- Opowiadanie: krzkot1988 - Wachta pana Willoughby’ego

Wachta pana Willoughby’ego

Tym razem coś dla mi­ło­śni­ków moc­ne­go rumu, sło­nych śle­dzi i mor­skich opo­wie­ści! Je­że­li nie od­stra­sza was dłu­gość tek­stu i po­wol­na eks­po­zy­cja, to myślę, że znaj­dzie­cie coś dla sie­bie w tej przy­go­dzie. Stat­ki, dziel­ni ma­ry­na­rze, mi­tycz­ne kre­atu­ry, umar­la­ki, pięk­ne ko­bie­ty – mamy wszyst­ko czego po­trze­bu­jesz! Także ko­twi­ca w górę i sta­wia­my żagle :-)

 

P.S. Ten kto pierw­szy zgad­nie, jak pio­sen­ka stała się in­spi­ra­cją dla opo­wia­da­nia, otrzy­ma... sa­tys­fak­cję bycia pierw­szym :-D

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wachta pana Willoughby’ego

Lo­do­wa­ty wi­cher na­dy­mał żagle i świsz­czał mię­dzy ta­kie­lun­kiem w takt nie­zna­nej ni­ko­mu uwer­tu­ry. Wtó­ro­wa­ły mu ba­so­we jęki desek te­ko­we­go ka­dłu­ba. Płaszcz ster­ni­ka Tho­ma­sa Wil­lo­ugh­by’ego sza­mo­tał się z wia­trem, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc za­pew­nić mu choć odro­bi­nę ochro­ny przed noc­nym chło­dem i wszech­obec­ną wil­go­cią. Pry­ska­ją­ce na po­kład fale mie­sza­ły się z rzę­si­stym desz­czem i prze­mie­nia­ły odzie­nie Wil­lo­ugh­by’ego w na­są­czo­ną gąbkę. Trzy­ma­ne na kole ste­ro­wym ręce tak mu zaś zgra­bia­ły, że nie miał pew­no­ści, czy otwo­rzą się, gdy wyda im takie po­le­ce­nie.

– Par­szy­wy wie­lo­ryb – za­klął pod nosem. – Mu­siał po­ka­zać się aku­rat teraz.

Sta­tek wie­lo­ryb­ni­czy Ody­se­usz pły­wał po mo­rzach po­łu­dnio­wych od wielu ty­go­dni. Była to udana wy­pra­wa, a ła­dow­nia na mięso i zbior­ni­ki z wie­lo­ry­bim ole­jem były już pra­wie pełne. Jed­nak ich nowa kom­pa­nia, która kilka lat temu wy­ku­pi­ła in­te­res braci Wel­le­rów, miała tylko jedno motto – nie­mal pełny sta­tek, to wciąż nieco pusty sta­tek.

Za­le­d­wie pół dnia po tym, jak ka­pi­tan Bar­na­by w końcu ugiął się pod pre­sją zmę­czo­nej za­ło­gi i na­ka­zał im za­wró­cić do bazy w Otago, tuż za ster­bur­tą po­ja­wił się ogrom­nych roz­mia­rów ka­sza­lot. Wy­sko­czył z wody wprost na oczach ka­pi­ta­na, jakby rzu­cał mu wy­zwa­nie. A szy­per ani my­ślał je zi­gno­ro­wać.

– Stary, chci­wy cap – wy­mam­ro­tał z go­ry­czą Wil­lo­ugh­by i po­now­nie za­krę­cił ste­rem, gdy lina łą­czą­ca sta­tek z wra­żo­nym w ciało wa­le­nia har­pu­nem na­pię­ła się zbyt mocno.

Po­dą­ża­li za be­stią już od kilku go­dzin, lecz ta nie zdra­dza­ła naj­mniej­szych oznak zmę­cze­nia po­go­nią. Co chwi­lę zmie­nia­ła kie­ru­nek, nur­ko­wa­ła i wy­strze­li­wa­ła po­now­nie na po­wierzch­nię. Ster­nik nawet na se­kun­dę nie mógł stra­cić kon­cen­tra­cji. W trak­cie swo­jej tu­łacz­ki po an­tark­tycz­nych wo­dach, na po­łu­dnie od ro­dzi­mej Nowej Ze­lan­dii, Ody­se­usz utra­cił już dwie z czte­rech łodzi po­ści­go­wych. Jedna z nich za­bra­ła ze sobą na dno sze­ściu męż­czyzn. Kilku ko­lej­nych le­ża­ło pod po­kła­dem, wal­cząc z tą czy inną za­ra­zą, nie­zdol­nych do wy­ko­ny­wa­nia obo­wiąz­ków. Za­ło­ga była więc mocno uszczu­plo­na, a wach­ta Wil­lo­ugh­by’ego zo­sta­ła wy­dłu­żo­na do ośmiu go­dzin. Na po­kła­dzie wraz z nim po­zo­stał je­dy­nie for­top­man, bos­man pil­nu­ją­cy liny, dwóch ludzi ob­słu­gu­ją­cych żagle oraz maj­tek, wy­le­wa­ją­cy za burtę gro­ma­dzą­cą się wodę.

Przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi wpły­nę­li na pły­ci­znę roz­cią­ga­ją­cą się wokół wyspy Ma­cqu­arie’go. Pil­nu­ją­cy uwię­zi wie­lo­ry­ba pan Per­kins dał znak, że lina na­resz­cie się zlu­zo­wa­ła. Ol­brzym na­bie­rał sił przed ko­lej­ną próbą wy­rwa­nia się swoim prze­śla­dow­com. Było jed­nak za wcze­śnie, by wy­sy­łać za nim dru­ży­ny w ło­dziach. Miał w sobie jesz­cze sporo życia. Gdyby teraz zbli­ży­li się do niego har­pun­ni­cy, na­tych­miast wy­rwał­by do przo­du, cią­gnąc za sobą Ody­se­usza i zo­sta­wia­jąc więk­szość za­ło­gi na łasce morza.

 

Mieli przed sobą ja­kieś dwie, może trzy go­dzi­ny spo­ko­ju, nim zma­ga­nia roz­pocz­ną się po­now­nie. Per­kins zwol­nił ko­twi­cę, a Wil­lo­ugh­by za­blo­ko­wał koło ste­ro­we i po­le­cił ma­ry­na­rzom ścią­gnąć żagle.

Pod­szedł do ster­bur­ty i wpa­trzył się po­nu­rym wzro­kiem w spię­trzo­ny, bu­rzo­wy ocean. Ko­niec liny łą­czą­cej Ody­se­usza z wie­lo­ry­bem nik­nął w gra­na­to­wo-bia­łej to­pie­li. Tuż obok maj­tek O'Re­il­ly wy­le­wał za­war­tość ko­lej­ne­go kubła w ude­rza­ją­ce o ka­dłub spie­nio­ne wody. Gdy strze­py­wał z wia­dra ostat­nie kro­ple, młody chło­pak nagle za­marł, wpa­tru­jąc się w ciem­ną toń po­ni­żej. Trwał tak przez kilka chwil, po czym pod­eks­cy­to­wa­nym szep­tem zwró­cił się do ster­ni­ka:

– Pro­szę spoj­rzeć, panie Wil­lo­ugh­by, biały lam­part mor­ski!

Była to pierw­sza w życiu wpra­wa O’Re­il­ly’ego. Za­cią­gnął się na­tych­miast po ukoń­cze­niu szko­ły. “Chcę być praw­dzi­wym ma­ry­na­rzem, jak mój oj­ciec!” – mówił. Praw­da była jed­nak taka, że rudy, pie­go­wa­ty Ir­land­czyk miał dwie lewe ręce do wszyst­kie­go, co miało zwią­zek z że­glu­gą. Po­zo­sta­ło mu je­dy­nie po­ma­ga­nie w kuch­ni i zmy­wa­nie po­kła­du. Wil­lo­ugh­by wąt­pił, by maj­tek wy­pły­nął kie­dyś z nimi po­now­nie. Chło­pak, zdaje się, był tego faktu kom­plet­nie nie­świa­do­my, a jego cią­gły za­chwyt nad rze­cza­mi, które sta­no­wi­ły no­wość je­dy­nie dla szczu­ra lą­do­we­go, nie­zmier­nie fru­stro­wał za­ło­gę. Jed­nak coś w gło­sie mło­dzień­ca spra­wi­ło, że ster­nik mi­mo­wol­nie po­dą­żył wzro­kiem za spoj­rze­niem majt­ka.

Rze­czy­wi­ście, w mroku wy­pa­trzył jakiś kształt, któ­re­go śnież­na biel od­bi­ja­ła co chwi­lę świa­tło ko­ły­szą­cych się na bur­cie la­tar­ni.

– Wi­dzia­łem chyba płe­twę – rzekł wresz­cie Wil­lo­ugh­by w za­du­mie. – Ale co to było… Trud­no po­wie­dzieć chłop­cze. Zresz­tą lam­part al­bi­nos to bujda. Pły­wam od szes­na­ste­go roku życia. Bę­dzie już dwa­dzie­ścia lat i ani ja, ani nikt z załóg, któ­rych byłem człon­kiem, nigdy go nie wi­dział. A nawet, jeśli takie stwo­rze­nie ist­nie­je, to wąt­pię, żeby było zwia­stu­nem nie­szczę­ścia, jak ma­wia­ją nie­któ­rzy.

Ster­nik skrzy­wił się, pró­bu­jąc doj­rzeć w ciem­no­ści ja­kieś szcze­gó­ły. Nagle jego oczy otwo­rzy­ły się sze­ro­ko, w wy­ra­zie prze­ra­że­nia.

– To nie żadna foka, tylko czło­wiek! Panie Per­kins, czło­wiek za burtą! – krzyk­nął.

– Czło­wiek za burtą! – po­wtó­rzył po­tęż­nie zbu­do­wa­ny Jo­shua Per­kins, znacz­nie do­no­śniej­szym gło­sem.

Okrzyk jesz­cze nie prze­brzmiał, gdy czar­no­skó­ry bos­man rzu­cił linę w kie­run­ku uno­szą­cej się na wo­dzie po­sta­ci. Udało im się do­strzec jakiś ruch, lecz lina po­zo­sta­wa­ła luźna.

– O’Re­il­ly, lampa! – roz­ka­zał Wil­lo­ugh­by, prze­krzy­ku­jąc dud­nią­cy o po­kład deszcz, po czym za­czął zdej­mo­wać płaszcz.

– Zbyt nie­bez­piecz­nie! – pró­bo­wał za­trzy­mać go Per­kins. Jego cięż­ki, ka­ra­ib­ski ak­cent spra­wiał, że w pa­nu­ją­cym ha­ła­sie trud­no było go zro­zu­mieć, jed­nak wy­cią­gnię­ta przed sie­bie dłoń do­sta­tecz­nie ob­ja­śnia­ła in­ten­cje bos­ma­na. – Skoń­czy pan w ku­frze Davy’ego Jo­ne­sa.

– Nie, jeśli bę­dziesz do­brze trzy­mał linę – od­parł krót­ko ster­nik, wcią­ga­jąc drugi ko­niec sznu­ra po­now­nie na po­kład. Wie­dział, że to co zaraz uczy­ni jest skraj­nie ry­zy­kow­ne. Być może nawet głu­pie. Ale Tho­mas Wil­lo­ugh­by ponad wszyst­ko w swoim życiu ko­chał przy­go­dę. To uczu­cie, gdy ocie­rasz się o śmierć, by zaraz uciec z jej objęć i za­śmiać się w twarz. Nie­bez­pie­czeń­stwo było dla niego przy­pra­wą, bez któ­rej życie tra­ci­ło cały smak.

Gdy koń­czył wią­zać uprząż wokół ramion, po­ja­wił się maj­tek z lampą.

– Do­brze, chłop­cze – po­chwa­lił Wil­lo­ugh­by. – Teraz łap za bosak i trzy­maj la­tar­nię naj­ni­żej jak bę­dziesz w sta­nie.

Za­wie­sił wątłe źró­dło świa­tła na wień­czą­cym drzew­ce haku, po­kle­pał O’Re­il­ly’ego po ra­mie­niu, po czym sko­czył w ciem­ność. Woda była prze­raź­li­wie zimna. Nawet do­świad­czo­ny ster­nik nie spo­dzie­wał się ta­kie­go szoku tem­pe­ra­tu­ro­we­go. Serce Wil­lo­ugh­by’ego na chwi­lę przy­sta­nę­ło, a jego człon­ki na­tych­miast za­czę­ły drę­twieć.

Udało mu się jed­nak wy­nu­rzyć i za­czerp­nąć po­wie­trza. W od­le­gło­ści około dwóch me­trów do­strzegł uno­szą­cą się na wo­dzie śnież­no­bia­łą suk­nię, wy­raź­niej wi­docz­ną teraz dzię­ki la­tar­ni O’Re­il­ly’ego. Ster­nik wziął głę­bo­ki wdech i pod­pły­nął w tym kie­run­ku. Kilka mach­nięć rę­ko­ma póź­niej zna­lazł się przy to­ną­cej mło­dej ko­biecie. Do­tych­czas Tho­mas wi­dy­wał takie kru­che damy o aniel­skiej uro­dzie wy­łącz­nie na ob­ra­zach. I cza­sem w swo­ich snach. Twarz nie­zna­jo­mej na­bra­ła śmier­tel­nie bla­de­go od­cie­nia, przez co jesz­cze bar­dziej upodob­ni­ła się do wi­ze­run­ku ze sta­re­go por­tre­tu. Nie po­ru­szy­ła się, gdy Wil­lo­ugh­by spraw­dzał czy od­dy­cha, wy­czuł jed­nak de­li­kat­ny po­dmuch po­wie­trza. Pod fał­da­mi roz­ło­ży­stej sukni do­strzegł długą deskę, która uchro­ni­ła nie­przy­tom­ną dziew­czy­nę przed pój­ściem na dno. Ster­nik de­li­kat­nie roz­warł kur­czo­wo trzy­ma­ją­ce się drew­na palce ko­bie­ty i mocno objął ją ra­mio­na­mi w talii, przez co jego ukry­te pod brodą po­licz­ki za­pło­nę­ły z za­że­no­wa­nia. Dał znak Per­kin­so­wi, który na­piął po­tęż­ne mię­śnie i za­czął wcią­gać ich na po­kład. Wil­lo­ugh­by zdą­żył jesz­cze przyj­rzeć się ka­wał­ko­wi drew­na, który ura­to­wał dziś ludz­kie życie. Wy­ry­to na nim nazwę stat­ku, któ­re­go nie­gdyś był czę­ścią: Hra­bi­na Minto.

 

***

 

Z po­mo­cą Per­kin­sa i O’Re­il­ly’ego, cięż­ko dy­szą­cy ster­nik po­now­nie zna­lazł się na po­kła­dzie. Na­tych­miast po­słał majt­ka po do­dat­ko­we koce i suche odzie­nie, a dru­gie­mu z męż­czyzn po­le­cił przy­nieść z kam­bu­za roz­cień­czo­ny rum. Sam uło­żył prze­mo­czo­ną ko­bie­tę na zrzu­co­nym wcze­śniej płasz­czu i otu­lił ją cie­płym, choć wil­got­nym ma­te­ria­łem. Do­pie­ro teraz mógł przyj­rzeć się nie­zna­jo­mej uważ­niej. Dłu­gie złote włosy uło­ży­ły się krę­giem wokół jej twa­rzy. Nawet w ni­kłym świe­tle lamp po­kła­do­wych i przy­sło­nię­te­go chmu­ra­mi księ­ży­ca, wy­da­wa­ły się błysz­czeć ni­czym praw­dzi­wy szla­chet­ny kru­szec. Owal­na twarz, o wy­raź­nie za­ak­cen­to­wa­nych ry­sach no­si­ła ślady drob­nych sło­necz­nych opa­rzeń, jakby po raz pierw­szy od dawna prze­by­wa­ła długo pod gołym nie­bem. Drob­ny, lekko za­dar­ty pro­sty nos po­tę­go­wał wra­że­nie kru­cho­ści i de­li­kat­no­ści, a nie­wiel­kie linie w ką­ci­kach peł­nych ust su­ge­ro­wa­ły, że czę­sto się uśmie­cha­ła. Tho­mas przez dłuż­szą chwi­lę nie mógł ode­rwać wzro­ku od le­żą­cej po­sta­ci, po­dzi­wia­jąc ją ni­czym an­tycz­ną rzeź­bę ze zbio­rów Mu­zeum Bry­tyj­skie­go. Otrzą­snął się jed­nak i z wpra­wą do­świad­czo­ne­go że­gla­rza przy­stą­pił do dzia­ła­nia.

Uniósł dziew­czy­nę po­now­nie i po­spie­szył ku pro­wi­zo­rycz­ne­mu schro­nie­niu, jakie skon­stru­ował na rufie stat­ku, by móc osło­nić się przed desz­czem, pod­czas gdy wie­lo­ryb od­po­czy­wał. Na “luk­su­so­wą ka­ju­tę” ster­ni­ka skła­dał się je­dy­nie stary ża­giel, roz­pię­ty mię­dzy bur­ta­mi i opar­ty po­środ­ku o wci­śnię­ty mię­dzy deski bosak, oraz kilka dziu­ra­wych koców, lampa olej­na i mokry eg­zem­plarz “Oli­ve­ra Twi­sta” – nowej po­wie­ści zdo­by­wa­ją­ce­go ostat­nio dużą po­pu­lar­ność pana Dic­ken­sa.

Tho­mas naj­de­li­kat­niej jak po­tra­fił po­ło­żył ta­jem­ni­czą damę na trzesz­czą­cych de­skach po­kła­du i po­czął roz­kła­dać obok koce. One także zdą­ży­ły prze­siąk­nąć wil­go­cią, ale uznał, iż spraw­dzą się w roli izo­la­cji. Gdy prze­no­sił dziew­czy­nę na mięk­kie po­sła­nie, do­łą­czy­li do niego Per­kins i O’Re­il­ly.

– Bie­gnę po­wia­do­mić ka­pi­ta­na, panie Wil­lo­ugh­by! – oznaj­mił maj­tek, od­kła­da­jąc na bok ster­tę su­chych koców z gru­bej wełny.

Chło­pak już się od­wra­cał, gdy dłoń Jo­shuy Per­kin­sa za­mknę­ła mu ramię w że­la­znym uści­sku.

– Nie wolno, Mar­tin, nie po tym, co spo­tka­ło pana Ba­ileya. – Bos­man spoj­rzał po­ro­zu­mie­waw­czo w stro­nę Wil­lo­ugh­by’ego, a ten aż syk­nął, na samo wspo­mnie­nie zda­rze­nia.

– Co się stało panu Ba­iley­owi? – spy­tał za­nie­po­ko­jo­ny maj­tek.

– Jed­nej nocy, bos­man Ba­iley do­strzegł dwa wie­lo­ry­by, matkę i dziec­ko – po­spie­szył z wy­ja­śnie­niem Per­kins. – Do­sko­na­ła zdo­bycz. Więc co robi Ba­iley? Oczy­wi­ście bie­gnie czym prę­dzej obu­dzić ka­pi­ta­na Bar­na­by’ego. Pan ka­pi­tan nieco sobie po­fol­go­wał po­przed­nie­go wie­czo­ru, w to­wa­rzy­stwie dwóch bu­te­lek sher­ry. Wszy­scy wie­dzą, że ma go­rą­cy tem­pe­ra­ment. Tym­cza­sem Ba­iley za­czął walić pię­ścia­mi w drzwi jego kwa­te­ry, jak osza­la­ły… Pan Bar­na­by nie po­chwa­lił jego gor­li­wo­ści.

– Mało po­wie­dzia­ne – rzu­cił przez ramię Wil­lo­ugh­by, prze­le­wa­jąc grog do kubka. – Pobił bie­da­ka pustą bu­tel­ką do nie­przy­tom­no­ści. Trzech ma­ry­na­rzy mu­sia­ło od­cią­gać szy­pra, żeby go nie zabił. Tamci trzej też wy­le­cie­li z za­ło­gi. – Po krót­kiej pau­zie dodał: – Cie­ka­we z czego była ta bu­tel­ka, skoro nijak nie chcia­ła się roz­bić na jego pu­stej łe­pe­ty­nie?

– To naj­więk­sza ta­jem­ni­ca tej hi­sto­rii – od­parł z sze­ro­kim uśmie­chem bos­man.

– Więc co ro­bi­my? – wy­du­sił z sie­bie wy­raź­nie po­bla­dły O’Re­il­ly.

– Zaj­mie­my się pa­nien­ką, a rano złożę ra­port ka­pi­ta­no­wi – spo­koj­nym gło­sem od­po­wie­dział ster­nik. – Zresz­tą wąt­pię, by w tym mo­men­cie pan Bar­na­by mógł nam w czym­kol­wiek pomóc.

Per­kins spo­glą­dał na nową pa­sa­żer­kę ner­wo­wo, wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny.

– O co cho­dzi, Jo­shua? – za­py­tał Wil­lo­ugh­by, wi­dząc nie­tę­gą minę to­wa­rzy­sza.

– No cóż, wie pan do­sko­na­le, co mówią o ko­bie­cie na stat­ku. Przy­no­szą nie­szczę­ście. Zły omen. I jakim cudem przeżyła w tej wodzie? Dzieją się niedobre rzeczy, panie Willoughby.

– Więc co pro­po­nu­jesz? Mam ją wy­rzu­cić z po­wro­tem za burtę? – od­parł z iro­nią ster­nik. – To wszyst­ko bajki i prze­są­dy, Per­kins.

Bos­man mil­czał spe­szo­ny, lecz widać było, że ta spra­wa wciąż go gry­zie.

– Poza tym – kon­ty­nu­ował Wil­lo­ugh­by z psot­nym uśmie­chem – sta­ro­żyt­ni mó­wi­li, że pod­czas sztor­mu wy­star­czy wy­sta­wić nagą ko­bie­tę do wia­tru, by uci­szyć burzę. Pa­nien­ka może nam się jesz­cze przy­dać.

– Oby miał pan rację. – Jo­shua wy­da­wał się nie­prze­ko­na­ny, lecz bez dal­szych skarg przy­stą­pił do okry­wa­nia nie­zna­jo­mej ko­ca­mi.

Tho­mas po­chy­lił się nad od­dy­cha­ją­cą z tru­dem dziew­czy­ną, uniósł lekko jej głowę i przy­tknął kubek z gro­giem do wy­su­szo­nych przez mor­ską wodę warg. Więk­szość na­po­ju spły­nę­ła po kształt­nym pod­bród­ku, jed­nak mło­dej ko­bie­cie udało się prze­łknąć kilka łyków. Gdy cie­pło i przy­jem­na sło­dycz rumu ro­ze­szły się w jej ciele, za­koń­czo­ne dłu­gi­mi rzę­sa­mi po­wie­ki po­wo­li się unio­sły, od­sła­nia­jąc sza­ro­nie­bie­skie oczy. Po chwi­li ko­bie­tą szarp­nął ostry ka­szel, więc ster­nik prze­wró­cił ją nieco na bok.

– Ro­zu­mie mnie pa­nien­ka? – za­py­tał, wy­raź­nie i po­wo­li wy­po­wia­da­jąc każde słowo. – Sta­tek pa­nien­ki za­to­nął. Dry­fo­wa­łaś na morzu.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła sła­bym gło­sem dziew­czy­na, gdy ka­szel ustał. – Dzię­ku­ję panu ser­decz­nie za ra­tu­nek. Niech bo­go­wie pana bło­go­sła­wią, panie…

– Wil­lo­ugh­by. Tho­mas Wil­lo­ugh­by – przed­sta­wił się ster­nik, po czym wska­zał na po­zo­sta­łych ma­ry­na­rzy. – A to pa­no­wie Per­kins i O’Re­il­ly.

– Panom rów­nież dzię­ku­ję! Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek będę w sta­nie się panom od­wdzię­czyć, za ten szla­chet­ny czyn. – Nie­zna­jo­ma drża­ła na całym ciele, cia­śniej otu­la­jąc się płasz­czem. Jej ak­cent wska­zy­wał na po­cho­dze­nie gdzieś z oko­lic pół­noc­nej An­glii, z pew­no­ścią jed­nak z wyż­szych sfer.

– Pro­szę wy­ba­czyć moją śmia­łość – za­czął z wa­ha­niem ster­nik – ale musi się pa­nien­ka czym prę­dzej prze­brać w coś su­che­go. Zdro­wie pa­nien­ki od tego za­le­ży!

Ko­bie­ta nie­pew­nie po­wio­dła wzro­kiem po twa­rzach człon­ków za­ło­gi.

– Oczy­wi­ście, ma pan rację – od­rze­kła w końcu. – Po pro­stu nie je­stem… Nigdy nie… Ja… – Prze­rwa­ła, ostroż­nie do­bie­ra­jąc od­po­wied­nie słowa. – Nie je­stem przy­zwy­cza­jo­na, do obec­no­ści męż­czyzn. Ta sy­tu­acja jest więc dla mnie wiel­ce nie­kom­for­to­wa.

Pró­bo­wa­ła dum­nie unieść pod­bró­dek, ale jego cią­głe drże­nie zni­we­czy­ło te wy­sił­ki. – Do­brze – zgo­dzi­ła się w końcu. – Pro­szę unieść wy­so­ko ten koc i od­wró­cić głowę. Tylko przy­się­gnij­cie pa­no­wie, że nie bę­dzie­cie pod­glą­dać! Umar­ła­bym ze wsty­du – za­koń­czy­ła ła­mią­cym się gło­sem.

– Oczy­wi­ście, przy­się­ga­my pa­nien­ko – od­parł na­tych­miast Wil­lo­ugh­by, któ­re­go twarz po­now­nie za­pło­nę­ła żywym ogniem. Po­zo­sta­li ma­ry­na­rze rów­nie ocho­czo przy­tak­nę­li.

Dziew­czy­na nie­pew­nym ru­chem się­gnę­ła po czy­ste ubra­nie do­star­czo­ne przez O’Re­il­ly’ego. Praw­do­po­dob­nie na­le­ża­ło do sa­me­go majt­ka, który z całej za­ło­gi nosił naj­bar­dziej zbli­żo­ny do kru­chej nie­wia­sty roz­miar. Per­kins chwy­cił jeden z koców, prze­rzu­cił za plecy i roz­cią­gnął po­mię­dzy dłu­gi­mi ra­mio­na­mi. Wil­lo­ugh­by i O’Re­il­ly jak jeden mąż zwró­ci­li się ku dzio­bo­wi stat­ku i wpa­try­wa­li się weń in­ten­syw­nie, jakby sam Po­sej­don tań­czył tam ka­dry­la ze sta­dem del­fi­nów. Po chwi­li dało się sły­szeć pla­śnię­cie cięż­kiej, mo­krej sukni opa­da­ją­cej na po­kład.

– Skoń­czy­łam – oznaj­mił nie­dłu­go potem nie­śmia­ły głos. – Mogą się pa­no­wie od­wró­cić.

Bos­man podał jej koc, który za­rzu­ci­ła na plecy. Miała teraz na sobie pro­ste lnia­ne spodnie, które z tru­dem trzy­ma­ły się na wą­skiej talii, oraz luźną ko­szu­lę, która zdra­dziec­ko przy­lgnę­ła do wciąż wil­got­nej pier­si, uwol­nio­nej spod ogra­ni­czeń gor­se­tu sukni. Szyb­ko jed­nak owi­nę­ła się cia­śniej ple­dem, za­sła­nia­jąc nie­oby­czaj­ny widok.

– Jesz­cze raz, z ca­łe­go serca dzię­ku­ję panom za ra­tu­nek – po­wie­dzia­ła, sia­da­jąc po­now­nie na pro­wi­zo­rycz­nym po­sła­niu.

– To nic ta­kie­go – od­parł nieco zmie­sza­ny Tho­mas, pod­no­sząc z po­kła­du swój prze­mo­czo­ny płaszcz. – Każdy zro­bił­by to samo na na­szym miej­scu.

– Ma pan na myśli skok w czar­ne, nie­prze­nik­nio­ne wody, prze­szy­wa­ją­ce zim­nem do samej duszy, w ni­kłej na­dziei, że kształt w ciem­no­ści to żywy czło­wiek, a nie na­brzmia­ły wil­go­cią trup? Szcze­rze wąt­pię, panie Wil­lo­ugh­by – od­po­wie­dzia­ła wy­zy­wa­ją­cym tonem, a na jej twa­rzy po raz pierw­szy za­tań­czył cień uśmie­chu.

– Praw­dzi­wa z pa­nien­ki po­et­ka – rzekł z po­dzi­wem O’Re­il­ly, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od uro­dzi­wej nie­zna­jo­mej.

– Przy­go­tu­ję ka­ju­tę – wtrą­cił prak­tycz­ny jak za­wsze bos­man Per­kins.

– Nie! – sprze­ci­wi­ła się dziew­czy­na, nieco gło­śniej niż po­cząt­ko­wo za­mie­rza­ła. – Prze­pra­szam, po pro­stu nie chcę być po­now­nie za­mknię­ta w drew­nia­nej trum­nie, zdana je­dy­nie na los. Je­że­li nie mają pa­no­wie nic prze­ciw­ko, chcia­ła­bym zo­stać jakiś czas tutaj, pod roz­gwież­dżo­nym nie­bem. Obie­cu­ję nie prze­szka­dzać panom w obo­wiąz­kach! – do­da­ła żar­li­wie na ko­niec.

– Oczy­wi­ście – ski­nął głową Wil­lo­ugh­by i po­wę­dro­wał wzro­kiem ku ciem­ne­mu niebu. – Jak pa­nien­ka sobie życzy, choć o gwiaz­dy bę­dzie trud­no tej nocy. Przez jakiś czas i tak na­szym głów­nym za­ję­ciem bę­dzie cze­ka­nie. Bę­dzie­my nie­zmier­nie szczę­śli­wi, mogąc do­trzy­mać pa­nien­ce to­wa­rzy­stwa.

 

Ma­ry­na­rze roz­sie­dli się wy­god­niej na sta­rych ko­cach Tho­ma­sa. Jo­shua Per­kins wyjął zza pasa mie­szek z ty­to­niem i za­brał się do na­bi­ja­nia fajki.

– Jak pa­nien­ka ma na imię? – za­py­tał młody maj­tek, szcze­rząc w uśmie­chu zęby nie­tknię­te jesz­cze szkor­bu­tem.

Tho­mas ob­rzu­cił mło­dzień­ca kar­cą­cym spoj­rze­niem, ale dziew­czy­na nie wy­da­wa­ła się do­tknię­ta jego ob­ce­so­wo­ścią. Ob­la­ła się je­dy­nie de­li­kat­nym ru­mień­cem, choć mógł to rów­nie do­brze być efekt opróż­nia­ne­go w szyb­kim tem­pie kubka z gro­giem.

– Tylko nie śmiej­cie się pa­no­wie, pro­szę. Moi ro­dzi­ce mieli fan­ta­zję, by na­zwać mnie Aste­ria, od grec­kie­go słowa ozna­cza­ją­ce­go gwiaz­dy. Na­zy­wam się Aste­ria Haw­thor­ne. Miło mi panów po­znać.

– Pięk­ne imię – oce­nił roz­ma­rzo­nym gło­sem Mar­tin.

– Dzię­ku­ję, panie O’Re­il­ly – od­par­ła Aste­ria i uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, spra­wia­jąc że maj­tek roz­pły­nął się, ni­czym masło na krom­ce świe­że­go pie­czy­wa. Do­pie­ro gło­śne chrząk­nię­cie ster­ni­ka przy­wo­ła­ło go nieco do po­rząd­ku.

– Pro­szę nie zwra­cać na niego uwagi, pa­nien­ko Haw­thor­ne. Je­ste­śmy na morzu od wielu ty­go­dni, a to nie sprzy­ja za­cho­wa­niu ogła­dy. Szcze­gól­nie w to­wa­rzy­stwie damy – za­pew­nił Aste­rię Wil­lo­ugh­by. – Może opo­wie nam pa­nien­ka, co się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło? Oczy­wi­ście jeśli to nie na­zbyt bo­le­sne.

Dziew­czy­na za­wa­ha­ła się. Być może od­twa­rza­ła w my­ślach trau­ma­tycz­ne prze­ży­cia tej nocy. Po chwi­li jed­nak ode­zwa­ła się, nie oka­zu­jąc smut­ku czy stra­chu:

– Po­dró­żo­wa­łam z Edyn­bur­ga do Auc­kland na po­kła­dzie Hra­bi­ny Minto. Moi ro­dzi­ce i sio­stry osie­dli­li się na wy­spie wraz z pierw­szą falą osad­ni­ków. Ja po­zo­sta­łam w domu, gdyż mu­sia­łam za­koń­czyć swoje nauki. – Prze­rwa­ła na mo­ment, za­sta­na­wia­jąc się nad dal­szy­mi sło­wa­mi. – Minto był za­cnym stat­kiem. W cza­sie rejsu po­zna­łam wielu wspa­nia­łych ludzi, któ­rych wspo­mi­nać będę ze smut­kiem po kres moich dni. Kilka dni temu nie­po­myśl­ne wia­try spro­wa­dzi­ły nas z kursu da­le­ko na po­łu­dnie. Co do­kład­nie się wy­da­rzy­ło, nie wiem. Spa­łam już w swo­jej ka­ju­cie, gdy po­tęż­ny huk wstrzą­snął całym stat­kiem. Ude­rzy­łam w coś głową i na­stęp­ne co pa­mię­tam, to pana twarz, panie Wil­lo­ugh­by.

Ma­ry­na­rze je­dy­nie po­ki­wa­li smut­no gło­wa­mi. Per­kins prze­że­gnał się i wy­szep­tał krót­ką mo­dli­twę za tych, któ­rych za­bra­ło morze. Zbyt czę­sto jed­nak sły­sze­li po­dob­ne hi­sto­rie, by długo je roz­pa­mię­ty­wać. Jo­shua bez słowa roz­lał wszyst­kim ko­lej­ną por­cję grogu, którą wy­chy­li­li w mil­cze­niu.

– Miała pa­nien­ka na po­kła­dzie kogoś bli­skie­go? – za­py­tał po dłuż­szej chwi­li bos­man. – Dzię­ki bogom, nie – od­par­ła. – Sio­stry i matka szu­ka­ją mnie… cze­ka­ją na mnie w Auc­kland, a oj­ciec… Cóż, ko­cham go całym ser­cem, ale czę­sto prze­by­wa w po­dró­ży i rzad­ko go wi­du­je­my. Będą… sil­nie wzbu­rze­ni, gdy się nie od­naj­dę.

– Bez obaw, pa­nien­ko Haw­thor­ne, wkrót­ce wra­ca­my do Otago, a stam­tąd nie­trud­no o sta­tek pły­ną­cy na pół­noc – za­pew­nił ją Tho­mas. – Nie jest pa­nien­ka ka­to­licz­ką?

– Słu­cham? – spy­ta­ła za­sko­czo­na.

– Za­uwa­ży­łem, że drugi raz już pa­nien­ka dzię­ku­je bogom, nie jed­ne­mu Bogu. Nie chcia­łem być wścib­ski, po pro­stu za­cie­ka­wi­ło mnie to.

– Ach, tak, ro­dzi­ce wy­cho­wa­li mnie w prze­ko­na­niu, że każ­dej re­li­gii na­le­ży się sza­cu­nek i z każ­dej mo­że­my na­uczyć się cze­goś waż­ne­go. Stąd sza­cu­nek na­le­ży się wszyst­kim bogom, nie­za­leż­nie od tego, który jest praw­dzi­wy.

– Jak no­wo­cze­śnie! – wtrą­cił O’Re­il­ly.

Uśmiech­nę­ła się smut­no. W jej oczach dało się wy­czy­tać także inne emo­cje – ból oraz strach. Zaraz jed­nak twarz dziew­czy­ny się roz­po­go­dzi­ła, po­dob­nie jak nocne niebo, na któ­rym zza chmur nie­śmia­ło wyj­rzał księ­życ w pełni. Ro­zej­rza­ła się po skrom­nej prze­strze­ni za­go­spo­da­ro­wa­nej przez ster­ni­ka. Jej wzrok padł na prze­siąk­nię­tą wil­go­cią książ­kę.

– Pan Dic­kens! – wy­krzyk­nę­ła z en­tu­zja­zmem. – Ubó­stwiam go! Czy któ­ryś z panów jest mi­ło­śni­kiem jego twór­czo­ści?

Wil­lo­ugh­by nie­śmia­ło uniósł rękę.

– Oso­bi­ście uwa­żam – mó­wi­ła dalej dziew­czy­na z szyb­ko­ścią kli­pra pły­ną­ce­go bez ła­dun­ku – że to wiel­ki pi­sarz i kie­dyś bę­dzie sza­no­wa­ny na całym świe­cie! Jaka jest pana opi­nia?

– Cóż… – nieco skrę­po­wa­ny Tho­mas po­dra­pał się w głowę. – To dobra książ­ka. Nie­źle po­ka­zu­je, z czym muszą mie­rzyć się lu­dzie na­sze­go stanu, szcze­gól­nie dzie­ci osie­ro­co­ne w mło­dym wieku. Sam wy­ro­słem w sie­ro­ciń­cu i mogę za­świad­czyć, że hi­sto­ria pana Dic­ken­sa nie jest da­le­ka od praw­dy.

– Zga­dzam się z panem cał­ko­wi­cie. To na­praw­dę strasz­ne, że lu­dzie w ten spo­sób trak­tu­ją sie­bie na­wza­jem.

– Za­zdrosz­czę, że o ta­kich rze­czach do­wia­du­je się pa­nien­ka z ksią­żek. W życiu pro­stych ludzi, szyb­ko do­świad­cza­my tego na wła­snej skó­rze.

– A skąd po­mysł, że po­cho­dzę z wyż­szych sfer? – żach­nę­ła się Aste­ria. – Może je­stem pro­stą słu­żą­cą szu­ka­ją­cą lep­sze­go życia w ko­lo­niach?

Trój­ka ma­ry­na­rzy ro­ze­śmia­ła się ser­decz­nie.

– Pro­szę się nie ob­ra­zić, pa­nien­ko, ale to widać na pierw­szy rzut oka – od­parł uśmiech­nię­ty od ucha do ucha Jo­shua Per­kins.

– Pa­nien­ki spo­sób mó­wie­nia, po­sta­wa, spoj­rze­nie, wszyst­ko to świad­czy o wy­so­kim uro­dze­niu – dodał Wil­lo­ugh­by. – Że nie wspo­mnę już o sukni, na którą na­szy­to wię­cej pereł niż wi­dzia­łem w całym życiu, a która teraz bez­tro­sko wala się po na­szym po­kła­dzie.

Twarz Aste­rii Haw­thor­ne za­la­ła się ru­mień­cem.

– Zgoda, przy­zna­ję się. Moja ro­dzi­na nie na­le­ży do naj­bied­niej­szych. Ale bo­gac­two i wy­kształ­ce­nie nie gwa­ran­tu­ją jesz­cze szczę­ścia! – do­da­ła, bun­tow­ni­czo za­pla­ta­jąc ra­mio­na na pier­si.

Męż­czyź­ni spoj­rze­li po sobie. Żaden z nich nie wy­ry­wał się do od­po­wie­dzi, gdyż mo­gła­by ona ura­zić go­ścia. W końcu jed­nak, po­mi­mo groź­nych spoj­rzeń ko­le­gów, ode­zwał się O’Re­il­ly:

– Więc co, we­dług pa­nien­ki, za­pew­nia szczę­ście? Ja na przy­kład czuł­bym się do­sko­na­le oto­czo­ny zło­tem, je­dwa­bia­mi i per­ła­mi. – Maj­tek ob­rzu­cił cenną suk­nię po­żą­dli­wym spoj­rze­niem.

– Mi­łość, wol­ność, to są rze­czy, które przy­no­szą praw­dzi­wą ra­dość i na­da­ją życiu sens. Co zna­czy życie w luk­su­sie, gdy w żaden spo­sób nie mo­że­my o nim de­cy­do­wać!

– Na pewno w punk­cie wi­dze­nia pa­nien­ki jest wiele racji – spró­bo­wał uspo­ko­ić ro­dzą­cy się kon­flikt Tho­mas – ale dużo ła­twiej jest ma­rzyć o ta­kich rze­czach, gdy ma się dach nad głową i stra­wę na ta­le­rzu.

Chwi­lo­wy wy­buch emo­cji zdaje się po­zba­wił dziew­czy­nę resz­tek sił. Skur­czy­ła się na swym miej­scu i wbiła wzrok w deski po­kła­du.

– Prze­pra­szam. Mają pa­no­wie oczy­wi­ście rację. Zbyt czę­sto myślę tylko o sobie, cho­ciaż przy­się­gam, pró­bu­ję z tym wal­czyć. Po pro­stu ostat­nich kilka ty­go­dni, bez cią­głe­go nad­zo­ru i kon­tro­li, było tak wspa­nia­łych, że myśl o po­wro­cie do daw­ne­go życia od­bie­ra mi od­dech. By­ło­by le­piej, gdy­bym do­łą­czy­ła na dnie do Hra­bi­ny Minto.

– Pro­szę tak nawet nie my­śleć! – za­opo­no­wał ostro Wil­lo­ugh­by. – Bóg po­sta­wił nas na dro­dze pa­nien­ki nie bez po­wo­du. Kto wie, być może ten prze­klę­ty wie­lo­ryb za­cią­gnął tu Ody­se­usza tylko po to, byśmy po­spie­szy­li pa­nien­ce na ra­tu­nek. To nie może być przy­pa­dek.

Jo­shua Per­kins, który nie na żarty wie­rzył we wszel­kiej maści rze­czy nad­przy­ro­dzo­ne, ener­gicz­nie po­ki­wał głową.

– Dzię­ku­ję wam – od­par­ła cicho. – Ale oba­wiam się, że spo­tka­nie ze mną to nie żaden cud, lecz klą­twa. Ma­ry­na­rzom i pa­sa­że­rom Hra­bi­ny z pew­no­ścią się nie przy­słu­ży­łam.

– To był zwy­czaj­ny wy­pa­dek – za­pew­nił ją Tho­mas. – Pro­szę nie szu­kać w tej tra­ge­dii zna­cze­nia, któ­re­go w niej nie ma.

Przez kilka dłu­gich minut sie­dzie­li w mil­cze­niu. Bos­man pod­szedł do swo­je­go zmien­ni­ka na dzio­bie, by upew­nić się, że wie­lo­ryb dalej po­zo­sta­je na uwię­zi.

– To go bar­dzo boli – ode­zwa­ła się nagle Aste­ria. – Pró­bu­je ze­brać siły, ale cier­pie­nie nie po­zwa­la mu za­snąć.

– Tak wła­śnie jest – od­rzekł Wil­lo­ugh­by, do­my­śla­jąc się, że mówi o ści­ga­nym ka­sza­lo­cie. – Nie czer­pie­my z tego sa­tys­fak­cji, ale to nasza praca.

– Dla­cze­go więc pan to robi, skoro wie pan, że wy­rzą­dza mu krzyw­dę?

Tho­mas za­sta­na­wiał się dłuż­szą chwi­lę nad od­po­wie­dzią. Na co dzień sta­rał się nie za­da­wać sobie tego py­ta­nia i zwy­kle mu się to uda­wa­ło.

– We­dług mnie, pa­nien­ko, nie da się przejść przez życie nie krzyw­dząc ni­ko­go – po­wie­dział wresz­cie. – Naj­lep­sze, co mo­że­my zro­bić, to po­sta­rać się wy­rzą­dzić innym jak naj­mniej szko­dy.

Na rufie po­now­nie za­le­gła cisza. Po­wra­ca­ją­cy Per­kins rów­nież usiadł bez słowa i wpa­try­wał się we wła­sne buty. Aste­ria ob­ser­wo­wa­ła ich w mil­cze­niu. Gdy opróż­ni­ła kubek z gro­giem, za­czę­ła stu­kać nim o po­kład, wy­bi­ja­jąc pro­sty rytm, po czym za­czę­ła śpie­wać:

 

Był raz pe­wien sta­tek co prze­mie­rzał morze

Świe­ci­ły nad nim po­łu­dnio­we zorze

Lecz wiatr się wzma­gał i dziób opa­dał

Sta­wiaj­cie żagle hej!

 

Weź, to od Wel­le­rów braci

Za bu­tel­kę rumu się nam opła­ci

Kie­dyś wa­le­ni za­brak­nie

I na po­wrót przyj­dzie czas!

 

Trój­ka nieco za­sko­czo­nych męż­czyzn szyb­ko pod­chwy­ci­ła że­glar­ską pieśń i wkrót­ce wszy­scy prze­by­wa­ją­cy na po­kła­dzie ma­ry­na­rze do­łą­czy­li do chóru. So­pran Aste­rii zde­cy­do­wa­nie wy­róż­niał się jed­nak wśród te­no­rów i basów. Pro­wa­dzi­ła me­lo­dię, hip­no­ty­zo­wa­ła ich pięk­nem swego głosu. Nie chcie­li prze­sta­wać. Gdy skoń­czy­ły się słowa szan­ty, po kolei wy­my­śla­li wła­sne wersy. W końcu jed­nak ko­bie­cy głos za­milkł, a chwi­lę póź­niej cisza ogar­nę­ła cały po­kład.

Tho­mas Wil­lo­ugh­by po­czuł się wów­czas nieco dziw­nie. Za­le­d­wie po­sma­ko­wał tego wie­czo­ra grogu, a czuł się jakby spę­dził całą noc w ta­wer­nie. Po­trzą­snął głową, pró­bu­jąc ode­gnać mgłę otu­la­ją­cą jego umysł. O dziwo, tro­chę to po­mo­gło. Znów mógł sku­pić myśli.

– Ma pa­nien­ka pięk­ny głos – po­wie­dział, pró­bu­jąc za­po­mnieć o chwi­lo­wej nie­dy­spo­zy­cji. – Ale to chyba nie jest pio­sen­ka, któ­rej uczą na lek­cjach mu­zy­ki w szko­łach dla mło­dych dam?

– Ja… No cóż… – za­wa­ha­ła się. – Kiedy tylko udało mi się wy­mknąć z domu, za­wsze lu­bi­łam od­wie­dzać port i przy­słu­chi­wać się opo­wie­ściom ma­ry­na­rzy. Tę przy­śpiew­kę sły­sza­łam nad wyraz czę­sto, dla­te­go za­pa­mię­ta­łam słowa.

– Chęt­nie po­słu­chał­bym pa­nien­ki w ja­kimś innym re­per­tu­arze – od­parł Tho­mas. – W An­glii mu­sia­ła pa­nien­ka po­zo­sta­wić wielu mi­ło­śni­ków.

– O, nie! – za­śmia­ła się dźwięcz­nie. – Nie mam zbyt wielu oka­zji, by szko­lić głos, moja matka nigdy nie po­zwo­li­ła­by na coś tak fry­wol­ne­go. Ale rze­czy­wi­ście, bar­dzo to lubię.

– Ro­dzi­ce pa­nien­ki brzmią jak strasz­ni nu­dzia­rze – wtrą­cił O’Re­il­ly, któ­re­go grog rów­nież za­nad­to już roz­ocho­cił.

Za­pra­co­wał sobie tym samym na so­lid­ne­go kuk­sań­ca od bos­ma­na.

– Pro­szę go nie besz­tać, panie Per­kins! – za­pro­te­sto­wa­ła Aste­ria, jed­nak z jej twa­rzy nie scho­dził uśmiech. – Matka to istot­nie strasz­na nu­dzia­ra, a tata jest zbyt za­pra­co­wa­ny, by zna­leźć czas na przy­jem­no­ści.

Ra­dość wi­docz­na na ob­li­czu mło­dej dziew­czy­ny jed­nak szyb­ko przy­ga­sła. Jesz­cze cia­śniej oplo­tła ra­mio­na kocem, jakby sama myśl o ro­dzi­cach przy­pra­wia­ła ją o ciar­ki.

– Oboje są bar­dzo po­tęż­ni i wpły­wo­wi. I nie zno­szą ja­kie­go­kol­wiek sprze­ci­wu, szcze­gól­nie matka. Gdy ktoś jest dość nie­roz­waż­ny i lek­ko­myśl­ny, by się jej prze­ciw­sta­wić, gorz­ko póź­niej tego ża­łu­je. – Od­wró­ci­ła wzrok w kie­run­ku morza i do­da­ła. – Po­dob­nie jak wszy­scy, któ­rzy znaj­dą się w po­bli­żu.

– Rze­czy­wi­ście, nie brzmią zbyt sym­pa­tycz­nie – zgo­dził się Wil­lo­ugh­by, uważ­nie lu­stru­jąc twarz panny Haw­thor­ne. – Pro­szę nie od­po­wia­dać, jeśli to zbyt śmia­łe py­ta­nie, ale czy ro­dzi­na pa­nien­kę skrzyw­dziła w ja­ki­kol­wiek spo­sób?

Ster­nik nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. W każ­dym razie nie wy­ra­żo­nej sło­wa­mi. Lecz nagły dreszcz, który wstrzą­snął skry­tym pod ple­dem drob­nym cia­łem, wy­star­czał za od­po­wiedź.

– To dra­nie! – za­pło­nął obu­rze­niem Jo­shua Per­kins. – Ta­kich zwy­rod­nial­ców po­win­ni za­my­kać, ale oczy­wi­ście nikt tego nie zrobi, bo są bo­ga­ci!

– To nie tak. Po pro­stu moja swo­bo­da, a wła­ści­wie całe moje życie jest… mocno ogra­ni­czo­ne. Matka mówi, że lu­dzie są z na­tu­ry źli, a ona chro­ni mnie przed okru­cień­stwa­mi tego świa­ta – od­par­ła Aste­ria za­ci­ska­jąc usta w cien­ką linię. – Tata też każe mi się trzy­mać z da­le­ka od ob­cych. Ale ja wiem, że świat pełen jest do­brych ludzi, któ­rych warto po­znać. Jak pa­no­wie cho­ciaż­by!

Tho­mas chciał za­pew­nić tę bied­ną, za­gu­bio­ną owiecz­kę, że ma oczy­wi­ście rację, że zacne uczyn­ki to dla za­ło­gi Ody­se­usza, i dla niego przede wszyst­kim, chleb po­wsze­dni. Coś jed­nak skło­ni­ło go, by otwo­rzyć się przed nie­zna­jo­mą, za­miast po­wie­lać kłam­stwa, które sam wma­wiał sobie przez lata. Nagle po­czuł, że może zwie­rzyć się jej z naj­głę­biej skry­wa­nych se­kre­tów. Była ucie­le­śnie­niem nie­win­no­ści i współ­czu­cia. Tak, je­że­li ktoś jest w sta­nie zro­zu­mieć udrę­czo­ną duszę Tho­ma­sa Wil­lo­ugh­by’ego, to wła­śnie ona.

– Pa­nien­ki ro­dzi­ce mogą mieć wię­cej racji, niż się pa­nien­ce zdaje – za­czął po­nu­ro. – Nie chcę mówić za wszyst­kich, ale mi da­le­ko do miana do­bre­go czło­wie­ka. Nie na­zwał­bym się może skoń­czo­ną ła­chu­drą, ale zro­bi­łem w życiu wiele rze­czy, z któ­rych nie je­stem dumny.

– Nie chcę się po­wta­rzać, ale prze­cież wsko­czył pan do lo­do­wa­te­go oce­anu ra­to­wać nie­zna­jo­mą osobę. Bez chwi­li wa­ha­nia!

– To się na­zy­wa in­stynkt, młoda damo. Po tylu la­tach na morzu każdy go na­by­wa. Jeśli czło­nek za­ło­gi znaj­dzie się za burtą, to ro­bisz wszyst­ko, by go ura­to­wać. Nie z do­bro­ci serca czy przy­jaź­ni, lecz z na­dzie­ją, że kiedy ty znaj­dziesz się w po­dob­nej sy­tu­acji, twój to­wa­rzysz zrobi dla cie­bie to samo. – Ster­nik po­cią­gnął so­lid­ny łyk nie­roz­cień­czo­ne­go rumu, pro­sto z bu­tel­ki. – Morze to ko­chan­ka bar­dzo nie­sta­ła w uczu­ciach. Dla­te­go mu­si­my trzy­mać się razem. To zwy­kła wola prze­trwa­nia, nic wię­cej.

Bos­man Per­kins po­ki­wał ze smut­kiem głową, po­twier­dza­jąc słowa Tho­ma­sa. Młody Mar­tin je­dy­nie z uwagą słu­chał do­świad­czo­ne­go ko­le­gi. Wil­lo­ugh­by zaś kon­ty­nu­ował, za­pa­trzo­ny w dal ni­czym w tran­sie:

– Nie za­bi­łem ni­ko­go. Nigdy nie kra­dłem. Ale czy to wy­star­czy? Kie­dyś po pi­ja­ku zbi­łem jed­ne­go chło­pa­ka do nie­przy­tom­no­ści, bo uznał mój ka­pe­lusz za za­baw­ny. Ster­nik za­milkł na dłuż­szą chwi­lę, a we­wnętrz­na walka, jaką to­czył, była do­sko­na­le wi­docz­na na twa­rzy.

– Nie za­wsze żyłem na morzu – po­wie­dział cicho. – Po kilku la­tach tu­łacz­ki po oce­anach, osia­dłem w sta­rej, do­brej An­glii, w mia­stecz­ku gdzie do­ra­sta­łem. Do­sta­łem dobrą pracę w fa­bry­ce. Co dzień wra­ca­łem do żony, którą zna­łem od dziec­ka, i na­szych dwóch pięk­nych córek. Każ­de­go dnia to samo – praca, ko­la­cja, bajka na do­bra­noc i spać. Wy­trzy­ma­łem tak pięć lat. Pięć lat uda­wa­nia przy­kład­ne­go ojca i męża!

W gło­sie Tho­ma­sa po­ja­wił się gniew i fru­stra­cja.

– Któ­re­goś ranka jak za­wsze uca­ło­wa­łem śpią­ce córki i wy­sze­dłem do pracy. Nogi jed­nak za­nio­sły mnie do portu. Za­okrę­to­wa­łem się na pierw­szy lep­szy sta­tek, pły­ną­cy na drugą stro­nę globu. Nigdy wię­cej nie wi­dzia­łem swo­jej ro­dzi­ny. Nie wiem jaki przy­padł im los. Czy tak po­stę­pu­je dobry czło­wiek? – Wil­lo­ugh­by wes­tchnął głę­bo­ko, a jego głos zdra­dziec­ko za­drżał. – Naj­gor­sze jest to, że gdy­bym miał po­now­nie pod­jąć de­cy­zję, to bez wa­ha­nia znowu wy­brał­bym morze.

– Takie jest życie, panie Wil­lo­ugh­by – sko­men­to­wał Per­kins, kła­dąc dłoń na ra­mie­niu ster­ni­ka. – Cza­sem trze­ba wy­bie­rać mię­dzy wła­snym szczę­ściem i in­nych. Nikt nie może pana osą­dzać za to, że wy­brał pan pierw­sze. Nawet do­brzy lu­dzie, robią cza­sem złe rze­czy – dodał, spo­glą­da­jąc na Aste­rię. – Ja za­bi­ja­łem ludzi. Razem z in­ny­mi nie­wol­ni­ka­mi wcie­li­li nas do armii i ka­za­li za­bi­jać ame­ry­kań­skich In­dian, któ­rzy tylko bro­ni­li swych domów. I ro­bi­łem co mi ka­za­li, by prze­trwać. Wy­da­je mi się, że róż­ni­ca mię­dzy do­brym, a złym czło­wie­kiem to świa­do­mość, że to co zro­bi­li­śmy było złe i po­zo­sta­nie z nami po kres na­szych dni.

Panna Haw­thor­ne uważ­nie przyj­rza­ła się twa­rzom trzech ma­ry­na­rzy, za­trzy­mu­jąc wzrok na O’Re­il­lym. Jej spoj­rze­nie było prze­szy­wa­ją­ce. Pa­li­ło ni­czym ogień. W końcu chło­pak ode­zwał się, ner­wo­wo prze­cze­su­jąc pal­ca­mi rude loki:

– Ja też mam se­kret, któ­rym muszę się po­dzie­lić.

Drże­nie głosu majt­ka spra­wi­ło, że wszy­scy w na­pię­ciu ocze­ki­wa­li na jego opo­wieść. W końcu mło­dzie­niec wy­du­sił z sie­bie praw­dę:

– Gdy za­cią­ga­łem się na sta­tek, po­wie­dzia­łem że mam dwa­dzie­ścia lat i od dwóch pły­wam na wie­lo­ryb­ni­kach. Tak na­praw­dę mam do­pie­ro pięt­na­ście i nigdy wcze­śniej nie byłem na stat­ku.

Mar­tin opu­ścił ze wsty­dem głowę. Po­zo­sta­li wpa­try­wa­li się w niego z kon­ster­na­cją, po czym wy­buch­nę­li gło­śnym śmie­chem.

– Choć­by mi mewa oczy wy­dłu­ba­ła i tak wie­dział­bym, że pierw­szy raz po­sta­wi­łeś stopę na po­kła­dzie – rzekł Jo­shua Per­kins, kle­piąc lekko chło­pa­ka w tył głowy.

– A wy­glą­dasz bar­dziej na trzy­na­ście lat – dodał Tho­mas, ra­cząc się ko­lej­nym ły­kiem rumu.

Aste­ria uśmiech­nę­ła się ta­jem­ni­czo, ob­ser­wu­jąc ra­do­sną kam­ra­te­rię ma­ry­na­rzy. Do­brze czuła się w ich to­wa­rzy­stwie i pra­gnę­ła, by ta chwi­la trwa­ła jak naj­dłu­żej. Z za­my­śle­nia wy­rwał ją jed­nak okrzyk że­gla­rza na dzio­bie:

– Bos­ma­nie, rusza się!

Rze­czy­wi­ście, stat­kiem nagle za­ko­ły­sa­ło, a deski te­ko­we­go ka­dłu­ba za­trzesz­cza­ły gło­śno.

– Znowu? Nie, nie, nie, to się dzie­je za szyb­ko. Sta­now­czo za szyb­ko – ledwo sły­szal­nie wy­mam­ro­ta­ła panna Haw­thor­ne, pod­no­sząc się na równe nogi.

– Na­resz­cie – ode­tchnął głę­bo­ko Tho­mas. – Nie­dłu­go, chłop­cy, wró­ci­my do domu. A pa­nien­ka bez­piecz­nie po­wró­ci na ląd – dodał od­wra­ca­jąc się do Aste­rii, a wła­ści­wie ku miej­scu, w któ­rym jesz­cze przed se­kun­dą była.

Ster­nik ro­zej­rzał się, lecz nie wi­dząc ni­g­dzie dziew­czy­ny uznał, że ze­szła w końcu pod po­kład, nie chcąc być świad­kiem ma­ka­brycz­ne­go wi­do­wi­ska.

– Panie Wil­lo­ugh­by, lina się na­pi­na! – wy­krzyk­nął Per­kins, który do­tarł już na przód stat­ku.

– Pod­nieść ko­twi­cę! – roz­ka­zał Tho­mas. – Sta­wiać żagle!

Ma­ry­na­rze na­tych­miast rzu­ci­li się do swo­ich zadań i po kilku chwi­lach wiatr po­now­nie wydął roz­po­star­te nad ster­ni­kiem płót­na, a on dzier­żył koło ste­ro­we, kie­ru­jąc sta­tek w ślad za wy­ry­wa­ją­cym się wie­lo­ry­bem.

Ody­se­usz przez kilka minut pruł fale z im­po­nu­ją­cą pręd­ko­ścią, gdy nagle żagle okla­pły, a na morzu za­pa­no­wa­ła kom­plet­na cisza. Tafla wody stała się spo­koj­niej­sza niż po­wierzch­nia je­zio­ra w bez­wietrz­ny dzień. Lina łą­czą­ca sta­tek z wie­lo­ry­bem zwiot­cza­ła, a gdy Per­kins przy­cią­gnął ją do sie­bie, uj­rzał je­dy­nie uno­szą­ce się na wo­dzie drzew­ce har­pu­na.

– Czy wciąż uważa pan, że nie na­le­ży bu­dzić ka­pi­ta­na? – nie­śmia­ło za­py­tał O’Re­il­ly, zza ple­ców bos­ma­na.

Wpa­tru­ją­cy się w czar­ną toń Jo­shua Per­kins prze­że­gnał się, lecz jego na­stęp­ne słowa za­głu­szył po­tęż­ny huk i trzask pę­ka­ją­ce­go drew­na.

 

***

 

W pierw­szej chwi­li, gdy się­ga­ją­cy nieba czar­ny kształt opadł na po­kład Ody­se­usza, Tho­mas Wil­lo­ugh­by uznał, że zła­mał się któ­ryś z masz­tów. Jed­nak kiedy cień za­czął się wić i zmie­niać formę, stało się jasne, że to coś in­ne­go niż sztyw­ny drew­nia­ny pal. W cza­sie gdy umysł ster­ni­ka bez­sku­tecz­nie sta­rał się prze­ana­li­zo­wać sy­tu­ację, ta­jem­ni­czy zarys zdą­żył owi­nąć się wokół tu­ło­wia jed­ne­go z ma­ry­na­rzy i wraz z krzy­czą­cym nie­szczę­śni­kiem ze­śli­zgi­wał się po­now­nie pod wodę.

Ko­lej­ny czar­ny filar wy­strze­lił z wody znacz­nie bli­żej ster­ni­ka. Teraz Tho­mas wi­dział wy­raź­nie po­kry­wa­ją­cą jego we­wnętrz­ną stro­nę ró­żo­wą tkan­kę oraz pul­su­ją­ce w ryt­mie bi­ją­ce­go serca przy­ssaw­ki.

– Kra­ken! – ryk­nął bos­man Per­kins gdzieś od stro­ny dzio­bu. – Chwy­tać za bo­sa­ki, jeśli wam życie miłe!

To wy­rwa­ło Tho­ma­sa ze stanu otę­pie­nia. Chwy­cił drzew­ce pod­trzy­mu­ją­ce jego liche schro­nie­nie i rzu­cił się w kie­run­ku po­wo­li su­ną­cej ku górze macki. Sta­no­wi­ła łatwy cel i Wil­lo­ugh­by bez trudu za­to­pił me­ta­lo­wy grot w ciele stwo­rze­nia. Za­miast od­stą­pić od burty, koń­czy­na gwał­tow­nie za­ci­snę­ła się, ła­miąc so­lid­ny, dę­bo­wy re­ling jak suchą ga­łąz­kę. Macka z hu­kiem opa­dła na po­kład tuż obok ster­ni­ka, zwa­la­jąc go z nóg. Oszo­ło­mio­ny ma­ry­narz zsu­nął się w stro­nę ster­bur­ty, gdy cię­żar ciała be­stii za­czął prze­chy­lać sta­tek. Gruch­nął ple­ca­mi o nie­tknię­ty frag­ment burty, co wy­pchnę­ło reszt­ki po­wie­trza z jego płuc. Kątem oka do­strzegł, jak za­spa­ni człon­ko­wie za­ło­gi w pa­ni­ce i kom­plet­nym szoku wy­bie­ga­ją spod po­kła­du. Je­dy­nym, który za­cho­wał chłod­ną głowę, wy­da­wał się Jo­shua. Or­ga­ni­zo­wał ludzi, roz­da­wał bo­sa­ki i pró­bo­wał utrzy­mać po­zo­sta­łe od­nó­ża kre­atu­ry z dala od Ody­se­usza.

Ośli­zgłe łap­sko, które nie­omal zmiaż­dży­ło Wil­lo­ugh­by’ego, wy­co­fywało się z po­kła­du pod nie­ustan­ny­mi cio­sa­mi bo­sa­ków. Gdy ster­ni­ko­wi udało się po­wstać, z wnę­trza stat­ku w końcu wy­łaniał się wła­śnie ka­pi­tan Bar­na­by oraz kilku in­nych ma­ry­na­rzy, któ­rym roz­dy­spo­no­wa­no strzel­by. Roz­po­czę­ła się sza­leń­cza palba po wy­ra­sta­ją­cych z wody mac­kach. Na deski po­kła­du za­czę­ły spa­dać frag­men­ty mięsa i krew, świad­czą­ce, iż po­twór jest jak naj­bar­dziej re­al­ny i można go zabić, jak każde inne zwie­rzę. Chwi­lę potem, z od­mę­tów oce­anu dał się sły­szeć prze­cią­gły jęk, tak niski, że ludz­kie ucho z tru­dem mogło go wy­chwy­cić. Koń­czy­ny be­stii znik­nę­ły pod po­wierzch­nią spie­nio­ne­go morza, a po­szar­pa­ne żagle na oca­la­łych masz­tach po­now­nie na­peł­nił wiatr. Przez mo­ment sły­chać było je­dy­nie ło­po­ta­nie płót­na, dźwięk fal bi­ją­cych o ka­dłub oraz cięż­kie od­de­chy za­ło­gi.

– Co to, do cho­le­ry, było? – prze­rwał prze­dłu­ża­ją­cą się ciszę Bar­na­by.

– Kra­ken, panie ka­pi­ta­nie – bez ogró­dek stwier­dził Per­kins. – Mu­sie­li­śmy wkro­czyć na jego te­ry­to­rium i roz­ju­szyć naszą po­go­nią za ka­sza­lo­tem.

– Dość mam wa­szych za­bo­bo­nów i fan­ta­zji Per­kins! – od­wark­nął Bar­na­by, zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi zi­ry­to­wa­ny przed­wcze­sną po­bud­ką. – Czy ktoś ma ja­kieś wy­ja­śnie­nie, które nie za­wie­ra mi­tycz­nych stwo­rów?

– To wciąż mało po­zna­ne wody, ka­pi­ta­nie – wtrą­cił Tho­mas, roz­ma­so­wu­jąc ramię, które ucier­pia­ło pod­czas upad­ku. – Mogą tu żyć do­tych­czas nie­zna­ne nam stwo­rze­nia. Przy­pusz­czam, że ofia­rą po­dob­ne­go ataku padł inny sta­tek – Hra­bi­na Minto. Mieli jed­nak mniej szczę­ścia od nas.

– To wszyst­ko przez dziew­czy­nę! – krzyk­nął prze­ra­żo­ny na śmierć Mar­tin O’Re­il­ly, roz­bie­ga­nym wzro­kiem lu­stru­jąc tłum w po­szu­ki­wa­niu nie­zna­jo­mej.

– Jaka, do kroć­set, dziew­czy­na? – za­grzmiał ka­pi­tan. – Czy ktoś jest w sta­nie po­wie­dzieć mi, co się wy­da­rzy­ło w ciągu ostat­nich kilku go­dzin? Fakty, pa­no­wie. Fakty!

– Ja­kieś dwie go­dzi­ny temu na­tknę­li­śmy się na roz­bit­ka – wy­ja­śnił Wil­lo­ugh­by, z tru­dem za­cho­wu­jąc spo­kój. – Nie­ja­ka Aste­ria Haw­thor­ne. An­giel­ka, ewi­dent­nie wy­so­kie­go stanu. Po­dró­żo­wa­ła na po­kła­dzie Hra­bi­ny Minto, która za­to­nę­ła w nie­ja­snych oko­licz­no­ściach. Uzna­łem wów­czas, że nie jest to in­for­ma­cja, która nie może za­cze­kać do rana, więc nie kło­po­ta­li­śmy pana po­nu­ry­mi wie­ścia­mi.

– No i gdzie jest teraz ta dama? – Bar­na­by ro­zej­rzał się wokół, roz­kła­da­jąc ra­mio­na w te­atral­nym ge­ście.

Ster­nik rów­nież po­wiódł wzro­kiem po lu­dziach zgro­ma­dzo­nych na po­kła­dzie, jed­nak za­miast kpiny wi­docz­nej we wzro­ku ka­pi­ta­na, jego oczy pełne były tro­ski i nie­po­ko­ju.

– Tego nie wiem – od­parł w końcu. – Była z nami na rufie, tuż przed ata­kiem. Potem stra­ci­łem ją z oczu. Może prze­stra­szy­ła się i ukry­ła gdzieś pod po­kła­dem. Może spa­dła do wody gdy prze­chy­li­li­śmy się na ster­bur­tę. A może do­pa­dła ją ta be­stia.

Ostat­nie słowa wy­po­wie­dział pu­stym gło­sem, wpa­tru­jąc się w atra­men­to­we morze. Bar­na­by prych­nął je­dy­nie ze znie­cier­pli­wie­niem, po czym za­czął wy­da­wać roz­ka­zy:

– Zor­ga­ni­zo­wać grupę po­szu­ki­waw­czą i prze­cze­sać sta­tek. Je­że­li jest tu rze­czy­wi­ście jakiś pa­sa­żer na gapę, macie go na­tych­miast zna­leźć. Resz­ta niech się bie­rze za ła­ta­nie tej łajby!

Zbli­żał się już do zej­ścia pro­wa­dzą­ce­go pod po­kład, gdy nagle od­wró­cił się po­now­nie w stro­nę za­ło­gi.

– I znajdź­cie mi tego wie­lo­ry­ba – dodał z nie­bez­piecz­nym po­mru­kiem. – Prę­dzej mnie pie­kło po­chło­nie, niż wrócę do domu bez niego.

– Ka­pi­ta­nie, chyba pan żar­tu­je! – za­opo­no­wał Per­kins. – To złe miej­sce. Mu­si­my stąd na­tych­miast od­pły­nąć!

– Do licha, Jo­shua! – wark­nął szy­per. – Jeśli chcesz zo­stać sza­ma­nem, to wra­caj na Ka­ra­iby, droga wolna. Ja po­trze­bu­ję ma­ry­na­rzy. Z pew­no­ścią ktoś ma ocho­tę awan­so­wać na bos­ma­na. Czy mam za­cząć szu­kać kan­dy­da­tów na pana miej­sce?

– Nie, ka­pi­ta­nie.

Bar­na­by nie tra­cił czasu na re­pli­kę. Od­wró­cił się i zszedł pod po­kład.

 

***

 

Na­stał świt i kosz­mar po­przed­niej nocy po­wo­li za­stę­po­wa­ła na­dzie­ja, wle­wa­ją­ca się w serca ma­ry­na­rzy wraz z ko­lej­ny­mi pro­mie­nia­mi słoń­ca. Panny Haw­thor­ne nie udało się od­szu­kać, ale tak zwana “grupa po­szu­ki­waw­cza” nie wy­ka­zy­wa­ła wiel­kiej sta­ran­no­ści w re­ali­za­cji swego za­da­nia. Tho­mas uznał jed­nak, że skoro nie ujaw­ni­ła się do tej pory, ozna­cza to, że morze upo­mnia­ło się o swoje i za­bra­ło ostat­nią oca­la­łą z tra­ge­dii Hra­bi­ny Minto.

Wil­lo­ugh­by pod­szedł do Per­kin­sa i po­dzie­lił się swoim przy­pusz­cze­nia­mi. Wspól­nie od­mó­wi­li cichą mo­dli­twę za duszę bie­dacz­ki oraz za pię­ciu ko­lej­nych ma­ry­na­rzy, stra­co­nych pod­czas spo­tka­nia z mor­ską be­stią. Ody­se­usz sunął nie­spiesz­nie na pół­noc, rów­no­le­gle do wschod­nie­go brze­gu wyspy Ma­cqu­arie’go. Nie­mal każdy frag­ment ciem­nej plaży za­ję­ty był przez nie­zli­czo­ne pary gniaz­du­ją­cych pin­gwi­nów kró­lew­skich, które z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem ob­ser­wo­wa­ły prze­pły­wa­ją­cy sta­tek. Oczy za­ło­gi skie­ro­wa­ne były jed­nak ku otwar­te­mu morzu, wy­pa­tru­jąc naj­mniej­szych oznak obec­no­ści fa­tal­ne­go wie­lo­ry­ba, od któ­re­go roz­po­czę­ło się ostat­nie pasmo nie­szczęść. Wśród za­ło­gi sły­chać już było głosy, że po­tęż­ny waleń to zły omen i le­piej bę­dzie, jeśli ich drogi nigdy wię­cej się nie prze­tną.

Mar­tin O’Re­il­ly smęt­nie krą­żył po po­kła­dzie z mopem w dło­niach. Gdy emo­cje mi­nio­nej nocy nieco opa­dły, opa­no­wa­ły go wstyd i żal za oskar­że­nia, jakie rzu­cał pod ad­re­sem pa­nien­ki Haw­thor­ne. Za­trzy­mał się przy ster­bur­cie i mru­żąc oczy smęt­nie pa­trzył na ho­ry­zont, nad któ­rym po­wo­li uno­si­ła się sło­necz­na tar­cza. To wła­śnie on jako pierw­szy do­strzegł wzbi­ja­ją­cą się nad po­wierzch­nię wody ogrom­ną szarą głowę i im­po­nu­ją­cej wy­so­ko­ści stru­mień, try­ska­ją­cy z noz­drza po­tęż­ne­go ssaka. Krzy­kiem za­alar­mo­wał resz­tę za­ło­gi i Ody­se­usz na­tych­miast pu­ścił się w pogoń.

Tym razem ka­pi­tan Bar­na­by zo­stał po­wia­do­mio­ny nie­zwłocz­nie. Za­ska­ku­ją­co żwawo, jak na sie­bie, wkro­czył na po­kład i po­czął wy­da­wać roz­ka­zy. Tho­mas Wil­lo­ugh­by uwi­jał się za ste­rem, pró­bu­jąc zła­pać wiatr, który po­zwo­lił­by zbli­żyć im się do ofia­ry. Dru­ży­ny har­pun­ni­ków sie­dzia­ły już w go­to­wo­ści w dwóch po­zo­sta­łych ło­dziach po­ści­go­wych. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach Ody­se­usz zna­lazł się w od­po­wied­niej po­zy­cji i do­wo­dzo­ne przez bos­ma­na Per­kin­sa nie­wiel­kie jed­nost­ki zo­sta­ły spusz­czo­ne na wodę. Z tej od­le­gło­ści wy­raź­nie widać było rany na ciele stwo­rze­nia, które nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści, że to ten sam wie­lo­ryb.

Ka­sza­lot za­trzy­mał się, jakby zbie­rał siły do osta­tecz­ne­go po­je­dyn­ku z ludz­kimi dra­pież­ca­mi. Wszy­scy po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi opie­ra­li się o re­ling ster­bur­ty i w na­pię­ciu cze­ka­li na roz­strzy­gnię­cie star­cia.

– Pa­no­wie wy­ba­czą moje ma­nie­ry, ale zmu­szo­na będę prze­rwać tę zacną męską roz­ryw­kę. – Ła­god­ny, mięk­ki głos, do­bie­ga­ją­cy od stro­ny dzio­bu, wy­wo­łał u każ­de­go na po­kła­dzie roz­cho­dzą­cy się po ple­cach dreszcz przy­jem­no­ści. Ni­czym mru­cze­nie za­do­wo­lo­nej kotki, usa­do­wio­nej na ko­la­nach opie­ku­na, przy pa­lą­cym się ko­min­ku.

Jak jeden mąż, za­sko­cze­ni ma­ry­na­rze zwró­ci­li się w lewo. Na zbie­gu burt, wy­god­nie opar­ta o re­ling, stała wy­so­ka, smu­kła ko­bie­ta w bia­łej sukni, tak gęsto przy­ozdo­bio­nej per­ła­mi, zło­tem i bursz­ty­nem, że strój mu­sia­ł ważyć nie mniej niż nie­jed­na sta­ro­żyt­na zbro­ja. Krę­co­ne blond włosy no­si­ła sta­ran­nie upię­te w wy­so­ki kok, zwień­czony wy­sa­dza­nym skrzą­cy­mi się bry­lan­ta­mi dia­dem.

– Czy to jest wła­śnie panna Haw­thor­ne, o któ­rej wspo­mi­na­li­ście? – za­py­tał Bar­na­by, wpa­tru­jąc się jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny w nie­spo­dzie­wa­ne­go przy­by­sza.

Wil­lo­ugh­by wi­dział ewi­dent­ne po­do­bień­stwo mię­dzy Aste­rią, a ko­bie­tą, która stała teraz przed nimi. Twarz nie­zna­jo­mej była rów­nie pięk­na, ni­czym wy­rzeź­bio­na przez an­tycz­nych mi­strzów. Sza­ro­błę­kit­ne oczy oraz wy­raź­na, ary­sto­kra­tycz­na linia szczę­ki rów­nież przy­po­mi­na­ły mu pa­nien­kę Haw­thor­ne. Ko­bie­ta wy­da­wa­ła się jed­nak star­sza… Nie, doj­rzal­sza. Jej oliw­ko­wa skóra nie zdra­dza­ła bo­wiem żad­nych oznak sta­rze­nia, jak zmarszcz­ki czy prze­bar­wie­nia. Bra­ko­wa­ło jej jed­nak tej dziew­czę­cej nie­win­no­ści, za­miast któ­rej ema­no­wa­ła mą­drość, doj­rza­łość, ale też wład­czość i za­cię­tość. Nim jed­nak Tho­mas zdą­żył za­prze­czyć, nie­zna­jo­ma ro­ze­śmia­ła się gło­śno, de­li­kat­nym ge­stem za­sła­nia­jąc usta.

– Nie, ka­pi­ta­nie Bar­na­by – od­par­ła, gdy chwi­la we­so­ło­ści mi­nę­ła. – Ale miło być po tylu la­tach my­lo­ną z takim pod­lot­kiem. Moje imię to Am­fi­try­ta, ale mo­że­cie mnie też ty­tu­ło­wać Kró­lo­wą Mórz. Aste­ria zaś, lub “panna Haw­thor­ne” – te słowa wy­ce­dzi­ła ni­czym wąż strze­la­ją­cy jadem – jak ra­czy­ła się wam przed­sta­wić, jest uko­cha­ną córką moją oraz czci­god­ne­go Po­sej­do­na, Pana Oce­anów. O nim za­pew­ne sły­sze­li nawet tacy pro­sta­cy, jak wy. Za­bie­ram swoją po­cie­chę do domu, nim jej oj­ciec zo­rien­tu­je się, że znik­nę­ła. Sta­ru­szek nie ma wiele czasu dla swo­je­go po­tom­stwa, ale kiedy coś im grozi, to morza za­czy­na­ją się go­to­wać wraz z nim. Myślę, że wszy­scy chcie­li­by­śmy tego unik­nąć. Dla­te­go pro­szę mi ła­ska­wie wska­zać, gdzie znaj­dę córkę i każde z nas ruszy w swoją drogę.

– Pro­szę mnie uważ­nie po­słu­chać, droga pani – zwró­cił się do ko­bie­ty szy­per, a wszy­scy, któ­rzy go znali, od razu wy­czu­li, że cier­pli­wość ka­pi­ta­na jest na wy­czer­pa­niu. – Nie wiem skąd się tu wzię­łaś i za kogo się uwa­żasz, ale na tym stat­ku tylko ja wy­da­ję roz­ka­zy!

– Jaki z pana sta­now­czy męż­czy­zna! – z te­atral­nym za­chwy­tem od­po­wie­dzia­ła Am­fi­try­ta i po­wo­li po­de­szła do Bar­na­by’ego, uwo­dzi­ciel­sko ko­ły­sząc przy tym bio­dra­mi. – Szko­da, że nie mam czasu by pana le­piej po­znać.

Matka Aste­rii po­wio­dła wierz­chem dłoni po po­licz­ku wzbu­rzo­ne­go ma­ry­na­rza, a ich twa­rze zbli­ży­ły się na zde­cy­do­wa­nie nie­przy­zwo­itą od­le­głość.

– Cóż, po­wrót do portu zaj­mie nam nieco czasu – za­uwa­żył udo­bru­cha­ny i mocno roz­ocho­co­ny ka­pi­tan. – Sądzę, że uda mi się zna­leźć chwi­lę dla tak pięk­nej damy.

– P-p-pa­nie ka–ka­pi­ta­nie! – z ogrom­nym tru­dem wy­du­kał Mar­tin, wska­zu­jąc coś pal­cem.

– Na mokre gacie Po­sej­do­na, O’Re­il­ly! – Szy­per gwał­tow­nie zwró­cił głowę w kie­run­ku majt­ka. – Przy­się­gam, że nie po­sta­wi pan wię­cej stopy na żad­nym stat­ku na­le­żą­cym do kom­pa­nii, pro­szę za­pa­mię­tać moje słowa!

Lecz w tym mo­men­cie Bar­na­by rów­nież to zo­ba­czył. De­li­kat­na dłoń, która przed chwi­lą pie­ści­ła pła­tek jego ucha, na­bra­ła nie­zdro­wej, fio­le­to­wej barwy, a na jej we­wnętrz­nej stro­nie po­ja­wi­ły się pę­che­rze. Za­ło­ga pa­trzy­ła na ten pro­ces z mie­szan­ką prze­ra­że­nia i fa­scy­na­cji, za­sty­gła w bez­ru­chu. Nagle ramię Am­fi­try­ty gwał­tow­nie wy­dłu­ży­ło się i przy­ję­ło kształt od­nó­ża ka­ła­mar­ni­cy. Macka jed­nym zwin­nym ru­chem oplo­tła szyję ka­pi­ta­na Bar­na­by’ego i unio­sła go ponad deski po­kła­du. Druga ręka rów­nież ule­gła trans­for­ma­cji i po­chwy­ci­ła męż­czy­znę w pasie.

– Radzę nie wzy­wać imie­nia mego męża na da­rem­no – ostrze­gła z iro­nicz­nym uśmie­chem, po czym bez żad­ne­go wy­sił­ku od­dzie­li­ła głowę Bar­na­by’ego od resz­ty ciała.

Krew, która jesz­cze przez kilka chwil tło­czo­na była przez ro­ze­rwa­ną tęt­ni­cę, ob­la­ła szkar­ła­tem wielu z tło­czą­cych się ma­ry­na­rzy. Cie­pła ciecz po­kry­ła także twarz Am­fi­try­ty, która jed­nak kom­plet­nie nie zwró­ci­ła na nią uwagi, jakby sta­no­wi­ła ele­ment jej co­dzien­ne­go ma­ki­ja­żu.

– Kto teraz do­wo­dzi? – za­py­ta­ła spo­koj­nie, od­rzu­ca­jąc kor­pus ka­pi­ta­na za burtę.

Lu­dzie na ło­dziach po­ści­go­wych za­uwa­ży­li już za­mie­sza­nie na Ody­se­uszu i na roz­kaz Per­kin­sa za­czę­li za­wra­cać. Kilka osób na po­kła­dzie po­wo­li prze­miesz­czało się w kie­run­ku wi­szą­cych na bur­tach bo­sa­ków.

– Nie bądź­cie śmiesz­ni – zbesz­ta­ła ich Am­fi­try­ta. – Mo­gła­bym oczy­wi­ście roz­pra­wić się z wami oso­bi­ście, ale to po­ni­żej mojej god­no­ści. Jeśli bę­dzie­cie sta­wia­li opór, zaj­mie się wami mój pie­sek. Po­przed­nio tylko się z wami bawił, ale w każ­dej chwi­li mogę go spu­ścić ze smy­czy.

Ostat­nie zda­nie wy­brzmia­ło ostro ni­czym sma­gnię­cie bicza. Ko­bie­ta unio­sła do ust dłoń, która nie wie­dzieć kiedy na po­wrót za­stą­pi­ła mackę, i prze­cią­gle za­gwiz­da­ła. Dźwięk, który wy­do­by­ła, nie był jed­nak wy­so­kim świ­dru­ją­cym tonem, lecz bo­le­śnie ni­skim bur­cze­niem, bar­dziej od­czu­wal­nym, niż sły­szal­nym. Sy­gnał do­tarł do ad­re­sa­ta i chwi­lę póź­niej wszy­scy ma­ry­na­rze ze zgro­zą ob­ser­wo­wa­li, jak ogrom­ne czar­ne ramię owija się wokół bar­dziej od­da­lo­nej łodzi po­ści­go­wej, a na­stęp­nie jakby od nie­chce­nia wcią­ga ją w roz­świe­tlo­ne wscho­dzą­cym słoń­cem wodne od­mę­ty. Człon­ko­wie za­ło­gi na po­kła­dzie Ody­se­usza mogli je­dy­nie bez­sil­nie ob­ser­wo­wać ma­ka­brycz­ne wi­do­wi­sko.

– Po­wtó­rzę jesz­cze raz – prze­rwa­ła gro­bo­wą ciszę Am­fi­try­ta – kto teraz do­wo­dzi?

– To będę zdaje się ja, pro­szę pani. Tho­mas Wil­lo­ugh­by – ode­zwał się ster­nik, wy­stę­pu­jąc na czoło grupy. – Uprze­dza­jąc jed­nak py­ta­nie, nie wiem gdzie po­dzia­ła się młoda pa­nien­ka. Pod­czas pierw­sze­go ataku wa­sze­go pu­pil­ka znik­nę­ła i wię­cej jej nie wi­dzie­li­śmy. Nie­wy­klu­czo­ne, że w trak­cie po­tycz­ki za­bra­ło ją morze.

– Pro­szę mi uwie­rzyć, gdyby „za­bra­ło ją morze”, moja wi­zy­ta tu by­ła­by zbęd­na – wtrą­ci­ła matka Aste­rii ze zło­wro­gim uśmie­chem.

– Nawet zaś jeśli bym wie­dział, gdzie znaj­du­je się pani córka – kon­ty­nu­ował Tho­mas, jakby w ogóle mu nie prze­rwa­no – to bym nie po­wie­dział. Ka­pi­tan Bar­na­by był gno­jem i wy­zy­ski­wa­czem, za któ­rym nikt tę­sk­nić nie bę­dzie. Ale za to, co zro­bi­ła pani na­szym to­wa­rzy­szom, nie do­cze­ka się pani od nas żad­nej współ­pra­cy.

– Ład­nie po­wie­dzia­ne – Ski­nę­ła z uzna­niem głową Am­fi­try­ta. – Zaraz zo­ba­czy­my, jak długo bę­dzie pan w sta­nie utrzy­mać się przy swo­ich prze­ko­na­niach.

Ko­bie­ta strze­li­ła w po­wie­trzu pal­ca­mi i nie­mal na­tych­miast bak­bur­tą Ody­se­usza wstrzą­snął po­tęż­ny łomot. Czte­ry mo­car­ne, czar­ne od­nó­ża owi­nę­ły się wokół re­lin­gu i jed­ne­go z po­zo­sta­łych masz­tów. Po chwi­li widok na wyspę Ma­cqu­ire’go w ca­ło­ści prze­sło­nił mrocz­ny cień. Ciem­ne ni­czym wę­giel oczy nik­nę­ły we łbie o nie­wie­le tylko ja­śniej­szym od­cie­niu. Łatwo było ulec wra­że­niu, że spo­glą­da­ją­ca na ludzi be­stia rze­czy­wi­ście jest je­dy­nie kosz­ma­rem sen­nym, a nie re­al­nym stwo­rze­niem. Do­pie­ro gdy roz­war­ła pasz­czę i uka­za­ła ró­żo­wą gar­dziel oraz rzędy ostrych zębów, a ma­ry­na­rzy owio­nął odu­rza­ją­cy odór za­tę­chłych ryb, w pełni do­tar­ła do nich groza sy­tu­acji.

 

Na po­kład wdra­py­wa­li się wła­śnie lu­dzie za­sia­da­ją­cy w oca­la­łej łodzi po­ści­go­wej. Wi­dząc jed­nak hor­ror, roz­gry­wa­ją­cy się po prze­ciw­le­głej stro­nie stat­ku, osłu­pia­li za­trzy­my­wa­li się, nie wie­dząc co czy­nić. Nie­któ­rzy ze­śli­zgi­wa­li się z po­wro­tem do mniej­szej jed­nost­ki, lub po pro­stu ska­ka­li w wodę, woląc szu­kać swo­ich szans w star­ciu z oce­anem.

Cała gęba masz­ka­ry wi­docz­na już była nad re­lin­giem, a ko­lej­ne po­cią­gnię­cia macek za­czę­ły tasz­czyć jej opa­słe ciel­sko na po­kład.

– Czas ucie­ka – po­na­gli­ła wład­czy­ni po­two­ra.

– Tego już za wiele – od­po­wie­dział jej jeden z licho ubra­nych chłop­ców okrę­to­wych w zmię­tym, prze­mo­czo­nym ka­pe­lu­szu z sze­ro­kim ron­dem, który po­wró­cił na sta­tek wraz z grupą Per­kin­sa – matko.

Zrzu­co­ne na deski po­kła­du na­kry­cie głowy ujaw­ni­ło twarz Aste­rii, która ki­pia­ła wście­kło­ścią.

– Aste­rio, moja droga! – od­par­ła Am­fi­try­ta ze sztucz­ną wy­lew­no­ścią, roz­kła­da­jąc sze­ro­ko ra­mio­na. – Bar­dzo się z ojcem o cie­bie mar­twi­li­śmy. Całe szczę­ście, że od­na­la­złaś się cała i zdro­wa.

– Po tym, co stało się z Hra­bi­ną Minto, jakoś trud­no mi uwie­rzyć w twoje dobre in­ten­cje. Jakim cudem zna­la­złaś mnie znowu tak szyb­ko?

– Trze­ba było nie uży­wać swo­jej magii – rzu­ci­ła matka Aste­rii z roz­ba­wie­niem, krzy­żu­jąc ręce na pier­si.

– Ja­kiej magii?

– Och, pro­szę cię – żach­nę­ła się star­sza z ko­biet. – Nie uda­waj głup­szej niż je­steś. Mo­głaś prze­brać się w tę ludz­ką skórę, przez co o mało nie uto­nę­łaś, ale nie oszu­kasz wła­snej na­tu­ry. Swoją drogą, pa­so­wał­by ci taki ko­niec, moja droga – pierw­sza w dzie­jach sy­re­na, która się uto­pi­ła!

Am­fi­try­ta za­nio­sła się śmie­chem, który urwał się rów­nie nagle, jak za­czął.

– Nie­ste­ty, moja sa­tys­fak­cja trwa­ła krót­ko. Byłam głę­bo­ko roz­cza­ro­wa­na, gdy oka­za­ło się, że two­je­go ciała nie ma na dnie oce­anu – po­wie­dzia­ła Kró­lo­wa Mórz z wy­rzu­tem, opie­ra­jąc dłoń na de­kol­cie. – Wy­obraź sobie moje zdzi­wie­nie, gdy nie­dłu­go potem w mor­skich głę­bi­nach roz­legł się twój śpiew. Nie mo­głaś się po­wstrzy­mać, praw­da?

Oczy Aste­rii roz­sze­rzy­ły się w na­głym zro­zu­mie­niu. Pio­sen­ka, którą śpie­wa­ła z całą za­ło­gą, gdy po­czu­ła wresz­cie ra­dość i bez­pie­czeń­stwo, stała się zgubą ich wszyst­kich.

– A czy po­in­for­mo­wa­łaś swo­ich no­wych przy­ja­ciół, że przy oka­zji za­hip­no­ty­zo­wa­łaś ich, by prze­ka­za­li ci swoje naj­głę­biej skry­wa­ne se­kre­ty, lęki i pra­gnie­nia? – Uśmiech sa­mo­za­do­wo­le­nia na po­są­go­wej twa­rzy mał­żon­ki Po­sej­do­na stop­nio­wo roz­sze­rzał się, wraz z ro­sną­cym wy­ra­zem pa­ni­ki na twa­rzy jej córki.

– Ja nie chcia­łam… To nie tak, nie zro­bi­łam tego spe­cjal­nie – wy­du­ka­ła Aste­ria, oglą­da­jąc się na sto­ją­cych za nią ma­ry­na­rzy.

– No i znowu grasz ofia­rę, có­recz­ko. “O bied­na ja! Ma­mu­sia mnie nie kocha i każe mi żyć w morzu, a ja chcę mieć nogi, żeby móc je roz­kła­dać przed brud­ny­mi ludź­mi. Bu­hu­uu!”

Aste­ria, któ­rej ary­sto­kra­tycz­nie blada cera przy­bra­ła kolor wście­kłe­go szkar­ła­tu, je­dy­nie na prze­mian otwie­ra­ła i za­my­ka­ła usta, nie mogąc wy­do­być z sie­bie słowa.

– Myślę, że wszy­scy mają już tego ser­decz­nie dosyć – cią­gnę­ła Am­fi­try­ta. – Chodź tu, wra­ca­my do domu.

– Nie! – wrza­snę­ła dziew­czy­na z taką mocą, że nawet ośmior­ni­co­po­dob­ne stwo­rze­nie za­mar­ło w miej­scu. – Ni­g­dzie z tobą nie pójdę, a ty nie skrzyw­dzisz już żad­ne­go z moich przy­ja­ciół. Tak, przy­ja­ciół. Ludzi! Za­to­pi­łaś cały sta­tek, pełen nie­win­nych osób, tylko dla­te­go, że byli na tyle do­brzy, by udzie­lić mi schro­nie­nia. To samo chcia­łaś zro­bić z ko­lej­nym. Ro­zej­rzyj się wokół sie­bie, matko, to nie są żadne po­two­ry, któ­rych je­dy­nym celem jest znisz­cze­nie wszel­kie­go życia w morzu. To nor­mal­ne isto­ty, które cza­sem czy­nią zło, cza­sem dobro. Błą­dzą, to praw­da, ale więk­szość z nich, gdy wska­że im się słusz­ną drogę, bę­dzie nią po­dą­żać i ża­ło­wać za swoje prze­wi­ny. Prze­cież kie­dyś to wła­śnie było na­szym za­da­niem. Pro­wa­dzić ich, wspie­rać. Być może wi­dzisz w nich samo zło, bo w tobie po tych wszyst­kich stu­le­ciach nie po­zo­sta­ło już nic in­ne­go!

– Ty nie­wdzięcz­ny ba­cho­rze! – Am­fi­try­ta nie zdo­ła­ła utrzy­mać swego kpią­ce­go uśmiesz­ku i jej twarz na mo­ment wy­krzy­wił gry­mas pa­lą­cej furii. – Ja na­praw­dę sta­ram się ci pomóc, idiot­ko. My­ślisz, że ci męż­czyź­ni staną teraz po two­jej stro­nie, gdy wie­dzą, że ukry­wa­łaś się wśród nich jak tchórz, na­ra­ża­jąc ich na śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo i wy­kra­da­jąc ich ta­jem­ni­ce?

Na­stęp­nie zwró­ci­ła się do że­gla­rzy:

– Pierw­szy, który ją poj­ma i przy­pro­wa­dzi do mnie na ko­la­nach, otrzy­ma mnó­stwo złota i in­nych bły­sko­tek, które tak ko­cha­cie.

Na wielu ob­li­czach wi­docz­ny był roz­gry­wa­ją­cy się kon­flikt. W końcu ni­cze­go tej dziew­czy­nie nie za­wdzię­cza­li. Przez nią, choć­by nie bez­po­śred­nio, zgi­nę­ło wielu ich to­wa­rzy­szy. A złoto to złoto. Lep­szy szla­chet­ny metal, niż szla­chet­na śmierć. Kilku ma­ry­na­rzy po­stą­pi­ło krok na­przód. Nim kto­kol­wiek jed­nak zdo­łał pod­jąć jed­no­znacz­ną de­cy­zję, ode­zwał się Wil­lo­ugh­by:

– Panna Haw­thor­ne być może za­ta­iła przed nami szcze­gó­ły swo­je­go po­ło­że­nia. Ale wie­dzie­li­śmy, że zna­la­zła się w nim nie z wła­snej winy i nigdy nie od­mó­wi­li­by­śmy jej po­mo­cy. Nie wiem, czym wła­ści­wie je­ste­ście i do ja­kie­go pie­kiel­ne­go świa­ta na­le­ży­cie. Je­stem pro­stym czło­wie­kiem. Jed­nak na mój rozum, w każ­dym świe­cie ro­dzi­ce po­win­ni ko­chać swoje dzie­ci i ofe­ro­wać im pomoc. Je­że­li pa­nien­ce Aste­rii od­ma­wia tego wła­sna matka, to za­pew­ni­my je my.

Ro­zej­rzał się py­ta­ją­co po resz­cie uszczu­plo­nej już znacz­nie za­ło­gi. Od­po­wie­dzia­ły mu je­dy­nie okrzy­ki za­chę­ty i mil­czą­ce ski­nie­nia głową tych, któ­rzy przed chwi­lą go­to­wi byli ulec po­ku­sie.

– Dzię­ku­ję wam, pa­no­wie – rze­kła Aste­ria ze łzami w oczach, w któ­rych wid­nia­ło jed­nak także sta­lo­we zde­cy­do­wa­nie. – Obie­cu­ję, że nie za­wio­dę wię­cej wa­sze­go za­ufa­nia. Teraz panie Per­kins!

Wy­ła­nia­jąc się ni­czym spod ziemi, przez ster­bur­tę wsko­czy­li na po­kład bos­man oraz dwóch in­nych har­pun­ni­ków. Jesz­cze zanim kto­kol­wiek za­re­je­stro­wał ich obec­ność, trzy ostro za­koń­czo­ne lance le­cia­ły już w kie­run­ku roz­dzia­wio­nej pasz­czy kra­ke­na. Wszyst­kie tra­fi­ły do celu, a be­stia za­wy­ła i roz­luź­ni­ła swój chwyt na Ody­se­uszu. Gry­mas bólu prze­biegł także po twa­rzy Am­fi­try­ty, która na mo­ment sku­li­ła się i ukry­ła twarz w dło­niach.

– Głu­pia dzie­wu­cho – wy­ce­dzi­ła przez za­ci­śnię­te zęby. – Ich broń nie jest w sta­nie go zra­nić. To jak użą­dle­nie na­tręt­nej osy!

– Być może, ale ta osa wła­śnie wstrzyk­nę­ła two­jej za­baw­ce jad – od­par­ła Aste­ria, pod­wi­ja­jąc rę­ka­wy ma­ry­nar­skiej ko­szu­li i od­sła­nia­jąc krwa­we ślady na­cięć na przed­ra­mio­nach. – Spe­cjal­ność na­szej ro­dzi­ny.

Tym­cza­sem macki be­stii speł­zły z po­wro­tem do wody i sza­leń­czo mio­ta­ły się w pie­ni­stej ki­pie­li. Jak wy­ja­śni­ła uprzed­nio bos­ma­no­wi Aste­ria, je­dy­nie jej sta­ro­żyt­na krew sta­no­wi­ła tru­ci­znę dość silną, by po­waż­nie zra­nić mi­tycz­ne stwo­rze­nie. 

W tym mo­men­cie spod po­kła­du wy­pa­dło dwóch ko­lej­nych za­ło­gan­tów. Jeden z nich tasz­czył becz­kę pełną wie­lo­ry­bie­go oleju, a drugi dzier­żył w dłoni roz­pa­lo­ną po­chod­nię. Zrzu­ci­li becz­kę wprost na głowę wi­ją­cej się kre­atu­ry. Olej roz­lał się po śli­skiej skó­rze i za­bar­wił wodę wokół gło­wo­no­ga. W ślad za zbior­ni­kiem ła­two­pal­nej sub­stan­cji po­wę­dro­wa­ła po­chod­nia i w mgnie­niu oka ocean zmie­nił się w morze ognia. Osza­la­ła z bólu po­czwa­ra rzu­ca­ła się na po­wierzch­ni jesz­cze przez kilka, może kil­ka­na­ście se­kund, po czym morze za­mknę­ło się nad nią, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie swąd spa­lo­ne­go mięsa.

– Po­ża­łu­jesz tego – ostrze­gła córkę Am­fi­try­ta, a w jej gło­sie bra­ko­wa­ło wcze­śniej­szej buty i pro­tek­cjo­nal­no­ści. Ustą­pi­ły bo­wiem miej­sca nie­kon­tro­lo­wa­nej, pło­ną­cej wście­kło­ści. – Wszy­scy tego po­ża­łu­je­cie!

W pra­wej dłoni Kró­lo­wej Morza zma­te­ria­li­zo­wał się złoty trój­ząb. Unio­sła go wy­so­ko nad głowę, a chmu­ry nad stat­kiem za­mknę­ły się na­tych­miast, two­rząc nie­prze­nik­nio­ną, ciem­ną masę. Z po­nu­rych ob­ło­ków za­czął padać rzę­si­sty deszcz, któ­re­go kro­ple miały kolor roz­to­pio­ne­go złota.

Pierw­sze dro­bin­ki nie­na­tu­ral­ne­go opadu ude­rzy­ły o po­kład. Po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi Ody­se­usza sku­li­li się prze­stra­sze­ni, jed­nak dziw­na ciecz nie wy­da­wa­ła się wy­rzą­dzać im żad­nej krzyw­dy.

– Do kroć­set, kto mnie znowu obu­dził? Do­igra­li­ście się ła­chu­dry, po­za­bi­jam was wszyst­kich!

Skon­ster­no­wa­ni ma­ry­na­rze od­wró­ci­li się w kie­run­ku źró­dła głosu. Oka­za­ła się być nim głowa ka­pi­ta­na Bar­na­by’ego, wpa­tru­ją­ca się w zgro­ma­dzo­nych z tak do­brze znaną wszyst­kim wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną miną.

– Na słod­kie­go Je­zu­ska – wy­szep­tał maj­tek Mar­tin O’Re­il­ly. – Co to za… Nie do­koń­czył, gdyż nagle po­czuł na nad­garst­ku mięk­ki, mokry uścisk, który jed­nak trzy­mał go za­ska­ku­ją­co mocno. Po­wo­li od­wró­cił głowę i uj­rzał za­mknię­te na swo­jej ręce palce wy­sta­ją­ce­go znad burty mę­skie­go ra­mie­nia. Ostroż­nie wy­chy­lił się za re­ling i sta­nął twa­rzą w… nie twarz, lecz od­sło­nię­tą kość krę­go­słu­pa by­łe­go wła­ści­cie­la nad­mier­nie wy­szcze­ka­nej głowy.

Wrzask O’Re­il­ly’ego był gło­śniej­szy niż pisk mewy sie­dzą­cej czło­wie­ko­wi tuż koło ucha. Gwał­tow­nie szarp­nął się do tyłu, co praw­do­po­dob­nie ura­to­wa­ło mu życie, jako że dzier­żo­ny w dru­giej ręce nie­bosz­czy­ka kor­de­las prze­szył po­wie­trze w miej­scu, gdzie przed chwi­lą stał maj­tek.

Chło­pa­ko­wi udało się wy­rwać i wy­co­fać na śro­dek okrę­tu, gdzie w cia­snym kręgu zgro­ma­dzi­ła się za­ło­ga. Z każ­dej bo­wiem stro­ny przez burty Ody­se­usza prze­wa­la­ły się oży­wio­ne mocą Am­fi­try­ty trupy. Nie­któ­re z nich były bar­dzo stare, skła­da­ją­ce się je­dy­nie z po­żół­kłych kości, nie­zgrab­nie skle­jo­nych ze sobą ścię­gna­mi. Inne no­si­ły już reszt­ki ubrań na modłę za­chod­nią i przed­sta­wia­ły całe spek­trum roz­kła­du ludz­kie­go ciała. Wśród oży­wień­ców były także zna­jo­me twa­rze. Nie­daw­ni kam­ra­ci mieli teraz puste spoj­rze­nia i wy­ma­chi­wa­li pod­nie­sio­ny­mi z dna oce­anu ka­wał­ka­mi drew­na, kości czy za­rdze­wia­łej broni.

– Mam na­dzie­ję, pa­nien­ko Haw­thor­ne, że plan prze­wi­dy­wał taki roz­wój wy­pad­ków – rzekł Tho­mas Wil­lo­ugh­by pa­nicz­nie roz­glą­da­jąc się po nad­cho­dzą­cych na­past­ni­kach.

– Praw­dę mó­wiąc, na myśl przy­cho­dzi mi je­dy­nie frag­ment „Oli­ve­ra Twi­sta” – od­par­ła Aste­ria pusz­cza­jąc oko do ster­ni­ka. – We wzbu­rzo­nej ko­bie­cie jest coś szcze­gól­ne­go, zwłasz­cza je­że­li do wszyst­kich in­nych jej na­mięt­no­ści doj­dzie groź­ny bo­dziec roz­pacz­li­wej, nie li­czą­cej się z ni­czym od­wa­gi. In­ny­mi słowy, pro­szę zdo­być dla mnie nieco czasu.

W rę­kach Aste­rii Haw­thor­ne rów­nież po­ja­wił się trój­ząb i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź Tho­ma­sa, ru­szy­ła z nim w stro­nę matki.

– Cze­kaj! – wrza­snął za nią Wil­lo­ugh­by. – To w ogóle nie brzmi jak plan!

Dziew­czy­na jed­nak już nie słu­cha­ła. Metal szczęk­nął o metal i trój­zę­by za­wi­bro­wa­ły ni­czym dwa ka­mer­to­ny. Ból po­wo­do­wa­ny przez dźwięk zmu­sił Tho­ma­sa i po­zo­sta­łych do za­kry­cia uszu. Jak na umó­wio­ny sy­gnał, umar­la­ki rzu­ci­ły się do ataku.

Za­ło­ga “Ody­se­usza” bro­ni­ła się wszyst­kim, co zna­la­zła pod ręką – bo­sa­ka­mi, no­ża­mi do skó­ro­wa­nia, szcza­pa­mi drew­na z roz­bi­te­go masz­tu i re­lin­gu, a nawet go­ły­mi rę­ko­ma. Szczę­śliw­cy, któ­rzy zna­leź­li się na po­kła­dzie ze strzel­ba­mi, sta­nę­li na skrzy­ni w cen­trum kręgu ma­ry­na­rzy i ostrze­li­wa­li tru­po­szy z szyb­ko­ścią i wpra­wą wy­bo­ro­wych strzel­ców. Cóż z tego, skoro kule prze­cho­dzi­ły przez puste ciała umar­la­ków, nie czy­niąc im szcze­gól­nej krzyw­dy. Ostrza i im­pro­wi­zo­wa­na broń obu­cho­wa ra­dzi­ły sobie nieco le­piej, ale nawet ode­rwa­ne koń­czy­ny i po­zba­wio­ne głów tu­ło­wia nie prze­sta­wa­ły nękać prze­ciw­ni­ków.

Bos­man Per­kins, uzbro­jo­ny w od­tyl­co­wy ka­ra­bin Halla, pa­miąt­kę z cza­sów służ­by w ame­ry­kań­skiej armii, wpa­try­wał się w kro­czą­ce w jego kie­run­ku ciało har­pun­ni­ka De Witta, który zgi­nął na jed­nej z łodzi po­ści­go­wych.

– Opę­ta­ła cię czar­na magia! Opa­mię­taj się i wra­caj do morza. Ratuj duszę! – za­kli­nał zbli­ża­ją­ce się zwło­ki, które z tru­dem utrzy­my­wa­ły rów­no­wa­gę, ze wzglę­du na ogrom­ną dziu­rę w boku wy­gry­zio­ną przez że­ru­ją­ce w oko­li­cy orki.

To, co zo­sta­ło z De Witta nie re­ago­wa­ło w żaden spo­sób na we­zwa­nia Per­kin­sa. Nie­ubła­ga­nie kro­czył na­przód, trzy­ma­jąc w dło­niach ma­syw­ną kość ja­kie­goś dawno za­po­mnia­ne­go stwo­rze­nia.

– Panie, prze­bacz mi, że od­bie­ram ko­lej­ne życie… – zwró­cił się bos­man do nie­bios, a po twa­rzy twar­de­go jak stal Jo­shuy Per­kin­sa spły­nę­ła łza. Gdy prze­ciw­nik zbli­żył się na od­le­głość metra, wy­strze­lił.

Głowa De Witta roz­pry­sła się ni­czym arbuz zrzu­co­ny z grot­masz­tu. Ciało nie­szczę­śni­ka po­stą­pi­ło jesz­cze krok, po czym padło bez życia. Cięż­ko dy­szą­cy, po­kry­ty juchą Per­kins wpa­try­wał się w swoje dzie­ło sze­ro­ko otwar­ty­mi oczy­ma. Star­czy­ło mu jed­nak przy­tom­no­ści umy­słu, by za­krzyk­nąć do to­wa­rzy­szy:

– Ce­luj­cie w głowy!

Choć prze­ciw­ni­cy byli licz­niej­si od za­ło­gi Ody­se­usza, ich spraw­ność była da­le­ce mniej­sza od ży­ją­cych ludzi. Po­ru­sza­li się ospa­le, a ciosy za­da­wa­li prze­wi­dy­wal­nie, jakby ich umy­sły zdol­ne były do ko­or­dy­no­wa­nia je­dy­nie naj­prost­szych ru­chów. Mimo to, wielu nie­uważ­nych, bądź nie­do­świad­czo­nych za­ło­gan­tów padło pod cio­sa­mi masy umar­la­ków. Sys­te­ma­tycz­ny ostrzał ze strzelb wkrót­ce prze­rze­dził jed­nak ich sze­re­gi. Po­zo­sta­li ma­ry­na­rze, wi­dząc, że zwy­cię­stwo jest bli­sko, z jesz­cze więk­szym za­pa­łem roz­łu­py­wa­li czasz­ki, od­ci­na­li głowy i roz­gnia­ta­li na mia­zgę.

Nie­do­bit­ki oży­wień­ców szyb­ko zo­sta­ły ze­pchnię­te za burtę. Ostat­nim po­zo­sta­łym na po­kła­dzie, ru­sza­ją­cym się tru­po­szem była głowa ka­pi­ta­na Bar­na­by’ego, która z ja­kie­goś po­wo­du za­cho­wa­ła nieco wię­cej daw­nej oso­bo­wo­ści i przez całą bitwę, z braku in­nych moż­li­wo­ści, rzu­ca­ła wy­szu­ka­ny­mi in­wek­ty­wa­mi w daw­nych pod­wład­nych. Po­kry­ty licz­ny­mi ra­na­mi młody O’Re­il­ly pod­szedł na ko­ły­szą­cych się no­gach do ma­ka­brycz­ne­go, ga­da­ją­ce­go łba i wsa­dził lufę strzel­by w nie­za­my­ka­ją­ce się usta.

– Jakie roz­ka­zy, ka­pi­ta­nie? – za­py­tał Mar­tin.

– Mmmmmm, mmmffff!

Maj­tek O’Re­il­ly z sa­tys­fak­cją po­cią­gnął spust.

Bli­żej dzio­bu stat­ku, Tho­mas Wil­lo­ugh­by wbił hak bo­sa­ka w od­cię­tą przez jed­ne­go z ko­le­gów głowę i so­lid­nym za­ma­chem wy­rzu­cił ją da­le­ko w morze. W końcu prze­bił się w stro­nę wal­czą­cej o życie Aste­rii. Było już jed­nak za późno.

 

***

 

Aste­ria była w po­waż­nych ta­ra­pa­tach. Nigdy nie za­nie­dby­wa­ła nauki walki kró­lew­skim trój­zę­bem. Z pew­no­ścią była lep­sza od swo­ich star­szych sióstr, zło­śli­wych klo­nów matki, Rode i Ben­te­si­ky­me. W star­ciu z Am­fi­try­tą jed­nak nisko oce­nia­ła swoje szan­se. Matka miała nad nią prze­wa­gę do­brych kilku ty­się­cy lat do­świad­cze­nia i wbrew swo­jej lek­ce­wa­żą­cej po­sta­wie, su­mien­nie przy­kła­da­ła się do wszyst­kie­go, co ro­bi­ła. Jesz­cze nigdy nie zwy­cię­ży­ła matki w po­je­dyn­ku. W do­dat­ku, tym razem nie był to tre­ning, lecz walka na śmierć i życie. Wi­dzia­ła to w jej oczach.

Am­fi­try­ta za­wsze była nie­po­cie­szo­na na­ro­dzi­na­mi ko­lej­nej córki. Wi­dzia­ła Aste­rię je­dy­nie jako karę star­szych bogów za to, że lu­dzie zbyt roz­pa­no­szy­li się w mo­rzach. Z kolei dziew­czy­na od po­cząt­ku była za­fa­scy­no­wa­na miesz­kań­ca­mi po­wierzch­ni. Czę­sto przy­bie­ra­ła ludz­ką po­stać i ob­ser­wo­wa­ła ich pracę. Opo­wia­da­ła potem ojcu, jak wspa­nia­łe rze­czy po­tra­fi­li stwo­rzyć lu­dzie, po­mi­mo tego, że bó­stwa, mi­tycz­ne stwo­rze­nia i magia wy­co­fa­ły się z ich świa­ta. Dą­że­nie do od­kry­wa­nia, po­zna­wa­nia, sta­no­wią­ce isto­tę czło­wie­ka, in­spi­ro­wa­ło Aste­rię do rze­czy, które nie były mile wi­dzia­ne w jej świe­cie. Tam, tego ro­dza­ju pra­gnie­nia dawno umar­ły. Od setek lat bo­go­wie żyli jedną chwi­lą, za­trzy­ma­ni na wiecz­ność w te­raź­niej­szo­ści, ni­czym owady za­to­pio­ne w bursz­ty­nie.

A ja chcę iść na­przód – po­my­śla­ła Aste­ria. Nie mia­łam am­bi­cji zo­sta­nia dru­gim Pro­me­te­uszem. Chcia­łam po pro­stu wyjść poza ramy ob­ra­zu i zo­ba­czyć coś wię­cej. Do­świad­czyć, czym jest ruch, czas, zmien­ność… 

Z tru­dem za­blo­ko­wa­ła po­tęż­ny cios znad głowy, wy­ko­na­ny przez Am­fi­try­tę. Mu­sia­ła przy­klęk­nąć, gdy żona Po­sej­do­na na­par­ła całym cia­łem na skrzy­żo­wa­ne trój­zę­by. Ich zro­szo­ne potem twa­rze nie­mal się ze­tknę­ły.

Tata chciał­by za­cho­wać wszyst­ko jak jest i pa­trzeć, jak po­wo­li pod­da­je się Cha­oso­wi, z któ­re­go wy­szli­śmy. Matka, choć żadna z nas tego gło­śno nie przy­zna, jest do mnie bar­dziej po­dob­na. Nigdy nie chcia­ła sie­dzieć bez­czyn­nie, spo­glą­da­jąc na zmierzch bogów. Sama jest jed­nak bez­sil­na. Nie może ni­cze­go zmie­nić. Chyba stąd wzię­ła się ta jej fru­stra­cja i nie­na­wiść wobec ludzi. Wiem, co czuje. A jed­nak nigdy nie mo­gły­śmy się po­ro­zu­mieć sło­wa­mi…

W burz­li­wych dzie­jach jej licz­nej ro­dzi­ny było zbyt wiele okrut­nych hi­sto­rii, by Aste­ria mogła po­cie­szać się myślą, że wła­sna matka na pewno jej nie za­bi­je. Zresz­tą, przed se­kun­dą, ze­pchnię­ta na burtę stat­ku, cudem unik­nę­ła pchnię­cia pro­sto w pierś trze­ma świe­cą­cy­mi wła­snym bla­skiem ostry­mi zę­ba­mi. Na­tych­miast wy­ko­na­ła kontr­atak sty­li­skiem w nogi prze­ciw­nicz­ki, jed­nak Am­fi­try­ta, mimo dłu­giej sukni, za­ska­ku­ją­co zwin­nie prze­sko­czy­ła nad za­ta­cza­ją­cą krąg bro­nią. Lą­du­jąc na po­kła­dzie wbiła trój­ząb w deski, które na­tych­miast za­czę­ły giąć się i pękać.

Nagle znie­kształ­co­ne drew­no wy­strze­li­ło Aste­rię w górę. Upa­dła cięż­ko na plecy, wy­pusz­cza­jąc całe po­wie­trze z płuc. Trój­ząb wy­padł z jej dłoni i znik­nął.

To ko­niec. Prze­gra­ła. Po­zo­sta­ło je­dy­nie py­ta­nie, czy matka za­cią­gnie ją z po­wro­tem do luk­su­so­we­go wię­zie­nia, czy za­bi­je tu i teraz, oszczę­dza­jąc sobie kło­po­tów. Nim zdo­ła­ła zła­pać od­dech, nad jej brzu­chem wi­siał już złoty trój­ząb, a po­czer­nia­łe niebo za­stą­pi­ła rów­nie chmur­na twarz matki.

– Nie bój się, nie za­bi­ję cię – oznaj­mi­ła. – Oj­ciec byłby… nie­za­do­wo­lo­ny. Poza tym po­lo­wa­nie na cie­bie było cał­kiem eks­cy­tu­ją­ce. Wresz­cie coś no­we­go. Ale, nie­ste­ty, muszę ci dać na­ucz­kę, którą za­pa­mię­tasz.

Am­fi­try­ta na­par­ła na trój­ząb, który z ła­two­ścią prze­bił ciało Aste­rii, przy­gważ­dża­jąc ją do po­kła­du.

 

***

 

– Nie! – krzyk­nął Tho­mas, bez­rad­nie wy­cią­ga­jąc rękę ku wrzesz­czą­cej z bólu dziew­czy­nie.

– Spo­koj­nie, prze­ży­je. Jeśli jed­nak kto­kol­wiek z was się zbli­ży, za­trosz­czę się o to, by stało się ina­czej – ostrze­gła Kró­lo­wa Mórz.

– Puść ją, po­trze­bu­je po­mo­cy – po­wie­dział ster­nik, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić od­dech i za­cho­wać po­jed­naw­czy ton. – Po­zby­li­śmy się two­ich słu­gu­sów, zo­staw nas i pa­nien­kę w spo­ko­ju.

– Oni? – Am­fi­try­ta spoj­rza­ła na po­roz­rzu­ca­ne po po­kła­dzie trupy. – To tylko małe od­wró­ce­nie uwagi. Wła­ści­wie to w ogóle o was za­po­mnia­łam. Ale teraz myślę, że zajmę się wami, gdy skoń­czę z moją ko­cha­ną có­recz­ką. To też może być za­baw­ne.

Mał­żon­ka Po­sej­do­na wy­mow­nie spoj­rza­ła na wi­ją­cą się w ago­nii dziew­czy­nę, pod którą z każdą se­kun­dą po­więk­sza­ła się plama krwi. Aste­ria za­ci­snę­ła zęby i za­mglo­nym wzro­kiem spoj­rza­ła na bos­ma­na Per­kin­sa, majt­ka O’Re­il­ly’ego i całą za­ło­gę. Prze­nio­sła wzrok na Wil­lo­ugh­by’ego. Ster­nik po­krę­cił głową, spo­dzie­wa­jąc się, co zaraz na­stą­pi.

Dziew­czy­na wy­ko­na­ła krót­ki za­mach ra­mie­niem. Wy­glą­da­ło to, jakby wy­cią­ga­ła unu­rza­ną we wła­snej krwi rękę ku matce w bła­gal­nym ge­ście. Czas na mo­ment za­marł. Am­fi­try­ta skło­ni­ła głowę, spo­glą­da­jąc ze zdzi­wie­niem, na tkwią­cy w jej klat­ce pier­sio­wej frag­ment zła­ma­nej kości.

– Po­zdrów wujka Ha­de­sa, mamo – wy­chry­pia­ła Aste­ria.

Na po­kład wokół dziew­czy­ny opadł słup wody, który zmie­szał się z jej krwią, a Kró­lo­wa Mórz znik­nę­ła.

 

***

 

Tho­mas Wil­lo­ugh­by pierw­szy pod­biegł do ran­nej. Od­dy­cha­ła szyb­ko i płyt­ko, a jej usta za­czę­ły si­nieć. Trój­ząb, który znaj­do­wał się w jej ciele, wy­pa­ro­wał, jed­nak dziu­ry, jakie po­zo­sta­wił, wciąż były jak naj­bar­dziej re­al­ne. Wy­glą­da­ło to bar­dzo źle.

– Bę­dzie do­brze. Spró­bu­je­my za­ta­mo­wać krwa­wie­nie – po­wie­dział do dziew­czy­ny nie­pew­nym gło­sem, po czym krzyk­nął przez plecy: – Szyb­ko, czy­stą ko­szu­lę i al­ko­hol!

– Tho­ma­sie Wil­lo­ugh­by, czy muszę ci za­śpie­wać, żebyś po­wie­dział praw­dę? – za­py­ta­ła, krzy­wiąc się przy każ­dym sło­wie. – Nie czuję się dziś na si­łach.

Ster­nik mi­mo­wol­nie za­chi­cho­tał.

– Z trze­ma dziu­ra­mi w brzu­chu bę­dziesz mogła grać jak na or­ga­nach.

Dziew­czy­na rów­nież za­nio­sła się śmie­chem, co wy­wo­ła­ło nowe spa­zmy bólu. Po chwi­li jed­nak na po­wrót od­zy­ska­ła kon­tro­lę nad swoim cia­łem.

– A co się stało z “pa­nien­ką Haw­thor­ne”, panie Wil­lo­ugh­by?

– Cóż… – Po­licz­ki ster­ni­ka lekko za­ró­żo­wi­ły się. – Nie wiem do końca kim je­steś, ale na pewno nie pa­nien­ką Haw­thor­ne.

Za­mil­kli na mo­ment, po czym Tho­mas dodał cicho:

– Czy mogę ci jak­kol­wiek pomóc?

– O ile twoje zna­jo­mo­ści z bo­gin­ka­mi olim­pij­ski­mi nie obej­mu­ją także Pa­na­cei, to ra­czej nie.

Ster­nik usły­szał mokre pla­śnię­cie i na mo­ment od­wró­cił wzrok od twa­rzy Aste­rii. Po­ni­żej bio­der dziew­czy­ny zo­ba­czył długi, biały ogon po­kry­ty łu­ska­mi i za­koń­czo­ny dwie­ma pół­przej­rzy­sty­mi, srebr­ny­mi płe­twa­mi.

– Kurka wodna, moja magia się wy­czer­pu­je – wes­tchnę­ła córka Po­sej­do­na.

– Kurka wodna? – za­py­tał zdzi­wio­ny Tho­mas.

Na tru­pio bla­dej twa­rzy Aste­rii po­ja­wił się wyraz za­kło­po­ta­nia.

– Chcia­łam prze­kląć cho­ciaż raz w życiu, ale nic moc­niej­sze­go nie prze­szło mi przez gar­dło.

– Nie szko­dzi. To bar­dzo pięk­ny ogon.

– Wiem – od­par­ła z dumą. – Spójrz jak łuski mie­nią się w słoń­cu.

Tho­mas Wil­lo­ugh­by zer­k­nął w bok. Rze­czy­wi­ście, każda z ma­leń­kich pły­tek roz­pra­sza­ła po­ran­ne sło­necz­ne pro­mie­nie w ba­jecz­ny, tę­czo­wy blask. Gdy po­now­nie od­wró­cił spoj­rze­nie, pierś Aste­rii już się nie uno­si­ła.

Resz­ta za­ło­gi stała w mil­cze­niu kilka kro­ków za Tho­ma­sem, dając jemu i dziew­czy­nie odro­bi­nę pry­wat­no­ści. Gdy stało się jasne, że Aste­ria ode­szła, jeden po dru­gim za­czę­li roz­cho­dzić się, by po­zbyć się oży­wio­nych przez Am­fi­try­tę ciał i owi­nąć płót­nem zmar­łych ko­le­gów.

– Przy­kro mi, sze­fie – rzekł ła­god­nie Per­kins, kła­dąc dłoń na ra­mie­niu ster­ni­ka. – Ale pora by Ody­se­usz wró­cił do domu.

Wil­lo­ugh­by z ogrom­nym wy­sił­kiem dźwi­gnął się z kolan i roz­pro­sto­wał po­kry­te krwa­wy­mi pla­ma­mi ubra­nie.

– Zaj­mij się nią, pro­szę – od­parł cicho i po­wo­li skie­ro­wał się ku ma­ry­na­rzom, sta­ra­ją­cym się ura­to­wać co­kol­wiek ze znisz­czo­ne­go ta­kie­lun­ku.

Bos­man po­chy­lał się wła­śnie nad zwło­ka­mi sy­re­ny, gdy usły­szał ogłu­sza­ją­cy huk, a jed­no­cze­sny po­dmuch po­wie­trza prze­wró­cił go do tyłu.

– No nie, już nigdy nie wsią­dę na żaden sta­tek – wes­tchnął z re­zy­gna­cją maj­tek O’Re­il­ly i wska­zał pal­cem pę­dzą­cą ku nim z ogrom­ną pręd­ko­ścią falę o wy­so­ko­ści dwu­dzie­stu, może trzy­dzie­stu me­trów.

Osłu­pia­li lu­dzie po pro­stu wpa­try­wa­li się w nad­cią­ga­ją­cą za­gła­dę, nie­zdol­ni do wy­ko­na­nia żad­ne­go ruchu. Jed­nak w miarę zbli­ża­nia się do Ody­se­usza, fala stop­nio­wo ma­la­ła, aż w końcu, ude­rza­jąc o burtę, je­dy­nie lekko za­ko­ły­sa­ła stat­kiem. Roz­prysk wody so­lid­nie zmo­czył zgro­ma­dzo­nych na po­kła­dzie męż­czyzn i ciała.

– Ej, maj­tek, po­sprzą­taj to zanim zej­dziesz z po­kła­du – za­re­cho­tał ktoś do­no­śnie, na­igry­wa­jąc się z Mar­ti­na.

Śmiech umilkł, gdy to­wa­rzysz po­kła­do­we­go we­soł­ka zwró­cił jego uwagę na fakt, że fala, która roz­bi­ła się o burtę, nie znik­nę­ła, lecz za­mar­ła w po­wie­trzu około metr nad re­lin­giem. We­wnątrz można było zo­ba­czyć zdez­o­rien­to­wa­ne ryby, pły­wa­ją­ce w kółko w po­szu­ki­wa­niu drogi uciecz­ki. Gdy szczyt fali płyn­nie zmie­nił kształt na coś w for­mie twa­rzy, ktoś pu­ścił z wra­że­nia linę i z tru­dem wcią­ga­ny ża­giel po­now­nie opadł na po­kład.

– Po­wstań, córko – rzekł Po­sej­don, pan i wład­ca mórz i oce­anów.

Le­żą­ca u stóp bos­ma­na Per­kin­sa Aste­ria gwał­tow­nie wcią­gnę­ła po­wie­trze i unio­sła się na przed­ra­mio­nach.

– Ojcze – wy­szep­ta­ła, a w jej gło­sie sły­chać było za­rów­no ulgę, jak i strach.

– Za­wio­dłem się na tobie – rze­kła twarz, przez którą co chwi­lę prze­pły­wa­ły nie­wiel­kie ży­jąt­ka i glony. – Znam twoją pasję. Wiem, że w twym sercu wiecz­nie wal­czą dwa ży­wio­ły, woda i ogień. Są­dzi­łem jed­nak, że na­uczy­łem cię także od­po­wie­dzial­no­ści i sza­cun­ku. My­li­łem się.

Aste­ria z po­ko­rą skło­ni­ła głowę.

– Prze­pra­szam, ojcze. To ja za wszyst­ko po­no­szę od­po­wie­dzial­ność. Ci oto lu­dzie, sta­ra­li się je­dy­nie pomóc bez­bron­nej nie­zna­jo­mej, więc pro­szę, nie karz ich za to. Mój kon­flikt z matką po­su­nął się zbyt da­le­ko i zmu­szo­na byłam bro­nić tych nie­win­nych ma­ry­na­rzy przed jej gnie­wem. Po­kor­nie pod­da­ję się two­je­mu osą­do­wi.

– O matce po­roz­ma­wia­my póź­niej – od­parł Bóg Mórz, jed­nak pokaz sza­cun­ku córki, zdaje się, udo­bru­chał go nieco, gdyż głos utra­cił po­przed­nią sro­gość. – Będę mu­siał zło­żyć w tej spra­wie wi­zy­tę star­sze­mu bratu. A wiesz, że on nie roz­da­je przy­sług za darmo. Ale zgoda, przy­się­gam, że nie będę szu­kał ze­msty na obec­nych tu lu­dziach. Za­pew­nię im nawet po­myśl­ne wia­try pod­czas że­glu­gi do domu. A teraz chodź, córko, omó­wi­my twoją karę za nie­po­słu­szeń­stwo.

Twarz znik­nę­ła, a szczyt fali spły­nął na po­kład, roz­le­wa­jąc się wokół Aste­rii. Spoj­rza­ła na Tho­ma­sa, a jej skrzą­ce się oczy przy­ga­sły, ogar­nię­te doj­mu­ją­cym smut­kiem. Mimo to, uśmiech­nę­ła się po raz ostat­ni, po czym opa­dła w ot­chłań.

Woda po­wo­li zni­ka­ła z po­kła­du, jakby ktoś nagle od­wró­cił bieg czasu. Gdy fala nie­mal zrów­na­ła się z po­wierzch­nią oce­anu, ster­nik Tho­mas Wil­lo­ugh­by wy­chy­lił się przez re­ling i wy­krzyk­nął:

– Po­tęż­ny Po­sej­do­nie, czy kie­dy­kol­wiek zo­ba­czę jesz­cze pa­nien­kę… to zna­czy czy zo­ba­czy­my kie­dyś księż­nicz­kę Aste­rię?

Od­po­wie­dzia­ła mu cisza, którą po chwi­li jed­nak prze­rwał dźwięk do­by­wa­ją­cy się z głę­bin morza, który po­dej­rza­nie przy­po­mi­nał wes­tchnię­cie, a na­stęp­nie od­le­gły głos:

– Zna­jąc moją córkę, szyb­ciej niż by­ście tego chcie­li.

Koniec

Komentarze

Tuż obok Majtek O'Reilly… ←  dlaczego z dużej?

Szkoda że już skończyłem czytać, bo fajnie się czytało. Poczułem się młody, jak wtedy, gdy z zapartym tchem czytałem trylogię Meissnera Opowieść o korsarzu Janie Martenie (Czarna banderaCzerwone krzyżeZielona Brama). Nie wiem, czy były jakieś chochliki, bo pochłonęła mnie lektura. Może będzie ciąg dalszy? Klik

Edit:

Zapomniałem napisać, że wcale mi się nie dłużyło.

Wrzuciłam do kolejki, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że to coś, co mnie może zainteresować, ale rozmiar chwilowo przekracza moje możliwości lekturowe.

 

Na rzut oka jednakowoż uwaga ortograficzna: Baileya, Baileyowi bez apostrofu, bo nie masz żadnej niemej samogłoski na końcu.

http://altronapoleone.home.blog

Serdeczne dzięki, Misiu, za entuzjastyczny komentarz! Wspaniałe, że udało mi się przenieść cię w czasy, gdy byłeś jeszcze małym, żądnym przygód misiątkiem :-) Przywołaną przez ciebie trylogię Meissnera również pochłonąłem swojego czasu w kilka dni. 

A czy będzie ciąg dalszy? Biorąc pod uwagę, jak przyjemnie pisało się taka opowieść, chyba należy się tego spodziewać :-)

 

Dzięki, Drakaino , za zainteresowanie. Mam nadzieję, że gdy już uda ci się zasiąść do lektury, tekst spełni twoje oczekiwania :-) A z apostrofami oczywiście racja.

“Moby Dick” spotyka fantastykę? OK, IMO, wiele zyskał na tym spotkaniu.

Interesująca opowieść, dobrze się czytało, zwłaszcza kiedy już fantastyka stała się widoczna. Kto by pomyślał, że mamusia taka wredna.

Może coś źle zrozumiałam, ale dlaczego tatuś mógł ożywić córkę w trybie natychmiastowym, a z żoną sprawa była bardziej skomplikowana i wymagała przysług brata?

Jeśli chodzi o piosenkę, to początek kojarzył mi się z “Jak pod Helem raz dmuchnęło/ żagle zdarła moc nadludzka./ Patrzę – w koję mi przywiało/ nagą babkę z Pucka”. ;-) “Morskie opowieści” mają tyle zwrotek, że chyba na każdy temat coś się znajdzie. ;-)

przeciągły jęk, tak niski, że ledwie słyszalny dla człowieka.

Hmmmm. Ledwie słyszalny kojarzy się z cichym, a niski wcale nie musi być cichy. Raczej obstawiałabym, że niektórzy ludzie słyszeli głośno i wyraźnie, a inni wcale.

Ci oto ludzie, starali się jedynie pomóc bezbronnej nieznajomej, więc proszę, nie każ ich za to.

Ojjj. Paskudny ortograf. Wstydź się.

Babska logika rządzi!

Serdeczne dzięki, Finklo, za odwiedziny! Przez Moby Dicka przebrnąłem w wielkich bólach. Gdyby było tam więcej fantastyki, z pewnością stałby się bardziej strawny ;-)

 

Może coś źle zrozumiałam, ale dlaczego tatuś mógł ożywić córkę w trybie natychmiastowym, a z żoną sprawa była bardziej skomplikowana i wymagała przysług brata?

W przypadku córki, mamy do czynienia ze zwykłym przypadkiem trzykrotnego przedziurawienia na wylot i śmierci w wyniku upływu krwi. Dla bóstwa morza to pestka. Jednak matka została przebita kością zanurzoną w boskiej krwi, co dało jej niezłego kopa i w rezultacie wysłało mamuśkę w całości, razem z ciałem, prosto do szwagra do Tartaru. Ale myślę, że można być pewnym, że jeszcze powróci. Nie takie rzeczy żeśmy ze śwagrem robily…

 

Co do piosenki, to w sumie pytanie może być trudniejsze niż z początku myślałem, zważywszy, że wszystkie szanty są na jedno kopyto :-P

 

Ledwie słyszalny kojarzy się z cichym, a niski wcale nie musi być cichy

Chodziło mi o dźwięk o częstotliwości na granicy słyszalności dla ludzkiego ucha. Ale może faktycznie to zdanie jest mało czytelne. Idzie do poprawki :-)

 

Ojjj. Paskudny ortograf.

Ojojoj. Wstyd to za mało. Tutaj trzeba chyba podjąć radykalne kroki, by zmyć swój splamiony honor… Ale póki co po prostu poprawię :-D

 

Ostatnie dotyczące podróży morskich teksty z gatunku fantastyki, jakie czytałem, to “przygody morskie” Munchhausena – tam jednak stawiano bardziej na absurd, jak zresztą w każdej opowieści o baronie. Miło było wrócić tym opowiadaniem do tej tematyki, poczytać o morskich stworzeniach i przygodach, opisanych wprawnym piórem.

dźwięk dobywający się z głębin morza, który podejrzanie przypominał westchnięcie, a następnie odległy głos:

– Znając moją córkę, szybciej niż byście tego chcieli.

Tu się uśmiechnąłem :)

 

I chyba nie było dla mnie do końca jasne, dlaczego kieł+krew od razu posyłają morskiego boga na tamten świat bez opcji szybkiego powrotu, a trzykrotne przedziurawienie i wykrwawienie dają się szybko odwrócić.

 

Cześć Naróg, dzięki za przeczytanie! Jeżeli choć trochę połechtałem twego ducha przygody, to cel osiągnięty ;-)

 

I chyba nie było dla mnie do końca jasne, dlaczego kieł+krew od razu posyłają morskiego boga na tamten świat bez opcji szybkiego powrotu, a trzykrotne przedziurawienie i wykrwawienie dają się szybko odwrócić.

Cóż, bogowie, jak to bogowie. W jednej chwili umierają, a w następnej już chlają wino, zagryzając ambrozją. Trochę jak w południowoamerykańskiej telenoweli. A że ich relacje rodzinne są wyjątkowo toksyczne, to stwierdziłem, że muszą mieć krew pełną jadu. I tylko ona pozwala naprawdę zabić mityczne stworzenia (Asteria pewnie sama by wstała zaraz i rozchodziła te dziury – w końcu it’s just a flesh wound :-D ).

krzkot 1988 rozumiem – bogowie, jak to bogowie :)

 

W sumie, mógłbyś ewentualnie dorzucić do tekstu coś, żeby Czytelnik wiedział, że ta krew jest z natury toksyczna dla pozostałych bogów – jakieś jedno zdanie. To by na pewno wyklarowało sytuację.

 

A czytanie tego tekstu to była sama przyjemność, nie ma za co dziękować :D

O toksyczności krwi było – młoda pokazała, że się cięła po rękach, żeby wykończyć krakena czy coś tam podobnego.

Babska logika rządzi!

FinkloNaróg, rzeczywiście wspominałem o tym w tekście wcześniej, ale dodałem zdanie lub dwa by wybrzmiało to dobitniej. Dzięki za uwagi!

Całkiem zajmująca opowieść, zgrabnie wplatająca w historię wielorybników postaci mitologiczne, a do tego jeszcze całą masę morskich potworów i topielców.

Początek, zwłaszcza kiedy na pokładzie pojawiła się panienka Asteria, zdał mi się nieco przydługi, ale też rozumiem, że chciałeś zaprezentować wszystkie jej przymioty, które okazały się istotne w dalszym toku historii. Najmniej przypadł mi do gustu opis walki toczonej na pokładzie Odyseusza, ale też przyjmuję do wiadomości, że był on niezbędny, aby zademonstrować moce i charakterek Amfitryty, tudzież dzielność marynarzy.

Czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby w nie było tu tak wielu usterek. Mam nadzieję, Krzkocie, że je poprawisz, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

tuż za ster­bur­tą po­ja­wił się ogrom­nych roz­mia­rów ka­sza­lot. […] gdy lina łą­czą­ca sta­tek z wra­żo­nym w ciało wa­le­nia har­pu­nem… → Czy kaszalotwaleń to nazwy tego samego zwierzęcia?

 

nie­zdol­nych do wy­ko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków. → Czy zaimek jest niezbędny?

 

rzu­cił linę w kie­run­ku uno­szą­cej się na wo­dzie po­sta­ci. Udało im się do­strzec jakiś ruch, lecz lina po­zo­sta­wa­ła luźna. – O’Re­il­ly, lampa! – roz­ka­zał Wil­lo­ugh­by, prze­krzy­ku­jąc dud­nią­cy o po­kład deszcz, po czym za­czął zdej­mo­wać płaszcz. → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

rzu­cił linę w kie­run­ku uno­szą­cej się na wo­dzie po­sta­ci. Udało im się do­strzec jakiś ruch, lecz lina po­zo­sta­wa­ła luźna.

– O’Re­il­ly, lampa! – roz­ka­zał Wil­lo­ugh­by, prze­krzy­ku­jąc dud­nią­cy o po­kład deszcz, po czym za­czął zdej­mo­wać płaszcz.

 

w pa­nu­ją­cym ha­ła­sie cięż­ko było go zro­zu­mieć… → …w pa­nu­ją­cym ha­ła­sie trudno było go zro­zu­mieć

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

…by zaraz uciec z jej objęć i za­śmiać jej się w twarz. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

był już przy to­ną­cej. Była to młoda ko­bie­ta. → Nie brzmi to najlepiej.

 

kazał przy­nieść z kam­bu­za roz­wod­nio­ny grog. → …kazał przy­nieść z kam­bu­za grog. Lub: …kazał przy­nieść z kam­bu­za rozcieńczony rum.

Grog to rum zmieszany z gorącą i osłodzoną wodą.

 

Drobny, prosty nos, któ­re­go czu­bek za­dar­ty był lekko ku górze… → Masło maślane – czy coś może być zadarte ku dołowi?

Proponuję: Drobny, lekko zadarty prosty nos

 

oraz kilka dziu­ra­wych kocy… → …oraz kilka dziu­ra­wych koców

 

po czy­ste ubra­nia do­star­czo­ne przez O’Re­il­ly’ego. → …po czy­ste ubra­nie do­star­czo­ne przez O’Re­il­ly’ego.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą wkładamy na siebie to ubranie.

 

Per­kins chwy­cił jeden z kocy… → Per­kins chwy­cił jeden z koców

 

prze­rzu­cił za plecy i roz­cią­gnął po­mię­dzy swymi dłu­gi­mi ra­mio­na­mi. → Czy zaimek jest konieczny?

 

choć o gwiaz­dy bę­dzie cięż­ko tej nocy. → …choć o gwiaz­dy bę­dzie trudno tej nocy.

 

i za­brał się za na­bi­ja­nie fajki. → …i za­brał się do nabijania fajki.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

za­py­tał młody maj­tek, szcze­rząc nie­tknię­te jesz­cze szkor­bu­tem zęby w uśmie­chu. → Czy dobrze rozumiem, że szkorbut tykał zęby w uśmiechu?

A może miało być: …za­py­tał młody maj­tek, szcze­rząc w uśmiechu zęby nie­tknię­te jesz­cze szkor­bu­tem.

 

Moi ro­dzi­ce i sio­stry osie­dli­ły się na wy­spie… → Skoro rodzice, to także ojciec (mężczyzna), więc: Moi ro­dzi­ce i sio­stry osie­dli­li się na wy­spie

 

…roz­lał wszyst­kim ko­lej­ną por­cję grogu, którą wy­chy­li­li w mil­czą­cym to­a­ście. → Obawiam się, że toast nie może być milczący.

Proponuję: …roz­lał wszyst­kim ko­lej­ną por­cję grogu, którą wy­chy­li­li w mil­czeniu.

 

mó­wi­ła dalej dziew­czy­na z szyb­ko­ścią po­zba­wio­ne­go ła­dun­ku kli­pra… → Czy tu aby nie miało być: …mó­wi­ła dalej dziew­czy­na z szyb­ko­ścią klipra płynącego bez ła­dun­ku

 

szcze­gól­nie dzie­ci po­zba­wio­ne ro­dzi­ców w mło­dym wieku. → A może: …szcze­gól­nie dzie­ci osierocone w mło­dym wieku.

 

Wzrok majt­ka padł na suk­nię i skrzą­ce się wil­got­ne pa­cior­ki. → Perły są matowe, więc nie mogły skrzyć się na sukni. Pereł nie nazwałbym paciorkami.

 

spró­bo­wał uspo­ko­ić ro­dzą­cy

się kon­flikt Tho­mas… → Zbędny enter.

 

Na rufie stat­ku po­now­nie za­le­gła cisza. → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy rufa może być w innym miejscu, nie na statku/ łodzi?

 

So­pran Aste­rii zde­cy­do­wa­nie wy­róż­niał się jed­nak wśród tłumu te­no­rów i basów.Tłum to bardzo duża liczba zgromadzonych ludzi. Głosy nie tworzą tłumu. Kilku mężczyzn to także nie tłum.

Może wystarczy: So­pran Aste­rii zde­cy­do­wa­nie wy­róż­niał się jed­nak wśród te­no­rów i basów.

 

– Nie mam zbyt wielu oka­zji tre­no­wać śpie­wu… → Śpiewu się nie trenuje.

Proponuję: – Nie mam zbyt wielu oka­zji, by szkolić głos

 

– Tata

też każe mi się trzy­mać z da­le­ka od ob­cych. → Zbędny enter.

 

ka­za­li za­bi­jać ame­ry­kań­skich in­dian… → …ka­za­li za­bi­jać ame­ry­kań­skich In­dian

 

ner­wo­wo prze­cze­su­jąc pal­ca­mi swoje rude loki: → Zbędny zaimek:

 

ob­ser­wu­jąc ra­do­sną kam­ra­te­rię ma­ry­na­rzy. → Co to jest kamrateria?

 

Chwy­cił za drzew­ce pod­trzy­mu­ją­ce jego liche schro­nie­nie→ Chwy­cił drzew­ce pod­trzy­mu­ją­ce jego liche schro­nie­nie

 

– P–p–p… P–p–panie ka–ka­pi­ta­nie! – z ogrom­nym tru­dem wy­du­kał Mar­tin… → – P-p-p-panie ka-ka­pi­ta­nie! – z ogrom­nym tru­dem wy­du­kał Mar­tin

W zapisie jąkania używamy dywizów nie półpauz. Wielokropek jest zbędny.

 

Do­pie­ro gdy roz­war­ła pasz­czę i uka­za­ła ró­żo­wą gar­dziel pełną ostrych zębów… → Miała zęby w gardle?

 

osłu­pia­li za­trzy­my­wa­li się w roz­kro­ku na bur­cie… → Na pewno w rozkroku? Akrobaci?

 

głowa ka­pi­ta­na Bar­na­by’ego, wpa­tru­ją­ca się w zgro­ma­dzo­nych z tak do­brze znaną wszyst­kim zrzę­dli­wą miną.Zrzędliwy może być człowiek, ale nie jego mina.

 

od­wró­cił głowę i uj­rzał za­mknię­te na jego ręce… → …od­wró­cił głowę i uj­rzał za­mknię­te na swojej ręce

 

nie­daw­ni kam­ra­ci, któ­rzy teraz pa­trzy­li pu­stym spoj­rze­niem… → Patrzy się oczami, nie spojrzeniem.

Proponuję: …nie­daw­ni kam­ra­ci, któ­rzy teraz mieli puste spojrzenia

 

do wszyst­kich in­nych jej na­mięt­no­ści doj­dzie groź­ny

bo­dziec roz­pacz­li­wej… → Zbędny enter.

 

kule prze­cho­dzi­ły przez puste ciałą umar­la­ków… → Literówka.

 

Maj­tek O’Re­il­ly z sa­tys­fak­cją po­cią­gnął za spust. → Maj­tek O’Re­il­ly z sa­tys­fak­cją po­cią­gnął spust.

 

Tho­mas Wil­lo­ugh­by wbił hak swo­je­go bo­sa­ka… → Zbędny zaimek.

 

A ja chcia­łam iść na­przód – po­my­śla­ła Aste­ria. – Nie mia­łam am­bi­cji zo­sta­nia dru­gim Pro­me­te­uszem. → A ja chcia­łam iść na­przód – po­my­śla­ła Aste­ria. Nie mia­łam am­bi­cji zo­sta­nia dru­gim Pro­me­te­uszem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

za­cią­gnie z po­wro­tem do jej luk­su­so­we­go wię­zie­nia, czy za­bi­je tu i teraz… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

i za­mglo­nym spoj­rze­niem spoj­rza­ła na bos­ma­na Per­kin­sa… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …i za­mglo­nym wzrokiem spoj­rza­ła na bos­ma­na Per­kin­sa

 

– Chcia­łam prze­klnąć cho­ciaż raz w życiu… → – Chcia­łam prze­kląć cho­ciaż raz w życiu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że moja morska opowieść sprawiła ci przyjemność Reg :-) I ogromne dzięki za wykonaną pracę przy łapance w tak długim tekście! Poprawki zaraz wprowadzę, a tu moje pojedyncze uwagi:

 

tuż za sterburtą pojawił się ogromnych rozmiarów kaszalot. […] gdy lina łącząca statek z wrażonym w ciało walenia harpunem… → Czy kaszalot i waleń to nazwy tego samego zwierzęcia?

Kaszalot należy do rzędu waleni, czyli każdy kaszalot jest waleniem, a nie każdy waleń jest kaszalotem. Zatem, wydaje mi się, że użycie walenia jest tu na miejscu.

 

obserwując radosną kamraterię marynarzy. → Co to jest kamrateria?

Za “Zapożyczenia leksykalne w języku polskiej prasy XIX w….

 

Za interesujące można uznać utworzone przez Osipowicza od obcych podstaw formacje typu oparkanić ' ustawić parkan', udeterminować 'określić, wyznaczyć', ale przede wszystkimi nieznane polskim słownikom języka ogólnego wyrazy aurzysta 'znawca pogody' ( "wiejscy aurzyści wzięli pochop do przepowiadania dni niepogodnych''), kamrateria 'braterstwo' ( "miałabyż nie istnieć między niemi żadna iskierka kamraterii'')

Pisząc tekst współczesny, nie zdecydowałbym się na to słowo, ale biorąc pod uwagę usytuowanie czasowe akcji, myślę, że pasuje i jest uzasadnione :-)

Krzkocie, bardzo dziękuję za wyjaśnienia i cieszę się, że mogłam się przydać. :)

Ufam, że usterki zostaną poprawione, więc udaję się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za klika :-) Poprawki wprowadzone.

Bardzo proszę, Krzkocie. Cała przyjemność po mojej stronie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem sącząc sobie rum “Kraken” kupiony okazyjnie i niech mnie śledź kopnie, jak to się dobrze czyta, sam początek to kawał dobrej literatury marynistycznej, Arrrr.

 

Mi by się podobało, gdyby bardziej pójść w kierunku grozy i niesamowitości na morzu, bez epickiej walki, ale to mój gust.

 

Bardzo długi dialog Asterii z marynarzami jest poprowadzony tak, że się czyta zupełnie płynnie, sama bohaterka jest świetnie wprowadzona. Spowiedzi marynarzy – miodzio. Atmosfera statku zręcznie oddana – czuje się klimat bez silenia na długie opisy.

 

W kilku miejscach kwestie dialogowe powinny wylądować na początku nowej linijki.

mocno objął ramionami w talii, przez co jego ukryte pod brodą policzki zapłonęły z zażenowania.

Czy to na pewno pasuje?

 

Asteria coś szybko po odzyskaniu przytomności zaczyna składnie mówić.

Najlepsze, co możemy zrobić, to postarać się zminimalizować wyrządzone szkody.

Tak sobie brzmi, dość współcześnie.

Pięć lat odgrywania teatrzyku pod tytułem “szczęśliwa rodzina”!

Absolutnie współczesne.

 

Walka z krakenem za szybka, brakuje dramaturgii, coś łatwo dzięki tym bosakom go pokonują. A gdzie krew i flaki, ciskanie marynarzami po pokładzie i do wody, itp.

 

Amfitryta jak dla mnie momentami za dużo i zbyt ludzko mówi, przypomina klimat awantury rodzinnej zwykłych ludzi. Ja bym widział jakiś bardziej groźny i podniosły ton.

 

Mogłaś przebrać się w tę ludzką skórę, przez co o mało nie utonęłaś, i zrezygnować ze swych mocy, ale o jednym zapomniałaś.

Szyk czyni powyższe zdanie dość chaotycznym.

Uśmiech samozadowolenia na posągowej twarzy małżonki Posejdona stopniowo rozszerzał się, wraz z rosnącym wyrazem paniki na twarzy jej córki.

Sugeruję przeredagować. Mi się trochę “posągowa” kłóci z uśmiechem. To połączenie ze sobą dwóch wyrazów twarzy jakoś mi nie gra.

Ja naprawdę staram ci się pomóc, idiotko.

Yyyy, jak dla mnie nie.

 

Tak samo kwestia Asterii o dobrych ludziach trochę filmowa. W ogóle mam wrażenie, że dialog matki z córką jest na początku dość serialowo-filmowy, ale może to ja.

 

Bez obrazy, ale poniżej mam mocne Disney vibe:

Rozejrzyj się wokół siebie, matko, to nie są żadne potwory, których jedynym celem jest zniszczenie wszelkiego życia w morzu. To normalne istoty, które czasem czynią zło, czasem dobro.

Brakuje opisu emocji i mimiki Asterii w dialogu z matką.

Na wielu obliczach widoczny był rozgrywający się konflikt.

Jakoś niefortunne.

 

Dla realizmu ci marynarze powinni trochę więcej przeklinać złe moce i modlić się.

 

Poniżej pierwsze zdanie nie łączy się z pozostałymi:

Asteria była w poważnych tarapatach. Nigdy nie zaniedbywała nauki walki królewskim trójzębem. Z pewnością była lepsza od swoich starszych sióstr, złośliwych klonów matki, Rode i Bentesikyme.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jeszcze nie tym razem. Wiadomo, z czym się skojarzy, gdy przeczytałam o wielorybie. :-)) 

Czytam wszystkie nominowane opka, aby ewentualnie któreś wesprzeć.

 

Fajnie piszesz, trzymasz się możliwości, choć ciut przy tym przegadujesz. Ochraniasz kobiety, choć one tego nie potrzebują, a przynajmniej nie w ten sposób, lecz podobna atencja jest niezmiernie  miła. Przypomniały mi się połykane książki o niestandardowych bohaterkach z wiktoriańskich romansów. Skojarzenie jest pozytywne, krzykocie! Lubiłam niektóre, a jedną wręcz uwielbiałam. :-)

Narracja ok, trochę jest do skasowania, ale generalnie się czyta. :-)

 

Podobało mi się. W ostatnich scenach „zakręcasz”, przyspieszasz, chcąc dojść do założonego rozwiązania. Odniosłam wraźenie jakby tych zakończeń były przynajmniej trzy: giną wszyscy, ożywa Asteria i pomaga w przeprowadzeniu ataku na matkę, wtrąca się On, małżonek.

 

Kilka drobiazgów z samego początku:

Ale Thomas Willoughby ponad wszystko w swoim życiu kochał przygodę. To uczucie, gdy ocierasz się o śmierć, by zaraz uciec z jej objęć i zaśmiać się w twarz. Niebezpieczeństwo, według sternika, było przyprawą, bez której życie traciło cały smak.

Zamienniki, słowo „sternik” do usunięcia. Znajdziesz też takie do usunięcia w wielu miejscach. 

 

Udało mu się jednak wynurzyć i zaczerpnąć powietrza. W odległości około dwóch metrów dostrzegł unoszącą się na wodzie śnieżnobiałą suknię, wyraźniej widoczną teraz dzięki latarni O’Reilly’ego. Sternik wziął głęboki wdech i podpłynął w tym kierunku

Tu inna rzecz. Opisujesz dokładnie, wiesz, co następuje po czym, lecz niektóre rzeczy możesz z powodzeniem ominąć, chyba że chcesz czytelnika na czymś zatrzymać. Ze skreśleniami poszłam  radykalnie z sugestią usunięcia.

 

Dotychczas Thomas widywał takie kruche damy o anielskiej urodzie wyłącznie na obrazach. I czasem w swoich snach. Teraz jednak idealna, arystokratyczna twarz nieznajomej nabrała śmiertelnie bladego odcienia. Nie poruszyła się, gdy Willoughby sprawdzał(+,) czy oddycha, wyczuł jednak delikatny podmuch powietrza. Pod fałdami rozłożystej sukni dostrzegł długą deskę, która uchroniła nieprzytomną dziewczynę przed pójściem na dno

Tutaj propozycje usunięcia mnie radykalne. ;-)

Natomiast zaczęłam się zastanawiać nad realnością: deska na wzburzonym oceanie, nieprzytomna kobieta obciążona suknią, nie trzymająca się jej, hmm. Ok.

 

Sternik delikatnie rozwarł kurczowo trzymające się drewna palce kobiety i mocno objął ramionami w talii, przez co jego ukryte pod brodą policzki zapłonęły z zażenowania. Dał znak Perkinsowi, który napiął potężne mięśnie i zaczął wciągać ich na pokład. Willoughby zdążył jeszcze przyjrzeć się kawałkowi drewna, który uratował dziś ludzkie życie. Wyryto w nim nazwę statku, którego niegdyś był częścią: Hrabina Minto.

Ok, Willoughby był ubezpieczony liną – super. Hmm, w talii? Po co? Nie lepiej pod ramionami, może jedną ręką, bo jak dał znak Perkinsowi (trza przemyśleć). 

 

Uniósł dziewczynę ponownie i pospieszył ku prowizorycznemu schronieniu, jakie skonstruował na rufie statku, by móc osłonić się przed deszczem, podczas gdy wieloryb odpoczywał. Na “luksusową kajutę” sternika składał się jedynie stary żagiel, rozpięty między burtami i oparty pośrodku o wciśnięty między deski bosak, oraz kilka dziurawych koców, lampa olejna i mokry egzemplarz “Olivera Twista” – nowej powieści zdobywającego ostatnio dużą popularność pana Dickensa.

Doceniam nawiązanie do Dickensa – lubię. :-) Jednak dziwi mnie, czemu dziewczyny nie zaniósł do kajuty? Ok, dalej wyjaśniłeś co nieco. ;-)

 

Podsumowanie całości: korekta i wyostrzenie historii.

 

A poza tym, skarżypytuję, czyli klikam biblio ;-)

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Serdeczne dzięki za komentarz, GreasySmooth, no i za moje pierwsze zgłoszenie do Najlepszego Opowiadania Miesiąca!

Przeczytałem sącząc sobie rum “Kraken”

Uwielbiam! On sam smakuje rewelacyjnie, a do tego łączy się doskonale ze wszystkim: lodem, colą, herbatą, sokiem dowolnego koloru i prawdopodobnie każdym innym nieżrącym płynem! (KRYPTOREKLAMA)

 

Bardzo długi dialog Asterii z marynarzami jest poprowadzony tak, że się czyta zupełnie płynnie, sama bohaterka jest świetnie wprowadzona. Spowiedzi marynarzy – miodzio. Atmosfera statku zręcznie oddana – czuje się klimat bez silenia na długie opisy.

Aż się zarumieniłem prawie, dzięki :-)

 

Walka z krakenem za szybka, brakuje dramaturgii

Zgodzę się. Niestety, jak w połowie tekstu zobaczyłem liczbę znaków, to chyba podświadomie zacząłem skracać dalsze sceny. Opowiadaniu przydałaby się lekka przebudowa struktury, ze skróceniem ekspozycji i dopieszczeniem rozwinięcia.

 

Amfitryta jak dla mnie momentami za dużo i zbyt ludzko mówi

Tu akurat mam inne odczucia. Zawsze wyobrażałem sobie greckie bóstwa jak bogaczy rodem z k-dramy, którzy mają za dużo wolnego czasu, więc wymyślają sobie problemy, knują i zabawiają pospolitym plebsem :-P Podniosłość i powaga kłócą mi się z tym wizerunkiem.

 

W ogóle mam wrażenie, że dialog matki z córką jest na początku dość serialowo-filmowy

Sam nie zwróciłem na to uwagi, ale być może wyszła z tego nieco wspomniana wcześniej k-drama :-P

A co do disney-vibe to cóż, jakaś inspiracja “Małą Syrenką” tu niewątpliwie jest. Poza tym Asteria to młodziutka (jak na boskie standardy) idealistka. W tym towarzystwie wręcz rewolucjonistka. Dlatego zamiast pragmatycznej oceny sytuacji woli “handlować Absolutem”, cytując pewną sagę s-f :-P

 

Witam cię serdecznie Asylum. Widzę, że złapałaś się na wędkę, na końcu której dyndał wieloryb ;-)

Fajnie piszesz, trzymasz się możliwości, choć ciut przy tym przegadujesz.

Mea culpa, to bolączka wielu moich tekstów. Walczę ze słowotokiem jak mogę, ale nie zawsze wychodzi. Tu początek zdecydowanie rozrósł się ponad oczekiwania.

Przypomniały mi się połykane książki o niestandardowych bohaterkach z wiktoriańskich romansów.

Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby odczytać to jako negatywne skojarzenie :-D

Podsumowanie całości: korekta i wyostrzenie historii.

Zgadzam się, po tekście należy jeszcze przejechać szlifierką, co uczynię, jak tylko czas pozwoli :-)

 

Serdeczne dzięki za klika i za cenne uwagi co do skracania objętości tekstu, bez tracenia treści. Na pewno się przydadzą!

 

Uwielbiam! On sam smakuje rewelacyjnie, a do tego łączy się doskonale ze wszystkim: lodem, colą, herbatą, sokiem dowolnego koloru i prawdopodobnie każdym innym nieżrącym płynem! (KRYPTOREKLAMA)

Polecam się do żłopania rumu, jakbyś kiedyś zawędrował na południe Warszawy :)

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

W południowej rejony Warszawy zanosi mnie codziennie do pracy :-) Co prawda sytuacja rodzinna sprawia, że na wszelkie wyjścia potrzebuję przepustki, ale na pewno kiedyś dałoby się coś ogarnąć!

Ho ho! Ile tu się dzieje! Netflix musiałby sporo kasy wysupłać, żeby to zekranizować! Bardzo ładny wstęp – widać, że nad nim powiedziałeś. Potem są fragmenty niedopieszczone, co mi dosyć mocno kontrastowało. Miejscami gubi się enter przed wypowiedzią nowej osoby. Teraz Ci tego nie wskażę, bo Łajka na mnie leży :-) 

Miałam zgrzyt, że takie wilki morskie ani trochę się nie zdziwiły, że znalazły żywą dziewuszkę w tej lodowatej wodzie i że tak myk myk doszła do ładu. Tak wychłodzona powinna dochodzić do siebie długo. Dobra – ona magiczna, syrena! Ale dla nich to jednak powinno być trochę dziwne. 

Fajny ten przeskok z wyobrażenia, że to arystokratka, która zwiała rodzicom do syrenki, która… zwiała rodzicom :-) 

Niektóre rzeczy brzmią zbyt współcześnie. A boska rodzinka niewiele się różni od zwyczajnych, dzisiejszych. Nie kumam też za bardzo motywacji tych starych wilków morskich. Z takim podejściem do życia i morskich bóstw – brzmią raczej jak młode wilczki :-) 

Ale namalowałeś to wszystko bardzo ładnie. Wciągnąłeś mnie, połknęłam przynętę :-) 

Bardzo satysfakcjonująca lektura!

Dziękować uprzejmie za przeczytanie i zgłoszenie do klika emlisien :-)

Żeby liczyć na ekranizację Netfliksa, to by się jeszcze przydał jakiś gorący romans między marynarzami… Dobrze chociaż, że jedna z głównych postaci jest czarnoskóra!

Teraz Ci tego nie wskażę, bo Łajka na mnie leży :-) 

Czy ty mieszkasz na Księżycu? Bo Łajka to chyba tam sobie spokojnie i bezpiecznie żyje. Taka jest w każdym razie moja wersja wydarzeń :-)

Mieszkam w Sopocie, stąd blisko na Księżyc :-)

 

A tu masz garstkę wtopek:

 

– To nie żadna foka, tylko człowiek! Panie Perkins, człowiek za burtą! – krzyknął. [ENTER]

– Człowiek za burtą! – powtórzył potężnie zbudowany Joshua Perkins, znacznie donośniejszym głosem.

Gdy kończył wiązać powróz wokół swojego pasa, pojawił się majtek z lampą. [ENTER]

– Dobrze, chłopcze – pochwalił Willoughby. – Teraz łap za bosak i trzymaj latarnię najniżej, jak będziesz w stanie.  [ENTER]

Zawiesił wątłe źródło światła na wieńczącym drzewce haku, poklepał O’Reilly’ego po ramieniu, po czym skoczył w ciemność. Woda była przeraźliwie zimna. (…)

– Zajmiemy się panienką, a rano złożę raport kapitanowi – spokojnym głosem odpowiedział sternik. [–]  Zresztą wątpię, by w tym momencie pan Barnaby mógł nam w czymkolwiek pomóc.

– Proszę wybaczyć moją śmiałość – zaczął z wahaniem sternik – ale musi się panienka czym prędzej przebrać w coś suchego. Zdrowie panienki od tego zależy! [ENTER]

Kobieta niepewnie powiodła wzrokiem po twarzach członków załogi.

– Przygotuję kajutę – wtrącił praktyczny jak zawsze bosman Perkins. [ENTER]

– Nie! – sprzeciwiła się dziewczyna, nieco głośniej niż początkowo zamierzała. – Przepraszam, po prostu (…)

Dalej już Ci nie szukam, żebyś mógł otrzymać należną Ci satysfakcję z tropienia ;-)

 

I na koniec coś miłego:

Płaszcz sternika Thomasa Willoughby’ego szamotał się z wiatrem, bezskutecznie próbując zapewnić mu choć odrobinę ochrony przed nocnym chłodem i wszechobecną wilgocią.

heart Śliczne.

 

 

Dzięki za wyłapanie emlisien! Wprowadziłem stosowne poprawki i postaram się odszukać inne, acz to pewnie już kiedy zabiorę się za doszlifowanie i odchudzenie tekstu. Czyli za JAKIŚ czas ;-)

 

heart Ślicz­ne.

blush

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Sympatyczne dzięki, Anet :-)

Nowa Fantastyka