- Opowiadanie: gaja_fantastycznie - Ostatnia Śmierć Śmierci

Ostatnia Śmierć Śmierci

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostatnia Śmierć Śmierci

Śmierć nie znosiła ludzi. To było jedyne, czego ktokolwiek mógł być pewien. To była jedyna cecha niezdolna do ewolucji. Dlatego każdy zawsze zastanawiał się, dlaczego Śmierć tak bardzo upodobała sobie akurat Ziemię. Jeśli pojawił się kiedyś jakiś śmiałek, który odważył się o to zapytać, to nic nam o tym nie wiadomo. Można powiedzieć, że Śmierć strzegła swojej prywatności do tego stopnia, że była w stanie wyrwać komuś język. Podobno, w dniu dzisiejszym ma już ich taką kolekcję, że musi wynajmować domek w litewskiej wsi. Śmierć siedziała na drewnianej ławce w pobliskim parku, spoglądając na każdego 

z pogardą. Dziś przybyła tu pod postacią kobiety z twarzą przysłoniętą welonem, która sprawia wrażenie, jakby miała się przewrócić, gdyby nie jej laska.

Komiczne – pomyślała.– Jestem dla nich, jak ta laska dla tego ciała. Jestem ich jedyną podporą i ostoją. Tylko na mnie polegać mogą, bo wiedzą, że zawsze będę.

Przechadzała się więc Śmierć niedostrzeżona przez nikogo. Mijała dzieci, mijała dorosłych, ale nie zwracała na nikogo uwagi. Cel jej bowiem stał właśnie na dachu szeregowca i zastanawiał się czy skoczyć.

Skocz, skocz – szeptał głos w jego głowie. Więc skoczył.

Śmierć w oka mgnieniu przebranie swe zrzuciła i po chwili obok nowego nieboszczyka się pojawiła. Ten jakby wiedząc, co stać się ma dalej zasalutował Śmierci i bez jakiegokolwiek słowa dotknął jej kosy. I taki oto był koniec bezimiennego człowieka, którego wszyscy stopniowo zapomną. A Śmierć niewzruszona powędrowała dalej. Pierwszy listopada zawsze był najlepszym dniem. Kilka minut później zebrała żniwo następne – małego przestraszonego chłopca, który nie potrafił się doprosić o chleb na ulicy. Godzinę później zebrała dziesięciu kolejnych. Na koniec dnia jej utarg wynosił trzydzieści dusz – miała szczęście, gdyż udało jej się trafić na dość duży pożar, który strawił piętnaście osób. Spojrzała w stronę zachodzącego słońca – ostatnie promienie właśnie chowały się za drzewami.

Na dziś koniec.

 

***

 

Śmierć kroczyła kamiennym korytarzem. Na żadnej ze ścian nie wisiała pochodnia, więc było zupełnie ciemno. Śmierć znała się jednak z Ciemnością praktycznie od początku swego istnienia, więc traktowała ją z szacunkiem tak jak bogom przystało.

Śmierć dotarła pod metalowe, czarne, masywne drzwi z wyrytym nietoperzem połykającym wierzbę płaczącą. Dwa piękne symbole Kostuchy i jej pobratymców zlane 

w tak doskonały obraz rozpaczy i beznadziejności. Kiedy już sięgała dłonią do klamki, drzwi otworzyły się gwałtownie, prawdopodobnie wyczuwając jej insygnia, które zawsze nosiła przy sobie. Wtem jej oczom ukazało się pięciu bożków: Weles, Charon, Anubis, Jama oraz Belor. Każdy z nich spoglądał na nią z niesmakiem. No tak, w końcu to przez nią zapomniano o pozostałej piątce. Przez nią stali się tylko smugą w pamięci śmiertelników, małym ognikiem błądzącym w lesie myśli. Istoty zapomniane zaczynają tracić sens istnienia – w tym wypadku oni i ludzie niczym się nie różnili.

 

 

Teraz już nikt nie znał pradawnych bożków. Została tylko ona – Kostucha, Śmiercią zwana i zawsze z kosą przedstawiana. Gdyby byli ludźmi mogliby stwierdzić, że odebrała im chwałę wieczną i pamięć nieskończoną. Jednak jako bogowie mścić się na niej nie mogli, bowiem to ona odgrywała rolę ich oręża i przedstawiciela na Ziemi. Gdyby jej zabrakło – porządek ległby w gruzach, a Księżyc utopił ich w chaosie.

 

Śmierć miała coś, czego każdy z nich pożądał, a mimo to stała teraz przed nimi składając kolejny raport o kolejnym monotonnym dniu. Nie wiadomo kiedy, ale coś się 

w niej złamało. Wiara wyczynia dziwne rzeczy z ludźmi, a co dopiero z istotami wyższymi, dlatego właśnie Śmierć postanowiła dziś wykorzystać tę przewagę.

– Numer osiem miał przeżyć – wyrwał ją z zamyśleń Anubis, po przeczytaniu jej raportu. – Jego Dzień przypadał na trzydziestego grudnia.

– A co to za różnica? Umarł niecałe dwa miesiące wcześniej, bo naraził się nieodpowiednim ludziom. Im później, tym więcej długów rodzina miałaby do spłacenia. Dzięki mnie jeszcze staną na nogi. – odparła niewzruszona.

– No właśnie! Przez ciebie wszystko się miesza! Dzień jego żony przypadał na siódmego lipca, właśnie dzięki tym długom. A teraz… a teraz nic nie wiadomo! – krzyknął Jama. Śmierć prychnęła. Ten to zawsze był czubem. – Więcej pracy, więcej formalności do załatwienia, więcej akt do podpisania!

Śmierć tymczasem starała się nie wybuchnąć śmiechem. Kiedy cały dzień spoglądasz na tragedie jakie dotykają tych wszystkich ludzi przed Śmiercią, komiczne jest oglądanie tego, jak całe ich życie zostaje sprowadzone do jednej kartki z numerem wsadzonej gdzieś głęboko w archiwach.

Całe spotkanie nudziłoby ją, gdyby nie miała czegoś do ogłoszenia. Dlatego wysłuchiwała ich skarg ze spokojem i opanowaniem.

Niedługo ich nie będzie. Nie będzie nikogo.

Dziwił ją jedynie spokój Welesa – zazwyczaj najbardziej rozgadanego i uważającego się za lepszego od innych.

W pewnym momencie Śmierć zorientowała się, że w pomieszczeniu zapanowała cisza, a wszystkie oczy przebywających w pomieszczeniu były skierowane na nią.

– Masz coś do dodania? – zapytał od niechcenia Charon, nie spodziewawszy się z jej strony żadnego oporu i słowa sprzeciwu. Zawsze bowiem tylko wypełniała rozkazy z twarzą niewyrażającą niczego. Już miał przejść do kolejnego tematu ich posiedzenia, gdy nagle Śmierć przemówiła:

– Domagam się wprowadzenia zasady czwartej.

Kiedy ktoś powie ci, że twój wzrok zabija – kłamie. Najprawdopodobniej nigdy 

w życiu nie stanął oko w oko z pięcioma bogami, szepczącymi inkantacje mające na celu unicestwienie twej postaci. Jednak Śmierć miała w tych czasach zbyt wielu wyznawców, by ktokolwiek mógł próbować takich sztuczek na niej.

– Oszalałaś? – zapytał zdenerwowany Jama sięgając po broń, jednak nie zdążył jej wyjąć, bo odezwał się spokojnym tonem Weles:

– Ja w takim razie powołuję się na paragraf zero zero siedem.

Tym razem to Śmierć zaniemówiła. Jak on śmiał? Ten nic nie warty pionek. Jak śmiał niszczyć coś, na co czekała od wielu lat. 

W Sali wybuchła burza. Prawdziwy sztorm słów – tych bardziej i mniej cenzuralnych.

Każdy miał swoje zdanie na ten temat, co nie było Śmierci na rękę. Jedni wyrażali swoje opinie dotyczące jej propozycji, inni zaś krytykowali powołanie się na paragraf zero zero siedem. Paragraf bohaterstwa jak był kiedyś powszechnie nazywany – teraz stał się paragrafem głupców i samobójców. Był stosowany tylko w sprawach najwyższej rangi – takich jak zasada czwarta.

Śmierć czekała na wprowadzenie owej zasady od setek lat. Nie mogli jej tego zaprzepaścić! Po prostu nie mogli!

– CISZA!! – ryknął Weles. – Mam prawo użyć tego paragrafu, więc go użyję. Nikt 

z was nie może mnie powstrzymać – to powiedziawszy zatoczył ręką krąg. – Jeśli nie uda mi się jej przekonać, pozwolę jej zrobić cokolwiek zechce i będę przyglądał się jak morduje ludzkość.

– Masz 24 godziny i ani minuty dłużej – stwierdziła Śmierć, wychodząc z Sali, nie sprawdzając, czy Weles podążył za nią.

Zawsze podąża. 

Niczym pies. Pies, który nie dożyje zachodu.

 

***

 

Weles nienawidził wyzwań.

Wyznawał filozofię, że aby coś osiągnąć, trzeba zrobić to tak, aby nie zmęczyć i przeforsować się zbytnio. Dlatego postanowił zacząć od czegoś prostego. Uważał, bowiem, że Kostucha nie jest zbyt skomplikowana, że łatwo będzie ją przekonać do porzucenia swojego niedorzecznego pomysłu. Z drugiej strony była wychowana przez Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, byt ten był bytem najwyższym i najważniejszym. Zaraz po Bogu oczywiście. Jednak ten na emeryturę odszedł już dawno temu, nawet Słońce zapomniało już jak wyglądał. Śmierć mogła być albo zbyt samozwańcza albo zbyt potulna – prędzej czy później któraś z tych wersji się spełni.

Weles ostatni raz spojrzał na czarne, metalowe drzwi z wyrzeźbionym nietoperzem, połykającym wierzbę płaczącą. Być może to było ich ostatnie spotkanie?

– Jesteśmy gotowi – zawyrokował bożek. Ale że Weles nie cierpiał wyzwań, postanowił zacząć od czegoś prostszego. W końcu, kto nie słucha starej dobrej Nadziei?

Centrum miasta było dziś zatłoczone. Można by uznać to za normalne gdyby nie fakt, że dziś był drugi listopada – Dzień Zaduszny, dzień wolny. Między innymi dlatego Weles zaproponował, aby się przeszli.

Uważa, że jest za dobra na tak prozaiczne czynności – pomyślał Weles.

A mimo to stała tu razem z nim pod swoją ulubioną postacią – staruszki z laską. On sam zaś, nie miał tak dużej mocy, by przybrać cielesny kształt, więc opętał jakiegoś nieszczęśliwca, który akurat mu się napatoczył.

– Gdzie mnie prowadzisz? – zapytała go po chwili ciszy.

– Moim zadaniem jest pokazać ci, dlaczego gatunek ludzki jest wart ratowania, prawda? Więc muszę dać ci powód, aby ich chronić.

Weles nie wiedział czy w tej chwili Kostucha wykrzyknie mu w twarz, jaki to niedorzeczny plan. Ta jednak parsknęła ochrypłym śmiechem i słowa nie rzekła.

Weles uciekł myślami gdzie indziej. Obserwował dalej zatłoczone ulice, na których już zaczęła pojawiać się policja. Okazało się, że ktoś zamknął się w budynku ratusza razem z czterema zakładnikami. Nawet nie zauważył, kiedy przystanęła koło niego Kostucha.

Nie zauważył nawet, kiedy on sam stanął w miejscu.

– Naprawdę uważasz, że warto ich ratować? Nie uważasz, że lepiej im będzie, gdy znajdą się w Nawii?

– Po coś zostali stworzeni prawda?

– Po coś została również stworzona zasada czwarta.

– Paragraf zero zero siedem został po coś stworzony, nie sądzisz? – Kostucha zamilkła. Może nie warto było kontynuować tej rozmowy?

Weles obejrzał się po raz ostatni.

– Chodźmy już i tak jesteśmy spóźnieni – to powiedziawszy odwrócił się na pięcie 

i pomaszerował przed siebie.

W ten oto sposób Kostucha po raz pierwszy musiała za kimś podążyć. 

– To tutaj – odezwał się głos po jej prawej. Po chwili do głosu dołączył cień a do cienia ciało. Weles wyłonił się zza najbliższego drzewa. 

– Gdzie jesteśmy? – wokół niej rozciągał się chaos. Zniszczone budynki oraz ulice zabrudzone popiołem. Wielkie dziury po kulach można było zobaczyć wszędzie. Wszystko wydawało się puste. Martwą ciszę przerywał jedynie odgłos broni palnej, który dochodził ni to z oddali, ni to z niedaleka. 

I wtedy zrozumiała. Dochodził zewsząd.

Miasto Bombardowane. 

Miasto Upadłe. 

Można było o nim usłyszeć, chociaż na kartach historii zapisało się pod zupełnie inną nazwą. Tak ocenzurowaną, by nikt nie mógł wiedzieć, co działo się tu naprawdę. Sami mieszkańcy – o ile jacyś się ostali, już dawno zapomnieli jak to było żyć w mieście o nazwie nieprzyprawiającej nikogo o ciarki i powodującego chęć zapomnienia tego miejsca. 

Faktycznie niektórym szczęściarzom się udało. Ich mózg wyparł wszystko co związane było i będzie z tym miejscem. Miejscowi, którzy wciąż pamiętają, są nazywani szaleńcami i wyrzutkami tego świata. Nie obchodziło ich to jednak zbytnio. Nie mieli bowiem czasu na zwrócenie uwagi na obelgi, byli zajęci tworzeniem historii. Pisaniem tego, co zapamiętali. Chociaż wiedzą, że nic z tego nie wyniknie – dalej tworzą. Opowiadają historię Upadłego Miasta, chcąc dotrzeć do osób gotowych poznać prawdę. Ten cykl wciąż trwa i będzie trwał po wsze czasy.

– Jesteśmy w Mieście Upadłym – odparł spokojnie bożek.

– Tyle to sama już zdążyłam zauważyć – warknęła Kostucha. – Ale czemu przyprowadziłeś mnie do miasta, gdzie wszyscy są tak podli i okrutni jak nigdzie indziej na świecie?

– Ponieważ teraz widzisz tylko powierzchnię. Zastanawiałaś się kiedyś, co jest pod nią?

Śmierć nie odpowiedziała, na co Weles uśmiechnął się i zapadł się pod ziemię. Nie chciał zostawiać boginki samej, ale musiał poszukać czegoś, co było mu niezbędne. Czegoś, co miało pomóc przetrwać całemu światu.

Kiedy tylko znalazł się w małym ciemnym korytarzu, już wiedział co się stanie.

Zaraz wybiegnie na niego postać w czarnym płaszczu, pod którym będzie kryć się worek mięsa przepełniony nadzieją na lepsze jutro, smutkiem za wszystkie grzechy, które popełniła oraz czymś, co powszechnie było uważane za serce. Weles jednak miał się wkrótce przekonać, że owe serce było bardziej opakowaniem tego, co skrywało się w środku.

Minutę później wyciągnął przed siebie rękę, by pochwycić człowieka, który wynurzył się właśnie z ciemności. Kiedy kaptur opadł, a po tajemniczej tożsamości nie pozostało już nawet wspomnienie, roześmiał się na widok jaki miał przed sobą. Jego wybuch był niespodziewany, dalej nie potrafił zrozumieć jak ta istota zdołała wcześniej oszukać starego bożka. Nie wiedział, dlaczego potrafiła ukryć przed nim to, kim jest.

Dziecko, a konkretniej mała dziewczynka wierzgała nogami, starając się go uderzyć.

– Spokojnie, przecież wiesz, że nie chcę ci nic zrobić.

Duże brązowe oczy spojrzały na niego z niezrozumieniem.

– Czy uspokoisz się jak cię puszczę?

Dziewczynka pokiwała głową, więc bożek zgodnie z obietnicą odstawił ją na ziemię.

– Wiesz, kim jestem? – zapytał.

– Śmierdzisz śmiercią. Jesteś jednym z nich prawda? Jednym z bogów?

Przez sekundę dał się wyprowadzić z równowagi, jednak udało mu się zachować kamienną twarz. 

Nie odpowiedział. 

– Ostatniej nocy miałam sen. Czterech opowiedziało się za zniszczeniem, jednak ty zaprotestowałeś. Wiem, dlaczego tu jesteś, ale muszę być pewna. Zamierzasz to wszystko ocalić? – to mówiąc zatoczyła ręką krąg. – Czy zamierzasz ocalić wszystkich moich bliskich bez względu na cenę? Czy zamierzasz zniszczyć Śmierć jeśli twój plan się powiedzie?

Weles usłyszał trzask, który tak bardzo zabrzęczał mu w uszach, że aż skrzywił się lekko. Rozejrzał się dookoła jednak nic nie zobaczył. Potaknął, więc i chwycił małą za rękę, przenosząc ich do czekającej Śmierci. Nie był jeszcze wtedy w stanie zrozumieć, że w tamtym momencie maleńka rysa pojawiła się na murze, który postawił wokół swojej próbującej się wydostać na wolność duszy.

Śmierć spoglądała ze wzgardą na dzieciaka, którego odważył się przynieść przed jej oblicze Weles. Czy on nie wiedział, że nie rusza jej to? Na widok dzieci nie czuła litości a raczej obrzydzenie. Sama myśl, że coś tak małego w przyszłości wyrośnie na potwora jeszcze gorszego od niej napawała ją wstrętem. Nie znosiła ludzi i nic nie było w stanie sprawić, że kiedykolwiek pomyśli inaczej.

– Ma na imię Nadzieja – odezwał się Weles po krótkiej chwili milczenia.

Śmierć prychnęła. Nawet jej imię brzmiało idiotycznie! Pomimo swego rozbawienia klęknęła przy dziecku z udawaną powagą.

– Witaj dziecię z człowieczej matki zrodzone. Czemuż to dziś się z tobą widzę? Czemuż mój drogi przyjaciel wybrał akurat ciebie?

– Weles nie mówił mi dlaczego się tu pojawił – rzekła po chwili namysłu, spoglądając na bożka, który zdawał się nie słyszeć ich konwersacji. Może rzeczywiście ich nie słyszał.

– Wie, że zdania tak łatwo nie zmienisz, ja też to wiem. Jednak na twoje pytanie mogę odpowiedzieć, że póki ktokolwiek oddycha, nadzieja na lepsze nie zniknie. Dum spiro, spero. Twoje zmagania się nie powiodą, właśnie ze względu na mnie – możesz zabić każdego. Każdą ostatnią cząstkę ludzkości, ale nawet ty wiesz, że coś tak na pokaz błahego dostało się nawet już do ciebie.

Śmierć na jej słowa wzdrygnęła się i jej ręka automatycznie dotknęła kosy, na co Nadzieja zaśmiała się donośnie.

– Proszę cię, mnie nie da się wyplenić. Jestem jak chwast – moje korzenie sięgają głęboko i chodź zawsze możesz próbować mnie zniszczyć, to wiedz, że zawsze wyrośnie coś nowego na moje podobieństwo.

– Kłamiesz! Nie wierzę w ciebie! Ludzkość jest zbyt głupia, by wynaleźć coś tak genialnego i doskonałego – zamachnęła się. Kiedy kosa nie napotkała żadnego oporu, Kostucha zdziwiła się, dziecko nie ruszyło się nawet o milimetr, wciąż tam stało, a upiorny uśmiech na jego twarzy przepędziłby nawet Licho.

– A kto powiedział, że powstałam jedynie dzięki ludzkości? To także twoja zasługa 

– dziewczynka zbliżyła się do Śmierci a ta mimowolnie się cofnęła.

Nikt nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób! Była jednym z najbardziej szanowanych istnień. Przecież to ona siała strach. Przecież to przed nią i jej kosą ludzie klękali i błagali o więcej czasu dla siebie czy swoich bliskich. Przecież to przez nią każdy tracił … Nadzieję.

Błysk zrozumienia pojawił się w jej oku. To strach i spustoszenie, jakie wywoływała, sprawiło, że teraz stało przed nią uosobienie ludzkiej rozpaczy. Przybrało ono kształt wiary tak głębokiej, że dało ludziom siłę.

– Zrozumienie – powiedziała Nadzieja, tym samym przerywając ciszę. – Twierdzisz, że nie cierpisz ludzkości, a dałaś jej coś, czego nawet największy bohater nie mógł dla niej dokonać. Zrób z tej wiedzy dobry użytek – to powiedziawszy ostatni raz spojrzała na Welesa, dając mu do zrozumienia, że wykonała swoje zadanie.

Nie oglądając się za siebie, podeszła do Kostuchy i skłoniła się jej na pożegnanie równocześnie dotykając jej kosy, ta zaś jakby zaklęta pochłonęła jej istotę.

Tym sposobem nikt już więcej Nadziei nie zobaczył, a Miasto Wojny stało się Miastem Poległych.

Weles nie chciał podchodzić do towarzyszki, jednak musiał. Śmierć nie chciała się ruszyć, ale musiała, bo w końcu podjęła już decyzję. 

– Dlaczego wyglądasz, jakbyś miała wątpliwości? – zaczął niepewnie.

Chyba nigdy się tak nie zachowywał. Te zawahanie po prostu mu nie wypadało. 

To było niedopuszczalne, jednak wiedział, że z całej tej historii żywy nie wyjdzie, więc co się miał przejmować?

– To nie do końca tak, że mam wątpliwości. W momencie pochłonięcia Nadziei wydawało mi się, że czas się zatrzymał a ja mogłam ujrzeć wszystko, co kiedykolwiek miało z nią kontakt. Przez to wiem, że jeśli ktokolwiek wciąż będzie wierzył, przegram.

– Przecież chcesz zniszczyć wszystko nieprawdaż? – Weles usiadł na zrujnowanej ścianie pobliskiego budynku i wskazał, aby się do niego przyłączyła.

– To prawda. Ale co jeśli ja zacznę mieć nadzieję? Na to, że uczynię świat lepszy 

w ten sposób? Albo, że ostatecznie wykonane zadanie zostanie zastąpione nowym? Co jeśli zacznę mieć nadzieję na to, że memu życiu przyświeca cel?

– Od kiedy tak ci zależy? Zawsze wydawałaś mi się nie zmotywowana. Tylko zebrać żniwo, złożyć raport, zdobyć najwyższą pozycję – zaśmiał się bożek i mimo nieprzychylnego wzroku Kostuchy dodał. – Twoje istnienie nigdy nie miało znaczenia i nigdy mieć nie będzie.

Śmierć pokręciła głową z politowaniem.

– Czy ty słyszysz sam siebie? Twierdzisz, że nigdy mi nie zależało, że zawsze byłam tylko pionkiem w jakiejś popapranej grze wymyślonej przez istotę o wyższym mniemaniu, która niby tak ukochała swoje stworzenie a jednak pozwoli na ich zniszczenie – słowa nie mogły przestać płynąć z jej ust. – I w tym wszystkim jesteś ty. Śmiesz mnie osądzać, dajesz sobie prawo do konwersacji ze mną jak równy z równym. Teraz ja mam do ciebie pytanie mój drogi. Dlaczego tobie tak bardzo zależy?

I tu właśnie był problem. Welesowi nie zależało. A jednak podjął się wyzwania niemożliwego – przekonania samej Śmierci do nieunicestwiania ludzkości. Bogowie nie mogli nic odczuwać, więc dlaczego stanął w obronie tych istot, które nigdy nic nie wniosły do jego życia?

Weles tylko kątem oka zobaczył, jak atrybut śmierci wbija mu się w brzuch. Powoli, ale doszczętnie niszcząc to, czym kiedykolwiek był lub mógłby się stać. Wiedział, że czeka go taki koniec, a jednak był zaskoczony. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl.

Zadanie, którego się podjął, nie zostało wykonane.

Nikt nie będzie pamiętał Welesa. Śmierć doskonale o to zadba. Bowiem ona gardziła bohaterami jeszcze bardziej niż ludźmi. Najzabawniejsze w tej historii jest to, że Weles nie chciał być bohaterem. Obawiał się bowiem, że skończy jak jeden z nich – zniszczony marzeniami o wielkości i chwale. Swoje ostatnie tchnienie wydał wraz z promieniami zachodzącego słońca, które już nigdy nie miało wzejść.

Śmierć opadła na głaz i spojrzała przed siebie. Było to trudne, gdyż przed nią nie było już nic. Nawet słońce nie chciało wstać, a gwiazdy zaświecić. Księżyc już dawno ukrył się za nieistniejącym niebem, nie mogąc patrzeć na poczynania jego uczennicy.

Sama. Tak miało być. Od zarania dziejów, od jego początków, gdy wyłoniła się 

z wiecznej pustki. Wykonała swoją pracę, a raczej cel, który miała wyznaczony odkąd pamiętała. Żniwo zostało zebrane, nic już nie pozostało. Teraz zaczęła się najgorsza część jej przeznaczenia – czekanie. Historia mówi, że na tym kamieniu siedzieć będzie wiecznie, bowiem wciąż pozostawiła jedną istotę przy życiu, a mianowicie siebie. Ostatnia misja, której podjąć się nie zdoła – w końcu to ona jest Śmiercią.

Nigdy nic nie odczuwała, w końcu nie mogła – nie miała prawa. Jednak w tym momencie zaczęła zastanawiać się nad sensem tego wszystkiego. Po co jej to było? Dlaczego dano jej misję nie do wykonania?

Spojrzała na swą srebrną kosę pokrytą popiołem, jaki pozostał po nieszczęśnikach próbujących stawiać jej opór. Wciąż potrafiła się w niej przejrzeć, jednak nie widziała nic prócz twarzy ludzi, których zabrała ze sobą.

Chociaż ten jeden jedyny raz chciała poczuć cokolwiek. Żal, że nie udało się jej ukończyć zadania albo radość, że nie miała już żadnych konkurentów. Śmierć jednak dalej nie czuła nic, poza ciszą. Wiatr przestał śpiewać już dawno, deszcz nie miał jak tańczyć. Woda już dawno przestała szeptać – w końcu nie miała, do kogo, wszyscy jej mieszkańcy przepadli.

Więc siedzi Śmierć na skale, trzymając swą kosę. Wygląda groźnie, ale nikogo to już nie obchodzi – nikogo nie ma.

Więc siedzi Śmierć na skale, spogląda gdzieś i nie wie, jak ostatnie żniwo zebrać, sensu w próbach nie widzi, bo wie, że go tam nie ma.

Więc siedzi Śmierć na skale i jak legendy mówią, zostanie tam do końca.

 

Koniec

Komentarze

Witaj na portalu, Gaju!

Podobno, w dniu dzisiejszym ma już ich taką kolekcję, że musi wynajmować domek w litewskiej wsi.

Powinno być „na litewskiej wsi" i wystarczy „dziś”. Poza tym, dlaczego właśnie na litewskiej? I czy to na pewno, aż tak dużo, skoro potrzebny jej tylko domku na wsi?

Śmierć siedziała na drewnianej ławce w pobliskim parku, spoglądając na każdego

z pogardą.

Nie wiem, z czego to wynika, ale w tekście masz sporo takich zdań rozbitych między akapitami. Same odstępy pomiędzy akapitami, też lepiej skrócić do jednego “enteru”, więcej nie potrzeba.

Śmierć w oka mgnieniu przebranie swe zrzuciła i po chwili obok nowego nieboszczyka się pojawiła.

Tutaj masz dziwny szyk zdania. Lepiej: Śmierć w mgnieniu oka zrzuciła przebranie i po chwili pojawiła się obok nowego nieboszczyka.

Na dziś koniec.

Czy to znaczy, że ludzie w nocy nie umierają?

wyrytym nietoperzem połykającym wierzbę płaczącą.

Dziwnie to musiało wyglądać. Nawet jak na płaskorzeźbę.

Księżyc utopił ich w chaosie

Wiem, że w twoim uniwersum Księżyc jest bogiem, ale czym jest chaos, czy masz na myśli ten z wierzeń Hellenów? Jeśli tak, to ja i tak tego nie widzę, w mitach greckich bogowie powstają z chaosu, ale żaden do niego nie wraca.

Z drugiej strony była wychowana przez Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, byt ten był bytem najwyższym i najważniejszym. Zaraz po Bogu oczywiście.

Ja bym poprawił na: Z drugiej strony wychował ją Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, był on bytem najwyższym i największym. Unikasz w ten sposób powtórzeń.

Teraz się trochę pogubiłem. Księżyc wychował Śmierć. Dlaczego? I kogo masz na myśli, pisząc „Bóg"? Jeśli to ten chrześcijański, to skąd inne bożki i skąd sama Śmierć?

 

W tekście jest dużo więcej błędów. Jeśli dopiero rozpoczynasz przygodę z pisaniem, jest to nie do uniknięcia. Jeśli chcesz się na tej płaszczyźnie rozwijać, polecam czytanie klasyków, czytanie „łapanek" pod innym opowiadaniami na portalu i dokładne, kilkukrotne czytanie własnego tekstu.

Na sam koniec powiem, że przygody Śmierci mają potencjał. Wspomniane zasady i paragrafy wzbudziły moją ciekawość. Szkoda, że albo tego nie rozwinęłaś, albo ja nie zrozumiałem, o co dokładnie chodzi. Ale dla mnie największym plusem jest to, że za tym tekstem stała pewna myśl, widać to choćby po ostatnich zdaniach. Chciałaś coś przekazać. Wyszło, jak wyszło, ale od czegoś trzeba zacząć.

Ach, no i nie zrażaj się i pamiętaj, że pokazanie czegoś własnego do oceny innym wymaga niemało odwagi. A jeśli rzeczywiście masz tylko szesnaście lat, masz jeszcze dużo czasu na naukę. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć!

 

Gratuluję debiutu na portalu. Ambitny tekst, jak na 16 lat (tak wpisałaś w profilu, tego się będę trzymał). Przeczytałem ze szczerym zainteresowaniem, pomimo kilku błędów w formatowaniu i licznych powtórzeń, ciekaw, cóż to za śmierć szykujesz Śmierci.

Pokazujesz bohaterkę przez interakcje, bardzo dobrze, możemy sami powoli malować jej obraz w głowie, ale miejscami powtarzasz lub stwierdzasz coś kilkukrotnie w narracji, co utrudnia odbiór, przykład:

Weles nienawidził wyzwań.

Wyznawał filozofię, że aby coś osiągnąć, trzeba zrobić to tak, aby nie zmęczyć i przeforsować się zbytnio. Dlatego postanowił zacząć od czegoś prostego. Uważał, bowiem, że Kostucha nie jest zbyt skomplikowana, że łatwo będzie ją przekonać do porzucenia swojego niedorzecznego pomysłu. Z drugiej strony była wychowana przez Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, byt ten był bytem najwyższym i najważniejszym. Zaraz po Bogu oczywiście. Jednak ten na emeryturę odszedł już dawno temu, nawet Słońce zapomniało już jak wyglądał. Śmierć mogła być albo zbyt samozwańcza albo zbyt potulna – prędzej czy później któraś z tych wersji się spełni.

Weles ostatni raz spojrzał na czarne, metalowe drzwi z wyrzeźbionym nietoperzem, połykającym wierzbę płaczącą. Być może to było ich ostatnie spotkanie?

– Jesteśmy gotowi – zawyrokował bożek. Ale że Weles nie cierpiał wyzwań, postanowił zacząć od czegoś prostszego. W końcu, kto nie słucha starej dobrej Nadziei?

Spotaknie z Nadzieja to chyba najmocniejszy fragment opowiadania, bo równocześnie prowadzisz przez przynajmniej dwie warstwy znaczeniowe, co mobilizuje wyobraźnie. W całym spotkaniu zabrakło tylko trochę dynamiki i niepewności, bo – imho – reakcje bohaterów nie przystają do temperatury rozmowy, a rozmawiają przecież o sprawach dosyć ostatecznych.

Opowiadaniu przydałaby się beta, poprzedzona uważnym przeczytaniem przez autora, bo jak zauważył już Atreju w tekście jest sporo prostych błędów, w tym formatowanie. Ale jest dobrze, jak na piętnaści lat nawet bardzo dobrze imho. Pisz, czytaj, a będzie jeszcze lepiej.

Polecam także poradnik dla początkujących: Klik

Zawiera wiele cennych informacji, przydatnych na portalu i poza nim.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziś przybyła tu pod postacią kobiety z twarzą przysłoniętą welonem, która sprawia wrażenie, jakby miała się przewrócić, gdyby nie jej laska. ← trzeba to zmienić

Całość interesująca. Niezły debiut w tak młodym wieku. Miło będzie spotkać Twoje następne teksty, ale uprzedzam, że nie czytam postapo i horrorów.

Podoba mi się pomysł i pokazanie poczynań śmierci. Mam jednak wrażenie, że nie zdołałaś opisać wszystkiego, skutkiem czego opowiadanie jest miejscami mało czytelne, a szkoda.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, ale mam nadzieję. Gaju, że z czasem Twoje opowiadania będą napisane coraz lepiej.

 

To było je­dy­ne, czego kto­kol­wiek mógł być pe­wien. To była je­dy­na cecha… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Po­dob­no, w dniu dzi­siej­szym ma już ich taką ko­lek­cję→ Po­dob­no dzisiaj ma już taką ko­lek­cję

 

spo­glą­da­jąc na każ­de­go 

z po­gar­dą. → Zbędny enter.

 

Ko­micz­ne – po­my­śla­ła.– Je­stem dla nich, jak ta laska dla tego ciała. → Druga półpauza jest zbędna.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Skocz, skocz – szep­tał głos w jego gło­wie. → Skocz, skocz – szep­tał głos w jego gło­wie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

Śmierć w oka mgnie­niu prze­bra­nie swe zrzu­ci­ła i po chwi­li obok no­we­go nie­bosz­czy­ka się po­ja­wi­ła. → Czy to celowy rym? Nie brzmi to najlepiej. Zbędny zaimek – tam nie było innego nieboszczyka.

Proponuję: Śmierć w oka mgnie­niu zrzu­ci­ła przebranie i po chwi­li pojawiła się obok nie­bosz­czy­ka.

 

i bez ja­kie­go­kol­wiek słowa do­tknął jej kosy. → Wystarczy: …i bez słowa do­tknął jej kosy.

 

I taki oto był ko­niec bez­i­mien­ne­go czło­wie­ka… → To nie był człowiek bezimienny, to tylko my nie wiemy, kim był.

 

Kilka minut póź­niej ze­bra­ła żniwo na­stęp­ne – ma­łe­go prze­stra­szo­ne­go chłop­ca, który nie po­tra­fił się do­pro­sić o chleb na ulicy. Go­dzi­nę póź­niej ze­bra­ła dzie­się­ciu ko­lej­nych. → Czy dobrze rozumiem, że w ciągu godziny umarło z głodu dziesięciu chłopców?

 

Na ko­niec dnia jej utarg wy­no­sił trzy­dzie­ści dusz – miała szczę­ście, gdyż udało jej się… → Czy oba zaimki są konieczne? To było jej żniwo/ zbiór, nie utarg.

 

i jej po­bra­tym­ców zlane 

w tak do­sko­na­ły obraz… → Zbędny enter.

 

wy­czu­wa­jąc jej in­sy­gnia, które za­wsze no­si­ła przy sobie. Wtem jej oczom uka­za­ło się pię­ciu boż­ków: Weles, Cha­ron, Anu­bis, Jama oraz Belor. Każdy z nich spo­glą­dał na nią z nie­sma­kiem. No tak, w końcu to przez nią za­po­mnia­no o po­zo­sta­łej piąt­ce. Przez nią stali się… → Nadmiar zaimków. Można je zredukować.

Proponuję: …wy­czu­wa­jąc in­sy­gnia, które za­wsze no­si­ła przy sobie. Wtem zobaczyła pię­ciu boż­ków: Welesa, Cha­rona, Anu­bisa, Jamę oraz Belora. Spoglądali na nią z nie­sma­kiem. No tak, w końcu sprawiła, że zostali zapomniani i stali się

 

Śmier­cią zwana i za­wsze z kosą przed­sta­wia­na. → Czy to zamierzony rym?

A może: …zwana Śmier­cią i za­wsze przedstawiana z kosą.

 

na niej nie mogli, bo­wiem to ona od­gry­wa­ła rolę ich oręża i przed­sta­wi­cie­la na Ziemi. Gdyby jej za­bra­kło – po­rzą­dek legł­by w gru­zach, a Księ­życ uto­pił ich… → Nadmiar zaimków.

 

wy­rwał ją z za­my­śleń Anu­bis… → …wy­rwał ją z za­my­ślenia/ rozmyślań Anu­bis

 

– Jego Dzień przy­pa­dał na trzy­dzie­ste­go grud­nia.– Jego Dzień przy­pa­dał na trzy­dzie­sty grud­nia.

 

Dzię­ki mnie jesz­cze staną na nogi. – od­par­ła nie­wzru­szo­na.Dzię­ki mnie jesz­cze staną na nogi – od­par­ła nie­wzru­szo­na.

Zbędna kropka po wypowiedzi. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– No wła­śnie! Przez cie­bie wszyst­ko się mie­sza! Dzień jego żony przy­pa­dał na siód­me­go lipca, wła­śnie dzię­ki tym dłu­gom. A teraz nic nie wia­do­mo! – krzyk­nął Jama. Śmierć prych­nę­ła. Ten to za­wsze był czu­bem. – Wię­cej pracy, wię­cej for­mal­no­ści do za­ła­twie­nia, wię­cej akt do pod­pi­sa­nia! → Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Wypowiedź dialogową piszemy od nowego wiersza:

– No wła­śnie! Przez cie­bie wszyst­ko się mie­sza! Dzień jego żony przy­pa­dał na siódmy lipca, wła­śnie dzię­ki tym dłu­gom. A teraz nic nie wia­do­mo! – krzyk­nął Jama.

Śmierć prych­nę­ła. Ten to za­wsze był czu­bem.

– Wię­cej pracy, wię­cej for­mal­no­ści do za­ła­twie­nia, wię­cej akt do pod­pi­sa­nia!

 

Kiedy cały dzień spo­glą­dasz na tra­ge­die jakie do­ty­ka­ją… → Kiedy cały dzień spo­glą­dasz na tra­ge­die, które do­ty­ka­ją

 

spro­wa­dzo­ne do jed­nej kart­ki z nu­me­rem wsa­dzo­nej gdzieś głę­bo­ko w ar­chi­wach. → W ilu archiwach może być jedna kartka?

Proponuję: …spro­wa­dzo­ne do jed­nej kart­ki z nu­me­rem, wsa­dzo­nej gdzieś głę­bo­ko w ar­chi­wum.

 

Dla­te­go wy­słu­chi­wa­ła ich skarg ze spo­ko­jemopa­no­wa­niem.Spokójopanowanie to synonimy, znaczą to samo.

 

w po­miesz­cze­niu za­pa­no­wa­ła cisza, a wszyst­kie oczy prze­by­wa­ją­cych w po­miesz­cze­niu były skie­ro­wa­ne na nią. → Brzydkie powtórzenie.

Proponuję: …w po­miesz­cze­niu za­pa­no­wa­ła cisza, wszyscy patrzyli na nią.

 

za­py­tał od nie­chce­nia Cha­ron, nie spo­dzie­waw­szy się z jej stro­ny… → …za­py­tał od nie­chce­nia Cha­ron, nie spodziewając się z jej stro­ny

 

Naj­praw­do­po­dob­niej nigdy 

w życiu nie sta­nął… → Zbędny enter.

 

Ten nic nie warty pio­nek. → Ten nic niewarty pio­nek!

 

W Sali wy­bu­chła burza. → Dlaczego wielka litera?

 

CISZA!! – ryk­nął Weles. → Czy Weles ryczał wielkimi literami? A może wystarczy podkreślić ryk  trzema wykrzyknikami: Cisza!!! – ryk­nął Weles.

 

Nikt 

z was nie może mnie po­wstrzy­mać… → Zbędny enter.

 

– Jeśli nie uda mi się jej prze­ko­nać, po­zwo­lę jej zro­bić… → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: – Jeśli nie uda mi się jej prze­ko­nać, po­zwo­lę by zrobiła

 

– Masz 24 go­dzi­ny i ani mi­nu­ty dłu­żej… → – Masz dwadzieścia cztery go­dzi­ny i ani mi­nu­ty dłu­żej

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

stwier­dzi­ła Śmierć, wy­cho­dząc z Sali… → …stwier­dzi­ła Śmierć, wy­cho­dząc z sali

Czym zasłużyła się sala, by mówić o niej wielką literą?

 

Pies, który nie do­ży­je za­cho­du. → Zachodu czego nie dożyje?

 

trze­ba zro­bić to tak, aby nie zmę­czyć i prze­for­so­wać się zbyt­nio. → Czy dobrze rozumiem, że trzeba to zrobić w szczególny sposób – nie męczyć się, ale się przeforsować?

A może miało być: …trze­ba zro­bić to tak, aby się nie zmę­czyć i zbytnio nie for­so­wać.

 

Gdzie mnie pro­wa­dzisz? – za­py­ta­ła go po chwi­li ciszy. → – Dokąd mnie pro­wa­dzisz? – za­py­ta­ła po chwi­li ciszy.

 

Ob­ser­wo­wał dalej za­tło­czo­ne ulice… → A może: Nadal ob­ser­wo­wał za­tło­czo­ne ulice

 

Oka­za­ło się, że ktoś za­mknął się w bu­dyn­ku ra­tu­sza razem z czte­re­ma za­kład­ni­ka­mi. Nawet nie za­uwa­żył, kiedy przy­sta­nę­ła koło niego Ko­stu­cha. → Czy dobrze rozumiem, że ten, który zamknął się z zakładnikami, nie zauważył stojącej obok Kostuchy?

 

to po­wie­dziaw­szy od­wró­cił się na pię­cie 

i po­ma­sze­ro­wał przed sie­bie. → Zbędny enter.

 

że owe serce było bar­dziej… → …że owo serce było bar­dziej

Tu znajdziesz odmianę zaimka ów.

 

Dziec­ko, a kon­kret­niej mała dziew­czyn­ka wierz­ga­ła no­ga­mi… → Zbędne dopowiedzenie. Wierzga się nogami.

Wystarczy: Dziec­ko, a kon­kret­niej mała dziew­czyn­ka, wierz­ga­ła

 

chodź za­wsze mo­żesz pró­bo­wać mnie znisz­czyć… → …choć za­wsze mo­żesz pró­bo­wać mnie znisz­czyć

Sprawdź znaczenie słów chodźchoć.

 

Prze­cież to przez nią każdy tra­cił … Na­dzie­ję. → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Te za­wa­ha­nie po pro­stu mu nie wy­pa­da­ło.To za­wa­ha­nie po pro­stu nie powinno mieć miejsca/ się zdarzyć.

 

Na to, że uczy­nię świat lep­szy 

w ten spo­sób? → Zbędny enter. Literówka.

 

przez isto­tę o wyż­szym mnie­ma­niu… → Co to znaczy isto­ta o wyż­szym mniemaniu?

 

nie mogąc pa­trzeć na po­czy­na­nia jego uczen­ni­cy. → …nie mogąc pa­trzeć na po­czy­na­nia swojej uczen­ni­cy.

 

gdy wy­ło­ni­ła się 

z wiecz­nej pust­ki. → Zbędny enter.

 

za­czę­ła za­sta­na­wiać się nad sen­sem tego wszyst­kie­go. → …za­czę­ła za­sta­na­wiać się nad sen­sem wszyst­kie­go.

 

Spoj­rza­ła na swą srebr­ną kosę po­kry­tą po­pio­łem, jaki po­zo­stał… → Spoj­rza­ła na srebr­ną kosę po­kry­tą po­pio­łem, który po­zo­stał

 

Wiatr prze­stał śpie­wać już dawno, deszcz nie miał jak tań­czyć. Woda już dawno prze­sta­ła szep­tać – w końcu nie miała… → Czy to celowe powtórzenia?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka