- Opowiadanie: Gretzky - Ucieczka z Cynnei

Ucieczka z Cynnei

Elfy w kosmosie ;) Jeśli komuś tekst będzie za długi, to zawsze może go posłuchać w częściach lub w całości na YouTube. Link do pełnego audiobooka czytanego przeze mnie: https://youtu.be/jQ2V8FizzxM

Aha, nigdy też nie byłem dobry w edycję tekstu, ani formatowanie, ani korektę, więc z góry przepraszam za błędy takie, czy inne.

Miłego czytania!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ucieczka z Cynnei

Pisarka [T -23h46m]

"Każda odpowiednio zaawansowana magia jest nieodróżnialna od technologii"

 

Dla Leilani miała to być pierwsza wyprawa w kosmos. Dla cywilizacji elfów, pierwsza wyprawa na egzoplanetę. Nic więc dziwnego, że w przeddzień startu projektu, na zwołanej konferencji prasowej pojawiła się rzesza dziennikarzy.

– Co wiemy o tej egzoplanecie?

– Czy spotkamy tam obcych?

– Jak wygląda podróż?

Przy pulpicie stał Vamir, dyrektor misji. Tego dnia przygotował się skrupulatnie, chyba nawet bardziej, niż zwykle. Miał na sobie szarą, dopasowaną marynarkę, której poduszki na ramionach nadawały postury wątłej sylwetce elfa. W dłoniach trzymał dość spory plik notatek i dokumentów, które miały się przydać podczas konferencji. Nie wiedzieć czemu założył też okulary, a przecież wzrok miał dobry, nawet mimo swojego podniosłego wieku.

Pierwsze pytania były w zasadzie formalnością i dyrektor odpowiadał rzeczowo, wręcz w żołnierskich słowach. Że wizjonerzy odnaleźli tę planetę kilka miesięcy temu, że jest oddalona o milion lat świetlnych i że prawdopodobnie jest tam życie. Tłumaczył, że zbadanie tej sprawy to właśnie główny cel misji. Co do pytania o szczegóły działania, Vamir był przygotowany z prezentacją, którą rozdano prasie w formie pamfletów. Było tam wszystko, od formowania żywego reaktora, przez wybór odpowiedniej magii, aż po dobór kandydatów i opis procesu podróży astralnej.

– A propos kandydatów, podobno nie wszyscy są należycie przygotowani do zadania?

Oho, ktoś szybko wytoczył ciężki kaliber. Vamir, co prawda nawet nie drgnął, ale Leilani czuła, że oczami umysłu patrzy na nią przeszywającym wzrokiem.

Plotki wyszły na jaw. To niedobrze.

Przypomniała sobie moment, gdy spotkali się po raz pierwszy. Patrzył na nią wtedy jak na najbrzydszą kobietę świata. A podobno nie ma brzydkich elfek.

– W ankiecie napisała pani "niewrażliwa na magię". To przecież niemożliwe. Co pani miała na myśli? – Vamir z odrazą wyrzucił z siebie pytanie, przepychając w jej stronę kilka luźnych kartek.

Leilani zerwała kontakt wzrokowy i spojrzała w okno, jakby szukała tam odpowiedzi. Po chwili odparła:

– Chodzi o to, że zawsze byłam słaba z magii. W szkole, na studiach. Uczyłam się na pamięć regułek i zaklęć, ale nigdy mi nie szło. Dwa razy nawet musiałam powtarzać rok, bo nie zaliczyłam raz uroków, a raz oniryki.

– Pani studiowała pisarstwo, prawda?

– Tak, specjalizacja baśnie i ballady. Niestety tam też są zajęcia z magii.

– Ale potrafi pani wyjść z ciała? Forma astralna nie jest pani obca?

– Nie no tak, takie podstawy to umiem. Tylko bardziej zaawansowane… prekognicja, wszelkie mancje, magia przywołań…

– Ontologii pani nie potrafi?

– No właśnie nie bardzo.

A telepatia? – zapytał w myślach Vamir.

To jeszcze też potrafię – odpowiedziała Leilani, starając się powoli wyartykułować prawidłowo każdą myśl.

Starszy elf patrzył na nią głęboko, po czym wstał od biurka i wychodząc podsumował rozmowę.

– Powiem wprost, kobieta taka jak pani się do tego nie nadaje. Brak pani przeszkolenia, głównie w magii, ale nie tylko. Nie jest pani żołnierzem, tylko pisarką, która pisze książki dla dzieci! Ale nie mamy wyjścia, góra nalega. Jutro zaczynamy pani treningi. Dobrze, że chociaż formę astralną pani zrobi. To daje nam tyle, że wyślemy panią w kosmos bez dodatkowych problemów. Ale misja na obcej planecie, to już inna para kaloszy. Tylko proszę pamiętać, to nie ja panią wpakowałem w ten ambaras. Do widzenia.

Leilani patrzyła za nim osłupiała. Tak po prostu wyszedł? W środku rozmowy i ją zostawił? I przecież to nie są książki dla dzieci, te które pisze, tylko dla segmentu młodych dorosłych! Co za pogarda!

Od tamtych chwil minęły cztery tygodnie. Cztery tygodnie intensywnych ćwiczeń i nauki. Leilani, pod okiem najlepszych fachowców z całego świata uczona była teorii i praktyk magicznych, podstaw podróży kosmicznych oraz zasad działania reaktora magii. Niestety, przez ten czas nie posunęła się zbytnio w rozwoju. Szło jej gorzej, niż kiedykolwiek i część tej prawdy musiała jakoś ujrzeć światło dzienne.

W przeddzień wyprawy było jednak za późno, by coś zmieniać. Konferencja prasowa już trwała, a do misji zostały niecałe dwadzieścia cztery godziny. Wizerunek Leilani, a wraz z nią całej załogi, technicznych i wszystkich stojących za tą operacją spoczywał teraz, o ironio, w rękach Vamira, który ku zaskoczeniu Leilani, zaczął… Bronić ja na forum!

 

Żołnierz i medyk [T – 6h44m]

Zespół astralonautów czekał na końcową odprawę na sali ćwiczeniowej. Miejsce nieco zaskakujące, ale po tygodniach przygotowań, poznawania coraz dziwniejszych i coraz bardziej tajemniczych sposobów działania organizacji, Leilani nawet nie zastanawiała się dlaczego akurat tu każą im się spotkać.

Obok niej siedzieli już Amarant i Elanor. On, jak zwykle huśtał się na krzesełku, ona siedziała prosto z dłońmi na kolanach. Czekali tylko na dowódcę wyprawy Faedorra oraz na Vamira, dyrektora misji.

Nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy, Amarant zagaił:

– Ej, dziewczyny. Wiecie, że machnąłem sobie dziarę? Na pamiątkę po tej misji.

Leilani tylko westchnęła. No tak, oto i cały Amarant. Najlepszy i zarazem najmłodszy wojownik po tej stronie świata. Ile on miał właściwie lat? Sto osiemdziesiąt? Dziecko.

– Pokazać Wam? Pokażę, bo nie uwierzycie. Kosztował fortunę, ale że cała misja opiera się na magii ontologicznej, to poprosiłem, żeby mi na plecach facet wydziarał ontologia. W staroelfickim! Czad, nie?

Mówiąc to, Amarant zdjął koszulkę i pokazał towarzyszkom umięśnione plecy, napinając przy tym barki. Rzeczywiście, był tam szeroki, stylizowany napis, który głosił…

– Ej, Amarant, ale tu nie jest napisane ontologia.

– Jak to nie? Co ty gadasz Lei?

– No tak. Miałam lekcje staroelfickiego na studiach. Umiem czytać. To nie jest ontologia.

– A co niby tam jest napisane?

Ortodonta.

– Co!? Jaja sobie robisz? El, weź powiedz, że sobie jaja robi.

– Nie ma powodu, by jej nie wierzyć, Amarant – odpowiedziała powstrzymując śmiech Elanor. – Trudno, będziesz musiał żyć z tym brzemieniem do końca życia.

– Jak to do końca?! Nie! Co wy gadacie? Nie!

Zabawną sytuację przerwał stukot butów. Na salę weszli Vamir oraz Faedorr. Trójka astralonautów szybko stanęła na baczność i zasalutowała. Kapitan, ku zaskoczeniu chyba wszystkich, nie zwolnił ich że stania na baczność. Zamiast tego, zapowiedział krótko ważne ogłoszenie jakie miał dla wszystkich Vamir.

– Uruchomiliśmy generator magii. Pełna moc. Już powinniście być podpięci. – oznajmił dyrektor.

– I jesteśmy tu, żeby spróbować, na co nas będzie stać z taką mocą – dodał kapitan. – Amarant, skoro już jesteś roznegliżowany, może spróbujesz pierwszy, hm? Zaklęcie spopielające. Na tamtym manekinie.

Żołnierz posłusznie podszedł do strzelnicy i stanął prosto.

– Moc ortodoncji jest z tobą! Uda ci się! – Leilani nie mogła powstrzymać się od kpin.

Amarant tylko prychnął pod nosem, po czym skupił wzrok na oddalonym od stanowiska manekinie. Wycelował w niego palcami. Zamknął oczy.

– Zaklęcie numer 49! – krzyknął.

W tym momencie manekin wybuchł! Płomienie ogarnęły połowę sali i strawiły większość dostępnego tlenu. Huk odbijał się od ścian, podobnie jak fala uderzeniowa, którą poczuli dwa razy. Wszyscy, oprócz samego Amaranta, upadli na kolana. Na szczęście eksplozja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

– Cholera, Amarant! – wrzasnął Faedorr.

– Wszyscy cali? – pytała Elanor.

Każdy przez moment sprawdzał, czy wszystko z nim w porządku. Ciszę przerwał sam czarujący.

– Uuuhuhuhu! Aaahahahaha! Too jest too! Odlooot!

– Rzeczywiście, generator daje kopa. Trzeba uważać… – skomentował Vamir. – Elanor, możesz teraz ty spróbować? Gdybyś nam skontrastowała organy wewnętrzne, żebyśmy zobaczyli, czy wszystko jest na swoim miejscu, bylibyśmy wdzięczni.

Nie mówiąc nic Elanor wstała i uniosła ręce nad wszystkimi. Zamknęła oczy i cicho rzekła:

– Zaklęcie numer 27.

Wnet, spod ciał każdej z osób zaczęło wydostawać się światło. Stopniowo rosło na sile, do momentu gdy okazało się, że to świecą się narządy wewnętrzne! Blask przebijał tak mocno, że każda osoba zdawała się być niemal przezroczysta.

– Faktycznie, teraz zaklęcia są kilkukrotnie mocniejsze. W porządku, wygląda na to, że wszyscy oprócz Amaranta są cali – podsumowała Elanor. – Ale nasz ortodonta ma połamany nos i kilka żeber oraz mocne oparzenia skóry. No nic, naprawię.

– A możesz mi tak naprawić skórę, żeby ten napis zniknął? – grzecznie zapytał Amarant. Elanor tylko się uśmiechnęła i zamknęła oczy.

– Zaklęcie numer 22.

Momentalnie, połamane kości młodzieńca zrosły się, a jego skóra odnowiła. Napis pozostał.

Po chwili wewnętrzny blask zniknął i wszyscy patrzyli już tylko na Leilani. Wiedzieli, że na ćwiczeniach nigdy nie udało się jej zrobić nawet najprostszego zaklęcia ontologicznego. Wtedy jednak nie używali generatora magii. Może, jeśli tylko uda się jej skorzystać z jego mocy, to opanuje jedną z kluczowych umiejętności w misji?

Leilani nie potrzebowała nawet rozkazu, żeby spróbować. Wiedziała, że to, co ćwiczyli, magia ontologiczna, to magia stwarzania. By stworzyć coś z niczego, wpierw trzeba było być ekspertem w dziedzinie, którą chce się posłużyć. Amarant od małego studiował zachowanie i wpływ ognia na środowisko. Elanor była ekspertką w sprawach mikrokomórek i biologii widocznej tylko pod mikroskopem. Kapitan Faedorr był za to zoologiem. Ona, pisarka z wykształcenia, nie mogła nawet próbować robić tego, co pozostali. Musiała spróbować stworzyć coś, na czym się zna.

Hmm… No tak, nie było to proste. Nie stworzy przecież wiersza, ani prozy. Nie wyczaruje metafory, ni onomatopei. Ale z drugiej strony, może nie powinna skupiać się na nienamacalnych aspektach swojej pracy? Może, skoro jest pisarką, powinna po prostu pozwolić swojej wyobraźni pracować i wyobrazić sobie dowolną rzecz, a potem ją stworzyć?

W porządku, spróbujmy. Leilani skupiła się, zamknęła oczy i pomyślała o nożu. Nie, o sztylecie. Albo krótkim mieczu. Tak, to będzie najlepsze. Klinga długości przedramienia, wąska, żeby całość była lekka i dobrze wyważona. Prosta garda. Albo nie, lepiej zdobiona, będzie fajniejsza. Inkrustowane lilie to tu, to tam.

– Zaklęcie numer 77! – zawołała, wyciągając rękę do przodu.

Otworzyła oczy. Nic. Jeszcze raz, tylko wyobraź sobie to lepiej!

– Zaklęcie numer 77! – powiedziała powoli, cedząc słowa przez zęby.

Nic.

– Pamiętaj szkolenie, tworzysz coś z niczego. Wyż potencjału w układzie cząstek. Skup się! – instruował Faedorr.

Wyż potencjału. No tak. Zróbmy z tego górę potencjału. Do diaska z krótkim mieczem. Stwórzmy dwuręczny katowski.

– Zaklęcie numer 77! – Leilani ścisnęła powieki i wykrzyknęła! W tym samym momencie, po budynku rozległ się straszny i głęboki huk, a podłoga pod stopami lekko zadrżała.

Zszokowani elfowie patrzyli po sobie.

– Czy to było jakby… Jakby z generatora? – niepewnie zapytała Leilani

– Pójdę sprawdzić – odpowiedział poważnym tonem Vamir. – Reszta rozejść się. Ruchy!

 

Generator [T – 3h59m]

To była jedna z tych rozmów, gdy idzie się szybkim krokiem i rozmawia o poważnych sprawach. Gdy Faedorr prowadził Leilani korytarzami w dół kompleksu bazy wyglądał na diablo poważnego. Chociaż w sumie, on zawsze tak wyglądał.

Tym razem jednak Leilani naprawdę obawiała się o siebie w tej rozmowie. Wiedziała, że jej ostatnia próba z czarowaniem wywołała jakieś wstrząsy w generatorze magii. Bała się, że spowodowała jakąś awarię i że przez nią może nawet nie dojdzie do misji!

Gdy dotarli do krętej klatki schodowej, Faedorr ruszył w dół pierwszy.

– Zdajesz sobie sprawę, że idea generatora magii ma ponad dwieście lat? Tylko, że na początku, nikt nie nazywał go generatorem. Używano nazwy Stowarzyszenie Magów. To wtedy elfy wpadły na pomysł wspierania swoją energią magii innych. Zaczęło się od pięciu medytujących mistrzów, a potem testowano większe kombinaty. Aż doszliśmy do czasów współczesnych i naszego generatora. Mamy tutaj tysiąc starannie dobranych mistrzów magii, druidów, kapłanów i mnichów, zaklinaczy, wieszczy, a nawet wiedźma się znajdzie. Tysiąc medytujących dzięki którym jesteśmy w stanie wygenerować taką ilość magii, że pośle nas milion lat świetlnych stąd.

– Domyślam się, – odpowiedziała powoli Leilani – że mówisz mi to, żeby pokazać jak wielkie przedsięwzięcie zniweczyłam tym moim czarowaniem?

– Zniweczyłaś? Nie, aż tak źle nie jest. Ale fakt, mamy problem.

Gdy to mówił dotarli już na miejsce i weszli na główną salę, zawieszoną nad olbrzymią halą pełną medytujących na niej osób. Na sali był już Vamir i stał obok dwóch leżanek na kółkach. Na nich spoczywały dwa elfie ciała. Leilani aż podskoczyła i lekko pisnęła.

– To jest dokładnie to, o czym myślicie – bezceremonialnie powitał ich dyrektor – Doszło do przeciążenia. Jakiegoś zwarcia. Trzeba było natychmiast usunąć te dwie jednostki. Walczyliśmy o nie, ale szok postmagiczny był za duży. Nie żyją.

Leilani nie wiedziała, co wstrząsa nią bardziej. Patrzenie na zwłoki, które w oczywisty sposób są powiązane z jej próbami na sali ćwiczeniowej, czy to że Vamir nie używał imion, a o zmarłych mówił jednostki?

Leilani – kontynuował elf – musisz wiedzieć, że według moich obliczeń istnieją dwa możliwe wyjaśnienia tej sytuacji. Pierwsze to takie, że zwarcie zostało wywołane przez twoje próby stworzenia miecza. Niechętnie odrzucam tę tezę. Niechętnie, bo gdyby tak było, sprawa byłaby łatwiejsza. Wsadzilibyśmy cię do aresztu, postawili pod oskarżenie sabotażu, zbadali sprawę. W najlepszym wypadku okazałoby się, że to był zwykły wypadek, że z jakiegoś powodu reaktor tak na ciebie zareagował. W najgorszym, okazałoby się, że ktoś cię tu nasłał i w jakiś sposób świadomie ingerujesz w działanie generatora. Wtedy w ruch poszłyby dalsze, pogłębione śledztwa, aż dotarlibyśmy do twoich mocodawców i tak dalej, i tak dalej.

– Ale ja… – zająknęła się Leilani, ale głos uwiązł jej w gardle.

– Ale ty się teraz nie odzywaj! – niespodziewanie skarcił ją przełożony – Powiedziałem przecież, że niechętnie, ale odrzucam tę teorię. Raz, sprawdziliśmy podczas licznych przygotowań, że faktycznie jesteś wyjątkowo nieczuła na magię. Dwa, góra wydała wyraźne polecenie, że masz brać udział w tej misji.

– Vamir! – krzyknął poruszony znienacka Faedorr.

– Wiem, wiem. Nie mogę powiedzieć więcej, ściśle tajne i tak dalej. Ale to prowadzi nas do drugiej, mniej przyjemnej tezy. Bo jeśli to nie ty spowodowałaś ten wypadek, to oznacza, że mamy w generatorze trefną jednostkę. Któraś z tych dziewięćset dziewięćdziesięciu ośmiu pozostałych wywołuje przeciążenia. I ponownie, albo robi to nieświadomie albo… Kto wie kto wysłał nam tu kreta? Mroczne elfy? Zbuntowani czarodzieje? Jacyś zapomniani orkowscy nekromanci? Nie mamy pojęcia.

– Czy przerwiemy misję? – zapytała elfka.

– Nie – westchnął Vamir. – Tego na szczęście nie zrobimy. Za dużo pracy włożyliśmy w to przedsięwzięcie i za dużo oczu na nas patrzy, by przyznać się do porażki. Lecicie tam! Chcecie, czy nie!

– Ale… – podjęła znów Leilani – jeśli podczas misji coś się stanie, to istnieje niebezpieczeństwo, że magia przestanie być nam dostarczana, prawda?! Że będziemy musieli użyć swojej na odległość miliona lat świetlnych! Jak to sobie wyobrażacie, co? Myślicie, że damy radę?

– Są procedury bezpieczeństwa – odezwał się spokojnym głosem Faedorr. – Już je wdrożyliśmy. Wspomożemy zespół eliskirami i odpowiednimi runami. Pozostałych również poinstruowaliśmy aby już teraz zacząć medytację z myślą o kumulowaniu energii. Nawet gdy padnie nam zasilanie, przy dobrych wiatrach możemy na zapasowej energii magicznej przeżyć na tyle długo, by wrócić do swoich ciał.

– Kumulowanie energii? Ale wiecie dobrze, że ja tego nie potrafię! Chcecie, żebym tam zginęła? O to w tym chorym projekcie chodzi?! Zgarniacie mnie ni stąd, ni zowąd z mojej małomiasteczkowej Koziej Wólki na końcu świata, każecie robić rzeczy, do których ewidentnie się nie nadaję i to w najważniejszym elfim eksperymencie wszech czasów! Bo czym więcej to niby jest, jeśli nie pieprzonym eksperymentem, podczas którego wszystko może pójść nie tak!

– Nie histeryzuj, kobieto! – znów karcący głos Vamira – Zespół kumuluje energię właśnie dlatego, by podzielić się nią z tobą, gdy zajdzie potrzeba. Ale cholera, nie, księżniczka jest najważniejsza i nie widzi nic poza sobą. No dobrze, jesteśmy na zawołanie księżniczki.

– Nieprawda! Widzę zagrożenie również dla innych. Bo nawet jeśli my przeżyjemy, to nadal ryzykujesz, Vamir. Ryzykujesz te dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem niewinnych osób, które mogą zginąć jak te elfy tutaj, a wszystko przez jedną felerną jednostkę! Na przodków, Vamir, przecież to są elfy! Nie żadne jednostki! Nie obchodzi Cię to?

– Obchodzi. Obchodzi mnie na tyle, by podjąć drastyczne kroki. Rozdzielimy wsparcie generatora na pozostałych członków wyprawy. Ty za to, dostaniesz tylko pięćdziesiąt jednostek wspierających. Minimum! Tyle, żeby Cię wysłać te milion lat świetlnych w kosmos i utrzymać przy życiu. Reszta potencjału generatora do podziału na pozostałych. Niech poczują większą moc. Przynajmniej Amarant będzie się cieszył większymi wybuchami.

– Czy ty siebie słyszysz? Niby jak to ma zapewnić bezpieczeństwo elfom w generatorze? I w ogóle to… Amarant? To jeszcze dzieciak! Wzięliście go tylko pod publiczkę! A sam dobrze wiesz, że podczas ekspedycji, wybuchy na prawdopodobnie zamieszkałej planecie to ostatnie, czego chcemy.

– Tak, ale przynajmniej ten dzieciak jest prawdziwym elfem, który reaguje na magię, a nie takim mutantem jak ty!

Leilani zamarła, a jej oczy zeszkliły się lekko. Przez chwilę stali tak w milczeniu i zdawało się, jakby obie strony zdały sobie sprawę z tego, że pewna granica została przekroczona, ale też, że nie da się tego cofnąć.

– Rezygnuję. – Leilani spuściła głowę.

Vamir tylko westchnął i obróciwszy się tyłem wskazał milczącego przez ostatnie chwile Faedorra.

– To niemożliwe, Leilani – kapitan stal bez emocji, jakby kłótnia pomiędzy pozostałą dwójką elfów w ogóle go nie ruszyła. Leilani spojrzała na niego z wyrzutem.

– To niemożliwe. – powtórzył – Mamy swoje rozkazy z góry i teraz, na kilka godzin przed startem misji nie możesz zrezygnować. Przykro mi, ale takie są zasady. A niechęć do dyrektora projektu nie ma tu nic do rzeczy. Poza tym… – zrobił pauzę i westchnął – Potrzebujemy cię. Będziemy potrzebować.

– Jak będziecie mnie potrzebować, skoro umiem tylko nic nieznaczące podstawy? – syknęła Leilani i ostentacyjnie wyszła z pomieszczenia. Faedorr wyszedł za nią.

– Leilani! – nie gonił jej. Nie musiał. Jego głos był tak autorytarny, że zatrzymała się od razu. – Posłuchaj, ja naprawdę w ciebie wierzę… – spuścił wzrok, zupełnie nie w jego stylu – Dobrze, chodź ze mną. Nie powinienem tego robić, ale chcę ci coś pokazać.

 

Cynnea [T – 0h2m]

Leżeli przypięci pasami do drewnianych kojców grawerowanych w runy i sigile. Spod podłogi dobiegał ich cichy szum, jakby mruczenie z generatora. Dookoła uwijali się w ostatnich chwilach druidzi i medycy, którzy chwilę wcześniej podawali astralonautom do wypicia magiczne eliksiry, po czym wstrzykiwali substancje wzmacniające.

Leilani czuła się dziwnie. Od środka palił ją żar, jak po mocnym alkoholu. Z zewnątrz chłód, aż przechodziły dreszcze, a cała skóra naprężała się nienaturalnie. Po chwili zaczęły ją boleć mięśnie, potem wnętrzności. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a przygotowania zamienią się w tortury.

– Hej! – sapnęła do pozostałych – To normalne, że się tak źle czuję?

– Komórki ci się modyfikują – spokojnie odpowiedziała Elanor. – Gwałtowne namnożenie i przepisywanie kodu. Przy takim energetyzowaniu, to trochę tak jakbyś przechodziła błyskawiczną ewolucję, albo swoiste odrodzenie, ale to konieczny proces. Ciało musi mieć siłę by utrzymać więź na znaczną odległość z formą astralną.

– Ale… Czy Wy też to czujecie? – wysyczała przez zęby – Jakby ktoś gorącym prętem przestawiał mi organy.

– Wyluzuj Lei – łatwo mówić komuś kto całe życie dosłownie igrał z ogniem – Jak wylądujemy, to Cię wymasuję, nie ma problemu.

– Amarant, weź bo naprawdę się porzygam…

– Oddział cisza! – kapitan jak zwykle sprowadził wszystkich na ziemię. – Zaczyna się.

Ogarnęła ich totalna ciemność. Nie tylko nic nie widzieli, ale też stracili zmysł słuchu i węchu. Nie dało się też odnaleźć w przestrzeni, bo ciała straciły poczucie ciążenia. Błędnik wariował… Nie, błędnika jakby… Nie było! Nie było też myśli, ni jaźni. Nikt już nie wiedział, czy są jeszcze sobą oddzielnie, czy złączyli się w jakimś kosmicznym tańcu energii? A może… Może ich w ogóle nie było?

Powoli, z mroku wyłoniło się światło. Z początku drobna iskierka, świetlik w ciemności. A im bardziej światło się zbliżało, tym bardziej odzyskiwali zmysły. Świadomość, poczucie ciężaru, wiatr i szybkie, błyskawiczne opadanie w blask.

***

Leilani spojrzała na swoje dłonie i wykonała test rzeczywistości. Z początku nie była w stanie policzyć swoich palców, co dowodziło, że jest w formie astralnej. Skupiła się i stopniowo uformowała wygląd. Ponowny test. Kciuk, wskazujący, środkowy, serdeczny, księżycowy i mały. Wszystko gra! Rozejrzała się i zobaczyła, że kompani również przybrali już określone formy. Każdy wyglądał w zasadzie tak samo jak w bazie na Ei, jedynie z lekką świetlistą aurą otaczającą ciało. Każdy poza Amarantem oczywiście. Ten oszołom uformował sobie olbrzymią zbroję płytową! Złotą, zdobioną w lwy i malowane orle skrzydła. Sam za to miał jakieś dwa metry wysokości!

Oczywiście, wszystko było dalekie od rzeczywistego wyglądu elfa, który był o wiele niższy niż te dwa metry, a poza tym, takiej zbroi to on by nawet nie podniósł. No, ale postać astralna dawała pewne przewagi, między innymi to, że w zasadzie było się duchem, który może przybierać dowolny wygląd i nic przy tym nie waży. A co tam, niech się chłopak cieszy, póki może.

Leilani dopiero po chwili spojrzała na planetę. Obcy świat, a oni są pierwszymi elfami, którzy mogą się tu pojawić. Mocna rzecz.

Dookoła było biało. Nie była to jednak świetlista biel, a brudny odcień jakiejś jasnej szarości. Wylądowali na pustkowiu, otoczeniu kilkoma głazami, jakby wulkanicznymi, a wszystko pokrywał puch, nadający charakterystycznych barw. Nie był to jednak śnieg, a prędzej pył. Może właśnie wulkaniczny?

Elfka podniosła głowę. Niebo było w podobnym kolorze. Nie było chmur, nie było widać też słońca, chociaż było jasno. Atmosfera musiała być wypełniona czymś, co zakrywało nieboskłon. Cały ten kolor nieba i ziemi powodował, że horyzont zanikał i zdawało się, że cały ten świat unosi się w białej, brudnej bańce. 

Faedorr zarządził sprawdzenie statusu i każdy elf się odmeldował. Wszystko w porządku. Żyli. Spróbowali połączyć się z bazą i po chwili w ich głowach rozbrzmiał uradowany głos Vamira.

– Tu Ea. Cieszę się, że wszystko w porządku. Gdybyście się zastanawiali, to u nas nadal leżycie tu, w kojcach, a to, co mówicie, mówicie naprawdę. Trochę jakbyście gadali przez sen. W porządku, Faedorr, spróbujmy się teraz połączyć wizją. Gotowy?

Kapitan przytaknął i niemal natychmiastowo jego źrenice z typowo elfich czarnych, stały się wyjątkowo jasne i błękitne. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale efekt uboczny był niewielką ceną za korzyść jaką dawał. Po drugiej stronie wszechświata Vamir dotykał skroni Faedorra i mógł połączyć się z nim na tyle, by widzieć jego oczami. Działało to prawie jak czytanie w myślach, tylko że… lepiej!

Minęła chwila, zanim dyrektor odłączył wizję i oczy Faedorra wróciły do normy. Zaczął wydawać rozkazy, niepotrzebnie, bo każdy znał scenariusz działań. Elanor miała sprawdzić oznaki życia w najbliższym promieniu, stwarzając elementy bioluminescencyjne w żywych komórkach. Jeśli w zasięgu wzroku znajduje się coś żywego, rozświetli się i będą mogli to znaleźć. Kapitan za to skupił się na stworzeniu drona zwiadowczego, który miał sprawdzić jak wygląda teren z góry. Od razu widać było, że to zaklęcie miał wyćwiczone, bo rzucił je szybciej, niż Elanor swoje. Wystawił przed siebie ramię, a dłoń skierował ku górze i ledwo po wypowiedzeniu komendy, na jego ręce zaczął się formować świetlisty kształt ptaka drapieżnego. To był sokół. Nie taki zwykły, ale zmodyfikowany. Rozpiętość jego skrzydeł była wyraźnie większa od standardowego sokoła, a na głowie nie miał jednej, lecz cztery pary oczu! No tak, taka modyfikacja to mały pikuś dla elfa, który pół swojego życia badał różne gatunki zwierząt. Sokół od razu poderwał się do lotu.

W tym czasie, Elanor skończyła etap skupienia i wyciągnąwszy ręce przed siebie wypowiedziała zaklęcie stwarzające bioluminescencję. To, co zobaczyli wryło ich w ziemię. Dookoła nich rozbłysło całe powietrze! Wokół nich roiło się od mikroskopijnych, unoszących się w powietrzu pyłków. Gdyby ich formy astralne oddychały, te małe, niewidoczne pyłki już dawno dostałyby się im do płuc.

– Co to jest? – Leilani próbowała dotknąć jednego z ogników, zapominając, że w formie astralnej nie może tego zrobić.

– Wygląda na grzyby. Zarodniki grzybów. – odparła Elanor – Piękne. Ciekawe, czy trujące?

– Znalazłem coś! – przerwał Faedorr, wskazując palcem w dal. Widocznie łączył się mentalnie z sokołem i z wysoka podejrzał coś interesującego – Zdaje się, że w tamtą stronę są jakieś konstrukcje. Powiedziałbym nawet, że wyglądają jak budynki.

– Budynki?! Pokaż! – usłyszeli w głowach, a oczy kapitana znów zajaśniały. – To może być oznaka obcej cywilizacji! Natychmiast idźcie to sprawdzić!

Padł rozkaz z bazy i nikt nie zamierzał go kwestionować. Ekscytacja tym odkryciem dotknęła każdego, więc ruszyli prędko. Vamir zapowiedział, że połączy się ponownie za kilka godzin, gdy dotrą na miejsce.

Gdy maszerowali, przenikając przez morze świetlistych zarodników, te powoli zaczęły tracić swój blask. Zaklęcie zaczynało schodzić, ale raczej Elanor nie będzie rzucać kolejnego, gdy powietrze dookoła zmieni się z powrotem w przezroczyste. Gdy mijali kolejny głaz wulkaniczny, Leilani odezwała się.

– Przypomnijcie mi, jaka jest nazwa tej planety?

– W dokumentacji figuruje jako S228 23PK – odpowiedziała Elanor – Dwudziesta trzecia planeta kontrolowana przy słońcu numer dwieście dwadzieścia osiem. Oczywiście numerowanie zgodne już z nowym standardem. Po staremu to byłoby…

– Cynnea! – pisarka weszła w słowo.

– Cynnea? Ale dlaczego?

– Cóż, Ea, to nazwa naszej planety, ale to słowo staroelfickie oznaczające po prostu życie. Tutaj jest pełno życia w samym tylko powietrzu na środku pustkowia, więc można powiedzieć, że to takie… królestwo życia, nie? Królestwo, czyli cynn. Stąd Cynnea! Ogarniacie, czy tylko ja znam staroelficki?

– Ooo, terefere Lei! Takie nazwy, to każdy potrafi!

– To jaką masz propozycję, Amarant?

– Hmm… Może… Tego… Może to będzie nasz nowy dom kiedyś, w przyszłości. No to może cynndom?

– Może jak? Haha! Amarant, wiesz co? Ty weź sobie to cynndom wytatuuj na klacie, będzie pasować do tego twojego ortodonty.

 

Faedorr [T+3h13m]

Trzeba było powiedzieć Vamirowi, że jest problem, ale gdy próbowali, nie mogli się z nim połączyć. A przecież ich szef powinien być cały czas przy nich, gdy pozostają na misji! Może coś blokuje sygnał? Nie, to przecież niemożliwe. Dlaczego więc, nie ma od niego odzewu? Dlaczego Ea nie odpowiada?

Problem, a zarazem decyzja, która ich czekała nie mogła być podjęta przez astralonautów, a powinna właśnie przez bazę na ojczystej planecie. Oto faktycznie, znaleźli się na obrzeżach miasta, a raczej tego, co z miasta zostało, ale to, co tam spotkali nie mogło pozostać bez uwagi bazy.

Teren dookoła był pokryty szarym puchem grzybich zarodników. Niewidzialnych w powietrzu, ale gdy nagromadziło się ich dostatecznie dużo, pokrywały wszystko na swojej drodze. Elfowie znajdowali się teraz jakby na drodze wjazdowej do miasta. Nie było żadnej bramy do aglomeracji, a sama droga w zasadzie była niewidoczna, ale po lewej i po prawej stronie, w regularnych odstępach zaczęły pojawiać się kolejne budynki. Większość z nich była tak zniszczona, że do niczego się nie nadawała, ale zaskakujące było to, że od razu dało się poznać, że w tym miejscu stoi jakaś wiata, a ten to pewnie mały schowek, za to w tym większym pewnie ktoś mieszkał. Budowle o kształcie prostopadłościanów, z wyciętymi oknami, były co prawda mocno zniszczone, część z nich nie miała nawet ściany, albo dwóch, ale w tym całym zniszczeniu nadal dało się je łatwo rozpoznać. To były budynki użytkowe i mieszkalne.

Każde z nich zapewne inaczej podeszołby do tego znaleziska. Najsensowniejsze hipotezy stawiałaby Elanor. Pewnie wysnułaby wniosek, że obcy mają formę elfoidalną, bo elfy w swoich społecznościach też żyją przecież w domach, z których część trafia się kwadratowa i kanciasta.

Po Amarancie za to można byłoby się spodziewać, że zacznie się zastanawiać, co mogło spowodować zniszczenie tych budowli? A raczej, jaki wybuch mógł to zrobić? I skąd szła fala uderzeniowa?

A Faedorr? Ten facet dla Leilani pozostawał zagadką. Na pierwszy rzut oka widać było, że to żołnierz. Twardy, konkretny, wymagający. Niewiele mówił, ale jeśli już się wypowiadał, to zawsze jako rozkaz. Jednocześnie, nie wywoływał uczucia dystansu, czy dyskomfortu w relacji. Wręcz przeciwnie, przy nim, miało się wrażenie bezpieczeństwa. Jak gdyby wiedział, co trzeba robić w danym momencie. Niczym podręcznikowy lider, któremu można zaufać.

Ale Leilani wiedziała, że to tylko fasada. Przypomniała sobie rozmowę z Faedorrem po kłótni z Vamirem. To, co jej wtedy powiedział i pokazał… Postawił na głowie całe wyobrażenie elfki o tej misji i o nim samym. Nagle, silny i męski żołnierz stał się paranoicznym fanatykiem!

Leilani nie wiedziała, co może myśleć taki elf. Nie potrafiła go rozgryźć ani w kontekście budynków, ani w kontekście zagrożenia, w jakim się znaleźli.

Jeszcze chwilę temu, gdy wchodzili do miasta, taka analiza sposobu myślenia innych członków ekipy mogła być cennym wglądem w osobowość postaci. Mogła, jednak tak się nie stało. Nie starczyło czasu, bowiem zza jednej ze ścian, coś wyszło.

Istota, nieco mniejsza od elfa, poruszała się niezgrabnie na czterech kończynach. Te przednie wyraźnie różniły się od tylnych i przypominały… Ręce. Stwór podpierał się nimi i sunął w jakieś sobie tylko znane miejsce. Nie miał futra, a z części jego skóry odchodziły płaty naskórka zniszczonego przez czas i prawdopodobny brak higieny. Obcy zatrzymał się i podniósł głowę. Ich oczom ukazała się… Twarz! Potwór miał twarz! Nie przypominała jednak elfiej twarzy. Głowa była bardziej okrągła, a oczy, nos i usta, wszystko jakby spłaszczone, zduszone obok siebie.

Patrzyli chwilę na znieruchomiałego obcego, a ten jakby patrzył na nich.

– Faedorr, czy on się nam przygląda? – szepnęła Leilani.

– Niemożliwe – odpowiedział elf, jakby półgłosem. – Jesteśmy w formie astralnej. Żywe organizmy nie mogą nas zobaczyć, usłyszeć, ani poczuć.

– Ale ten jakby… – pisarka nachyliła się do przodu i momentalnie stwór przeniósł na nią wzrok! Wszyscy się wzdrygnęli, a Amarant wyciągnął do przodu ręce i wycelował w obcego dwa palce wskazujące.

– Kapitanie, proszę o pozwolenie na otwarcie ognia.

– Odmawiam! Spokojnie wszyscy. Niech nikt się nie rusza! Musimy to skonsultować z bazą. Halo Ea? Vamir, jesteś tam?

Nic. Żadnego głosu w ich głowach. Faedorr zmielił przekleństwo w ustach, a w oczach widać było zdenerwowanie. Leilani wiedziała, że do kapitana dotarło w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli.

Obcy przeskakiwał wzrokiem, to na jedno, to na drugie. Nie łapał jednak kontaktu wzrokowego, a jakby patrzył przez nich. Zdawało się, jakby nie do końca widział obecne astralnie elfy, które od początku spotkania zastygły niemal w bezruchu, nie licząc nachylenia się Leilani.

– Wygląda na to, że reaguje na ruch – skwitował w końcu kapitan. – Spróbuję go uśpić.

Powoli skierował dłonie ku ziemi i cicho wypowiedział zaklęcie. Z pomiędzy jego nóg pojawił się mały skorpion, który błyskawicznie zlał się z podłożem. Jego pancerzyk, niczym w kalejdoskopie zmienił barwę z jasnozielonej, na białawą. Idealny kamuflaż idealnego, cichego zabójcy.

Skorpion szedł powoli w stronę obcego, który nadal zdawał się jakby obserwować elfy. Powoli, po cichu pajęczak zbliżał się do ofiary, gdy nagle potwór obrócił głowę w jego stronę! Pułapka została wykryta, ale Faedorr nie dawał za wygraną i jego skorpion, teraz już szybciej, sunął w kierunku ofiary. Na próżno. Nie trwało to chwili, a obcy błyskawicznie złapał zwierzę, zdusił w dłoni i pożarł!

– Widziałem, że telson wbił się w rękę. Elanor, czy możesz wzmocnić truciznę, żeby szybciej uśpić tego delikwenta?

– Rozkaz kapitanie.

Elanor zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie. Stwór ani drgnął.

– Elanor?

– Kapitanie, zrobiłam, co pan kazał.

– Dlaczego nie ma efektu?

– Nie wiem? Spróbuję zobaczyć, co się tam dzieje.

Tę sztuczkę już znali. Podświetlenie wybranych komórek tak mocno, że blask prześwitywał przez skórę. Tym razem, dzięki Elanor zajaśniał układ nerwowy. Małe nitki wewnętrznego okablowania dotykające każdego narządu rozbłysły złotą barwą. Stwór z ciekawością równie wielką, co elfy oglądał teraz swoje żarzące się ręce.

– Nie… Nie rozumiem… – Elanor cofnęła się.

– Co się dzieje, Elanor? Trucizna nie zadziałała? Melduj!

– Nie, zadziałała, tylko… – elfka nie mogła znaleźć słów na to, co widziała. – Tam nie ma aktywności. Żadne impulsy nie przechodzą do mózgu, ani z mózgu nie wychodzą. W ogóle sam mózg jest martwy! Zero aktywności! Neurotoksyna miała zadziałać na nerwy i wyłączyć na chwilę układ, ale cały ten układ jest martwy!

A mimo to, stwór tam był. Żywy. I przestał obserwować swoją rękę. Jego wzrok znów powędrował na elfy. Przez moment obserwował każdego członka zespołu. W końcu, oczy zatrzymały się na Elanor, a źrenice powiększyły.

– Elanor, uciekaj! – zdarzył krzyknąć Faedorr zanim stworzenie rzuciło się w stronę elfki.

Odskoczyła, a obcy przebiegł obok, niczym wściekły odyniec. Zatrzymał się. Odwrócił. Zaczął szukać wzrokiem, a przecież Elanor stała nie dalej niż dwa metry od niego. Stała nieruchomo.

– Co jest, Faedorr? – spytała cicho Leilani – To coś nas w końcu widzi, czy nie?

– Wygląda na to, że reaguje na ruch – odparł spokojnie kapitan. – Skoro tak, to mam pomysł, jak go schwytać.

Elf zamknął oczy i wymamrotał pod nosem zaklęcie. Wysunął dłoń w przód, w stronę obcego i powoli zaciskał pięść. Dookoła istoty zdawał się pęcznieć pył leżący na ziemi. Coś się wolno ruszało, formując pętlę wokół celu.

– Wąż? Sprytne. Ale Faedorr, pytanie.

– Tak, Leilani?

– Dlaczego kazałeś Elanor uciekać? Przecież my tu nie możemy niczego dotknąć, ani nas też nic nie może.

– Przyzwyczajenie. Po prostu zobaczyłem rozszerzające się źrenice, charakterystyczne dla zwierząt szykujących się do ataku i… Krzyknąłem pod wpływem adrenaliny.

– Ale, jak to rozszerzające się źrenice, skoro Elanor powiedziała, że temu czemuś nie działa układ nerwowy?

– Nie wiem. Leilani, odpowiemy na to i pozostałe pytania, gdy już schwytamy okaz. Pozwól mi się skup…

Nie dokończył, bo obcy znów poderwał się do biegu! Ale tym razem parł prosto na Faedorra. Kapitan szybko skupił się na celu i poderwał z ziemi stworzonego węża. Nie zdążył. Olbrzymie ciało dusiciela potrzebowało chwili, by przyszykować się do ataku. Raptowne ruchy niestety nie wychodziły dobrze wężowi i obcy wywinął się z jego uścisku niczym uciekający kot. Mimo to, Faedorr skierował węża za nim.

Po chwili obcy był już przy elfie. Skoczył. Dowódca wyprawy drgnął jeszcze, jakby automatycznie chciał uchylić się. Przypomniał sobie jednak, że pozostaje w formie astralnej i nic mu nie grozi.

Stwór jednak zwalił się na elfa i przewrócił go! Przewrócił formę astralną! Po czym zaczął Faedorra gryźć po twarzy i po szyi!

Leilani pisnęła przeraźliwie. Elanor upadła na plecy. Faedorr krzyczał z bólu. W chaosie wydarzeń i dźwięków, słychać też było donośne:

– Giń!

Amarant postawił obcego w płomieniach. Zaklęcie samozapłonu zadziałało natychmiast i płonący stwór odskoczył od Faedorra, wywrócił się i zaczął miotać. Trwało to dosłownie chwilę, by z płomieni pozostało tylko czarne truchło potwora.

Faedorr leżał, trzymając się za szyję. Zdawało się, jakby chciał zatamować krwawienie, ale przecież żadna krew nie wydobywała się z formy astralnej. Pierwsza była przy nim Leilani, zaraz potem Elanor. Przekrzykiwały się wzajemnie, bo żadna nie wiedziała, co się dzieje, ani jak pomóc. W tej jednak sytuacji bardziej bezradna czuła się Elanor, która nie była w stanie zareagować magicznie w żaden sposób. Mówiła tylko raptownie, że to przecież niemożliwe, że ciała astralne nie mogą zostać tak zaatakowane, że ona nawet nie może sprawdzić jak poważne są obrażenia, bo przecież astral nie składa się z żywych tkanek!

W tym zamieszaniu nikt nie zauważył, że do kapitana i skupionych nad nim dwóch kobiet przypełznął wąż wyczarowany przez Faedorra. Skrył się w grzybowym puchu i gdy był już dość blisko… Zaatakował! Choć trzeba przyznać, że nie wyglądało to na przemyślany atak, a raczej na próbę oplecenia całej trójki elfów swoim potężnym cielskiem. Niewystarczającym jednak, by wziąć na raz aż trzy osoby i zamiast zdusić ciała ofiar, wąż ześlizgnął się z nich i wylądował niemal w całości na Faedorze, przytłaczając go grubym cielskiem.

Tak, to się znowu stało. Forma astralna weszła w interakcję z prawdziwym światem. Świat nie czekał, by skorzystać z okazji. Wąż otworzył paszczę najszerzej jak się dało, odsłaniając dwa jadowe zęby i wbił je z impetem w klatkę piersiową Faedorra.

Elfki odruchowo odskoczyły, a Amarant znów coś przeklął. Wycelował palcem w węża.

– Nie! Zranisz kapitana! Daj mi! – krzyknęła Elanor.

– Spokojnie El. – zmrużył oczy, jakby starał się w cos trafić i dodał wolno – Nie sraj ogniem.

Gdy to powiedział, z otwartej paszczy węża zaczął wydobywać się śmierdzący dym. Sam gad wywrócił oczy w górę, a po chwili wywinął cielsko. Nie żył.

– Coś ty mu zrobił? – zapytała Lei.

– Białko ścina się w sześćdziesięciu stopniach, więc podkręciłem temperaturę wewnątrz ciała. Usmażył się od środka.

Na raz odrzucili truchło, by zająć się Faedorrem. Ten, leżąc i dławiąc się powietrzem, jakby to była niewidzialna krew, zatrzymał wzrok na jednej z elfek i wyszeptał:

– Leilani.

Znała to spojrzenie. Tak samo patrzył na nią po jej kłótni z Vamirem, sześć godzin temu. Wtedy, gdy zdecydował się jej pokazać to, czego nie powinien.

Poszli wtedy do niższych kondygnacji bazy, pod wielką salę, na której przebywali mędrcy tworzący generator magii. Tam, znaleźli drobną kaplicę i kilka osób pozostających w modlitwie. Faedorr wyprosił wszystkich powołując się na swoje stanowisko w organizacji. Wyszli, a gdy kapitan upewnił się, że poza nim i pisarką nie było już nikogo, zdjął ze ściany ozdobną zasłonę. Leilani myślała, że jest tam tylko do celów dekoracyjnych, zawieszona na pustą ścianę, żeby uniknąć efektu niewykorzystanej przestrzeni. Nic bardziej mylnego. Gdy Faedorr ściągnął tkaninę, oczom Leilani ukazał się… Jej portret!

– Leilani – zaczął kapitan – ja naprawdę w ciebie wierzę. Nie tylko ja. Vamir i co najmniej kilku przedstawicieli zarządu też, przychodzimy tu regularnie odkąd pojawił się ten obraz. Przychodziliśmy tu codziennie od momentu, gdy cię znaleźliśmy, rozumiesz?

Milczała. Faedorr wziął to za prośbę o wyjaśnienia.

– To góra, zarząd naszej instytucji, Leilani. Od dawna przyglądali się tej planecie i robili plany o tym, jak można ją zbadać i co się na niej znajduje. Eksperymentowali też, oczywiście, z substancjami zakazanymi. Wdowi lotos, lunażerka, drospisolina halatoriańska, oni brali to wszystko, bo zależało im na wglądzie w tę planetę, Leilani. Liczyli, że osiągną wyższe stany świadomości dzięki tym narkotykom. I faktycznie, dzięki nim badania posuwały się naprzód, plany się kreowały, a cały projekt nabierał kształtu, aż do momentu gdy wszyscy… Wszyscy, rozumiesz, jak jeden mąż, w wizjach zobaczyli ciebie. Każdy z innego kąta, innej perspektywy i w innym kontekście, ale jedno było natychmiast jasne. Musieliśmy cię odnaleźć. Bo widzisz Leilani, sama ta wizja, to nie wszystko. Zaraz po niej, badając tę wizję na różne sposoby, przy technice psychografii pojawił się tekst. Wiesz jak brzmiał? He brenk andijaz thasi elfalt. Wiesz, co to znaczy, prawda? Ta, która zmieni ten świat.

Leilani parsknęła lekko i wzruszyła ramionami.

– Przepraszam kapitanie… Nie… Faedorr. Słuchaj, nie wiem co to za maskarada, ale wygląda słabo. Najpierw Vamir wyrzuca mi, że jestem sabotażystką, a po chwili ty mi pokazujesz mój portret i mówisz, że jestem dziewczyną z przepowiedni? Cholera, co to ma być? Plan na kolejną książkę dla młodzieży? Faedorr, ja mam dość tego, tego waszego traktowania elfów jak zasobów, tego myślenia tylko o misji, tego skrycia i wszystkiego, co ma ściśle tajne na okładce. I nie wierzę w ani jedno słowo, które powiedziałeś, a wiesz dlaczego? Bo ktoś wam ten staroelficki słabo przetłumaczył, ot co! Wiesz, co naprawdę oznacza ten tekst, który cytowałeś? He brenk andijaz thasi elfalt znaczy ona sprowadzi koniec temu światu elfów. Jest różnica, nie? I tylko nie mów mi, że drobna!

Faedorr próbował jeszcze coś dodać. Coś tłumaczyć. Nie słuchała go, a raczej nie chciała słuchać, nawet mimo wagi jego słów. Przepowiednia, sny, intryga, misja na obcą planetę, obraz, zarząd, Vamir, generator, Faedorr, ona sama. Tych puzzli było za dużo, ale jedno do Leilani dotarło. Gdy Faedorr, podobnie jak wcześniej Vamir, zaczął tłumaczyć jej brak zrozumienia tym, że nie ma głębokiego połączenia z magią, tak jak wszystkie elfy, które naturalnie rozumieją znaczenie przepowiedni, wtedy Leilani zrozumiała, że to faktycznie nie jej misja. Paradoksalnie, bo przed chwilą dowiedziała się, że przeznaczona jest jej wielkość, ale sama naprawdę nie chciała już brać w tym udziału. A fakt, że nie miała wyjścia i musiała udać się na misję? Niech to w takim razie będzie tak obojętna dla niej misja, jak to tylko możliwe. Zero zaangażowania. Zero!

Od tamtego postanowienia minęło sześć godzin. Leilani klęczała nad Faedorrem, on szeptał jej imię, a wzrok wypełniony miał wiarą. Umierał, wiedziała że umierał, chociaż nikt nie rozumiał jak. I o ile dla pozostałych członków wyprawy oznaczało to stratę mentora i dowódcy, to dla Leilani była to również strata wyznawcy, który być może jako jedyny rozumiał, czym tak naprawdę jest ta misja i co to wszystko ma znaczyć.

– Halo misja? – odezwał się głos w ich głowach. No tak, oprócz Faedorra jest jeszcze Vamir. On też wie, co się tu naprawdę wyrabia. Tylko, że nie jest tak przyjacielski. Trudno, pora pogrzebać animozje

– Vamir! – odpowiedziała Leilani – zostaliśmy zaatakowani, Faedorr chyba umiera. Gdzie ty cholera byłeś, co?! Potrzebowaliśmy cię!

Tyle z tego pogrzebu.

– Nastąpiła awaria generatora. Straciliśmy wiele jednostek.

– Jak wiele?

– Nieważne. Zarządzam ewakuację. Wracajcie.

Każde z elfów złożyło ręce, jak do modlitwy. Leilani pomogła to zrobić Faedorrowi. Wszyscy zamknęli oczy i wspólnie wypowiedzieli zaklęcie ewakuacyjne, numer sto.

Nic się nie stało.

Zrobili to jeszcze raz.

Nic.

– Kurwa, Vamir! – krzyknęła pierwsza Leilani. Za nią pozostali. W głowach czuć było panikę.

– Zostaniemy tu. I zginiemy!

– Jak to nie możemy wrócić?! To niemożliwe!

– A kapitan? Chociaż jego stąd zabierzcie!

– Dlaczego nam to robicie? Dlaczego nie chcecie nas ratować?

– Przeklęto nas. Jesteśmy przeklęci!

– Vamir, nie wiem, ile ci płacą za takie numery, ale jak wrócę, to się policzymy.

Dyrektor słuchał, ale nie komentował. Nawet nie zauważyli, gdy oczy Faedorra zmieniły kolor na jasny, a on sam zaczął obserwować otoczenie. Gdy emocje nieco opadły, oczy kapitana znów poczarniały, a Vamir odezwał się w głowach elfów.

– Przepraszam was, ale nie mam odpowiedzi. I jestem tak samo zaskoczony, jak i wy. Misja okazała się fiaskiem i teraz skupiamy pełnię sił na ratowaniu was. Po pierwsze, musicie wejść głębiej do miasta i odszukać tam szpital. Musi tam być szpital, w końcu to miasto! Albo coś podobnego, jakieś bezpieczne miejsce, gdzie będzie można położyć Faedorra. Jego życie jest teraz dla was priorytetem.

– Nie… – przerwał niespodziewanie kapitan.

– Słucham? Faedorr? – glos Vamira, przed chwilą prędki i pewny siebie, teraz jakby zmiękł.

– Leilani… – niemal wykaszlał to imię – Przejmujesz dowodzenie. Przekazuję ci swoje zasoby…

– Nikt nikomu nic nie przekazuje! A już na pewno Leilani nie obejmie dowodzenia, nie ma na to mojej zgody, Faedorr!

– Vamir… Uspokój się… Ty wiesz… Leilani… Zaklęcie numer dziewięćdziesiąt dziewięć!

Słowa padły i niemal natychmiast ciało astralne Leilani otoczył dodatkowy blask wzmocnionej aury. Jednocześnie, Faedorr stopniowo zanikał. Każdy wiedział, co się stało. Przedostatnie zaklęcie w arsenale członków misji było tak naprawdę poleceniem przepisania jednostek generatora magii na inną osobę. I Faedorr właśnie oddał swoje życie, a wraz z nim trzysta szesnaście jednostek z generatora elfce, która nie potrafiła korzystać z magii.

 

Konspiracja [T+7h14m]

Pokłócili się, bo nic nie szło tak, jak powinno. Pożarli się z Vamirem, starli się między sobą. Padły słowa, których każde z nich potem żałowało, ale nie mogło już cofnąć. Na chwilę otworzyli się przed sobą i każde pokazało to, co chowa w sobie najmocniej. Lęki, skrywane uprzedzenia, opinie, których do tej pory wstydzili się powiedzieć. Cienie z mrocznych zakamarków duszy. A wszystko przepełnione tonami głupich fraz, nic nie znaczących słów i sentencji rzucanych w przypływie chwili ze złością na wiatr.

W kłótni, nadal wypełniali polecenia z ojczystej planety. Znaleźli szpital, a przynajmniej to, co wyglądało na szpital, i się w nim ukryli.

Gdy udało się zarządzić odpoczynek, każde z nich na swój sposób radziło sobie ze stresem i przepracowaniem niedawnych wydarzeń. Amarant szybko stwierdził, że pójdzie sobie postrzelać z dachu, bo musi się jakoś wyżyć. Od tamtego czasu ciszę przerywały odgłosy jakby gromu błyskawicy albo niewielkiego wybuchu. Elanor, którą podczas kłótni z Leilani Vamir wyznaczył na nową dowódczynię, skuliła się w kącie największego pomieszczenia, prawdopodobnie poczekalni, i bez słowa pozwalała łzom spływać po policzkach. Leilani natomiast cały czas nerwowo chodziła w tę i z powrotem. W głowie miała mętlik. Tyle rzeczy na raz, tyle spraw, zagadek. Do tego na pewno jest jakiś klucz i z jakiegoś powodu jej umysł każe analizować te wszystkie elementy. Na pewno da się to zrozumieć, rozgryźć, a potem wrócić na planetę. Tak, powrót na Eę to teraz najważniejsza sprawa. Tylko jak to zrobić, skoro nie mogą wrócić do ciał? Co może ich blokować?

Kolejny wybuch dochodzący z góry przeciął ciszę i Leilani zrozumiała, że nie da rady tak myśleć. Cholerny dzieciak musiał sobie postrzelać, a ona nie mogła już więcej wytrzymać tych odgłosów. Po co w zasadzie to robi? Co chce osiągnąć tym szczeniackim strzelaniem? I w ogóle, po co przydzielili takiego młokosa do tej misji?

Chwileczkę! No właśnie, po co?

Obróciła się na pięcie i zwróciła ku Elanor. Elfka doszła już do siebie i jakby czekała na rozmowę z Leilani. Medyczka miała ręce założone za plecami i poważnym wzrokiem patrzyła na kompankę.

– Elanor – zaczęła pisarka – co wiesz o Amarancie?

– Co masz na myśli? – odparła wyraźnie zaskoczona elfka.

– Konkretnie, chodzi mi o to, dlaczego to właśnie jego przydzielono do tej misji? Pomyśl, przecież założenie było takie, że ciał astralnych nie da się zranić. Nikt nie spodziewał się, że trafimy tu na istoty, które będą w stanie nas zaatakować. To znaczy, w pierwotnym założeniu nic nam nie groziło. A jednak, wysyłają z nami wojownika, który potrafi każdego spalić na popiół. Czy to nie jest dziwne?

– Leilani wiesz, to chyba jednak błędny trop. Jeśli chodzi o decyzje kadrowe, to jednak ty jesteś nadal na pierwszym miejscu na liście tych niezrozumiałych. Amarant jest za to dzieckiem wysoko postawionych polityków, a do tego celebrytą. Jego udział powszechnie traktuje się jako pokazówkę pod publiczkę. Genialne dziecko będzie wśród pierwszych elfów, które zbadają obcą cywilizację. Takie nagłówki podobają się zarządowi, to tyle.

– Ja wiem, rozumiem, ale posłuchaj. Co jeśli to nie jest do końca prawda? To tylko teoria, ale co jeśli ktoś wiedział o tym, że może grozić nam niebezpieczeństwo i celowo dał tu wojownika?

– To by znaczyło, że Cynneę ktoś musiał zbadać wcześniej. A to, jak wiemy nieprawda. To my jesteśmy pierwsi. Zresztą – Elanor przerwała na chwilę i odchrząknęła oczyszczając gardło. To było dziwne, bo przecież w ciele astralnym nie trzeba było tego robić – Leilani, jest tu coś ważniejszego, co chcę ci pokazać.

Zaintrygowana Leilani podążyła za gestem dłoni Elanor i wkrótce obie znalazły się w kolejnym pomieszczeniu. Było zniszczone. Podłogę i resztki mebli pokrywał biało-szary pył, a ściany i sufit wyraźnie ujawnialy oznaki walki z pożarem w przeszłości. Jedynym elementem wyróżniającym się spośród pozostałych była stojąca pod ścianą szafa. A przynajmniej coś, co ją przypominało. Była zrobiona z jakiegoś metalu i wyraźnie wytrzymała zetknięcie z ogniem, pyłem i czymkolwiek więcej, co zniszczyło w przeszłości pozostałą część pomieszczenia. Elanor podprowadziła towarzyszkę pod drzwi szafy. A następnie oplotła palcami dłoni coś, co przypominało gałkową klamkę i… Pociągnęła za nią! A drzwi otworzyły się piszcząc niczym klaun z pozytywki.

Leilani stanęła jak wryta.

– Jak to zrobiłaś? – zapytała – To jakieś zaklęcie?

– Nie. – Elanor spoglądała jej głęboko w oczy starając się podkreślić szczerość oraz powagę sytuacji. – Odkryłam, że w formie astralnej możemy na tej planecie dotykać rzeczy.

– Nie! – Leilani podkręciła głową z niedowierzaniem niczym małe dziecko gdy ogląda pokazy iluzji. – Przecież to niemożliwe!

Faktycznie, forma astralna pozwalała na przebywanie poza ciałem nawet na astronomicznych odległościach mierzonych w milionach lat świetlnych. Elf w tej postaci był jednak duchem, który nie może wchodzić w interakcje z odwiedzanym światem. Owszem, podstawy bytności astralnej były podobne do życia w ciele. Nadal trzeba było chodzić, a elf nie przenikał przez grunt pod nogami, czy nie przechodził przez ściany (chociaż to drugie akurat dało się obejść po odpowiednich sterowanych medytacjach). Niemożliwe było jednak dotykanie żywych stworzeń oraz przedmiotów znalezionych podczas eksploracji obcej planety. I tutaj żaden trening już nie pomagał, tak po prostu działał astral. Było się duchem i już. Dlatego zresztą, główną gałęzią magii studiowanej i praktykowanej przez adeptów podróży astralnych była ontologia – magia tworzenia. Dzięki niej, problemy takie jak np. podnoszenie próbek do badań, czy same badania można było wykonać bez większych kłopotów. Ot, wystarczyło wyczarować coś, co zrobi za nas pracę. Tak było od zawsze, tak działali wszyscy.

Teraz jednak okazało się, że możliwe jest otwarcie tej szafy tak, jakby było się tu ciałem, nie duchem!

– W sumie, ma to sens – stwierdziła Leilani ze wzrokiem wciąż wbitym w drzwi szafy.

– Jak to? – zdziwiła się Elanor.

– Ten stwór. Ten, który zaatakował… – zawahała się. – Zabił Faedorra. On mógł nas dotknąć. Nie miał z tym najmniejszego problemu. Wygląda więc na to, że na Cynnei formy astralne mogą wchodzić w interakcję z otoczeniem. Po prostu.

– Powinnyśmy to zaraportować Vamirowi. – Elanor już przymykała oczy, by skupić się na wywołaniu dyrektora misji, gdy Leilani jej przerwała.

– Poczekaj! – powiedziała – Dajmy sobie jeszcze chwilę na zbadanie sytuacji. Możemy na przykład sprawdzić, co w zasadzie jest w tej szafie.

Sięgnęła ręką do środka i z jednej z półek wyciągnęła coś, co przypominało zbindowany plik kartek. Tak, to definitywnie był papier, tylko jakby zrobiony z innego materiału. Bardziej śliski i delikatniejszy niż to, co mieli na ojczystej planecie Ei. Leilani otworzyła znalezisko i uchyliła pierwszą stronę. Momentalnie zdała sobie sprawę z tego, że to nie koniec niespodzianek.

W środku znaleziska był napis. Definitywnie napis. O tym, że kiedyś żyła na Cynnei rozumna cywilizacja wiedzieli już od dawna, w zasadzie jeszcze przed startem misji, a gdy tylko tu dotarli, to ślady zabudowań odkrył sam Faedorr. Teraz jednak dwie podróżniczki miały się przekonać o skali rozwoju cywilizacji, a ta była nie z tej ziemi.

Dosłownie.

– El… Elanor. – Leilani przełknęła ślinę, jakby nagle zaczęła się czymś denerwować. – Tu.. to jest napis… On jest w staroelfickim.

– Jak to? – medyczka aż podskoczyła, nie kryjąc zaskoczenia.

Faktycznie, był to język staroelficki. Chociaż nie do końca, bo czcionka, składnia i litery były jakby jakieś inne. Jakby była to wariacja na temat języka staroelfickiego. Trudna wariacja, należało od razu dodać, ale tytułowa strona była na tyle zwięzła, że Leilani zdołała odszyfrować napis bez potrzeby długiego analizowania go, ani użycia pomocy naukowych. Była jednocześnie pewna, że aby odszyfrować całość dokumentu, czas i pomoce naukowe będą niezbędne. A czuła, że będzie musiała odszyfrować to, co jest w środku. Tytuł bowiem brzmiał Instrukcja Obsługi.

Przewracały kolejne kartki. Uderzyły ich kolumny tekstu, którego nie rozumiały oraz powklejane gdzieniegdzie szkice i ilustracje. Rozpoznały schemat budynku, w którym się znalazły i ze zdziwieniem odkryły że kilkupiętrowy szpital ma więcej kondygnacji podziemnych, niż tych ponad gruntem. Najprawdopodobniej też nie był to żaden szpital, tylko coś w stylu ośrodka badawczego. Widziały, że na ostatnim, zakopanym głęboko w ziemi, piętrze nie zaznaczono planów, a tylko zamalowano korytarze na czarno. Zupełnie jakby ktoś chciał ukryć to, co się tam znajdowało.

Wyszły z pomieszczenia i wróciły do głównego korytarza z zamysłem ściągnięcia z góry Amaranta. Już idąc w stronę schodów obie podskórnie zdały sobie sprawę, że coś jest nie tak. Pomimo, że ich myśli krążyły wokół tajemniczego odkrycia, obie zorientowały się, że nie słyszą już grzmotów i wybuchów dobiegających z czarującego na dachu młodzika. Zamiast tego, dochodziły do nich coraz głośniejsze dźwięki przyspieszonego oddechu.

To Amarant zbiegał z góry.

– Szybko! – zawołał – Uciekamy! Za mną!

Przebiegł między elfkami nie oglądając się za sobą. W tyle zostawił nie tylko je, ale i drzwi wejściowe do budynku. Drzwi, które teraz otworzyły się z hukiem!

Na zewnątrz były stwory podobne do tego, który zaatakował ich na skraju miasta. Nie dwa, nie trzy, ale całe gromady. Przez otwór w drzwiach nie było widać nic poza kolejnymi ciałami obcych, kotłującymi się w chęci dostania się do środka. Teraz im się udało. Teraz, te pierwsze zaczynały już biec w stronę astralonautów.

– Chodu! – krzyknęła Leilani i zagarnęła Elanor do biegu.

Uciekały goniąc za Amarantem, który zgrabnie skręcał w coraz mniejsze i węższe korytarze. W lewo, w prawo, znowu w prawo i znów w lewo. To na nic, za elfami nadal podążał narastający dźwięk sapiącej, dyszącej i diablo szybkiej pogoni obcych stworzeń. Żaden z elfów nawet za siebie nie spojrzał, ale wiedzieli, że ich życie wisi na włosku, bo mogą być lada moment dogonieni!

– Tutaj! Za mną! – krzyknął nagle wysunięty na przedzie Amarant, po czym nastawiając bark otoczony astralną zbroją wbiegł na zamknięta drzwi i je wyważył. Chwilę potem do małego pomieszczenia za drzwiami wpadły Leilani i Elanor. Amarant szybko zamknął przejście za elfkami i zablokował je, przerwacając stojącą obok białą metalową szafę, która uniemożliwiła ponowne otwarcie drzwi. Chwilę potem słychać było napierający z zewnątrz tłum obcych.

Nie zważając na to, Amarant przeszedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie na ścianie widniały kolejne, tym razem rozsuwane drzwiczki. Przez myśl Leilani przeszło, że lepszym określeniem byłoby "okiennice" z uwagi na niewielki rozmiar otworu, ale gdy Amarant złapał i rozepchnął oboje skrzydeł okazało się, że po drugiej stronie nie ma wyjścia na zewnątrz. Jest czarna dziura z dwoma zwisającymi w środku sznurami.

– Dalej! Wskakujcie do środka! – poinstruował Amarant, a one nawet nie miały czasu, by zastanowić się co robią.

Elanor pierwsza przeszła przez otwór, złapała się liny i zawisła. Spojrzała w górę.

– Tu jest jakaś blokada, nie wejdziemy na górę – oznajmiła.

– To schodź na dół – warknął Amarant. – Leilani, teraz ty, dajesz!

Leilani posłusznie wpełzła przez otwór i jedną ręką chwyciła się ostatniej wolnej liny. W drugiej ręce trzymała znalezioną Instrukcję, której mocno nie chciała zgubić. Gdy jednak odepchnęła się od brzegu, by zawisnąć na linie, okazało się, że jej chwyt nie jest aż tak silny. Zakołysała się i straciła równowagę. Instynktownie wypuściła z ręki plik zbindowanych notatek, by chwycić się liny oburącz. Kartki poleciały w ciemność na sam dół.

– Musimy je odzyskać – Leilani dała znać Elanor, po czym zaczęła nieco nieudolnie opuszczać się na linie. W ten sposób zrobiła też miejsce dla Amaranta, który skorzystał z okazji i uczepił się liny w miejscu, gdzie przed chwilą była pisarka.

Na górze kotłował się tłum stworów, a elfy uciekały linami w dół.

W pewnym momencie, gdy było już pewne, że horda nie podąża za nimi, Elanor zatrzymała się. Wraz z nią zatrzymała się też pozostała dwójka.

– Co się stało? Dlaczego stoimy? – zapytał Amarant.

– Zdałam sobie z czegoś sprawę – zaczęła Elanor wpatrując się w martwy punkt przed sobą. – Skąd wiedziałeś gdzie masz iść?

Leilani o mało nie puściła się liny i aż zawyła z szoku. Nagle dotarło do niej to, na co powinna zwrócić uwagę już wcześniej, ale była zaprzątnięta Instrukcją Obsługi. Nie zauważyła, że to Amarant poprowadził je przez drogę ucieczki. Mało tego, wyglądało to właśnie tak, jak gdyby z jakiegoś powodu doskonale wiedział gdzie ma się kierować.

– Dobra – westchnął elf – i tak jesteście na to zbyt podejrzliwe. Znałem drogę, bo byłem już tu wcześniej, dobra? Byłem już na Cynnei.

 

Dyrektor [T+6h30m]

Kwaśny deszcz padający za oknem oraz dokuczliwa zgaga odpowiadały dzisiejszemu humorowi Vamira. Siedząc przy kawiarnianym stoliku w części jadalnej ośrodka badań kosmicznych, zastanawiał się nad kilkoma rzeczami na raz, chcąc rozruszać umysł przed wzięciem na swoje barki bardziej karkołomnych zadań. W tej chwili zastanawiał się i analizował, jak to jest możliwe, że elfy, rasa tak bardzo kulturowo zbliżona do natury, doprowadziła do powstania zbliżającej się katastrofy klimatycznej? Jak to się dzieje, że warstwa ozonowa atmosfery z roku na rok staje się coraz bardziej uboga i jak to jest, że tworzące się przez to kwaśne deszcze najczęściej padają na uprawy roślin, które gdyby dano im szansę wyrosnąć, mogłyby naprawić problem z dziurą ozonową? Niestety, takiej szansy im nie dano. Vamir miał wrażenie, że cokolwiek robiły elfy, by zmniejszyć zagrożenie klimatyczne, obracało się to w proch. Żadne kolektywne działania z jakiegoś powodu nie przynosiły skutku.

Bransoletka na nadgarstku zabrzęczała i wyrwała Vamira z rozmyślań. Zresztą, one i tak były bezproduktywne. Powinien się zająć przecież misją i ratowaniem astralonautów oraz jednostek w generatorze. To było jego główne zadanie.

Dyrektor spojrzał na wibrujące urządzenie. Drżał jeden z kamyków doczepionych złotym drucikiem do skórzanej opaski. Żółty topaz. Ktoś chciał podjęcia od niego ważnej decyzji. Musiał ruszać do centrum dowodzenia.

Gdy dotarł na miejsce, czekał już na niego jeden z asystentów, który ostrożnie podał mu półprzezroczystą teczkę z raportem w środku. Vamir zauważył, że asystent stara się przy tym ukryć lekkie drżenie rąk. Oho! To chyba coś naprawdę poważnego.

– Dobra – zaczął Dyrektor misji, rzucając przygotowane dokumenty na biurko – nie mam zamiaru tego czytać. Po prostu powiedz mi, co się dzieje?

Asystent, chyba jeszcze młodszy od Amaranta, przełknął ślinę i przez chwilę zbierał myśli. Wreszcie, po kilku sekundach podniósł głowę, spojrzał w sufit, nad głową Vamira, i zaczął:

– Trzy sprawy, panie Dyrektorze. Pier… Ekhm… Pierwsza, w ciągu ostatnich dwóch godzin padły kolejne cztery jednostki generatora.

– Ile to już łącznie? – przerwał Vamir.

– Dwa… Dwadzieścia osiem, panie dyrektorze. Zespół zaklinaczy opracował już zaklęcia, o które pan prosił. Jesteśmy gotowi do defragmentacji, ale zgodnie z tym, co zakładaliśmy takie działanie odetnie generator od astralonautów. A raczej astralonautów od generatora. Przez jakiś czas nie będą mogli korzystać z magii. Procedować?

Minęło kilka sekund, w trakcie których Vamir rozsiadł się w obrotowym fotelu, po czym odpowiedział.

– Nie. Nie możemy pozbawić ich dopływu magii, nie w tej chwili. Leilani… Eh… Nie poradzą sobie. Niech zaklinacze dopracują czar tak, by nie wymagał odcinania naszego składu od zasilania.

– Tak jest – odparł asystent i zanotował coś w zeszycie, który miał ze sobą. – Kolejna sprawa, jest wiadomość od pana Amaranta, kanałem zaszyfrowanym. Kod trzydzieści trzy. Wywołuje pana. Zechce pan odpowiedzieć?

– Gdzie pojawił się kod?

– Magiczny tatuaż z numerem trzydzieści trzy pokazał się na czole pana Amaranta. Kod trzydzieści trzy, to zgodnie z procedurami prośba o kontakt z dyrektorem misji.

Magiczny tatuaż. Vamir przypomniał sobie, gry ustalali z Amarantem kontakt właśnie za pomocą tego narzędzia. To miał być ich prywatny kanał służący do tego, by w razie potrzeby Amarant mógł wywołać przełożonego i przekazać mu istotne informacje w dyskretny sposób. Podczas ustaleń Vamir zapytał astralonautę gdzie na ciele pojawi się ów tatuaż. Amarant z uśmieszkiem zbył go wtedy mówiąc, żeby się o to nie martwił i że coś wymyśli. I wymyślił! Tatuaż na czole. Świetny, dyskretny sposób na kontakt. Vamir aż wywrócił oczami. Kanał zaszyfrowany, nie ma co. Ehh, ten dzieciak kiedyś ich wszystkich wpakuje w tarapaty.

– Dobrze – dyrektor wstał z krzesła– idę na salę i się z nim połączę.

– J… Jest jeszcze coś – głos asystenta zadrżał jak nigdy wczesniej. – Panie dyrektorze… Bo… Bo to…

– No wyduśże to z siebie!

– Bo zbliża się konferencja prasowa! I trzeba coś powiedzieć dziennikarzom. Już się zbierają, chociaż do startu mamy jeszcze około dwudziestu minut. Ko… Kogo mamy zapowiedzieć?

Vamir głęboko westchnął i z powrotem opadł na fotel.

– Mnie. Ja przed nimi wystąpię.

***

Połowa przedstawicieli mediów obecnych na sali miała na sobie wciąż antydeszczowe poncza, chroniące przed żrącymi właściwościami opadów. Ci przyszli tutaj widocznie przed chwilą i nawet nie pokusili się o odwiedzenie szatni. Cóż, według Vamira gdy ktoś pojawiał się na ostatnią chwilę, powinien jako ostatni czerpać korzyści ze spotkania. W głowie ustalił więc kolejkę do zadawania pytań i owa kolejka miała naprawdę długi, długi ogon. Druga połowa dziennikarzy czekała grzecznie w eleganckich garsonkach i garniturach, ale ich zmęczona mowa ciała zdradzała, że musieli już tak czekać od dłuższego czasu. Nimi Vamir również pogardzał. Jeśli tylko siedzieli tu i czekali, to nie robili poza tym nic pożytecznego, marnowali tylko czas i zajmowali przestrzeń. Patałachy. Gdyby to sam Vamir byłby dziennikarzem, gdyby tylko jego kariera potoczyła się inaczej, to on by już im wszystkim…

– Przed państwem dyrektor misji. Powitajmy Vamira wielkimi brawami! – spiker zapowiadający nie dał Vamirowi dokończyć myśli. Musiał stanąć przy ambonie i opowiadać na prędce sklecone kłamstwa i dyrdymały.

– Nasi astralonauci – zaczął – wylądowali na planecie!

Chór oklasków i wiwatów przeszedł przez salę. Vamir przekrzykując hałas dopowiadał jeszcze:

– Wszyscy przeżyli podróż! Jesteśmy z nimi w ciągłym kontakcie! Zgodnie z naszymi przewidywaniami, natrafili też na ślady pozaeańskiej cywilizacji!

Podekscytowanie dziennikarzy sięgało zenitu. Wyciągali notesy i na prędce notowali słowa dyrektora jak szaleni. Inni rzucali się sobie w objęcia. Ktoś rozpłakał się ze szczęścia. Vamirowi przez myśl przeszło, że być może tak właśnie by się czuł, gdyby to, co mówił było prawdą.

Chciał zejść już ze sceny, ale wiedział, że to niemożliwe. Zamiast tego, gestem uspokoił tłum i zaprosił do zadawania pytań. Ci w ponczach na końcu.

– Czy napotkano już obcych?

Co za głupie pytanie, oczywiście że nie spotkano żadnych obcych, a nawet jeśli to przecież nikt o zdrowym rozumie się do tego nie przyzna w trakcie trwania misji! Kto w ogóle zadaje takie pytania? Wektor lariański? Ta gazeta schodzi na psy, naprawdę.

– Jak się mają astralonauci? Jakie mają nastroje?

Gdyby wrócili do swoich ciał, pewnie rzuciliby się na Vamira z nienawiścią w oczach. Niestety, trzeba było ich jakoś ściągnąć. Jednocześnie, było to niemożliwe. Jak się mają astralonauci? To zależy. Porównując ich stan do stanu jednostek, które zginęły w generatorze magii, to astralonauci mieli się całkiem nieźle.

– Jak wygląda sprawa z generatorem magii? Czy wytrzyma całą misję?

No i wywołaliśmy wilka z lasu. Oczywiście, że wytrzyma całą misję, bo misja już nie istnieje, ty tępa elfia kupo! O to właśnie cały czas walczymy, żeby wytrzymał i żeby z czasem śmierć nie pochłonęła wszystkich jednostek!

Oczywiście, te uwagi i odpowiedzi Vamir wypowiadał w myślach. Na zewnątrz, ze szczerym uśmiechem mówił dokładnie to, czego oczekiwała prasa. Że nie, że obcych jeszcze nie napotkano, ale widziano już pierwsze zabudowania! Że ekipa astralonautów to profesjonaliści, ale nawet dla tak przeszkolonych profesjonalistów to wydarzenie było czymś przełomowym. I wreszcie, że z generatorem jest wszystko, wszysciutko jak najbardziej w porządku.

Po zakończonej konferencji Vamir postanowił połączyć się z Amarantem. Drogę jednak przeciął mu Asystent.

– Co znowu? – spytał poirytowany dyrektor.

– Z… ze… zespół zaklinaczy, panie dyrektorze. Oni… o… oni…

– No co oni? – skarcił Vamir. Nie miał czasu, ani chęci tracić energii na tego elfa. – Znaleźli sposób na szybsze rozwiązanie problemu, tak?

– T… tak. Ale skąd pan…

– Lata doświadczenia. Dobra, nie stoimy tak, tylko idziemy do nich. Ruchy!

***

Pomieszczenie, w którym pracowali zaklinacze zawsze uspokajało Vamira. Przygaszone, oświetlone tylko naturalnymi płomieniami lamp oraz fosforyzującymi barwami magicznych chemikaliów. W powietrzu pachniało piżmem, przestrzeń wypełniał ledwie widoczny, bezwonny dym, a atmosfera była bardzo, bardzo senna. W laboratorium pracowało zazwyczaj czterech, pięciu zaklinaczy, ale niekiedy któryś z nich odchodził od pracy i zasiadał w kąciku z instrumentami. Muzyka dobiegająca z liry nie tylko koiła nerwy, ale i pozwalała lepiej skupić się na pracy przy kreowaniu nowych zaklęć.

Zupełnie tak, jak kiedyś.

Dla Vamira odwiedziny w laboratorium zaklinaczy były tym, czego właśnie potrzebował. Chwili spokoju i relaksu. To miejsce było ostatnim szańcem łączącym elficką magię z prawdziwą naturą. To kolebka elfiej kultury w samym centrum nowoczesnych technorozwiązań. W sumie, to było całkiem ironicznie zabawne, świadomość tego, że podbijają tutaj obce planety, a jednocześnie swoją technologię opierają niezmiennie o magiczne prawa natury.

Ten strumień myśli przywołał u Vamira poczucie swojskości i spokoju. Jakby nagle znów miał sto lat i był dzieckiem w domu.

Odwiedziny u zaklinaczy miały jednak inny cel, niż tylko poprawa samopoczucia. Zgodnie z tym, czego Vamir dowiedział się od asystenta, ekipa rozwiązała problem zaklęcia defragmentującego generator. Po wysłuchaniu specjalistów dyrektor wiedział już co mogą, a czego nie mogą zrobić i to do niego należała decyzja o tym, czy zaklęcie zostanie uruchomione i w jakiej formie. Swoją decyzję opierał na szczegółowych założeniach.

Najważniejszym było, że chcąc zeskanować wszystkie jednostki generatora magii jednocześnie, konieczne byłoby de facto wyłączenie go i odcięcie astralonautów od dostępu do strumienia magii. Vamir wiedział, że teoretycznie było to możliwe, bo przecież ekipa miała przygotowane zapasy energii magicznej na taką właśnie okazję. Dyrektor nie chciał jednak serwować im takiej sytuacji. Po pierwsze, ostatnie wydarzenia były i tak zbyt stresujące, by dokładać elfom kolejnych problemów, po drugie nadal nie był pewien, czy Leilani przeżyłaby takie odcięcie. Nie chciał ryzykować. 

Na szczęście, zaklinacze częściowo obeszli ten problem. Wynaleźli sposób, by nie wyłączać całego generatora, a jedynie część jednostek, przypisanych pod konkretnego astralonautę. Owszem, przedłużało to procedurę, bo aby przeskanować cały generator w poszukiwaniu felernej jednostki, należało włączać i wyłączać partie generatora po kolei, sprawdzając przydziały do każdej osoby z ekipy. No i problem Leilani pozostawał nadal istotny. Ją również należało sprawdzić, zwłaszcza po tym, jak Faedorr przepisał jej swoje jednostki, tylko że Vamir nadal nie wiedział, czy defragmentacja jej części generatora nie spowoduje jakichś problemów z samą elfką.

To na co się zdecydował, to uruchomienie procedury dla Amaranta. Według wiedzy Vamira astralonauci dotarli już jakiś czas temu do kompleksu badawczego na obcej planecie. Był przekonany, że zamknięte pomieszczenie ochroni ich przed niebezpieczeństwami z zewnątrz. Owszem, Amarant i jego zdolności i tak były potrzebne, by wykonać tajny cel misji, ale zanim wdrożą w życie plan, może minąć jeszcze trochę czasu. Defragmentacja miała potrwać od jednej do kilku godzin i Vamir był pewien, że młody elfi wojownik przeżyje taki czas samodzielnie, bez konieczności bycia podpiętym pod generator magii. Był też pewien, że tajny cel misji może nadal zaczekać.

Dyrektor ponownie podsumował ustalenia i wychodził z pomieszczenia zaklinaczy z poczuciem, że w końcu udało mu się zrobić coś dzisiaj dobrze.

A teraz czas na kontakt z Amarantem.

***

Vamir stał pomiędzy czterema leżankami i spoglądał na ciało Faedorra. Pomimo stwierdzenia zgonu nie pozwolił usunąć ciała, licząc na cud. W końcu, mieli tu do czynienia z magią, więc kto wie… wszystko mogło się jeszcze wydarzyć. Niemniej, patrzenie na zwłoki leżące pośród żywych elfów na powrót przypomniało dyrektorowi z jakim nastrojem zaczynał dzisiejszy dzień.

Za oknem znów zaczynało padać kwaśnym deszczem.

Chcąc mieć dzisiejsze sprawy za sobą, skinął głową na lidera zaklinaczy. Zespół czarowników od razu rozpoczął rzucanie zaklęcia defragmentującego. Okryli Amaranta specjalnie przygotowanym do tego celu kocem, pokrytym, wyszywanymi sigilami i inkantacjami. Następnie stworzyli wokół niego krąg złożony z pięciu osób. Trzymając się za ręce po cichu zaczęli wyśpiewywać słowa czaru, a ich intencje wpływały na równowagę energetyczną pomiędzy astralonautą, a jednostkami generatora. Moment odłączenia dało się odczuć jako tąpnięcie w trzewiach. Nieprzyjemne, ale konieczne uczucie. Zaklinacze skończyli śpiewać i zamyśleni odeszli od Amaranta. Nadszedł dla nich czas medytacji i zadumy, który tak naprawdę był czasem na przeskanowanie wszystkich jednostek generatora podległych Amarantowi. Jeśli któraś z nich powodowała przeciążenia i zgony, zaklinacze to wykryją. 

Lider zespołu dał znak Vamirowi, że ich praca póki co się zakończyła i że dyrektor może przystąpić do swoich działań.

– Dobrze – powiedział do siebie. – Łączmy się z naszym genialnym dzieckiem. – po czym przyłożył żołnierzowi do skroni dwa palce wskazujące. – Pokaż, co tam porabiasz. Amarant? Słyszysz mnie?

Vamir zamknął oczy i już po chwili widział to, co w tym momencie widział młody elf. Stał na dachu budynku. Niebo zmieniło kolor z biało-szarego na czerwony. Rozbłyski zdradzały, że dookoła panuje burza i od razu widać było, że nie jest to zwykłe wyładowanie elektryczne.

– Amarant… Coś ty zrobił?

– O! Pan dyrektor! No nareszcie! – ucieszył się wojownik. – Już wieki próbuję się z panem połączyć, a pana nie ma i nie ma. No, ale cieszę się, że się w końcu udało. Widział pan mój sygnał? Panie dyrektorze?

– Amarant… – ze smutkiem wyszeptał Vamir. – Coś ty zrobił?

– Już melduję. Dotarliśmy do celu, więc od razu pognałem na dach wdrożyć dalszy plan misji. Zgodnie z założeniami, istoty przyciąga magia. Rozpętałem tutaj niezłą burzę ognistą dyrektorze. Zresztą, chyba pan widzi. Zgodnie z założeniami misji, w naszym kierunku zbliża się sporo obcych. Czekam jeszcze moment, żeby podeszły trochę bliżej i zacznę eksterminację.

Elf rozejrzał się dookoła i Vamir mógł przyjrzeć się okolicy. Ze wszystkich stron, w ich kierunku centrowały hordy potworów. Szare fale powłóczących stworów zbliżały się coraz bardziej ku bezbronnym elfom. Dyszące, groźne nawały obcych pokrak, które zarząd zdecydował się eksterminować po fiasku pierwszej misji. Stracili wtedy niemal cały zespół. Udało się ocalić jedynie Amaranta, który sprytnie bronił się swoją magią ognia.

– Chłopcze – tym razem w głosie Vamira dało się usłyszeć przerażenie. – Miałeś czekać na rozkaz do rozpoczęcia planu! Co z tobą nie tak?! Miałeś czekać!

– Tak jest, ale nie było kontaktu. Uznałem, że lepiej działać, niż przeoczyć okazję na odwet za przyjaciół – szczerze odparł wojownik.

Vamir wziął głęboki wdech i przełknął ślinę. Poczuł zbliżającą się zgagę. Może nie trzeba było jeść tych słodkich ciastek w kawiarni? A może to przez tego młokosa, który swoim zachowaniem skazał wszystkich na śmierć?

– Amarant, – zaczął dyrektor – musieliśmy rozpocząć skanowanie jednostek generatora. To wymaga procedowania defragmentacji. Robimy to po kawałku. Skanujemy po kolei każdą osobę… Jednostki przypisane pod każdego z astralonautów. Amarant, ty poszedłeś na pierwszy ogień. Skanujemy teraz twoje jednostki z generatora. A to oznacza, że musieliśmy cię odłączyć od strumienia magii. Jeśli tego jeszcze nie zauważyłeś, to korzystasz teraz tylko ze swoich zasobów.

Cisza trwała jakieś dziesięć sekund. Pomimo, że Vamir teoretycznie podłączony był tylko do wizji i fonii Amaranta, miał wrażenie jakby poczuł narastający strach, gromadzący się w młodym elfie.

– Faktycznie – zaczął wojownik – mam teraz tylko swoją magię. Tak, jak było za pierwszym razem. Ale panie dyrektorze, ich jest teraz z dziesięć razy więcej. I zaraz tu będą. Nie dam rady ich wszystkich…

– Uciekaj! Zabierz Elanor i Leilani w głąb budynku. Musisz je ocalić. Ją ocalić. Leilani, rozumiesz? To twój priorytet. Przechodzimy do ostatniej fazy misji. Udajcie się do maszyny na najniższym poziomie i rozpracujcie ją. Ruszaj!

Amarant nie czekał. Odwrócił się w kierunku schodów w dół i pognał ile miał sił w nogach.

 

Zwrot [T+7h47m]

Pierwszy potwór spadł nieudolnie, łamiąc sobie kończyny. Kolejny tylko stracił równowagę. Elanor złamała mu wszystkie kości za pomocą zaklęcia. Gdy trzeci stwór z gracją wylądował w pogoni za elfami, ci dawno już biegli ile sił w nogach.

Docierali do kolejnych pomieszczeń, które Amarant zamykał szybko, przetrącając dostępne meble tak, by blokowały drzwi. W końcu, wbiegli do klatki schodowej i przystanęli na chwilę. Wsłuchiwali się w odgłosy, ale nie dobiegał ich żaden dźwięk pogoni.

– Zatrzymali się – sapał Amarant. – Na szczęście.

Leilani również łapała oddech. Jedynie Elanor wydawała się stać spokojnie, bez jakiejkolwiek oznaki zmęczenia. Przez moment pisarka starała się znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego tak jest, ale ubiegł ją sam Amarant.

– Leilani – zaczął dysząc i łapiąc powietrze – jesteśmy zmęczeni, bo nie mamy dostępu do generatora magii. To znaczy, ty masz, ale i tak jesteś mniej czuła na magię. No, a mnie odcięli.

– Jak… – elfka również ledwo mogła mówić. – Jak to… cię odcięli?

– Normalnie – oddech Amaranta powoli zaczął się wyrównywać. – Chcą sprawdzić jednostki w generatorze i zobaczyć, która z nich jest tą felerną, która powoduje przeciążenia. A żeby to zrobić, muszą odcinać po kolei każde z nas. I sprawdzać. No i poszedłem na pierwszy ogień.

To już kolejna rewelacja po informacji, którą podzielił się z nimi wcześniej. W trakcie ucieczki Amarant przyznał się, że to nie jest jego pierwsza wizyta na Cynnei. Powiedział, że wcześniej już tu był! Oczywiście, dwie astralonautki musiały zapytać o szczegóły, które Amarant zaskakująco wyjawił. Jakby już nie zależało mu na utrzymywaniu tajemnicy.

Pierwsza misja została zarządzona zaraz po tym, jak odkryto tę planetę. W jej skład weszli praktycznie sami wojownicy, w tym Amarant. Jakim cudem cudowne dziecko i celebryta dostał się do tak tajnej misji? Tego nie wyjawił, powiedział tylko, że jego rodzina jest po prostu wysoko postawiona. Zdradził natomiast, że pierwsza misja była totalnym niewypałem. Owszem, żołnierze również natknęli się na obcych i również zostali zaatakowani. Będąc jednak zaprawionymi w boju, udawało im się odpierać ataki. Niestety, przeciwników pojawiało się coraz więcej i zespół musiał wycofać się w kierunku ruin miasta. Wtedy znaleźli ten sam budynek, w którym teraz byli Amarant, Elanor i Leilani.

Zapytany o to, dlaczego nie uciekali Amarant zaśmiał się tylko, przypominając że przecież nie da się uciec z tej planety. Ewakuacja astralna jest tu zablokowana, na szczęście, eksplorując szpital, a raczej laboratorium naukowe, bo ta nazwa bardziej pasowała do specyfiki zabudowania, elfickim wojownikom udało się prawdopodobnie ustalić przyczynę blokowania powrotu na Eę. Na najniższym piętrze, głęboko pod ziemią, zespół żołnierzy znalazł maszynę. Coś w rodzaju obracającej się wokół własnej osi, metalowej kuli. Szybka analiza wykazała, że prawdopodobnie to właśnie ta działająca maszyna uniemożliwia elfom powrót do swoich ciał. Zespół rozpoczął próby wyłączenia i zatrzymania kuli, ale szybko zostali ponownie zaatakowani przez wychodzące z cieni potwory. Tym razem było ich naprawdę sporo. Ówczesny dowódca zespołu podjął decyzję. Widząc, że nie mają szans na odparcie ataku obcych oraz wyłączyć maszynę jednocześnie, rozkazał skupić pełnię sił magicznych na zatrzymaniu obrotu kuli. Jedyne, co udało się zrobić, to ją spowolnić. Spowolnić na tyle, że jedna osoba miała szansę wydostać się z blokującego pola astralnego i wrócić do ciała. Tą osobą był właśnie Amarant.

Leilani nie potrzebowała nawet słuchać dalszej części opowieści, żeby poskładać sobie resztę historii. Po nieudanej misji podjęto szereg decyzji. Pierwszą była konieczność powrotu do obcego świata celem lepszego zbadania go. Drugą, konieczność uzbrojenia astralonautów w większą moc tak, by mogli bez problemów wyłączyć maszynę blokującą ewakuację. Stąd potrzeba stworzenia największego generatora magii w dziejach. A taka inwestycja tym razem musiała być wydarzeniem publicznym. Nie chcąc przyznawać się do porażki, elficcy zarządcy postanowili ukryć informację o poprzedniej ekspedycji. Jednocześnie, aby nie powtórzyła się historia z atakiem obcych, zdecydowano się na eksterminację potworów. I tutaj na scenę wkraczał Amarant i jego tajny cel misji. Zwabić jak najwięcej stworów w jedno miejsce i za pomocą olbrzymiej ilości magii zaczerpniętej z generatora, pozbyć się ich wszystkich. To dlatego Amarant ciskał ognistymi piorunami z dachu budynku. Nie chodziło o zrzucenie z siebie ciężaru stresu, a o eliminację wroga.

A potem go odcięli. Coś nie zagrało. I teraz wszyscy mieli przechlapane.

Gdy szli schodami w dół, Elanor raz za razem zadawała uszczegóławiające pytania.

– Czyli z twojej opowieści wynika, że obcych przyciąga używanie magii?

– Eh, no tak, El. Zawsze ciągną do silniejszego czaru i często zapominają o wcześniejszym celu, i skupiają się na nowym, czaisz?

– Jak długo jeszcze zajmie, zanim przywrócą ci dostęp do strumienia magii z generatora?

– Nie mam pojęcia, co ja jestem zaklinacz? Jak skończą skan, to skończą. Może godzinę, może dwie?

– Czyli teraz korzystasz z zapasów magii, które kazano nam wcześniej zrobić?

– No.

– I ta obracająca się kula to nasz jedyny sposób na to, by się stąd wydostać?

– No ja innego nie znam.

– A dlaczego zostaliśmy zaatakowani również przez węża, którego stworzył Faedorr? I czy on sam wiedział o fiasku poprzedniej misji?

– Nie, nie wiedział. I cholera nie wiem dlaczego nas zaatakował, może nie spodobała mu się twoja gęba! Lei, weź coś jej powiedz, żeby już spasowała z tymi pytaniami!

– W porządku, Amarant. Mam już tylko ostatnie. Daleko jeszcze do tej obracającej się kuli?

– Nie. To znaczy, nie do końca. Musimy zejść na sam dół i praktycznie będziemy na miejscu. Tylko też trzeba będzie przejść serią korytarzy, ale w końcu dojdziemy na miejsce.

– Mhmm… Rozumiem. Dzięki.

Droga po schodach okazała się dłuższa, niż spodziewała się tego Leilani. W czasie, gdy schodzili we względnej ciszy, zgodnie z prośbą Amaranta, któremu chyba było zwyczajnie wstyd za to, w jakim bagnie się znaleźli, pisarka analizowała przyswojone informacje. Popatrzyła na plik zbindowanych kartek, które odzyskała po tym, jak zeszli po linach z górnej kondygnacji budynku. Plik kartek pod tytułem Instrukcja Obsługi. Była niemal pewna, że jakimś dziwnym trafem to była TA instrukcja. Instrukcja mówiąca o tym, jak sterować wirującą kulą, o której mówił Amarant. Wystarczyło ją tylko przetłumaczyć…

Jednocześnie, każda próba stworzenia jakiegoś planu działania z wykorzystaniem Instrukcji legła w gruzach zanim jeszcze Leilani zdążyła ułożyć sobie jakąś koncepcję w głowie. W tej całej historii nadal było za dużo niewiadomych. Począwszy od wyczarowanego przez Faedorra węża, który obrócił się z niewiadomych powodów przeciwko nim samym, przez zagrożenie ciągle obecne w generatorze magii. Najdziwniejsze było jednak to, że obca planeta wyglądała tak bardzo jak elfi dom, Ea. Podobne budynki, swojskość urbanistyki i architektury ogółem, fakt że Instrukcję Obsługi napisano w jakimś dziwnym staroelfickim! Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w fikcji! Co to wszystko ma znaczyć?

Aha, no i jest jeszcze kwestia przepowiedni. Leilani przypomniała sobie tajemnicę wyjawioną przez Faedorra. Była jakąś przepowiedzianą wybranką, która sprowadzi koniec temu światu elfów. I mimo tego, że bardzo chciała nie brać tej przepowiedni za poważną, to coraz bardziej musiała się jej przypatrywać, bo być może coś jednak w niej było? Wiedziała, że o wizji zarządu wiedział Faedorr i na pewno wie o niej Vamir. Ale czy jej współtowarzysze? Elanor? Amarant? Nie, Elanor chyba nie, ale Amarant? Kto wie? Tylko jak to sprawdzić?

Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Frustrowało to Leilani, więc kiedy już zeszli z klatki schodowej dotarłszy na ostatnią kondygnację budynku, pisarka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

– Mam pomysł – oznajmiła zagrodziwszy dalszą drogę dwójce kompanów. – Ta Instrukcja, którą znalazłyśmy z Elanor. Jestem przekonana, że to instrukcja obsługi tej wirującej kuli, która blokuje nam powrót. Jedyny problem jest taki, że jest napisana w trudnej wersji staroelfickiego i sama nie dam rady jej przetłumaczyć.

– W porządku, Leilani – skomentowała Elanor. – Nikt nie potępia cię z powodu tego, że nie potrafisz.

– Nie, czekaj! – przerwała pisarka. – Tutaj nie chodzi o to, żebyś mnie pocieszała, ani okazywała zrozumienie, czy tolerancję. Już wystarczy, naprawdę doceniam, naprawdę. Ale ja chcę powiedzieć, że chyba mam pomysł jak można to odczytać.

– I niby jak? – do rozmowy włączył się Amarant.

– Korzystając z generatora – oznajmiła Lei. – Ale nie jako z generatora magii, ale z generatora umysłów. Powinno się udać, tylko skonsultuję z Vamirem, poczekajcie.

– W sumie, to… wiecie dziewczyny, dopóki nie korzystamy z magii, to nasza sama obecność tutaj aż tak nie przyciąga tych stworów. Przynajmniej jeszcze. Ale jeśli Leilani zechcesz korzystać ze strumienia, to lepiej żebyśmy byli przygotowani.

– Nie, nie! – zaprotestowała – Żadnej magii. Ja nie umiem. Czekaj, zaraz wszystko się wyjaśni. Vamir! Jesteś tam? Halo?

Po chwili, w ich głowach jednocześnie usłyszeli głos.

– Jestem.

– Vamir, ile mam teraz przypisanych do siebie elfów? Włączając moje i te od Faedorra?

– Po kolejnych zgonach… Masz pod sobą… Trzysta pięćdziesiąt sześć jednostek. Co zamierzasz zrobić, Leilani?

– Aha! Przysłuchiwałeś się! Ty stary zgredzie, patrz i płacz! – Leilani wydawała się naprawdę podekscytowana. – Chcę odwrócić strumień.

Elanor i Amarant otworzyli oczy ze zdumienia, ale gdyby widzieli minę Vamira zdaliby sobie sprawę, że ich reakcja była niewielka.

– Przepraszam, że co chcesz zrobić? – dopytał dyrektor.

– Chcę, żeby moje trzysta pięćdziesiąt sześć osób odebrało ode mnie sygnał wizualny. Tak, jak i Ty potrafisz to robić. I chcę, żeby się wspólnie zastanowili. Chcę przekartkować im Instrukcję i poprosić o to, by szukali wzorców. Najpierw wzorce wewnątrz samego dokumentu, a potem…

– Korelacja z wzorcami z naszego staroelfickiego. – wciął się Vamir – No, musze powiedzieć, że się nie spodziewałem. Ale jest to jakiś pomysł. Moment.

Po drugiej stronie wszechświata Vamir dopytywał specjalistów, zaklinaczy i energetyzerów, czy plan jest możliwy. Po stronie astralonautów, czekając na połączenie, Elanor znów zagaiła Amaranta pytaniami.

– Masz już może połączenie z generatorem?

– Ehh, nie. Nadal nie. A co cię to tak interesuje, co? Jak będę miał, to powiem, w porządku?

– Dobrze, wybacz. Nie chciałam urazić. Do tej kuli, to tędy? – wskazała korytarz za plecami Leilani, chcąc nieco zmienić temat.

– Tja, a potem przez taką dekontaminację, chociaż nam to nie robi różnicy, no i do tego wielkiego, ciemnego pomieszczenia z kulą. I mam nadzieję, że tym razem żadni obcy nie powyłażą na nas z cienia.

Leilani znowu poczuła to dziwne uczucie, że coś tu nie gra. Zupełnie jak wtedy, gdy przeczuła, że obecność Amaranta, wojownika na misji badawczej musi mieć jakieś drugie dno. Nie zdążyła się jednak skupić na tym odczuciu, bo znów odezwał się Vamir.

– W porządku. Okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczałem, ale będzie wymagało czasu. Spróbujemy też przekazać ci wyniki eksperymentu, gdy już coś będziemy mieli. Zaklinacze mówią, że to informacja, a nie magia, więc powinna dotrzeć bez problemów.

– Świetnie! – zadziornie uśmiechnęła się Leilani – Zaczynajmy!

Otworzyła Instrukcję i zaczęła wertować kartki. Powoli przerzuciła wszystkie strony, po czym zaczęła robić to ponownie, tym razem szybciej. Wreszcie, kilkukrotnie przeleciała przez cały dokument tak szybko, że tekst i obrazki zlewały się tylko w rozmazaną plamę. Odczekała chwilę i z ciekawością, nie licząc na wiele, otworzyła pierwszą stronę po tytułowej.

Witaj w pracowni badawczej projektu DOM. Jako operator placówki będziesz odpowiedzialny… Na wielkie elfy! Ja to zaczynam rozumieć?!

Przewertowała kilka stron dalej, tam, gdzie zdawało się jej, że będą umieszczone ciekawsze informacje. Nic, nadal niezrozumiały bełkot. Widocznie tłumaczenie musi chwilę potrwać.

– W porządku – głos Vamira pierwszy raz od dłuższego czasu wydawał się szczęśliwy. – To był dobry pomysł, który być może pozwoli nam ściągnąć was do domu. He, he. Leilani, trochę głupio mi to mówić, ale… spisałaś się. Dobra robota.

Szczery uśmiech elfki nie schodził jej z twarzy.

– Dziękuję… panie dyrektorze.

 

Walka [T+8h01m]

Skąd wzięły się elfy? Jakie były początki ich cywilizacji? Według dominującego poglądu, rasa elfów wzięła się z… lasu! Naprawdę, najstarsze mity z różnych części Ei opowiadają o tym, że pewnego dnia, z pradawnej puszczy wyłoniły się pierwsze plemiona elfów. Co ciekawe, nikt nigdy nie próbował nawet nagiąć tej ludowej prawdy, a co dopiero ją podważyć? Cywilizacja po prostu od dziesiątek tysięcy lat opierała się o to, że wszyscy wyszli z lasu.

Chociaż nie, oczywiście że nie wszyscy. Orkowie byli już na tej planecie przed elfami, a drowowie, mroczne elfy, to frakcja, która odłączyła się od głównego szczepu. Jedni i drudzy walczyli z elfim ludem. Obie te grupy ugięły się jednak pod elfią dominacją i zginęły w mrokach dziejów.

Ale czy naprawdę?

Leilani intensywnie rozmyślała nad zagadnieniem pochodzenia elfów, gdy czytając tłumaczoną na żywo Instrukcję Obsługi opóźniała marsz w stronę wirującej kuli – maszyny, której wyłączenie miało pozwolić zespołowi wrócić na ojczystą planetę. Gdy otwierały się przed nią kolejne karty opisujące miejsce, w którym się znaleźli i zasady jego działania, obserwowała też kontekst wypowiedzi i stopniowo, z każdą kolejną stroną, coraz mniej wierzyła w legendę o pochodzeniu elfów.

– Leilani, wiem że to wymagające, czytać i iść, ale czy możesz się pośpieszyć? – ponagliła Elanor.

Leilani zignorowała uwagę, pochłonięta lekturą.

Pytanie o to, czy nadal mogą gdzieś istnieć grupy mrocznych elfów lub orków na razie nie zaprzątało głowy Leilani, chociaż gdyby mogła spojrzeć w przyszłość, wiedziałaby że niedługo będzie to jedno z głównych zagadnień w dyskusji publicznej na Ei. Na razie jednak, elfka mogła z całą pewnością odpowiedzieć, że drowowie i orkowie, to pieśń przyszłości. Żart przywoływany prawie zawsze w złych okolicznościach.

Co innego nekromanci.

Ci, co prawda wywodzili się z orków, ale nie byli oddzielną rasą, a raczej profesją uprawianą przez te stwory. Profesją, która podobnie jak elficka magia, oparta była o manipulację materią kwantową. Tyle tylko, że gdy elfowie tworzyli tak zwane wyżyny potencjału, odwracające lokalnie entropię na różne sposoby i pozwalające się uwalniać energii pod wieloma postaciami, nekromanci opierali się na studniach potencjału. Studnie te więziły energię, karmiąc tym samym entropię. Nekromancja była zatem odwrotnością magii ontologicznej, ale elficcy uczeni nie odrzucili jej od razu i nie całkowicie. Zauważono, że można przecież wykorzystać część nekromanckich sztuczek, by na przykład, pomagać sobie w operacjach, takich jak amputacje, czy sekcje zwłok. Romansowanie z nekromancją było zatem całkiem normalne i zrozumiałe w profesjach okołomedycznych, ale praktykowanie nekromancji w jakimś większym stopniu, niż ten podstawowy, było zakazane.

Wydawałoby się, że wiedza o tym wszystkim, to podstawa. Nikt jednak nie przypuszczał, podobnie jak nikt nie podważał prawdy o pochodzeniu elfów, że różni elfowie, różnie reagują na nekromancję. Przecież wszyscy byli jednym ludem. Razem, kolektywnie, przeżywali eony i radzili sobie z przeciwnościami i wyzwaniami, jakie przygotowywał im los. A skoro tak, to nie mogli od siebie różnić się na tyle, by inaczej reagować na rzeczy, które im się przytrafiały.

To i wszystkie inne założenia, w które wierzył elfi ród, miało zostać podważone. A zaczęło się właśnie od pochodzenia elfów.

– Dobra, wszyscy stop – zatrzymała grupę Leilani, podnosząc wzrok znad kartek. – Chyba muszę wam coś powiedzieć.

– Dowiedziałaś się jak wyłączyć maszynę? – dopytała Elanor.

– Nie, jeszcze nie, ale z kontekstu wynika… Tak myślę… Myślę, że… Że my pochodzimy właśnie stąd! Że to kiedyś była nasza planeta!

Amarant tylko się zaśmiał.

– Dobre. Haha. Dobry żart.

– Nie, Amarant, słuchaj! – podekscytowana Leilani zamoczyła palec w ustach i zaczęła przewracać kartki. – Tutaj jest opisany cały kontekst, cała historia tego miejsca. To więzienie. To od początku miało być więzienie. Kimkolwiek była ta cywilizacja, z tej Instrukcji wynika, że musieli opuścić tę planetę, bo zagrażała im tutaj jakaś… nie rozumiem do końca co, no ale coś im zagrażało! I wszyscy wsiedli na statki i odlecieli, wszyscy oprócz jednej grupy, która miała pilnować tej… chyba kobiety? 

– Elfka? Zagrażała im jedna elfka? Całej planecie? – zdziwiła się Elanor. – Może była nosicielką jakiegoś wirusa albo…?

– Nie – zaprzeczyła pisarka. – Nie jestem pewna, czy to nawet była elfka. Chyba nie. Tak, czy inaczej, to urządzenie, do którego idziemy, miało za zadanie właśnie zatrzymać ją tutaj! Na Cynnei, chociaż w Instrukcji tę planetę nazywają po prostu DOMem. Tak, czy inaczej, nie wiem, czy powinniśmy wyłączać to urządzenie.

– Jak to? – zdziwili się oboje Elanor i Amarant.

– Boję się, że jeśli my je wyłączymy, to coś się stąd uwolni i kto wie, czy nie pójdzie za nami?

– Leilani, spokojnie. Jesteśmy nadal formą astralną, wracamy do ciała duchem. Nic z tej planety za nami nie wróci. – zapewniała medyczka. – Ja nie mogę… My nie możemy tutaj zostać, w porządku?

– A ja tam się chyba zgadzam z Leilani – odburknął Amarant. – Widziałyście te stwory. Jeśli jest szansa, że one albo coś gorszego za nami pójdzie, to… lepiej zginąć w chwale.

– Ty to pewnie o tym tylko marzysz, co?! – syknęła znienacka Elanor – Ale na szczęście to ja, nie ty, jestem teraz dowódcą tej wyprawy.

– O co ci chodzi? – zdziwił się wojownik – Coś ci odwaliło, czy coś?

– Czy coś mi odwaliło? Tak! Pewnie, że tak! To, że jesteśmy już tak blisko celu, ale opóźniamy się przez jakieś głupie pogaduchy i jeszcze głupsze pomysły! A mnie już pali od środka, rozumiesz? Każda godzina, kolejna minuta tutaj powoduje, że czuję jak mnie coś pożera, jak tracę siebie. I nie pozwolę, by trwało to chwilę dłużej. Idziemy!

Leilani chciała się odezwać, ale ubiegł ją głos rozbrzmiewający w ich umysłach.

– Moment! – ochrypły Vamir jak zwykle przystopował zapał. – Takie odkrycia jak to, dokonane przed chwilą przez Leilani wykraczają poza wasze, czy moje kompetencje. Decyzję o tym, czy wracacie, czy nie ostatecznie musi podjąć zarząd. A ja muszę w tej sprawie napisać do nich pismo. Tymczasem, skoro jesteście bezpieczni tu, gdzie jesteście, macie rozkaz pozostania w miejscu, aż do udzielenia dalszych instrukcji.

Było cicho lecz wreszcie, jako pierwsza odezwała się Elanor.

– Hhh… Hah… Ha… Ha! – zaśmiała się złowieszczo – Oczekujesz, że przyjmę ten rozkaz? To się mylisz, bo go nie przyjmuję!

– Elanor! – oburzony Vamir zagrzmiał niczym dzwon – Uspokój się! Zrobisz co ci mówię. Zresztą, to i tak pokrywa się z naszym skanowaniem generatora. Zakończyliśmy defragmentację Amaranta. Wszystko u ciebie w porządku, brak wadliwych jednostek.

Chłopiec odetchnął z ulgą.

– Będziemy ci powoli włączać kontakt ze strumieniem – kontynuował dyrektor, – a następna w kolejce lecisz właśnie ty, Elanor. Przygotuj się na odłączenie od generatora.

– Akurat. Zaklęcie numer sześćdziesiąt sześć! – krzyknęła Elanor, zaciskając pięści.

Spomiędzy jej knykci zaczęły przebijać się kości. Wyglądało prawie jakby rozrywały ciało, tyle tylko, że nadal było to ciało astralne. Nie było więc krwi, były za to długie na prawie trzydzieści centymetrów pazury, po cztery na każdą dłoń. Lśniące i ostre, gotowe do ataku. Medyczka obróciła się w stronę Amaranta.

– Elanor, co ty… – zdziwił się wojownik.

– Jeszcze nie masz kontaktu z generatorem. A ja owszem – odparła, po czym skoczyła w stronę kompana!

Leilani pisnęła i odruchowo aż zasłoniła oczy! Widziała, jak cudowne dziecko, Amarant, uchyla się przed pierwszymi ciosami, po czym używa zaklęcia i tworzy w powietrzu dwa języki ognia, które chwyta w locie. Ogniste sztylety w starciu z kośćmi teoretycznie mają więcej szans, ale przecież tu chodzi o magię, a tej Elanor ma więcej.

Unik, parowanie, znów parowanie i znowu. Za każdym razem, gdy pazury Elanor ocierają się o ogniste sztylety Amaranta widać mały wybuch płomieni i sypiący się snop iskier. Odskok! Walczący stali w odległości nie większej niż dwa metry od siebie. 

– Zaklęcie numer sześćdziesiąt dziewięć – zasyczała Elanor, uruchamiając jedno z najpotężniejszych zaklęć ofensywnych w swoim arsenale. Było to zaklęcie przemiany. W kilka sekund cała sylwetka elfki powiększyła się znacząco. Z kręgów na jej plecach wyrosły kolce, a żebra przebiły klatkę piersiową, wystawiając na zewnątrz swoje ostre zakończenia. Kościane ostrza wyrosły też z kolan i łokci medyczki. Jej zęby zmieniły kształt na ostro zakończone kły drapieżnika, z których ściekał wężowy jad. Wyrósł jej także kościany ogon stworzony z połączonych ze sobą chrząstek w kształcie szpilkowatych gwiazd, nałożonych jedna na drugą. Przy każdym ruchu ogon jakby grzechotał wypełniając otoczenie złowieszczym dźwiękiem. Jej skóra stwardniała i pokryła się chropowatymi wypustkami. Włosy stanęły dęba i uformowały coś na kształt irokeza, zwiększającego jej złowrogi wygląd.

– Wiesz, że tymi czarami zwabiasz do nas potwory? – zapytał Amarant, cofając jedną nogę i przyjmując jeszcze bardziej bojową pozę.

– To tryb bojowy – syknęła z uśmieszkiem Elanor. – Myślę, że jakoś sobie poradzę.

Rzuciła się na elfa, wirując i nastawiając tak, by nadziać go na jeden z kościanych pazurów. Wojownik osunął się w dół, jakby opadając, uniknął tym samym ataku większości ostrzy, jednak szpikulec na końcu ogona podążył za nim! Amarant nie zdążył jeszcze uderzyć o podłogę, gdy wywołał płomień odrzutu, który odepchnął go w stronę przyglądającej się wszystkiemu Leilani. Leżał teraz u jej stóp, spojrzał elfce prosto w oczy i krzyknął:

– Uciekaj! Uciekaj do kuli!

Umysł Leilani jak zwykle chciał podważyć sens polecenia, ale instynkt na to nie pozwolił. Rzuciła się w głąb korytarza, wiodącego do maszyny. Widziała już drzwi do wspomnianej wcześniej przez Amaranta komory dekontaminacyjnej. Dopadła do nich i wcisnęła przycisk otwierania. Wrota powoli zaczęły się unosić. Pisarka odwróciła się w stronę walczących.

Elanor atakowała. Raz, za razem, pchnięcie za pchnięciem. Zabójcze ostrza wystających z ciała pazurów cięły tylko powietrze. Amarant był o ułamek sekundy szybszy. Unikał i parował ciosy korzystając nadal ze swoich, kurczących się zapasów magii. Czy to wystarczy? Czy podłączą go do generatora na czas, zanim wyczerpie swoje pokłady?

– Vamir? – jęknęła Leilani.

– Spokojnie, już działamy! – rozbrzmiewający w jej umyśle głos Vamira nie wyrażał spokoju. – Zaraz ją odetniemy, a Amaranta przypniemy do strumienia na nowo. Chwila!

Drzwi do komory dekontaminacyjnej otwarły się z sykiem ku górze i Leilani weszła do środka. Zanim się za nią zamknęły, odwróciła jeszcze głowę w stronę walczących kompanów i świat na moment zwolnił. Amarant blokował pazury Elanor swoimi dwoma ognistymi sztyletami. Stali w zwarciu. Wyczerpany elf nie widział, że od dołu w jego stronę zbliża się ogon przeciwniczki. Grzechoczące ostre gwiazdki przebiły tors wojownika. Ten momentalnie stracił skupienie i jego czar prysł. Pazury medyczki pokonały gardę i przebiły mu klatkę piersiową. 

Drzwi się zamknęły. W swoim umyśle przerażona Leilani usłyszała jakby głos Amaranta: zaklęcie… numer… dziewięćdziesiąt dziewięć… Leilani…

W ostatniej chwili życia oddał jej podległe mu jednostki generatora magii. 

Chwilę potem, automatyczne systemy odnotowujące zamknięcie drzwi wejściowych, uruchomiły w komorze dekontaminacyjnej pełną procedurę oczyszczającą. Z dysz w ścianach wyleciała pod ciśnieniem para, będąca zapewne odpowiednim środkiem oczyszczającym. Leilani cofała się, zbliżając plecami do wyjścia z komory po jej drugiej stronie. Gęstość pary zasłoniła jej świat.

Chwilową ciszę przerwało głębokie stuknięcie w drzwi do komory.

– Leilani! – dobiegał z zewnątrz głos Elanor – Leilani, ucieknijmy stąd razem!

Kolejne uderzenie w drzwi. Zaraz potem jakieś skrzypienie, jakby ocieranie się metalu o metal. Leilani była tak przerażona, że nie reagowała nawet na krzyki Vamira, który z Ei starał się przekazać jej coś ważnego. Nie słyszała go. Jedyne, co teraz rejestrowała to…

Dum! Dum! DUM!

Przednie drzwi zostały wyrwane w momencie gdy Leilani oparła się plecami o wrota wyjściowe z komory. Para nadal unosiła się w powietrzu, ale stopniowo przed bezbronną elfką zaczął majaczyć kształt sylwetki. Sylwetki ogromnego potwora, jakim stała się jej niedawna kompanka.

– Nie bój się Leilani – wysyczała Elanor. – Oni chcą nas tu zamknąć. Tu, na tej martwej planecie. Ale my się nie damy. My stąd odejdziemy, tak?

Mgła opadła, a przed pisarką stała dawna medyczka. Teraz przewyższała ją o połowę. Z jej kończyn wystawały długie kościane pazury. Każdy jej krok znaczył grzechot wyrastającego z pleców ogona. Jej twarz nie przypominała już pięknej elfki, a raczej demona z koszmaru. Leilani stała sparaliżowana. Na szczęście, z impasu wyrwał ją dźwięk drzwi wyjściowych.

Sssyk! Wrota za plecami Leilani się otwarły i ta czym prędzej wyskoczyła z komory wprost do wielkiej, ciemnej hali, w której znajdować się miała wirująca kula, maszyna, która była przyczyną wszystkich kłopotów astralonautów. 

Faktycznie tam była. Ogromna, niczym dom. Lewitująca pomiędzy sześcioma wspornikami, obracała się z ogromną prędkością wokół własnej osi. Była przy tym niemal bezgłośna. Od kuli i ustawionego przed nią panelu sterującego dzieliło Leilani jakieś trzydzieści metrów odległości oraz horda potworów.

Stały tak. Większe, mniejsze. Te posiadające bardziej elfoidalną sylwetkę i te zdeformowane. Patrzyły na nią swoimi płaskimi, wygłodniałymi twarzami. Nie, patrzyły… przez nią! Leilani dopiero po sekundzie zorientowała się, że potwory nie ogniskują wzroku na niej tylko kierują go… na wychodzącą z komory Elanor!

Rzuciły się na nią wszystkie, otaczając elfkę w ułamku sekundy. Wszystkie biegnąc omijały Leilani, jakby była tylko stojącym tam słupem. Elfka patrzyła jeszcze jak Elanor podejmuje walkę. Jak nadziewa na swoje ostrza kolejnych obcych i wyrzuca ich truchła w powietrze. Jak wiruje w kościanym tańcu z tysiącem partnerów, którzy giną od potwornego piękna jej ruchów. I jak stopniowo, tempo tego tańca rośnie, a Elanor zaczyna gubić rytm.

– Leilani! – wybija ją z transu krzyk Vamira w głowie. – Uciekaj do maszyny! Zatrzymaj ją i uciekaj stamtąd!

– A zarząd? Procedura?

– Chrzanić ich! Nie możesz tam zginąć, rozumiesz? Uciekaj, już

 

Meduza [T+8h32m]

Leilani przekartkowywała Instrukcję, starając się odnaleźć te fragmenty, które nakierowałyby ją na to, co ma robić. Co prawda przejęcie zasobów generatora od Amaranta sprawiło, że dokument praktycznie cały przetłumaczył się w kilka chwil, ale i tak w stresie w jakim była pisarka trudno jej było wykorzystać zrozumiały tekst do czegokolwiek. Stała więc przy panelu sterującym, mając przed sobą ogromną, wirującą z dużą prędkością kulę metalu. Maszynę, która nie pozwalała ciałom astralnym na powrót na Eę. Na ekranie panelu Leilani widziała cały wachlarz wskaźników i komend. Nawet część rozumiała, ale za cholerę nie wiedziała w jakiej kolejności ma wybierać polecenia. Odpowiedzi szukała właśnie w Instrukcji. Nie szło jej tak szybko, jak chciała.

Za nią przemieniona Elanor nadal walczyła z hordą obcych. Co jakiś czas Leilani odwracała wzrok i patrzyła w jej stronę. Medyczka spowalniała. Teraz już nie tylko broniła się za pomocą swoich pazurów, ale też używała wspomagających czarów. Raz za razem dało się słyszeć wykrzykiwane zaklęcia. Raz za razem potwory upadały, przygniecione ciężarem własnych mięśni, łamanych kości, deformowanego ciała. Tyle tylko, że z każdym takim zaklęciem, efekt był jakby mniejszy. Leilani wiedziała dlaczego. Milion lat świetlnych stąd, przy prawdziwym ciele Elanor, Vamir i zaklinacze odprawiali rytuał, który stopniowo odłączał elfkę od strumienia magii z generatora magii.

Właśnie, Vamir! Może on coś pomoże?

– Vamir? – skupiła się Leilani – Słyszysz mnie?

– Oczywiście – odpowiedział jej głos dyrektora słyszany w myślach.

– Vamir, musisz mi pomóc. Możecie mi tam, nie wiem, dać dożylnie jakiś środek na uspokojenie? Ręce mi się trzęsą od świadomości, że zaraz umrę.

– Spokojnie! – nieumiejętnie starał się dodać otuchy dyrektor – Nie umrzesz. Damy radę. Już. Dostałaś końską dawkę wyciągu z lunażerki. Powinnaś za chwilę poczuć się lepiej.

Faktycznie, poczuła coś jakby uspokajającą falę ciepła przechodzącą przez nią całą. Zabawne, że czasami to, co się działo z ciałem fizycznym miało wpływ na to astralne. 

W porządku. Leilani skupiła wzrok i ponownie zabrała się za wertowanie Instrukcji. Tym razem nie od początku, a… od końca. Przechodziła przez kolejne działy, starając się zrozumieć zamysł konstruktorów maszyny tak, jakby posługiwała się inżynierią wsteczną. Wreszcie, chyba zaczynała rozumieć…

– Aaaghhh!

Głos Elanor wybił ją z pracy. Odwróciła się. Elfka leżała na ziemi i teraz już tylko odganiała się od powoli zbliżających się potworów, zamiast się aktywnie bronić. Horda natomiast wyraźnie zwolniła, zapewne dlatego, że medyczka przestała używać magii i jej siła spadała z każdą sekundą. Paradoksalnie, zacieśniający się z wolna krąg obcych potworów wyglądał jeszcze bardziej przerażająco i złowieszczo, niż atakująca dynamicznie horda.

– Vamir – powiedziała Leilani.

– Tak?

– Musimy uratować też Elanor. Wyraźnie nie jest sobą. Trzeba jej pomóc.

– W pierwszej kolejności ty, Leilani.

– Tak, jasne.

Mówiąc ostatnie słowa już kończyła wklepywać finalną linijkę komend. Półintuicyjnie, nie będąc pewną, czy zadziałają, ani co spowodują. 

Najpierw usłyszała syk. Potem nagły wiatr uderzył w nią od strony kuli. Sama maszyna zaczęła… zwalniać! Dało się też słyszeć coś jakby obniżające się dźwięki wiolonczeli. Albo silnika, Leilani sama nie była pewna. To, co było jasne to to, że kula w końcu się zatrzymała.

Spojrzała w stronę Elanor. Stwory wokół niej zatrzymały się i przypominały zastygnięte w miejscu rzeźby. Naprawdę, wcale się nie ruszały. Sztywne, jakby ktoś odłączył im zasilanie. Elfka leżała na podłodze ledwo żywa. Mimo, że względnie obroniła się przez atakami wroga, wyraźnie brakowało jej już magii do podtrzymania formy astralnej. Leilani starała się sobie przypomnieć, jakie są konsekwencje utraty magii gdy przebywa się w ciele astralnym. Odłączenie od ciała fizycznego. Wieczna tułaczka jako bezsilny duch.

– Elanor! – szepnęła do siebie i pobiegła w stronę medyczki. Nie mogła pozwolić na najgorsze.

Przepchnęła się przez stojące dookoła potwory i upadła przy elfce. Forma Elanor powoli wracała do standardowej. Kościane ostrza i pazury na powrót cofały się w głąb ciała. Włosy wróciły do normy. Skóra przybrała naturalny kolor. Leilani ujęła w dłonie głowę towarzyszki.

– Wracamy. Gotowa?

Elanor przymknęła oczy na znak potwierdzenia. Już miały wypowiedzieć zaklęcie numer sto, gdy nagle usłyszały czyiś głos.

– Ledwo was widzę, kochani.

Kobiecy. Z zewnątrz, nie z umysłu, jak głos Vamira. Ktoś tu był poza nimi i bandą obcych?

– Nie wiem, kim jesteście, ale wypadałoby podziękować osobiście za uwolnienie mojej jaźni. A ja ledwo was widzę.

Głos zbliżał się do elfek. Leilani zauważyła, że akcent tajemniczej przybyszki jest jakby trochę archaiczny i brzmi sztucznie. Gdy to analizowała, część obcych znów zaczęła się poruszać, rozchodząc się na boki. Uformowało się przejście pozwalające na swobodny dostęp do astralonautek. W ich stronę zbliżała się… kolejna elfka? Była blada, ale jej skóra połyskiwała niczym świeża porcelana. Miała długie, wijące się, siwe włosy. Była też nienaturalnie szczupła, niemal koścista na dłoniach i w okolicy szyi. Stanęła przed nimi i zmrużyła oczy. Dopiero z bliska Leilani zauważyła, że coś jest z tą kobietą nie tak. Ten pusty wzrok. Ta wymuszona, częściowa mimika. Coś od niej odrzucało. Coś nienaturalnego.

– Obraz się powoli wyostrza. Niech no się wam przyjrzę – powiedziała przybyszka nachylając się filuternie w stronę astralonautek. – To projekcja semikwantowa, prawda? Wyraźnie moja technologia, ale widać, że dopracowana. Ciekawe.

– Vamir, czy ty to widzisz? – szepnęła Leilani.

– Słyszę – poprawił dyrektor.

– To jest ta kobieta… to coś, co chcieli zatrzymać na tej planecie.

– Prawdopodobnie. – Vamir musiał się chwilę zastanowić – To bez znaczenia, wracajcie do ciał. Już!

– Wyczuwam jakąś komunikację – odpowiedziała tajemnicza postać. – Skąd? Dokąd? Poczekajcie, może uda mi się do was podpiąć.

Wyciągnęła dłoń przed siebie, jakby starając się wyczuć leżące przed nią elfki. 

– Vamir – wyszeptała ledwo żywa Elanor – nie możemy pozwolić jej stąd uciec. – wskazała palcem na kobietę.

– Nawet o tym nie myśl, Elanor! Zakazuję! Nie jesteś już podpięta pod strumień magii. Stracisz wszystkie zapasy!

– Zaklęcie… numer… Sześćdziesiąt jeden – wypowiedziała, chociaż korzystanie z własnej magii nie wymagało przecież używania słów zaklęć.

– O! Studnia potencjału? – obruszyła się postać – Coś mi chcecie zrobić? Ojej! Dziecinko, studnie nie działają na postacie wieloplanowe. Nie wiesz? No, ale dzięki temu trochę lepiej cię widać.

Kobieta skoczyła ku Elanor i momentalnie złapała ją za szyję. Elfka zaczęła się dusić mimo pozostawania w ciele astralnym.

– Umierasz i tak. Przykro mi cukiereczku. A twój przyjaciel powinien być gdzieś… Tu! – tajemnicza kobieta zrobiła gwałtowny ruch ręką i bezbłędnie chwyciła Leilani za przedramię! – O! To ciekawe. Kim jesteś dziewczynko?

Leilani mogłaby przysiąc, że w tamtym momencie tajemnicza istota spojrzała jej w oczy. Prosto w oczy. Jej wzrok, mimo iż zimny i nieelfi, wywołał uczucie spopielającego, trawiącego wszystko ognia. Trwało to może ułamek sekundy, ale pisarka wiedziała, że nie może dłużej czekać.

– Zaklęcie numer sto! – krzyknęła i wszystko zniknęło w ciemność!

***

Prawą ręką sięgnęła po kubek z herbatą. Lewa leżała na stole. Oglądała ją dokładnie. Od czasu powrotu nikomu się do tego nie przyznała, ale trochę bała się swojej lewej ręki. Blizna na przedramieniu, ślad po spotkaniu z tą… istotą ciągle przypominał jej zimny wzrok tej złowrogiej kobiety. I spalające uczucie prześwietlania. 

– Jak to w ogóle możliwe, że blizna z ciała astralnego przeszła na twoje prawdziwe ciało? – zapytał Vamir.

Nie wiedziała. Nikt nie wiedział. Tak samo jak nie znali odpowiedzi na cały szereg pytań, które powstały po zakończeniu misji. Rozmawiali o tym z Vamirem już wielokrotnie. Co powodowało zakłócenia pracy reaktora i zgony pracujących w nim elfów? Nie wiadomo. Co stało się z Elanor? Nie jesteśmy pewni. Kim była ta tajemnicza istota i czy jesteśmy bezpieczni? Nikt nie chce ręczyć odpowiedzią na to pytanie.

– Vamir, a co z przepowiednią? – zapytała – No wiesz, Faedorr mi pokazał. Ten obraz, tekst przepowiedni. Że niby ja…

– Zapomnij o tym – przerwał jej niedawny dyrektor misji pozaeańskich. – To jakaś bzdura. Majaczenie. Najważniejsze teraz, to skupić się na najbliższym kroku. Za godzinę konferencja. Pamiętasz, co masz powiedzieć?

Pokiwała głową. Scenariusz konferencji był jej przekładany już ze dwadzieścia razy. W skrócie, prowadzący miał wybierać dziennikarzy, którzy będą mogli zadawać pytania. Konkretne osoby… podstawione osoby. Opłacone z góry do zadawania takich, a nie innych pytań. Wszystkie miały być pośrednio kierunkowe. Zarząd chciał oczywiście, żeby nie opowiadać wszem i wobec o prawdzie i sytuacji jaka miała miejsce na Cynnei. Wymyślono więc historię, w której zwalono winę na prawdopodobną dywersję ze strony sprzymierzonych drowów i orków. Starano się przekonać, że nie wszyscy zostali pokonani i że ich nekromanci dysponują tak straszną mocą, że zaskoczyli nawet zespół profesjonalistów realizujących tę misję. Podobno chodziło o wysłanie elfom sygnału o swojej obecności. Podobno są na to jakieś dowody, to nic że sfabrykowane. Czuła, że pomimo miałkości tej historii (a jako pisarka wiedziała kiedy ma do czynienia z miałką historią), to elfy dadzą się nią kupić. Nic nie działało na opinię publiczną lepiej, niż strach przed wspólnym wrogiem.

Bransoletka na nadgarstku Vamira zabrzęczała. Drgał jakiś uczepiony do niej kolorowy kamyk.

– Ehh… Muszę się zbierać – powiedział odchodząc od stołu. – Widzimy się na sali za godzinę. W zasadzie, możesz być nieco wcześniej. Będzie dobrze Leilani. Do zobaczenia.

Leilani kiwnęła głową. Chciała zamachać lewą ręką, ale nie mogła. Paznokieć kciuka skrobał stół wbrew jej woli.

 

Koniec

Komentarze

Gretzky, opowiadania liczące ponad osiemdziesiąt tysięcy znaków nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie maja obowiązku ich czytać. Tak długie teksty nie mogą też być nominowane do piórka. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy dzieki za informację. Będę wiedział na przyszłość! :)

Gretzky

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

mimo swojego podniosłego wieku. ← ???

łatwo mówić komuś PRZECINEK kto całe życie dosłownie igrał z ogniem

Zdaje się, że w tamtą stronę są jakieś konstrukcje. ← ???

i tak jesteście na to zbyt podejrzliwe. ← ???

To tak na dowód, że miś czytał dokładnie, mimo że długie, a woli krótkie formy. Interesujące, ale wymaga kontynuacji w celu podania odpowiedzi na wiele pytań, które pojawiają się w czasie czytania i po zakończeniu. W tym widzi zaciekawiony miś potencjał tego opowiadania.

@Koala75 Dzięki Misiu!

Gretzky

Przeczytałam początek, do uszkodzenia generatora. Nawet interesujący, ale na całą kobyłę nie mam siły.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka