, że może w końcu wydarzy się coś interesującego, coś, co mnie zaciekawi i usatysfakcjonuje. Niestety, tak się nie stało. Dlatego też nie oceniłam opowiadania, a tylko zostawiłam wyznanie, że historia nie przypadła mi do gustu.

 

Za­ska­ku­ją­co, wśród po­wo­dów braku przy­jem­no­ści z lek­tu­ry nie zna­la­zło się nie­zro­zu­mie­nie fa­bu­ły, lecz tak istot­ne rze­czy jak po­ja­wie­nie się słowa "boż".

Mylisz się, Kaplanie. O tym, że nie zrozumiałam opowiadania, napisałam w pierwszym komentarzu. A użytego przez Ciebie słowa nie ma w SJP PWN. Owszem, w Korpusie Języka Polskiego PWN można znaleźć cytat z Króla Maciusia Pierwszego, Janusza Korczaka, w którym słowo boż zostało użyte, ale też książka ta była pisana sto lat temu. Zważ też, że nigdzie nie zarzuciłam Ci, że to błąd, a zdanie włączyłam do łapanki, bo rzeczone słowo w ustach współczesnej licealistki brzmi, moim zdaniem, dość osobliwie.

 

Na koniec pragnę zaznaczyć, że wszystkie moje uwagi to wyłącznie sugestie i propozycje, z których wcale nie musisz korzystać. To Twoje opowiadanie i wyłącznie Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane.

Mogę też obiecać, że – skoro mój wpis pod opowiadaniem tak Cię zbulwersował – w przyszłości postaram się powstrzymać od komentowania Twoich tekstów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"

 

Mylisz się, Kaplanie. O tym, że nie zrozumiałam opowiadania, napisałam w pierwszym komentarzu.”

 

Tak, jednak nie zostało to podane jako możliwy powód braku przyjemności z lektury, to znaczy komentarz był w stylu “Bez sensu, lol”, a nie np. “może opowiadanie jest dobre, a może nie, ale osobiście go nie zrozumiałam, a zważywszy na to, że zrozumienie fabuły jest konieczne do ocenienia jakości opowiadania, to wykażę się w tej kwestii agnostycyzmem, albo przeczytam jeszcze raz”. Żeby nie było, że to z mojej strony narcystyczne domaganie się jakichś wyższych standardów, to na przykład sam tak robię z filmami/książkami bardziej skomplikowanymi np. “Primerem” z 2004, który był jeszcze bardziej zagmatwany. (Żeby nie było, wszelkie porównania do Primera, Tolkiena czy Lema nie mają sugerować, że moje pisanie jest na podobnie wysokim poziomie, tylko że zasada przy krytyce tych dzieł powinna być podobna).

 

Co do słowa “boż”, to choć nie będę go bronił do ostatniej kropli krwi, to jednak kwestia ta obrazuje coś bardzo ważnego na temat krytyk tzw. “baboli”. Owszem, w korpusach mógł się pojawiać wyłącznie w książkach sprzed 100 lat, ale we Fiasku Lema także się pojawia, mimo że książka ukazała się w 1986. Jasne, można wciąż twierdzić, że autor był już wtedy stary, dlatego używał przestarzałego słownictwa. Jednak już wówczas zdania, w których się to słowo pojawia, przeszły przez prawdopodobnie wielokrotną korektę ludzi zapewne zdających sobie sprawę, jakie słowa są współcześnie “dopuszczalne”, ludzi, którzy zajmują się tym zawodowo przez całe życie. Wciąż można wprawdzie kłócić się, że oni dostrzegli akurat w tamtych fragmentach jakieś specjalne okoliczności, usprawiedliwiające użycie przestarzałego słowa. I tu też dochodzimy do celowości użycia słów. “Dostrzeżenie” “babola” bez zapytania siebie, co autor mógł chcieć przez to przekazać jest błędem. Ja używam takiego słownictwa, jakie najlepiej odda atmosferę. W tym przypadku w owym fragmencie chciałem oddać atmosferę tajemnicy i niecodzienności. Żeby nie było, że wymyślam sobie wymówki na poczekaniu, to pragnę podkreślić, że w tym samym ustepie znajduje się niewiele częstsze słowo “osjaniczny” (mające pełnić ten sam cel) na którego użycie jednak nikt nie zwrócił mi uwagi. Jasne, dalej może użycie tego słowa komuś nie pasować, bo przecież nastolatka zaczytująca się w dysertacjach filozoficznych w wolnym czasie nie jest na tyle inteligentna, by przeczytać Lema i wzorować się na jego stylu, no ale cóż…

(Cholera, miałem nie bronić tego jednego słówka do ostatniej kropli krwi, a jednak to robię, xD)

 

 

Mogę też obiecać, że – skoro mój wpis pod opowiadaniem tak Cię zbulwersował – w przyszłości postaram się powstrzymać od komentowania Twoich tekstów.

 

 

Przeczytałem mój komentarz jeszcze raz i nie zauważyłem tam wyraźnych wyrazów bulwersacji. Owszem, wyrażam się wprost, mówię, że jakiejś krytyki nie rozumiem, że wydaje mi się absurdalna, albo że nie ma sensu, ale wszystkie te rzeczy można wypowiedzieć, będąc pełnym spokoju i zrozumienia. Rozumiem, że w piśmie trudno się domyślić kwestii, które normalnie mówica przekazałby za pomocą tonacji itp. Ale dlaczego od razu zakładać, że taki komentarz jest wyrazem złości? Twoje opinie na temat opowiadań na tym portalu też nie owijają w bawełnę w stylu “No, to tylko moja opinia, powtarzam MOJA JEDYNA WŁASNA OPINIA, nie nienawidzę cię, pamiętaj, może nawet bym cię polubił/-a, ale chyba jednak troszeczkę ociupinkę tyci tyci nie przypadło mi to opko do mojego WŁASNEGO OSOBISTEGO gustu”.

I słusznie, że nie owijają, i wyrażają wprost Twoją opinię. “Ten wątek nie ma sensu, ten mi się nie spodobał, to jest błąd” itp. Zakładanie od razu, że pałasz do autorów opowiadań jakąś złością, byłoby nieuzasadnione, tak samo jak nieuzasadnione jest zakładanie, że zbulwersowany jestem teraz ja.

 

 

Na koniec pragnę zaznaczyć, że moje uwagi co do jakiegokolwiek krytycznego komentarza, to także tylko sugestie i propozycje. Jak ktoś chce, analogicznie, pisać o czarno-białym filmie, że mu się nie podobał, bo jest czarno-biały, albo o szwajcarskiej powieści, że nie pała się sympatią do Szwajcarów, itp., to ja nie zabraniam, tylko że podobne uwagi brzmią, moim zdaniem, dość osobliwie.

@regulatorzy Nazwałaś też opowiadanie Kaplana chaotycznym i mało zrozumiałym. A takim nie jest. Jak dla mnie jest bardzo przejrzyste, wiec zacząłem się zastanawiać czy faktycznie je przeczytałaś ze zrozumieniem. Ale z drugiej strony potrafisz wychwycić błędy stylistyczne, więc tym bardziej nie wiem w czym problem. Dodatkowo formułujesz swoje wypowiedzi, jakby to był problem, że opowiadanie porusza tematykę, która nie leży w twoim guście. A co do “niejasności”: oczekujesz, że każde opowiadanie będzie zawierało łopatologiczne wyjaśnienie zwrotu fabularnego i kim są dane postacie? Na prawdę nie mam pojęcia w czym jest problem.

@Vovin Ja tam problemów z wychwytywaniem błędów stylistycznych nie mam, bo mniej więcej 80 % tych łapanek to uwagi słuszne, tylko pozostałe 20% wynika bardzo często albo z niezrozumienia, co autor chciał osiągnąć, albo z tym, że Regulatorzy po prostu nie wiedzieli, że coś jest po prostu dopuszczalne, albo wręcz obowiązkowe (jak w przypadku “gdyby… toby…) z mojego poprzedniego opowiadania. Pragnę po prostu to uświadomić, by na przyszłość krytyka innych opowiadań była precyzyjniejsza i bardziej zasadna, analogicznie do Regulatorów, którzy/która (sorry, nie wiem, jakie obowiązują zasady gramatyczne co do nicków w liczbie mnogiej xD) uwagi co do opowiadań zwraca po to, by autorzy polepszyli swój warsztat.

 

Z resztą twojej wypowiedzi się zgadzam, Vovinie, i myślę, że tę samą myśl wyraziłem w swoim poprzednim komentarzu. Okej, można pisać, że nie lubi się jakiejś tematyki samej w sobie, ale dla mnie to trochę bez sensu. Jasne, mogę się mylić, ale jest to chyba analogiczne do krytyka filmowego, który pisze o, weźmy znowu ten przykład, “Włądcy Pierścieni” i mówi, że nie lubi, gdy w filmie są elfowie. Yyy…. okej, jakby, rozumiem, ale na co dokładnie jest nam ta informacja? Jasne, ten krytyk ma prawo do swoich uczuć na temat rzeczy tak arbitralnych jak pojawienie się elfów, no ale cóż, czytelnicy podobnej recenzji mieliby takie samo prawo do bycia zdziwionymi lol

Dobra, przeczytałem swój komentarz jeszcze raz, no i uznałem, że ewentualnie mój sarkazm mógł być uznany za niepotrzebny, a przez to wyrażający złość. Jeśli o to chodzi, to nie będę go używać, bo faktycznie bez dostepu do tonacji czy mimiki osoby stosującej sarkazm, można uznać użycie go za wyraz złości.

Przykro mi to pisać, Kaplanie, ale opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Po prostu nie trawię historii, w których istotną rolę grają sny, a sprawy zahaczają o wiarę w reinkarnację i pewne nadprzyrodzone cechy bohaterów.

Odrażająca konkluzja zdała mi się opowiadaniem szalenie chaotycznym i mało zrozumiałym – do końca nie zorientowałam się jaki był związek między różnymi wydarzeniami, nie dostrzegłam zależności między zaginięciem wuja bohaterki i śmiercią jej ojca. Nie pojęłam roli kobiety w czerni i jej latorośli. Zdumiało mnie też, że Iga i Kamila przyjaźniły się, i uczyły w tym samym liceum, a Iga dopiero po miesiącu informuje Kamilę o śmierci ojca. Innymi słowy, Kaplanie, obawiam się, że nie zrozumiałam Twojego opowiadania.

Nie wykluczam, że do nie najlepszego odbioru tej historii przyczyniło się także wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.

@Kaplan, Vovin_6

 

Nie bardzo rozumiem Wasze zarzuty. Podkreśliłem wyrażenia w komentarzu Reg, które pokazują, że jej odczucia są wyłącznie jej odczuciami. Opowiadanie ma prawo nie przypaść jej do gustu, czyż nie? Z pewnością ktoś inny (jak Vovin_6) uzna to opowiadanie za bardzo dobre, ale wszystkim się nie spodoba.

A co do słowa “boż” w języku inteligentnej nastolatki, to przyznam, że też uniósłbym brew (a nawet dwie).

Hmmm… No, okej, istotnie są stwierdzenia wskazujące na subiektywność. Wiem, że podobna kwestia była tesz poruszana podczas kłótni z Osvaldem, i już wtedy stałem raczej po jego stronie, mianowicie, że subiektywność opinii na temat dzieła sztuki, opowiadania itp. jest raczej zrozumiała sama przez się, więc nie trzeba tego podkreślać. Ja bym się tam nie obraził, gdyby zamiast “nie przypadło mi do gustu” było napisane “było słabe” albo”wydało mi się chaotyczne” napisano “jest chaotyczne”. Bo te wyrażenia po prostu oznaczają to samo.

Co nie zmienia faktu, że z wyrażaniem takich odczuć dalej można “dyskutować”. Przykładowo, ktoś napisze “Nie podobał mi się ten film, bo był czarno biały”, to jak najbardziej zasadnym jest powiedzieć: “Okej, i? W sensie, że był czarno-biały i nie pasował w żaden sposób do atmosfery filmu, wskazującej bardziej na radość, które to odczucie lepiej oddałyby bogate jaskrawe kolory, czy co? Czy po prostu nie lubisz wszystkich czarno białych filmów? Jak tak, to trochę dziwna uwaga.” Bo ja już wspomniałem, że sny w opowiadaniu też by mi przeszkadzały, dgyby nie miały wpływu na fabułę i wydawały się wymówką dla pretensjonalnego symbolizmu. To by była pożyteczna wskazówka, ale stwierdzenie, że ktoś po prostu nie lubisnów w opowiadaniach, to ponownie… Okej, i?

Podobnie z chaotycznością. Analogicznie, mógłbym o Primerze, albo “House of leaves” powiedzieć, “wydał mi się chaotyczny”, ale zdecydowanie nie byłoby to uczciwe. Uczciwsze byłoby, nie zrozumiałem tych filmów/książek, może nie byłem zbyt uważny, może muszę przeczytać/obejrzeć jeszcze raz, ale za bardzo mi się nie chce. I ponownie, nie mówię, że moje opko jest tak genialne jak “House of leaves” czy “Primer”, ale krytyka powinna działać na podobnych zasadach.

No cóż, ale to chyba trochę dyskusja o semantyce. Mnei nie przeszkadza kwestia obecności czy braku sformułowań wskazujących na subiektywnośc opinii, tylko to, że coś trochę nie gra mi w takich a nie innych zarzutach. Czym jest to coś, co mi nie gra, starałem się wyjaśnić powyżej.

Opinia na temat postów Osvalda nie ma tu nic do rzeczy. Nawet jeśli podkreślenie subiektywizmu opinii nie jest konieczne, to tutaj i tak zostało uczynione. Można dywagować, czy pisać komentarz, kiedy nam się nie podoba opowiadanie, ale jest to cenna wskazówka dla piszącego. Jeśli przyjdzie tu dziesięć osób i dziewięć napisze podobnie do Reg, to przyznasz, że coś jest nie tak z opowiadaniem, prawda? A jeśli wszyscy powiedzą, że jest ok, to wynika z tego tylko fakt, że Reg ma inne preferencje i tyle – to żaden powód, aby odpowiadać jej w podobnym tonie.

Nawet jeśli dostaniesz uwagę, na którą chce się odpowiedzieć “okej, i?”, to nadal pisze ją osoba, która przeczytała tekst, zrobiła łapankę na miarę swej wiedzy i podzieliła się wrażeniami. A przede wszystkim napisała całość w neutralnym tonie, dalekim od złośliwości lub fałszywego schlebiania.

Podobnie z chaotycznością. Analogicznie, mógłbym o Primerze, albo “House of leaves” powiedzieć, “wydał mi się chaotyczny”, ale zdecydowanie nie byłoby to uczciwe. Uczciwsze byłoby, nie zrozumiałem tych filmów/książek, może nie byłem zbyt uważny, może muszę przeczytać/obejrzeć jeszcze raz, ale za bardzo mi się nie chce. I ponownie, nie mówię, że moje opko jest tak genialne jak “House of leaves” czy “Primer”, ale krytyka powinna działać na podobnych zasadach.

A dlaczego powinna tak działać? Dlaczego nie mogę uczciwie powiedzieć, że film czy książka był dla mnie chaotyczny? W ten sposób autor zawsze może powiedzieć, że krytykujący go nie zrozumiał.

Dostawałem już negatywne komentarze od Reg i ok, nie podobało się, w porządku, dziękuję za lekturę i łapankę, może następnym razem będzie inaczej. Nie widzę potrzeby robienia wykładów i dyskutowania z czyimś gustem.

A jeśli skorzystałeś chociaż trochę z łapanki, to, moim zdaniem, jednak wypada chociaż podziękować. Ale może ja jestem dziwny.

Racja, brak podziękowań był z mojej strony błędem. Byłoby nawet wtedy, gdybym nie skorzystał z łapanki, bo nawet taka “bezużyteczna” łapanka byłaby wyrazem czyichś starań. Toteż dziękuję, wszystkim zresztą.

Nowa Fantastyka