- Opowiadanie: darek71 - Zobowiązanie

Zobowiązanie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

krar85

Oceny

Zobowiązanie

 

 

Intruz spoglądał przez okno. Pewny siebie, prostacki, ale inteligentny. W jego mniemaniu stał się myśliwym, który właśnie osaczył ofiarę. Kilka chwil obserwował trawnik przed moim blokiem. Wreszcie zerknął na mnie.

– Widzę, że dojrzał pan do konwersacji – zawyrokował.

– Czemu zawdzięczam wizytę o tak nietypowej porze? – spytałem siląc się na spokój.

– Nietypowe zlecenie, profesorze.

– W czym może pomóc specjalista od pogańskich wierzeń Słowian?

– Duża firma deweloperska zapłaciła mi za wypłoszenie dzikiego lokatora ze starej willi, przeznaczonej do rozbiórki. Klient nie wspomniał jednak, że chodzi o istotę nie z tej ziemi.

– Zgaduję, że w grę wchodzi mara – wtrąciłem. – Niewielu naukowców w Polsce poważnie podchodzi do tego problemu.

– I dlatego jestem u pana.

– Jedna uwaga na przyszłość – proszę nie składać mi wizyt o piątej rano.

– Mam nóż na gardle.

Wystarczyło kilka minut, bym się ubrał i zmył z twarzy ślady snu. Limuzyna czekała na osiedlowym parkingu. Szybko zająłem miejsce obok kierowcy.

– Mamy niewiele czasu, żeby przekonać straszydło, iż wypada poszukać innego lokum. I to najlepiej na odległym kontynencie.

– Mam mocne argumenty w zanadrzu – odparłem.

– Zaraz się przekonamy. 

Dalsza cześć podróży przebiegła w milczeniu. Kiedy samochód dotarł po dziesięciu minutach na jedno z niedokończonych osiedli domków jednorodzinnych, poczułem ulgę. 

Bez pośpiechu wysiadłem z samochodu. Otoczenie budynku kompletnie mnie oczarowało. Piękny park doskonale współgrał z modernistyczną architekturą. Wnętrze również urządzono ze smakiem. Zasiadłem w fotelu i czekałem na rozwój wypadków. Wystarczyło ledwie kilka sekund i pojawiła się demonica Gizela. Bez skrępowania usiadła na moich kolanach i spojrzała głęboko w oczy. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że była niezwykle urodziwa. Przypominała antyczne boginie z płócien Malczewskiego.

– Co ci obiecał ten skończony cham?

– Nic. Wystarczy, że wie gdzie moja córka chodzi do szkoły.

– Tyle się mówi o zgubnym wpływie edukacji na zdrowie i samopoczucie młodzieży.

– Daruj sobie sarkazm. Nigdy nie będziesz rodzicem.

Pogładziłem jej bujne włosy i spojrzałem głęboko w szmaragdowe oczy.

– Facet ma mnie w garści. Nie mogę dłużej cię chronić.

– Co teraz? – spytała zrezygnowana.

– Miałem nadzieję, że ty coś wymyślisz.

Znalazłem się nagle na dziobie wysłużonej łódki, którą prąd znosił w przybrzeżne szuwary. Rad nierad chwyciłem pagaj i skierowałem łajbę w dół rzeki.

– Mogłaś mnie uprzedzić – powiedziałem z wyrzutem do Gizeli. – Za stary jestem na takie zabawy.

Nie doczekałem się odpowiedzi.

Tylko lekki, przeciwny wiatr utrudniał nieco podróż.

Dzikie ptactwo urządziło sobie wieczorny koncert.

Po godzinie wiosłowania poczułem dłoń na ramieniu.

– Przybij do brzegu – zakomenderowała przyjaciółka i wskazała niepozorną, drewnianą chałupę. – Przed nami cel podróży.

Kiedy wchodziłem do budynku miałem nadzieję, że jego budowniczy wygospodarował miejsce na prysznic i wygodne łóżko.

– Dzień dobry – rzuciłem w ciemność. – Potrzebuję kąpieli i odpoczynku.

Ponownie nie doczekałem się odpowiedzi.

Tym razem jednak straciłem cierpliwość. Sięgnąłem po granat i wyciągnąłem zawleczkę.

– Potrzebuję kąpieli i odpoczynku – powtórzyłem.

– To zrozumiałe – usłyszałem nagle niski, męski głos. – Proszę schować ów niebezpieczny przedmiot i uzbroić się w cierpliwość. Mamy niewielkie problemy techniczne.

Ukryłem „śmiercionośne jajo” w kieszeni. Zapadła cisza.

– Od rana byłem wtedy w świetnym humorze – zagadnął tajemniczy rozmówca. – Mój organizm nie zgłaszał pretensji. Żaden przygłup nie zakłócił miru domowego. Mało tego, nie stałem się częścią łańcucha pokarmowego. Tylko jednego brakowało mi do pełni szczęścia: dostępu do morza. Chciałem, choć raz w życiu poczuć się jak wybrzeże.

Zatkało mnie.

– Po dwudziestu minutach nadciągnęła od północy wielka fala o wysokości stu metrów. Nie wpłynęło to na mnie pozytywnie. Pozbierałem więc wszystkie nogi, wziąłem je za pas i dałem dyla – kontynuował szaleniec. – Po wdrapaniu się na najwyższe wzgórze w okolicy zadzwoniłem do Gizeli.

Pojawiła się po kilku sekundach.

– Coś ty najlepszego zrobił? – spytała chłodno.

– Rozkołysałem trochę Bałtyk – odpowiedziałem w tym samym tonie.

– Zatopiłeś pół Polski, idioto!

– Tylko nie idioto! Wolę określenie: masz na bakier z instrukcją obsługi mózgu.

Nie zwlekając posprzątała nielichy bałagan. Zarówno w mym umyśle, jak i na lądzie. Od tego czasu jestem inną osobą. Potrafię przewidzieć skutki swoich poczynań.

– Ciekawa opowiastka – mruknąłem.

– Jej rozpowszechnianiem zajmuję się moje biuro na Manhattanie. Łatwo je znaleźć. Od frontu zdobi je portret Tomasa Torquemady – najsłynniejszego wegetarianina wśród inkwizytorów i najsłynniejszego inkwizytora wśród wegetarian.

– Zajrzę, jeśli tylko znajdę się w Nowym Jorku.

Ni stąd, ni zowąd pojawiło się światło. Okazało się, że przebywałem w obszernym gabinecie. Zza okazałego, mahoniowego biurka spoglądał na mnie czerwonoskóry mężczyzna, ubrany w gustowny, włoski garnitur.

– Widzę, że panowie już się poznali – stwierdziła nasza wspólna znajoma.

– Można tak powiedzieć – odparłem.

Demonica podeszła do Indianina i pocałowała go w policzek.

– Cieszę się, że cię widzę w zdrowiu, Pewny Apaczu.

– Witaj, piękna. Czym mogę służyć?

– Potrzebuję pomocy.

– Wprowadź mnie w szczegóły.

Minął ledwie kwadrans, a znalazłem się we własnym mieszkaniu. Natychmiast padłem w objęcia żony i córki.

Wróciłem do normalnej pracy naukowej. Po kilku tygodniach media obiegła informacja, że właściciela firmy deweloperskiej z Wrocławia wraz bandą przydupasów porwali Apacze. Indianie wysmarowali ich borsuczym sadłem i zamknęli w beczkach. Najpewniej czeka ich jeszcze wiele niespodzianek. Niektórzy świadkowie twierdzili, że wojownikom towarzyszyła piękna istota o nieziemskim pochodzeniu.

Koniec

Komentarze

Hej!

Ciekawy tekst, bardzo oniryczny, nie zdziwiłbym się, gdyby był napisany pod wpływem snu. Dużo się dzieje, tym niemniej jest to podane czytelnikowi w wyjątkowo zwięzły, wręcz telegraficzny sposób. Muszę przyznać, że nieco osobliwie czyta się tekst, w którym akapity powyżej trzech wersów można policzyć na palcach jednej ręki. Momentami sprawia to wrażenie pewnej zadyszki, ogólnie jednak ładnie się komponuje, paradoksalnie dając odczuć strumień świadomości bohatera-narratora, który wyraźnie wyłuszcza z otaczającej go rzeczywistości jedynie to, co istotne. Tylko w jednym miejscu trochę mi to zazgrzytało, dając efekt, mam wrażenie, niezamierzonego komizmu:

Wystarczyło mi kilka minut, by się ubrać i zmyć z twarzy ślady snu. Limuzyna czekała na osiedlowym parkingu. Szybko zająłem miejsce obok kierowcy.

– Mamy niewiele czasu, żeby przekonać straszydło, iż wypada poszukać innego lokum. I to najlepiej na odległym kontynencie.

– Mam mocne argumenty w zanadrzu – odparłem.

[Milczał. Jechaliśmy może z kwadrans, zanim mi odpowiedział.]

– Zaraz się przekonamy. Jesteśmy na miejscu

Bez pośpiechu wysiadłem z samochodu.

Zaledwie wsiedli do tego samochodu, już zajechali. Nawet jak na warunki tego tekstu, bardzo skrótowego, wygląda to dość komicznie. W nawiasie kwadratowym sugeruję krótkie wtrącenie, które nada temu fragmentowi więcej naturalności. Oczywiście to tylko sugestia. 

Ogólnie rzecz biorąc, tekst bardzo sprawny. Może nieco monotonny, właśnie ze względu na te jednakowej długości zdania, ale jednak one nadają mu ten osobliwy, oniryczny charakter.

No i ta puenta! Sama jeszcze zdecydowanie podbija wartość tekstu w moich oczach.

Pozdrawiam!

Nie lubię prokurować “Niezamierzonych efektów komediowych, wolę zamierzone. Natomiast Twa uwaga należy do zacnych i szybko została skonsumowana. POZDRAWIAM.

Szort, tradycyjnie już, absurdem stoi.

Dobrze się czytało, choć nie ukrywam, że po tak długiej nieobecności Pewnego Apacza chciałabym, aby było go więcej. ;)

 

– Za­in­try­go­wał mnie pan. Nie po­zo­sta­ję mi nic in­ne­go, jak się zgo­dzić.

Wy­star­czy­ło mi kilka minut… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Rad nie­rad chwy­ci­łem za pagaj… → Rad nie­rad chwy­ci­łem pagaj…

 

nie sta­łem czę­ścią żad­ne­go łań­cu­cha… → Pewnie miało być: …nie sta­łem się czę­ścią żad­ne­go łań­cu­cha

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Reg. Niemoc twórcza sprawiła, że zająłem się zaimkami osobowymi miast Pewnym Apaczem.

Mam nadzieję, Darku, że Pewien Apacz przeczekał już trudny okres Twojej niemocy i teraz będzie pojawiać się częściej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niemoc tak się u mnie zadomowiła, że chciała wystąpić o dodatek na węgiel. Biedaczka nie wiedziała, że ogrzewam dom gazem.

Niemoc, a proszę jaka z niej wyzyskiwaczka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pogoniłem cwaniarę na Śląsk. Niech fedruje węgiel. W obecnej sytuacji każda para rąk się przyda.

A czy niemoc nie zasłoni się niemocą?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem z zainteresowaniem. Pomysł wydał mi się ciekawy, tyle że pogubiłam się po drodze. Kolejne przeskoki są ciekawe pod względem opisów, ale mam wrażenie że nieuzasadnione narracją. Czemu tak się dzieje? Dlaczego tak, a nie inaczej? Chętni bym się tego czytając dowiedział, najlepiej w formie pointy na końcu.

 

 I jeszcze to:

Po dwudziestu minutach od północy nadciągnęła, z ogromną prędkością, wielka fala o wysokości kilkunastu metrów. Nie wpłynęło to na mnie zbyt radośnie. Pozbierałem więc wszystkie nogi, wziąłem je za pas i dałem dyla – kontynuował szaleniec. – Po wdrapaniu się na najwyższe wzgórze w okolicy, ująłem telefon w swoje, niestroniące od markowych kremów dłonie i zadzwoniłem do Gizeli.

20 minut od kiedy?

“wielka fala o wysokosci kilkunastu metrów” –> wielka (gigantyczna) fala / kilkunastometrowa fala (?)

“Pozbierałem więc wszystkie nogi, wziąłem je za pas i dałem dyla” – brać nogi za pas, to synonim dawania dyla. I moim zdaniem “zbieranie wszystkich nóg za pas”… jest trochę niezręcznym sformułowaniem.

Po wdrapaniu się na najwyższe wzgórze w okolicy – skoro uciekał to zdążył też wybrać wzgórze?

”ująłem telefon w swoje, niestroniące od markowych kremów dłonie” – jakie jest uzasadnienie wstawki o kremie? Po co mi to wiedzieć w kontekście opowiadania?

 

Czy nie lepiej byłoby zastąpić opisem zwroty typu “kompletnie mnie oczarowało. Park doskonale współgrał architekturą. Wnętrze urządzono ze smakiem”? 

 

lck

Do Reg: tego nie można wykluczyć. Cenię sobie Twój niezwykły ogląd rzeczywistości.

Do lechckrol chcę być uczciwy i rzeczowo odpowiedzieć na Twoje pytania. Muszę spojrzeć chłodno na swój tekst. Wkrótce się odezwę.

Dziękuję, Darku, niezmiernie mi miło. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę lepiej poznać Pewnego Apacza, zanim jego moc zamieni się w niemoc. Czego nie daj Manitou!

Autorze, niech Twoja niemoc zamieni się w moc i moc niech będzie z Tobą, żeby Pewny Apacz dołączył pióro orła do swego pióropusza.

O piórze orła to sobie mogę tylko pomarzyć. Z tym, że ja bardzo lubię marzyć.

Pewien Apacz i bohater. Są tym samym czy różnym? Kim jest piękna demonica Gizela? Dobra nasza, bo uratowała ktosia z opresji. :DDD

Warsztatowo – super, logicznie – niedosyt, a za pewnym Apaczem tęsknię. ;-)

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie doczekałem się odpowiedzi.

Tylko lekki, przeciwny wiatr utrudniał nieco podróż.

Dzikie ptactwo urządziło sobie wieczorny koncert.

Po godzinie wiosłowania poczułem dłoń na ramieniu.

Ja bym zbił te cztery zdania w 1, max 2 akapity

 

– Jedna uwaga na przyszłość – proszę nie składać mi wizyt o piątej rano.

Odruchowo pomyślałem, że to po myślniku to jakaś dziwna atrybucja dialogowa. Może po prostu kropka i nowe zdanie?

 

Tekst ciekawy, oniryczny, zaskakuje zarówno przeniesienie z willi do łodzi, jak i końcówka o osiedlu domków rodzinnych na Księżycu. Właściwie, to dlaczego akurat osiedle? Odruchowo myślałem, że te domki na Księżycu to coś, o co prosiła tego Apacza Gizela. Jej chyba wystarczy jeden domek?

 

No i mieszają się w pewnym momencie Apacz z profesorem, co już wskazano wyżej :)

Wkrótce odpowiem na wszystkie komentarze. Wybaczcie zwłokę, ale jestem ostatnio bardzo zajęty.

Cześć!

 

Pewien Apacz uderzył ponownie. Początek budził wątpliwości, ale w końcówce jasno wyłożyłeś karty na stół. Sam Księżyc to już trochę za dużo imho – albo nie wyłapałem korelacji czy myśli przewodniej.

Bardzo zgrabnie i sprawnie napisane, lektura to sama radość, choć im bliżej końca tym mnogość miejsc i zdarzeń zaczynała rosnąć w zastraszającym tempie.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

No i powrócił Pewien Apacz. ;) Ciekawe, przewrotne, choć momentami mętne – idzie się pogubić czasem, kto co mówi w nurtach absurdu.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hmmm. Trochę absurd mnie przerósł. Tym bardziej, że momentami nie wiedziałam, kto mówi o kim, czyli tekst zrobił się trudniejszy do ogarnięcia niż zakładałeś.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, że przypomniałaś mi o istnieniu tego tekstu. Naniosłem poprawki i mam nadzieję, że stanie się mniej “nieogarnięty”.

Ot, początek kolejki dotarł do końca września…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka