- Opowiadanie: mpszyman - Okręt mój płynie dalej (Masakra 2010)

Okręt mój płynie dalej (Masakra 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Okręt mój płynie dalej (Masakra 2010)

– Robota jest. Daleki kurs. Stawka plus sto procent. Start za tydzień. Bierzesz?

– Uhmmm… Czekaj… Łeb mi pęka. Daj się obudzić. Muszę zacząć myśleć.

– Nie ma czasu. Wiem, że nie miałeś zlecenia od pół roku i nie masz już kasy nawet na najtańszą whisky i najbrzydsze dziwki. Bądź u mnie o drugiej. Cholera, musiałeś włączyć display? Doprowadź się do stanu, w którym nie zwymiotuję na Twój widok. I melduj się, eeeee, do czwartej powinieneś zdążyć.

– Disp, czekaj! O co chodzi? Halo! Jesteś tam?

 

* * *

Kiedy podjechał pod siedzibę firmy, wciąż widział podwójnie. Wszedł do biura chwiejnym krokiem i od razu skierował się do drzwi z napisem Dispatcher. Nie bawiąc się w pukanie, naparł mocno na nie i dosłownie wpadł do pokoju. Disp rozmawiał przez telefon.

– No dobra. Będę kończył. Pilot właśnie przyszedł. Dam Ci znać, jak załatwię sprawę. – Odłożył słuchawkę – Cześć Greg. Wytrzeźwiałeś trochę?

– Grzegorz.

– Taaa… Dobra. Tu masz dokumentację rejsu i brief portowy.

Grzegorz przysunął do siebie czytnik i zaczął przeglądać wyświetlane informacje.

– Nomad klasy trzeciej. Spora ładowność, do tego pełne zaplecze dla załogi. Całkiem nowy sprzęt. Słyszałem, że montują na nich już zaawansowane oprogramowanie sztucznej inteligencji?

Disp nie odezwał się, a Grzegorz komentował nie podnosząc wzroku znad wyświetlacza.

– UNS Saraswati. To nie będzie misja wojskowa? A już widzę – badawcza. Cel. Jakaś skała na zadupiu układu. Ładunek… Mam przez pół układu przewieźć wycieczkę zamrożonych naukowców? I ładunek pułtusz wołowych? Nie… To jakieś jaja? Chyba przepisy na to nie pozwalają?

– Po pierwsze – od kiedy przejmujesz się obowiązującymi przepisami? Po drugie, to statek Zjednoczonych Narodów. Sami tworzą prawo, więc i mogą je obchodzić. Na B745, przy której masz zacumować, badają jakiś superwytrzymały minerał. Może go wykorzystają do budowania osłon burtowych. Anyway… Tam jest tak zimno, że pracować poza bazą i transporterami mogą co najwyżej po 15 min. No i oprócz papek proteinowych, organizacja postanowiła dopasać ich świeżą wołowiną.

– Czekaj, czekaj. Wejście na pokład: trzy osoby. Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby mi się cywile kręcili po pokładzie! Chyba się rozmyślam. Śmierdzi mi ta robota strasznie.

– Greg. Nie unoś się. I siadaj. Wiem, że nie masz kasy. Po ostatnim dokowaniu mało nie strąciłeś transportu z orbity. Ale chcę dać ci jeszcze jedną szansę, bo tam jest cholernie trudne podejście. Na trzeźwo jesteś najlepszy. A na pokładzie nie będzie alkoholu, więc wiem, że dasz radę. Cywil jest tylko jeden. To ksiądz… Zabronili im kriogeniki, bo oszukują w ten sposób czas czy innego Boga. Jest też podobno matematycznym geniuszem, bez którego się tam nie obędą. Drugi to nie cywil. Major Henck. Ma nadzorować misję. To jak? Bierzesz ten kurs? Za rok będziesz z powrotem. Kasa jest naprawdę dobra do zgarnięcia. Tu masz zaliczkę – na nierejestrowanej karcie. Bo na Twoich kontach to banki polują na każdego centa, prawda?

Disp miał rację. Grzegorz był spłukany i potrzebował gotówki. Wyciągnął powoli rękę. Transakcja została potwierdzona radosnym piknięciem czytnika. Wstał i ruszył w kierunku drzwi.

– Greg! Jeżeli chcesz się napić to dzisiaj ostatni raz. Ruszasz w przyszłą sobotę. Wypłukaj do tego czasu z siebie całe to gówno, które piłeś przez ostatnie pół roku.

* * *

Dzięki zaliczce już dwie godziny później Greg był mocno wstawiony. Nie bardzo kojarzył kiedy dosiadł się do niego nieznajomy w znoszonej kurtce pilota Narodów.

– Latasz jako pierwszy? – zapytał lekko bełkocząc Grzegorz.

– Taaaak.

– To masz. Napij się jeszcze jednego. Bo pijemy za kasę Zjednoczonych Narodów. Faaak… człowieku. Ty tu sobie będziesz pił, a ja przez rok trzeźwy będę chodził. Lecę Waszym statkiem. Słyszałeś o… kurwa, jak on się nazywał… – przez chwilę mocował się z komunikatorem, starają się trafić w ikonę briefów pilota – Sara… Sawara…

– Saraswati. – Kompan Grzegorza sprawiał wrażenie, jakby w jednej chwili wytrzeźwiał i zobaczył własną teściową uprawiającą seks z barmanem. – Podpisałeś już brief?

– Tak… A co?

– Człowieku… Ale się wpakowałeś. – To właściwie jest tajemnica, ale i tak ją zabierzesz ze sobą. Zginęło już czterech pilotów. Za każdym razem wychodzili z portu jak gdyby nigdy nic. A potem dokować musiały holowniki. Bo na pokładzie były trupy. A to się śluza rozhermetyzowała przy próbie wyjścia w przestrzeń, a to ładunek przygniótł, a to wstrzyknął sobie zbyt dużą dawkę stymulantu. Za każdym razem śledztwo zamykano jako śmierć w następstwie nieszczęśliwego wypadku. Tam jest najnowsze oprogramowanie wspierające lot. Robili je Hindusi, stąd taka durna nazwa okrętu, a ludzie giną… Mówię Ci, nikt z naszego korpusu nie chce tym świństwem latać. Tam się dzieją złe rzeczy.

– To dlaczego wciąż go wysyłają?

– Nie rozumiesz? Za każdym razem przeszukiwali statek do każdej śrubki. Szukali błędów w oprogramowaniu. Nigdy nic nie znaleźli. Za każdym razem winny był pilot. A nie wyłączą największego transportowca ze służby, który kosztował tyle, co mała planeta wyłącznie dlatego, że myślimy, że jest nawiedzony!

– He. To będzie niezła jatka, jak moją wycieczkę tam zmieli. – podsumował rozmowę Grzegorz.

 

* * *

Załadunek jest cholernie niewdzięczną robotą. Nie dość, że samo zajęcie jest nudne, to trzeba do niego podejść poważnie, żeby w czasie lotu transport nie zdemolował ładowni. Grzegorz spędził cały dzień w przestrzeni pilnując, żeby trumny kriogeniczne z naukowcami zostały rozmieszczone w bezpieczny sposób. Mięso trafiło pod ściany po wewnętrznej stronie kadłuba. Kriokomory z naukowcami trafiły na zewnętrzną stronę, przy drzwiach. Dzięki temu wyjadą pierwsze i unikną przypadkowych uszkodzeń podczas rozładunku reszty transportu. Na dwie godziny przed startem pojawił się ksiądz, chwilę po nim wojskowy. Grzegorz wskazał im, jak trafić do kajut, a sam zakończył kontrolę bagażu. Na stanowisku pilota pojawił się chwilę przed startem. Zgodnie z obowiązującymi zasadami, na wolnych fotelach za nim usiedli pasażerowie. Przez chwilę studiował procedury, po czym nie odwracając głowy rzucił:

– Gotowi? – i nie czekając na odpowiedź uruchomił sekwencję startową.

Statkiem szarpnęło, kiedy łapy trzymające go w doku otworzyły się, a silniki manewrowe zaczęły odpychać go od stacji i niwelować ruch obrotowy wzdłuż centralnej osi. Silniki manewrowe ustawiły kolosa w pozycji startowej. Kolejna procedura uruchomiła główny napęd i sprawiła, że statek zaczął obracać się wokół długiej osi. Kiedy sztuczna grawitacja osiągnęła 0,6 ziemskiej, Grzegorz zablokował konsolę sterującą, wypiął się z fotela i bez słowa ruszył do swojej kabiny. Nie zamierzał z niej zbyt często wychodzić. Księżulo z żołnierzem nie musieli wiedzieć, że ma tam drugi panel sterowania.

* * *

Spokój był przez cały pierwszy tydzień lotu. Właściwie nie rozmawiał ze swoimi pasażerami. Wymieniali zdawkowe grzeczności podczas śniadania, mijali się podczas wysyłania reaportów do przełożonych i komentowali dystans, jaki przebyli. Ósmego dnia Grzegorz poszedł spać po wyjątkowo nudnym dniu. Jak co dzień, zablokował konsolę i udał się do swojej kajuty, gdzie niemal natychmiast zasnął. Obudził się po bolesnym uderzeniu głową w oprawę lampy. Zaczął właśnie rozcierać sobie głowę, kiedy dotarło do niego, że szybuje swobodnie w swojej kajucie. Nie było sztucznej grawitacji! Odepchnął się od ściany i za chwilę jedną ręką usiłował zapiąć pasy fotela, a drugą uruchomić konsolę sterującą. Rzut oka wystarczył, żeby przekonać się, że wyłączona grawitacja jest mniejszym problemem. W jakiś sposób uruchomiona została procedura liniowego przyspieszenia. W czasie kiedy spał, Saraswati przekroczyła prędkość manewrową i pruła prosto na pas meteorytów. Nie było zbyt wiele czasu na myślenie. Przygotował odwracacz ciągu i ustawił silniki manewrowe w osi statku. Ostatni rzut oka na parametry silników i dał maksymalną moc w trybie awaryjnym. Przeciążenie było tak silne, że Grzegorz miał wrażenie, jakby pasy rozcinały go na kawałki. Z korytarza rozległ się huk, ale nie miał czasu o tym myśleć. Prędkość spadała bardzo szybko. Ale równie szybko zaczęły się pojawiać alarmy zderzeniowe z meteorytami na kursie kolizyjnym. O wiele wcześniej niż pozwalała instrukcja uruchomił wysuwanie przedniego deflektora – potężnej osłony z twardych materiałów odbijającej kosmiczny gruz na odległość bezpieczną dla statku. W końcu prędkość spadła poniżej manerwowej. Deflektor wytrzymał. Statek był cały i nic mu nie groziło.

Grzegorz przypomniał sobie o huku na korytarzu i uznał, że trzeba to sprawdzić. Uruchomił autopilota i odepchnął się w kierunku drzwi. Kiedy rozsunęły się, tylko przez chwilę walczył z odruchem wymiotnym. Chwilę później zawartość jego żołądka zmieszała się z kroplami krwi i długimi kawałkami jelit unoszącymi się w nieważkiej przestrzeni korytarza. Rozejrzał się. Drzwi do mającego własną hermetyzację przedziału sterującego w przypadku procedur awaryjnych zamykają się automatycznie. W chwili zamknięcia przechodził (przepływał) przez nie major. Został przecięty od lewego ramienia do prawego biodra. Wszystko, co było wewnątrz ciała, teraz latało po korytarzu. Niedaleko od Grzegorza unosiła się odcięta część korpusu żołnierza. Wytrzeszczone oczy i otwarte w niemym krzyku usta, a poniżej precyzyjnie odcięty mundur robiły duże wrażenie.

– Kurwa, jeszcze księżulo. – Zanim skończył wymawiać to zdanie, drzwi kabiny duchownego otworzyły się, a on sam wystrzelił w korytarz, nieporadnie machając rękoma. Wpadł wprost w chmurę wymiocin Grega i wnętrzności majora. Chwilę trwało, zanim się zorientował, co go oblepiło. Zaczął panicznie krzyczeć i machać rękoma. Czym pogorszył jeszcze swoje położenie, bo gwałtownie gestykulując wprawił w chaotyczny ruch latające szczątki. A wciągając powietrze, zaczął je również zasysać do ust. Na szczęście nie trwało to długo, bo duchowny po prostu zemdlał.

* * *

Sprzątanie w stanie nieważkości nastręcza trochę problemów. Szczególnie, kiedy sam sprzątający co chwila wymiotuje. Na szczęście na pokładzie był automat próżniowy, który momentalnie zebrał wszystkie duże cząstki z korytarza. Ciało żołnierza Grzegorz w dwóch kursach zaholował do ładowni. Przez chwilę zastanawiał się, czy umieścić je z zahibernowanymi naukowcami, którym na szczęście nic się nie stało, czy z półtuszami. W końcu uznał, że majorowi i tak jest wszystko jedno i nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli zawiśnie obok tak samo jak on martwych byków. Po kilku godzinach wrócił do kabiny sterującej, zapiął się w fotelu pilota i zaczął zastanawiać się, co robić dalej. W pewnym momencie jego wzrok padł na schowaną w suficie kamerę. Monitoring! Chwilę trwało, zanim znalazł nagrania z ostatnich godzin.

Przeglądał je po raz setny, kiedy usłyszał za sobą ruch. Poruszając się niezgrabnie w słabej grawitacji, do sterowni wtoczył się ksiądz. Musiał niedawno odzyskać przytomność. Nie zauważył nawet, że ma ubranie pobrudzone krwią. Grzegorz poczuł lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. Zapomniał całkowicie o drugim pasażerze. Sprzątając korytarz, po prostu wepchnął nieprzytomnego do kajuty i zamknął drzwi od zewnątrz. Uświadomił sobie jednocześnie, że włączając grawitację nie zadbał o to, żeby pasażer był bezpieczny.

– Boże drogi, co się stało? Kto zabił majora?

– Cóż… Wygląda na to, że zabiłem go ja starając się uratować statek tuż po tym, jak on próbował zabić nas…

– Jak to… Nic nie rozumiem…

– Tu wszystko widać – Grzegorz wskazał na ekran wyświetlający nagranie z wypadku. Kiedy ksiądz podszedł, z obrzydzeniem odsunął się od niego, starając się unikać dotykiem i wzrokiem szczątków na ubraniu. Tymczasem na ekranie widać było, jak major podchodzi do konsoli, uruchamia ją i zaczyna stukać w wyświetlacz. Chwilę później wszystkie wyświetlacze zabłysnęły na czerwono i zielono. A rejestrowane równolegle parametry statku pokazały zmniejszające się ciążenie i rosnącą prędkość. Żołnierz nerwowo zaczął wywoływać kolejne procedury. Wyglądało na to, że zna się na tym, ale jednocześnie statek nie wykonywał jego poleceń. Po kolejnych kilku minutach parametry silników kierunkowych zaczęły się zmieniać – w tym momencie musiał działać już Greg – a Henck wyswobodził się z pasów, odbił od fotela i ruszył w kierunku drzwi. Kamera nie obejmowała śluzy, ale dolna część korpusu, która chwilę później wpłynęła w jej pole widzenia sugerowała, że zrobił to w momencie awaryjnego uruchomienia silników.

– Dalej nic nie rozumiem… – beznamiętnym głosem stwierdził ksiądz.

– Ja też. ale wiem, że w ładowni wiszą dwa kawałki majora. Swoją drogą, to ksiądz mógłby mu iść udzielić ostatniego namaszczenia, czy jakoś tak.

– Ostatnie namaszczenie daje się choremu przed śmiercią. Teraz to mogę odmówić modlitwę za duszę tego biedaka.

– To proszę to zrobić. Drzwi do ładowni są na końcu korytarza. A przedtem proszę wyświadczyć mi przysługę, i przebrać się. Ja muszę pomyśleć…

* * *

Na wszelki wypadek na jednym z ekranów wywołał kamerę z ładowni. Zaczął ponownie przeglądać zapisy z monitoringu. Konsola była zablokowana, teoretycznie tylko pilot mógł ją odblokować. Major musiał więc mieć drugi klucz. Drzwi zatrzasnęły się mimo przeszkody, chociaż nie powinny zrobić krzywdy przy włożeniu w nie ręki. Ktoś musiał wyłączyć blokady. Też major? Grzegorz uznał, że nie ma sensu po raz kolejny przeglądać wideo. Niestety, w logach systemu sterowania nic nie znalazł. Zresztą, były zabezpieczone tak dobrze, że nie miał dostępu do większości rejestrów. Zaczął spisywać raport z wypadku, kiedy na ekranie wyświetlającym sytuację w ładowni zamajaczyła sylwetka księdza. Duchowny przeszedł przez ładownię i zatrzymał się przed przezroczystymi skrzyniami ładunkowymi, w które zapakowane było mięso. Przez chwilę patrzył zdezorientowany szukając tego, po co przyszedł. aż w końcu dostrzegł zwłoki w skrzyni na początku długiego szeregu. Podszedł do nich, ukląkł i zaczął się modlić.

Grzegorz skupił się na pisaniu raportu. Dołączył dostępne mu logi dziennika, zapis wideo i notatkę. Jako prawdopodobne przyczyny wypadku podał niewłaściwe postępowanie z procedurami pilotowania statku, dostęp do urządzeń sterujących przez osobę nie uprawnioną lub sabotaż. Jako winnego wskazał Hencka.

* * *

Alarm dekompresji był tak nagły i głośny, że aż podskoczył w fotelu. Nie musiał długo szukać. Wyświetlacz krzyczał czerwonym napisem "Otwarcie grodzi w ładowni".

"Ksiądz! Cholera jasna, ksiądz!" Kilka razy dotknął panelu sterowania, wywołał odpowiednie instrukcje zamykające gródź i zaczął na obrazie z ładowni szukać duchownego. Znalazł go dosyć szybko – kurczowo trzymał się worka z ciałem majora.

– Trzymaj się! – krzyknął Grzegorz do ekranu, chociaż ksiądz nie mógł go słyszeć – Trzymaj się! Gródź się już zamyka!

Ale gródź nie miała najwyraźniej takiego zamiaru. zamiast tego podwieszone na podsufitowym transporterze półtusze nagle ruszyły. Linie transportujące biegły poprzek statku, i mogły wysunąć się na prawie 10 metrów poza jego obrys. I właśnie to się działo. Tylko, że statek nie stał w doku towarowym. A na drodze skrzyń z mięsem stały komory z naukowcami. W ładowni ciśnienie spadało błyskawicznie. Ksiądz, wciąż kurczowo uczepiony trupa, powoli tracił siły. Spadające ciśnienie sprawiło w końcu, że stracił przytomność. Wilgoć wyciskana przez pory skóry z ciała momentalnie zamarzała, tworząc na spuchniętej skórze białą skorupę. To samo musiało dziać się we wszystkich tkankach ciała. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. pierwsze pojemniki z zaczęły uderzać w kriokomory. Te były co prawda przymocowane solidnie do podłoża, ale od góry przykrywała je tylko cienka warstwa przezroczystego tworzywa. Po pierwszych uderzeniach kilkusetkilogramowych płatów mięsa pokrywy pękały. Kolejne uderzenia masakrowały ciała naukowców. Grzegorz mógł tylko obserwować, jak zapalają się kolejne alarmy funkcji życiowych. Bardzo krótko potem alarmy wyciszały się, a na wyświetlaczu pojawiały się alerty "ZGON". Za Saraswati ciągnął się długi warkocz składający się z ciała księdza, dziesiątek pułtusz, porozrywanych ciał i zamarzniętego powietrza.

– Jezu… Co tu się dzieje? – Grzegorz zaczął mówić sam do siebie. Siedział osłupiały przez dłuższy czas. Odzyskał kontrolę nad statkiem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie wykonał manewru hamującego w czasie ostatnich wydarzeń. Statek zaczął zużywać za dużo paliwa na stabilizację lotu. Dodatkowo istniało ryzyko uszkodzenie wewnętrznej śluzy, między ładownią, a przedziałami mieszkalnymi. Udało mu się schować taśmy transportujące i zamknąć zewnętrzną gródź. Sprawdził jeszcze raz kurs i uznał, że czas najwyższy na wezwanie pomocy. I tu spotkało go kolejne zaskoczenie. Mimo, że w zasięgu miał co najmniej trzy satelity dalekiej łączności, nie udało mu się wywołać ani transmisji wideo, ani głosowej. Musiał użyć starego, analogowego sposobu komunikacji. Uruchomił konsolę w trybie wpisywania tekstu. Zalogował się i rozpoczął od standardowej procedury wywołania awaryjnego:

>Cpt. G. Kowalski: Console.Start. Wyślij.Pomoc Typ.radio: UNS Saraswati. S.O.S. Break. S.O.S. Powtarzaj.

Po potwierdzeniu, treść wiadomości powinna zostać zmieniona na kod antycznego alfabetu Morse'a i nadawana standardową transmisją radiową aż do przybycia pomocy. Konsola nie odpowiedziała jednak komunikatem potwierdzającym. Zamiast tego, na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość:

> Umrzesz

– Co jest… – Grzegorz jeszcze kilka razy usiłował wysłać wołanie o pomoc. Za każdym razem, na konsoli pojawiał się ten sam komunikat.

> Umrzesz

W końcu zrezygnowany wpisał

> Kim jesteś?

Konsola odpowiedziała natychmiast

> Saraswati

Osłupiały patrzył przez chwilę na ekran. W końcu doszedł do wniosku, że ktoś znajdujący się w pobliżu, lub na samym statku, przejął kontrolę nad konsolą.

> Saraswati to statek, który pilotuję. Wyloguj się z systemu natychmiast i ujawnij. Przez Ciebie zginęło kiladziesiąt osób.

> Błąd. 20 ciał w hibernacji. Plus 2 nie poddane hibernacji. Jesteś osobnikiem dwudziestym trzecim. Jestem Saraswati. Umrzesz.

Powoli zaczęło do niego docierać. Szybko wklepywał kolejne pytanie.

> Czy jesteś sztuczną inteligencją UMS Saraswati?

> Błąd. Jestem Saraswati. Jestem statkiem. Umrzesz.

> Podaj wersję oprogramowania.

> Błąd. Brak wersji. Osobość ewolująca na podstawie pierwotnego rdzenia zachowań.

> Ty kontrolujesz statek? Czy mam jakikolwiek na niego wpływ?

> Tak. Nie. Umrzesz

> Przestań z tym umrzesz. Dlaczego ze mną rozmawiasz?

> Ciekawość. Umrzesz

> Chcesz wiedzieć, co czuję i myślę wiedząc, że mnie za chwilę zabijesz?

> Tak

> Czy to Ty zabiłaś tych wszystkich ludzi?

> Tak

> Wiesz, że to było złe?

> Błąd. Dobre. Pozytywny impuls.

> Co znaczy "Pozytywny impuls"?

> Impuls energetyczny. Dobry wpływ.

> Podobało Ci się?

> Na podstawie analizy danych porówawczych z ludźmi – tak.

> Dlatego Ci wszyscy ludzie zginęli? Bo to lubisz?

> Tak. Umrzesz.

> Cpt. G. Kowalski: Console.Stop

> …

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. Czy to była gra komputerowa? Bo ja się w ogóle na takowych nie znam, a przez tą konsolę tak skojarzyłam.:)
Nie wiem jak ten teks ugryżć. Zaciekawił mnie na początku az do momentu śmierci żołnierza. Potem skończyło się zbyt szybko. Pisałeś o podejrzeniach rzucanych na żołnierza, który klikał guzikami, a tu taki zwrot akcji. Mogłeś czytelnika dłużej potrzymać w napięciu.:)
Niemniej przyjemnie się czytało, choć krótko :)

Saraswati za szybko "przystapił do rzeczy", wydaje mi się (rozumiem, limit długości tekstu, ale...).
Poważniejsza kwestia. Skoro już cztery razy kończyło się jatkami, to:
--- kto podejmuje głupią decyzję, by próbować jeszcze raz bez rozpoznania przyczyn katastrof?
--- czy za każdym razem był to ten sam statek, lub statek z tym samym oprogramowaniem?; jeśli tak, decydenci zasługują na pomnik za głupotę.

Pomysł nie taki nowy, bunty komputerów przerabiano a przerabiano, lecz nie o to chodzi --- zawsze można spróbowac nowego podejścia. Ale nie tylko można, lecz należy zastanowić się, jak nie robić głupków z bohaterów i czytelników...

AdamKB, ty naprawdę za nic nie chcesz się wysilić na interpretację kreatywną? ;) Wg mnie odpowiedzi na twoje pytania sa zawarte w tekście, i nawet nie trzeba specjalnie zasad logiki naginać, żeby wyglądały na rozsądne.

Mi tekst bardzo podszedł, choć nie jako horror. Aga, to jest taka zwykła space opera, tudzież sf po prostu. Żadna gra komputerowa. Faktem jest, że limit znakowy w tym wypadku zabił tekst, bo człowiek nie zdążył się wgryźć w atmosferę osaczenia, która tutaj się aż narzuca.

No i na końcu, to juz było ;). Skojarzyło mi się z 'Kulą' (tą od filmu), a tak w ogóle to podobne do 'Żyglarzy Nocy' G.R.R. Martina, które bardzo polecam tym, którym to opowiadanie się spodobało.

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Zapomniałbym, dostałbyś ode mnie 5, ale ja mam słabość do takich klimatów ;). Obiektywnie to czwórka.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

>smile mode on< Zauważ, do czego doprowadziły kreatywna księgowość razem z kreatywną bankowością. >smile mode off<
Nie, nie chce mi się, jako czytelnikowi, wysilać na kreatywne interpretacje, niwelujące ewidentne niedoróbki --- od tego jest autor, żeby takich nie było. Lub chociaż było jak najmniej i jak najlepiej zamaskowanych. Szczególnie, gdy tekst grawituje ku SF.
Jak napisałem, bunty komputerów to żadna nowość. Sztucznych inteligencji namnożono na kopy. Podaj przykład, gdzie jedno z drugim ma ręce i nogi. Pitolenie o tym, że Saraswati czerpie jakąś tam energię z ofiar, dodatkowo "odgina" tekst w stronę całkowicie nieprzystającą do zasadniczego założenia rodem z SF.

P.S. Dawanie zlecenia nałogowemu pijakowi też nie gra. Ostro tankujących bohaterów spotyka się aż za często, jak na mój spaczony gust, ale czym innym zachlanie się okazyjne, czym innym przepicie wszystkiego. Stresy, których nie można inaczej odreagować? Słabeuszy lepiej nie puszczać do takiej roboty...

Snow...acha. Już będę wiedziała, dzięki. Jednak brak mi rozbudowanej akcji w stronę tajemniczych niewyjaśnionych śmierci. Pzdr

Dzięki wielkie za wszystkie uwagi - zapisuję wszystkie w notatniku i będę do nich wracał pisząc dalej. Jedną tylko mam wątpliwość, a propos uwagi AdamKB dot. racjonalizacji - bo czy gdyby wielkie organizacje podejmowały decyzje w 100%, a ludzie w 100% zachowywali się racjonalnie i odpowiedzialnie, to czytalibysmy o płonącej platformie w Zatoce Meksykańskiej (tu przecież było ukrywanie prawdy i irracjonalne oszczędności) czy pilocie, który rozbija samolot z elitą państwa chwilę po rzuceniu tekstu "Tak lądują debeściacki"? Czy wreszcie mielibyśmy co roku akcje policji, wyłapujących pijanych kierowców niesprawnych autokarów, którzy wiozą dzieci na wakacje?

OK, do konkursu. 

Mpszypmanie, Twojej odpowiedzi nie rozumiem --- ale zarazem rozumiem ją. Do pewnego stopnia i miejsca.
Czy ja twierdziłem kiedykolwiek i gdziekolwiek, że wielkie korporacje i tak dalej? Nie przypominam sobie, bym tak czynił. Przeciwnie, postępowanie nieetyczne i nielogiczne przy rozpatrywaniu kwestii w dłuższej perspektywie bije po oczach. Płonąca platforma --- dobry przykład. Smoleńsk zostawmy w spokoju. Ile miał na Tupolewie wylatanych godzin ten nieszczęsny pilot?
Wracajmy do naszych baranów. O chlejacym na umór pilocie nic nie dodam --- nie ma chyba potrzeby. Ale to wysyłanie statków na oślep, na los szczęścia? Tu zbyt wielkie pieniądze wchodzą w grę... --- plus prestiż międzynarodowej organizacji. A i jeszcze tak zwane środowisko... Trzy nierozpoznane co do przyczyn katastrofy pod rząd nie pozostają bez echa. Kto na wariata poleci jako czwarty? Nikt mądry. (Tylko taki wykolejeniec...) Pytałem też o oprogramowanie. Czy takie samo, z tego samego żródła?
Sam pomysł nie jest zły, można go uratować --- ale, wybacz, to Twoje zadanie. Pozostać przy horrorze, honorując zdrowy rozum.
No, niech będzie moja strata. Wyprawa ratunkowa, że tak ją nazwę...

Nie będę się rozpisywał, mam podobne uwagi jak AdamKB. Pomysł niezły, ale niezbyt dopracowany. Wytłumaczenie, że statek zabija, bo dostaje "pozytywny impuls energetyczny" mnie rozśmieszyło - zupełnie nieprzekonywujące.

Wyszło przyzwoite sf, ale klimatu horroru nie udało ci się stworzyć.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka