- Opowiadanie: Bibułka - Pędząc na złotym rowerze

Pędząc na złotym rowerze

Pani Robinson w białej sukience :D

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pędząc na złotym rowerze

Podczas ostatniego wyścigu w sezonie popełniam błąd i wypadam z latającego ścigacza, bo jestem na haju.

Pole siłowe aktywuje się wokół mojego kombinezonu, lecz i tak nieprzyjemnie zatrzymuję się na głupiej bandzie. Jęczę i upadam na mokrą od deszczu ulicę, którą rozświetlają potężne reflektory. Żółte światła bezpieczeństwa załączają się i migoczą na torze, ostrzegając pozostałych zawodników przed wypadkiem, podczas gdy trzy autonomiczne drony z kamerami zawisają nade mną, ostro bzycząc.

Popełniłem błąd. Iście kretyński błąd… Kilkanaście metrów dalej leży rozbity ścigacz – ten egzemplarz już nigdy więcej nie poleci, choć niebieska poświata z centralnej dyszy sugeruje, że chociaż napęd masy ocalał. Jednak może się mylę, bo napęd zaczyna nieregularnie rzęzić, z każdą sekundą coraz głośniej. Brzmi to jak kaszel osła.

Ściągam kask i potrząsam głową, czując słaby ucisk wokół czaszki. Ogromny hologram na wieżowcu, który pokazuje transmisję z wyścigu, przeistacza się. Widzę siebie, żałośnie siedzącego i moknącego na ulicy. Cudownie… Ujęcie zmienia się na zbliżenie mojej twarzy. Szybko zwieszam głowę.

Dwa ścigacze wypadają zza zakrętu, zwalniają i przejeżdżają obok z szumem działających ogniw, który wydaje się czystym śpiewem na tle zawodzenia mojego ścigacza. Porządkowi w pomarańczowych kamizelkach pojawiają się za bandą i krzyczą coś do mnie.

Popełniłem błąd. Nie wygram już wyścigu. Ale jakie to ma znaczenie? Wzdycham ciężko, gdyż za mniej niż godzinę i tak wręczą mi piąty tytuł mistrza świata, co scementuje moją pozycję jako najbardziej utytułowanego zawodnika w historii.

Wewnątrz siebie czuję rosnącą pustkę.

– Wszystko w porządku? – słyszę pytanie. Unoszę głowę i spoglądam na stojącego przede mną młodego porządkowego.

– Nic mi nie jest – odpowiadam, a porządkowy wzdryga się. Marszczę czoło, nie rozumiejąc, o co chodzi, ale zaraz domyślam się, że moje oczy muszą pokrywać srebrne żyłki. Przeklinam. Zdecydowanie wziąłem zbyt dużo.

Dobiega do nas personel medyczny, odsuwa porządkowego i szybko rozkłada sprzęt diagnostyczny. Kręcę przecząco głową i wstaję.

– Nic mi nie jest – mówię i przepycham się przez nich. Przechodzę przez bramkę w barierze i mijam robota, który jest przygotowywany do uprzątnięcia toru. Ignorując wołania medyków, wsiadam do elektrycznego samochodziku i czym prędzej każę mu jechać do garażów. Przygryzam wargę. Będą się pytać, czemu doszło do wypadku.  

Na szczęście, gdy dojeżdżam na miejsce, mam już wymyśloną wymówkę, z której nawet jestem trochę dumny. Wysiadam i kieruję się do budynku. Przy drzwiach stoi chłopiec oraz kobieta z zawieszonymi przepustkami na szyjach. Chłopiec pyta, czy zrobię sobie z nim zdjęcie. Ech, nie w takim momencie… Kręcę głową i szybko przechodzę obok nich, aby jak najszybciej zniknąć w lobby i nie czuć na sobie ich rozczarowanych spojrzeń.

– Co się stało? – pyta mój menager, Javi, zrywając się z kanapy, co sprawia, że spadają mu z nosa jego czerwono-szare, brzydkie okulary. Podnosi je. – Wszystko w porządku? Nikt na ciebie nie naciskał, byłeś…

Wymrukuję niezrozumiałą odpowiedź i idę dalej. Javi dotyka palcem implantu cybernetycznego na skroni i wzywa doktora.

Szybko wchodzę do pokoju i klikam w panel sterowania, starając się zablokować drzwi. Jestem zbyt wolny – Javi otwiera drzwi z drugiej strony. Zaciska usta i poprawia okulary, patrząc na mnie twardo. Chwilę później pojawia się za nim doktor.

– Siadaj! – Javi wskazuje na fotel.

Wzdycham ciężko, ale nie protestuję. Doktor rozkłada walizkę ze sprzętem diagnostycznym, a Javi wyświetla z bionicznej dłoni panel sterowania drzwi i je blokuje.

Ja jestem „golasem” – nie posiadam żadnych zawansowanych modyfikacji. Moją goliznę częściowo wymuszają zasady ścigania, a po części po prostu wolałem być gołym. Ciągłe zakładanie i zdejmowanie ulepszeń mnie dezorientuje; czuję się, jakbym za każdym razem otrzymywał nową kończynę, aby później ją stracić. Zbyt szybko uzależniałem się od nowych możliwości. Lepiej być gołym.

Doktor ściąga brwi. Chwyta mnie za głowę i zmusza do popatrzenia w oczy, po czym prycha.

– O co chodzi? – pyta Javi.

– Wstrzyknę mu boty diagnostyczne, aby mieć pewność – mruczy i sięga do walizki, wyciągając ampułkę. Wkłada ją w otwór iniekcyjny na moim przedramieniu, a walizka wyświetla hologram z danymi; czekamy minutę, aż część obrazu migocze na czerwono.

– On jest na haju – oświadcza doktor.

Javi przeklina po hiszpańsku i zwiesza głowę. Jednocześnie drzwi ostro brzęczą, oznajmiając wpisanie kodu, który nadrzędnie je otwierał, rozsuwają się i staje w nich wysoka, jak zawsze onieśmielająco piękna, kobieta. Moja żona.

– Co się dzieje? – pyta Khalayla. – Wszystko w porządku? Czemu zablokowaliście drzwi?

– On jest na haju – mówi Javi.

– Co? – Khalayla mruga kilka razy, po czym czerwienieje i piorunuje mnie wzrokiem. – Znowu?! Tym razem podczas wyścigu?!

Wzruszam barkami i drapię się po szczęce. Trochę się już przyzwyczaiłem do jej wybuchów. Javi spogląda na doktora.

– Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie dziś.

Doktor kiwa głową.

– Przywrócę mu gałki do normy i dam coś na otrzeźwienie. – Sięga do walizki i po chwili wyciąga z niej dwie ampułki.

– Dzięki – mówi Javi.

– Szef go szuka – mówi Khalayla.

– Spróbuję się tym zająć. – Javi kręci głową i wzdycha, spoglądając na mnie. – Ktoś jeszcze się zorientował? Ratownicy na torze?

– Nie. Może jeden porządkowy coś zauważył.

Javi przeklina i wychodzi. Khalayla siada na kanapie i ponownie piorunuje mnie wzrokiem. A ja ponownie to lekceważę.

– Co wziąłeś? – pyta.

– To bez znaczenia – odburkuję.

– Bez znaczenia?! Co, jeśli ta informacja…

Nie kończy, gdyż drzwi ponownie ostro brzęczą i do pokoju wchodzi barczysty, rosły niczym byk w szczycie rozkwitu, mężczyzna w koszulce zespołu.

– Co się stało? – pyta zmartwiony szef.

– Wszystko w porządku – odpowiadam.

– Na pewno?

– Mhm – potwierdza doktor.

Szef oddycha z ulgą i wyciera twarz chusteczką.

– Co tam się stało? Patrzyłem na powtórki i nie rozumiem. Dlaczego spadłeś?

Zwieszam głowę, udając zawstydzenie.

– Mój błąd. Odpłynąłem na moment… Myślałem o mojej karierze.

Holograficzna ikonka z implantu skroniowego szefa pojawia się i migocze; ten ignoruje ją. Kładzie ciężką dłoń na moim barku.

– Rozumiem. Na szczęście nic ci się nie stało. – Uśmiecha się szeroko. – Może to nie najlepsze zakończenie sezonu, ale na szczęście to bez znaczenia. Gratulacje, Anthony. Udało ci się. Jesteś najlepszy.

Czuję gwałtowny ucisk w brzuchu. Ugh… Staram się to zignorować i szybko wstaję, aby uścisnąć szefa, bo widzę, że ten tego oczekuje. Klepie mnie twardo po plecach i jeszcze raz gratuluje. Gdy mu dziękuję, uśmiecha się, szybko odbiera wiadomość i wychodzi.

Doktor podaje mi dodatkową ampułkę z elektrolitami i klika w hologram nad walizką, a Khalayla prycha i gestem dłoni włącza transmisję z wyścigu. Hmm. Shintaro, mój drugi największy arcyrywal, prowadzi. Idę do łazienki.

Gdy siadam na ubikacji i zaczynam rozluźniać mięśnie, Khalayla wchodzi do pomieszczenia.

– Co wziąłeś?!

Spoglądam na nią chłodno.

– Wyjdź.

– Kryształy, tak?

– Wyjdź!

Zaciska zęby.

– Ogarnij się, do cholery! – Wychodzi.

Chcę wrzeszczeć. Biorę kilka głębszych oddechów, aby się uspokoić. Jak ja ją czasami nienawidzę… Na dodatek wyraźnie czuję, że haj się kończy. Głupi doktor…

To był najlepszy haj w moim życiu. A wziąłem tylko ułamek pełnej dawki. Tyle wystarczyło, abym przeżył niezrównane chwile wspaniałości i wzniosłości.

Narkotyk jest kompletną nowinką – stworzono go ledwie dwa lata temu, w jednym z laboratoriów tej metropolii jako eksperymentalny, agresywny lek na depresję. Szacowano, że dopiero za pięć, może sześć lat zostanie dopuszczony do szerszej konsumpcji, przez co obecnie dostępne dawki są irytująco trudno dostępne. I ultradrogie. Ale ja musiałem jeszcze raz to przeżyć.

Musiałem…

Myję dłonie i wychodzę z łazienki. Doktora już nie ma, a Khalayla ogląda transmisję z wyścigu. Ostrożnie wyglądam na korytarz. Na krześle siedzi boy.

– Mogę cię o coś prosić? – pytam szeptem.

Boy zrywa się i poprawia kołnierzyk za dużej na niego koszuli.

– Oczywiście, proszę pana!

– Znajdziesz Ashura? Powiesz mu, aby jak najszybciej do mnie przyszedł?

Boy potakuje i czym prędzej rusza korytarzem.

– Po co ci Ashur? – pyta oskarżycielsko Khalayla, pojawiając się nagle za mną, niczym zmora z horroru. Nie odpowiadam. Wstrzykuję w siebie zawartość ampułki z elektrolitami i padam na kanapę.

– Nie poznaję cię, Anthony. Jesteś okropny.

Wzruszam barkami, na co ona prycha. W drzwiach pojawia się Javi.

– To już ostatnie okrążenie – mówi i rzuca mi czapkę z logiem zespołu. – Chodźcie.

W trójkę przechodzimy do garażu, gdzie mechanicy, inżynierowie i reszta zespołu oglądają końcówkę wyścigu. Dwie wścibskie kamery momentalnie koncentrują się na mnie.

Shintaro śmiga przez ostatni zakręt, wzburzając pióropusze wody z toru, a lokalna celebrytka macha flagą z szachownicą. Wygrał. Ale to w naszym garażu ludzie ryczą najgłośniej i wiwatują. Transmisja przełącza się na moje ujęcie; pozoruję uśmiech, Khalayla przestaje skakać i całuje mnie, a Javi czochra po głowie. Następnie szef przychodzi ze stacji dowodzenia i obejmuje mnie, klepiąc twardo po plecach, aż wreszcie mechanicy skaczą, porywają mnie i podrzucają, wśród chóralnych okrzyków.

Ja także chcę krzyczeć. Krzyczeć i czym prędzej stąd czmychnąć.

Gdy wreszcie zostaję spuszczony na ziemię, ściskam dłoń partnera z zespołu i razem przechodzimy do pomieszczenia, gdzie mamy ochłonąć przed ceremonią. W pokoju jest już Shintaro i dwójka innych zawodników. Uprzejmie przyjmuję kolejne gratulacje.  

Na początek honorowani są finaliści wyścigu. Potem nadchodzi moja kolej.

Spiker ogłasza moje imię i wychodzę na zadaszone podium, wśród wiwatów moknącej na deszczu publiki. Robi mi się ciepło w środku i chyba po raz pierwszy dziś szczerze się uśmiecham. Ich wsparcie zawsze najbardziej mi pomagało. Macham szeroko, wskakując na najwyższy stopień podium, podczas gdy stojący o poziom niżej Shintaro kłania mi się teatralnie i składa hołd.

Ech… Biorę głęboki wdech, przygotowując się na kolejne udawanie. Do podium podchodzi wysoka, ubrana na biało kobieta, CEO tej metropolii, z trofeum mistrza świata. Ściska mnie mocno i cmoka w policzki, zostawiając mokre ślady szminki, po czym obraca się ku publiczności, prezentując się jako dumna matka.

Moja matka. Ech… Jeśli mi się poszczęści, to będzie ostatni raz w tym roku, jak ją widzę. Czym prędzej unoszę nad głowę ciężką statuę mistrza, sprawiając, że publiczność znów ryczy.

Niezliczoną ilość razy marzyłem właśnie o tym momencie, a teraz tylko udaję radość i spełnienie… Nie rozumiem. Dlaczego?

Zawsze chciałem być najlepszy. Najlepszy na świecie i w historii. Gdy matka wymyśliła, że będę się ścigał, dostałem obsesji. Trenowałem jak szalony, często zaczynając bladym świtem, a kończąc ostatnią sesję wśród rozgwieżdżonego nieba. Odrzuciłem wszystko inne. Patrzyłem z góry na tych, którzy tracili czas na takie błahe rzeczy jak życie towarzyskie i inne prowadzące donikąd rozrywki.  

Dzięki temu odnosiłem sukcesy. W każdej kategorii wiekowej biłem rekordy i stawałem się najlepszy – nazywano mnie dziecięcym geniuszem ścigania. Gdy w wieku lat siedemnastu dano mi szansę wziąć udział w moim pierwszym wyścigu mistrzostw, potraktowałem to jako okazję, aby pracować jeszcze ciężej i wreszcie osiągnąć coś, co uznam za prawdziwie wartościowe. Bo poprzednie sukcesy nijak mnie nie nasyciły.

Pierwszy tytuł mistrza świata zdobyłem jako drugi najmłodszy zawodnik w historii – miałem dwadzieścia dwa lata, osiem miesięcy i jedenaście dni. Cieszyłem się tym może przez tydzień, gdyż gryzło mnie, że nie urodziłem się trzy miesiące wcześniej, aby zdobyć tytuł jako najmłodszy. Więc aby powetować sobie ten pech, jeszcze bardziej skupiłem się na zostaniu najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii. Walczyłem ciężko o kolejne mistrzostwa, aż wreszcie w tym roku miałem szansę zdobyć piąty tytuł, co spełniłoby moje marzenie.

No właśnie. Udało się. Spełniłem to największe marzenie, dlaczego więc czuję w sobie tę cholerną pustkę…?

To już trochę trwa – zaczęło się w połowie sezonu, gdy stało się jasne, że najprawdopodobniej wygram. Wybiło mnie to z rytmu i przegrałem sromotnie dwa następne wyścigi, co pozwoliło Shintaro zbliżyć się do mnie w kwalifikacji generalnej na tyle, że mój piąty tytuł nie był już taki pewny. Wtedy skupiłem się i zawalczyłem; Shintaro zmusił mnie do wejścia na moje wyżyny, ale dwa tygodnie temu, podczas przedostatniego wyścigu w sezonie, zapewniłem sobie zwycięstwo. Pustka powróciła.

Co jest ze mną nie tak? Chcę być normalny i chcę celebrować to wielkie osiągnięcie! Przecież to właśnie miało wreszcie sprawić, że poczuję się szczęśliwy i usatysfakcjonowany…

Czyżbym potrzebował pomocy?  

Ściągam czapkę, jako że orkiestra gra pierwsze tony hymnu.

Mam wszystko. Jestem bogaty, stoję na najwyższym stopniu podium przed wielotysięczną publicznością, poza nimi uwielbiają mnie też miliony, a na brzegu sceny stoi Khalayla, moja piękna żona… Powinienem raczej pękać z wdzięczności wobec losu, który tyle mi dał!

Orkiestra kończy grać. Klaszczę, zakładam czapkę i trzęsę głową. Haj zdecydowanie się skończył.

Muszę… Muszę jeszcze raz to przeżyć.

Konfetti wystrzeliwuje z hukiem, a Shintaro odkorkowuje butlę szampana i opryskuje mnie. Chwytam swoją butlę i odwdzięczam mu się; publiczność zaczyna skandować moje imię. Oklejony konfetti piję słodki trunek, gdy zbliża się do mnie reporterka.

– Po pierwsze chciałam pogratulować! – mówi do mikrofonu. – Jesteś pięciokrotnym mistrzem świata! Jakie to uczucie?

Wyrzucam z siebie kilka banałów, czym prędzej przechodząc do podziękowań. Dla mojego zespołu i kibiców. Dla wszystkich tych, którzy mnie wspierają. Przynajmniej tu mogę być szczery. Reporterka następnie pyta o wypadek i jak do niego doszło. Odpowiadam pseudotechnicznym bełkotem, a reporterka potakuje, udając, że rozumie. Na koniec pyta, jak patrzę na własną karierę, na te lata, które minęły od debiutu, na przelaną krew, pot i łzy, na wysiłek, który pozwoliły mi zostać najlepszym w historii.

– Myślę… – Odchrząkuję, nie mogąc znaleźć słów. – To znaczy… – Głos mi się łamie, a do oczu napływają łzy. Zwieszam głowę i chwytam przegrodę nosa, starając się uspokoić.

– Rozumiemy, mistrzu – mówi reporterka. – To ważny moment. Myślę, że mówię w imieniu wszystkich, gdy stwierdzę, że jesteś dla nas wielką inspiracją. Pokazałeś nam, co może osiągnąć niezłomność ducha i pociąg do wielkości. Jesteś wielki, mistrzu. A my mieliśmy szczęście być tego świadkami.

Publiczność wiwatuje, wyrażając wsparcie, podczas gdy ja kręcę przecząco głową i próbuję się uspokoić, ale nie jestem w stanie. Khalayla wychodzi na scenę, przytula mnie i zabiera stamtąd.

– Już dobrze, mistrzu – mówi stojący w przejściu Javi i klepie mnie po barku. – Wyrzuć to z siebie. Została jeszcze tylko konferencja prasowa, a potem wreszcie będziesz mógł celebrować w spokoju.

– Nie da rady – mówi Khalayla.

Javi patrzy na mnie i cicho jęczy.

– Dobrze, zajmę się tym.

Khalayla zabiera mnie do pokoju i opuszcza na kanapę.

– Dzięki – mruczę, wycierając łzy rękawem.

Stoi nade mną.

– Powiedz mi, co się dzieje.

– Nie wiem.

– Nie wiesz? Nic? Anthony, do cholery bądź poważny!

Unoszę głowę i patrzę w jej oczy.

– Kochałabyś mnie, gdybym nie był sławnym sportowcem?

Piękna twarz tężeje.

– To proste pytanie – mówię, gdy nie odpowiada.

– Nie, to chamskie pytanie.

Prycham.

– Ok. Zapomnij.

– Nie. Kochałbyś mnie, gdyby moje nogi były krótsze, zęby krzywe, a oczy zezowate? To chamskie pytania.

Macham lekceważąco ręką. Wiedziałem, że nie zrozumie.

– To o to chodzi? – pyta. – Myślisz, że cię nie kocham?

– Nie. To znaczy nie wiem…

– Co wiesz?

– Jestem smutny. Z jakiegoś powodu.

– Nie rozumiem. – Marszczy czoło. – Chciałeś wygrać każdy wyścig w sezonie? Za mało ci sukcesów, mistrzu?

– Nie robię ci na złość.

– To wytłumacz mi, co robisz, bo to nie ma sensu! Popatrz, co właśnie osiągnąłeś! Jesteś pięciokrotnym mistrzem świata! Najlepszy w historii! Do cholery, powinieneś skakać z radości, a nie się dąsać!

Zaciskam dłoń na materiale nogawki kombinezonu.

– Więc co? Już nigdy nie mogę być smutny? Mam zawsze srać szczęściem, bo jestem pieprzonym mistrzem świata? Jestem czymś więcej!

– Anthony! Do cholery! Tu nie chodzi o zły humor! Byłeś na haju! Podczas wyścigu! Jesteś tego świadomy?

– Jestem. I nie jestem też głupi. Mogłem jeździć; haj był już słaby.

– Rozwaliłeś się na bandzie, idioto!

– Popełniłem błąd. Zdarza się każdemu.

– Co? Ty naprawdę myślisz, że wypadek nie mia…

– Dobrze! Przyznaję, że rozwaliłem się, bo byłem naćpany. Wielka mi rzecz! To bez znaczenia; i tak zostałem mistrzem.

Jej nozdrza drgają.

– Nie jesteś sobą.

Wzdycham ciężko i chowam twarz w dłoniach.

– Użalasz się nad sobą – mówi. – Jęczysz i miotasz. Zamiast zebrać się do kupy i znaleźć wyjście z tej sytuacji, wolisz odurzyć się jakimś syfem. To żałosne.

Śmieję się cierpko i unoszę głowę, patrząc prosto na nią.

– Masz rację, kochanie. To żałosne. I wiesz, co z tym zrobię? Nic. Wezmę prysznic, przebiorę się i pójdę znaleźć najlepszego dilera w tym mieście. Kupię Kryształy, Seton albo jakikolwiek inny drag i… naćpam się, jak jeszcze nigdy.

Szczerzę się do niej szyderczo. Jej twarz robi się cała czerwona, a oczy zaczynają szklić.

– Powodzenia, kretynie – syczy i wychodzi z pokoju.

Przeklinam. Siedzę przez moment w ciszy, po czym kopię w stolik, wywracając go z hukiem. Przeklinam i zwieszam głowę.

Drzwi rozsuwają się z lekkim szumem.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – pytam, nie unosząc głowy. – Znów mi powiesz, jaki to jestem żałosny?

Ktoś chrząka. Unoszę głowę i dostrzegam boya w za dużej koszuli.

– Przepraszam… – mówi. – Ekhm. Chciałem przekazać, że pan Ashur nadzoruje przygotowania do przyjęcia. Nie ma go tutaj.

Kiwam głową.

– Dzięki. – Wzdycham. – Byłeś kiedyś na takiej imprezie?

– Nie, proszę pana.

– Chcesz iść?

Waha się.

– Pracuję. Nie mogę.

– Dobrze, przekaż w takim razie przełożonemu, że jesteś mi bardzo potrzebny. – Rozpinam kombinezon i ruszam do łazienki. – Daj mi piętnaście minut i spotkajmy się przed wyjściem.

.

Kapsuła transportowa dojeżdża pod czerwony dywan. Jesteśmy na tyle wcześnie, że nawet fotoreporterzy nie zdążyli się jeszcze rozstawić. Kierujemy się do klubu.

Ogłuszające basy dudnią, wstrząsając budynkiem, a różnokolorowe światła migoczą i poruszają się, oświetlając dół imprezowy i scenę. Jasnowłosa kelnerka oferuje nam tacę z drinkami. Biorę jednego i dziękuję; onieśmielony boy także korzysta, po czym wpatruje się w tył odchodzącej piękności.

– Najmocniej przepraszam – mówi podchodzący do nas pośpiesznie młody mężczyzna w garniturze. – Nie spodziewaliśmy się pana tak szybko; pierwsi zawodnicy mieli dotrzeć tu najwcześniej za godzinę… Proszę dać mi moment, a przygotuję pańską lożę! – Mężczyzna wyświetla z bionicznej dłoni hologram i wydaje polecenia.

– Nie, nie. Szukam Ashura. Jest tutaj?

Mężczyzna potakuje.

– Już go sprowadzam – mówi i odchodzi.

Popijam drinka, który okazuję się gorzko-kwaśny w smaku. Dużo cytryny. Meh.

– I co? Jak ci się tu podoba? – pytam.

Oczy boya błyszczą.

– W życiu bym nie pomyślał, że się tutaj znajdę…

– Tak… – Klepię go po barku. – Korzystaj.

– Mój drogi Tony! Gratulacje!

Wysoki i przystojny, ubrany w biały garnitur Ashur przytula mnie i cmoka w policzki.

– Mistrzu, poczekaj chwilę, a zobaczysz cuda! – mówi, uśmiechając się szeroko. – Na twoją cześć! Cuda! Oczy wypadną ci z głowy, gdy je zobaczysz!

– Potrzebuję twojej pomocy. Przysługę.

– Oczywiście. Cokolwiek!

Zerkam na boya, po czym zwracam się do młodego mężczyzny.

– Możesz zaprowadzić go do loży? Przynieść wszystko, o co poprosi?

Mężczyzna potakuje i prowadzi boya w głąb klubu.

– A więc? – pyta Ashur. – Co to za przysługa?

– Potrzebuję więcej N50.

Krzywi się.

– Przyjacielu… Nie mam nic na szybko. To znaczy mogę podzwonić i może załatwić trochę na jutro, ale czy…

– Nie. Chcę kupić wszystko. Zaprowadź mnie do źródła.

Mruga zaskoczony.

– Teraz?

Potwierdzam. Ashur wzdycha.

– Naprawdę myślisz, że to dobry dzień na takie interesy? Powinniśmy celebrować, mistrzu. Enką zajmiemy się na spokojnie, w kilka dni.

– Dostaniesz dwadzieścia pięć procent prowizji, jeśli zabierzesz mnie teraz.

Drapie się po karku.

– Jesteś pewien?

– Wiesz, że mam pieniądze.

– Nie o to mi chodzi. – Waha się. – Po co ci taka ilość?

– Nie będę dilował, jeśli o to pytasz.

– Nie, nie, tylko… Ech, ok. Poczekasz chwilę? Zobaczę, czy jest w domu.

*

Dojeżdżamy przed jeden z najwyższych wieżowców w mieście i wsiadamy do windy, która zabiera nas na ostatnie piętro. Penthouse jest naprawdę ogromny. Z okien rozciąga się imponujący widok na nocną panoramę rozświetlonego setką hologramów miasta.

– Uma vez alguém tentou atirar em mim através dessas janelas.

Odwracam się. Na złotym rowerze podjeżdża do nas młody mężczyzna z wąsem, ubrany w biały podkoszulek i dresowe spodnie. Zamiast oczu ma wbudowany w twarz bioniczny wizjer.

– Renzo ma doprawdy kiepskie poczucie humoru – wzdycha Ashur, który dzięki implantom go zrozumiał.

Renzo chichocze.

– Chce N50 – mówię. – Wszystko, co masz.

Wciąż rozbawiony Renzo kiwa głową i wyjeżdża z pokoju, aby wrócić z małą walizką. Otwiera ją na stole. Zaczyna mówić, a Ashur tłumaczy.  

– Nie chce żadnych kryptowalut. Chce amerykańskie dolary. Tutaj to prawdziwa wartość.

– Mam przywileje – mówię, kiwając głową. – Mój bank ci je udostępni.

Renzo wskazuje na walizkę.

– Jedenaście ampułek. Cena za sztukę to sto piętnaście tysięcy, więc razem będzie ponad milion. Nanokontrolery dorzuca gratis.

Wyciągam jedną ampułkę i wpatruję się w lekko lśniącą srebrzystą zawartość.  

– Biorę. Wszystko. Ale chcę spróbować od razu.

Renzo uśmiecha się, kiwa głową i zaprowadza nas do biblioteki, gdzie stoi kilka ogromnych foteli. Siadam na jednym, przyjemnie tonąc w miękkim oparciu.

Renzo coś mówi, ale tym razem Ashur nie tłumaczy. Wstrzykuje mi nanokontrolery, ustawiając je na trzydzieści minut. Spogląda na mnie.

– Miałeś wcześniej pełną dawkę? – przekazuje pytanie Ashur.

– Tylko ćwiartkę. Ale i tak było wspaniale…

Renzo uśmiecha się szeroko.

– Teraz będzie inaczej… Wspaniale, ale inaczej.

Fotel momentalnie zapada się pod moim ciałem. Lecę w dół, a obok na wyciągnięcie ręki spada złoty rower.

Gdy właśnie życzę kochanej sąsiadce zdrowia i miłego dnia, latający ścigacz śmiga z ogłuszającym hukiem po alejce, wzburzając stragany z bakłażanami i innymi warzywami. Gotuję się we mnie i zgrzytam zębami. Ruszam za draniem na złotym rowerze.

Mknę, a pęd chłodnego powietrza smaga mnie w twarz i porywa włosy. Dodaje mocy, napęd masy syczy głośniej. Wystrzeliwuję do przodu.

Jadę niczym bóg prędkości. Pędzę wśród przechodniów po małych uliczkach; wpadam na miejską arterię i wymijam nadjeżdżające z naprzeciwka pojazdy o włos. Serce bije mi radośnie, uśmiecham się. Minęły lata, odkąd ostatni raz tak się czułem na ścigaczu!

Doganiam drania, lecz ten zmienia taktykę – wskakuje na ścianę wieżowca i pędzi w górę. Podążam za nim. Szyby pękają z trzaskiem na tysiące ostrych okruchów pod ścigaczami. Dodaję mocy.

Wieżowiec kończy się, lecz drań wystrzeliwuje w niebo, kontynuując ucieczkę. Jestem tuż za nim. Staję na siedzeniu, wyciągam rękę, aby wreszcie go złapać, już zaciskam palce, gdy ten wybucha, stając się setką różnokolorowych gwiazd. Niebo błyszczy, a ja wytrzeszczam oczy.

Nadciągają widma… Generał salutuje mi, a ciemnowłosy król ujmuje moją dłoń. Dostrzegam ojca wciąż śpiącego pod ziemią i matkę, jak zawsze obserwującą, jak zawsze gotową, aby wydać niemy wyrok. Nikt nigdy tak naprawdę przy mnie nie usiadł, gdy tego potrzebowałem.  

Odwracam wzrok. Spoglądam na rozświetlone kształty kontynentów. Płynę bezwładnie przez ciemność i absolutną ciszę.  

*

– Wracaj sam – mówię i uśmiecham się. – Baw się i ciesz tą nocą.

Ashur spogląda na mnie zmartwiony, siedząc w kapsule transportowej.

– Muszę się przejść – dodaję. – Nie chcę wsiadać do tej klitki.

– Dasz mi chociaż walizkę? Przechowam.

Kręcę przecząco głową.

– Dziękuję, bracie.

Ruszam wesoło przez miasto hologramów, które powtarzają zaczepne slogany w niezrozumiałych dla mnie językach. Pojedyncze kapsuły co jakiś czas przejeżdżają obok z cichym szumem. Asfalt nadal pachnie deszczem.

– Posłuchaj mnie uważnie, bo chcę, abyś zapamiętał bardzo ważną rzecz. Co byś nie zrobił, zawsze będę cię kochać. Bo jesteś stworzony do kochania. Dokładnie taki jaki jesteś, mój piękny chłopcze.

Zatrzymuję się i oglądam za siebie. Ciemnowłosa kobieta w białej sukience kuca przy chłopcu i trzyma go za ręce. Całuje go w policzek i czule głaszcze po głowie. Chłopiec przeprasza.

Mrugam, wciąż się gapiąc, a chłopiec zauważa mnie i rozdziawia usta. Chwila… Rozpoznaje go. Kobieta podąża za jego spojrzeniem i również mnie dostrzega. Uśmiecha się.

– Czy teraz mamy szansę na zdjęcie?

Czerwienieję, po czym szybko potakuję. Chłopiec piszczy i podbiega.

– Dobrze, uśmiechnij się, kochanie. – Chłopiec szczerzy się, ukazując szczerbate zęby, a ja kładę dłoń na jego głowie. Lampa błyska.

– Świetnie – mówi matka. – Dziękuję. To wiele dla niego znaczy.

– Przepraszam za wcześniej…

– Dobrze. – Uśmiecha się. – Wybaczamy.  

– Też chcesz się ścigać? – pytam chłopca, kucając obok. – Cóż, to wymagające zajęcie… Pamiętaj, aby uważać.

Energicznie kiwa głową. Mam nadzieję, że będzie uważał… Czochram jego czuprynę i prostuję się.

– Szczerze mówiąc – mówi Isabella – nie spodziewałam się spotkać mistrza ot tak spacerującego po ulicy. Szczególnie w taki dzień.

– Cóż…

– Przemiła niespodzianka… Naprawdę. – Z błyskiem w oku patrzy na mnie przez moment. – Życzę miłego wieczoru, mistrzu.

Schyla się po dwie torby, które wyglądają na ciężkie.

– Pomogę. – Wyciągam rękę.

– Naprawdę?

– Naprawdę. To nie kłopot.

Isabella chichocze i wręcza mi jedną torbę.

– Mieszkam niedaleko, więc to tylko kilka minut drogi.

– Ok – odpowiadam i zaczynamy iść.

– Zamierzasz się ścigać w przyszłym sezonie, mistrzu? Transfer Shintaro wiele zmieni, ale i tak uważam, że miałbyś…

– Dlaczego to powiedziałaś? – przerywam, nie mogąc już wytrzymać. – Twój syn jest naprawdę taki cudowny? Stworzony do kochania?

– Marco? Tak, to cudowny chłopak; pełen marzeń i zapału. Ale nie dlatego to powiedziałam. Każdy zasługuje, aby coś takiego usłyszeć.

Ściągam brwi.

– Każdy? Naprawdę? Przecież na takie słowa trzeba zasłużyć, inaczej to wszystko traci sens. Wielu jest okropnych, którzy kłamią, oszukują i zawodzą wszystkich wokół. Którzy nie zasługują…

– Cóż, mistrzu, ludzie z pewnością potrafią być okropni i może część z nich rzeczywiście nie zasługuje, aby usłyszeć takie słowa. Ale czy to ma znaczenie? Każdy potrzebuje coś takiego usłyszeć. Każdy potrzebuje, aby ktoś inny tak o nim myślał.

Robi mi się gorąco, a serce szybciej bije.

– Każdy – powtarza.  

Czy jej wierzę?

Zatrzymujemy się przed szarym budynkiem mieszkalnym. Isabella żegna się i rusza ku drzwiom wejściowym, ale odwraca się nim przez nie przechodzi.

– Skoro z nikim nie celebrujesz, mistrzu i tak po prostu spacerujesz, dlaczego nie wejdziesz do nas? Mam lasagne. Podam ją na obiad.

Co? Zaprasza mnie?

– A moja lasagne jest naprawdę wyśmienita. W trzech gwiazdkach takiej nie jadłeś, mistrzu.

Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Ja… Miałem do niej wejść? Spoglądam na walizkę. Na N50. Enkę…

Ale co to za myśli?

– Ma… Mam chwilkę.

 

 

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Tekst nie pokazuje, że narkotyki to zło, wręcz… Taki jest klimat tekstu. Nie powinno się tak pisać. Takie jest zdanie misia. 

Nie jestem do końca pewna, co się właściwie wydarzyło. I patrząc na komentarz misia, chyba nie tylko ja.

Mam wrażenie, że chciałeś napisać opko o kimś, kto bardzo chciał osiągnąć szczyt, a kiedy już miał go w zasięgu ręki, dotarło do niego, że wcale nie daje mu to szczęścia. Bardziej lub mniej świadomie bohater o ten brak szczęścia obwinił matkę, a po części także partnerkę, bo nie starały się mu pokazać, że poza zdobyciem góry istnieje w życiu jeszcze coś innego, przeciwnie popychały do do zdobycia góry. Ze strachu przed samotnością i brakiem celu w życiu, bohater sięgnął po narkotyk. A kiedy i tak zdobył szczyt, postanowił zniknąć na zawsze w nierealnym świecie, jaki gwarantowały mu narkotyki. Miał jednak fuksa, i spotkał kobietę, która powiedziała synowi coś, czego sam nigdy nie usłyszał. I dla niej zrezygnował z narkotycznych wizji.

Tak to chyba miało wyglądać, ale chyba nie do końca wyszło. Nie widać zależności pomiędzy akceptacją przez matkę i jej pragnieniem, by syn osiągnął sukces. O matce bohater wspomina tylko raz, co prawda widać, że chyba jej nie lubi, ale jednocześnie przyznaje, że to on sam chciał być najlepszy na świecie, a matka tylko wskazała mu w czym może być najlepszy.

Druga sprawa: nie do końca wiem, czy spotkanie końcowe spotkanie z kobietą i jej synem było realne, czy też było tylko częścią narkotycznej wizji. Na początku bohater wziął tylko ułamek dawki, a i tak zawalił wyścig. Na końcu bierze całą i właściwie (jeśli moje rozkminy na początku były trafne) jeszcze tej samej nocy, po krótkim odlocie jest przytomny i nie widać po nim skutków działania narkotyku, co jest średnio przekonujące.

Opko jest z jednej strony nieco przegadane, a z drugiej mam wrażenie, że odrobinę za dużo zostało w Twojej głowie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 Cóż, Bibułko, i ja nie mogę powiedzieć, że wiem, co chciałeś opowiedzieć. W dodatku tak wszelkie wyścigi jak i narkotyki znajdują się hen, daleko poza kręgiem moich zainteresowań, więc treść opowiadania miała małe szanse by do mnie trafić.

 

Żółte świa­tła bez­pie­czeń­stwa za­łą­cza­ją się i mi­go­czą… → Żółte świa­tła bez­pie­czeń­stwa w­łą­cza­ją się i mi­go­czą…

Za SJP PWN: załączyćzałączać «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»

 

Przy drzwiach stoi chło­piec oraz ko­bie­ta… → Przy drzwiach stoją chło­piec i ko­bie­ta

 

spa­da­ją mu z nosa jego czer­wo­no-sza­re, brzyd­kie oku­la­ry. → Zbędny zaimek – czy nosiłby cudze okulary?

 

mru­czy i sięga do wa­liz­ki, wy­cią­ga­jąc am­puł­kę. → Obawiam się, że nie mógł wyciągnąć ampułki podczas sięgania do walizki.

Proponuję: …mru­czy, sięga do wa­liz­ki i wy­cią­ga­ am­puł­kę.

 

Gdy wresz­cie zo­sta­ję spusz­czo­ny na zie­mię… → Gdy wresz­cie zo­sta­ję postawiony na ziemi

 

Po­wi­nie­nem ra­czej pękać z wdzięcz­no­ści wobec losu… → A może: Po­wi­nie­nem ra­czej puchnąć z dumy i wdzięczności wobec losu

 

Jej twarz robi się cała czer­wo­na, a oczy za­czy­na­ją szklić. → Co szklą oczy?

Proponuję: Cała jej twarz czerwienieje, a oczy za­czy­na­ją się szklić.

 

– Uma vez alguém ten­tou ati­rar em mim através des­sas ja­ne­las. Dlaczego od połowy trzeciego słowa zdanie jest napisane kursywą?

 

Go­tu­ję się we mnie i zgrzy­tam zę­ba­mi. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka